Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-08-2010, 20:12   #33
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Opuszczenie Vixen przebyło w atmosferze całkowicie pozbawionej historii. Kilka par oczu odprowadziło ich wyjazd, a ich nieprzyjazny wyraz tylko potwierdzał słuszność pospiesznego opuszczenia miasteczka. Zostawili więc resztę zabudowań za plecami, nie żałując zupełnie i wjechali na trakt, tutaj już trochę lepszy, ale i bardziej wyjeżdżony niż ten na północy. Odchylał się tez bardziej ku wschodowi, oddalając od gór i prowadząc prosto nad rzekę, Likselę, która kończyła się dopiero wiele dni drogi dalej - na granicy Kaedwen. Gdzieś na wschodzie mieli drogę do stolicy, którą pominęli zupełnie. Może dla najemnika jeszcze jakaś praca by się tam znalazła, ale na pewno nie dla wiedźminki. Duże miasta nie cierpiały jeszcze tak bardzo, zwłaszcza te nieuszkodzone wojną, północne. Według Marka niewiele potworów i innego syfu zaległo się w kraju, który przemierzali, a jeśli nawet, to w bardziej odosobnionych miejscach. Potwierdzały to też nieliczne patrole żołnierzy tutejszych władców, które to dalej na południu miały się zupełnie nie zdarzać.

Sama droga była jednak nudna i chociaż przemierzana w dwójkę nie była tak bardzo samotna, to Mark nie był zwykle gadatliwym towarzyszem, co w zasadzie mogło odpowiadać równie wolącej czyny niż słowa Arinie. Ożywiał się dopiero wieczorami, kiedy gdzieś znikał smutek i troska z jego oczu, których różnicę Orla zdążyła już zauważać. Przy bukłaku niezłego trunku, ogniu lub czasami nawet stercie siana lub sienniku w jednej z nielicznych przydrożnych karczm. Co ciekawe, zazwyczaj unikał cielesnego kontaktu, wymawiając się niedawnymi ranami. Kłamstwo, oczywiście, ale Arina nie miała pojęcia w jakim celu. Poruszał tematy także bardzo neutralne. Aż do piątego dnia podróży, kiedy to jeden z chłopów zgodził się przenocować ich w swojej stodole, za kilka miedziaków dając także ciepłą strawę. Nie było za ciepło, może właśnie dlatego pozwolił sobie zbliżyć się i objąć ją ramieniem, przykrywając płaszczem ich oboje.

- A więc... to będzie całe twoje życie? Wieczne podróże i ryzykowne walki? Wiedźmini... nigdy tego nie zmieniają? Nie uciekają od tego?
- Szczerze mówiąc nie mam pojęcia - dziewczyna oparła się o niego - Nawet niedawno sama myślałam o tym, że w zasadzie niewiele wiem o życiu innych wiedźminów.
- Nie uczyli cię? Myślałem, że to bardziej jak zakon... prócz wszystkich modlitw uczą też chwalebnej historii. W końcu jakiś czas temu wiedźminów było wielu.
- Ogólnej historii tak, ale nie o osobistym życiu wiedźminów.
- Nie jesteście zbyt rozmowni, hm? Żyjecie w jednym miejscu a wiecie o sobie niewiele...
- To prawda. Wiedźmini są raczej skryci. Po za tym zostało ich tak niewielu... No i mnie wcześniej jakoś nie przyszło do głowy by o to pytać. Po całodziennej nauce i treningach zazwyczaj było się tak skonanym, że człowiek miał ochotę po prostu walnąć się na łoże i nie myśleć o niczym.
- I tylko treningi? Przez tyle lat? Tylko po to, by potem zostać zarąbanym przez potwora za kilka marnych monet. Cieszę się, że jestem tylko człowiekiem. Nie zdzierżyłbym tej świadomości. Zostać stworzonym do śmierci.
W jego głosie pobrzmiewał teraz smutek, a rezygnacja była praktycznie wyczuwalna. Arina wzruszyła ramionami:
- Nie miałam żadnego wyboru.
Ciche prychnięcie i niespokojne poruszenie było odpowiedzią Aleza, który odsunął się delikatnie, chociaż tylko odrobinę. Jego słowa były prawie szeptem.
- Zawsze jest wybór. Choćby teraz.
- Nie miałam wyboru. Gdy mnie zabrano z domu miałam pięć lat. Teraz zaś... - popatrzyła na niego - Wiesz... oni mnie wyszkolili i w jakimś sensie liczą na mnie. Zresztą... co innego mogłabym robić? Tylko to potrafię.

Mark nagle cisnął w ziemię jakimś trzymanym w dłoni kamykiem. Wstał, robiąc kilka szybkich kroków. Któryś z wierzchowców zarżał w swoim boksie, wyczuwając zdenerwowanie, którego mężczyzna zupełnie nie ukrywał. Tak samo jak nie bardzo wyjawiał jego powody.
- Zabrali cię i zmusili do nauki, zrobili z ciebie... - kopnął stertę siana - I dlatego będziesz się poświęcać? A jakby nauczyli cię tylko dojenia krów, to też byś uznała je za całe swoje życie? Bo to trudno nauczyć się czegoś innego?
Pokręcił wściekle głową i otworzył drzwi stajni, wychodząc dwa kroki przed koślawy budyneczek z cienkich desek. Arina zwinęła się w kłębek. Zabolały ją te słowa. Miała nadzieję że choć on ją rozumie, że akceptuje to kim jest, co robi. Wszystko to jednak okazało się tylko płonna nadzieją. Postanowiła, że nie będzie mu więcej zawracać głowy swoim towarzystwem. Zamknęła oczy próbując zasnąć, a jutro wyjedzie o świcie. Sama...

