Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-08-2010, 21:40   #56
Sam_u_raju
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Alvaro raczej milczał jadąc samochodem prowadzonym przez młodszego aspiranta Stephena Jonesa. Boląca głowa pełna była różnych teorii dotyczacych sprawy „Tarociarza”. Również wśród tych prawdopodobnych i nierealnych, mających nadprzyrodzone korzenie. Kiedy odzywał się do ciemnoskórego kierowcy to tylko po to by wypytać go o mijane okolice, czysto grzesznościowo. Jones okazał się być sympatycznym człowiekiem, dobrze wychowanym i taktownym. Nie narzucał się, a w tej chwili dla Alvaro było to ważne. Mógł mysleć o sprawie. Pojawił się kolejny sobowtór. Andy Aschwood. Sobowtór ofiary znalezionej w magazynie - Terrence Firemana, młodego chłopaka dobrze rokującego dla społecześńtwa pomimo patologicznej rodziny. Wychowywany był tylko przez matkę, która dodatkowo uzależniona była od narkotyków. Szkoda było chłopaka. Rafael ciekaw był co powie Aschwood, czy wniesie coś do sprawy, czy raczej będzie tak trudno coś od niego wyciągnąc jak od Brooka. Alvaro czuł, że te dzieciaki mają coś wspólnego ze sprawą, że stanowią jeden z jej trybików. Nadal jednak nie wiedział jaki. Był również świadom, ze coś z nimi jest nie tak i to wcale nie było zwiazane z traumą po śmierci matki. Liczył na to, że miejsce do którego zmierza da mu jakąś wskazówkę, coś co pomoże zespołowi albo jemu samemu rozwikłać tą zagadkę. Te wszystkie młode osoby jak Annie, Andy, Malcolm i Diana były bardzo bogobojne, wychowywane przez katolickie rodziny, silnie wierzące. Czy to właśnie to skłoniło je do wstąpienia do grupy Młodych Duchów, sekty prowadzonej przez Nasha Tarotha? Rafael był pewien, że ich przewodnik jak kazali siebie nazywać w większości przypadków przywódcy sekt jest wielce charyzmatycznym człowiekem, który świetnie znal się na ludziach i wszelkich technikach, których celem było mamienie słabych umysłów. Stworzenie sobie grupki wyznawców, stanie się dla nich Bogiem bądź chociaż przywódcą za którym często będą gotowi oddać się nawet zimnym ramionom śmierci. Charyzmatyczny dupek wykorzystujący słabości innych.

- Detektywie? – głos aspiranta odciągnał uwagę Rafaela od jego myśli – wjeżdżamy do New City – wskazał palcem w kierunku tablicy informacyjnej na której wypisana była nazwa i liczba mieszkańców - 167.

- Rafael – powiedział Alvaro wyciągnąwszy z ust wykałaczkę - Umówiliśmy się, że mówimy sobie po imieniu - dodał widząc ździwioną minę policjanta

Jones przytaknał głową usmiechając się.
Okolica New City była piękna. Dziewicza. Pełna lasów i cudownych widoków. Tutaj nie jeden z mieszczuchów mógł znaleźć spokój i wycisznie. Prawdą jednak było, że Alvaro czuł się niepewnie w takim miejscu, wszak urodził się i wychował w miejskiej dżungli, jak nazywano duże miasta a Nowy Jork należał do jednej z tych największych.
Mieścina do jakiej wjechali nie posiadała nawet swojego własnego posterunku, tak więc Jones i Alvaro musieli wypytać miejscowych by poznać dokładne położenie celu swojego przyjazdu w te okolice.

- To będzie tą drogą prosze Pana. Nosi ona numer 66. Jedziecie się nią jakieś siedem minut. Tak, siedem minut, nie więcej a następnie skręcicie w lewo w taka drogę, która zaczyna się w lasku a potem ciągnie się pomiędzy trzcinami, które pokrywają nasze malownicze rozlewiska, prosze Pana. Nie pomylicie tej drogi ponieważ jest jedyna po lewej stronie na obszarze kilku mil.

