Grupa „Rytuał”
Cmentarz nie był w stanie wam dać już nic więcej; żadnych wskazówek, odpowiedzi, wyjaśnień i rozwiązań. Wiedzieliście tylko tyle i aż tyle, że grupa Nieżywych próbowała trudnej sztuki przyzwania potężnego demona. Udowodniony udział w takim przedsięwzięciu, nawet bez składania ofiar z żywych, na mocy Postanowienia z 2017 zakazującego praktyk demonologicznych, sam w sobie stanowił już wyrok śmierci. Czymkolwiek były istoty, które odprawiły nieudany rytuał właśnie podpisały na siebie akt egzekucji.
Zarówno CG Lawrence jak i Dolores odczuwacie lekkie zmęczenie po wykorzystaniu swoich zdolności. Wydaje wam się, że zrobiło się chłodniej, a myśli kierują się uparcie w stronę ciepłej herbaty z kapką czegoś mocniejszego.
Hartman złapał trop ghula, który prowadził dalej w głąb cmentarza. Wyraźny smród Nieumarłego, szaleństwa i mordu. Złowroga i odurzająca mieszanka dla zmysłów loup – garou. Także CG Lawrence i Dolores wyczuwałyście tą złowrogą emanację – ślad wyrwany w strukturze rzeczywistości. Nie było to jednak odczucie tak silne, by podążyć za nim, niczym pies za tropem.
Trop prowadził pomiędzy starymi, rozpadającymi się grobowcami, przez najstarszą część cmentarza. Przez obszar, w którym wasze wewnętrzne „radary” wariowały od natężenia doznań. Aura śmierci towarzysząca Nieżywym była tak silna, że nawet Gary odbierał to, jako sygnał zagrożenia mocami danymi Egzekutorom.
Trop prowadził jednak dalej. W stronę, gdzie cmentarz został podmyły przez sezonowa powódź. W latach Wojny niewiele dbano o zabezpieczenia przeciwpowodziowe i Tamiza wystąpiła z brzegów niszcząc mur wokół nekropolii i znajdujące się tam groby.
Szliście zatem przez pełne błota, rozwalonych grobowców, wystających z gleby w nieprawdopodobnych miejscach płyt nagrobkowych oraz czaszek i szczątków trumien. Obecnie tereny te zwano Polem Utopców. Nie na darmo. Nocami te ożywieńcze kreatury wyłaziły z rzeki na tereny po powodziowe i szukały szczątków do zeżarcia.
Ślad jednak wyprowadził was z Pól Utopców nad brzeg Tamizy. Ghul uciekł zniszczonym nabrzeżem, gdzie kiedyś cumowały barki ze śmieciami, złomem i tego typu „towarem”. Spękany cement, wrzeszczące mewy, smród gnijącej wody i żelazisty zapach rdzy zabijał wszelkie inne zapachy. Dla ludzi, lecz nie dla loup - garou. Ty czułeś go wyraźnie.
Prowadził do jedynej budowli w promieniu wzroku – opuszczonej oczyszczalni ścieków.
Kilkadziesiąt kroków przed otoczoną zdewastowaną, drucianą siatką parcelą ujrzeliście słup z kawałkiem blachy na której ktoś napisał czerwoną farbą:
WKRACZASZ NA REWIR!
Tego można było oczekiwać. Dziurą w ogrodzeniu weszliście na opuszczony, sprawiający dość niesamowite wrażenie, kompleks poprzemysłowy. Gary – twój zmysł zagrożenia zaczął szaleć, jak nastolatka w klubie z chippendalami. Coś tu się kryło. Coś naprawdę wrednego i groźnego. Michael – ty wyczułeś dominującą aurę loup – garou. Zapach szczurzej sierści i krwi. Dolores i CG – wy wyczuwacie w pobliżu silną emanację Śmierci.
Odór ghula prowadzi w bok. W stronę wybetonowanego kanału dochodzącego do rzeki.
Tutaj ślad urywa się.
kiedy tak zastanawiacie się, czy schodzić w stojącą, cuchnącą wodę słyszycie niespodziewanie jakiś złośliwy syk za sobą.
