Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-08-2010, 19:41   #116
Lirymoor
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Las wydawał się taki spokojny nad sobą widziała jak mdłe światło przebijało się wśród tańczących tarczowatych listków. Era oparta plecami o pień drzewa tuz obok wyższego o głowę klona, ręce splatały się na piersi na przybrudzonym kurzem podkoszulku, wyglądała normalnie, może biała jak u albinosa twarz wydawała się trochę bledsza, a wzniesione ku górze oczy nieobecne, czarne jak lustro odbijało obraz tańczących w górze liści, srebrne błyszczało odbijając nieliczne promienie.
Helio przed chwilą skończył mówić a ona milczała.
Miała wrażenie, że dostała po głowie. Od Krayta, po raz ostatni.
Wokół niej tętniąca kipiel życia mieszała się z pustka śmierci, tańczyły splecione w Mocy jak cień i świetliste refleksy pomiędzy liśćmi.
Nie znała długo tego klona a jednak wiadomość o jego śmierci uderzyła w nią bardziej niż widok pobojowiska jakie za sobą zostawili i dziesiątek dymiących ciał porzuconych smętnie na morzu trawy. Śmierć zawsze wywoływała u Jedi żal, czasem lżejszy czasem cięższy. Tym razem zakuło ja i to mocno. Straciła jedną z niewielu znajomych sylwetek w tym morzu identycznych twarzy jakie ją otaczały. Punkt zaczepienia dzięki któremu jako tako umiała się umiejscowić w regimencie. No i straciła tez świetnego żołnierza i coś jej mówiło, że wkrótce mocno odczuje jego nieobecność.
Jedna sensacja nie przebrzmiałą jeszcze gdy nagle przez powietrze przetoczył się grzmot a po nim kolejny. Pieśń dział zabrzmiała na nowo zaś horyzont upstrzyły jasne smugi wystrzałów. Daleko. Zaraz po nich jak robactwo na zielonym dywanie na łąkę wychynęły machiny wroga. Wyszły z lasu? A może zwiad z orbity podobno już kontrolowanej przez siły Republiki nie uznał za stosowane nikogo ostrzec.
Era wpatrywała się w nie z dziwnym spokojem, tym dziwnym czystym stanem umysłu który wydawał się jej zawsze ostateczny jak czarna dziura. Było źle, niby czemu nie mogło się jeszcze zrobić gorzej? I czemu miałoby ją to dziwić?
Meldunki posypały się tak jak się spodziewała. Głosy pełne emocji, oba wzywające ratunku. Co miała zrobić? Rozdwoić się?
Gdy zwracała się do szyfranta ze zdziwieniem zauważyła, ze ręce się jej trzęsą. Mimo to głos miała spokojny.
- Wywołaj Mistrza Torlesa. Spytaj czy mamy jakieś szanse na uzyskanie wsparcia. – poleciła. Cierpliwie czekała na odpowiedź słuchając kakofonii wystrzałów tnącej spokojną ciszę dziczy gdzieś głęboko wstrząsana kolejnymi falami niesionej przez Moc śmierci klonów.
Patrzyła na ramię helia jednak wzrok znów miała nieobecny.
Bezdenna przepaść, mroczna otchłań z której nie ma powrotu, wiecznie żarłoczna, sięgająca po kolejne ofiary. Czemu znów miała ją przed oczami?
- Nie ma szans na wsparcie Sir. – powiedział szyfrant. – Planują ewakuacje ale do tego potrzeba kawałka czystej przestrzeni i uciszenia tych przeklętych dział.
- Dziękuje – odparła krótko. Z komunikatora wciąż płynęły rozpaczliwe meldunki. A ona milczała słysząc własne bijące serce, tak jakby i ono ostrzeliwało ją kolejnymi impulsami trudnych decyzji.
Na szczęście Torles zdawał się być realistą i znacznie ułatwił jej życie. Skoro zarządził ewakuacje to znaczy że mogła olać ciągłość ofensywy i zając się ratowaniem życia swoich ludzi.
Czy to znaczyło, że zawiodła? Cóż mało ja to w tej chwili obchodziło.
Przepaść.
- Duck łap jedynkę i dwójkę i złączcie się z sąsiednim regimentem. Razem z nimi powinniście się jakoś utrzymać. Powodzenia komandorze. – To było jedyne rozsądne wyjście. Niemal skazywało batalion trzeci i czwarty ale czy miała prawo ratować się kosztem tamtych klonów? Gdyby kazała im tu przyjść korzystając z osłony pola minowego może i wspólnymi siłami wywalczyliby sobie tą pustą przestrzeń do ewakuacji. Pytanie czy byłoby co ewakuować.
