Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-05-2010, 14:08   #31
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Dni następne płynęły monotonnie, spokojnie wręcz, gdy groźba kolejnych podpaleń i makabrycznych śmierci z rąk wiedźmy minęła. Przyjechało jeszcze kilku konnych z zamku, w tym urzędnik jakowyś, który zabrał się za sprawy tutejsze, przejmując rolę rannego wójta. Rannego Olafa przeniesiono do jego domu, który ocalawszy z ataku upiornych kruko-ludzi, teraz znów zamieszkały był i umeblowany. Tam też przyszykowano izbę dla Marka i Ariny, których pomoc była nieoceniona, lecz których poświęcenie zauważyło bardzo niewielu mieszkańców Vixen. W końcu wiedźminka, najchętniej daliby monety i posłali precz.
Źdźbucha i pozostałych pochowano, zwłoki wiedźmy spalono, a te należące do ich braci pozamieniały się na powrót w kruki. Te też spalono, podobnież jak samą posiadłość Elizy, wcześniej ją ograbiwszy. I tak nikt by już w przeklętym miejscu nie zamieszkał, a tutejsi najwyraźniej pielęgnowali wypalanie wszelakich czarów do gołej ziemi. To skutkowało, trzeba im przyznać. Ale to wszystko działo się gdzieś obok chaty wójta, gdzie trójka rannych kurowała się.

Arina powróciła do zdrowia oczywiście najszybciej, chociaż żebra wciąż bolały mocno. Medyk, który przybył od tutejszego władyki, był jednak sprawny, a wspomagana niezwykłymi zdolnościami regeneracji Orla z łóżka podniosła się na tyle szybko, by zobaczyć jeszcze publiczny proces Sly Foxa, który odpowiadał za morderstwo, ale również za kradzież i bezpodstawne podszywanie się pod łowcę czarownic, którym jak się okazało - nie był, a raczej był, ale co najwyżej z zamiłowania. Urzędnik za okoliczność łagodzącą podał pomoc dla Vixen, która podobnie jak ta wiedźminki i Marka - okazała się nieoceniona. Dlatego nie został skazany na ścięcie, a pracę w tutejszych kopalniach miedzi.

Rany Marka i Olafa również nie okazały się bardzo groźne, gdy już zajął się nimi specjalista. Po tygodniu mogli poruszać się całkiem samodzielnie, a po dwóch wrócili do sprawności, która pozwalała wójtowi piastować swoje obowiązki, a najemnikowi - wyruszyć w drogę. A był to czas na to najwyższy, przynajmniej na Ariny, która coraz częściej palcami wytykano i prawie w twarz szydzono. Niewiele przecież brakowało jej do wiedźmy, a tych to nienawidzono tu już z całego serca. Tak więc szykowali się do drogi, odbierając przy okazji nagrodę od wójta. Dziesięć denarów. Dobrze, że chociaż pobyt w Vixen mieli darmowy od czasu spalenia się zajazdu Anzelma.
- Pan wiele dać nie dał. Ale jako, żem widział ileście zrobili dla naszego miasta, to sztylet, co go łowca ukradł oddam. Nijak nam nie jest potrzebny, a wam na drodze może się przyda.
Uścisnął im dłonie, gdy już ładowali swój niewielki dobytek na konie. Mark odprowadził go wzrokiem, potem wracając nim do Ariny.
- No to dokąd teraz?
Uśmiechnął się, odwijając ze szmaty sztylet i bacznie mu się przyglądając. Przejechał dłonią po srebrnej rękojeści.
- Ciekawym historii tego ostrza. Jaki magik może będzie wiedział.
 
Sekal jest offline  
Stary 11-05-2010, 22:06   #32
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Zadziwiająca bywa krótkotrwałość ludzkiej pamięci. Arina zimnym wzrokiem spojrzała na mężczyznę, który mijając ją na uliczce Vixen splunął przez lewe ramię. Zaczynała się już powoli oswajać z tym faktem: Zawsze obca, inna. Pewnie dlatego wiedźmini woleli wędrować po świecie, niż grzać tyłki w jednym miejscu. Tylko Kaer Morhen było domem. Tam byli u siebie i nikt nie wytykał ich palcami. Choć i tę namiastkę człowieczeństwa ludzie próbowali im odebrać. Wypełniające fosę wokół wiedźmińskiej twierdzy szkielety stanowiły świadectwo niewdzięczności i okrucieństwa. Mimo to wiedźmini dalej przemierzali drogi i walczyli z potworami w ich obronie. Czy naprawdę robili to tylko dla pieniędzy? Czy było w tym coś więcej? Duma, powołanie, potrzeba serca? A może podawane im w dzieciństwie mutageny tak właśnie kształtowały mózg, by stawali się sługami tych, którzy zawsze będą nimi gardzić.

Oczywiście trafiały się wyjątki, jak Mark, który wydawał się lubić jej towarzystwo i fakt że jest mutantką jakoś zupełnie mu nie przeszkadzał. Czasami miała wręcz wrażenie że to go fascynowało. Nie była do końca pewna czy to dobrze czy źle. Być może kiedy znudzi go jej inność, kiedy straci dla mężczyzny posmak nowości odejdzie. Tak toczyło się życie. Wiedźmini byli samotnikami, taki los wyznaczało im przeznaczenie prawie od samego poczęcia. Nie mieli szans na rodzinę, dzieci. Ze względu na fach było to oczywiście korzystne, ale czy nigdy żaden nie pragnął tego zmienić? Arina znała historię, ale teraz ze zdziwieniem stwierdziła, że w wiedźmińskiej nauce historii nie ma wzmianek o osobistych przeżyciach samych wiedźminów. Jak dotąd najwięcej dowiedziała się z historii starego bajarza. Poznała historię Ciri pierwszej wiedźminki i Białego Wilka którego okazała się Przeznaczeniem. Postanowiła, że kiedy wróci do Kaer Morhen na zimę wypyta Eskela o jego życie i o historie innych „braci”.

Dziewczyna dotarła do domu wójta. Nastroje wyczuwane w mieście nakłaniały do szybkiego wyjazdu. Nie miała ochoty na kolejną konfrontacje z ludźmi. Nie miała wiele do pakowania. Alez był już zdrowy. Nic ich nie zatrzymywało w Vixen. Wprawdzie szansa zarobku jako ochrona transportu przepadła wraz ze śmiercią Elizy, ale przynajmniej Olaf wypłacił im obiecaną nagrodę za pomoc. Dziesięć denarów... to nie było wiele, ale zawsze coś.
Popatrzyła na trzymany przez wojownika sztylet ze srebrną rękojeścią. Czy to on był własnością Wyrwichwasta tak pieczołowicie przechowywana w kuferku? Jeśli tak musiał być sporo wart.
- Rzeczywiście – odpowiedziała mężczyźnie – bardzo jestem ciekawa co to za ostrze... a co do dalszej podróży... wyznaczono mi szlak na południe, więc dlaczego nie tam? Po drodze muszę poszukać kilku składników do eliksirów, w okolicy Vixen nie było ich wiele.
Uśmiechnęła się przytłaczając do siodła spory bukłak zakupiony w gospodzie:
- Mam jednak przynajmniej solidną bazę, która w ciężkiej chwili może wspomóc także i ciebie.
Mrugnęła do Marka, a potem lekko wskoczyła na Rudego, który zarżał radośnie jakby wyczuwając, że ruszają w drogę. Najwyraźniej trochę mu się znudziło tak długie siedzenie w stajni.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 11-05-2010 o 22:08.
Eleanor jest offline  
Stary 26-08-2010, 20:12   #33
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Opuszczenie Vixen przebyło w atmosferze całkowicie pozbawionej historii. Kilka par oczu odprowadziło ich wyjazd, a ich nieprzyjazny wyraz tylko potwierdzał słuszność pospiesznego opuszczenia miasteczka. Zostawili więc resztę zabudowań za plecami, nie żałując zupełnie i wjechali na trakt, tutaj już trochę lepszy, ale i bardziej wyjeżdżony niż ten na północy. Odchylał się tez bardziej ku wschodowi, oddalając od gór i prowadząc prosto nad rzekę, Likselę, która kończyła się dopiero wiele dni drogi dalej - na granicy Kaedwen. Gdzieś na wschodzie mieli drogę do stolicy, którą pominęli zupełnie. Może dla najemnika jeszcze jakaś praca by się tam znalazła, ale na pewno nie dla wiedźminki. Duże miasta nie cierpiały jeszcze tak bardzo, zwłaszcza te nieuszkodzone wojną, północne. Według Marka niewiele potworów i innego syfu zaległo się w kraju, który przemierzali, a jeśli nawet, to w bardziej odosobnionych miejscach. Potwierdzały to też nieliczne patrole żołnierzy tutejszych władców, które to dalej na południu miały się zupełnie nie zdarzać.

Sama droga była jednak nudna i chociaż przemierzana w dwójkę nie była tak bardzo samotna, to Mark nie był zwykle gadatliwym towarzyszem, co w zasadzie mogło odpowiadać równie wolącej czyny niż słowa Arinie. Ożywiał się dopiero wieczorami, kiedy gdzieś znikał smutek i troska z jego oczu, których różnicę Orla zdążyła już zauważać. Przy bukłaku niezłego trunku, ogniu lub czasami nawet stercie siana lub sienniku w jednej z nielicznych przydrożnych karczm. Co ciekawe, zazwyczaj unikał cielesnego kontaktu, wymawiając się niedawnymi ranami. Kłamstwo, oczywiście, ale Arina nie miała pojęcia w jakim celu. Poruszał tematy także bardzo neutralne. Aż do piątego dnia podróży, kiedy to jeden z chłopów zgodził się przenocować ich w swojej stodole, za kilka miedziaków dając także ciepłą strawę. Nie było za ciepło, może właśnie dlatego pozwolił sobie zbliżyć się i objąć ją ramieniem, przykrywając płaszczem ich oboje.

- A więc... to będzie całe twoje życie? Wieczne podróże i ryzykowne walki? Wiedźmini... nigdy tego nie zmieniają? Nie uciekają od tego?
- Szczerze mówiąc nie mam pojęcia - dziewczyna oparła się o niego - Nawet niedawno sama myślałam o tym, że w zasadzie niewiele wiem o życiu innych wiedźminów.
- Nie uczyli cię? Myślałem, że to bardziej jak zakon... prócz wszystkich modlitw uczą też chwalebnej historii. W końcu jakiś czas temu wiedźminów było wielu.
- Ogólnej historii tak, ale nie o osobistym życiu wiedźminów.
- Nie jesteście zbyt rozmowni, hm? Żyjecie w jednym miejscu a wiecie o sobie niewiele...
- To prawda. Wiedźmini są raczej skryci. Po za tym zostało ich tak niewielu... No i mnie wcześniej jakoś nie przyszło do głowy by o to pytać. Po całodziennej nauce i treningach zazwyczaj było się tak skonanym, że człowiek miał ochotę po prostu walnąć się na łoże i nie myśleć o niczym.
- I tylko treningi? Przez tyle lat? Tylko po to, by potem zostać zarąbanym przez potwora za kilka marnych monet. Cieszę się, że jestem tylko człowiekiem. Nie zdzierżyłbym tej świadomości. Zostać stworzonym do śmierci.
W jego głosie pobrzmiewał teraz smutek, a rezygnacja była praktycznie wyczuwalna. Arina wzruszyła ramionami:
- Nie miałam żadnego wyboru.
Ciche prychnięcie i niespokojne poruszenie było odpowiedzią Aleza, który odsunął się delikatnie, chociaż tylko odrobinę. Jego słowa były prawie szeptem.
- Zawsze jest wybór. Choćby teraz.
- Nie miałam wyboru. Gdy mnie zabrano z domu miałam pięć lat. Teraz zaś... - popatrzyła na niego - Wiesz... oni mnie wyszkolili i w jakimś sensie liczą na mnie. Zresztą... co innego mogłabym robić? Tylko to potrafię.

Mark nagle cisnął w ziemię jakimś trzymanym w dłoni kamykiem. Wstał, robiąc kilka szybkich kroków. Któryś z wierzchowców zarżał w swoim boksie, wyczuwając zdenerwowanie, którego mężczyzna zupełnie nie ukrywał. Tak samo jak nie bardzo wyjawiał jego powody.
- Zabrali cię i zmusili do nauki, zrobili z ciebie... - kopnął stertę siana - I dlatego będziesz się poświęcać? A jakby nauczyli cię tylko dojenia krów, to też byś uznała je za całe swoje życie? Bo to trudno nauczyć się czegoś innego?
Pokręcił wściekle głową i otworzył drzwi stajni, wychodząc dwa kroki przed koślawy budyneczek z cienkich desek. Arina zwinęła się w kłębek. Zabolały ją te słowa. Miała nadzieję że choć on ją rozumie, że akceptuje to kim jest, co robi. Wszystko to jednak okazało się tylko płonna nadzieją. Postanowiła, że nie będzie mu więcej zawracać głowy swoim towarzystwem. Zamknęła oczy próbując zasnąć, a jutro wyjedzie o świcie. Sama...

I pewnie by tak zrobiła, gdyby nie Mark, który oparty o ścianę, czekał aż dziewczyna się przebudzi. Skinął jej na powitanie, poważnie, ale i bez wcześniejszej złości.
- Wybacz mi. Straciłem już... wiele, czasem ta świadomość odbiera mi siły. Gdy zechcesz odjechać sama, zrozumiem.
- Mark... - zastanowiła się chwilę co mu powiedzieć - Rozumiem to, że nie chcesz cierpieć. Mogłabym się nauczyć pewnie robić coś innego, ale nigdy nie zmienię moich oczu, ani tego że jestem mutantem. Ludzie zawsze będą mnie wytykać palcami, odsuwać się gdy usiądę zbyt blisko i spluwać przez lewe ramię gdy ich wyminę. Teraz przynajmniej mam swoją drogę i coś co nadaje jej sens. Mam dom do którego mogę wrócić na zimę i ludzi, takich jak ja u których zawsze będę mile widziana. Jeśli wyrzeknę się bycia wiedźminem stracę to, a normalny świat i tak mnie nie zaakceptuje.
Pokręcił głową, przymykając oczy.
- Nie będę już poruszał tego tematu. Nie wiem co mnie pokusiło do mówienia ci, jak powinnaś żyć.
- Może to, że jest niebezpieczne? - dziewczyna uśmiechnęła się nieznacznie - może dlatego, że trochę ci na mnie zależy?
Na jego ustach też pojawił się cień uśmiechu.
- Może... Może za łatwo przywiązuję się do ludzi? Ale... śmierć bliskiego towarzysza, przyjaciela, dziejąca się na twoich oczach...
Zacisnął szczęki, lekko drżąc.
- To wciąż bardzo bolesne wspomnienie. Od dość dawna podróżowałem sam, by uniknąć takiego widoku po raz kolejny.
Otrząsnął się, odrywając od ściany.
- Teraz jestem skłonny zaryzykować.
Wyciągnął do niej dłoń. Popatrzyła na niego uważnie, a potem wyciągnęła swoją i uścisnęła mocno.
- Ja ze swej strony obiecuję, że zrobię wszystko by nie dać się zabić. Jestem twardsza niż to może się wydawać, no i skoro już mam szansę przez najbliższe pięćdziesiąt lat niewiele się postarzeć dlaczego miałabym to zmarnować? - zakończyła z wesołym mrugnięciem.
Mruknął coś niezrozumiale, potem dodając głośniej.
- Tego to akurat ci zazdroszczę.
Przyciągnął ją bliżej siebie i dopiero puścił, wpatrując prosto w oczy, jak zahipnotyzowany.


