Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-08-2010, 10:45   #5
Gob1in
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Trącony podeszwą mocnego, wojskowego buta kamyk poturlał się w dół, pociągając za sobą kilka mniejszych i większych kamieni. Wspinający się na skaliste zbocze mężczyzna zatrzymał się, by otrzeć pot z czoła i zwilżyć usta odrobiną zalatującej stęchlizną wody z manierki. Dyszał ciężko, co mogło świadczyć o długiej wspinaczce, lub o...
- Trzymaj się, Rusty, jeszcze trochę wytrzymaj... - wymamrotał do siebie, przeczesując palcami obfitą brodę oraz poprawiając niesforne, przetykane siwizną blond kosmyki włosów wyłażące spod podziurawionego kulami w kilku miejscach hełmu amerykańskiego rangersa z czasów konfliktu w Wietnamie, najprawdopodobniej wygrzebanego z ruinach jakiegoś muzeum.

Resztę wyglądu tego na oko 50-letniego mężczyzny dopełniał postrzępiony, powycierany i noszący ślady wielokrotnych napraw skórzany ciemnobrązowy płaszcz, miękko wyprawione, również skórzane spodnie i wysokie, mocne wojskowe buty z rożnokolorowymi splątanymi kawałkami sznurówek. Pod płaszczem można było dostrzec pierwotnie oliwkowy, teraz spłowiały T-shirt z niemal niewidoczną grafiką z płyty heavy-metalowego, popularnego niegdyś bandu Metallica - "Kill'em All". Z nadruku poza kilkoma plamami odczytać dało się właśnie tytuł płyty, z surowym i jakże aktualnym w obecnych czasach przesłaniem kontrastowały różowe szkła gogli spawalniczych, dla wygody założone na hełm. Ze zdjętego z pleców, leżącego teraz u stóp mężczyzny poplamionego, dziurawego i wypełnionego różnymi klamotami plecaka mężczyzna wydobył brudną, półtoralitrową flaszkę, z której pociągnął spory łyk. Ukontentowany płynnym ogniem spływającym w dół przełyku zamknął oczy, a po krótkim namyśle sięgnął do paczki Lucky Strike'ów zatkniętej za paskiem otaczającym dzwon hełmu. Po kilku próbach zdezelowana benzynowa zapalniczka zaskoczyła, a mężczyzna z lubością zaciągnął się dymem z prawdziwych przedwojennych papierosów. A że palenie nie bardzo pasowało do przeprawy przez góry? Pies to gryzł.

Na wspomnienie zmutowanych burków, na jakie natknął się jakiś czas temu, zanim jeszcze dotarł do Vegas, bezwiednie podrapał się po udzie, gdzie jedna z bestii zostawiła mu pamiątkę w postaci poszarpanej blizny długości męskiej dłoni.





Ruszył dalej, właściwy kierunek uprzednio potwierdzając za pomocą pordzewiałego, aczkolwiek wciąż działającego kompasu i niemalże cudem wyciągniętej za garść prochów od niemal kompletnie szalonego szczura z Vegas strony ze starego atlasu, na której zaznaczono położenie różnych miejsc, w tym Sedony. Sam nie wiedząc do końca dlaczego ruszył z Vegas międzystanową 40-tką, by później odbić na południe 17-tką. Nie obyło się bez kilku przygód, ale jego instynkt i łut szczęścia zdołały uchronić go przed nieprzyjemnościami. W sumie była to codzienność w jego fachu. Teraz przedzierał się przez czerwono zabarwione skały, bowiem za nimi miała być Dolina Verde. I Sedona.


Oczywiście coś musiało pójść nie tak. Atlas, z którego pochodziła kartka musiał być albo niedokładny, albo popełnił gdzieś błąd i źle odczytał punkty orientacyjne. Tak naprawdę nie bardzo wiedział, gdzie się aktualnie znajduje. Gdzieś w Arizonie, to pewne. Szedł jednak dalej, mając nadzieję, że jeśli nie na Sedonę, to trafi na starą drogę 89A, biegnącą równolegle do międzystanowej 17-tki. W każdym razie starał się iść na wschód, zgodnie ze wskazaniami kompasu.


Wraz z wysokością zauważył dziwne cechy terenu. Spodziewał się jeszcze większej posuchy, właściwie zero roślinności, a tymczasem gdzieniegdzie, szczególnie w rozpadlinach dostrzegał coraz bujniejsze pnącza, szerokie, rozłożyste liście, a nawet młode drzewka. Fakt, gdzieś tutaj mógł kiedyś płynąć potok, pozostawiając za sobą szczeliny wypełnione mętną, skażoną wodą, ale...
"Skąd na tej pieprzonej pustyni tyle tego zielonego paskudztwa...?" - zastanowił się wreszcie, kiedy za skalistym grzbietem zamiast kolejnych stert skał dostrzegł coś w rodzaju zagajnika. Cholernie zielonego zagajnika pełnego napierającej na siebie roślinności. Wszystko porośnięte było mchem i aż czuć było słodko-zgniły zaduch, kiedy tylko powiało z tej strony.


Wciąż nie było widać żadnego śladu ludzkiej obecności, dlatego Rusty, nie mając innego pomysłu wzruszył w końcu ramionami i poprawiając sprzączki plecaka ruszył w zielony gąszcz.
- Nie radzę tamtędy iść. - Głos młodego chłopaka był kompletnym zaskoczeniem i Rusty zamarł.
- Dlaczego? Kim jeste... - zaczął się obracać, jednak nim dojrzał rozmówcę poczuł w ustach słodkawy smak jakby mocno dojrzałej gruszki, po czym zgasło światło.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline