Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-08-2010, 19:50   #34
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Wielkie Orły.
Ta nazwa w zupełności oddawała zarówno ogrom, jak i piękno stworzeń, które miały ich zanieść daleko stąd.
- Piękny - powiedział po chwili. - Jak ma na imię?
- Sares - odparł Jeździec. W jego głosie dało się słyszeć nie tylko dumę z faktu bycia Jeźdźcem, ale i miłość do Orła.
- A dużo pa... dużo zjada dziennie? - spytał Makbet. Widać wszędzie tak jest, że faceci, porównując swoje pojazdy, zaczynają od konkretów. Marka, ile pali, ile kosztował. Chociaż to ostanie jest zwykle mniej ważne. Prędzej padnie pytanie "Ile wyciąga na godzinę?"
- W zasadzie sarna mu wystarczy - odparł Keindir. - W dodatku jest w stanie unieść trzech takich jak ty czy ja i jeszcze nasze bagaże.
Co prawda ziemskie awionetki miały lepsze osiągi, ale tego Makbet nie zamierzał mówić. Nie tylko z czystego rozsądku. Piękny ptak to było jednak coś innego, niż najpiękniejszy samolot. Tak jak najlepszy samochód nie może się równać z wierzchowcem pełnej krwi.
Rozejrzał się, ale wśród zgromadzonego sprzętu nie zauważył niczego, co choćby troszkę przypominało spadochrony. Widać wiara w Orły była tak duża, że Jeźdźcy nie wymyślili tej jakże przydatnej dla wszystkich awiatorów rzeczy.
Szkoda...
- Przymocujemy te wszystkie bagaże do uprzęży, a potem pomogę ci się pozapinać - powiedział Keindir.

Start należał do średnio przyjemnych, ale następne minuty lotu z nawiązką zrekompensowały pierwsze wrażenia.
Lot był wspaniały, a wrażenia - niezapomniane.
Czegoś takiego nie można było przeżyć w żadnym samolocie. Nawet balon czy lotnia nie dostarczały tego typu odczuć. Chyba tylko własne skrzydła dałyby takie poczucie swobody.
- Cudownie! - Makbet pochylił się w stronę Keindira i dotknął jego ramienia. Ten odwrócił głowę i odpowiedział uśmiechem.

Po paru godzinach lot przestał być taki przyjemny. Nie można było wstać z fotela i się przespacerować, mimo futer doskwierało wszechobecne zimno, zaś posiłki pozostawiały nieco do życzenia. W dodatku nie było stewardes.
Widoki, choć niby zmieniające się przez cały czas, w gruncie rzeczy były stale takie same i i zaczynało się powoli robić nudno. Szkicowanie odpadało, gdyż ołówek mógł wypaść z zziębniętych dłoni, poza tym zmarznięte palce straciły zwykłą sprawność.
Ale te wszystkie, niewielkie w gruncie rzeczy wady, musiały ustąpić wobec tempa, w jakim pokonywali odległości. Pieszo by szli i szli...

- Nieprzyzwyczajeni mają na początku trochę trudności - powiedział Keindi, pomagając Makbetowi zejść z powietrznego rumaka.
Razem zaczęli odpinać i ściągać bagaże.

Trwało kilka chwil, zanim Makbet odzyskał pełną sprawność, a wtedy z przyjemnością wybrał się z łukiem do lasu, gdy tylko padła propozycja, by myśliwi spróbowali uzupełnić zapasy.
Niespełna godzinę później wrócił do obozowiska, niosąc ze sobą ładnego, dość tłustego królika. Upieczony nad ogniskiem smakował wspaniale.

Noc zapowiadała się na chłodną... Wiatr był nieprzyjemnie zimny.
Najlepszym wyjściem byłoby przytulenie się do kogoś. Podwójny prost zysk, bo co dwa koce, to nie jeden. Ale problem też był jeden - brak pewności co do reakcji osoby, do której zgłosiłby się z taką ofertą. Nawet gdyby to była propozycja bez tak zwanych zobowiązań...
Tego mu brakowało, by na wstępie dorobić się nieodpowiedniej opinii. Pozostawało więc jedynie położenie się jak najbliżej ogniska. I marznięcie tylko z jednej strony.
Na szczęście nie zrobił z siebie głupca i nie złożył nikomu takiej propozycji.
Mieli namioty.
Problem zamarznięcia odpadł.

Trening po wczesnej pobudce był świetnym sposobem na pozbycie się resztek snu, więc Makbet z przyjemnością pomachał mieczem. Nie dało się ukryć, że w miarę ćwiczeń szło mu coraz lepiej. I chociaż imperialny miecz stale nie dorównywał szkockiemu rapierowi, to jednak coraz bardziej zaczął się przyzwyczajać do nowej broni.


Kolejny dzień lotu był podobny do poprzedniego i chociaż rozciągający się daleko w dole krajobraz zmieniał się co jakiś czas, to Makbet z dość dużym zadowoleniem przyjął kolejne lądowanie. Niestety otrzymane wieści były nieco niepokojące.
- Ta niewielka grupa, o której mówiłaś, Taniro, to ile orłów? - spytał.
- Widziałam dwa orły - padła odpowiedź.
Skoro ich śledzili, to raczej postawili na mobilność. Czyli jedna, góra dwie osoby na orła. Maksimum cztery...
- Czy śledząca nas grupa widziała, gdzie lądujemy?
- Nie jestem pewna - odparła Tanira - ale sądzę, że tak.
Makbet również był tego zdania. Ale miał również inne pytania...
- W jaki sposób odbywają się walki? Strzelacie do siebie? Z powietrza atakujecie tych, co są na ziemi? Czy też Orzeł walczy z Orłem? - A załoga robi wszystko, by nie spaść... dodał w myślach.
- Tak, czasem odbywają się takie walki - odrzekła Tanira, nie wdając się w szczegóły.

Nie zanosiło się na to, by ewentualny atak miał nastąpić w tej chwili. Warto zatem było skorzystać z owych ciepłych źródeł, o których istnieniu dowiedzieli się przed chwilą. Gorąca kąpiel piechotą nie chodzi, a możliwość wygrzania kości zmarzniętych podczas podniebnych wojaży też była wiele warta.
Makbet zabrał ze sobą przybory toaletowe, na wszelki wypadek zabrał również broń. Należycie wyposażony ruszył górską ścieżynką w stronę źródeł.
Pogwizdując cicho wesołą piosenkę minął zakręt. I zamilkł.
Niewielka sadzawka, nad którą unosiła się para, była zajęta. W wodzie w najlepsze taplała się Lena
- O... przepraszam... - powiedział, zatrzymując się. - Nie sądziłem... Nie będę ci przeszkadzać.
Obrócił się.
- Poczekam aż skończysz - dodał.
 
Kerm jest offline