Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-08-2010, 20:27   #2
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Popołudnie. Czarny Mustang zatrzymał się cicho na parkingu przed motelem Sunshine. Nie licząc starego, zdezelowanego gruchota stojącego w cieniu nieopodal, maszyna stanowiła jedyne auto pośród morza rozgrzanego, popękanego betonu. Drzwi kierowcy uchyliły się powoli, jakby od niechcenia, lekko przy tym skrzypiąc. Najwidoczniej zawiasów nie oliwiono już od jakiegoś czasu. Z hermetycznego do tej pory wnętrza buchnęły opary papierosowego dymu. Co samo w sobie było dość dziwne, bo osobnik za kółkiem nie zwykł palić w posiadanych na własność środkach transportu. Doskonale wiedział, że szkodzi to tapicerce. Jednak tym razem nie mógł sobie odmówić, chęć sięgnięcia po używkę okazała się silniejsza niż zwykle. Zapewne miało to coś wspólnego z zaistniałym niedawno, niezwykle szczęśliwym zbiegiem okoliczności... i z tym, że jeszcze wczoraj, to auto nie należało do niego. Enigmatyczny przyjezdny zabębnił w kierownicę. Wolno, do nieznanego rytmu. Przeciągnął się i strzelił palcami wydając z siebie głuchy jęk satysfakcji, kiedy elementy dłoni ponownie nachodziły na swoje miejsca. Rzucił wzrokiem za szklaną barierę, a niedopałkiem za drzwi. Manitou Springs, tak? Heh. Już mu się podobało.


Wejście do motelu nie popsuło mu humoru, mimo, że wystrój był ponury i obskurny. Kojarzył się z miejscami gdzie rezydowali seryjni mordercy kreowani w serialach kryminalnych. Takich cechujących się raczej niskim budżetem. Tapeta odchodziła od ścian. Kiedyś była pewnie jasnozielona. Teraz przedstawiała chyba wszystkie możliwe odcienie tego koloru, a każdy kojarzył się z pleśnią, grzybem, zgnilizną lub innym syfem. Na podłodze leżał długi dywan, który przypominał szmatę, albo losowo wybrany kawał materiału położony tylko by zakrywał... lepiej chyba nie wiedzieć co. Za drewnianą ladą siedział osobnik mocno stereotypowy. Gruby facet po czterdziestce, lekko łysiejący. Miał na sobie białą - i wyjątkowo przepoconą - koszulkę na ramiączkach w rozmiarze XXL (a może nawet XXXL). Spojrzał na nowego gościa wzrokiem mówiącym “wypierdalaj” (widać kochał swoją pracę). Pogładził masywnego wąsa, po czym odezwał się, dość niespodziewanie:
- Witamy, dzień dobry, dobry wieczór i inne takie… czego trzeba?
Owy gość jakoś dziwnie się rozpromienił widząc mimikę tłustego rozmówcy. Słysząc wypowiadane przez niego słowa. Twarz turysty wyrażała zarówno udawaną uprzejmość jak i szczery, konwersacyjny sadyzm, typowy dla osobników, którzy lubią łapać innych za słowa a potem sprowadzać do intelektualnego parteru z siłą młota pneumatycznego.
- Zastanówmy się… to przydrożny motel więc… Heh… i tu wspinam się na wyżyny intensywnej myśli filozoficznej i logiki typowej dla niejakiego detektywa Holmes’a… chyba pokoju, dobry panie. Znajdzie się u was taki? Z prysznicem pozbawionym rdzy i podłogą, która nie ucieka żeby jej nie rozdeptać?
Bardzo dokładnie lustrował pana baryłę. Z nutką profesjonalnego zaintrygowania.

- Czyli pokój dla VIPów? Takie luksusy kosztują, ale znajdzie się coś.
Położył na stole klucze do pomieszczenia o numerze 1408 – wątpliwym zdawało się jednak aby budynek był w stanie pomieścić prawie półtora tysiąca pokoi. Wręcz niemożliwe, w końcu miał jedynie dwa piętra. Widocznie ktoś tu spieprzył numerację i tak już zostało.
- Co do płatności to albo płacisz z góry za noc, albo zostawiasz dokumenty pod zastaw i płacisz przy zdawaniu kluczy. Twój wybór stary.
- Spoko, młody…

Wymówił te dwa słowa trochę od niechcenia, unosząc breloczek z numerkiem na wysokość oczu i spoglądając na wyryte w spróchniałym drewnie cyfry. Jego usta zwężyły się w niemal niewidoczną kreskę. Przygryzł górną wargę.
- Swoją drogą…1408. Brzmi jakoś znajomo. A, już pamiętam. Czy w tym momencie z pomieszczenia obok nie powinien czasem wyjść Samuel L. Jackson i przestrzegać mnie przed pobytem? Oferować inny pokój? Albo coś?
Rzucił wąsaczowi dość zaciekawione spojrzenie. Kontynuował.
- Widzisz pan, duchy, demony, egzorcyzmy i niskie temperatury to nie moja mocna strona, więc wolałbym wiedzieć zawczasu na co się porywam. Heh… a przy okazji, ile wynosi opłata tygodniowa za te niewyobrażalne luksusy?
- Panie nie mam pojęcia o czym do mnie mówisz! Dwadzieścia dolców za dobę. Tydzień wychodzi na sto-czterdzieści. Bierzesz Pan czy nie?

Osobnik przy tuszy ponownie pogładził swojego mocarnego wąsa. Niestety liczba moteli w mieście była dość... ograniczona i zapyziały gostek zdawał sobie z tego doskonale sprawę. Doił więc ile mógł. Oczywiście nawiązania do projekcji inspirowanej twórczością King’a nawet nie załapał. Tylko dlaczego tak się zdenerwował przy wspomnieniu o owym filmie? Coś tu się mocno nie zgadzało i trzeba było dowiedzieć się co…
- Jasne, a co mi tam. Zapłacę z góry.
Wędrowiec zachował pokerową twarz. Wyjął z kieszeni spodni czarny, skórzany portfel, który zupełnie nie pasował do reszty stroju. Zapewne dlatego, że kilkakrotnie przewyższał go wartością, jak i jakością. Właściciel Mustanga zaparkowanego za oknem dokładnie odliczył pieniądze i ułożył je na drewnianej ladzie. W rządku trzech banknotów - 100, 20 i 20. Pan Franklin rzucał tłuściochowi wyzywające spojrzenie.


- Proszę bardzo, oto równa suma.
Gość wskazał dłonią jak magik, który właśnie wyciągnął królika z kapelusza. Zdawał się zupełnie nie przejmować wywaleniem takiej kwoty w błoto.
- Drugie piętro. Ostatnie drzwi po prawej.
Recepcjonista schował pieniądze łapczywie do kieszeni. Spojrzał na fra… na swego klienta i uśmiechnął się. Ten wyraz twarzy był pełen złośliwości, a może nawet dało się w nim dopatrzyć szczypty sadyzmu jaką turysta widział za każdym razem kiedy patrzył w lustro. Jak łatwo się domyślić, niezbyt mu się to spodobało.
- Miłego pobytu.
- Och będzie miły, może mi pan wierzyć.

Powiedział nowoprzyjezdny odsłaniając zęby jak lew witający się z antylopą. Zapomniał tylko dodać, że jego pobyt nie będzie miły dla wszystkich. Potem… coś się stało. Coś pozornie niezauważalnego i uderzającego o nadnaturalność jak rwąca woda o wały przeciwpowodziowe. Wyszedł z recepcji, ruszając we wskazane mu miejsce. Po drodze czule poklepał tylnią kieszeń swoich spodni. Tą w której znajdował się portfel. Wiedział, że to co zrobił przed chwilą było małostkowe i trochę dziecinne, ale zwyczajnie nie mógł sobie odmówić. Jego życie zasadzało się głównie na przyjemnościach. Mało liczyło się to, czy owe przyjemności są wynikiem czyjegoś nieszczęścia. Z resztą, spocony świniak chciał go orżnąć. Cóż za ironia. Taki subtelny prztyczek w nos wyjdzie mu na zdrowie. Pokój 1408 był tuż obok pokojów 142 i 85342. Ktoś musiał naprawdę mocno wypić kiedy tworzył numerację pomieszczeń. Samo wnętrze sprawiało bardzo dobre wrażenie. Nowa tapeta, zadbane meble i przyjemny zapach tulipanów w powietrzu. Pewnie z odświeżacza, bo prawdziwych kwiatów się tu nie spodziewał. Pokój wyglądał na zadbany jak cholera. Nie było nawet karaluchów, a na ścianach wisiały obrazy - jeden ze statkiem na wzburzonym morzu wyglądał na bardzo, ale to bardzo stary. Ogólnie cud, miód i orzeszki na śmietnisku. Turysta mrugnął, chcąc ocenić wszystko okiem prawdziwego cynika… i bardzo ucieszył się z podjęcia tego jakże strategicznego posunięcia. W mig okazało się, że wcześniej wspomniany cud był bluźnierczy, orzeszki mocno przeterminowane, a w miodzie ktoś utopił jakieś wielkie, zmutowane muszysko. Stare powiedzenie o pozorach sprawdziło się i w tym przypadku. Jasna cholera.