===========================


Arina odwzajemniła jego spojrzenie i przez chwile trwali w bezruchu wpatrując się w siebie z uwagą:
- Ludzie zazwyczaj odwracają się szybko dostrzegając moje oczy. Pewnie boją się uroków jakie mogłabym na nich rzucić – powiedziała żartobliwie przerywając milczenie – a może już jesteś pod wpływem wiedźmińskiej mocy?
Mark oderwał wreszcie wzrok od tych oczu, kręcąc głową, teraz już w trochę lepszym nastroju.
- Tylko nie zamieniaj mnie w ropuchę ani nie rzucaj klątw po których moja męskość wiecznie będzie miękka a mogę pozostać pod wpływem tej mocy.
Arina roześmiała się szczerze rozbawiona:
- Takie rzeczy potrafią tylko czarodziejki albo magowie. Moje są bardziej ograniczone.
Wzruszył ramionami.
- No to nie mam się czym przejmować, prawda?
- Prawda – Przytuliła się do jego ciała i objęła ramionami za szyję – Co nie znaczy że nie będę próbować Cię wykorzystać...
Nie odsunął się, ale i nie wykonał innego ruchu.
- O wykorzystywaniu to jeszcze porozmawiamy.
- Wolę czyny od słów... - dziewczyna popatrzyła mu w oczy.
- Słowa mniej bolą. Wyobraź sobie bazyliszka, którego można by po prostu zagadać.
Zmrużył oczy, a kąciki jego ust lekko się uniosły. Orla pokręciła głową:
- Nigdy nie sądziłam, że mężczyźni lubią tyle gadać! - Uniosła się na palce i dotknęła jego ust. Zaśmiał się, milknąc, gdy dotknęła jego warg. Jego dłonie objęły ją w talii i przyciągnęły bliżej. Przez chwilę rozkoszowali się tym dotykiem, na jakiś czas zapominając o otaczającym ich świecie i dzielących problemach. Byli tylko mężczyzną i kobietą, którzy pragnęli się wzajemnie.

***

Potem wyruszyli w dalszą drogę na południe. Nie padało ale niebo zasnuwały geste chmury. Arina miała nadzieję, że uda im się znaleźć jakieś schronienie zanim ziemia spłynie deszczem. Rozmyślała o wczorajszej rozmowie z Markiem. Czy naprawdę mogłaby zmienić swoje życie? Istotniejsze było z pewnością pytanie czy chciała je zmienić dla drugiego człowieka i czy tym człowiekiem był właśnie Mark Alez? Nie była w stanie odpowiedzieć sobie szczerze na to pytanie. Może potrzebowała więcej czasu, a może po prostu nie dało się przestać być wiedźminem?
Dziewczyna popatrzyła na jadącego obok mężczyznę i uśmiechnęła się smutno. Nie dostrzegł tego wpatrzony w drogę przed sobą.


=======================


Na trakcie niewiele się zmieniało, gdy krajobraz powoli przesuwał się w rytm kroków zadowolonych ze stałego, nie za szybkiego tempa wierzchowców. Znów nie rozmawiali zbyt wiele, ale tym razem wcale nie musieli. Coś się mogło zmienić, nawet jeśli na dość krótko, to słowa nie były teraz potrzebne. Oboje umieli się w milczeniu cieszyć swoim towarzystwem, a mielenie ozorem zostawiali innym. Niewiele się działo, chociaż wydarzenia z późnego popołudnia dały jakąś tam nadzieję na zajęcie i przede wszystkim - zarobek.
Pierwszą oznaką była nienaturalnie wielka postać, stojąca na trakcie przed nimi, tuż przed rozwidleniem dróg. Zbliżając się odkryli, że to po prostu rzeźba ogromnego drwala, który na ramię zarzuconą miał siekierę a w drugiej ręce trzymał tablicę. Na niej wyryty był napis "Weudtor", wskazujący na ścianę oddalonego o dziesięć - piętnaście kilometrów lasu. Nie było jeszcze ciemno, dlatego udało się im dojrzeć niewielkie z tej odległości zabudowania, położone z obu stron prowadzącej tam drogi. Było to też dobre miejsce do spędzenia zbliżającej się nocy, a kto wie, może i czegoś ciekawszego?

Zanim zdążyli przebyć choćby kilkaset metrów, spotkali idących od strony wioski mężczyzn. Zarośniętych, dobrze zbudowanych, z toporami i workami przewieszonymi przez plecy. Obaj uchylili czapek, zatrzymując się na trakcie. Zapytani, odpowiadali chętnie, nie kryjąc zamiarów ani szacunku, czy to wyrażanego przez widok mieczy czy przez wygląd Ariny.
- Witajcie, szlachetni państwo. A wędrujem od Weudtor, gdziekolwiek nogi zaniosom. Do miasta, albo do jakiej innej drwalskiej osady. Tu się niebezpiecznie zrobiło, ktoś lub coś drwali i myśliwych napada. Dobrze płacą, ale życia to my ryzykować nie będziem. Zbrojnych powinni wezwać i tyla, ale palcem nie kiwną. Albo to może was wezwali?
Na przeczącą odpowiedź pokiwali tylko głowami i jeszcze raz czapek uchylili, wracając do swojej wędrówki. Arina i Mark również nie mieli co zwlekać, bo wieczór się zbliżał a i pogoda nie zachęcała do dłuższego pozostawania w miejscu.

Wieś była duża, tutejsi najwyraźniej mieli całkiem niezłe dochody, bowiem stać było ich na posiadanie tu sklepu myśliwskiego, kuźni, świątyni, która sądząc po wystroju poświęcona była Melitele a także targu i czegoś, co wędrowców interesowało obecnie najbardziej - zajazdu "Stare Kiepce", jednopiętrową gospodę, nazwę zawdzięczającą wiszącym przed drzwiami drewnianym kiepcom właśnie. Prowadził ją niejaki August Janeket, nie omieszkający się przedstawić, gdy kłaniał się w progu, przyjmując ich iście po szlachecku. Szybko znalazły się miejsca, strawa i napitek, a końmi zajął się jakiś stajenny. Wygląd tego miejsca może nie zachwycał, ale ława była czysta a posiłek syty, zaś gospodarz dziwnie uprzejmy. W środku było sporo ludzi, zajmujących stoliki we wspólnej sali. Gwar rozmów szybko wrócił do normalnego natężenia, zaraz gdy tylko nowi goście usiedli. Większość była tutejsza, lub tutaj pracująca. Praktycznie sami mężczyźni, duzi i wyrobionymi mięśniami, odziani w skóry i zarośnięci. Osada drwali, to i drwale stanowili większość. A wśród tłumu wyróżniał się tylko jeden człowiek, siedzący bardziej w kącie i z raczej znudzoną miną zabawiał jakimiś sztuczkami karczemną dziewkę o dużym, wyeksponowanym przez gorset biuście. Był dobrze ubrany, ogolony i niezbyt umięśniony i to głównie kazało zwrócić na niego uwagę. To i drgający lekko medalion Ariny. Mężczyzna do swoich sztuczek z monetą używał magii, co chwilę pocierając swoją kozią bródkę i przeczesując krótkie, jasne włosy. Karczmarz zaś wciąż miał zamiar kontynuować swoją gościnność, gdy już skończyli pierwszy posiłek.
- Czym jeszcze jaśnie państwu mogę służyć?


========================


Arina lubiła wędrówkę. Prosty szlak, kołyszący niczym do snu ruch konia i delikatny wiatr we włosach. Pewnie całe szczęście, że nie należała do tych co przywiązują się do jednego miejsca, skoro los zdecydował by została wiedźminem. Dziewczyna ceniła też ciszę. Była wdzięczna Markowi, że nie należał do tych co ciągle kłapią ozorem. Lubiła spokój i możliwość wsłuchania się we własne myśli. Zagłębienia się w siebie.
Najbardziej jednak ceniła sobie fakt, gdy po dniu wędrówki, można było zjeść smaczny posiłek w przydrożnej gospodzie i rozprostować kości na w miarę wygodnym łóżku, dlatego widok niewielkiej osady pod lasem wywołał lekki uśmiech na jej twarzy. Sądząc po drogowskazie w kształcie nadnaturalnej wielkości drwala było to prawdopodobnie sioło ludzi parających się tym zajęciem. Ruszyli w tamtym kierunku z nadzieją na schronienie przed nadciągającym deszczem i wypoczynek. Napotkani po drodze mężczyźni potwierdzili ich przypuszczenia, a jednocześnie dostarczyli interesującej informacji. Orla pomyślała że być może znajdzie się tu jakieś zajęcie dla wiedźmina.

Z bliska miejsce robiło bardzo dobre wrażenie. Oceniając po zabudowaniach tutejszych mieszkańców stać było na wynajęcie wiedźmina do rozwiązania swoich problemów. Może w końcu będzie miała okazję zmierzyć się z prawdziwym potworem? Swoją drogą ciekawe co to takiego? Dziewczyna doszła do wniosku, że dobrze by było zdobyć jak najwięcej informacji zanim zacznie rozmawiać o cenie, a gdzie można ich otrzymać najwięcej jeśli nie w miejscowej karczmie? Tutejsza nosiła wdzięczną nazwę lepiej pasująca do szewskiego zakładu niż do miejsca gdzie serwowano posiłki, no chyba że należało się spodziewać w zupie starej podeszwy... na wszelki wypadek Arina postanowiła zamiast polecanej przez gospodarza polewki zamówić garniec kaszy z omastą i maślanką. Do takiego jadła ciężko było coś trudno rozpoznawalnego dołożyć.
Jedząc wiedźminka dyskretnie rozglądała się po otoczeniu. Jedyną osoba wyglądającą na nietutejszą był krótko obcięty mężczyzna z kozia bródką, ktoś bawiący się magią sądząc po drganiu medalionu.

Gdy już skończyli pierwszy posiłek karczmarz zapytał być może z nadzieją na dalsze zamówienia:
- Czym jeszcze jaśnie państwu mogę służyć?
- Podobno macie jakieś kłopoty? - Zagadnęła Arina niby od niechcenia - Ludzie giną?
- A pani, mamy mamy. Drwale giną i zaczynają się od nas wynosić.
- Jak to gina? Znaczy... znikają?
- A gdzie tam, ciała znajdujemy. Tyle, że pazurami pociachane, jakby potwór jakowy. Chociaż część ludzi gada, że to elfy mszczą się za spalenie ich wieży, taka tam legenda.
Arinę bardzo zaciekawiła legenda. Może nawet bardziej niż sam fakt pojawienia się w okolicy potwora. Lubiła słuchać takich opowieści, często wiele było w nich prawdy...
- Opowiecie mi tę historię? - Zapytała z uśmiechem.
- A żebym ja to wiedział. Dziadek mi opowiadał dawno temu, teraz to ledwie pamiętam, tyle, że jakaś wieża w okolicy była. Teraz nikt nawet nie pamięta gdzie.
- Rozumiem - Wiedźminka nieco rozczarowana pokiwała głową - a kto tu u was rządzi i dba o porządek?
- Sołtys wsią zarządza, ale się do tej pory nie spieszył z wezwaniem pomocy, sam sprawę chce rozwiązać. Ale Szeryf już wyrąb chce wstrzymywać, zaniepokojony tym co się dzieje. No i drwale uciekają, nie dziwota zresztą.
- Gdzie można w takim razie szeryfa znaleźć? - dziewczyna doszła do wniosku, że najpierw chyba z nim będzie lepiej porozmawiać.
- A kręci się po wiosce, tutejszym garnizonem zarządza. Chałupę ma tu zaraz, ale jak nie na obchodzie, to w forcie siedzi. Ale to nie do niego musicie, tylko do sołtysa.
- Ale mówiliście, że sołtys pomocy nie chce? Ja bym chętnie najpierw o szczegóły wypytała potem będę wiedzieć co można zaproponować. Jakieś ciała jeszcze niepochowane są?
- A to ja żem myślał, że już z sołtysem zgadani...aaa... - pokiwał głową - Nie, żeśmy dziś rano jedno pochowali, nikt tam dokładnie nie chciał się temu przyglądał.
Dziewczyna doszła do wniosku, że więcej od mężczyzny raczej się nie dowie i by poprawić mu humor zamówiła po piwie dla siebie i towarzysza. Markowi też się należało coś na osłodę, bo to że zachwycony nie będzie perspektywą jej potencjalnej walki z potworem było całkiem oczywiste.


============================


Karczmarz odszedł, wołając dziewkę do pomocy. Tamta bardzo niechętnie opuściła stolik maga, który z kolei wrócił do popijania czegoś z kielicha i obserwowania izby jeszcze bardziej znudzonym wzrokiem. Mark patrzył na niego z niechęcią.
- Cholerni magowie, zawsze myślą, że wszystko im wolno. Co robimy z tym... potworem? Nigdy nie widziałem jak do takich rzeczy się wiedźmini zabierają. No i jeszcze nikt nam nawet za to nie obiecał pieniędzy.
Ciekawe było użycie słowa "nam". Czyżby Mark już przyzwyczaił się do tego, jak przyjdzie mu żyć, gdy będzie towarzyszył Arinie? Teraz w każdym razie co chwilę zerkał na mężczyznę z kozią bródką, jakby to stamtąd spodziewał się największych problemów.
- Chciałabym się najpierw co nieco o samym potworze dowiedzieć, a najlepsze w tym celu są pozostawione przez niego ślady. Szkoda, ze ostatnią ofiarę już pochowali - Odpowiedziała Arina także patrząc na czarodzieja - Nie znam wielu magów, Tylko tych co przyjeżdżali do Kaer Morhen i współpracowali z wiedźminami. Byli potrzebni do niektórych rytuałów.
Mark prychnął.
- Zawsze są potrzebni. Do tego, do owego, do srego. I zawsze nie tam gdzie trzeba wepchną swój nochal. Co do zdobycia informacji, to masz rację. Trzeba dostać się do kogoś, kto widział ciała. Bo ten karczmarz to coś słyszał, ale nie bardzo wie skąd.
- Dlatego dobrze by było porozmawiać z szeryfem. Skoro jest żołnierzem zna się na obrażeniach i powinien umieć je w miarę dokładnie opisać. - Arina zignorowała uwagę mężczyzny o magach. Zauważyła, że czasami lubił trochę pozrzędzić. Jej osobiście żaden mag jeszcze się nie naraził więc nie miała powodu by na nich narzekać.

