Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-08-2010, 11:48   #35
Viviaen
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Pod palcami poczuł coś zimnego, co po delikatnym obmacaniu okazało się metalowym przyciskiem w kształcie walca, wystającym na palec z kamienia. Z niewielkim oporem udało mu się go wcisnąć, po czym szybko zabrał dłoń, ponieważ przycisk odskoczył na podwójną odległość. Rozległ się cichy chrobot, jakby zwalnianej zapadki i... sukces! Aglahad poczuł jeszcze delikatne wibracje płyty, która jakby nieznacznie się uniosła. Serce zaczęło mu łomotać z podniecenia "udało się... udało się... UDAŁO SIĘ!".
- Widzicie? Nie takie trudne jak się wydaje! - zawołał radośnie, po czym momentalnie ucichł i zerknął w kierunku drzwi. Przeklęta dziura. Aglahad wręcz czuł przez skórę, że zaraz wpadnie tu ojciec Edrin i wyciągnie ich stąd za uszy. Ba, schylając się nad klapą, wyobrażał sobie czyhającego w ciemności kapłana.
- No już, spokojnie.. - mruknął pod nosem, wsuwając palce pod klapę. Mimowolnie przymknął oczy.
Kamienna klapa dała się podnieść zaskakująco lekko, tylko nieznaczne skrzypienie świadczyło o istnieniu zawiasów i ukryty korytarz stanął przed Wami otworem. Jednak ciemny otwór nie zachęcał do głębszego badania, zwłaszcza przy już i tak wątłym magicznym świetle, które na domiar złego mogło w każdej chwili zgasnąć...

Krzesanie ognia było zwykle łatwiejsze, jeśli miało się pod ręką bardziej odpowiednie przyrządy... Krzesiwo, hubka... Oczywiście, przynajmniej w teorii, powinien wystarczyć solidny kawałek żelaza, twardy kamień i jakiś łatwopalny materiał. I, oczywiście, dość szybko się okazało, że teoria a praktyka to dwie dość różne sprawy.
Snop iskier był całkiem niezły, bo kamienie posadzki były dość twarde, ale słoma chyba nie spełniała warunków określanych przez 'łatwopalny'.
Albo zatem liczne ostrzeżenia i zakazy, zabraniające wchodzenia do stodoły z otwartym ogniem były wydawane tylko i wyłącznie z czystej złośliwości, albo też słoma, którą nafaszerowany był materac, była - cytując słowa pana Haralda - ździebko felerna i za nic nie chciała się zapalić.
W dodatku pełne nonszalancji zachowanie Aglahada i mina Trzmiela świadcząca o tym, że za chwile może zapaść całkowita ciemność, działały nieco stresująco.
Kolejna próba... kolejne iskierki skoczyły na słomę, by zgasnąć wzniecając jedynie wątłe smużki dymu.
Rav zaklął pod nosem i spróbował jeszcze raz...

Zaklęcie zwyczajnie nie chciało utrzymać się dłużej. Elektryzujące powietrze drżało niemal wyczuwalnie gdy młody czarodziej na siłę próbował zachować trwałość magii tworzącej zawieszone w powietrzu lampiony. Ale to była tylko łatwiutka iluzja, której naturę dało się odrobinę naciągnąć. Nie oszukać...
- Długo jeszcze Rav? - Trzmiel zapytał nerwowo klęczącego przy słomie z sienników chłopaka. Bał się nawet odwrócić wzroku od lampionów, jakby to mogło skrócić drugie już zaklęcie. A przecież wiedział, że nie skróci.
Kątem oka dostrzegł krótki rozbłysk w miejscu gdzie dłonie Rava pracowicie krzesały ogień. To by było bardzo niesprawiedliwe gdyby już złamał zakaz i nic by w zamian z tego nie wyszło...

- Oooo...
Rav sam był zaskoczony, gdy wreszcie jedna z iskierek, większa pewnie od innych, raczyła nie zgasnąć. Ogieniek, początkowo wątły, nagle rozbłysnął jaśniejszym światłem i łapczywie zaczął połykać sąsiadujące źdźbła słomy.
- Udało się - wyszeptał, nie chcąc silniejszym tchnieniem zgasić płomyczka. Natychmiast podsunął płomykowi kolejną porcję słomy. A potem przyłożył do ognia pochodnię.
Równocześnie Trzmiel z ulgą otrząsnął dłoń czując jak przechodzące wzdłuż ramienia łaskoczące ciarki złażą z niego jak jakieś mrówki, którym bardzo śpieszno do świeżo strząśniętej gruszki, czy innego owocu. Brrr...

Wątły płomyk szybko przeskoczył z wilgotnej słomy na apetyczną powierzchnię pochodni. Rozgościł się na nim i wesoło trzaskając wziął się za konsumpcję. Światło z początku było blade i słabe. Nijak nie chciało rozświetlić ciemnego wnętrza korytarza, w który nadal wpatrywaliście się z bezpiecznej odległości. Z jego czarnego wnętrza czuć było zatęchłą wonią spalenizny. Wzdrygnęliście się czując ten zapach, wspomnienie snu wciąż kołatało się gdzieś na granicy Waszej świadomości. Murowany korytarz, jakim kończyły się schody, wiódł prosto, lecz co było dalej nie widzieliście. Przejście zdawało się czekać na Was niczym rozwarta szeroko, głodna paszcza. Kusiło tajemnicą, zapraszająco otwierając przed Wami swoje sekrety. Ale było w tym miejscu coś jeszcze. Coś co sprawiało, że wciąż spoglądaliście w ciemny otwór korytarza nie ważąc się uczynić choćby kroku naprzód. Niewypowiedziana groźba, jaka przepełniała to miejsce, była wprost namacalna.