- Wypierdalać stąd! Bo nogi z dupy powyrywam!
Odwracacie się zaskoczeni tym niespodziewanym intruzem i widzicie .. żula w podartych łachmanach, z bosymi stopami i dziwnym błyskiem w paciorkowych oczach. nie ma jednak wątpliwości, ze to loup - garou, którego emanacja przeniknęła ruiny.
GRUPA „TROJACZKI”
Weszliście do domu, w którym dokonano zabójstwa czując jak gniew gheista skupia się wokół was. Pierwsze muśnięcie złej woli i złości, na które byliście jednak przygotowani, było niczym sygnał do startu.
W chwilę później wokół was uniósł się odór krwi tak silny, że prawie zmuszał do wymiotów. Zaraz za nim jakaś niewidzialna siła zaczęła miotać w was drobnymi elementami otoczenia. Wiszącymi na ścianach obrazkami w ramach, wazonami, porcelanowymi pierdołkami i innym badziewiem. Improwizowane pociski śmigały wokół was niegroźnie, lecz zmuszając do uników i zasłaniania twarzy.
Gniew tego Bezcielesnego był zrozumiały – w końcu jeszcze kilka godzin temu osoba, która „zghejstowala” żyła, cieszyła się smakiem jedzenia i promieni słonecznych aż przyszła okrutna, bezlitosna śmierć. Oczywiście zarówno ty Audrey, jak i ty Helen wiedziałyście, że to co ciska w was przedmiotami w bezrozumnym szale nie ma nic wspólnego z jakimkolwiek domowników. Śmierć zabrała temu „czemuś” wszystkie ludzkie emocje, moralność – została tylko fala gniewu, przelewająca się na każdego, kto wkroczył do domu.
Audrey wiedziałaś, czego się spodziewać, dlatego już na progu sięgnęłaś swoją mocą w stronę gheista. Znalazłaś go bez trudu. Dziką falę bólu, która przelała się na ciebie, gdy próbowałaś schwytać Bezcielesnego w moc swego rozkazu – PRZESTAŃ! Idąca obok ciebie Helen układała w myślach wierszyk, który miał uśpić ghesita – ale tego nie mogłaś wiedzieć.
Bezcielesny był silniejszy, niż sądziłaś. Kiedy próbowałaś narzucić mu swoje pęta wściekłość uderzyła w ciebie, niczym pięść boksera. Poczułaś uderzenia noża, na ciele. Prawdopodobnie tak zginęli domownicy. Przynajmniej jeden z nich. Zimna stal rozpruwająca trzewia. Zadająca niewyobrażalny ból. Zachwiałaś się i oparłaś o ścianę, czując jak porcelanowy słonik uderza cię w kość policzkową rozcinając skórę. Wysiłek spowodował, ze z nosa pociekła ci krew, ale schwytałaś to coś i zapanowałaś nad gniewem. Duch został schwytany w moc twego rozkazu. Póki będziesz skoncentrowana, póty poltegreist będzie spokojny.
Nie przewidziałaś tylko jednego. Że w domu są .. dwa Bezcielesne. Ty Helen tez poczułaś to w ostatniej chwili. Ten drugi zmaterializował się na końcu korytarza. Okrwawiona, obdarta ze skóry sylwetka z monstrualnymi szponami u wychudzonych dłoni. Kobieta z oskalpowaną głową i zdartą skórą z twarzy.
Zjawa musiała mieć w sobie sporo mocy, ze zdołała pojawić się w blasku słonecznego dnia. lub działały tutaj inne siły, których nie byliście w stanie przewidzieć.
Morf – bo tak nazywacie duchy potrafiące przyoblec cielesną powłokę – rzucił się na was z szaleńczym wyciem.
Musieliście podjąć jakieś działania obronne i to szybko, bo szpony Bezcielesnego stanowiły jak najbardziej realne zagrożenie.