Zanim zdążyli wykonać jakiś ruch związany z zebraniem większej ilości informacji, drzwi karczmy otworzyły się i stanął w nich wysoki mężczyzna, na oko w wieku trzydziestu lat, ubrany w wojskową przeszywnicę, na której widniał symbol Kaedwenu. Mark mruknął "setnik", gdy żołnierz przeszedł przez izbę, kiwając dłonią na karczmarza. Stanął przy barze, rozglądając się po sali i dłużej zatrzymując wzrok na stoliku Ariny i Marka, a potem na magu, któremu skinął głową. W końcu otrzymał swoje piwo i zwrócił do jakiegoś tutejszego, wymieniając z nim kilka zdań i popijając w tym czasie swój trunek.
- To chyba nasz szeryf, albo przynajmniej ktoś z jego podwładnych. Może warto by się przedstawić? Idziesz ze mną? - Zapytała wiedźminka wojownika wstając od stołu. Mark skinął głową i wstał także.
Ruszyli w kierunku mężczyzny. Arina podeszła i skinęła głową na powitanie:
- Szukam tutejszego szeryfa - powiedziała z lekkim uśmiechem.
Mężczyzna również skinął i wyciągnął dłoń, witając ich mocnym, żołnierskim uściskiem.
- W takim razie znalazłaś. Rodmił Pawell, dowodzę tutejszym garnizonem.
- Arina Orla, jak się pewnie zorientowałeś... wiedźminka - Powiedziała odpowiadając równie zdecydowanym uściskiem - A to Mark Alez - wskazała na wojownika:
- Może przydadzą wam się nasze usługi? - dziewczyna najwyraźniej nie lubiła tracić czasu. Od razu przeszła do rzeczy.
Setnik potaknął, ale widać było, że jej słowa trochę go zaskoczyły.
- Myślałem, że już od sołtysa jesteście. Cholera, on za długo zwleka. Oczywiście, że by się nam przydały, bo głowę dam sobie odjąć, jeśli się okaże, że to zwykły niedźwiedź ludzi zabija. Ale ja tu nie decyduję, pieniędzy zaoferować nie mogę. Sołtys jeno.
Dziewczyna skinęła głową:
- To już słyszałam, ale chciałam z wami porozmawiać, by się trochę o sprawie wywiedzieć zanim porozmawiam z sołtysem. Możecie mi opisać jak i kiedy ludzie giną? Jakie mają obrażenia? Jak wyglądają ich ciała i miejsce wokół?
- W dzień, podczas wyrębu się zdarzało. Starego Elveda zaś coś tuż przy jego chacie zaatakowało, ale to smolarz, w lesie mieszkał. Trzech martwych na razie mieliśmy, ludzie panikują. A ślady, jak zwierzęcych łap i pazurów. Porozrywane i zaszlachtowane ciała, jak niedźwiedzia sprawka, ale tutejsi co z lasem obeznani mówią, że takiego zwierza to w życiu nie widzieli.
- Czyli ktoś go widział? - Ostatnie zdanie mocno zaintrygowało wiedźminkę.
- Nikt go nie widział, ale ludzie z lasem związani po samych śladach potrafią zwierza opisać. Ten miał być wielkości niedźwiedzia i jego masy, ale z dłuższymi pazurami i zębami.
Opis nie był zbyt dokładny i nie była po nim w stanie dokładnie określić z kim może mieć do czynienia. Jednak fakt, że stwór atakował samotnie do tego w dzień, eliminował kilka paskudztw z którymi wolałaby się na razie nie spotykać:
- Rozumiem, że na ciałach nie było śladów pożywiania się?
- Nie, ślady zębów były, oderwane kawałki ciał też, ale jeśli to pożywianie się, to to coś bardzo niewiele żre.
- Więc nie jest to typowy drapieżnik, który zabija by przeżyć. On robi to z jakiegoś innego powodu... - Zastanowiła się chwilę, a potem powiedziała dziękując jednocześnie za udzielone informacje:
- Przejdziemy się więc teraz do sołtysa. Zobaczymy czy zleci nam tę robotę.
Setnik jeszcze raz uścisnął ich dłonie.
- Mam nadzieję, że go przekonacie.
Odprowadził ich spojrzeniem.

Chaty sołtysa nie trzeba było szukać. Stała praktycznie na przeciw "Starych Kierpców". Dość okazały, piętrowy budynek, który już z daleka oznajmiał, że mieszka w nim ktoś bardziej zamożny, od standardowego chłopa czy drwala. Wisiał na niej herb wsi, stara wieża na zielonym tle. Mark nie mógł tego nie skomentować.
- Wieś z herbem, to ci heca. Chyba chcą wyrosnąć powyżej tego, co im pisane.
Nie dane im było jednak nawet zapukać do drzwi, których strzegło dwóch zbrojnych w halabardy i miecze ludzi. To oni oznajmili ich przybycie, a przed drzwi wyszedł dobrze ubrany, raczej przy kości mężczyzna, który przedstawił się dość grubiańsko jako sołtys, Adam Wigner, oznajmiając, że żadnej pomocy nie potrzebuje i w zasadzie to mogliby sobie już pójść. Nie wyglądał jako ten, który wdawałby się w negocjacje, bo się po prostu odwrócił i zniknął w środku chaty. Czujny wzrok strażników zniechęcał zaś do gwałtowniejszych ruchów.
W międzyczasie Rodmiłł dopił swoje piwo, opuszczając karczmę i udając się w stronę widocznego stąd fortu - otoczonej drewnianą palisadą wieżycy, mogącej pomieścić może z dwudziestu ludzi w środku.
Chcąc nie chcąc musieli wrócić do karczmy, która powoli się już opróżniała. Pozostał jednak mag, który z uśmiechem kiwnął na karczmarza.
- Najlepsze trunki, gospodarzu! - przysiadł się bez pytania, witając lekkim ukłonem - Karl Gaussen, mag, do usług.
Miał czarujący uśmiech, odsłaniający równe, białe zęby. Ofiarował go Arinie, zupełnie nie przejmując się wyglądem jej oczu. I oczu Marka, które wyglądały, jakby miały strzelać piorunami.
- Was też sołtys potraktował obcesowo, gdy zaproponowaliście swoją pomoc? Obstawiam, że zmięknie dopiero po dwóch następnym trupach.
Uniósł kielich w geście toastu.
- Za ciekawe towarzystwo, którego mi tu bardzo brakowało!


============================


Sołtys okazał się albo głupcem albo skąpcem do potęgi. Arina nie wykluczała obu tych możliwości, a miała nawet podejrzenia, że u tego mężczyzny obie te cechy stanowią idealnie symbiotyczne połączenie. Najwyraźniej nie wybrano go władzę najwyższą ze względu na zalety umysłu. Pewnie raczej zależało to od mocy z jaką smarował kieszeń tutejszego władyki. Sądząc po wyglądzie domu mógł to robić dość solidnie. Dziewczyna nie znosiła głupców. Zwłaszcza tych u władzy. Niestety ilość idiotów w tej dziedzinie życia była wprost przerażająca, a im wyższe było stanowisko tym głupota stawała się wyższa, zaś sobiepaństwo i korupcja stanowiły jej najmocniejsze filary.
Dziewczyna westchnęła. Nie miało sensu wystawanie pod drzwiami dziury. Tutejszy przedstawiciel władzy najwyraźniej nie miał ochoty na rozmowy. Wrócili do karczmy. Prawie od razu do ich stolika przysiadł się mag szczerząc się od ucha do ucha i bez pytania zamawiając napitek. Arina stłumiła śmiech jaki wywołała w niej mina Marka. Gdyby wzrok mógł zabijać biedny czarodziej leżąłby już martwy pod stołem. Choć Alezowi by to pewnie nie wystarczyło. Podejrzewała że tylko spopielenie usatysfakcjonowałaby go do końca.
Jego słowa wskazywały, ze też sobie ostrzy ząbki na potwora, a więc niejako stanowił dla nich konkurencję. Wojownik miał rację, pomyślała niezbyt zachwycona tym faktem wiedźminka: Magowie zawsze wszędzie musieli wepchnąć swoje trzy grosze!
Jednak co do sugestywnego wpływu kolejnych trupów na decyzje sołtysa musiała przyznać mu rację. Także to że będą kolejne było pewne. Bestia, która raz posmakowała łatwej krwi, będzie polować aż do momentu gdy ktoś nie zapoluje na nią.
Skinęła mężczyźnie głową:
- Arina Orla wiedźminka i Mark Alez mistrz broni - powiedziała na wszelki wypadek przedstawiając też gradowego wojownika, a potem zapytała prosto z mostu:
- Dlaczego mag interesuje się leśnym potworem?
- Dla ciekawości, oczywiście. Rozrywki, może. I na pewno do tego, co można z tego stwora wydoby?. Ty tylko zabijasz, wiedźminko, my, magowie, pozyskujemy z nich też cenne rzeczy. No i czasem płacą za to niezłe grosiwo.
- I tu się mylisz, my wiedźmini pozyskujemy z bestii składniki do naszych eliksirów. Jako mag powinieneś to wiedzieć.
- Oczywiście, że to wiem. Ale nigdy jeszcze nie spotkałem wiedźmina, który wyciąłby bestii wątrobę i leciał z tym od razu do siedziby. A nam, magom, właśnie te... psujące się elementy bardziej są przydatne, od pazurów czy kawałków skóry.
Odchylił się do tyłu na krześle, uśmiechając swobodnie.
- Większość specyfików preparuje się na miejscu. Krew wielu stworów na przykład to cenny element, a przecież jest mało trwały - powiedziała z przekornym uśmiechem. - Gdybym eliksiry mogła robić tylko w Kaer Morhen nigdy bym się stamtąd nie ruszyła.
- Przyznam się, że nigdy nie widziałem wiedźmina w akcji. To mogą być ciekawe dni, mimo wszystko.
- Nie zabijam potworów dla czyjejś rozrywki - Arina zmrużyła oczy.
- Oczywiście, że nie. Zabijasz by chronić ludzi i jednocześnie mieć za co przeżyć. - Z jego twarzy nie schodził uśmiech.
Dziewczyna westchnęła. Chyba niepotrzebnie się zirytowała, ale chyba udzielił jej się nastrój Marka siedzacego obok bez słowa.
- No cóż... kiedy to słyszę wymawiane ustami kogoś innego, brzmi to jednocześnie patetycznie i żałośnie.
- Czyż nasze życie właśnie tak nie wygląda? Tylko śmierć nam pisana, chociaż mi i tobie znacznie później niż wszystkim innym. O ile jakiś potwór wcześniej nie oderwie nam głów. Wypijmy za to - łyknął z kielicha, mrugając do Ariny. Marka chyba zemdliło, bowiem wstał i mrucząc coś o wychodku wyszedł z karczmy.
Przez chwilę patrzyła za wychodzącym mężczyzną. Potem podjęła decyzję. Wstała i podążyła za nim rzucając tylko w kierunku maga:
- Dziękuję za trunek. Odwdzięczymy się przy okazji. - Kurtuazyjne słowa, bo przecież ani ona, ani Alez nie zamoczyli w nim nawet ust.

Mark stał niedaleko. Oddychał głęboko wyraźnie powstrzymując złość. Podeszła specjalnie głośno, by wiedział ze się zbliża, do ludzi w takim stanie nie należało podchodzić w skrytości. Stanęła obok:
- To palant, niejednego pewnie w życiu spotkałeś. Czemu tak się złościsz?
- Zawsze tak na mnie działają. Odkąd zabrali moją siostrę do tej ich szkoły...
- Twoja siostra jest czarodziejką? - Popatrzyła na niego ze zdziwieniem. - Nigdy wcześniej o tym nie mówiłeś...
- Nie wiem czy jest. - Wzruszył ramionami - Nie widziałem jej od lat.
- No to może warto to sprawdzić? Może powinieneś ją odwiedzić?
- Nie wiem nawet, gdzie ona jest. I... nie wiem czy chcę. Ona może być tak jak wszystkie inne czarodziejki. Nawet bym jej nie poznał...
- A może wcale sie tak bardzo nie zmieniła? Czasami dobrze się zmierzyć ze swoimi zmorami. Możemy spróbować ją odnaleźć, a poszukiwania zacząć od naszego gadatliwego rozmówcy z karczmy. Skoro lubi gadać może w końcu powie coś przydatnego... - wywróciła zabawnie oczami próbując trochę poprawić mu nastrój.
- Może... gdyby spotkać ją przy okazji. Lepiej czasem żyć w niewiedzy, niż pogrzebać wszystkie nadzieje.
Przysunęła się bliżej i oparła głowę na jego ramieniu:
- Wiesz... wiedźmini wierzą w przeznaczenie. Jeśli jest zapisane, że masz ją jeszcze kiedyś spotkać na pewno tak się stanie...
- Kto wie - uśmiechnął się lekko. - Na razie jednak mamy tu kilka rzeczy do zrobienia... chyba, że nie zapłacą. Pomogłabyś tym ludziom, gdyby sołtys nie zmienił zdania?
- To zależy... - zastanowiła się - nikt nie powiedział ile wynosi opłata dla wiedźmina...
- Podejrzewam, że nic, jeśli wciąż będą twierdzić, że sami dadzą radę. W końcu mają tu niezły garnizon jak na zwykłą wieś.
- Nigdy nie nalezy się pchać tam gdzie Cię nie chcą... - wzruszyła ramionami - a uszczęśliwianie na siłę nikomu nie przynosi korzyści.
- Ja się sam na pewno po pazury tego czegoś pchał nie będę - mrugnął do niej.
Pokiwała głową:
- Poczekamy dzień. Jeśli się nie zadeklarują pojutrze wyjedziemy. Co ty na to?
Skinął głową, obejmując ją w pasie.
Czując ciepło jego ciała Arina doszła po raz kolejny do wniosku że życie ma wiele przyjemnych stron.


===========================


Noc nastała nad Weudtor, zmęczeni podróżą obcy udali się wreszcie na spoczynek, przechodząc przez opustoszałą już prawie główną salę gospody. Następnego dnia znów wszyscy tu podnosili się przed świtem, by udać się w las. Nie było szalonych popijaw, pijackich piosenek i burd, co jeszcze mocniej dowodziło tego, co zawisło nad tą wsią. Strach odsuwał nawet kufle. Przynajmniej tutejszym, bowiem mag zdawał się upić całkiem pokaźnie, podszczypując służebną dziewkę. Sen nadszedł szybko, aczkolwiek nie trwał długo, brutalnie przerwany przez odgłosy z zewnątrz.
Godzina wciąż za wczesna była, by chociażby lekki poblask słoneczny dojrzeć na czarnym niebie, gdy wyglądający przez okno zobaczyć mogli toczący się po drodze wóz, na którym leżały cztery ciała, już z daleka wyraźnie martwe i zakrwawione straszliwie. Kolejni to ludzie z domów wybiegali, lament jakaś baba podniosła, a ze świątyni z kiecami uniesionymi biegły kapłanki. Za późno, ma się rozumieć, bo i w takiej chwili się spieszyć, nie było po co. Sołtys z przerażeniem wymalowanym na mordzie biegał w te i wewte, łatwo do dojrzenia przy świetle latarni i pochodni. Kilku zbrojnych jeźdźców wyjechało też z fortu, przewodził im zaś szeryf, przy mieczu i w kolczudze. Przejechał obok wozu, gdzie dało się słyszeć coś w stylu "masz coś chciał!". I to było w zasadzie na tyle, kilka minut później się wszystko uspokoiło, gdy wyniesiono ciała do tutejszej świątyni. Można było wracać spać, a sprawą martwić się dopiero rankiem. Bo co obchodziło ich to teraz, skoro sołtys sam z problemami radzić sobie chciał?

