Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-08-2010, 20:13   #37
Penny
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
DROGA W CIEMNOŚCIACH


Gdy już wszyscy skorzystali z uroków gorących źródeł skupiliście się wokół dwóch ognisk, wokół których krzątał się milczący jak zawsze Urmiel. W dwóch żeliwnych stągwiach warzył aromatyczny napój, którego zapach poruszał wami do głębi i obudził tęsknotę za domem. Dla niektórych było to najprzedniejsze grzane wino, dla innych kubek parującej herbaty. Płyn przyjemnie grzał ręce trzymające czarkę, a po wypiciu czuliście jak ciepło gorących źródeł przestaje z was ulatywać w coraz to silniejszych podmuchach zimnego wiatru z północy. Opatuleni futrami skupiliście jedno przy drugim z niepokojem myśląc o nocy oraz kolejnych dniach podróży.
- Myślałem nad tym, co powiedziałeś – Asmel zwrócił się do Chrisa, podając Vilith pełną czarkę. – Zasadzka to dobra myśl, lecz crundczycy są sceptycznie do tego nastawieni. Uważają, że jeśli utrzyma się taka pogoda Orły nie będą miały możliwości szybkiego manewru. Nie oszukamy wiatru, w każdym razie nie tutaj.
- Jesteśmy też obciążeni ładunkiem – dodał Perren. – Nie możemy ryzykować. Dlatego pomyśleliśmy, że powinniśmy się rozdzielić. Jedna grupa poleci na drugą stronę łańcucha i zboczy trochę nad Wyżyny Orizy. Spotkamy się na granicy z Manartum. Jeśli nasi prześladowcy rozdzielą się to dobra nasza.
Wszyscy Strażnicy Pałacu wydawali się być przychylni temu pomysłowi, zaś oczy Orlich Jeźdźców rozbłysły w ciemnościach. Widać, że palili się do bitki już nie od dziś.
- Chciałabym tylko zasugerować pewną zmianę – powiedziała Tanira. – Niech Inara poleci z tobą, Perren, a Elim ze mną. Wolę mieć jego na ogonie niż Inara. Nasze Orły są niespokojne a myśli plączą się i nakładają na siebie. To przez nasze bliskie pokrewieństwo.
Prowadzący pierwszej grupy skinął głową, przystając na ten układ, a wy mieliście poczucie, że nic więcej nie zdołacie zrobić. Lepiej chyba zawierzyć obytym z powietrzną walką Jeźdźcom niż własnym, niejasnym przeczuciom. Zresztą napój Urmiela oprócz właściwości rozgrzewających sprawił, że wszyscy poczuliście senność. Jeden po drugim kładliście się w namiotach wręcz tonąc w zapachu świeżo ściętych gałęzi sosen oraz ciepłych śpiworach.

Było jeszcze ciemno, gdy budzili się z głębokiego snu. Byli przemarznięci, ale wypoczęci, co zapewne było zasługą ziołowego naparu. Szybko rozdzielili prowiant pomiędzy dwie grupy, a gdy crundczycy zaciskali paski, rzemienie i sprzączki przy uprzężach swoich wierzchowców wy ćwiczyliście walkę, choć były to ćwiczenia bardziej na rozgrzanie i ochronę przed północnym wiatrem niż po to by utrwalić nabyte już umiejętności.

Pierwsza poleciała grupa Taniry, za którą zamiast Muriona usiadł Asmel. Nic nie zapowiadało tego, że ta podróż będzie inna niż poprzednie, lecz czuliście, że nerwy waszych pilotów są napięte do granic możliwości, a wokół unosi się atmosfera radosnego oczekiwania. Co jakiś czas Tanira lub jej skrzydłowi rozglądali się wokoło i za siebie, lecz nie potrafiliście dociec czy zauważyli chociaż ślad po śledzących ich Orłach. Lecieliście dość wysoko unoszeni dmącym północnym wiatrem, lecz niebo było pogodne. Po błękitnym nieboskłonie gdzieniegdzie żeglowały puszyste, białe chmurki. Jednakże około południa pogoda pogorszyła się. Niebo zasnuły brzemienne deszczem burzowe chmury, zrobiło się ciemno. Zniżyliście lot szukając dobrego schronienia na przeczekanie najgorszego.

Jeźdźcy znaleźli dla was idealne miejsce – małą zalesioną dolinkę, przez którą płynęła z gór szeroka rzeka. Nie było to jednak dobre miejsce dla Orłów, dlatego po waszego ekwipunku zostawili was i polecieli w kierunku jaskiń, które zauważyliście wlatując do doliny. W pośpiechu rozstawiliście namioty, według wskazówek Urmiela zabezpieczyliście je wewnątrz i z zewnątrz ściętymi gałęziami z iglastych drzew by za bardzo nie przemakały. Ledwie skończyliście wielkie krople deszczu spłynęły z nieba, a grzmot przetoczył się przez dolinę. Rozpętała się prawdziwa burza.

Siedzieliście w namiotach czując jak linki napinają się pod naporem wiatru, a deszcz bił niczym bicze w ścianki namiotu. W końcu położyliście się spać wśród szumu wody i zawodzenia wiatru.