I pewnie by tak zrobiła, gdyby nie Mark, który oparty o ścianę, czekał aż dziewczyna się przebudzi. Skinął jej na powitanie, poważnie, ale i bez wcześniejszej złości.
- Wybacz mi. Straciłem już... wiele, czasem ta świadomość odbiera mi siły. Gdy zechcesz odjechać sama, zrozumiem.
- Mark... - zastanowiła się chwilę co mu powiedzieć - Rozumiem to, że nie chcesz cierpieć. Mogłabym się nauczyć pewnie robić coś innego, ale nigdy nie zmienię moich oczu, ani tego że jestem mutantem. Ludzie zawsze będą mnie wytykać palcami, odsuwać się gdy usiądę zbyt blisko i spluwać przez lewe ramię gdy ich wyminę. Teraz przynajmniej mam swoją drogę i coś co nadaje jej sens. Mam dom do którego mogę wrócić na zimę i ludzi, takich jak ja u których zawsze będę mile widziana. Jeśli wyrzeknę się bycia wiedźminem stracę to, a normalny świat i tak mnie nie zaakceptuje.
Pokręcił głową, przymykając oczy.
- Nie będę już poruszał tego tematu. Nie wiem co mnie pokusiło do mówienia ci, jak powinnaś żyć.
- Może to, że jest niebezpieczne? - dziewczyna uśmiechnęła się nieznacznie - może dlatego, że trochę ci na mnie zależy?
Na jego ustach też pojawił się cień uśmiechu.
- Może... Może za łatwo przywiązuję się do ludzi? Ale... śmierć bliskiego towarzysza, przyjaciela, dziejąca się na twoich oczach...
Zacisnął szczęki, lekko drżąc.
- To wciąż bardzo bolesne wspomnienie. Od dość dawna podróżowałem sam, by uniknąć takiego widoku po raz kolejny.
Otrząsnął się, odrywając od ściany.
- Teraz jestem skłonny zaryzykować.
Wyciągnął do niej dłoń. Popatrzyła na niego uważnie, a potem wyciągnęła swoją i uścisnęła mocno.
- Ja ze swej strony obiecuję, że zrobię wszystko by nie dać się zabić. Jestem twardsza niż to może się wydawać, no i skoro już mam szansę przez najbliższe pięćdziesiąt lat niewiele się postarzeć dlaczego miałabym to zmarnować? - zakończyła z wesołym mrugnięciem.
Mruknął coś niezrozumiale, potem dodając głośniej.
- Tego to akurat ci zazdroszczę.
Przyciągnął ją bliżej siebie i dopiero puścił, wpatrując prosto w oczy, jak zahipnotyzowany.


===========================


Arina odwzajemniła jego spojrzenie i przez chwile trwali w bezruchu wpatrując się w siebie z uwagą:
- Ludzie zazwyczaj odwracają się szybko dostrzegając moje oczy. Pewnie boją się uroków jakie mogłabym na nich rzucić – powiedziała żartobliwie przerywając milczenie – a może już jesteś pod wpływem wiedźmińskiej mocy?
Mark oderwał wreszcie wzrok od tych oczu, kręcąc głową, teraz już w trochę lepszym nastroju.
- Tylko nie zamieniaj mnie w ropuchę ani nie rzucaj klątw po których moja męskość wiecznie będzie miękka a mogę pozostać pod wpływem tej mocy.
Arina roześmiała się szczerze rozbawiona:
- Takie rzeczy potrafią tylko czarodziejki albo magowie. Moje są bardziej ograniczone.
Wzruszył ramionami.
- No to nie mam się czym przejmować, prawda?
- Prawda – Przytuliła się do jego ciała i objęła ramionami za szyję – Co nie znaczy że nie będę próbować Cię wykorzystać...
Nie odsunął się, ale i nie wykonał innego ruchu.
- O wykorzystywaniu to jeszcze porozmawiamy.
- Wolę czyny od słów... - dziewczyna popatrzyła mu w oczy.
- Słowa mniej bolą. Wyobraź sobie bazyliszka, którego można by po prostu zagadać.
Zmrużył oczy, a kąciki jego ust lekko się uniosły. Orla pokręciła głową:
- Nigdy nie sądziłam, że mężczyźni lubią tyle gadać! - Uniosła się na palce i dotknęła jego ust. Zaśmiał się, milknąc, gdy dotknęła jego warg. Jego dłonie objęły ją w talii i przyciągnęły bliżej. Przez chwilę rozkoszowali się tym dotykiem, na jakiś czas zapominając o otaczającym ich świecie i dzielących problemach. Byli tylko mężczyzną i kobietą, którzy pragnęli się wzajemnie.

***

Potem wyruszyli w dalszą drogę na południe. Nie padało ale niebo zasnuwały geste chmury. Arina miała nadzieję, że uda im się znaleźć jakieś schronienie zanim ziemia spłynie deszczem. Rozmyślała o wczorajszej rozmowie z Markiem. Czy naprawdę mogłaby zmienić swoje życie? Istotniejsze było z pewnością pytanie czy chciała je zmienić dla drugiego człowieka i czy tym człowiekiem był właśnie Mark Alez? Nie była w stanie odpowiedzieć sobie szczerze na to pytanie. Może potrzebowała więcej czasu, a może po prostu nie dało się przestać być wiedźminem?
Dziewczyna popatrzyła na jadącego obok mężczyznę i uśmiechnęła się smutno. Nie dostrzegł tego wpatrzony w drogę przed sobą.