Przy śniadaniu atmosfera daleka była od przyjemnej. O tyle dobrze, że czarodziej zapił na tyle, by teraz dopiero się na drugi bok przekręcać. Karczmarz jednak markotną miał minę, a służka w ogóle nie wyszła. Dowiedzieli się za to, że to leśniczego i jego rodzinę w nocy zabili, ba, zmasakrowali wręcz! Nikt nic nie widział, za to opowieści o olbrzymim, wściekłym niedźwiedziu rozeszły się wszędzie. Czasami zastępowane przez elfy lub po prostu zwyczajnych bandziorów, chatę w lesie chcących obrabować. Jak było na prawdę to nikt chyba nie wiedział. W końcu zszedł na dół także Karl, a do "Starych Kierpców" wkroczył sołtys. Nietęgą miał już minę, a oczy podkrążone. Okazało się, że mag miał rację, kolejne trupy mocno nadwątliły jego pewność siebie. Nie owijając w bawełnę, usiadł przy stole, zwracając się zarówno do wiedźminki i Marka, jak i będącego nieopodal czarodzieja.
- Khem. Robotę proponuję, za złapanie tego skurwysyństwa co ludzi morduje. Za trzydzieści denarów. Jeśli grupą nie jesteście, to monety zgarnia ten, który bydlę dorwie. Bierzecie?
Karl kiwnął głową, nie odrywając się od jedzenia. Najwyraźniej tylko na to czekał i nie za bardzo miał zamiar się targować. Ale czy magowie kiedyś narzekali na stan kiesy?


================================


Nikt nie lubi być budzonym przed świtem zwłaszcza kiedy powodem tej pobudki są kolejne martwe ofiary grasującego w okolicy potwora. Zdecydowanie Weudtor nie było szczęśliwym miejscem tego poranka. Ludzie z przerażeniem patrzyli na zmasakrowane ciała jak się okazało tutejszego leśnika i jego rodziny.
Zanim Arina pośpiesznie ubrała się zeszła na dół ciała przeniesiono do świątyni. Nie dostała jeszcze zlecenia, ale doszła do wniosku, że dokładne obejrzenie obrażeń z pewnością nie zaszkodzi. Skoro i tak juz była na nogach mogła zrobic to od razu, zanim komuś przyjdzie do głowy obmyć ciała i pousuwać istotne ślady. Poprosiła grzecznie o zezwolenie na oględziny.
Na przeszkodzie stanęła jednak starsza kobieta, która zamknęła drogę Arinie, gdy ta tylko weszła na stopnie świątyni.
- Zmarłym należy się odpoczynek. Nie potrzeba ich niepokoić, zwłaszcza tej nocy.
- Nawet ich nie dotknę... - Dziewczyna z szacunkiem pochyliła głowę - Chciałam tylko zobaczyć czy nie znajdę czegoś co mogłoby mi zrozumieć co ich zabiło...
- Będą przygotowywani do pochówku. Nie znam cię, dziewczyno, chociaż widzę kim jesteś. Nie wpuszczę dalej, póki ktoś z wioski nie zagwarantuje mi, że nie robisz tego tylko dla własnej dziwacznej ciekawości. Lub nie chcesz czegoś od zmarłych...
Arina podniosła głowę i spojrzała w oczy kobiety, swoim całkowicie pozbawionymi białek źrenicami:
- Mam zbyt wiele szacunku dla śmierci, by czynic ją podstawą pustej ciekawoci. Mógłby o mnie może zaświadczyć szeryf, bo z nim rozmawiałam wczoraj o waszych kłopotach. Próbowałam z sołtysem, ale nie wydawał się zainteresowany moją pomocą. Nikogo więcej tu nie poznałam... może po za karczmarzem... Nie chce niczego od zmarłych po za tym by mi pomogli pokonać swojego oprawcę.
- Rozumiem co mi chcesz przekazać, wiedźminko. Póki jednak nikt ci oficjalnego pozwolenia nie da... pozostaw zmarłych sobie. Ich rany nie znikną, a teraz ciała wymagają przygotowań i spokoju. Moje akolitki skończą o świcie, porozmawiaj z szeryfem lub sołtysem i zjaw się wtedy.
Dziewczyna westchnęła. Wiedziała że już nic więcej teraz nie wskóra. Ukłoniła się kobiecie i odeszła. Skoro nie miała nic do roboty. Mogła się przespać jeszcze kilka godzin.

***

Rano sprawy zmieniły się diametralnie. Począwszy od tego że sołtys ze skruszoną miną zaoferował za rozwiązanie problemu brzęczącą monetę. Słysząc jego ostatnie słowa Arina popatrzyła na maga:
- Więc jak? Bawimy się w konkurencję czy łączymy siły i dzielimy równo na trzy części?
Mag wyszczerzył się:
- Nie przeszkadza mi konkurencja. Daje dobre rezultaty. Ale pozwolę wam wybrać. Możemy poruszać się wspólnie, tutejsi będą musieli odpowiadać na mniej pytań.
Wiedźminka nie skomentowała co myśli na temat kretyna, który z tragedii robi sobie zabawę. Według niej takie działania mogły bardziej zaszkodzić niż pomóc. Nie była jednak sama. Popatrzyła na jedzącego bez słowa śniadanie wojownika:
- Mark?
Alez nie wyglądał na zachwyconego żadną perspektywą i wcale tego nie ukrywał.
- Wolałbym trzymać go z daleka od siebie, ale jak będzie łaził z nami to chociaż nie wywynie żadnego numeru.
Dziewczyna uśmiechneła się nieznacznie:
- No to chyba zostaliśmy wspólnikami? - powiedziała do maga wyciągając ręke.
Karl nie wyglądał na poruszonego całą tą dyskusją, po prostu uniósł się nieco, ściskając dłoń wiedźmince i wciąż niechętnemu Markowi.
- Skoro to zostało wyjaśnione - Dziewczyna zwróciła się do dalej siedzącego przy stole i przyglądającego się tej scenie soltysa - To chciałabym otrzymać pozwolenie na obejrzenie ciał w świątyni.
Ten pokiwał gorliwie pokiwał głową.
- Oczywiście, oczywiście. Macie wolną rękę ze wszystkim co związane z tymi morderstwami. Tylko powstrzymajcie to!
- Przed świtem kapłanka ze świątyni nie była zbyt skłonna do współpracy... może przydałoby się jakieś obwieszczenie? Albo znak, który byśmy mogli okazywać jako dowód. że działamy w imieniu tutejszych władz?
- Wystarczy, że się na mnie powołacie. Rozmawiałem już z nią.
To wystarczyło dziewczynie. Kiedy wszyscy dokończyli porannego posiłu ruszyli w kierunku świątyni. Zgodnie z tym co powiedział sołtys tym razem nikt nie czynił im wstrętów.
Poprowadzono ich w dół do podziemi. Jak na maleńką wioskę i niewielki rozmiar samej świątyni były całkiem spore. Najwyraźniej pełniły one rolę grobowca, bo mijali liczne wnęki grobowe. Moze chowano tu kapłanki? Może też ważnych dla miasta obywateli?
Kiedy w końcu dotarli tam gdzie złożono ofiary nocnego napadu, Arina zbliżyła się do nich i fachowym okiem zaczęła oglądać leżące na marach zwłoki, próbując z zadanych im obrażeń wysnuć jak najwięcej informacji.
 
Sekal jest offline  
Stary 26-08-2010, 20:23   #34
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Arina oglądała ciała starając się je jak najmniej dotykać. Kapłanka Melitele, która towarzyszyła im do podziemi spoglądała na nich z taka podejrzliwością, jakby się obawiała, że ukradną zwłoki, by użyć ich do jakichś wiedźmińsko – magicznych praktyk. Kiedyś myślała, że bezwolne poddawanie się przesądom ogranicza się do prostych umysłów wieśniaków. Teraz coraz bardziej weryfikowała swoje poglądy. Niektórzy wieśniacy okazywali się czasami mądrzejsi od niejednego przedstawiciela władzy, a ciasnota wyobraźni i głupota bez problemu wspinały się na strome wyżyny najwyższych stanowisk.

Te myśli nie zaprzątały jednak teraz umysłu dziewczyny. Rany zadane rodzinie leśników, były bestialskie i pełne okrucieństwa. Istota, która je zadała była zdecydowanie bardzo silna, a widoczne ślady pazurów wskazywały bardziej na wielkiego psa lub wilka, niż na niedźwiedzia. Zwierze jednak nie ograniczyłoby się tylko do zabicia ofiary. Wiedźminka wystarczająco wiele wiedziała o zwierzętach, by przypuszczać, że jakieś zapuściłoby się pod ludzkie domostwo, zabiło mieszkańców i uciekło. One polowały by przeżyć, zabijały dla jedzenia lub w obronie młodych, ale skoro śmierć tych ludzi nastąpiła przy ich własnym domu, ta druga ewentualność raczej nie wchodziła w grę. Nie można jednak było też wykluczyć ewentualności, że bestia była wściekła... no i pozostawała jeszcze jedna... najmniej przyjemna i jakoś w tym momencie najbardziej nasuwająca się Arinie: Potwór był wilkołakiem! Zastanowiła się jaka maja teraz fazę księżyca nie zwracała na to jakoś ostatnio uwagi.

Tę teorię zdawały się potwierdzać obrażenia, które dziewczyna zauważyła na ciałach synów leśnika, a które nie rzucały się w oczy tak od razu. Zdecydowanie zostali oni zaatakowanie przez istoty myślące, tylko takie bowiem do walki wykorzystywały strzały i miecze. Rany od broni i rany zadane pazurami pochodziły mniej więcej z tego samego czasu. Niestety wiedźminka nie była w stanie stwierdzić, które uczyniono jako pierwsze, ale raczej należało założyć, że stwór albo sam zadał te rany, albo współpracował z kimś innym, albo dokończył tylko dzieła, rozpoczętego przez kogoś innego. Bowiem do istot powalonych przez niego nikt nie miałby potrzeby strzelać.

- Zwróciliście uwagę jaka mamy teraz fazę księżyca? - Zapytała towarzyszących jej mężczyzn gdy już opuścili świątynię.

Mark pokręcił przecząco głową, zaś mag spojrzał w niebo, nieco bez sensu, ale wyraźnie namyślał się przez chwilę:

- Nie wiem, nie wydaje mi się jednak, by była pełnia. - Najwyraźniej i jemu chodziły po głowie te same myśli.

Dziewczyna westchnęła i wróciła do świątyni:

- Siostro. Wiesz może w jakiej fazie jest teraz księżyc i czy możesz mi powiedzieć kiedy zginęły kolejne osoby? Kiedy to się zaczęło?

Kapłanka Melitele nie była całkowicie pewna, ale pełnia miała podobno miejsce 3-4 dni wcześniej, natomiast ataki zaczęły się jakieś dwa tygodnie temu. Dokładnie nie była w stanie powiedzieć, bo zwłoki docierały do świątyni z pewnym opóźnieniem. Jak na razie było ich kilka.

Te informacje poważnie zachwiały teorią o wilkołaku. Znalezienie pierwszej ofiary w czasie gdy księżyc znajdował się w nowiu mocno ograniczało taką możliwość.


Zanim miała okazję podzielić się swoimi przemyśleniami z mężczyznami zjawił się szeryf i zaproponował wyruszenie na miejsce ostatniej zbrodni kiedy trochę odsapnie po nieudanym pościgu. Jego finansowa propozycja zaskoczyła dziewczynę. Zrobiliby to wszystko nawet bez dodatkowego wynagrodzenia zwłaszcza kiedy dowiedziała się o zaginięciu dziewczynki, ale skoro dawał... nie wypadało odmówić.


Kiedy zarówno szeryf jak i czarodziej odeszli Mark wyraził na głos wątpliwości, które miała Arina:

- Teoretycznie każdą bestię można kontrolować jeśli ma się wystarczająco dużo mocy... w praktyce... bywa pewnie dużo trudniej – Odpowiedziała na jego pytanie i jednocześnie podzieliła się swoimi wątpliwościami co do wilkołaka.


***


Nie było sensu więcej dywagować. Trzeba było poczekać na możliwość oglądnięcia leśniczówki.

Gdy w końcu tam dotarli, mogli dokładnie przyjrzeć się pobojowisku. Tak jakby szalone zwierzę wpadło w furii do środka próbując zniszczyć wszystko na swojej drodze. Mimo to Arinie udało się znaleźć coś ciekawego: Wisiorek z rozerwanym rzemieniem. Jak wszyscy stwierdzili zgodnie elfiej roboty. Wiedźminkę najbardziej zaintrygował wizerunek wieży i to może nie tyle jako podobny do herbu wioski, ale głównie dlatego, ze przypomniała jej się historia karczmarza o elfickiej legendzie. Zimny dreszcz przeszedł jej po plecach: Wizualizujące się w normalnym życiu opowieści i legendy zaczynały być bardzo niepokojące.


Dalsze przeglądanie chaty nie przyniosło ciekawych rezultatów więc postanowili się przyjrzeć śladom na zewnątrz. Teoretycznie, skoro te pozostawione przez jeźdźców zostały już sprawdzone, powinni wyruszyć tropem potwora, ale Arina myślała o Jolicie. Jeśli zabrała ją bestia... cóż szansa na to że dziewczynka była jeszcze żywa, równała się zeru. Jeśli zabrali ją jeźdźcy jej szanse na przeżycie wzrastały znacznie. Nie można tez było wykluczyć możliwości że przestraszona uciekła w las, zgubiła się i nie mogła wrócić. Zapytała o to Karla, ale ten stwierdził, ze przeszukali wszystko dokładnie i nie udało jej się znaleźć żadnego śladu dziewczynki. W takiej sytuacji wyruszyli razem z nim za wyraźnym śladem jaki pozostawił za sobą potworny zwierzak.


=========================


Śledzenie bestii po śladach mających kilka jak nie kilkanaście godzin, nie było sprawą łatwą i przyjemną. Rodmił znał się na tym trochę, ale nie tak wcale bardziej od Ariny czy Marka. Mag jedynie ograniczał się do podążania za resztą, nie bez marudzenia swoją drogą. Nie był przyzwyczajony do tułania się dzikimi ostępami lasu i wyrażał to nieprzyzwyczajenie słowami i wieloma innymi dźwiękami, jakie z siebie wydawał. Nie odpuścił jednak, z zawziętą twarzą nie spowalniając innych.
Bestia nie była zbyt delikatna, zdecydowanie nie próbowała także w jakikolwiek sposób ukrywać swoich śladów, przedzierając się przez las brutalnie i na wprost. Im było gęściej, tym łatwiej było odnaleźć ślady, ale po przecięciu każdej większej polany, trzeba było znowu spędzać sporo czasu na odnajdywaniu tropu. Tropu donikąd, bowiem najwyraźniej nie podążał w żadnym konkretnym kierunku, kręcąc się kilka razy w miejscu, lub zawracając, by po chwili ponownie wrócić na dawny kierunek. Poszukiwania trwały kilka godzin, ostatecznie kończąc się niepowodzeniem, przyspieszanym dodatkowo zbliżającym się zmrokiem, który całkowicie uniemożliwiłby podjęcie jakiejkolwiek dalszej pogoni. Ruszyli za późno. Rodmił w końcu westchnął z rezygnacją.
- Nie ma to sensu, to coś najwyraźniej nie ma kryjówki nigdzie w pobliżu. Wracamy, w chacie leśnika zastanowimy się co dalej.
Szeryf na szczęście tutejsze lasy znał, toteż powrót był już prosty, chociaż zmęczenie niemałe, nawet u Ariny, która przecież zwyczajnym człowiekiem nie była.

