Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-08-2010, 15:06   #418
Avaron
 
Avaron's Avatar
 
Reputacja: 1 Avaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetnyAvaron jest po prostu świetny
Ponad mgłami i dymem, ponad zamieszaniem i ogniem walki, jakie ogarnęły małe miasteczko Bree, w jasnych promieniach niezwyciężonego słońca przemierzał nieboskłon potężny orzeł. Jeden z odwiecznych władców Gór Mglistych szybował majestatycznie, niesiony wiatrami Manwego. Jego bystre, wszystkowidzące oczy, starały się przebić opary zasnuwające miasto rozciągające się w dole. Nie był zachwycony tym, co musi zrobić. Jednak to jego stary przyjaciel, Elrond półelf osobiście prosił go o wieści, a on, szybkoskrzydły Gaiwhar obiecał to. Orły Zachodu zawsze dotrzymywały danego słowa i nigdy nie cofały się przed niebezpieczeństwem, a trzeba przyznać, że tam w dole Gaiwhar czuł zagrożenie, od którego stroszyły mu się pióra. Lecz dał słowo i co tu dużo gadać, na pewno nie był już małym pisklakiem bojącym się swojego cienia. Potężny orzeł zakrzyczał dodając sobie odwagi i niczym kamień wrzucony w toń głębokiego jeziora wpadł w dziwną mgłę otulającą Bree.

- Szybko! - Zawołał jeden ze strażników, kurczowo zaciskając dłoń na krwawiącym, skruszonym ramieniu. - Szybko! Ucieka i nie dajemy rady go zatrzymać!

Obok niego, bez ducha a może i bez życia nawet, leżało ciało elfiego wojownika. Ogień za ich plecami nagle wściekle wybuchł, oblewając wszystkich szkarłatną poświatą i żarem. Karczma pod Rozbrykanym Kucykiem konała w ognistej zawierusze.

- Tam pobiegł! - Zawołał raz jeszcze strażnik wskazując na ciemną, ogarniętą oparami uliczkę, którą to ledwo co widzieli. Echo niosło z niej huk stali zderzającej się ze stalą i jęki ranionych.

Aegillion rozejrzał się wkoło czujnym wzrokiem, jakby wypatrując śladów niewidzialnych dla śmiertelnych, po czym wskazując im uliczkę, z której dochodziły odgłosy walki, rzekł:

- Ruszajcie za Katem, nie możemy zostawić sobie tego łotra za plecami. Nie macie dość sił, by mierzyć się z czarownikiem.

Pobiegli w mrok, nie spoglądając już za siebie. Nie widzieli, jak z ciemności i ognia wyłania się przygarbiony kształt, nie usłyszeli trzasku drewna i szkła...

Thule umierał. Jego serce powoli cichło, rzadkimi uderzeniami przerywając zwiastującą śmierć ciszę. Wokół niego leżały ciała... Wykręcone bólem, rozdarte niewypowiedzianym cierpieniem. Thule westchnął głęboko czując, że tym oddechem żegna się ze smakiem powietrza na długi czas. Och, jakże by mu było lżej konać gdyby nie czuł, że nie dopełnił swego obowiązku. Jak trudno teraz będzie spojrzeć w oczy swej królowej gdzieś pośród zachodnich krain. Nie docenił wroga, dał się zwieść. Thule zmrużył oczy; gdzieś ponad nim po zasnutym niebie przemknęła strzelista sylwetka orła. "Zaprowadź mnie na zachód mój bracie..." chciał powiedzieć, ale już nie zdołał.

Avnar szedł. Był niczym głaz pośród morskiej kipieli, niewzruszony i silny. Ze wszystkich stron otaczali go wrogowie, lecz jego nic nie mogło powstrzymać. Potrafił zablokować każdy atak i odpowiedzieć na niego ze straszliwą wściekłością i siłą. Jego młot raz za razem opadał i zdawało się, że jego ramię nie potrzebuje wytchnienia. Był niczym wcielona śmierć. Jego przeciwnicy za nic nie chcieli ustąpić mu pola, walczyli wspaniale, odważnie i szaleńczo, lecz na nic się to zdało. Jeden po drugim umierali...

I nagle pośród niewielkiego placyku, gdzie jeszcze przed chwilą gorzał zacięty bój, zaległa cisza, a między ciałami stał samotny Kat z Umbaru, rzucający wściekłe spojrzenia raz w jedną, raz w drugą stronę, wciąż szukający celu dla swego okrwawionego młota. Dyszał ciężko, bo nawet on, najświetniejszy pośród rodu czarnych numenorejczyków był tylko człowiekiem, a niektórzy pośród jego wrogów zdołali przebić się przez stal, jaką się osłaniał. Spomiędzy powgniatanych, czarnych blach numenorejskiej zbroi wartko sączyła się krew.