- Bardzo Panu dziękuję. Na pewno trafimy – Alvaro schował głowę do samochodu i zamknał okno – No to 66-a Stephen. Siedem minut, nie dłużej – uśmiechnał się do kierowcy

Drużkę znaleźli bez problemu. Dojechali do niej w troche powyżej pięciu minut. Zjechali z głównej drogi i zanurzyli się w boczną drogę. Mimo tego, że droga była w miare równa tempo ich jazdy zmalało. Wysokie trawy i trzciny uniemożliwiały szybsza jazdę. Alvaro spostrzegł, że jego komórka nie ma tutaj zasięgu, co potwierdziło słowa Malcolma co do tego miejsca.
„Niedobrze” – pomyślał Alvaro chowajac telefon – „Oby obeszło się bez wsparcia”
Prawie całe życie z telefonem przy sobie, dopiero teraz Alvaro zauwazył że wpadł w kolejny nałóg, przynjamniej tak zaczął się czuć kiedy stracił zasięg i można było uznac, że komórka już jest bezużyteczna, przynajmniej do czasu kiedy zasięg powróci. W końcu po okolo 15 minutach dojechali do domku. Do rezydencji. To słowo pasowało do tego miejsca o wiele bardziej. Był to wielki dom, położony w malowniczym miejscu. Pasował tutaj idealnie. Przed domem znajdował się parking na jakieś siedem aut, na którym obecnie stały trzy. Wszystko ogrodzone było bramą. Sielanki dopełniał jeszcze szum morza jaki było słychać dookoła. Aspirant Jones podprowadził samochód pod samą bramę na której zainstalowano videofon.
Alvaro wcisnał guzik

- Tak? Słucham – odezwał się żeński głos

- Dzien dobry. Jestem Rafael Alvaro z Nowojorskiej Policji – uniosłem legitymację bliżej kamery – chciałbym porozmawiac z właścicielem

Po chwili przerwy głos odezwał się ponownie

- Prosze bardzo – brama zaczęła się otwierać.

Alvaro wsiadł ponownie do auta, które następnie Jones zaparkował przed domem.

- Stephen – zaczął siedząc jeszcze w aucie – zapisz mi numery tych samochodów bo nie wiem czy zapamiętam wszystkie.

Alvaro wysiadł z samochodu i czekał na właściciela rozglądajac się dookoła. Ku wielkiemu zdziwieniu, które Rafael pragnął ukryć, drzwi wejściowych nie otworzył widziany w internecie Michael Durrant a NASH THAROTH!!! Tego się nie spodziewał. Liczył, że go zobaczy w dniu dzisiejszym, ale raczej podczas rewizji jego posiadłości w Nowym Jorku bądź podczas przesłuchania na Komendzie. Alvaro nie lubil przeklinac, ale nie powstrzymal się by w myślach poutyskiwać na brak zasięgu w tym miejscu.

- Witam serdecznie, detektywie

Tak. Ten facet jak przywódca każdej sekty mial charyzmę. Było to słychac w jego głosie, wyglądzie i postawie

– Czym możemy służyć nowojorskiej policji?

- Witam w ten pięknie się zapowiadajacy dzien. Pan Michael Durrant jak mniemam? - Alvaro skłamał. Nie wiedział dokładnie co zyska w ten sposob ale nie chciał odkrywać kart przed Tharothem, że już troche wie na jego temat.

- Nie – uśmiech nie znikał z jego twarzy

- Prosze mi wybaczyc pomyłkę. Oczekiwałem tej osoby tutaj. Jestem Rafael Alvaro. Jak Pan słusznie zauwazył detektyw NYPD – ponownie okazał legitymację

- Daleko od miasta - uśmiechnął się

- Niezbadane sa wyroki boskie... i slady w prowadzonych postepowaniach - uśmiechnał sie do Tarotha

„Uważaj chłopie, uważaj. Jesteś w jaskini lwa”

- Zatem z kim mam przyjemnosc?

- Nazywam się Nash Tharoth, detektywie Alvaro

- Miło mi. Jest Pan współwłaścicielem tej ładnej posesji? – starał się mówić spokojnie choc emocje targały nim wewnętrznie i wcale nie było mu miło

- Nie. Jedynie gościem. Gpsodarz jest zajety i prosił bym pana zabawił rozmową.

- Zatem Pan pozwoli – Alvaro pokazał mu nakaz - ze bedziemy rozmawiac zwiedzajac dom

Policjant czuł jakiś niepokój i nie był to jedynie niepokój związany z osobą Nasha Tharotha głównego podejrzanego w sprawie. To było coś innego, irracjonalna obawa, obawa przed czymś co ma nadejść. Alvaro wolałby widziec swojego rozmówcę skrepowanego w kajdanki i siedzącego na tylnym siedzeniu samochodu mknacego do siedziby wydziału specjalnego Nowojorskiej Policji a tak musiał zachowac spokój i uważać, żeby nie popełnić jakiegoś błędu, który wykorzystaliby później prawnicy Pana Tharotha. Prawnicy, zapewne najlepsi w swoim fachu. Poza tym Alvaro mimo wszystko chciał zobaczyć ten dom i porozmawiac z Durantem a co najwazniejsze nie miał nakazu na aresztowanie przywodcy sekty.

- Oczywiście. Czy cos się stało? – mina Nasha wyrażała głęboki smutek

- Mamy podejrzenie, że w tym miejscu znajduje sie zaginiona osoba – kontynuował Alvaro

- To nakaz rewizji. Zaręczam panu, że nie znajdzie pan tutaj nic niezgodnego z prawem

- I na to licze Panie Tharoth. Po co sprowadzać niepokój na tak ładne miejsce. Sprawdzić jednak muszę

- Od kiedy Wydział Specjalny szuka zaginionych osob, detektywie?

- Od kiedy ma to zwiazek z morderstwem prosze Pana – odpowiedział stojąc nadal przed wejściem do mieszkania - Mozemy? – wskazał w koncu w kierunku wejścia, które blokował Nash Tharoth

- Oczywiście. Co chce pan zwiedzić najpierw? – odsunał sie i gestem ręki zaprosił do domu

„I zanurzył sie w jaskini lwa, wygłodnialego...”

- Czy raczy Pan opowiedziec cos o tym miejscu kiedy bede sie rozgladal? Kto tu mieszka. Czym sie zajmuje – zanurzyli sie w holu mieszkania. Aspirant Jones szedł za nimi kilka kroków dalej. On chyba równiez był lekko zaniepokojony

- Oczywiście – ten cholerny usmiech nie znikał z twarzy - To rezydencja mojego wieloletniego przyjaciela doktora Durranta, ktorego pan szuka. Własnie przyjmuje gosci wiec nie miał czasu się panem nalezycie zająć. To prywatna posiadlość oraz dom szkoleniowo – relaksacyjny

- Rozumiem. Praca najwazniejsza. Moze Pan mi powiedziec od kiedy Pan tutaj przebywa?

- Przyjechalem rano. O siódmej. Lubie odpoczywać w tej okolicy kiedy pracuje nad ksiazką. mam tutaj własny pokój

- Zatem Pan nie wie kiedy ostatnio odbyło się tutaj szkolenie? – prowadzili konwersację mijając kolejne pomieszczenia. Kierowali się w kierunku piwnic. Dotychczas nic nie zwróciło uwagi detektywa. Wyglądął na urzadzony z gustem i bez przepychu. Żadnych dziwnych obrazów czy znaków choćby i na porcelanie.

- Codziennie odbywają sie tutaj szkolenia. No, prawie codziennie. Czasami są to spotkania biznesowe. Czasmi zwykle relaksacyjne nasiadowki

„ A w międzyczasie rozmawiacie sobie z upadłymi aniołami” – Alvaro pozwolił sobie na wypowiedzenie w myślach głupiej uwagi

- Czy zdradzi Pan moze trochę wiecej? Czego one dokładnie dotycza? – powiedział już na głos

- Jestem psychologiem i ezoterykiem, detektywie Alvaro. Łączę teologię ze stanem umysłu. Badam fenimeny stygamtów i objawień. Czy odnoszę wrażenie ze jestem przesłuchiwany? Czy to pana zawodowy styl?

- Pytałem o szkolenia, ale dziekuje za informację odnośnie Pańskich zainteresowań – Alvaro usmiechnał sie bez cienia ironi - Nie, broń Boze – dodał po chwili starając się odeprzeć zarzut jakoby przesłuchiwał swego rozmówcę. Z drugiej strony jednak miał on rację. To było przesłuchanie ale na łagodnych warunkach, bez zaprotokołowanych zeznać. Rafael chciał wyciągnac od Tharotha co tylko się da – korzystam jedynie z Pana uprzejmości i wiedzy na temat tego miejsca.

- Szkolenia są rożne. Medytacje autprezentacje, łaczenie skłoconych par, różne – kontynuował Tahroth

Rafael pokiwał przytakująco głową.

- Czy? Pytam wyłącznie o Pana wiedzę, na szkoleniach biora udział równiez młodzi ludzie?

- Tak. I młodzi i starzy. W rożnym wieku. Na nauke nigdy nie jest za późno.

- Czy prowadzony jest rejestr, lista osób obecnych na szkoleniu? – Alvaro wolno zbliżał się do sedna sprawy

- Ah – rozmowca detektywa zaśmiał się - Nie wiem. Nie zajmuje sie ich organizacją

Piwnica była zagospodarowana. Znajdwął się w niej jakiś magazyn, łaźnia, przebieralnia i niewielkich rozmiarów siłownia. Nic dziwnego, nic podejrzanego.