Była już noc, gdy wrócili między zabudowania leśniczówki. Było cicho, bardzo cicho. Zdecydowanie za cicho dla posiadających szósty zmysł. Arina prawie od razu chwyciła za miecz, węszyć zaczął także Karl. Pozostałych dwóch mężczyzn także chwyciło za broń, podchwytując zachowanie towarzyszy. Mag wskazał na stertę drewna, lekko najwyraźniej poruszoną.
- Tego nie było. Czuję, że ktoś tu jest...
Orla musiała mu przyznać rację. Medalion zadrgał nagle, gdy czarodziej sięgnął po swoją magię. Zbliżali się powoli, przeklinając w duchu chmury, zasłaniające zdecydowaną większość gwiazd i księżyc. Światła było niewiele, ale i tak widzieli odrzucone na bok drzwi od zagrody. Nikt tarczy nie posiadał, także wiedźminka nie zastanawiała się za długo, zaglądając do środka. I nawet ją zaskoczyła szybkość bestii wypadającej ze środka. Gardłowy ryk wydobył się z jej gardła a wielkie pazury o milimetry chybiły dziewczynę.


Wilkołak ani myślał się jednak zatrzymywać. Ostrze Marka przejechało mu po barku, ale najwyraźniej niezbyt groźnie. Z tego co Arina pamiętała z wykładów Eskela, którego blizna świadczyła o bliskich spotkaniach z tymi bestiami, dało się je zabić tylko srebrem lub magią. Tylko czy to na pewno był zwyczajny wilkołak? Pełnię najwyraźniej ignorował. Teraz potężnym zamachem odrzucił na bok Pawella i runął na maga. Błysnęło od wyzwalanej magii a w powietrzu pojawił się smród palonych włosów. Ale to było za mało. Dymiąc i rycząc, stwór chwycił Karla i cisnął nim z niesamowitą siłą. Bezwładne ciało rąbnęło w stertę drewna, rozrzucając na boki narąbane na opał szczapy. Orla już do niego doskoczyła, ale szeroki zamach przeciął tylko powietrze, gdy rycząca bestia biegła dalej, wskakując na dach leśniczówki. Zwróciła ku nim przekrwione oczy. Tym razem nie zamierzała uciekać, ale i jej pokonanie nie wyglądało na proste. Mag podnosił się z wyraźnym trudem, trzymając za prawe, krwawiące i wygięte pod dziwnym kątem ramię. Mark i Rodmił spojrzeli na wiedźminkę.
- Mów jak to pokonać!
Bestia szykowała się do następnego skoku...


=========================


Kiedy trzeci raz mijała ułamaną gałąź dębu z bocznymi gałązkami przypominającymi pociąganego za sznurek pajaca i liściem idealnie imitujący smutna twarz leśnego dziada, była pewna że kręcą się w kółko. Już miała coś powiedzieć na ten temat gdy odezwał się Rodmił, który najwyraźniej doszedł do takiego samego wniosku. Robiło się coraz ciemniej, a tylko jej wzrok, wzmocniony magicznym eliksirem był w stanie sprostać zmysłom przebywającego w swym naturalnym otoczeniu stworzenia.
Myśl o odpoczynku przyjęła z ulgą, bo wielogodzinne chodzenie po lesie dało jej się we znaki. Podejrzewała że reszcie jest jeszcze trudniej. Szeryf bez problemu doprowadził ich do chaty leśnika co doskonale świadczyło o jego znajomości terenu i obyciu z lasem.

Niestety odeszli na tyle daleko, że zanim dotarli na miejsce zapadły ciemności. Dziwna cisza otaczała dom drwala, nie brzęczały w trawie typowe dla tej pory roku świerszcze, nie pohukiwał puchacz. Tak jakby natura przyczaiła się oczekując na jakieś niezwykłe wydarzenia. Arina poczuła jak włoski na jej ciele unoszą się w charakterystyczny sposób. Jej ciało także podświadomie na coś czekało. Ręka prawie bez udziału woli powędrowała w kierunku srebrnego miecza i ostrze z cichym szmerem wysunęło się ze skórzanej pochwy. Mark i Rodmił także dobyli broni. Kroki wszystkich zwolniły i nabrały ostrożności. Karl zaczął węszyć niczym rasowy pies gończy i w końcu wskazał na stertę drewna twierdząc, że wcześniej nie była poruszona. Wiedźminka nie mogła potwierdzić tego faktu, ale zaufanie spostrzegawczości maga w niczym nikomu nie groziło a mogło uratować skórę. Po kolejnych słowa musiał użyć magii, bo medalion na jej piersi zadrżał gwałtownie. Wzmocniła uchwyt na rękojeści widząc otwarte na oścież drzwi do zagrody. To akurat zapamiętała dokładnie, że gdy odchodzili w tego miejsca wcześniej zamknęli je za sobą. Wysuwając przed siebie broń ostrożnie zajrzała do środka, nim jednak zdążyła zareagować bestia wypadła na zewnątrz prawie ocierając się o jej ciało swymi pazurami. Była szybka! Piekielnie szybka!

Mark dosięgnął go swym mieczem, ale na stworze nie zrobiło to wielkiego wrażenia. Arina wiedziała że zwykłą stalą nie są w stanie go zranić. Ona miała srebrny miecz, Karl swoją magię, ale z tego co jej się przypomniało z dawnych nauk dwaj pozostali mężczyźni też nie musieli być bezradni. Nim jednak zdołała coś powiedzieć mag rzucił zaklęcie, a potem dziwny wilkołak rzucił magiem. Jej zamach chybił celu, a stwór umknąwszy najpierw na dach leśniczówki szykował się do kolejnego ataku.
- Można go pokonać ogniem – Powiedziała szybo na zadane jej pytanie pytanie. Nie odrywała jednak wzroku od przekrwionych oczu bestii, Czekając na moment kiedy ruszy do ataki i na moment się odsłoni. W prawej dłoni dzierżyła miecz. Za pomocą lewej postanowiła uderzyć w jego źrenicę magicznym ogniem.

Skrzący się złotym blaskiem wiedźmiński znak poszybował w kierunku bestii i trafił idealnie niestety umiejętności Ariny w tej dziedzinie nie były zbyt wielkie i na stworze nie zrobił on wielkiego wrażenia. Dziewczyna pochyliła się do przodu unosząc miecz góry i bestia dosłownie przeleciała nad nią, a srebrne ostrze na kilka centymetrów rozorało jej brzuch. Nie zrobiło to jednak na niej większego wrażenia, nie zwolniła i w pędzie zahaczyła o odbiegającego w poszukiwaniu ognia Rodmiła, rozrywając mu ostrym pazurem kolczugę. Z rany popłynęła krew. Mężczyzna odskoczył, a do wilkołaka dopadł Mark potężnym cięciem rozcinając udo stwora. Niestety żelazo nie zadawało magicznej istocie poważnych obrażeń nawet przy tak perfekcyjnym ciosie. Wiedźminka zaatakowała ponownie, jednak bestia podbiła jej broń w górę z błyskawiczną prędkością uderzając w płaską stronę miecza znowu odbiegała kawałek do tyłu. Zatrzymali się na kilka uderzeń serca i ponownie popatrzyli w płonące czerwienią oczy. Cisza w koło trwała. Natura wstrzymała oddech czekając na kolejny akt dramatu.


===========================


To była mordercza walka. Bestia była dzika, niezwykle szybka i na swój sposób inteligentna. Arina tylko dzięki instynktowi i wyszkoleniu uniknęła śmierci podczas kolejnego jej ataku. Zdała sobie sprawę, że gdyby przyszło jej zmierzyć się z tym stworem samotnie nie miałaby najmniejszych szans, a przecież wiedźmini zazwyczaj walczyli samotnie... może Mark miał rację, może pochopne przyjmowanie wszystkich zadań kiedyś, a w zasadzie prędzej niż później doprowadzi ją do śmierci? Odrzuciła te myśli, które rozpraszały jej uwagę i natarła ponownie.
Nie miała pojęcia ile czasu trwała ta walka, ale chyba długo sądząc po zmęczeniu które powoli dopadało nawet jej wytrenowane ciało. Wiłkołak za to był najwyraźniej niesamowicie odporny i wytrzymały. Otrzymał już tyle ran, a mimo to walczył nadal i bynajmniej nie wydawał się wyczerpany.
Musiała w końcu zadać mu decydujący cios! Okazja nadeszła gdy bestia kolejny raz odbiegła od nich i wskoczywszy na dach spróbowała zaatakować z góry. Srebrna klinga wiedźmińskiego miecza przecięła powietrze, a jego ostrze wbiło się dokładnie w pałające nienawiścią czerwone ślepie i zagłębiło w miękkiej tkance mózgu. Aż trudno było jej uwierzyć że jeszcze żył, wyjąc przeraźliwie z bólu, ależ był silny i odporny! Bez wahania skróciła jego męki tym razem przebijając srebrem serce.
Walka była skończona, okupiona krwią i cierpieniem. Nikt nie wyszedł z tego starcia bez uszkodzeń, ale zdecydowanie w najgorszym stanie był czarodziej, który chyba podczas upadku złamał sobie rękę. Ogólnie w czasie walki okazał się raczej mało przydatny i jeszcze do tego zamiast zabić potwora przysmażył Rodmiła.
Doszła do wniosku, że od takich sprzymierzeńców należy się trzymać jak najdalej. Co innego Mark! Podeszła do rannego mężczyzny i ucałowała go gorąco w usta:
- Dziękuję. Sama nigdy bym go nie pokonała.
- Na niewiele się przydałem, tyle co odwracałem jego uwagę. - Spojrzał z niesmakiem na swój zwyczajny miecz.
Arina pogładziła go czule po ramieniu:
- To było bardzo istotne. Poza tym gdyby twój miecz był ze srebra pokonał byś go jednym ze swoich ciosów bez problemu...
Zanim zdążyła powiedzieć coś jeszcze ich uwagę przyciągnął szeryf oglądający ciało wilkołaka, a właściwie człowieka, który zamieniał się w wilkołaka. Po śmierci klątwa zniknęła ,a jego ciało powróciło do normalnego stanu. Okazało się, że jest to jeden z jego ludzi, a co ciekawsze na ciele miał wypalony symbol wieży. Najwyraźniej dziwny wisiorek, który znaleźli w chacie leśnika i dawna historia o której mówił karczmarz w jakiś sposób się w to wszystko wpisywały.

Przybyły posiłki. Rannego maga ułożono na zrobione pospiesznie nosze. Arina, Mark i Rodmił także zajęli się swoimi obrażeniami. Dziewczynę rozbawił komentarz wojownika. Blizny na ramionach były częścią jej samej. Miała je od zawsze, od nich pochodził przydomek jaki nadali jej wiedźmini.
- Lubiłam je w kształcie w jakim były – odpowiedziała z uśmiechem patrząc na ukośne pręgi przecinające te różowe, poszarpane smugi pozostawione dawno temu na jej ciele przez szpony orła – Trzeba się jednak pogodzić z faktem, że nic nigdy nie trwa wiecznie, nawet blizny na ciele.
- Od blizn wolę u ciebie inne atrybuty. - Mark mrugnął, bezczelnie lustrując wzrokiem resztę ciała Ariny, która roześmiała się słysząc jego słowa. Potrzebowała tej chwili odprężenia po wyczerpującej walce, kiedy opadła już adrenalina, a jej ciało o przyśpieszonym metabolizmie przystąpiło gwałtownie do leczenia obrażeń. Zmęczenie powoli dochodziło do głosu. Oparła się o mężczyznę i powiedziała cicho:
- Obawiam się, że teraz nie miałbyś we mnie zbyt aktywnej partnerki.
- Z tobą i tak zawsze jest niesamowicie... - roześmiał się także - Ale masz rację, najpierw musimy odpocząć. To był ciężki dzień.
- I jeszcze gorsza noc...

Gdy byli gotowi dosiedli koni i ruszyli z powrotem do wioski, gdzie ku sporemu zaskoczeniu Ariny sołtys bez protestów wypłacił im całą obiecana kwotę. Choć przecież jedynym dowodem na to że pokonali wilkołaka były tylko ich słowa. Przywiezione ciało wyglądało całkowicie zwyczajnie. Pewnie to obecność szeryfa i potwierdzenie przez niego opowieści tak szybko rozwiązały sakiewkę tutejszej władzy.
Sam Rodmił musiał być zamożnym człowiekiem skoro zaraz wystąpił z kolejną propozycją pracy za sporą sumę pieniędzy. Arina rozumiała jego obawy. Skoro coś stało się raz mogło się równie dobrze powtórzyć i zabicie skutku nie mogło temu zaradzić. Należało odkryć i zniszczyć przyczynę ostatnich wydarzeń. Tym razem postanowiła jednak pozostawić decyzję Markowi. Popatrzyła na niego uważnie nie mówiąc nic.
Ten skinął głową.
- Ale tylko we dwójkę. Karl... się obecnie do tego nie nadaje. I tylko wtedy, gdy dowiemy się czego tak naprawdę mamy szukać.
- Może powinniśmy porozmawiać z kapłankami? Świątynia jest spora i wygląda na starą. Może mają jakieś księgi albo zapiski o historii tego miejsca? - zastanowiła się na głos wiedźminka – A może ty wiesz coś o tej legendzie o wieży? - Zapytała szeryfa.
Rodmił tylko pokręcił głową.
- Nie jestem tu zbyt długo, nieszczególnie interesowały mnie legendy. Ale kapłanki mogą coś wiedzieć, czy o historii czy chociaż o tym symbolu. Ja tymczasem... poinformuję rodzinę tego biednego chłopaka. Wypada mi tylko życzyć wam powodzenia.
Skinęli mu na pożegnani i udali się do karczmy. Postanowili, że przed wizytą w świątyni i tak muszą trochę odpocząć.


==============================


Noc minęła na szczęście spokojnie, ale obudzili się późno, wciąż poobijani, z ranami dopiero zaczynającymi się zabliźniać, mimo wcześniejszej pomocy kapłanek Melitele. Zjedli sute śniadanie i udali się bez zwłoki do świątyni, przedstawiając im znane sobie informacje i zadając swoje pytanie. Wielebna Anna wysłuchała ich uważnie, oglądając wisiorek. Wcześniej na pewno przyjrzała się także symbolowi, wypalonemu na plecach przemienionego mężczyzny. Wyjęła jakieś stare księgi, wertując jedną całkiem długo i stukając palcem w stronice.
- Mam... mam...
Czytała jeszcze chwilę, w końcu podnosząc wzrok.
- To elficka runa, oznaczająca wodospad. Według legendy, kilkaset lat temu, właśnie nieopodal malowniczego wodospadu znajdowała się wieża elfiego maga, zburzona potem przez zabobonnych ludzi. Wspomniane jest także coś o grocie i pięknym malowidle. To podania przekazywane przez długi czas tylko z ust do ust, nie są więc zbyt dokładne i mogą wypaczać prawdę. Niestety nie jestem w stanie powiedzieć wam o tym więcej, niż napisano.
No cóż, w wiosce wiele o tym nie wiedziano, ale przynajmniej skierowano ich w jakimś konkretnym kierunku.