- Szlag… zapomniałem o torbie.
Przeklinając pod nosem, mężczyzna obrócił się na pięcie z donośnym piskiem podeszwy. Ludzie rzadko wokalizowali swoje myśli w ten sposób, chyba, że byli sami. Albo posiadali wyjątkowo ekscentryczne charaktery i nie bali się co pomyślą o nich inni obserwujący. No, ale kto właściwie mógł go tutaj obserwować? Heh, zdawało się że to taka bzdurna myśl. Właśnie. W tył zwrot, naprzód marsz. Spokojnie, nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów. Mijając recepcję, poszukiwacz bagażu skłonił się uprzejmie tłuściochowi. Dopiero teraz odnotował, że ten gagatek także był... nietypowy.
- Nie lubię wybrzydzać, ale… chyba coś się jednak zalęgło w tym pokoju. Przez chwilę mignął mi tam szkodnik wielkości sporych rozmiarów psa. Uwierzy pan?
Recepcjonista uśmiechnął się obnażając zęby, które przypominały pożółkłe kły jakiejś pokraki. Bardzo starał się powstrzymać chichot.
- Proszę o wybaczenie. Ten powinien być w porządku.
Wręczył mężczyźnie klucze do pokoju o wdzięcznym numerze 4.
- Oczywiście jakościowo jest trochę gorszy od wcześniejszego, ale nie ma w nim przynajmniej olbrzymich, obślizgłych i śmierdzących robali.
Turyście zdecydowanie do śmiechu nie było. Cała sytuacja przypominała obracanie śmiercionośnej pułapki w niewinny, studencki żart. Przez chwilę w zwichrowanym umyśle ważone były najważniejsze fakty. Wszystkie za i przeciw. Przyjezdny nie posiadał zbyt szerokiej wiedzy okultystycznej (przynajmniej względem innych przedstawicieli swojej niecodziennej profesji), orientował się jednak z czym ma tutaj do czynienia. Rozumiał, że spasiony „myśliwy” także znajdował się w nieciekawej sytuacji. Pewnie był zmuszony spełniać zachcianki tej przedwiecznej potworności piętro wyżej…

Właściciel Mustanga odłożył więc na bok plany wpakowania pordzewiałego śrubokręta w tętnicę szyjną wąsacza. Można powiedzieć, że wypatrzył dla siebie większą rybę.
- A właśnie. Zabrzmi to trochę głupio, ale… ma pan wykupione ubezpieczenie? Mój dobry kolega jest w branży i zawsze nalega żebym rzucał tym pytaniem, gdziekolwiek się pojawię. Tyle się słyszy ostatnio o tych młodocianych wyrostkach…
Oparł ręce o blat i przypadkiem puknął się palcem w nos. Pytanie, które w każdym innym wypadku zostałoby odebrane jako groźba, lub próba wymuszenia pieniędzy, tym razem trafiło na bardzo podatny grunt, pełen subtelnego zrozumienia.
- Mam… nie uwierzy Pan ile taki jeden pasożyt może wyrządzić szkód gościom. A posiadam tutaj kilka takich naprawdę wrednych…
Tłuścioch splunął na podłogę z niesmakiem.
- Szkoda, ale gdyby chciał pan porównać oferty… mam gdzieś w aucie jego wizytówkę. Sprawdzę z resztą, kiedy wieczorem będę wracał z zakupów.
Zakupy były nowym pomysłem, wymyślonym naprędce. Zabawne jak długo można było bezstresowo rozmawiać o niczym. Popychać pierdoły jak parka starych panien. Co ciekawsze, obaj mężczyźni poznali się zaledwie kilka chwil temu i nie pałali do siebie sympatią.
- Swoją drogą, macie tu jakieś ciekawe kluby, do których można zajrzeć?
- To zależy. Jeśli szukasz pan bardziej przyziemnych rozrywek to są dwa, lub trzy puby w mieście. Jeśli jednak chcesz zabawić się na poziomie to jest taki klub… jak on się nazywał… cholera, nie pamiętam. Jest jakoś w północnej części miasta, niedaleko kościoła. Łatwo trafić, ale ostrzegam. Ceny są straszne. Właściciel to prawdziwa pijawka.

Trzeba było jednej żeby poznała drugą. No chyba, że recepcjonista sugerował zgoła inny rodzaj - taki, który lubi chłeptać ciepłą krew z szyj młodych cichodajek.
- Spoko, dzięki za cynk. Rozejrzę się… aha i zanim zapomnę. Dywan też nie był w zbyt ciekawym stanie. Kiedy właściwie bywają u was sprzątaczki?
Pytanie dość dobitnie sugerowało wąsaczowi aby tej nocy NIE bywały. Facet za ladą udał, że się obraża. Wyciągnął starą gazetę i zagłębił się w lekturze, dając do zrozumienia, że rozmowa została zakończona. Przynajmniej na razie.
 
Highlander jest offline