Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-08-2010, 21:14   #7
Suarrilk
 
Suarrilk's Avatar
 
Reputacja: 1 Suarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodzeSuarrilk jest na bardzo dobrej drodze
Gdy ta mała, piegowata Soe – o ile dobrze usłyszała jej imię w gabinecie van Haagena - prowadziła ich przez uliczki i zaułki Marienburga, Nastia czuła lekki zawrót głowy. Złote Miasto robiło wrażenie na obcych, nie po raz pierwszy myślała Kislevitka, rozglądając się dookoła. Bywała już w wielkich miastach – w swej ojczyźnie, w Estalii, Bretonii, była w Altdorfie, ale żadne z nich nie wydawało się tak... przytłaczające. W Marienburgu łatwo było się zgubić, toteż pannę Miedwiediew cieszyła obecność przewodniczki. Szlachcianka nie dosiadła narowistego Soroki, prowadząc go za krótko trzymaną uzdę, by nie narozrabiał. Szła tuż za zwinną dziewczyną, z dłonią na rękojeści szpady, gotowa w razie kłopotów wyperswadować przypadkowym awanturnikom chęć zaczepiania trzech na pozór bezbronnych niewiast tudzież ewentualne próby udowadniania, że czyjeś nieposłuszne palce dokonały nielegalnego przepływu kapitału. Ostatecznie nie musiała wypróbowywać swych umiejętności w ciasnych uliczkach, niemniej zachowywała ostrożność. W zasadzie, byłoby nawet miło, gdyby ktoś dał jej pretekst.

Czuła się trochę nie na miejscu w kompanii tych tak zupełnie innych od niej kobiet, zwłaszcza że były o wiele niższego od niej stanu, Anastazja zaś zawsze miała problem z komunikowaniem się z niżej od niej urodzonymi, jeśli akurat nie należeli do jej służby. Już w posiadłości Crispijna van Haagena zauważyła nadzwyczajną pobudliwość Soe – dziewczyna kręciła się, jakby miała robaki, chociaż bardzo starała się ukryć swą ruchliwość i przemożną ciekawość – a poczynione w drodze do Winkelmarkt obserwacje pozwoliły Nastii wyciągnąć określone wnioski. Wyszczekanej złodziejce wszelako najwyraźniej nie przeszkadzało, że jej kompani domyślą się jej profesji, i niespecjalnie starała się ją ukrywać. Przez chwilę Anastazja Osipowna odczuwała pokusę, by zwrócić Soe uwagę – "Powinnaś być ostrożniejsza" – lub coś podobnego – lecz zaraz ugryzła się w język. Nikt nie lubi, by go pouczać co do tego, w czym jest najlepszy, a złodziejka chyba nieźle znała się na swym fachu. Z drugiej strony, pewnie słowa szlachcianki niewiele by ją obeszły. Jedno podobało się Kislevitce w tej małej gadule – zdanie innych o niej samej miała w głębokim poważaniu.

Druga towarzyszka wydawała się diametralnie inna. Cicha, poważna, jakby odrealniona. Odzywała się nagle, niczym przebudzony ze snu człowiek, odpowiadający na myśli jeszcze z tamtej strony. Była chyba bardzo zżyta ze swym wierzchowcem, co Nastia potrafiła zrozumieć. Odruchowo pogładziła Sorokę po ganaszach. Ogier podrzucał głową, co jakiś czas parskając z niezadowoleniem, ale pod jej dotykiem uspokoił się na chwilę. Ciemnowłosa kobieta zerkała co jakiś czas na egzotycznie wyglądającą dziewczynę. Z nią też nie umiała zacząć rozmowy, wzruszyła więc tylko ramionami. I tak dotarły wreszcie do kamienicy, której Nastia w życiu by pewnie nie odnalazła sama. Nie było gdzie ukryć wierzchowców, przywiązała więc Sorokę obok karosza milczącej kompanionki.
- Nie ploszy się przy innych koniach? – zagadnęła na wszelki wypadek, znając te zwierzęta na tyle, by zdawać sobie sprawę, że nie wszystkie znosiły towarzystwo innych koni, skłonne do uprzedzeń podobnie jak ludzie. Jej własny srokacz grzebnął kopytem, kłapnął szczęką, ale uspokoił się, gdy dała mu ostatnią marchewkę. Okolica może nie była najbezpieczniejsza, by pozostawiać konia – jakiegokolwiek, nawet szkapiny, a co dopiero mówić o porządnym wierzchowcu – na pastwę złodziei, Soroka był jednak tresowanym i do tego temperamentnym ogierem. Nie pozwalał się dotykać obcym, komukolwiek poza nią lub Fieofanem, od razu kładł uszy po sobie, odsłaniał zęby i kopał. Była szansa, że nie da się tak po prostu ukraść, na pewno nie bez kilku ofiar.