Ranek wstał zimny i mokry, lecz burza przeszła, a niebo miało kolor czystego błękitu. Znad rzeki powoli podnosiła się mgła iskrząc się w porannym słońcu. Rozeszli się wokół obozu w poszukiwaniu w miarę suchego drewna, lecz ulewa zmoczyła wszystko. Po wielu próbach w końcu udało im się rozpalić małe ognisko, na którym ledwie podgrzaliście kozie mleko. Dopiero w świetle dnia zobaczyliście, że miejsce, w którym jesteście to tak naprawdę niewielkie wzniesienie, jakby hala pasterska, tuż pod zwartą ścianą lasu. Wzniesienie przecinał wąski potoczek o krystalicznie czystej wodzie, który spływał wartką strugą i łączył się w dole z migotliwą nitką leniwiej rzeki.

Krzątaliście się wokół obozu czekając na powrót Wielkich Orłów, lecz nikt nie widział ich w czystym powietrzu tego słonecznego dnia. W końcu Asmel zagonił was do ćwiczeń i dał wam spokój dopiero południu, gdy słońce przygrzało już tak, że oblewaliście się potem, a ręce słabły z wysiłku, a z wilgotnych ubrań unosiła się para. Urmiel i Vilith bezskutecznie próbowali podsycić ogień by zrobić jakiś porządny obiad.

Nagle czyste górskie niebo wypełniło przeciągłe beczenie i dzwonienie. Strażnicy zerwali się na nogi i w tym samym momencie za zakrętu wyłoniło się całkiem pokaźne stado owiec, które na widok namiotów i ludzi becząc bezradnie rozbiegły się wokoło. Na końcu owego stada szło dwoje bosonogich dzieci dziewczynka i chłopiec. Na widok obcych zatrzymały się jak wryte i wytrzeszczyły oczy, lecz na widok broni przy ich pasach dziewczynka przelękła się, krzyknęła cienko i czmychnęła w stronę lasu, zaś chłopak poszedł w jej ślady z tą różnicą, że on okręcił się na pięcie i uciekł co sił w nogach.

Trwaliście przez chwilę w bezruchu zaskoczeni tym niecodziennym widokiem, lecz nagle Urmiel drgnął, jakby się zbudził z głębokiego snu i krzyknął:
- Łap dzieci! – i ruszył w ślad za dziewczynką. Lena pobiegła za nim, jakby obawiając się, że gwardzista jeszcze bardziej przestraszy dziecko. Chris zaś pomknął jak strzała za chłopakiem.

Chris


Chłopca dopadłeś już po kilku metrach. Rzuciłeś się na niego szczupakiem, lecz ten był szybszy i wymknął się ci z rąk. Zdołałeś złapać go tylko za kostkę, wywróciłeś go, lecz zwinnie przewrócił się na plecy i kopał, drapał i gryzł. W końcu zerwał się z trawy i znów popędził przed siebie. Niezdarnie wygramoliłeś się z trawy i ślizgając się po mokrej glebie znów ruszyłeś w pościg. Tym razem miałeś szczęście – chłopak sam się przewrócił wpadając w sprytnie ukrytą wśród wysokiej trawy króliczej dziury. Chwyciłeś go pod ramiona, a on zrezygnowany i bezładny niczym szmaciana laleczka pozwolił ci się zanieść do obozu.

Lena

Za Urmielem wpadłaś na leśną ścieżkę wśród gęstych krzewów i największych paproci, jakie widziałaś. Nie chciałaś wiedzieć ile w nich może być kleszczy. Biegła za gwardzistą przez kilka metrów, lecz w końcu dostała świerkową gałęzią po twarzy i zaniechała pościgu. Już na spokojnie przeanalizowała sytuację. Gdyby była małą, przestraszoną dziewczynką to gdzie by się schowała? Przypomniała sobie, że przed chwilą mijała gęstą kępę leszczyny i paproci. Cofnęła się do niej i rozgarnęła gęste listowie. Ledwie dostrzegła błysk jasnych włosów, a z krzaków wytrysnęła mała postać i sprintem wróciła po swoich śladach w stronę obozu, gdzie wpadła prosto w ramiona Makbeta, który miał już ruszyć za Leną i Urmielem. Dziewczynka zaczęła piszczeć, krzyczeć i bić małymi piąstkami, aż w końcu i Makbet zawył z bólu! Ta mała diablica go ugryzła! Daleko jednak nie uciekła, gdyż Lena złapała ja i mocno przytuliła do siebie próbując uspokoić ją życzliwymi słowami. Ta jednak rozpłakała się.

Chris przyniósł bezwładnego chłopca i usadził go tuż obok chlipiącej dziewuszki. Oboje byli brudni i obszarpani, a stopy były najbrudniejszymi stopami na jakie tylko widzieli. Dziewczynka miała włosy jak pszenica, a chłopak czarne jak smoła. Asmel z pomocą Vilith spędził ich stadko w jedną drżąco-beczącą kupę, po czym podszedł do dzieci i przyjrzał im się z zainteresowaniem.
- Spróbujecie je wypytać o okolicę i naszych Jeźdźców? – Spytał unosząc lekko brwi. Jego niepewny ton zdradzał, że nigdy nie miał do czynienia z dziećmi. – Może coś widziały? Ja w tym czasie spróbuję zrobić coś do jedzenia?

Wkrótce też wrócił Urmiel bez koszuli, gdyż w niej niósł spory stos dorodnych grzybów. Rzucił zaciekawione spojrzenie na maluchy, lecz szybko zainteresował się tym, co się dzieje wokół ogniska.
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)
Penny jest offline