Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-04-2006, 16:01   #93
Kutak
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
Ryk silników rozległ się ponownie- i chociaż poprzednio nie wróżyło to niczego dobrego, to tym razem było to dla was niczym wybawienie. FAV Eye'a potrzebował niespełna dwóch sekund na start, a wóz Crisa- przy drobnej pomocy Rudolfa- po chwili też postanowił zadziałać. I tak, zostawiając za sobą obraz pobojowiska i wielki rów, trójka świeżopoznanych kompanów wyruszyła w kierunku nieznanego... A czwarty z nich, przez trójkę spisany na straty powoli ruszył w kierunku fabryki. Wiedział, że w tym dramacie Bóg da mu znaczącą rolę...

[center:10a8746742]Koniec prologu[/center:10a8746742]


Dwa wozy jechały już od dobrych dwóch godzin, ciągle mając za sobą obraz chmur, piasku i śmierci. Natura była zła, natura chciała kolejnych ofiar. Co jakiś czas ktoś zerkał w tamtym kierunku, myśląc o kaznodzieji, który wyruszył w kierunku burzy piaskowej- poprostu wierząc w Boga... Eye, po założeniu dość dobrego opatrunku na swoją nogę, czuł się już całkiem nieźle, czego jednak nie można było powiedzieć o Crisie- chłopak oberwał na tyle mocno, że teraz leżał na tyłach swojego wozu- dopadły go jakieś drgawki. Na szczęście jechał z nim Rudolf,który szybko zajął się prowadzeniem wozu, zaś chłopakowi wcisnął jakieś nowoczesne painkillery...

Wtem z pierwszego wozu rozległ się dźwięk przypominający klakson- ot, sygnał wozu. Rudolf wytężył wzrok i zobaczył to, co zszokowało Eye- dym, dym, dym... Setki wielkich ognisk na horyzoncie, jak w tych starych książkach o inkwizycji... Im bliżej byliście, tym wyraźniej wiedzieliście okolice- dym wydobywał się zza jakiegoś starego, kamiennego muru- jakby jakaś willa bogatego frajera.

Nie minęło 10 minut i przejechaliście przez wyrwę w murze, która na codzień sprawowała chyba rolę bramy, i wjechaliście na całkiem nieźle ubitą dróźkę. Droga jak droga- od każdej innej różnił ją jeden szczegół- setki ognisk wokoło, a przy nich pełno różnych typów- mięśniaków, kurdupli, kobit, facetów, młodych, starych... Eye co chwila rozpoznawał w nich ścigancyh za różne zbrodnie... Jechaliście coraz szybciej- droga miała najmniej z 3 kilometry, a ich było pełno... Część z nich zbliżała się w waszym kierunku, niektórzy gwizdali... Jakby jakieś muzeum zbrodnii...

Po 4 minutach zajechaliście pod willę- duża, ceglana budowla, wysoka na jakieś 3 piętra, szeroka na najmniej 150 metrów... Jakieś 100 metrów od schodów stało kilkanaście budek-a w nich po 4-5 facetów w granatowych koszulach, z pięknie utrzymanymi maszynówkami... Ochrona... Ale po co zbierać tylu ludzi, setki bandytów, jeżeli chce się przed nimi bronić? Boże, gdzie to ma sens!

Przepuścili was bez problemu- jeden z nich machnął, że macie wysiąść z wozów. Nie myśląc o niczym, szybko to zrobiliście i już po chwili staliście u podnóża naprawdę imponujących schodów- po których schodził niski, przyłysawy facet w hawajskiej koszuli i w kąpielówkach.
- Witam przybyszów!- zawołał śmieszny facet z jeszcze bardziej komicznym akcentem- połączeniem włoskiego i francuskiego- Czego szukacie w stadninie Don Alvara?- zapytał się, poczym zaśmiał się dość życzliwie.





Gdy wozy odjechały, Conner poczuł, że już nie ma dla niego odwrotu. Został sam, całkiem sam, na środku pustyni. Nic- ani krzyk, ani błagania, ani wystrzały go nie uratują. Jedyna jego szansa, jego nadzieja to modlitwa. A ufał on Bogu i wiedział, że jest dla niego kimś ważnym. A ważnych ludzi się nie zabija...

Krok za krokiem ksiądz zbliżał się do serca burzy. Słyszał już huk, ogromny huk- może to wiatr, a może już tornado? Szedł, krok za krokiem- pewnie, nie bał się nawet śmierci. Jego zlepione od potu włosy pokrywał teraz jeszcze piasek. Piasek inny niż ten, do którego wszyscy przywykli. Ten nie drażnił skóry, on ją ciął- był coraz bliżej burzy, coraz silniejszy wiatr prawie zwalał księdza z nóg. Jezus miał swój krzyż, który dźwigał mimo zmęczenia- tak też musiał postąpić Conner...

Był już coraz bliżej ruin- z czasem, mimo zmęczenia, przyspieszał kroku. Biegł po pustyni, biegł w kierunku schronienia- a piasek był coraz bliżej. Nie słyszał już własnych modłów- tylko wiatr, huragan... Był już blisko... Skoczył przed siebie, gdzieś między dwie ścianki... Skoczył- i to było ostatnie, co zapamiętał...


W oddali słychać było burzę piaskową- przeszła tędy dobrą godzinę temu... Conner nagle ocknął się- był cały przyspany piaskiem, ale żył! Żył, był cały! Mimo piasku odmówił kilka modlitw dziękczynnych, poczym szybko podciągnął się i wydostał z piaskowej pierzyny. Otrzepał się z większości piasku, gdy nagle... Śmiech- ktoś śmiał się jakieś 30 metrów od duchownego... Nie był tu sam...
 
Kutak jest offline