Teraz jednak zachował się dość dziwnie – nie tylko nie zaczepiał wymalowanej na biało dziewczyny, ale nawet odsunął się nieco od jej konia i niepewnie zastrzygł uszami, jakby zdezorientowany. Nastia z zadumą przyjrzała się obojgu, po czym – poluźniwszy popręg – ruszyła na górę za Soe.

***

Dorzuciwszy swoje trzy grosze do dyskusji, Nastia przysłuchiwała się uważnie rozmowie, sącząc zaoferowany przez Josta miód. Rozumowanie towarzyszy wydało jej się logiczne – wszystkie tropy wyraźnie prowadziły do kapłanek Shallyi – toteż bez szemrania przystała na uzgodniony przez nich plan. Najchętniej powróciłaby potem do pokoju, odstąpionego jej przez starą wdowę po znajomym ojca z czasów jego młodości, ale wstyd było jej się przyznać, że nie umiałaby wrócić do niej sama. Wyszła więc tylko na chwilę przed kamienicę, by nałożyć Soroce worek z obrokiem na głowę, a wróciwszy, niespodziewanie dla wszystkich... zaśpiewała piosenkę, wcale zgrabnie przekładając ją na staroświatowy. O dziwo, gdy śpiewała, jej zniekształcający nieco wypowiedzi kislevicki akcent ulotnił się dokądś.

- Droga twa -
Jesienny wiatr.
Orzeł stepowy
Rozwiera skrzydła.
Droga twa
Grubą wstęgą
Omiata pyłem każdy krok.

Droga twa
Po kościach ziemi,
Droga twa
Wzdłuż łańcuchów wód.
Na upartych Å‚apach
Szły zwierze,
Węsząc nieszczęście.

Zew krwi!
Na smoczym pancerzu
Rozbłysło słońce.
Zew krwi!
Czyś dawno już zrozumiał,
Że nikt nie powróci?

Na wielkim polowaniu
Zaczyna się dzień,
Tańczy słoneczny zając
Na strunie cięciwy.
Za plecami bezszumnie
Ścieli się cień
W splotach
Z ostrej trawy.

PÅ‚ynie szlak po grzbietach
Zdziczałych gór,
Po suchej ostnicy
I po szarych piórach.
Gdzie śmierć płonie na stosie,
Wdychasz dym.

Zew krwi!
Wzrok sokoła,
Ludzkie oczy.
Zew krwi!-
Zapłonęły polana.
Nie ma powrotu -
Zew krwi!

I śmieje się stal,
Pijana krwiÄ…...
Czy wiesz, jak ciÄ™ tu wyczekiwali?
Nie było życia,
Była wojna jedynie.
Lekkim krokiem wchodzisz w śmierć...

Rozpływa się, tląc się, tkanina życia
Wściekłość, jasna jak lampa, jak miecz.
I nie świat podziemny powita cię,
Lecz z uśmiechem spotka
Wojowniczy bóg.

Zew krwi!
Śmierć to kły wilcze,
Uśmiechniesz się jej w twarz.
Zew krwi!
Zawsześ wiedział,
Że nie powrócisz.
Zew krwi,
Zew krwi...
[1]

W zasadzie, nie potrafiła powiedzieć, dlaczego właśnie ten utwór przyszedł jej teraz do głowy. Może fakt, iż kiedyś śpiewał ją Michaił Piotrowicz, nie był tu bez winy.

Żałowała nieco, że nie zabrała ze sobą Fieofana, o wiele lepiej wypadłby jej spontaniczny występ, gdyby Kozak akompaniował jej na bandurze. Z drugiej strony, może szkoda byłoby jego fatygi, bowiem Nastia nie przyciągnęła szczególnej uwagi. Gdy śpiewała, miód najwyraźniej się skończył, podobnie jak kompanionów potrzeba rozmowy. Widząc, że krasnolud zwyczajnie począł chrapać, a Soe i Dziewczyna szykują się do wyjścia, odragnęła loki z twarzy i podeszła do nich.
- Pójdę ja s wami, wciąż nie mam dla Soroki schronienia.
Udała, że nie widzi, jak złodziejka przewraca oczami.