- A gdzie odbywaja sie szkolenia? – zapytał Alvaro kiedy wynurzyli się z piwnicy

- Mamy tutaj dwie sale - większą na 20 osob i mniejszą na 12

- Rozumiem ze bede mogł je zobaczyc

- Tak. Oczywiscie. Większa jest wolna – wskazał kierunek ręką i ruszyli w tamtym kierunku

Sala okazała się.... salą do szkoleń. Wyglądała jakby niedawno przeszła remont. Farba na scianach była niezabrudzona. Zaoptrzenie było bardzo dobre. Projektory, maty do ich wyświetlania, ławy, tablice itp. Rzeczy. Nic mrocznego, strasznego czy tajemniczego. Ruszyli w trójkę na pierwsze piętro i na poddasze.

- Korzystajac z okazji to chciałbym sie Pana zapytac. Oczywiscie nie musi Pan odpowiadac. Czy szkolenia Pan tutaj równiez prowadzi?

- Tak. Zdarza mi się

- Czy Pańscy podopieczni ostatnio sie tutaj szkolili?

- Mam wielu podopiecznych i nie wiem o ktorych panu chodzi. Prowadzę mocną działaność społeczną. Proszę doprecyzować? – poprosił grzecznie detektywa

- Pytam o miniony weekend

- Nadal pan nie doprecyzowal detektywie – Tharoth spojrzał na Alvaro łagodnym wyrozumiałym usmiechem

- No tak prosze mi wybaczyć – Rafael również starał się być uprzejmy - Zna Pan tego chłopaka? - pokazał zdjęcie Malcolma Brooka

- Malcolm Brook – odpowiedział bez zastanowienia Nash – Znam go

- Kiedy go Pan widział po raz ostatni?

- W niedzielę. Popołudniem

- Gdzie? – detektyw żądał szczegółowych

- Tutaj – odpowiedział pokazując kolejne pomieszczenie rezydencji. Kolejny pokój dla gości. Miły, sympatyczny, na swój sposób zwyczajny. Nic co by pomogło Alvaro i reszcie zespołu

- To jego państwo szukacie? – zapytał zamykajac kolejny pokój

- Miedzy innymi. Pracował w grupie, która tutaj się szkoliła. Moze mi Pan powiedziec jak liczna ona była?

- Szkolilem cztery osoby. Krotki kurs samoświadmomości. Nic wielkiego

Odpowiedź zdziwiła Rafaela. Mając tak liczną grupę docelową do swoich nauk, jak sam wspominał, powiedział jedynie o czterech osobach, jakby wszystko kreciło się wokół nich. Dodatkowo przecież szkolenia tutaj w ostatni weekend prowdził, zgodnie ze słowami Malcolma - Michael Durrant

- Brook i kto jeszcze?

- Watermman, Hanson i Andy Aschwood

- Czy to Pan opuscił wcześniej to miejsce czy osoby o których dopiero co wspomnialiśmy?

- Ja wyjechalem w niedzielę. Oni mieli kontynuować zajecia

- W niedziele popołudniu? – Alvaro żądał doprecyzowania

- Wczesnym wierczorem

- Rozumiem. Czy moge naduzyc jeszcze Pana zyczliwosci?

- Oczywiście. Pomagam policji w ielu sprawach

- Tak? – Rafael zdziwił sie - Nic mi nie wiadomo na ten temat a w jakich sprawach jezeli łaska

- Samoświadomosć. Już mówiłem. To doś szerokie pojęcie, zapewne pan wie

- Prosze mi wybaczyc ale jestem laikiem w tych kwestiach. W czym to moze pomoc policji? – wyszli z kolejnego pokoju i weszli do następnego. Nic. Nawet żadnych cholernych broszur, reklam czegokolwiek co mogłoby rzucić postępowanie w jakimś kolejnym kierunku.

- Medytacja. budowanie własnego ja. Zakładam ze udzielanie odpowiedzi na pana pokretne pytania prowadzi policje do jakiejś określonej konkluzji, nieprawdaż? Nie fatygował by się pan tutaj tyle mil by powdychac powietrze

- Prawdaż – Alvaro skinał głową – Przypominam jednak, że nie musi Pan odpowiadac na moje pytania, nie przesłuchuje Pana

Nash Tharoth skinał głową chyba nie do końca będąc pewien słów nowojorskiego detektywa

- Do kiedy miałay trwac ich szkolenia? – zadał kolejne pytanie Alvaro, za nic sobie biorąc wczęsniejszą wymianę zdan

- Nie znam grafiku, ale chyba 3-4 dni

- Tak wiec wracajac do porzedniego tematu czy ta czwórka o ktorej Pan wspomniał miala jakis konflikt ze swoimi rodzicami?