=======================


Na trakcie niewiele się zmieniało, gdy krajobraz powoli przesuwał się w rytm kroków zadowolonych ze stałego, nie za szybkiego tempa wierzchowców. Znów nie rozmawiali zbyt wiele, ale tym razem wcale nie musieli. Coś się mogło zmienić, nawet jeśli na dość krótko, to słowa nie były teraz potrzebne. Oboje umieli się w milczeniu cieszyć swoim towarzystwem, a mielenie ozorem zostawiali innym. Niewiele się działo, chociaż wydarzenia z późnego popołudnia dały jakąś tam nadzieję na zajęcie i przede wszystkim - zarobek.
Pierwszą oznaką była nienaturalnie wielka postać, stojąca na trakcie przed nimi, tuż przed rozwidleniem dróg. Zbliżając się odkryli, że to po prostu rzeźba ogromnego drwala, który na ramię zarzuconą miał siekierę a w drugiej ręce trzymał tablicę. Na niej wyryty był napis "Weudtor", wskazujący na ścianę oddalonego o dziesięć - piętnaście kilometrów lasu. Nie było jeszcze ciemno, dlatego udało się im dojrzeć niewielkie z tej odległości zabudowania, położone z obu stron prowadzącej tam drogi. Było to też dobre miejsce do spędzenia zbliżającej się nocy, a kto wie, może i czegoś ciekawszego?

Zanim zdążyli przebyć choćby kilkaset metrów, spotkali idących od strony wioski mężczyzn. Zarośniętych, dobrze zbudowanych, z toporami i workami przewieszonymi przez plecy. Obaj uchylili czapek, zatrzymując się na trakcie. Zapytani, odpowiadali chętnie, nie kryjąc zamiarów ani szacunku, czy to wyrażanego przez widok mieczy czy przez wygląd Ariny.
- Witajcie, szlachetni państwo. A wędrujem od Weudtor, gdziekolwiek nogi zaniosom. Do miasta, albo do jakiej innej drwalskiej osady. Tu się niebezpiecznie zrobiło, ktoś lub coś drwali i myśliwych napada. Dobrze płacą, ale życia to my ryzykować nie będziem. Zbrojnych powinni wezwać i tyla, ale palcem nie kiwną. Albo to może was wezwali?
Na przeczącą odpowiedź pokiwali tylko głowami i jeszcze raz czapek uchylili, wracając do swojej wędrówki. Arina i Mark również nie mieli co zwlekać, bo wieczór się zbliżał a i pogoda nie zachęcała do dłuższego pozostawania w miejscu.

Wieś była duża, tutejsi najwyraźniej mieli całkiem niezłe dochody, bowiem stać było ich na posiadanie tu sklepu myśliwskiego, kuźni, świątyni, która sądząc po wystroju poświęcona była Melitele a także targu i czegoś, co wędrowców interesowało obecnie najbardziej - zajazdu "Stare Kiepce", jednopiętrową gospodę, nazwę zawdzięczającą wiszącym przed drzwiami drewnianym kiepcom właśnie. Prowadził ją niejaki August Janeket, nie omieszkający się przedstawić, gdy kłaniał się w progu, przyjmując ich iście po szlachecku. Szybko znalazły się miejsca, strawa i napitek, a końmi zajął się jakiś stajenny. Wygląd tego miejsca może nie zachwycał, ale ława była czysta a posiłek syty, zaś gospodarz dziwnie uprzejmy. W środku było sporo ludzi, zajmujących stoliki we wspólnej sali. Gwar rozmów szybko wrócił do normalnego natężenia, zaraz gdy tylko nowi goście usiedli. Większość była tutejsza, lub tutaj pracująca. Praktycznie sami mężczyźni, duzi i wyrobionymi mięśniami, odziani w skóry i zarośnięci. Osada drwali, to i drwale stanowili większość. A wśród tłumu wyróżniał się tylko jeden człowiek, siedzący bardziej w kącie i z raczej znudzoną miną zabawiał jakimiś sztuczkami karczemną dziewkę o dużym, wyeksponowanym przez gorset biuście. Był dobrze ubrany, ogolony i niezbyt umięśniony i to głównie kazało zwrócić na niego uwagę. To i drgający lekko medalion Ariny. Mężczyzna do swoich sztuczek z monetą używał magii, co chwilę pocierając swoją kozią bródkę i przeczesując krótkie, jasne włosy. Karczmarz zaś wciąż miał zamiar kontynuować swoją gościnność, gdy już skończyli pierwszy posiłek.
- Czym jeszcze jaśnie państwu mogę służyć?


========================


Arina lubiła wędrówkę. Prosty szlak, kołyszący niczym do snu ruch konia i delikatny wiatr we włosach. Pewnie całe szczęście, że nie należała do tych co przywiązują się do jednego miejsca, skoro los zdecydował by została wiedźminem. Dziewczyna ceniła też ciszę. Była wdzięczna Markowi, że nie należał do tych co ciągle kłapią ozorem. Lubiła spokój i możliwość wsłuchania się we własne myśli. Zagłębienia się w siebie.
Najbardziej jednak ceniła sobie fakt, gdy po dniu wędrówki, można było zjeść smaczny posiłek w przydrożnej gospodzie i rozprostować kości na w miarę wygodnym łóżku, dlatego widok niewielkiej osady pod lasem wywołał lekki uśmiech na jej twarzy. Sądząc po drogowskazie w kształcie nadnaturalnej wielkości drwala było to prawdopodobnie sioło ludzi parających się tym zajęciem. Ruszyli w tamtym kierunku z nadzieją na schronienie przed nadciągającym deszczem i wypoczynek. Napotkani po drodze mężczyźni potwierdzili ich przypuszczenia, a jednocześnie dostarczyli interesującej informacji. Orla pomyślała że być może znajdzie się tu jakieś zajęcie dla wiedźmina.