I wtedy na ten niewielki placyk, którego bruk zalany był krwią, wstąpiła płomiennowłosa strażniczka, dzierżąca prastary elfi miecz. Krok za nią postępował Sokolnik, a jego napięty łuk mierzył wprost między oczy Kata. Numenorejczyk roześmiał się donośnie, choć z wyraźnym trudem, po czym szybkim szarpnięciem zdarł ze swej głowy ciężki hełm. Twarz miał spoconą i z ust cienkim strumykiem sączyła mu się krew. Splunął i otarłszy dłonią usta rzekł, krzywiąc usta w szyderczym uśmiechu:

- Sądzicie, że dacie mi radę? - Zakaszlał, ciężko łapiąc oddech. - Marne robaki zwiedzione przez mego przebiegłego nauczyciela. Jestem Avnar, Kat z Umbaru! Tymi dłońmi wyrywałem serca lepszych od Was i gotów jestem i Was nimi rozerwać na strzępy! Sami nie macie ze mną żadnych szans!

- Oni nie są sami! - Rozległ się silny, stanowczy głos. - Są z nimi przyjaciele, którzy nie opuszczają druhów w potrzebie!

Z cienia zalegającego w uliczce wyłoniły się trzy zakapturzone postacie. Precz odrzucili błękitne płaszcze spięte broszami o kształcie pikującego sokoła. Stanęli półkolem, a nikłe światło padało na ich ogorzałe od słońca twarze. Kethan i Avaron, a za nimi barczysty Falay dzierżący miecz w ręku.

- Z dawna już o tobie słyszeliśmy. - Rzekł Kethan wyciągając połyskujące czernią dulgabarowe, obusieczne ostrze. - Głośno było o Tobie w naszych włościach w południowym Ithilien.

- Choć nigdy bym się nie spodziewał, że to właśnie tu skrzyżujemy ostrza. - Dopowiedział Avaron, sięgając po mithrilowy miecz swych przodków. - Wiedz, że dziś zginiesz z ręki potomków rodu Geroda Żeglarza! Broń się!



Pewien starzec szedł powoli, ciężko opierając się na swym sękatym kosturze. Starzec odziany był w szkarłat i nawet swoje oblicze skrywał pod szerokim rondem krwistoczerwonego kapelusza. Chichotał z cicha, co raz to zerkając za siebie i od czasu do czasu nucąc dziwną, pokrętną melodię. Gdzieś za nim zostało miasteczko Bree, teraz skryte w ciemności a on powoli zmierzał ku ponurym rzędom pogrzebowych kopców. Lecz coś było nie tak. Krok starca nie był tak lekki jak za dnia, gdy przybył do tej mieściny. Kulał wyraźnie, ciężko wlokąc za sobą zranioną nogę. Z każdym krokiem ciemna plama na jego szacie rosła a na błotnistym szlaku zostawały co raz to większe ślady krwi. Wydawało się, że w ogóle na to nie zważa. Szedł tak szybko, jak tylko mógł, śmiejąc się przy tym szaleńczo.

- Oszukałem ich wszystkich! - Prychał z pogardą. - Wszystkich ich! Elfów i śmiertelników! Ha! Wszystkich tych dobrych i mądrych! Tylko ten jeden przebiegły galadhrim zdołał mnie żgnąć. A niech go wszystkie demony! Ale co mi tam już o krok jestem, o krok od celu, o krok od nieśmiertelności. O tak, tak...

Tak mówił do siebie podczas tej wędrówki Rivilion, co kilka kroków przerywając, by zerknąć za siebie. Wypatrywał niebezpieczeństwa, lecz niebezpieczeństwo nie szło za nim, a czekało przed nim. Jak spod ziemi wyrósł połyskujący złotą zbroją Aegillion, który wspierając się o pień rosłej i smukłej topoli czyścił swoje ostrze.

- Nie tak szybko, mości Żmijo. - Rzekł, bystro spoglądając na odzianego w szkarłaty człeka. - Nie skończyliśmy z tobą jeszcze.

Wszystkiemu przypatrywał się inny człowiek skryty w cieniu chaszczy. Potargany i osmalony, poparzony i brudny. Człowiek, który w ręku ściskał brudną od sadzy księgę.

Lecz nawet on nie dojrzał pstro odzianego jegomościa, co z kuszą przy ramieniu skryty siedział na konarze topoli i od dobrego już czasu zastanawiał się, czy puścić nagotowaną strzałę wprost w elfie serce, czy raczej przeszyć serce przygarbionego starca w szkarłacie...
 
__________________
"Co będziemy dzisiaj robić Sarumanie?"
"To co zwykle Pinki - podbijać świat..."
by Marrrt
Avaron jest offline