- Szanowny detektywie Alvaro. Moim zdaniem było obudzić w tych dzieciakach samoświadomość a nie zgłebiać ich relacje rodzinne. Prawde mówiąc – dodał po chwili - oboje wiemy po co pan przyjechal, prawda?

- A po co według Pana - Alvaro mimo wszystko starał sie byc ostrozny. Nash Tharoth do końca nie znał prawdziwego celu wizyty Alvaro i zapewne różne myśli krażyły mu po głowie. Nie mógł wiedziec, że jego widok w tym miejscu zaskoczył detektywa. Alvaro jednak nie martwił się tym, to był problem Tharotha, a dzięki temu może popełnić jakiś bład skoro jest głównym podejrzanym w sprawie.

- Rozmowa zeszła z zainteresowania tym miejscem na mnie, czy mam czuć się przesluchiwany, zadam panu te pytanie pop raz kolejny?

- Rodzice jednego z tych młodych ludzi zgłosili zaginiecie

- Z tego co wiem doktor Durrant bardzo dba o sprawy legalnosci szkoleń. Te dzieci miały 16 lat więc w świetle prawa stanu Nowy York miały prawo wyjechać bez zgody rodziców na kilka dni

- Nie kwestionuje dobrych intencji Pana Durranta ani praw tych młodych ludzi. Rozumiem ze przechodzily tutaj odrodzenie – Alvaro strzelił po raz pierwszy licząc na jakieś potknięcie u Tharotha – ale....

- Tak?

- ... zaginiecie to juz prawie zahacza sie o porwanie

- A ktoś zażadął okupu? Niech pan nie będzie śmieszny, detektywie. jesli już to uprowadzenie – i tyle było na strzelaniu jezeli chodziło o Alvaro. Tharoth był skupiony i wiedział, że policja nic nie wie, że bładzi po omacku obijajac się o dowody - Ale tym nie zajmuje się Wydzial Specjalny

- Poszukuje tej osoby – Alvaro nie poddał się i okazał zdjecie Annie Watermman

- Annie Watermman

Alvaro skinał głową

- Mila dziewczyna. Dobra – kontynuował Tharoth – Prawdziwy anioł

- Tak tez słyszalem, ze z niej anioł – Alvaro zaakcentował ostatnie słowo

- Juz dwukrotnie odwolał sie pan do imienia boga, detektywie – Nash doążył do tego tematu, dało się to odczuć - Czy jest pan wierzący?

- Dotychczas bylem – Alvaro podjął temat cały czas lustrując pomieszczenia w jakie wchodził, nie popuścił niczemu, nawet składzikowi na środki czystości

- Zwątpił pan? Dlaczego? Osobista tragedia po ktroej znienawidził pan Stworcę. Cóż było powodem?

- Słyszałem ze Bóg zrobił sobie urlop – nie chciał być sarkastyczny, ale niestety nie udało mu się ta sztuka. Czuł się zmęczony, głowa bolała go już drugi dzień a wszystko dookoła sprawy „Tarociarza” było dziwne, inne, niebezpieczne i pogmatwane

- Bóg? Czyżby był pan deistą?

- Nie

- Jak większość ludzi nie jest pan w stanie pojac nawet czastki jego łaski, detektywie Alvaro. jest pan zagubiony w swoich własnych przkonaniach sprowadzajac najwyższego do rangi kogos podobnego panu. Kogos kto pana zdaniem bierze sobie urlop bo gdzieś zatrzęsła się ziemia, wybuchła woja lub samochod przjechał dziecko

- Nie o tym mowiłem Panie Tharoth

- Bog nie bierze sobie urlopu, detektywie Alvaro, bo on się nie męczy tym, co robi – Nash gadał jak natchniony

- Uznajmy ze wierze – Alvaro stopował jego wypowiedź – w to że po prostu odwrocił sie na chwile dajac swoim dzieciom pole do popisu

- Przecież dał ludzim wolną wolę. łaske wyboru i podejmowania decyzji. Niech pan nie zrzuca winy na najwyższego, bo popełnił pan kilka pomyłek podejmujac jakieś życiopwe decyzje. Niech mi pan uwierzy, detektywie, nic nie dzieje sie bez jego aprobaty. Nic. Rozumie pan – świdrował detektywa swymi oczyma