Z bliska miejsce robiło bardzo dobre wrażenie. Oceniając po zabudowaniach tutejszych mieszkańców stać było na wynajęcie wiedźmina do rozwiązania swoich problemów. Może w końcu będzie miała okazję zmierzyć się z prawdziwym potworem? Swoją drogą ciekawe co to takiego? Dziewczyna doszła do wniosku, że dobrze by było zdobyć jak najwięcej informacji zanim zacznie rozmawiać o cenie, a gdzie można ich otrzymać najwięcej jeśli nie w miejscowej karczmie? Tutejsza nosiła wdzięczną nazwę lepiej pasująca do szewskiego zakładu niż do miejsca gdzie serwowano posiłki, no chyba że należało się spodziewać w zupie starej podeszwy... na wszelki wypadek Arina postanowiła zamiast polecanej przez gospodarza polewki zamówić garniec kaszy z omastą i maślanką. Do takiego jadła ciężko było coś trudno rozpoznawalnego dołożyć.
Jedząc wiedźminka dyskretnie rozglądała się po otoczeniu. Jedyną osoba wyglądającą na nietutejszą był krótko obcięty mężczyzna z kozia bródką, ktoś bawiący się magią sądząc po drganiu medalionu.

Gdy już skończyli pierwszy posiłek karczmarz zapytał być może z nadzieją na dalsze zamówienia:
- Czym jeszcze jaśnie państwu mogę służyć?
- Podobno macie jakieś kłopoty? - Zagadnęła Arina niby od niechcenia - Ludzie giną?
- A pani, mamy mamy. Drwale giną i zaczynają się od nas wynosić.
- Jak to gina? Znaczy... znikają?
- A gdzie tam, ciała znajdujemy. Tyle, że pazurami pociachane, jakby potwór jakowy. Chociaż część ludzi gada, że to elfy mszczą się za spalenie ich wieży, taka tam legenda.
Arinę bardzo zaciekawiła legenda. Może nawet bardziej niż sam fakt pojawienia się w okolicy potwora. Lubiła słuchać takich opowieści, często wiele było w nich prawdy...
- Opowiecie mi tę historię? - Zapytała z uśmiechem.
- A żebym ja to wiedział. Dziadek mi opowiadał dawno temu, teraz to ledwie pamiętam, tyle, że jakaś wieża w okolicy była. Teraz nikt nawet nie pamięta gdzie.
- Rozumiem - Wiedźminka nieco rozczarowana pokiwała głową - a kto tu u was rządzi i dba o porządek?
- Sołtys wsią zarządza, ale się do tej pory nie spieszył z wezwaniem pomocy, sam sprawę chce rozwiązać. Ale Szeryf już wyrąb chce wstrzymywać, zaniepokojony tym co się dzieje. No i drwale uciekają, nie dziwota zresztą.
- Gdzie można w takim razie szeryfa znaleźć? - dziewczyna doszła do wniosku, że najpierw chyba z nim będzie lepiej porozmawiać.
- A kręci się po wiosce, tutejszym garnizonem zarządza. Chałupę ma tu zaraz, ale jak nie na obchodzie, to w forcie siedzi. Ale to nie do niego musicie, tylko do sołtysa.
- Ale mówiliście, że sołtys pomocy nie chce? Ja bym chętnie najpierw o szczegóły wypytała potem będę wiedzieć co można zaproponować. Jakieś ciała jeszcze niepochowane są?
- A to ja żem myślał, że już z sołtysem zgadani...aaa... - pokiwał głową - Nie, żeśmy dziś rano jedno pochowali, nikt tam dokładnie nie chciał się temu przyglądał.
Dziewczyna doszła do wniosku, że więcej od mężczyzny raczej się nie dowie i by poprawić mu humor zamówiła po piwie dla siebie i towarzysza. Markowi też się należało coś na osłodę, bo to że zachwycony nie będzie perspektywą jej potencjalnej walki z potworem było całkiem oczywiste.


============================


Karczmarz odszedł, wołając dziewkę do pomocy. Tamta bardzo niechętnie opuściła stolik maga, który z kolei wrócił do popijania czegoś z kielicha i obserwowania izby jeszcze bardziej znudzonym wzrokiem. Mark patrzył na niego z niechęcią.
- Cholerni magowie, zawsze myślą, że wszystko im wolno. Co robimy z tym... potworem? Nigdy nie widziałem jak do takich rzeczy się wiedźmini zabierają. No i jeszcze nikt nam nawet za to nie obiecał pieniędzy.
Ciekawe było użycie słowa "nam". Czyżby Mark już przyzwyczaił się do tego, jak przyjdzie mu żyć, gdy będzie towarzyszył Arinie? Teraz w każdym razie co chwilę zerkał na mężczyznę z kozią bródką, jakby to stamtąd spodziewał się największych problemów.
- Chciałabym się najpierw co nieco o samym potworze dowiedzieć, a najlepsze w tym celu są pozostawione przez niego ślady. Szkoda, ze ostatnią ofiarę już pochowali - Odpowiedziała Arina także patrząc na czarodzieja - Nie znam wielu magów, Tylko tych co przyjeżdżali do Kaer Morhen i współpracowali z wiedźminami. Byli potrzebni do niektórych rytuałów.
Mark prychnął.
- Zawsze są potrzebni. Do tego, do owego, do srego. I zawsze nie tam gdzie trzeba wepchną swój nochal. Co do zdobycia informacji, to masz rację. Trzeba dostać się do kogoś, kto widział ciała. Bo ten karczmarz to coś słyszał, ale nie bardzo wie skąd.
- Dlatego dobrze by było porozmawiać z szeryfem. Skoro jest żołnierzem zna się na obrażeniach i powinien umieć je w miarę dokładnie opisać. - Arina zignorowała uwagę mężczyzny o magach. Zauważyła, że czasami lubił trochę pozrzędzić. Jej osobiście żaden mag jeszcze się nie naraził więc nie miała powodu by na nich narzekać.