GRUPA „RZEŹNIA”
Postanowiliście się rozdzielić. Fantom i Telekinetyk zamierzali pogawędzić sobie z rzecznikiem Pijawek, a Egzekutor i Podpalacz raz jeszcze sprawdzić zaułek, w którym znaleziono ciała.
Policjanci z GSR-u oddalili się w stronę swojego wozu, zaparkowanego na początku ulicy. Rewir nie był ich ulubionym miejscem działania. Mieli być w pobliżu, póki nie skończycie swojego zadania. W pobliżu nie oznaczało jednak w ich odczuciu – tuż obok.
Emma Harcourt i Russel Caine
Wejście do lokalu “Krew i Pot” znajdowało się na rogu ulicy. Na pierwszy rzut oka wyglądało jak wejście do setek innych barów w Londynie. Brązowe, wzmocnione drzwi, wygaszony neon pokazujący kartę do gry z wypisaną nazwą lokalu.
Drzwi były zamknięte, lecz po zapukaniu uchyliły się odrobinę i ujrzeliście umalowaną na biało dziewczynę poniżej dwudziestki. Nie zadawała pytań. Widocznie spodziewała się waszego przyjścia.
Bez słowa wpuściła was do środka baru wskazując ręką kierunek.
Lokal był duży i bez wątpienia wygodny i elegancki. Jednak ty, Emmo, wyczuwałaś w nim nagromadzenie aury bólu i śmierci. Piętno Nieumarłych odciśnięte na duszy świata. Działało na ciebie, niczym powiew lodowatego powietrza z klimatyzatora.
Ujrzeliście wielki bar dobrze zaopatrzony w trunki, jak również wybieg dla striptizerów. Z tego, co wiecie na deskach tych rozbierają się loup – garou oraz wampiry. Głośno o tym w lokalnej prasie.
W loży honorowej, położonej w dogodnym miejscu do obserwacji lokalu, siedzi jakiś mężczyzna bawiący się kartami.
Na wasz widok wstaje z nieszczerym uśmiechem wymalowanym na bladej twarzy.
- Witam serdecznie elitę Ministerstwa Regulacji – wskazuje wam miejsca w loży. – Drinka? Anna się tym zajmie. Jestem Benjamin Sander i pełnie funkcję rzecznika wielebnego kantyka.
Mimo pozornej gładkości czuć, ze facet lubi grać ostro. Poza tym ty Emmo wyczuwasz od niego emanacje, jakie zazwyczaj towarzyszą loup – garou.
- Anno, dla mnie przynieś burbona z lodem, tak jak lubię a dla państwa to czego sobie zażyczą. Zatem chcecie poprosić kantyka o pomoc w wyjaśnieniu tego incydentu w pobliżu. Kantyk kazał mi przekazać, ze nie widzi potrzeby, by Regulatorzy musieli tracić na to swój cenny czas. Innymi słowy kazał przekazać, ze sam się tym zajmie.
Xaraf Firebridge i William Southgate
Zaułek cuchnął śmiercią i śmieciami. Takie miejsca zawsze cuchnęły podobnie. Krew i strach. Odór śmierci. Jej oddech, jak to poetycko nazywają niektórzy starsi łowcy.
Kręcicie się po miejscu masakry licząc na to, że coś wpadnie wam w oko. Poruszy nutkę „detektywów”. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Nie do tego zresztą byliście szkoleni, by wykonywać robotę jakiś gliniarzy. Obaj woleliście raczej działanie bezpośrednie.
Ryjąc więc nosami w śmieciach, zgniecionych puszkach, gazetach, niedopałkach i zużytych kondomach i innym gównem, jakiego pełno było wokół ośmiu bezimiennych obrysów ciał, macie oczywiste przekonanie, że niczego tutaj nie znajdziecie.
I wtedy słyszycie nad sobą głos.
- Ja wiem, kto to był. Kto to zrobił!
Szybkie spojrzenie w gorę i dostrzegacie stojącą na dachu zamaskowaną postać.
Twój „radar” – Xaraf – zaczyna wibrować. Koleś na dachu jest groźny. I może stanowić zagrożenie.
- Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej, spotkajmy się dzisiaj w nocy w tym miejscu.