Gdy już opuścili przybytek Melitele, Mark objął wiedźminkę, teraz znacznie weselszy niż jeszcze dobę wcześniej. Można było podejrzewać, że to wpływ tego, że mag leżał połamany na świątynnej pryczy.
- Domyślam się, że nie odpuścimy? Muszę przyznać, że odkąd zacząłem się z tobą zadawać, życie zrobiło się ciekawsze, ale i bardziej niebezpieczne. Z drugiej strony... patrząc na to wszystko co przeżyłem... ochranianie karawan wcale bezpieczniejsze nie było.
- Jestem ciekawa tej legendy i tego co teraz się tam dzieje - Arina oplotła mężczyznę rękoma w pasie i popatrzyła mu w oczy - ale jeśli nie masz ochoty się w to mieszać, możemy odpuścić i pojechać dalej. Pieniądze sołtysa wystarczą na jakiś czas, a ta sprawa może okazać się bardzo niebezpieczna. Ktoś kto zamienił tego człowieka z pewnością nie jest byle kim. To nie zwykły, bezrozumny potwór, ale istota bardzo inteligentna. Może nawet nie jedna...
Mark pokręcił głową, składając miękki pocałunek na jej wargach.
- Muszę się do tego przyzwyczaić, do tego, że będziemy ryzykować. Może w razie czego zginę pierwszy. - mrugnął do niej - Z drugiej strony nie będzie może tak źle. I... nie wiem czemu to mówię... ale jeśli to sprawa magii to może powinniśmy poczekać aż Karl wydobrzeje?
- Nie przepadam za nim i w ostatnim starciu nie popisał się szczególnie, ale możesz mieć rację - dziewczyna skinęła głową - Nadal jednak nie mamy pojęcia gdzie znajduje się ta wieża i wodospad. Zanim więc mag wróci do formy możemy się trochę rozejrzeć po okolicy.
Mężczyzna zaśmiał się krótko.
- Co do wodospadu, to chyba jednak wiemy. Szeryf o nim wspominał, tam zaczynają się terytoria elfów. Wątpię, by chodziło o inny.
- Rzeczywiście - wiedźminka też się uśmiechnęła - zupełnie wyleciało mi to z głowy... myślisz, ze moglibyśmy się wybrać na mały rekonesans? Czy czekamy na Karla i wyruszymy już a nim? W sumie nam też przydałoby się trochę odpoczynku i czasu na zaleczenie obrażeń.
- Może tak, ale z drugiej strony wizja wędrowania z Karlem przez kilka dni... - kwaśna mina mówiła wszystko - Gdy nie damy rady, możemy się wrócić i tylko zdać raport Rodmiłowi, on może tam podążyć z całym oddziałem.
- Więc jedziemy sami - Arina skinęła głową - zostawmy sobie dzisiejszy dzień na odpoczynek i ruszymy jutro o świcie. Co o tym myślisz?
- Tylko jeśli obiecasz, że dziś będziesz bardziej aktywna - roześmiał się, powoli wznawiając marsz, ale nie kierując się w żadną konkretną stronę. Wiedźminka zawtórowała mu pogodnie, a potem nachyliła się bliżej do jego ucha i szepnęła:
- Zobaczę co da się zrobić...

Przygotowania nie były skomplikowane, racje dostali za darmo, podobnie stajnię dla koni - te bowiem musiały zostać, przeprawa przez las, tuż przy strumieniu nie była dla nich odpowiednia, zwłaszcza, że zaczynał się tu górzysty teren. Sam strumień był spory, czasami głęboki na tyle, że nie trudno było się w nim utopić, za to jego kamieniste, często pozbawione roślin brzegi umożliwiały łatwą wędrówkę. Teren cały czas, czasem szybciej, czasem wolniej, wznosił się i zmieniał nieznacznie, nabierając górskiej charakterystyki. Nie rozmawiali wiele, skupiając się bardziej na marszu i dopiero wieczorami, przy ogniu, mogli oddać się bardziej sobie. Było spokojnie, cicho. Drugiej nocy, aż zbyt cicho. Plusk wody zmienił się nieznacznie, wychwycony przez czujne zmysły wiedźminki. Skoczyła na równe nogi, dostrzegając humanoidalną, oślizgłą sylwetkę wynurzającą się z wody. Nawet w takim stadium, w jakim się znajdowała, miała wyraźnie rozpoznawalne elfie uszy. Niestety była też topielcem. Skoczyli na równe nogi, a zapobiegliwy Mark, tym razem oprócz miecza, sięgnął także po magiczny sztylet.


=========================


Najgorsze w pieszej wędrówce było noszenie wszystkiego na własnych plecach. Arina nie należała do słabeuszy, ale dwa solidne miecze ważyły sporo, a przebyte kilometry dodawały im jeszcze więcej wagi. Musiała więc ostatecznie zdecydować się na jeden. Nie miała pojęcia z kim przyjdzie im się zmierzyć na końcu podróży, ponieważ jednak z założenia miał to być tylko rekonesans, a solidny, żelazny miecz Marka i jego umiejętności budziły zaufanie, ostatecznie przypasała do pasa srebrny na wypadek bardziej niezwykłego spotkania.

Szli brzegiem strumienie i kiedy teren zaczął się podnosić dziewczyna w duchu przyznała słuszność swojej decyzji pozostawienia większości rzeczy w gospodzie. Mogli za to upajać się soczystymi kolorami wiosennej zieleni i niezwykłym, orzeźwiającym zapachem podgórskiego lasu, przesyconego igliwiem i żywicą. Droga w górę pomiędzy kamieniami wymagała uwagi. Wędrowali więc zazwyczaj w ciszy, a jednak wiedźminka doszła do wniosku, że w obecności obok drugiego człowieka jest coś kojącego i niosącego poczucie bezpieczeństwa. Być może złudne, ale jakże przyjemne. Miała wrażenie, że jej więź z tym mężczyzną stała się jakby mocniejsza, głębsza. Może dzięki temu, że przestał walczyć z jej przeznaczeniem bardziej potrafił cieszyć się codziennością.

Wieczorem przy ognisku w połączeniu ciał cieszyli się własną bliskością. Zjednoczeni na łonie natury i otoczeni jej kokonem. Wszędzie panowały spokój i niczym nie zmącona harmonia świata.


Jednak kolejnego wieczoru, ta harmonia została zakłócona...

Najpierw w czułe ucho Ariny uderzyła tak bardzo nienaturalna w pełnym życia lesie cisza. Potem dziwny plusk wody w dość głębokim w tym miejscu strumieniu spowodował, że włoski zjeżyły jej się na ciele. Instynktownie zerwała się z miejsca chwytając za rękojeść srebrnego miecza. Stwór, który wychynął z kipieli musiał kiedyś należeć do rasy elfów. Teraz jednak niewiele miał wspólnego z przedstawicielami tego dumnego plemienia. Jedynie elfie uszy świadczyły o dawnej przynależności. Rozmyte, rozmiękłe w wodzie rysy stanowiły koszmarną karykaturę przystojnej kiedyś twarzy, a oślizłe, zielonkawe ciało budziło wstręt i odruch wymiotny.

Dziewczyna bez wahania ruszyła w kierunku topielca kierując się nieznacznie w jego prawą stronę, a Mark ze swym mieczem w jednej i magicznym sztyletem w drugiej ręce, doskonale rozumiejąc nieznaczne skinienie ręką zaczął go zachodzić od strony lewej.
 
Sekal jest offline  
Stary 12-09-2010, 13:49   #35
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Walka była krótka. Niema, niemalże. Topielec skoczył, poruszając się jak żmija, bez problemu odbijając na swoich martwych, twardych jak stal mięśniach. Ciosem na odlew zwalił z nóg Marka, ale wiedźminka nie dała się zaskoczyć. Srebro błysnęło, przecinając skórę stwora i wywołując jego niemy wrzask, wyraz najstraszliwszego bólu, jaki poznał po swojej śmierci. To nim wstrząsnęło. Walczącą z nim dwójką także. Oczy błysnęły złowieszczą inteligencją, tak jakby szacował swoje szanse. A potem skoczył w tył, prosto do strumienia, w którym szybko zniknął, poruszając się jak coś podobnego do ryby. Alez podniósł się, rozmasowując żebra.
- Chyba nie połamał. Ale to było... dziwne. Myślałem, że takie bydlaki pozbawione są pieprzonej inteligencji!
Pokręcił głową z niedowierzaniem, chowając broń.
- Zdaje się, że nie będzie nam dane spokojnie się wyspać podczas tej podróży. Wezmę pierwszą wartę.
Na szczęście dalej było już spokojnie. Podobnie jak przez trzy następne dni.

Teren wznosił się powoli, a las tracił swoje liściaste fragmenty. Gdy wczesnym popołudniem czwartego dnia podróży dotarli do malowniczego jeziorka, do którego z hukiem wpadał wodospad, byli już wiele metrów nad wioską, z której zaczynali wędrówkę. I nawet Arina musiała przyznać, że to była męcząca podróż. Na Marka wystarczyło spojrzeć. Podchodzili bliżej jeziorka.
- Niech to lepiej będzie warte swojej ceny. Za to po powrocie będę miał taką kondycję, że...
Nie zdążył dokończyć, gdy dwie strzały, jedna po drugiej, wypadły zza wodospadu i wbiły się w pnie drzew za ich głowami. Zatrzymali się natychmiast.
- Oho, ktoś nie lubi gości...- obejrzał się za siebie, przyglądając pociskom. - I te pudła to nie dla tego, że słabo strzelają.
Zerknął na wiedźminkę. Arina skinęła głową:
- Zdecydowanie dostaliśmy ostrzeżenie - powiedziała cicho a potem krzyknęła:
- Jesteśmy wędrowcami. Chcemy tylko odpocząć i ochłodzić się w wodzie jeziora po długiej wędrówce. Nie chcemy nikogo skrzywdzić.
Przez chwilę nic się nie działo, ale gdy tylko postąpili do przodu, po raz kolejny świsnęły strzały. Ci za wodospadem jednocześnie nie chcieli ani zabijania, ani tego, by ktokolwiek odpoczywał przy ich schronieniu.
- Nie ma jak zwalająca z nóg gościnność - powiedziała wiedźmina niezbyt głośno i usiadła na zieni krzyżując nogi - Nie są z pewnością mordercami, bo inaczej ich strzały już by tkwiły w naszych sercach. Może po prostu potrzebują trochę czasu do namysłu?
Mark nieszczególnie był przekonany do tego drażnienia elfów, ale chcąc zachować twarz usiadł podobnie do wiedźminki. Tym razem nie było już strzał. Zza wodospadu wyszedł elf ubrany w proste, głównie skórzane ubrania. Długie czarne włosy spływały mu do połowy pasa. Ciężko było określić jego wiek, zwłaszcza z tej odległości, ale nie sprawiał wrażenia młodziutkiego. Krzyknął coś w swojej mowie, wskazując energicznie na las.

Arina rozłożyła bezradnie ręce:
- Obawiam się, że nie władam Twoją szlachetną mową panie - krzyknęła.
- Odejdźcie - odkrzyknął, wymwiając słowo z dziwnym akcentem i wyraźnym trudem.
- Możemy odejść, ale obawiam się że przyjdą po nas inni, którzy nie będą już skłonni do pokojowych rozmów. Z miasteczka tydzień drogi stąd zginęło dziecko. Dzieją się tam też inne niepokojące rzeczy. Wszystkie tropy wskazują to miejsce... i - zawahała się - przedstawicieli starszej krwi...
Elf długo ważył jej słowa i ostatecznie skinął głową. Mówił w ludzkim języku z ogromnym trudem, ale najwyraźniej zrozumiał ją odpowiednio.
- Połóżcie... broń... chodźcie... u nas w dom... zrozumiecie.
Dziewczyna wstała i wolno odpięła miecz, który nosiła przy pasie. Położyła go na ziemi, a potem równie ostrożnie zrobiła z tym, który przymocowany miała na plecach. To były najcenniejsze rzeczy jakie posiadała:
- Będą tu bezpieczne? - Zapytała patrząc na elfa.
Ten skinął głową. Alez niechętnie także odpiął od pasa swój miecz.
- Na pewno wiesz co robisz?
- Sam mówiłeś że jeśli chcieliby nas zabić już by to zrobili. Może to jedyny sposób by się czegoś dowiedzieć?

Westchnęła:
- Nie, nie jestem pewna czy to rozsądne... ale - wzruszyła ramionami - chyba mam naturę ryzykanta co nie powinno dziwić... w końcu jestem wiedźminem. - Uśmiechnęła się do niego z pewnym smutkiem i pocałowała w policzek.

Podeszli ostrożnie, suchą nogą podchodząc pod wodospad. Teraz widzieli wyraźnie, że mimo ostantacyjnych efektów starzenia, elf ma już swoje lata. Było je widać głównie w oczach. Nie miał żadnej broni i także nie wygladał groźnie. Minę raczej miał smutną. Schylił głowę bardzo delikatnie.
- Jestem Agnus.
Wprowadził ich dalej, do dużej jaskini, dawno temu przerobionej na przyjemne mieszkanie. Szum wodospadu był tu mocno słyszalny, ale Arina była pewna, że nikt, kto nie znał tego miejsca, praktycznie nie miał szans go przypadkiem odkryć. Grota musiała zawierać przynajmniej dwie komnaty, ale to chyba główniej w pierwszej mieszkano. Hamaki, łuki, strzały, ubrania, jedzenie... to wszystko znajdowało się tutaj. Tak jak trzy pozostałe elfy - dwie kobiety i mężczyzna, młodszy znacznie od Agnusa. Zanim zdążyli dalej porozmawiać, z wiklinowego, utkanego jak łóżko kosza, wychyliła się główka jasnowłosej, ludzkiej dziewczynki.
- Ciociu Laro, gdzie jesteś?
Starsza z dwóch kobiet podeszła do dziecka, uspokajając je cicho. Agnus tym czasem wyjaśnił resztę.
- Znaliśmy... rodzinę. Od dawna. Tamtego dnia... byliśmy za późno. Walczyliśmy... i zabraliśmy dziecko. Zostać... nowa rodzina.
Popatrzył czule na Larę, która najpewniej była jego żoną. Wiedźminka dostrzegła zaś obraz przedstawiający wieżę na tle gwiazd. Malowidło dziwnie nie pasujące go takiego miejsca. U dołu miało namalowaną runę wodospadu, taką samą jak na medalionie. A na obręczy wypisane słowa w starej mowie. Agnus widząc spojrzenie, skinął głową.
- Stara... wieża. Dom... większego maga naszej... rasy. Było tu... gdy znaleźliśmy... to miejsce.