Zanim zdążyli wykonać jakiś ruch związany z zebraniem większej ilości informacji, drzwi karczmy otworzyły się i stanął w nich wysoki mężczyzna, na oko w wieku trzydziestu lat, ubrany w wojskową przeszywnicę, na której widniał symbol Kaedwenu. Mark mruknął "setnik", gdy żołnierz przeszedł przez izbę, kiwając dłonią na karczmarza. Stanął przy barze, rozglądając się po sali i dłużej zatrzymując wzrok na stoliku Ariny i Marka, a potem na magu, któremu skinął głową. W końcu otrzymał swoje piwo i zwrócił do jakiegoś tutejszego, wymieniając z nim kilka zdań i popijając w tym czasie swój trunek.
- To chyba nasz szeryf, albo przynajmniej ktoś z jego podwładnych. Może warto by się przedstawić? Idziesz ze mną? - Zapytała wiedźminka wojownika wstając od stołu. Mark skinął głową i wstał także.
Ruszyli w kierunku mężczyzny. Arina podeszła i skinęła głową na powitanie:
- Szukam tutejszego szeryfa - powiedziała z lekkim uśmiechem.
Mężczyzna również skinął i wyciągnął dłoń, witając ich mocnym, żołnierskim uściskiem.
- W takim razie znalazłaś. Rodmił Pawell, dowodzę tutejszym garnizonem.
- Arina Orla, jak się pewnie zorientowałeś... wiedźminka - Powiedziała odpowiadając równie zdecydowanym uściskiem - A to Mark Alez - wskazała na wojownika:
- Może przydadzą wam się nasze usługi? - dziewczyna najwyraźniej nie lubiła tracić czasu. Od razu przeszła do rzeczy.
Setnik potaknął, ale widać było, że jej słowa trochę go zaskoczyły.
- Myślałem, że już od sołtysa jesteście. Cholera, on za długo zwleka. Oczywiście, że by się nam przydały, bo głowę dam sobie odjąć, jeśli się okaże, że to zwykły niedźwiedź ludzi zabija. Ale ja tu nie decyduję, pieniędzy zaoferować nie mogę. Sołtys jeno.
Dziewczyna skinęła głową:
- To już słyszałam, ale chciałam z wami porozmawiać, by się trochę o sprawie wywiedzieć zanim porozmawiam z sołtysem. Możecie mi opisać jak i kiedy ludzie giną? Jakie mają obrażenia? Jak wyglądają ich ciała i miejsce wokół?
- W dzień, podczas wyrębu się zdarzało. Starego Elveda zaś coś tuż przy jego chacie zaatakowało, ale to smolarz, w lesie mieszkał. Trzech martwych na razie mieliśmy, ludzie panikują. A ślady, jak zwierzęcych łap i pazurów. Porozrywane i zaszlachtowane ciała, jak niedźwiedzia sprawka, ale tutejsi co z lasem obeznani mówią, że takiego zwierza to w życiu nie widzieli.
- Czyli ktoś go widział? - Ostatnie zdanie mocno zaintrygowało wiedźminkę.
- Nikt go nie widział, ale ludzie z lasem związani po samych śladach potrafią zwierza opisać. Ten miał być wielkości niedźwiedzia i jego masy, ale z dłuższymi pazurami i zębami.
Opis nie był zbyt dokładny i nie była po nim w stanie dokładnie określić z kim może mieć do czynienia. Jednak fakt, że stwór atakował samotnie do tego w dzień, eliminował kilka paskudztw z którymi wolałaby się na razie nie spotykać:
- Rozumiem, że na ciałach nie było śladów pożywiania się?
- Nie, ślady zębów były, oderwane kawałki ciał też, ale jeśli to pożywianie się, to to coś bardzo niewiele żre.
- Więc nie jest to typowy drapieżnik, który zabija by przeżyć. On robi to z jakiegoś innego powodu... - Zastanowiła się chwilę, a potem powiedziała dziękując jednocześnie za udzielone informacje:
- Przejdziemy się więc teraz do sołtysa. Zobaczymy czy zleci nam tę robotę.
Setnik jeszcze raz uścisnął ich dłonie.
- Mam nadzieję, że go przekonacie.
Odprowadził ich spojrzeniem.

Chaty sołtysa nie trzeba było szukać. Stała praktycznie na przeciw "Starych Kierpców". Dość okazały, piętrowy budynek, który już z daleka oznajmiał, że mieszka w nim ktoś bardziej zamożny, od standardowego chłopa czy drwala. Wisiał na niej herb wsi, stara wieża na zielonym tle. Mark nie mógł tego nie skomentować.
- Wieś z herbem, to ci heca. Chyba chcą wyrosnąć powyżej tego, co im pisane.
Nie dane im było jednak nawet zapukać do drzwi, których strzegło dwóch zbrojnych w halabardy i miecze ludzi. To oni oznajmili ich przybycie, a przed drzwi wyszedł dobrze ubrany, raczej przy kości mężczyzna, który przedstawił się dość grubiańsko jako sołtys, Adam Wigner, oznajmiając, że żadnej pomocy nie potrzebuje i w zasadzie to mogliby sobie już pójść. Nie wyglądał jako ten, który wdawałby się w negocjacje, bo się po prostu odwrócił i zniknął w środku chaty. Czujny wzrok strażników zniechęcał zaś do gwałtowniejszych ruchów.
W międzyczasie Rodmiłł dopił swoje piwo, opuszczając karczmę i udając się w stronę widocznego stąd fortu - otoczonej drewnianą palisadą wieżycy, mogącej pomieścić może z dwudziestu ludzi w środku.
Chcąc nie chcąc musieli wrócić do karczmy, która powoli się już opróżniała. Pozostał jednak mag, który z uśmiechem kiwnął na karczmarza.
- Najlepsze trunki, gospodarzu! - przysiadł się bez pytania, witając lekkim ukłonem - Karl Gaussen, mag, do usług.
Miał czarujący uśmiech, odsłaniający równe, białe zęby. Ofiarował go Arinie, zupełnie nie przejmując się wyglądem jej oczu. I oczu Marka, które wyglądały, jakby miały strzelać piorunami.
- Was też sołtys potraktował obcesowo, gdy zaproponowaliście swoją pomoc? Obstawiam, że zmięknie dopiero po dwóch następnym trupach.
Uniósł kielich w geście toastu.
- Za ciekawe towarzystwo, którego mi tu bardzo brakowało!