- Ne mówie o tych dzieciach – Alvaro się uśmiechnął - ale wróćmy do tematu bo troche od niego odbieglismy

- Oczywiście. Prosze zadawać swoje pytania, które do niczego nie prowadzą

Alvaro chciał poznać zainteresowania Nasha Tharotha religią i aniołami, wiedział jednak, że w tej chwili nie wniosłoby to nic ciekawego do sprawy, nic na czym w sposób racjonalny możnaby było się oprzeć. Musiał zatem zrezygnować z tego tematu. Nie dał się uwieść religii Tharotha.

- Czy wie Pan gdzie obecnie znajduje sie Annie Watermman?

- Ne ma jej tutaj.

- To zdążyłem juz zauważyć. Pytałem czy wie pan gdzie sie znajduje?

- Niby skąd mogłbym to wiedzieć.

- Taka opcja istniała – odpowiedział krótko Alvaro - Czy mozemy juz porozmawiac z włascicielem? – rzekł kiedy ponownie wrócili na parter. Została jeszcze do sprawdzenia tylko mała salka konferencyjna w której według słów Tharotha przebywał właśnie Durrant wraz ze swoimi gośćmi

- Nie sądzę by to było możliwe do godziny 16:00. Może uda się znaleźć mu dla pana czas w porze lunchu. Ma ważnych gości

- Rozumiem, ale niestety bede nalegał na to by znalazł dla mnie troche czasu najszybciej jak sie da. Poza tym nie obejrzelismy jeszcze ostatniego pomieszczenia - usmiechnałem sie łagodnie do przywodcy Młodych Duchów

Nash Tharoth spasował. Kiwnał tylko głową i zapukawszy do małej Sali konferencyjnej wszedł do niej. Wyszedł w towarzystwie mężczyzny po niecałej minucie.



To był Michael Durrant. Alvaro był tego pewien. Pasował do zdjęć jakie znalazł na internecie, szukajac informacji o tym doktorze psychologii
Durrant obdarzył detektywa uśmiechem. Wszyscy tutaj mieli dobre humory i tryskali swoim entuzjazmem na około

- Proszę detektywie ale szybko. Mam ważnych gosci.

- Witam – przedstawił się Alvaro - Prosze mi wybaczyc najscie ale to sprawa pilna

- Szybciuteńko. Do celu, szybciuteńko

Alvaro należał do spokojnych ludzi ale pomału zaczął się denerwować. Nie przyjechał tutaj na kawę ale w ważnych sprawach i będzie tu siedział tak długo aż uzna to za stosowne, a facet przed nim wyraźnie go pospieszał. Alvaro postanowił, że będzie męczył Durranta tak długo aż uzyska wszelką wiedzę.

- Chciałbym zobaczyc grafik z Pana weekendowych spotkan jakie sie tutaj odbyły

- Nie prowadzę grafików. Przykro mi. Zajecia odbywają się od 6 rano do 10 wieczorem z przerwami na posiłki

- A wie Pan jaka grupe Pan prowadził w weekend?

- Tak, wiem. O co chodzi,. szybciuteńko. Czy cos się stało? – co jakiś czas zerkał na Tharotha

- Pytam o czworke podopiecznych Pana Tharotha

- Młodzi ludzie. Co z nimi? Poza tym to chyba nie byli podopieczni nasha.

- Prosze podac naziwska

- Watermann, Hanspon, Ashgood, Brood. Annie, Diana, Andy i malcolm. My tutaj nie używamy nazwik wiec mogłem coś pokiełbasić. Naziwska padaja tylko podczas przywitania a potem przechodzimy na ty

„Mógł Pan, albo nie do końca zapamiętał co Panu mówił przed chwilą Pan Tharoth za zamkniętymi drzwiami” – przemknęło przez głowe Rafaela

- Nie sa w grupie Pana Tharotha? – Alvaro spojrzał na wspomnianego

- Na sesjach nie – odpowiedział Durrant

- Kiedy ich Pan widział po raz ostatni? – kontynuował Alvaro

- Wczoraj rano

- Całą czwórkę?

- Oczywiscie. Cąła czwórka. Wyjechali naszym transportem do domów

- Jakim transportem opuścili to miejsce?

- Naszym autem. Caspian ich odwiózł. Zwasze odwozimy naszych podpoiecznych do domow. Zawsze – podkreślał

- Czy ten Caspian jest tutaj?