Połowę podwładnych miała względnie zabezpieczonych. Co z druga połówką? To było diabelnie dobre pytanie.
- Okrążą nas, odetną i wytłuką albo zepchną na pole minowe. – stwierdziła ni to do siebie ni do Helia po czym westchnęła ciężko i obróciła się powoli. Wizjer hełmu wydawał się jej jak czeluść, Helio jak zawsze wydawał się odległy w Mocy na tyle że nie umiała odczytać jego emocji.
Jestem ci winna opowieść. Pomyślała uśmiechając się miękko. Ale chyba nie będzie już ku temu okazji.
- Odpowiedz mi na jedno pytanie. Powiedzmy że wycofamy się w las, ten za nami jest już zabezpieczony, osłaniani przez artylerię uciekamy tak szybko i tak daleko się da licząc że uda się ukryć przed blaszakami i zorganizować ewakuację. Powinniśmy zostać w łatwiejszej do wytopienia ale posiadającej lepszą zdolność do obrony grupie? Czy też należy się rozproszyć bo tak łatwiej się ukryć, za to kiedy zostanie się wykrytym nie ma wielkich szans obrony?
Przepaść.
Czy on też to widział za swoim wizjerem? Czy naprawdę się tym nie przejmował?
- W kupie siła sir – odparł klon.
- Skoro tak uważasz. – skinęła mu głową po czym uśmiechnęła się krzywo. – Tak czy inaczej teraz ty to będziesz miał na głowie. Uroki dowodzenia.
Nie tłumacząc nic więcej wybrała bezpieczny kanał i nadał do oficerów trzeciego i czwartego batalionu.
- Panowie, piechota pod dowództwem kapitana BH-8426 i majora AJ-5914 w tej chwili ma zrobić w tył zwrot i zacząć wycofywać się w zorganizowanym pośpiechu do już zabezpieczonego lasu celem zgubienia wroga i zorganizowania ewakuacji – rozkazała. – Wasze zadanie polega na wydostani się stąd żywymi, dołączniku do głównych sił, powrocie i spuszczeni blaszkom takiego lania żeby już nie wstały. Powodzenia panowie. Kompanie zmechanizowane zostają razem ze mną.
Ciężki sprzęt było zbyt łatwo wytropić. Wyłączyła komunikator i zwróciła się do stającego obok klona.
- Bierzecie wyrzutnie rakiet na wypadek gdyby nie udało się zgubić droidów, szyfrantów mi i tak nie będą potrzebni i drużyny na śmigaczach przydadzą się ci bardziej niż mi. – po tych słowach wyprostowała się zasalutowała, gest ten denerwował ją do niemożliwości ale dla klonów musiał wiele znaczyć. – Kupimy wam trochę czasu, nie zmarnujcie go. Powodzenia kapitanie.
Po tych słowach obróciła się na pięcie i biegiem ruszyła na bronione pozycje. W dłoni ściskała komlink jak jakiś magiczny talizman. Głowę miała dziwnie jasną ale ciało całe dygotało jakby była pijana. Wiedziała że to się zmieni gdy tylko włączy się adrenalina i wyciszy dzikie przerażenie.
Jeszcze raz włączyła komunikator wywołując kompanie zmechanizowane.
Przepaść.
- Panowie w naszych rękach spoczywa teraz bezpieczeństwo naszych kolegów. Od tego ile czasu dla nich wywalczymy może zależeć ich życie... – nigdy nie była dobrym mówcą ale o dziwo z każdym słowem czuła się spokojniejsza, jej krok stawał się pewniejszy. – ...nie oddajmy go tanio. Poza tym nie wiem jak wy ale ja zamierzam zabrać ze sobą solidną kolekcję blaszanych łbów, gdziekolwiek przyjdzie mi pójść.
Czasem trzeba było kogoś poświecić by kogoś ocalić. Krayt ją tego nauczył. Coś jej mówiło, że zaaprobowałby ten plan.
Gdy dobiegała na pozycję czując przypływ adrenaliny przed oczami miała migoczące jak słońce włosy i zielone oczy.
Tamir. Imię wywoływało tyle słodko-gorzkiego bólu. Obiecała mu coś i teraz ta obietnice łamała. Ale nie mogła ich od tak wysłać na śmierć i zostawić. Tak bardzo chciałabym cie jeszcze zobaczyć... tak mi przykro.
Stanęła na pozycji.
 
Lirymoor jest offline