============================


Sołtys okazał się albo głupcem albo skąpcem do potęgi. Arina nie wykluczała obu tych możliwości, a miała nawet podejrzenia, że u tego mężczyzny obie te cechy stanowią idealnie symbiotyczne połączenie. Najwyraźniej nie wybrano go władzę najwyższą ze względu na zalety umysłu. Pewnie raczej zależało to od mocy z jaką smarował kieszeń tutejszego władyki. Sądząc po wyglądzie domu mógł to robić dość solidnie. Dziewczyna nie znosiła głupców. Zwłaszcza tych u władzy. Niestety ilość idiotów w tej dziedzinie życia była wprost przerażająca, a im wyższe było stanowisko tym głupota stawała się wyższa, zaś sobiepaństwo i korupcja stanowiły jej najmocniejsze filary.
Dziewczyna westchnęła. Nie miało sensu wystawanie pod drzwiami dziury. Tutejszy przedstawiciel władzy najwyraźniej nie miał ochoty na rozmowy. Wrócili do karczmy. Prawie od razu do ich stolika przysiadł się mag szczerząc się od ucha do ucha i bez pytania zamawiając napitek. Arina stłumiła śmiech jaki wywołała w niej mina Marka. Gdyby wzrok mógł zabijać biedny czarodziej leżąłby już martwy pod stołem. Choć Alezowi by to pewnie nie wystarczyło. Podejrzewała że tylko spopielenie usatysfakcjonowałaby go do końca.
Jego słowa wskazywały, ze też sobie ostrzy ząbki na potwora, a więc niejako stanowił dla nich konkurencję. Wojownik miał rację, pomyślała niezbyt zachwycona tym faktem wiedźminka: Magowie zawsze wszędzie musieli wepchnąć swoje trzy grosze!
Jednak co do sugestywnego wpływu kolejnych trupów na decyzje sołtysa musiała przyznać mu rację. Także to że będą kolejne było pewne. Bestia, która raz posmakowała łatwej krwi, będzie polować aż do momentu gdy ktoś nie zapoluje na nią.
Skinęła mężczyźnie głową:
- Arina Orla wiedźminka i Mark Alez mistrz broni - powiedziała na wszelki wypadek przedstawiając też gradowego wojownika, a potem zapytała prosto z mostu:
- Dlaczego mag interesuje się leśnym potworem?
- Dla ciekawości, oczywiście. Rozrywki, może. I na pewno do tego, co można z tego stwora wydoby?. Ty tylko zabijasz, wiedźminko, my, magowie, pozyskujemy z nich też cenne rzeczy. No i czasem płacą za to niezłe grosiwo.
- I tu się mylisz, my wiedźmini pozyskujemy z bestii składniki do naszych eliksirów. Jako mag powinieneś to wiedzieć.
- Oczywiście, że to wiem. Ale nigdy jeszcze nie spotkałem wiedźmina, który wyciąłby bestii wątrobę i leciał z tym od razu do siedziby. A nam, magom, właśnie te... psujące się elementy bardziej są przydatne, od pazurów czy kawałków skóry.
Odchylił się do tyłu na krześle, uśmiechając swobodnie.
- Większość specyfików preparuje się na miejscu. Krew wielu stworów na przykład to cenny element, a przecież jest mało trwały - powiedziała z przekornym uśmiechem. - Gdybym eliksiry mogła robić tylko w Kaer Morhen nigdy bym się stamtąd nie ruszyła.
- Przyznam się, że nigdy nie widziałem wiedźmina w akcji. To mogą być ciekawe dni, mimo wszystko.
- Nie zabijam potworów dla czyjejś rozrywki - Arina zmrużyła oczy.
- Oczywiście, że nie. Zabijasz by chronić ludzi i jednocześnie mieć za co przeżyć. - Z jego twarzy nie schodził uśmiech.
Dziewczyna westchnęła. Chyba niepotrzebnie się zirytowała, ale chyba udzielił jej się nastrój Marka siedzacego obok bez słowa.
- No cóż... kiedy to słyszę wymawiane ustami kogoś innego, brzmi to jednocześnie patetycznie i żałośnie.
- Czyż nasze życie właśnie tak nie wygląda? Tylko śmierć nam pisana, chociaż mi i tobie znacznie później niż wszystkim innym. O ile jakiś potwór wcześniej nie oderwie nam głów. Wypijmy za to - łyknął z kielicha, mrugając do Ariny. Marka chyba zemdliło, bowiem wstał i mrucząc coś o wychodku wyszedł z karczmy.
Przez chwilę patrzyła za wychodzącym mężczyzną. Potem podjęła decyzję. Wstała i podążyła za nim rzucając tylko w kierunku maga:
- Dziękuję za trunek. Odwdzięczymy się przy okazji. - Kurtuazyjne słowa, bo przecież ani ona, ani Alez nie zamoczyli w nim nawet ust.