- Tak

- Bede chciał z nim rozmawiac

Durrant skinał potakująco głową

- Czy to juz wszytsko? Mogę wracać? Nash pokaż panu Caspiana.

- Bedę wdzięczny, jednak najpierw pozwoli Pan że spojrzę na tę salkę – Alvaro wskazał palcem pomieszczenie z którego wyszedł Durrant - Tylko ono pozostalo mi do obejrzenia. Zaglądnę i juz mnie nie ma

Sala była mniejszą wersją tej którą Alvaro widział jako jedno z pierwszych pomieszczeń rezydencji. Z tym wyjątkiem, ze tutaj siedziało czworo ludzi. Dwie kobiety i dwóch mężczyzn. Urodziwe osoby za którymi zapewnie niejednokrotnie płeć przeciwna obraca się na ulicy. Dwie kobiety i dwóch mężczyzn jak w przypadku grupy o którą dotychczas wypytywał Alvaro. Czy ten schemat też jest wazny? Czy płeć również jest istotna?

- Przepraszam za najście – Alvaro delikatnie skłonił się do czwórki osób lustrując ich oblicza. Nie znal żadnej z tych osób, nie przewinęła się w prowadzonym przez niego obecnie śledztwie.

- Dziękuje Panie Durrant – zwrócił się do własciciela po obejrzeniu miejsca - Na razie nie przeszkadzam. Porozmawiam z tym kierowcą.

- Ciesze się, że mogłem pomóc – i znowu ten uśmiech – Jak już wspomniałem, Nash Panu pomoże go znaleźć.

Tak było w rzeczywistości. Wyglądało na to, że Nash Tharoth od razu wiedział gdzie znajduje się ów Caspian bo skierował kroki w kierunku ogrodu za domem gdzie na ławeczce do wyciskania ciężarów trenował mężczyzna. Ten kiedy zobaczył trójkę zbliżających się ludzi odłożył ciężar na bok jakby ten nic nie ważył i wstał z ławki na której ledwo co się mieścił



„Słodki Boże” – Alvaro na pewno nie ukrył przerażenia rysującego mu się na twarzy, po tym jak zobaczył tego kolosa. Stanał przed nim niczym Goliat przed Dawidem. Góra mięśni pokryta tatuażami. Alvaro od razu przypomniał sobie fragment raportu dr Cohena, który studiował nie raz, ten który dotyczył ewentualnego wyglądu jednego z morderców:

1.2 TAROCIARZ B – „MIĘŚNIAK”
ustalone cechy sprawcy:
- Dane antropometryczne: ok 200 cm, waga 105+ kg, atletyczna sylwetka,
- Nieprzeciętna siła fizyczna – człowiek zdolny wbić zamarznięte do kości ciała na tępy, zardzewiały hak....


Siłą woli Rafael niczym Dawid powstrzymał się przed sięgnięciem w kierunku procy jaką obecnie stanowił jego Smith&Wesson 0,45 cala.

- – zwrócił się w dziwnej mowie Tharoth do Caspiana podchoodząc do niego na wyciągnięcie ręki. W tym samym języku uzyskał odpowiedź i wzrok Caspiana skierował się w stronę detektywa i stojącego kilka kroków za nim aspiranta Jonesa

- Tak? – zapytał po angielsku

Zanim Alvaro odpowiedział analizował posłyszane słowa. Gdzies, kiedyś, słyszał tę mowę, ta bądź zbliżoną do niej. Gdzieś w jakiś książkach spotkał się z zapisem fonetycznym tego języka. Tylko gdzie? Nie był to żaden z języków europejskich, żaden z językow pierwotnych ludów ameryki, to było coś starszego coś o wiele starszego.

„Słodki Boże” – doznał w końcu olśnienia – „jeden z języków biblijnych.... Staroaramejski” – poczuł, że ręce mu się pocą

- Witam jestem detektyw Alvaro z NYPD. Mam do Pana kilka pytan. Rozumiem ze bez problemu rozumie Pan po angielsku? – na szczeście głos Rafaelowi nie zadrżał

- Tak. Rozumiem – postawa Caspiana byla wyzywająca, nie musiał się wysilać by taką stworzyć. Budowa jego ciała i wzrost czyniły to za niego – Mów!

Alvaro stojąc kilka kroków od Caspiana mógł się przyjrzeć tatuażom Caspiana, które obejmowały jego ciało. Szukał jakiś symboli, znaków, coś mu znanego, coś co nie stanowi obecnej mody w sztuce tatuowania ciała. Coś co ma jakieś znaczenie. Znalazł. Spirale, podobne do tych jakie widniały w miejscu gdzie znajdowano ciała matek „sobowtórów” ofiar młodych ludzi tworzących sprawe Tarociarza. Alvaro chciał zapalić. Bardzo mocno tego pragnął...

- Ciesze sie. To nam ułatwi rozmowe. Po pierwsze poprosiłbym ID bo do konca nie wiem z kim rozmawiam

- Caspian Warchild – padły słowa bez wyciagania żadnych dokumentów czy chociaż chęci ich okazania

- Chciałbym się dowiedzieć czy odwoził Pan stąd w dniu wczorajszym młodych ludzi. W kierunku Nowego Jorku – Alvaro pokazał zdjecia nie podchodząc do kolosa

- Tak – potwierdził Caspian wykazujac się również dobrym wzrokiem – Do miasta

- Dokąd dokładnie – schował zdjęcia do wewnętrznej kieszeni marynarki – pod ich mieszkania?

- Nie – odpowiadał tak jakby wyszczekiwał te krótkie słowa – do strefy 0 – mowił jak zołnierz, krótko i agresywnie

- Do Grand Zero? A dlaczego akurat tam?

- Chcieli. Nie tłumaczyli się

- O której dokładnie to było godzinie? – Alvaro czuł instyktownie, że jego obecność denerwuje, nie nie denerwuje, wkurwia olbrzymiego rozmówcę. Zauwazył również, że stojącego nieopodal nich Nasha Tharotha ta sytuacja niezmiernie bawiła.

- Około 20:00

- Czy jechał z Wami ktoś jeszcze? – Alvaro igrał z rodzącym się gniewiem Caspiana zadajac mu kolejne pytania ale postanowił, że będzie rzeztelnie wykonywał swoją pracę i doprowadzi do złapania morderców

- Nie. Coś jeszcze – Warchild wyraźnie chciał zakończyć rozmowę

- Na czyje polecenie ich zawiozłeś?

- Durrant – dopowiedział i ostentacyjnie położył się na przymałej dla siebie ławeczce i zaczał wyciskać ciężary. Alvaro spojrzał na oznaczenia ciężarków. W sumie 260 kg. Żadnego wysiłku na twarzy Caspiana, mięśnie napięły się nieznacznie. Jakby podrzucał właśnie patyk od szczotki w górę

- Panie Tharoth prosze się odsunać – Alvaro postanowił działać. Miał podejrzanego i nie miał zamiaru pozwolić mu zniknąć. Facet jako ostatni widział Annie Watermman i pozostałych, idelanie pasował do profilu pomocnika Tarociarza jaki opisał w swoim raporcie dr Cohen. Siedział w całym tym bajzlu po uszy, mógł dac odpowiedzi na powstałe luki w przypuszczeniach jego zespołu – a Pana prosze o powstanie z ławki i udanie się ze mną. Jest Pan aresztowany.

- Wróć z nakazem - zawrczał wyciskając dalej sztangę - Lub spierdalaj. Teraz mam pracę

- Nie potrzebuje do tego nakazu. Apeluje do Pana mądrości Panie Tharoth by naklonił Pan swojego znajomego do wypełniania moich poleceń. Prosze wstac z ławki, odwrócić się i położyć ręce na karku

„O ile zdołasz” – głupia złośliwa myśl przemkneła przez głowe policjanta. Tharoth milczał, wobec czego dłoń Rafaela powędrowała w kierunku broni siedzącej za kaburą przy pasku od spodni
Wszystko co było potem wydarzyło się błyskawicznie.
Facet zszedł z ławeczki a stojący kilka kroków od niego i wyciągający broń, Alvaro zgiął się w pół upuszczajac ją na ziemie. Sam rownież zwalił się zaraz za nią trzymajac się kurczowo za klatkę piersiową. Ból był ogromny, przytłaczał jego zmysły, drazył ciało, uciskał klatkę. Umysł chciał się wyłączyć, wyć. Alvaro nie pozwalał

„Jestesmy tak blisko Cohen. Tak blisko... jak boli. Słodki Jezu. Anioł?”

- To zawał, zawał – słyszał jak przez mgłę nawoływanie Tharotha, który przykląkł przy jego ciele – wołąjcie karetkę...

Potem nie słyszał już nic. Zapadał się coraz bardziej w otaczająca go ciemność

Ciemność... Cisza....

Śmierć.......

„Byłem tak blisko”
 
Sam_u_raju jest offline