***

Kolejny dzień przyniósł kolejną wędrówkę po Marienburgu, tym razem o wiele bardziej męczącą, bowiem Nastia zostawiła Sorokę w przykarczemnej stajni. Znalazła też jakiegoś obdartego ulicznika, który zgodził się zanieść jej wiadomość do Fieofana – w wielkim mieście zawsze znajdzie się dzieciak, słonny dla ciężaru monety w dłoni służyć za posłańca. Kozak może i był jeno sługą, przed którym ktoś taki, jak Anastazja Osipowna, tłumaczyć się nie musiał, jednak był to człek wierny i znał kobietę od dziecka, a ta ostatnia doceniała lojalność. Przynajmniej tyle była winna staremu służącemu, by wiedział, że nie zaszlachtowano jej w ciemnym zaułku albo nie utopiono w cuchnącym kanale.

Widok uwięzionej kobiety wzbudził mieszane uczucia w Nastii. Widziała wielokrotnie w Kislevie, a potem także w tej części Imperium, którą zdążyła zwiedzić, podobnie uwięzione kobiety i nawet mężczyzn, oskarżonych o wiedźmostwo lub okultyzm, poddanych torturom, wystawionych na publiczny gniew. Część z nich rzeczywiście dopuściła się zbrodni, o które ich oskarżano, ale wielu osądzono niewinnie na fali strachu przed Chaosem, zwłaszcza gdy Imperium ogarnęła wojna. Myśl, że niewinnie oskarżeni w zasadzie nie mieli szans udowodnić swej niewinności, pozostawiała niesmak, chociaż Nastia była zdania, że prawdziwi kultyści i czciciele wszelkiego plugastwa zasługowali na jeszcze gorszy i bardziej upokarzający los. Nie podeszła do klatki zbyt blisko, objęła tylko dłonią medalion z Ursunem i pomodliła się krótko w myślach do Ojca Niedźwiedzi. Kobieta, uznana za wiedźmę, wyraźnie pozbawiona była sił. Na opuchniętej twarzy ciężko było poznać jakikolwiek konkretny wyraz, zwłaszcza że tłum, kręcący się wkoło, uniemożliwiał dokładną lustrację. Co powiedziałaby im ta nieszczęsna istota, gdyby udało się z nią porozmawiać? Czy rzeczywiście była obłąkaną wyznawczynią Chaosu, czy może kamykiem, który dostał się między trybiki maszyny władzy i trzeba go było usunąć?

W przytułku Shallyi najwyraźniej zapomniano o posłaniu bogini, przywitała ich niemal wroga nieufność. Dopiero wspomnienie o Sigmarze Odrodzonym otworzyło im drzwi do środka, chociaż jedynie matka przełożona przełamała milczenie. Nastia wysłuchała jej opowieści, po czym zadała dodatkowe pytanie.
- Kobieta, wiedzma, którą powieszono przed swiątynią Sigmara – nie byla li przełożoną, skoro wy nią jesteście?
- Och, była przełożoną. Ale za jej bluźnierstwa spotkała ją zasłużona kara!
- Bluznierstwa?
- Próbowała zanegować boskość Karla!
- Ktos jeszcze probowal?


***

Opuścili przytułek, znów stając przed decyzją, co dalej począć.
- Coraz więcej wiemy, lecz mus nam porozmawiać z kapłanami Sigmara, bo bez tej rozmowy nie możemy być pewni, jak zareagują w Imperium na tę całą procesję - stwierdził kategorycznie ten w kolczudze, Cohen. - Radźcie, jak teraz najszybciej dostać się do świątyni Sigmara.
Nastia Miedwiediew wzruszyła ramionami.
- Mnie wydaje się, że więcej dowiemy się od wiedzmy niż kaplanów. Do niej wszystkie tropy prowadzą, nie uważatie? – Powiodła spojrzeniem po towarzyszach. - Dawajtie, skupmy mys się na tym, jak do niej dotrzet', kaplani nie uciekną, a ją mogą powiesit' w każdej chwili.
Zastanowiła się chwilę.
- Ja i moj sluga możemy stanąt' na czatach. - Położyła dłoń na misternej rękojeści. - My oboje umiemy walczyt', a przeorysza może byt' niechętna cudzoziemcom. - Zwróciła się do krasnoluda. - W wasze umięjętnosci ja nie wątpię, ale plac duży i wejsc mnogo. Im więcej pozycji my obstawim, tym lepiej, prawda?

---
[1] Zew krwi (Zow krowi) – piosenka rosyjskiego zespołu Mielnica, przekład – Suarrilk.
 
__________________
"Umysł ludzki bardziej jest wszechświatem niż sam wszechświat".
[John Fowles, Mag]

Ostatnio edytowane przez Suarrilk : 02-10-2010 o 16:08. Powód: Zjadło mi przypis.
Suarrilk jest offline