Mark stał niedaleko. Oddychał głęboko wyraźnie powstrzymując złość. Podeszła specjalnie głośno, by wiedział ze się zbliża, do ludzi w takim stanie nie należało podchodzić w skrytości. Stanęła obok:
- To palant, niejednego pewnie w życiu spotkałeś. Czemu tak się złościsz?
- Zawsze tak na mnie działają. Odkąd zabrali moją siostrę do tej ich szkoły...
- Twoja siostra jest czarodziejką? - Popatrzyła na niego ze zdziwieniem. - Nigdy wcześniej o tym nie mówiłeś...
- Nie wiem czy jest. - Wzruszył ramionami - Nie widziałem jej od lat.
- No to może warto to sprawdzić? Może powinieneś ją odwiedzić?
- Nie wiem nawet, gdzie ona jest. I... nie wiem czy chcę. Ona może być tak jak wszystkie inne czarodziejki. Nawet bym jej nie poznał...
- A może wcale sie tak bardzo nie zmieniła? Czasami dobrze się zmierzyć ze swoimi zmorami. Możemy spróbować ją odnaleźć, a poszukiwania zacząć od naszego gadatliwego rozmówcy z karczmy. Skoro lubi gadać może w końcu powie coś przydatnego... - wywróciła zabawnie oczami próbując trochę poprawić mu nastrój.
- Może... gdyby spotkać ją przy okazji. Lepiej czasem żyć w niewiedzy, niż pogrzebać wszystkie nadzieje.
Przysunęła się bliżej i oparła głowę na jego ramieniu:
- Wiesz... wiedźmini wierzą w przeznaczenie. Jeśli jest zapisane, że masz ją jeszcze kiedyś spotkać na pewno tak się stanie...
- Kto wie - uśmiechnął się lekko. - Na razie jednak mamy tu kilka rzeczy do zrobienia... chyba, że nie zapłacą. Pomogłabyś tym ludziom, gdyby sołtys nie zmienił zdania?
- To zależy... - zastanowiła się - nikt nie powiedział ile wynosi opłata dla wiedźmina...
- Podejrzewam, że nic, jeśli wciąż będą twierdzić, że sami dadzą radę. W końcu mają tu niezły garnizon jak na zwykłą wieś.
- Nigdy nie nalezy się pchać tam gdzie Cię nie chcą... - wzruszyła ramionami - a uszczęśliwianie na siłę nikomu nie przynosi korzyści.
- Ja się sam na pewno po pazury tego czegoś pchał nie będę - mrugnął do niej.
Pokiwała głową:
- Poczekamy dzień. Jeśli się nie zadeklarują pojutrze wyjedziemy. Co ty na to?
Skinął głową, obejmując ją w pasie.
Czując ciepło jego ciała Arina doszła po raz kolejny do wniosku że życie ma wiele przyjemnych stron.


===========================


Noc nastała nad Weudtor, zmęczeni podróżą obcy udali się wreszcie na spoczynek, przechodząc przez opustoszałą już prawie główną salę gospody. Następnego dnia znów wszyscy tu podnosili się przed świtem, by udać się w las. Nie było szalonych popijaw, pijackich piosenek i burd, co jeszcze mocniej dowodziło tego, co zawisło nad tą wsią. Strach odsuwał nawet kufle. Przynajmniej tutejszym, bowiem mag zdawał się upić całkiem pokaźnie, podszczypując służebną dziewkę. Sen nadszedł szybko, aczkolwiek nie trwał długo, brutalnie przerwany przez odgłosy z zewnątrz.
Godzina wciąż za wczesna była, by chociażby lekki poblask słoneczny dojrzeć na czarnym niebie, gdy wyglądający przez okno zobaczyć mogli toczący się po drodze wóz, na którym leżały cztery ciała, już z daleka wyraźnie martwe i zakrwawione straszliwie. Kolejni to ludzie z domów wybiegali, lament jakaś baba podniosła, a ze świątyni z kiecami uniesionymi biegły kapłanki. Za późno, ma się rozumieć, bo i w takiej chwili się spieszyć, nie było po co. Sołtys z przerażeniem wymalowanym na mordzie biegał w te i wewte, łatwo do dojrzenia przy świetle latarni i pochodni. Kilku zbrojnych jeźdźców wyjechało też z fortu, przewodził im zaś szeryf, przy mieczu i w kolczudze. Przejechał obok wozu, gdzie dało się słyszeć coś w stylu "masz coś chciał!". I to było w zasadzie na tyle, kilka minut później się wszystko uspokoiło, gdy wyniesiono ciała do tutejszej świątyni. Można było wracać spać, a sprawą martwić się dopiero rankiem. Bo co obchodziło ich to teraz, skoro sołtys sam z problemami radzić sobie chciał?

Przy śniadaniu atmosfera daleka była od przyjemnej. O tyle dobrze, że czarodziej zapił na tyle, by teraz dopiero się na drugi bok przekręcać. Karczmarz jednak markotną miał minę, a służka w ogóle nie wyszła. Dowiedzieli się za to, że to leśniczego i jego rodzinę w nocy zabili, ba, zmasakrowali wręcz! Nikt nic nie widział, za to opowieści o olbrzymim, wściekłym niedźwiedziu rozeszły się wszędzie. Czasami zastępowane przez elfy lub po prostu zwyczajnych bandziorów, chatę w lesie chcących obrabować. Jak było na prawdę to nikt chyba nie wiedział. W końcu zszedł na dół także Karl, a do "Starych Kierpców" wkroczył sołtys. Nietęgą miał już minę, a oczy podkrążone. Okazało się, że mag miał rację, kolejne trupy mocno nadwątliły jego pewność siebie. Nie owijając w bawełnę, usiadł przy stole, zwracając się zarówno do wiedźminki i Marka, jak i będącego nieopodal czarodzieja.
- Khem. Robotę proponuję, za złapanie tego skurwysyństwa co ludzi morduje. Za trzydzieści denarów. Jeśli grupą nie jesteście, to monety zgarnia ten, który bydlę dorwie. Bierzecie?
Karl kiwnął głową, nie odrywając się od jedzenia. Najwyraźniej tylko na to czekał i nie za bardzo miał zamiar się targować. Ale czy magowie kiedyś narzekali na stan kiesy?