Rav uniósł pochodnię do góry, co dało efekt raczej mizerny, szczególnie w konfrontacji z ponurą czernią korytarza.
- Potrzymaj to - wepchnął pochodnię w dłonie Aglahada. - Zrobię kolejną...
Jedna pochodnia była rzeczą świetną, ale dwie pochodnie byłyby jeszcze lepsze. A trzy... po prostu marzenie. Na szczęście stołek miał odpowiednią ilość nóg, a i z materiału, z którego zrobiony był siennik dość dużo jeszcze pozostało.
Aglahad trochę się zagapił w tunel, więc posunięcie Rava mocno go zaskoczyło. Odruchowo chwycił pochodnię, jednak gdy drażniący kłąb dymu sięgnął jego nosa uniósł rękę w górę, omal nie przypalając sobie brwi. Machnął ręką, rozluźniając chwyt, a pochodnia z sykiem poleciała w głąb tunelu...
- Eee...
- Mam tam po nią iść..? - burknął, czerwieniejąc.
- O bogowie... - jęknął Rav z rozpaczą, widząc jak efekt jego ciężkiej pracy leci w dół, obijając się po drodze o kilka stopni.
Rzucił trzymaną w dłoni nogę od stołka i odepchnąwszy Aglahada ruszył po schodach w dół, starając się jak najszybciej dotrzeć do pochodni, póki jeszcze nie zgasła, a równocześnie nie pójść w jej ślady, spadając ze stromych stopni. Groza, która przed chwilą powstrzymywała wszystkich, jakby na moment zniknęła, zastąpiona wizją straty drogocennej pochodni.
Cóż... pochodnia przeznaczona była do oświetlania, a nie do rzucania... Przeprowadzony na niej eksperyment zdecydowanie nadszarpnął jej zdrowie i gdy Rav chwycił ją w rękę biedactwo ledwo zipało.
Delikatne dmuchnięcie. Drugie, trzecie...
Płomień powoli się rozpalił.
Rav nie miał zamiaru penetrować korytarza z jednym nikłym światełkiem i bez jakiegokolwiek zapasu źródeł świata. Jeśli korytarz kończył się w lesie, to mieli do przebycia dobrą milę. Albo i dwie, gdyby się okazało, że z drugiej strony nie ma wyjście i trzeba by wrócić z powrotem...
Trzeba było wrócić do góry i zabrać się za następne pochodnie.

Trzmiel zamrugał oczami, patrząc za Ravem, który w bardzo odważnym odruchu rzucił się w ciemności po niebezpiecznie przygasającą pochodnię, sprawdzając tym samym bezpieczeństwo zejścia. Nie oglądając się na Aglahada zagadnął do niego cicho:
- Zrobiłeś to celowo, prawda? Spry... - Nie dokończył. Przetarł oczy ze zdziwienia. W głębi korytarza w dalekiej ciemności zobaczył... Nie, to niemożliwe! To pewnie tylko sztuczka zmęczonego wzroku. A jednak... tak, na pewno! Daleko w cieniu coś błysnęło lekko. Niczym przygaszona, albo skryta pod materią płaszcza latarnia. Ale to musiała by być dziwna latarnia. Latarnia świecąca zimnym, zielonkawym, jakby trupim blaskiem. Światło znikło tak szybko, jak się pojawiło. Coś tam było, coś czaiło się w tym tunelu... Nawet nie mógł nazwać dokładnie barwy tego światła. Było takie... jadowite? Zamrugał raz jeszcze - Widzieliście to???
Obaj obejrzeli się we wskazanym przez niego kierunku, po czym popatrzyli na niego z wyrazem czegoś pomiędzy niepokojem, a podejrzliwością.
- Tam się coś bardzo niefajnie zaświeciło... - jęknął przełykając głośno ślinę. Ciekawość kotłowała się w jego głowie ze strachem tworząc niezdrową i mocno destrukcyjną mieszankę decyzyjną - Parę kroków za miejscem gdzie pochodnia upadła... Rav... Przyda się więcej ognia...

Wchodzenie w czarny korytarz, gdzie śmierdziało spalenizną i wiało jakąś niewytłumaczalną grozą, zaś Trzmielowi zwidywały się jakieś niefajne światełka coraz mniej się Ravowi podobało. Mimo wszystko nie chciał być tym, który da hasło do odwrotu.
- Niefajnie, czyli jak? - spytał. - A jeśli chcesz więcej ognia, to zabierzmy ze sobą materace. W razie czego stworzymy zaporę ogniową...
- Natomiast pochodnie zaraz zrobię ze trzy, tylko niech ktoś potrzyma tę. Tylko bez upuszczania i rzucania, proszę.
Tu spojrzał na Aglahada, nie tyle z pretensją co raczej z zaskoczeniem, że w tym wieku ktoś może się bać ognia płonącego na odległym od dłoni końcu kawałka drewna.
- No tak jakoś... A zresztą... Naprawdę nie widzieliście?? Aglahad? A może... - Trzmiel zmarszczył brwi przyglądając się w milczeniu jak Rav pośpiesznie skleca kolejne pochodnie. Magia? Przywidzenie? Wiedział jak to sprawdzić. Kolejne z prostych zaklęć by wystarczyło. Szkoda, że księga Lizy pozostała w schowku pod jego łóżkiem. I że mu tak ręka nadal dygotała po lampionach.
Przejął ostatnie przygotowane łuczywo i odetchnął głęboko parę razy. Chciał tego przecież. Odkąd pojawił się Anduval...
- Idziemy?
- Idziemy! - potwierdził Rav.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein
Viviaen jest offline