Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-08-2010, 20:54   #534
Smoqu
 
Smoqu's Avatar
 
Reputacja: 1 Smoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodzeSmoqu jest na bardzo dobrej drodze
Czwartek, 18.X.2007, Ulice NY, 20:15

Niebieski Ford Aspire jechał wyjątkowo zgodnie z przepisami przez wciąż pełne samochodów ulice Nowego Yorku. Tak naprawdę to ulice nigdy nie były puste. Sposób prowadzenia Olafa był dokładnie taki sam, jak sposób mówienia - spokojny, a nawet flegmatyczny. Nie przekraczał prędkości, zwalniał widząc żółte światło, co spowodowało nawet trąbienie na nich przez jakiegoś bardziej krewkiego użytkownika drogi, nie wyprzedzał. Najwyraźniej wychodził z założenia, z którym i Phil się zgadzał, że nie ma się gdzie spieszyć. W końcu ich rewir nie ucieknie. Korzystając ze spokojnej jazdy swojego towarzysza McNamara przeładował swoje bronie czerwoną amunicją, wprowadził nabój do komory w pistolecie, zabezpieczył i pochował do kabur. Nie chciał się bawić w przeładowywanie w wypadku spotkania z ... obiektami. Po przygotowaniu broni zapasowej, zajął się bronią podstawową, czyli karabinkiem pneumatycznym. W końcu to on miał z niego strzelać. Załadował strzałki ... rozładował ... załadował ... rozładował ... załadował ... rozładował ... zajęcie nie było zbyt ambitne, ale pozwalało zająć się czymś w czasie powolnej drogi przez ulice NY. Spokojna muzyka płynąca z głośników pozwoliła w końcu uspokoić się myślom i nie zapełniać wyobraźni sforami wściekłych wilkołaków czyhających na każdym kroku i w każdym cieniu. Po pewnym czasie oddech pasażera stał się spokojniejszy, zaś ręce zwisały bezwładnie nie bawiąc się już strzałkami ... Phil zapadł w drzemkę. Nie trwała ona długo. W końcu milczące dotąd radio przerwało ciszę, która panowała w kabinie samochodu. Wezwanie w ich rejonie ... Samochód przyspieszył, ale bez zrywów, pisków opon i syren ... Tym niemniej dość szybko dojechali na miejsce.

Spokój i flegmatyczność partnera w nocnym patrolu okazała się zbawienna, gdyż samym zachowaniem potrafił trochę uspokoić zdenerwowaną właścicielkę bohaterskiego psa. Przynajmniej na tyle, że zdołała mniej więcej opowiedzieć, co się stało.

Cień? Zdaje się, że praca w tym wydziale to właśnie uganianie się za cieniami ... I na cholerę nas tu ściągnęli? Mogli choć sprawdzić, czy rzeczywiście chodzi o coś w naszych kompetencjach? Cwaniaki ... A w dodatku pewnie to był jej własny cień ...

Phil leniwie myślał wyrwany z przyjemnej drzemki przez wezwanie. Całość rozmowy pozostawił Olafowi, jako starszemu w ich zespole.

...

- Pozostało sprawdzić. - odparł flegmatycznie Olaf. - Skoro już tu jesteśmy, to możemy poszukać psa. Praca w policji to nie zawsze uganianie się za bandytami.

Młodzieniec popatrzył na niego zdumiony i nagle rozbudzony. Przecież nic nie powiedział. Był tego pewien ...

Jak ...?

Oczyścił umysł i wzruszył ramionami. W końcu pracował, gdzie pracował, więc nie powinno to go dziwić. Jednak usłyszenie odpowiedzi na własne myśli nie było przyjemnym przeżyciem.

- Jasne. Jedziemy, czy idziemy? - oceniał szerokość zaułka, który został wskazany przez kobietę.

Rianna sprawiała wrażenie, jakby miała zamiar udać się z nimi na poszukiwania swojego pupilka.

