Wątek: Tysiąc Tronów
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-08-2010, 22:02   #8
Tadeus
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
I znowu trzeba im było gdzieś łazić... Krasnolud westchnął ciężko, poczłapując ze zrezygnowaną miną za towarzyszami. Miał tylko nadzieję, że zdołał w porę umknąć przed złym spojrzeniem pochwyconej czarownicy, choć w takich sprawach nigdy nie można było mieć pewności. A nuż zaraziła jakiego człeka z jego kompanii? To było prawdopodobne... Wszak ruszyli pod klatkę bez żadnego pomyślunku, jak to zazwyczaj u człeczyn bywa... Krasnolud spojrzał na nich nieufnie, postanawiając póki co zachować odpowiedni dystans i wypatrywać pierwszych oznak splugawienia. Czort wie! Może klątwa była zaraźliwa?

Nim dotarli do przybytku Miłosiernych Sióstr (czy jak im tam było...) krasnolud zdążył znużyć się ciągłym sondowaniem chuderlawych, człeczych zadków. Żadnemu nic nie wyrosło, a i nie poddrapywali się nerwowo w słabiznę, tedy brodacz uznał rozsądnie, że zagrożenie przeminęło i dołączył do reszty. Z ulgi począł podśpiewywać zasłyszaną zeszłego wieczora piosnkę. Niechętnie przyznać musiał, iż podśpiewka kislevskich człeczyn z niewiadomych powodów wyjątkowo przypadła mu do gustu. Może dlatego, że pamiętał ją przez opary pitnego miodu, a może z powodu surowego, żołnierskiego rytmu?

W końcu dotarli na miejsce. Obielana chałupa, przycupnięta okrakiem nad lejącym się pod nią, brudnym kanaliskiem jakoś dziwnie mu się kojarzyła, prychnął jednak tylko krótko i ruszył za resztą do środka.


W środku było pełno człeczych bab. Dziwnie się tu czuł, a i atmosfera była taka, że w powietrzu można było toporzysko zawiesić. Broń oddał niechętnie, siłując się chwilę z odbierającą ją kapłanką. Poddał się dopiero, widząc miny innych członków kompanii. Ponownie rozbrojony, zmielił w ustach przekleństwo i ruszył za resztą wgłąb kompleksów.

Nigdy nie był znawcą babskich uczuć, tedy i tym razem nie zauważył w zachowaniu kapłanek nic wyjątkowego. Ot, i trochę jędzowate były, ale jaka nie jest, gdy jej od Mannslieba fluida w podbrzuszu wzbierają? Może tu za murowiskiem wszystkie wredniały jednocześnie? Któż to ma wiedzieć... Wzruszył tylko ramionami, podziwiając z ciągle malejącym zainteresowaniem klasztorne dziwa.

Po wyjściu, wszyscy jego towarzysze wręcz grzali głowiska od pomyślunku. Krasnolud przycupnął jednak ino na pobliskim murku, wyciągając z tobołka pęto otrzymanej w robocie kiełbasy. Zeszłego dnia częstowali jego, tedy i on teraz zaoferował przekąskę, wyciągając tłustawy przetwór w stronę człeczyn. W końcu również i sam wgryzł się w jadło, przeżuwając mięsną masę z iście opętańczym zapałem. Słuszne brzuszysko nie rodziło się wszak z powietrza. Między kęsami przysłuchiwał się gdybaniom kompanii, nie pojmując jednak zbyt wiele z wielce zawiłych wywodów i wydumanych konkluzji. Od zbyt intensywnego pomyślunku zbierało mu się zawsze na niestrawności, tedy wolał się w tej materii zbyt często nie przemęczać.

Nagle kaszlnął, sapnął i zatchnął się srogo, desperacko łapiąc powietrze. Ślepia wyszły mu z orbit, a lico posiniało niczym u topielca. Boleśnie skulił się w sobie, uderzając pięścią w pierś, niczym w galerniczy bęben. W końcu jęknął z ulgą, wypluwając z impetem owłosiony mięsny fragment, który poszybował iście imponującym ruchem wirowym w zalegające opodal śmieci.
- Na Przodków! Ależ mnie zatchło! Och, zaraza! Co oni pchają do tego mięsiwa?!
Dwie minuty później odzyskał dech i pałaszował już następną kiełbasę...

***

Gdy stało się już jasne, iż trzeba będzie oswobodzić klatkową babę, postanowił zapewnić sobie w czasie przedstawienia przynajmniej jak najlepsze miejsce (znaczy, jak najdalej od wiedźmy).
- Dobra, kompania! Jeśli już spieszno nam pchać się po babsko, tedy trzeba będzie wystawić kogoś na czatach. A kto lepiej da radę, jak nie krasnolud, nie? Wszak nie od wczoraj wiadomo, że za sprawą Przodków nocą widzim jak za dnia, tedy każdą czarną myckę uchwycę oczyskami, nim podczłapie do waszych zadków na zasięg bełtu.


No i jakoś się zgadali.... Krasnolud omiótł wzrokiem alejki zatopionego w mroku miasta. Tak jak ludziska twierdziły, nocą nie było tu dużo ruchu. Ot, zdarzył się od święta jakiś złodziei albo następny wstydliwy amator płatnych wdzięków. Gdzieś daleko nieśmiało przekradali się też strażnicy, zataczając po okolicy zadziwiająco szerokie koła. Mieli szanse. O ile inni też się przygotowali, z ludziskami wszak nigdy nie było wiadomo... Degnar nie słuchał zbyt uważnie, gdy opowiadali co jeszcze mają zamiar uczynić, nim nad Marienburgiem zapadną ciemności. Jeden chyba jeszcze po jakichś świątyniach chciał łazić... Jakby im jeszcze świętych miejsc nie starczyło... Inni gadali coś o przygotowaniach do spotkania z wiedźmą... Oby przynajmniej drabinę wzięli, abo linę jakąś... A co ze strażnikami? Ktoś też coś o zajęciu dla pobliskich czarnych mycek opowiadał. Krasnolud westchnął, nie lubił zbyt pokomplikowanych planów. Któż to miał wszystko spamiętać!


W końcu spotkali się z resztą nocnych spiskowców i ostrożnie wkroczyli na otoczony pokaźnymi posiadłościami świątynny plac. On sam został przy jednej z czterech bram, mrużąc oczy, by w porę dojrzeć zbliżających się czarnomyckowców. Na Przodków! Czuł w biodrach, że będą problemy!
 
Tadeus jest offline