Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-08-2010, 16:26   #26
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Plan był ustalony. Trochę spontaniczny, nieskomplikowany choć też ździebko niebezpieczny. Ale taka to była robota. Jakby jej się marzyły ciepłe kapcie i słodka monotonia to by się nie pchała do MR-u. Z drugiej strony w tych czasach nawet roznosiciel mleka był zawodem podwyższonego ryzyka bo nigdy taki nie miał pewności czy jego klientela nie ma przypadkiem uczulenia na laktozę, preferuję dietę mięsną i wcale się nie zraża kiedy posiłek spierdala wprost spod zębów.

Postanowione więc. Ma się wystawić, zagrać mu melodyjkę (a przy okazji także na nerwach), sprawić by poczuł się zagrożony i wylazł ze swej nory. Oczywiście dalszą konsekwencją miał być fakt, że nadludzko silny i diablo szybki skurwysyn rzuci jej się do gardła no ale chłopcy powinni zdążyć zareagować. Powinni... Trzeba tryskać optymizmem albo od razu zakopać się własnoręcznie na kwaterce miejskiego cmentarza. A poza tym odrobina ryzyka przecież dodaje życiu smaku, prawda?
Zanim przystąpiła do dzieła wetknąła sobie do ust papierosa i zaciągnęła się kilka razy łapczywie. Na wypadek gdyby to miał być jej ostatni. Jeśli ma zejść to chce czuć szczypliwy smak nikotyny na języku.

Przemierzyła korytarz i zatrzymała się przy wejściu do selektora. Triskett i Brasi zajęli pozycję a Lawrence sięgnęła do wewnętrznej kieszeni prochowca. Uśmiechnęła się lekko gdy poczuła pod palcami znajomy przyjazny chłód harmonijki. Nieśpiesznie podetknęła sobie instrument do ust i wydychała miarowo powietrze. Przejechała nim od prawej do lewej, na chybił trafił. W tą i z powrotem. Szukała odpowiedniej nuty, punktu zaczepienia.

No chodź sukinsynu... - pomyślała jeszcze. - Spreparuję ci mały prwatny koncert. Tylko ty, ja i romantyczna muzyka. Śmiało, możesz zaraz popędzić po autgraf.

Dlaczego znów to robiła? Żonglowała swoim marnym życiem jak nic nie wart tandetą rodem "made-in-china"? Całkiem logiczna odpowiedź nasuwała się z miejsca: "Bo każdy kiedyś umrze." Nadal uważała, że to dobry plan. Chłopcy będą mogli zadziałać z zaskoczepia kiedy martwiak skupi się na ich słodkich amorach.

Początek melodii brzmiał jak gorączkowy bezładny zlep fałszywych dźwięków. Jeśli do tego instrumentu dobrał by się pięciolatek z ADHD, którego jedyne doświadczenia muzyczna sprowadzały się do walenia w kuchenne gary to pewnie jego wersja zabrzmiałaby podobnie jak ta Lawrence. Ale magia egzorcyzmów już zaczęła działać.
Wyczuła jaźń czającego się w pobliżu ghoula. Dźwięki płynęły w jego stronę i zaczęły go oplatać jak drobniutka, misternie tkana sieć. Najpierw delikatnie, badawczo, lecz zaraz coraź śmielej. Musiała najpierw wyczuć jego duchową esencję a później oblec ją w melodię. Ale nie chciała się posunąć za daleko... Odnależć granicę, krawędź. I tam się zatrzymać, tak by go nie spłoszyć. Brzmienia z bardzo wysokich przechodziły w skrajnie niskie. Jakby cały czas szukała właściwego rytmu.

Przejmujący jazgot nabierał wreszcie regularnych kształtów. Piosenka zabrzmiała nawet niewinnie, jak kawałek ze starego westernu, kiedy zmęczony rewolwerowiec roznieca ognisko na środku prerii i pożarłszy miskę fasoli, przygrywa sobie coś przed snem. A w tle słychać zawodzenie kojotów i szum hulającego wiatru. Brakowało tylko kojotów. I wiatru. Ale złapała atmosferę skąpanej w ciemnościach prerii.

Kontynowała bacznie rozglądając się dookoła. Oczy już zdązyły przyzwyczaić się do półmroku. Od strony zalanego do połowy ścieku sączyło się bladziutki światło dnia. Jedyne światełko w tunelu w razie kłopotów. I to dosłownie.

Melodia przybierała na sile. Lawrence poczuła wysiłek jaki niesie z sobą moc egzorcyzmów. Gdyby miała opisowo sprezentować laikowi to co właśnie wyrabia pokusiła by się o takie porównanie. Jeśli ciało ghoula to była zimna betonowa podłoga w jakimś zapchlonym lokalu, a jego dusza to zapleśniały przegniły dywan, który z biegiem lat przyrósł do posadzki, to Lawrence właśnie wpychała pod ten dywan długi ostry brzeszczot i podważała ku górze. Oj tak, to musiało boleć... Może nie na płaszczyźnie fizycznej, ale jego dusza musiała skręcić się w konwulsjii.
Naruszyła spójność pomiędzy jego ciałem i duchem. Wetknęła mu przez gardło badyl i z satysfakcją gmerała w jego bezcielesnych flakach...

A każdy wie, jakie są ghoule... Dwa razy nie trzeba ich prosić do tańca. Są jak młodociani gangsterzy obwieszeni plastikową biżuterią pomalowaną na złoto i wyrzucający z sobie taką ilość przekleństw, że się nie sposób wyłowić z ich bełkotu jakiegokolwiek sensu. A może on nie ma sensu? W każdym razie wystarczy na takiego krzywo spojrzeć a już chce cię zrównać swoim bejsballem z poziomem krawężnika. Ghoule mają w sobie podobne pokłady finezji. A Lawrence właśnie nie tyle krzywo na niego łypała co pierwsza przywaliła mu w beret gazrurką. Musi się wkurzyć, prawda? No musi. Wy byście się nie wkurzyli? Ja tak.
 
liliel jest offline