- Przepraszam pani Cole, ale najlepiej będzie, jak poczeka pani na wiadomości od nas w domu. Tam będzie pani bezpieczniejsza. - zwrócił się uprzejmie do kobiety.

A my nie będziemy musieli zawracać sobie głowy pilnowaniem dodatkowo ciebie.

Nie wyglądała na zadowoloną, ale poczekał, aż skieruje się we właściwym kierunku. Kobieta ... cóż mogła zrobić. Cole poczłapała smętnie dalej, kierując się do swojego domku.

A Olaf rzekł. - Chyba lepiej będzie iść na piechotę za tym... psem. - wziął broń na wilkołaki z wozu i podał Philowi. - Ty strzelasz, w razie czego.

- Tak, jak ustalaliśmy.
- odpowiedział odbierając broń i ładując ją strzałkami. Jeszcze tylko pojemnik ze sprężonym gazem, zapasowe strzałki i dodatkowe pojemniki do kieszeni i był gotów ... prawie. Sięgnął do schowka chwilę w nim szukając. - Mamy jakąś latarkę? - zapytał zbierającego się do odejścia partnera.

- Ja nie mam.- odparł Olaf.- ale może w bagażniku są. - rzeczywiście były.

I ruszyli, uliczki były dość dobrze oświetlone... przez co łatwo byłoby podążać za tropem. Gdyby jakiś był, ale beton chodnika nie dawał takiej możliwości. I szukanie psa, jak i "wilkołaka" zmieniło się w spokojny spacer.

- Jesteś obdarzonym, prawda? - jakby od niechcenia zadał pytanie Phil, oświetlając snopem światła z latarki jakiś ukryty w cieniu pojemnik na śmieci.

- Nie... nie wydaje mi się.- odparł Olaf flegmatycznym tonem głosu, spokojnie rozglądając się dookoła, w daremnej jak dotąd, próbie wypatrzenia pieska.

- Mhm. - mruknął bez przekonania McNamara nasłuchując odgłosów nocy w nadziei usłyszenia ujadania. Sądząc z zachowania właścicielki mieli spore szanse na spotkanie z jakimś miniaturowym dobermanem, który odkrył w sobie serce lwa. A takie pieski zwykle są całkiem ... donośne. - Mniej więcej w tamtym kierunku jest park. Myślisz, że tam mógł uciec?

- Możliwe... -
odparł Olaf zapominając, że ów kierunek to kilka przecznic i parę niezwykle ruchliwych ulic, na których małe zwierzątka kończą jako krwawe naleśniki.

Wszystko jest możliwe.

Phil nie podejmował więcej prób nawiązania rozmowy skupiając się na próbach odnalezienia jakichkolwiek śladów po Knuddlesie. Choćby kawałka futerka ... Rzeczy niemożliwej, zwłaszcza po zmroku... niemniej hałaśliwy jazgot dochodzący z bocznego zaułka, był już łatwiej zauważalny. I to było to, na co liczył. Takie pupilki nie potrafiły być cicho, a ponieważ jeszcze szczekał, więc nie będą musieli poinformować zrozpaczonej właścicielki o smutnym końcu jej bohaterskiego obrońcy.

Pewnie dostanie na kolację szyneczkę.

Myśl była tak absurdalna, że niemal roześmiał się na głos.

- Chyba mamy naszego psa obronnego. - powiedział do Olafa rozbawionym tonem, przyspieszając kroku i zmierzając w kierunku, skąd dobiegało ujadanie. Poprawił chwyt na uchwycie wiatrówki. Było mało prawdopodobne, aby był to wilkołak, gdyż wtedy prawie na pewno z pupilka pani Cole pozostałyby mielone, ale nadal istniała taka możliwość, więc ostrożności nigdy nie było zbyt wiele.

Olaf ruszył za nim odruchowo sięgając po broń.
 
Smoqu jest offline