 
Sekal jest offline  
Stary 16-09-2010, 22:16   #36
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Arina z ciekawością rozejrzała się po elfiej siedzibie. Ucieszyła się widząc zaginioną dziewczynkę całą, zdrową i najwyraźniej zadowoloną ze swojej sytuacji. Zadowoloną o tyle o ile może być małe dziecko, któremu wymordowano właśnie całą rodzinę. Na szczęście małe dzieci szybko zapominają. Sama była tego najlepszym dowodem. Choć może w jej przypadku mocno przyczyniły się do tego wiedźmińskie eliksiry. Mała Jolita mogła znaleźć zapomnienie w czym innym: W czułej opiece i miłości osób którym na niej zależało. Miała nowy dom i szansę na normalne dzieciństwo. Jeśli tylko w jakiś sposób mogło to zależeć od niej, uważała że dziewczynkę należy pozostawić wśród elfów. Ludzie mieli dosyć własnych dzieci, by troszczyć się o cudze, a los tych niechcianych w ludzkich siedliskach nie był godny zazdrości. Tutaj najwyraźniej wszyscy pragnęli jej obecności.

Dłuższą chwilę poświęciła na dokładne przestudiowanie wyrysowanego na ścianie znaku.
- Ktoś wykorzystuje dawną wiedzę do szerzenia zła - odezwała się w końcu i popatrzyła na mężczyznę, który ich tutaj przyprowadził - Ten wilkołak był człowiekiem z wioski. Udało nam się go pokonać. Gdy wrócił do swojej pierwotnej postaci okazało się, że na ciele ma wypalony symbol wieży. Dokładnie taki jak ten tutaj. Czy nosicie wisiorki z tym symbolem?
- Ja... nie rozumiem... wszystkie słowa...
- elf wydawał się zakłopotany. - Zgubiłem medalion... w chacie.
- Czy ktoś obcy się kręci koło ruin wieży?
- Dziewczyna spróbowała zapytać prościej.
- Ruin? Nie... nie wiemy gdzie one... Nie szukaliśmy.
- Według legend powinny się znajdować gdzieś niedaleko wodospadu...
- rozejrzała się po wnętrzu jaskini - a jakichś obcych widzieliście?
- Nie... bardzo pilnujemy... prywatności.
- Czy to znaczy, że nikt się nie kręcił w pobliżu? Czy że nie było obcych? Może to jakieś inne elfy?
- Nie wiemy. Tutaj... nie pojawił się nikt obcy... przez długi czas.

Arina westchnęła. Rozmowa z elfem była jak wyciąganie flaków ze skazańca. Powolne nawijanie ich na kołowrót zajmowało naprawdę sporo czasu:
- Czy pozwolicie nam przejść i poszukać ruin? Może nic nie znajdziemy, a może jednak czai się tam coś co i dla was może stanowić niebezpieczeństwo?
- Oczywiście... nie jesteśmy wrogami... wy i my.


Wiedźminka pokiwała głową twierdzącą. Dla ludzi była z pewnością takim samym dziwadłem jak elfy, tyle że czasami bardziej przydatnym. Nie miała co do ich poszanowania dla "innych" wielkich złudzeń. Popatrzyła jeszcze raz na znak na ścianie i powiodła po nim ręką. Ciekawe dlaczego został tu narysowany? Może to była jakaś wskazówka? Gdyby jednak odczytywać go wprost znaczyłoby, że wieża znajduje się gdzieś w górze nad wodospadem, ale w takim razie elfy z pewnością znalazłyby jakieś pozostałości ruin. Zapytała Agnusa o napisy na obwodzie i okazało się, że to nazwy miesięcy zapisane w starszej mowie. Nie miała pojęcia jak to powiązać z sama wieżą.
- Może ruiny znajdują się gdzieś pod ziemię? - Myślała na głos, ale to nawet jej wydawało się dziwaczne. Gdyby to była wieża krasnoluda mogłaby w to uwierzyć, ale elfów? - A ty co o tym myślisz? - Zapytała Marka.
- Pod ziemią, nie ma mowy. Spójrz na gwiazdy, pod ziemią ich nie ma - wzruszył ramionami i uśmiechnął się do dziewczyny.
Argument może i nie był najwyższej próby, ale dziewczynie też szukanie resztek po czymś co stworzyły elfy w ziemi wydało się zbyt dziwaczne, więc była w stanie się z nim zgodzić. Jednak coraz bardziej wątpiła w realne szanse znalezienia czegokolwiek skoro nie udało się to przez lata tutejszym mieszkańcom dlaczego miałoby się udać im w ciągu kilku godzin lub co najwyżej dni?
Ponownie zwróciła się do Agnusa:
- Te wisiorki z których jeden zgubiłeś... zrobiliście je czy też były tutaj gdy się zjawiliście?
- Wisiorki... nie, są nasze... Ale tutaj... gwiazdy... Wyznaczają kierunek?

Po uwadze starszego elfa Arina popatrzyła na kropki na obrazku. Szczerze mówiąc nie miała pojęcia w jaki sposób można z gwiazd cokolwiek wyczytać. Jeśli odnalezienie wieży zależało od wiedzy na temat gwiezdnej nawigacji to chyba byli w kropce. Jakoś nigdy nie zwracała większej uwagi na to co dzieje się nocą na niebie. Teraz ta ignorancja okazała się sporą przeszkodą w dokończeniu misji.
- Może znasz się na gwiazdach? - Z nadzieją popatrzyła na towarzyszącego jej wojownika.
- Umiem znaleźć na niebie odpowiednie układy, ale niewiele poza tym. Te tutaj kojarzę, jeśli odczytać z tego odpowiednią porę roku i poczekać na noc, moglibyśmy obrać odpowiedni kierunek.
Słysząc te słowa Arina obdarzyła Aleza typowo kobiecym uśmiechem, który obiecywał mężczyźnie wszystko to czego nie mogła powiedzieć ani zrobić w towarzystwie elfów:
- Cudownie! - Powiedziała - w takim razie poczekamy do wieczora i wtedy wszystko się wyjaśni. Może teraz, zanim zrobi się ciemno masz ochotę na kąpiel w jeziorze? Oczywiście jeśli nasi gospodarze nie mają nic przeciwko temu... - popatrzyła pytająco na Agnusa.
Elf wykonał zapraszający gest.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.
Eleanor jest offline  
Stary 20-01-2011, 13:48   #37
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Noc szczęśliwie okazała się bezchmurna, przynajmniej przez krótkie chwile, wystarczające do tego, aby z tą małą wiedzą o astronomii, którą oboje posiadali, mogli zorientować się w gwiazdach. I faktycznie, znaleziona konstelacja wyznaczała kierunek. Wdrapali się na klif, obserwując znajdujące się tam przestrzenie. Niestety było za późno, aby dostrzec coś poza pobliską ścianą lasu, przez który przedzieranie się o tej porze pozbawione było sensu - w końcu musieli znaleźć wieżę, a w ciemnościach mogli jej nie zauważyć, nawet gdyby była bardzo blisko.
Elfy ugościły ich na tę noc, dając miejsce do spania i trochę strawy. Choć pozostały czujne, to jednak wydawały się przyzwyczajać do faktu, że obcy nie przyszli tu w złych zamiarach.
Rankiem pożegnali ich nawet przyjaznymi uśmiechami.

Gdy ponownie stanęli na skałach powyżej wodospadu, ujrzeli wreszcie, gdzie skierowały ich gwiazdy. Las, który zaczynał się tuż obok, prowadził aż do pięknej, wręcz niezwykłej doliny, której zieleń wydawała się bardziej soczysta od wszystkiego, co widzieli wszędzie indziej. Zarośnięta, stara leśna droga wciąż prowadziła od tego miejsca wgłąb lasu, ale wędrówka nie była nieprzyjemna. Kilka godzin w osłoniętym od wiatru otoczeniu drzew i wyszli na równinę. Niesamowita trawa wyrastała tu bujnie, choć przecież była dopiero wczesna wiosna i w górach zalegał śnieg, nie mówiąc już o niskich temperaturach.
Arina w kościach czuła wiszącą w powietrzu magię.

Wieży co prawda nie było już w tym miejscu, ale bez większych problemów znaleźli jej szczątki, które wystarczająco przykuły ich uwagę. Mur utrzymał się tylko trochę powyżej traw, tworząc krąg o średnicy jakichś dziesięciu metrów. Wszędzie wokół leżały rozsypane kamienie, poza nimi nie było także nic ciekawego. Prócz pokrytej gruzem, kamiennej płyty w kształcie kwadratu o boku około metra. Bardzo przypominała zejście do piwnic i w istocie mogła tym być, choć na pewno nietypowym. Po oczyszczeniu ukazało się miejsce, do którego idealnie pasował medalion, znaleziony wcześniej w chacie leśnika.
Po jego włożeniu na miejsce, nie otworzyło się żadne przejście.
Ale niewidoczne wcześniej runy zabłysły i pochłonęły ich, oślepiając na chwilę a potem ciskając do całkiem czarnego pomieszczenia, pachnącego niczym innym jak piwnicami. Mark zaklął i przez chwilę grzebał w swoich rzeczach. Pochodnia rozbłysła światłem, oświetlając kamienne ściany niewielkiego magazynku, od którego odchodził jeden korytarz. Mężczyzna sięgnął po miecz.
- Mam nadzieję, że przeniosło nas tylko na dół.
Ruszył dość pewnie. Zmysły wiedźminki odbierały ciche dźwięki poruszania się, z dalszej części podziemi. Zanim jednak zdążyła przekazać te informacje, natknęli się na wątłe ciało w długich, powłóczystych szatach. Spiczaste uszy i zaskoczony wyraz twarzy.
- Jeśli to mag z wieży, to nie leży tu zbyt długo. Ktoś dorwał go jako pierwszy.
Z głębi piwnic dobiegł ich nagle głośny trzask.
 
Sekal jest offline  
Stary 22-01-2011, 15:35   #38
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Arina wyczuwała nieufność gospodarzy. Rozumiała ją jednak doskonale. Sama zbyt często traktowana była jako odszczepieniec i dziwadło by zrozumieć. Z tą mała różnicą, że ona naprawdę była dziwadłem. Sztucznie stworzonym mutantem. Narzędziem stworzonym by służyć ludziom, a narzędziom przecież nie należał się szacunek. Były niczym! A elfy? Już nikt zdawał się nie pamiętać, że zanim pojawił się człowiek to one były panami na tej ziemi. Ludzie starej rasy. Rasy tak pradawnej, że jej historia i początki giną w mrokach niepamięci. Choć pewnie nie dla długowiecznych elfów, które mimo prześladowań i zepchnięcia na margines życia, pieczołowicie kultywują swoją kulturę i tradycję. Obcy na własnej ziemi. Kolec w boku nowych panów.
Mimo to pożegnali ich uśmiechem i zaopatrzyli na drogę w jadło. Dziewczyna utwierdzała się tylko w decyzji, którą zaczęła w niej kiełkować kilka godzin wcześniej. Musiała o tym porozmawiać z Markiem. Później jednak.

Krótka wspinaczka w górę wodospadu nie zajęła im wiele czasu, a potem droga była wyjątkowo łatwa, zwłaszcza zważywszy trudy poprzednich dni. Do wyczucia wibrującej wokół magii nie potrzebowałaby nawet swego amuletu. Rajska, zielona dolina rozpościerała przed nimi swoje piękno. Czy taki właśnie był dawny świat elfów? Jeśli tak był piekny, a zniszczenie go ludzkość powinna sobie zaliczyć jako jeden z najcięższych grzechów. Wiedźminka z rozkoszą odetchnęła ożywczym powietrzem i poiła oczy cudownym widokiem bujnej, świeżej zieleni. Przez chwile zapomniała o misji, wieży i śmierci, które ich tutaj sprowadziły.
Mieli jednak zadanie do wykonania.
Może i ludzkość była niszczycielska, nikczemna, zepsuta i niewdzięczna, ale jej i tak wpojono przykazanie by jej służyć.

Ruiny dawnych murów odnaleźli bez większego trudu. Z pewnością nie nadawały się do zamieszkania. Po wieży pozostał zaledwie niski, kamienny krąg i sporo rozrzuconych w koło kamieni, a w środku kręgu solidna płyta wyglądająca jak wejście do podziemi. Tylko, jak przemknęło przez umysł Ariny, trzeba by chyba być gigantem by ją podnieść. Wątpiła by unosiły ją w górę raczej wątłe ramiona elfów, a więc jeśli było to przejście, musiała tu działać jakaś magia. I rzeczywiście... znaleziony w chacie zamordowanej rodziny leśników medalion okazał się kluczem do tego "zamku". Dodajmy - kluczem nietypowym bo uruchamiającym teleporter.
- Nigdy jeszcze tak się nie przenosiłam - Arina posłała Markowi niepewny uśmiech, gdy rozbłysło światło jego pochodni. - Mam nadzieję, że wyjście okaże się równie proste i opatrzone innym "mechanizmem". Medalion został na zewnątrz...
Rozejrzała się po wnętrzu, a potem ruszyła za wojownikiem. Do jej wyczulonych uszu dobiegł szmer będący najwyraźniej zwiastunem czyjejś obecności. Nim zdołała ostrzec mężczyznę ten nieoczekiwanie zatrzymał się... nad zwłokami elfiego maga!
- No to czarodzieja mamy z głowy. Raczej nic nam już nie powie. - Szepnęła do Aleza - Teraz musimy dopaść jego mordercę. Słyszę go. Musi być niedaleko - mówiąc to wysunęła z pochwy swój srebrny miecz. - Jeśli to niemagiczne stworzenie, twoja broń będzie bardziej przydatna.
Potem nieoczekiwanie stanęła na palce i cmoknęła mężczyznę w policzek:
- Na szczęście - uśmiechnęła się lekko.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.

Ostatnio edytowane przez Eleanor : 22-01-2011 o 15:38.
Eleanor jest offline  
Stary 23-01-2011, 21:42   #39
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Mark uśmiechnął się lekko, ale nie stracił czujności. Skinął głową wiedźmince i ruszył przed siebie, trzymając miecz w jednej i pochodnię w drugiej dłoni. Piwnice, w których się znaleźli, nie były szczególnie duże, odgłosy bowiem szybko przybierały na głośności, w końcu znajdując się zaraz za załomem, zza którego także dostrzegli migoczące czerwienią i żółcią, mocne światło. Teraz rozróżniali dźwięk tłuczonego szkła, przewracanych mebli i rozrzucanych sprzętów. Jakaś miska głośno poturlała się po kamiennej posadzce. Alez odrzucił pochodnię, tutaj widząc już dobrze bez niej. Mogli zbliżyć się niepostrzeżenie, podchodząc do otwartych drzwi do sporego pomieszczenia, urządzonego na gabinet. Gabinet teraz demolowany, przez szarego, oślizgłego humanoida. Doppleganger, zmiennokształtny. Arina łatwo go rozpoznała, ale mężczyzna tylko obserwował go z otwartymi ustami.
Stwór właśnie przeglądał wściekle jakąś księgę, prawie wyrywając przy tym jej karki. A w głębi pomieszczenia, w przeciwległym niemal jego rogu, migotała na czerwono magia, otwierająca tam najwyraźniej inny portal, choć tego tylko mogli się domyślać.
Widząc zaskoczenie towarzysza dziewczyna zbliżyła się cicho do Marka:
- Zmiennokształtny, istota która może się zmienić we wszystko co zechce. Może nagle stać się jednym z nas do tego stopnia, że nie będziemy w stanie się rozpoznać. Mnie osobiście interesuje to co mógłby nam powiedzieć, więc dobrze byłoby mieć go żywego. No ale w takim przypadku musimy go złapać zanim dopadnie portalu i umknie nam w niewiadomym kierunku. Spróbuję odciąć mu tamtą drogę. Ty pilnuj tych drzwi.
Starając się poruszać jak najciszej i w cieniu wiedźminka zaczęła skradać się do portalu.