================================


Nikt nie lubi być budzonym przed świtem zwłaszcza kiedy powodem tej pobudki są kolejne martwe ofiary grasującego w okolicy potwora. Zdecydowanie Weudtor nie było szczęśliwym miejscem tego poranka. Ludzie z przerażeniem patrzyli na zmasakrowane ciała jak się okazało tutejszego leśnika i jego rodziny.
Zanim Arina pośpiesznie ubrała się zeszła na dół ciała przeniesiono do świątyni. Nie dostała jeszcze zlecenia, ale doszła do wniosku, że dokładne obejrzenie obrażeń z pewnością nie zaszkodzi. Skoro i tak juz była na nogach mogła zrobic to od razu, zanim komuś przyjdzie do głowy obmyć ciała i pousuwać istotne ślady. Poprosiła grzecznie o zezwolenie na oględziny.
Na przeszkodzie stanęła jednak starsza kobieta, która zamknęła drogę Arinie, gdy ta tylko weszła na stopnie świątyni.
- Zmarłym należy się odpoczynek. Nie potrzeba ich niepokoić, zwłaszcza tej nocy.
- Nawet ich nie dotknę... - Dziewczyna z szacunkiem pochyliła głowę - Chciałam tylko zobaczyć czy nie znajdę czegoś co mogłoby mi zrozumieć co ich zabiło...
- Będą przygotowywani do pochówku. Nie znam cię, dziewczyno, chociaż widzę kim jesteś. Nie wpuszczę dalej, póki ktoś z wioski nie zagwarantuje mi, że nie robisz tego tylko dla własnej dziwacznej ciekawości. Lub nie chcesz czegoś od zmarłych...
Arina podniosła głowę i spojrzała w oczy kobiety, swoim całkowicie pozbawionymi białek źrenicami:
- Mam zbyt wiele szacunku dla śmierci, by czynic ją podstawą pustej ciekawoci. Mógłby o mnie może zaświadczyć szeryf, bo z nim rozmawiałam wczoraj o waszych kłopotach. Próbowałam z sołtysem, ale nie wydawał się zainteresowany moją pomocą. Nikogo więcej tu nie poznałam... może po za karczmarzem... Nie chce niczego od zmarłych po za tym by mi pomogli pokonać swojego oprawcę.
- Rozumiem co mi chcesz przekazać, wiedźminko. Póki jednak nikt ci oficjalnego pozwolenia nie da... pozostaw zmarłych sobie. Ich rany nie znikną, a teraz ciała wymagają przygotowań i spokoju. Moje akolitki skończą o świcie, porozmawiaj z szeryfem lub sołtysem i zjaw się wtedy.
Dziewczyna westchnęła. Wiedziała że już nic więcej teraz nie wskóra. Ukłoniła się kobiecie i odeszła. Skoro nie miała nic do roboty. Mogła się przespać jeszcze kilka godzin.

***

Rano sprawy zmieniły się diametralnie. Począwszy od tego że sołtys ze skruszoną miną zaoferował za rozwiązanie problemu brzęczącą monetę. Słysząc jego ostatnie słowa Arina popatrzyła na maga:
- Więc jak? Bawimy się w konkurencję czy łączymy siły i dzielimy równo na trzy części?
Mag wyszczerzył się:
- Nie przeszkadza mi konkurencja. Daje dobre rezultaty. Ale pozwolę wam wybrać. Możemy poruszać się wspólnie, tutejsi będą musieli odpowiadać na mniej pytań.
Wiedźminka nie skomentowała co myśli na temat kretyna, który z tragedii robi sobie zabawę. Według niej takie działania mogły bardziej zaszkodzić niż pomóc. Nie była jednak sama. Popatrzyła na jedzącego bez słowa śniadanie wojownika:
- Mark?
Alez nie wyglądał na zachwyconego żadną perspektywą i wcale tego nie ukrywał.
- Wolałbym trzymać go z daleka od siebie, ale jak będzie łaził z nami to chociaż nie wywynie żadnego numeru.
Dziewczyna uśmiechneła się nieznacznie:
- No to chyba zostaliśmy wspólnikami? - powiedziała do maga wyciągając ręke.
Karl nie wyglądał na poruszonego całą tą dyskusją, po prostu uniósł się nieco, ściskając dłoń wiedźmince i wciąż niechętnemu Markowi.
- Skoro to zostało wyjaśnione - Dziewczyna zwróciła się do dalej siedzącego przy stole i przyglądającego się tej scenie soltysa - To chciałabym otrzymać pozwolenie na obejrzenie ciał w świątyni.
Ten pokiwał gorliwie pokiwał głową.
- Oczywiście, oczywiście. Macie wolną rękę ze wszystkim co związane z tymi morderstwami. Tylko powstrzymajcie to!
- Przed świtem kapłanka ze świątyni nie była zbyt skłonna do współpracy... może przydałoby się jakieś obwieszczenie? Albo znak, który byśmy mogli okazywać jako dowód. że działamy w imieniu tutejszych władz?
- Wystarczy, że się na mnie powołacie. Rozmawiałem już z nią.
To wystarczyło dziewczynie. Kiedy wszyscy dokończyli porannego posiłu ruszyli w kierunku świątyni. Zgodnie z tym co powiedział sołtys tym razem nikt nie czynił im wstrętów.
Poprowadzono ich w dół do podziemi. Jak na maleńką wioskę i niewielki rozmiar samej świątyni były całkiem spore. Najwyraźniej pełniły one rolę grobowca, bo mijali liczne wnęki grobowe. Moze chowano tu kapłanki? Może też ważnych dla miasta obywateli?
Kiedy w końcu dotarli tam gdzie złożono ofiary nocnego napadu, Arina zbliżyła się do nich i fachowym okiem zaczęła oglądać leżące na marach zwłoki, próbując z zadanych im obrażeń wysnuć jak najwięcej informacji.
 
Sekal jest offline