Wykorzystując wszelkie swoje zdolności, wiedźminka ruszyła przed siebie, nie wydając żadnego dźwięku. Wiedziała jednak, jak niesamowite zmysły posiadają te szare stworzenia i to, co było niesłyszalne dla jej uszu, mogło być bardzo wyraźne dla zmiennokształtnego. Ten, nawet nie posiadając uszu, musiał w końcu zarejestrować jej obecność i obrócił się nagle, sycząc wściekle. Chciał rzucić się ku portalowi, ale Arina przeszła już połowę drogi i teraz skoczyła, blokując mu drogę. Mimo, że zaskoczona, magiczna istota nie straciła nerwów, natychmiast przybierając wygląd wiedźminki i odzywając się do niej, jej własnym głosem.
- Czego tu chcesz?
- Porozmawiać
- Arina przygotowana na taką przemianę nawet drgnieniem powieki nie okazała zdziwienia. Choć musiała przyznać, oglądanie siebie stojącej obok było przeżyciem dość osobliwym.
Mark stanął w drzwiach, ale tylko na chwilę przyciągnął uwagę zmiennokształtnego. Ten doskonale wiedział, kto tu był poważnym zagrożeniem.
- Po co? Nie mamy wspólnych spraw.
- Powiedzmy że... przypadkiem wdepnąłeś w moją sprawę
- dziewczyna patrzyła uważnie w swoje własne oczy. Naprawdę były niezwykłe. Nic dziwnego, ze ludzie odnosili się do niej z taka rezerwą. Nie tylko kocie i pozbawione białek, ale jeszcze do tego w różnych kolorach.
Roześmiał się. A raczej, roześmiała się. A może, roześmiało się? Ostry, krótki śmiech. Nieszczególnie przyjemny w słuchaniu go.
- W twoją? Nie sądzę. Prędzej wy w moją. Niewiele wiecie, nawet nie wiecie kim był tutejszy mag, co? Tylko niewielu wie. Teraz odzyskam, co moje, bo jego już ukarałem. A wy zejdziecie mi z oczu.
- Może jednak zechcesz nas oświecić w naszej niewiedzy?
- Dziewczyna uśmiechnęła się nieznacznie. Miała nadzieję, że jej śmiech brzmi jednak nieco przyjemniej niż to co wydobyło się z ust imitatora. I prawdopodobnie brzmiał, gdy miał być milszy. Ten tutaj nie chciał.
- Po co? Nic nie znaczysz, wiedźminko. Nie zapłacono ci też za mnie, bo byś zaatakowała a nie chciała zablokować portal. Potrzebuję tylko tego, co mi ukradziono. Nie potrzebna niczyja śmierć.
- Przecież nie mówimy o śmierci. Powiedz mi tylko co wiesz o tym magu i o tym co tutaj planował. Potem zabierzesz co zechcesz i odejdziesz. Mnie potrzebne informacje dla moich zleceniodawców nic więcej tylko pewność, że kłopoty o których rozwiązanie mnie poproszono już się nie powtórzą.
- Jest martwy, możecie sobie zabrać jego głowę. Nic nie wiem o problemach tutejszych wieśniaków. Ten mag uciekał mi długo i przez wiele krajów, nie obchodzą mnie jakieś lokalne idiotyzmy.

- Możesz chociaż powiedzieć jak się nazywał? To chyba nie tajemnica?
- Dziewczyna doszła do wniosku, że ten doppler uwielbia tworzyć wokół siebie aurę tajemniczości. Z drugiej strony okoliczności nie sprzyjały towarzyskim konwersacjom. - Jestem Arina, tamten to Mark - skinęła głową na stojącego przy drzwiach mężczyznę. - Może zechcesz nam się przedstawić - ponownie uśmiechnęła się lekko - Nikt nie powiedział, że musimy być dla siebie niemili.
- Elf nosił ostatnio imię Alturiel, ale było tak samo kłamliwe, jak wszystkie inne. Pewnie w tych księgach napisane jest więcej, bo część sam prowadził. Nie obchodzi mnie to. A moje imię? Po co? Powinniście wiedzieć, ty powinnaś wiedzieć, że podajemy swoje imiona tylko przyjaciołom. A innego nie chce mi się wymyślać. Ale masz rację, nie musimy być niemili. Więc poznajcie moją dobrą wolę.

Wskazał mieczem Ariny na migoczący portal.
- Nie wiem gdzie to prowadzi. Twój ruch był dobry, ale nie zamierzałem przez to uciekać. Dostałem się tu w inny, znacznie kosztowniejszy sposób. A teraz, czy mogę wrócić do poszukiwań?
Wiedźminka skinęła głową, a potem ostrożnie wsunęła miecz do pochwy.
- Możemy przejrzeć te jego papiery Mark, ale chyba na niewiele nam się to zda. Nie wiem jak ty, ale ja zupełnie nie znam elfiego... chyba że... zabierzemy coś ze sobą i przetłumaczą nam to inne elfy. Tylko gdzie mogą być jakieś interesujące informacje?

Trochę bezradnie rozejrzała się po pomieszczeniu. Alez opanował wreszcie zdumienie, obserwując jeszcze, jak doppler z powrotem wraca do swojej naturalnej postaci. Nie odrywał od nich spojrzenia przynajmniej jednego oka, jednocześnie znów przeglądając księgi, choć niewątpliwie to nie księgi szukał. Mark spojrzał po pomieszczeniu i wzruszył ramionami.
- Nigdy nie przykładałem wagi do ksiąg i nie wiem nawet co dałyby nam te od maga. Pewnie dla niektórych byłyby sporo warte i tylko dlatego można kilka zabrać. Bardziej mnie interesuje to.
Wskazał dłonią na przeciwległą ścianę, gdzie wisiała broń, zawieszona jak trofea.
- Patrz, jeden wygląda bardzo podobnie jak twój.
Faktycznie, jeden z mieczy był wyraźnie wiedźmiński, choć jeszcze lepiej wykonany od tego należącego do Ariny. Cały czarny, z rzeźbieniami w kształcie głowy drapieżnego zwierzęcia, o długim pysku i ostrych kłach. W rękojeści miał wtopiony także czarny, połyskujący kamień szlachetny. Poza nim, na ścianie wisiały także dwa topory, kilka zabójczo groźnie wyglądających sztyletów, a także długi, zakrzywiony miecz o cienkim, jednosiecznym ostrzu. Kolekcja zdobyta na zabitych przez maga? Tak to wyglądało, wątpliwe, by używał tego sam elf.
Dziewczyna podeszła do miecza i przejechała delikatnie po klindze ledwie muskając jej powierzchnię. Przez jej twarz przebiegł skurcz jakby odczucie bólu.
- Musiał go zabić... wiedźmini nigdy nie oddają swoich mieczy. zwłaszcza kiedy są takie niezwykłe i cenne.
Zdjęła do ostrożnie ze ściany na chwilę przyciskając do piersi i zamykając oczy:
- Vesemir albo Eskel na pewno będą wiedzieć do kogo należał. Na pewno do kogoś z Kaer Morhen... jest taki lekki...
Chwyciła go pewnie w dłoń i wykonała kilka sztychów na próbę.
- Piękny!
Popatrzyła na pozornie niezainteresowanego ich działaniami zmiennokształtnego:
- Dziękuję że go zabiłeś. Skoro był taki potężny my na pewno nie dalibyśmy mu rady.
 
Sekal jest offline  
Stary 23-01-2011, 21:50   #40
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Doppler zerknął na nią i zanim coś powiedział, syknął i skoczył do przodu. Nie wykonał jednak żadnego wrogiego gestu.
- Ten kamień! Szukam podobnego. One są z nami związane, ktoś kto zatopił go w swoim mieczu, musiał być znany mojej rasie. Mój jest zielony, mag musiał ukryć go gdzieś w tych podziemiach, bo tu sprowadził mnie czar. Zaskoczyłem elfa, na co prawdę mówiąc także liczyłem.
Jeśli bliżej się przyjrzeć, prawie każda sztuka broni była zespolona z jakimś klejnotem. Ten w mieczu wiedźmińskim był największy, wielkości kciuka. Inne nie były większe od paznokcia, choć na krzywym ostrzu ściągniętym ze ściany przez Marka także miał pokaźne rozmiary. Alez wykonał kilka płynnych ruchów.
- Chyba zakocham się tej broni. Nasz mag był najwyraźniej nietypowym kolekcjonerem.
- Pomogę Ci znaleźć twój kamień
- Arina ostrożnie odłożyła wiedźmiński miecz na stół, ignorując zachwyty wojownika - Razem pewnie łatwiej nam pójdzie. Zacznę od obszukania samego elfa, chyba że już to zrobiłeś?
- Nie, przy nim nie ma. Myślałem, że zapisał to gdzieś w księgach, ale tu są same niepotrzebne idiotyzmy o bezsensownych badaniach.

Mark zdejmował ze ściany pochwę do swojego nowego miecza i przy okazji opukał pobliską ścianę.
- Kiedyś słyszałem, że te magiczne mruki lubią robić sobie tajne pomieszczenia. Może i ten tutaj miał taki pomysł?
- Hmm... to całkiem możliwe. Nic nie zaszkodzi trochę postukać.
- Arina nie marnując czasu zdjęła ze ściany jeden ze sztyletów i zaczęła nim opukiwać ściany. Jednocześnie obserwowała swój medalion - To może być jakoś magicznie ukryte. Może mój amulet coś wykryje?

Zmiennokształtny kiwnął głową, wracając jednak do przeglądania kolejnej księgi. Opukiwanie ścian nie przynosiło żadnych efektów, ale skoro było to ukryte przez tak potężnego maga, tak prymitywny sposób nie był skuteczny. Za to amulet wiedźmiński, nasączony swoją własną mocą, okazał się już skuteczniejszy. Po przesunięciu obok jeden z szafek, zadrgał lekko. Przesunęli regał, ale za nim wciąż były tylko kamienie ściany, nie wykazujące, po opukaniu, by była tam jakaś pusta przestrzeń. Ale amulet nie mógł się mylić, tu drgał znacznie mocniej, niż gdziekolwiek indziej w tym pomieszczeniu, pomijając rzecz jasna wciąż otwarty portal.
- Może coś jest w podłodze? - Wiedźminka uklęknęła i zaczęła badać rękami podłoże czy nie było tam jakichś szczelin. Zaczęła też opukiwać. kamienną posadzkę. Zawieszony na jej szyi medalion muskał delikatnie powierzchnię.
Działania te jednak nie przyniosły pożądanego rezultatu. Doppler warknął.
- Może to się otwiera po jakimś głupim słowie. Nie mam pojęcia co ten świr wymyślił.
Bystre oczy Ariny wyłapały szczelinę pomiędzy kamieniami, trochę szerszą od pozostałych. Ale wciąż nie dawały rozwiązania. Mark zerknął na wiszący na ścianie ciężki topór.
- Może spróbujemy bardziej tradycyjnie?
Dziewczyna wstała i skinęła głową:
- Na pewno nie wymyślimy żadnego magicznego słowa, a odszukanie go nawet jeśli w przypływie niewiary w swoją pamięć go zapisał, mogłoby zając lata. - Wzruszyła ramionami - Zresztą i tak nie rozumiemy jego języka. Spróbuj, ale bądź ostrożny. To może być jakoś zabezpieczone przed otwarciem. Jak coś ci się wyda podejrzane szybko odskakuj.

Mark mrugnął wesoło i ściągnął wielką broń, zacierając dłonie. Dał im znak, aby się odsunęli, a potem wziął wielki zamach i z impetem oraz dźwiękiem tarcia metalu o kamień, rąbnął w ścianę. Posypały się odłamki kamienia i zaprawy. Mag nie zabezpieczył tej ściany przed taką inwazją, może nie biorąc pod uwagę możliwości zwyczajnego przebicia się na drugą stronę? Alez w każdym razie rąbał w przejście z całą siłą, aż krople potu pokryły mu twarz, ale w końcu odłupał kilka pierwszych kamieni. Potem poszło już łatwo, choć zrobił tylko taką dziurę, aby można było się przez nią przecisnąć. Odetchnął z ulgą, odstawiając na bok topór, który nawet się nie poszczerbił, jakby kamień w jego rękojeści nadawał mu niezwykłej odporności.
Przejście zaś było całkiem ciemne, choć można było poznać korytarz, taki sam, jak wszystkie w tych podziemiach. Gdzieś na jego końcu dostrzegali tylko słabą poświatę, podobną do tej z portalu, aczkolwiek znacznie słabszą.
- To pewnie jakieś magiczne zabezpieczenie. Nie zrobił go tutaj, ale nie zostawił swojej skrytki całkiem bez ochrony. - Stwierdziła wiedźminka rozglądając się za pochodnią, którą przyniósł ze sobą wojownik.
- Nie cierpię magii. - Dodała lekko się krzywiąc - Nigdy nie wiadomo co może Cię spotkać... To kto idzie pierwszy? A może spróbujemy czymś w to rzucić?

Doppler nie zastanawiał się długo. Wsunął się do środka, ignorując potrzebę posiadania źródła światła i ostrożnie zaczął posuwać się do przodu. Mark mruknął coś niezrozumiałego na temat głupiego dziwaka, ale sam także podążył za Ariną, która odnalazła pochodnię i wsunęła się w wyrwę w ścianie. Zmiennokształtny tymczasem dotarł już do niewielkiej komnaty, z której pochodziła poświata, nie napotykając po drodze żadnych przeszkód. Mag faktycznie został zaskoczony, w końcu będąc pewnym swojego bezpieczeństwa nie musiał uruchamiać pułapek.
Niewielkie pomieszczenie na końcu korytarza było puste, nie licząc dwóch ścian, przy których znajdowały się regały. Jeden zastawiony był całkowicie kolejnymi woluminami, drugi zaś, ten wydzielający poświatę, miał przeszkloną gablotę, za którą stały... kryształy. Wszystkie zatopione były w szkle lub jakimś przeźroczystym krysztale, promieniując jasnym światłem. Doppler stał oniemiały.
- Jego zbrodnie były większe, niż przypuszczałem. To kryształy mojego ludu i ja je stąd zabiorę.
Spojrzał na nich groźnie.
- Możecie zachować broń i wszystko inne z tych piwnic. Zgadzacie się, czy będziemy walczyć?
Mark cofnął się nieco, ale uniósł dłonie w pokojowym geście.
- Dla mnie te błyskotki nic nie znaczą, prawda Arina?
Dziewczyna także przytaknęła i uśmiechnęła się lekko:
- Skoro tyle wiesz. Powinieneś wiedzieć, że wiedźmini nie gromadzą bogactw. Wystarczy tyle by przeżyć. Czasami coś ekstra na odrobinę luksusu. Bardziej interesuje mnie wiedza, rozwój umiejętności... i przyjaźń. To cenne dla tych, których inni traktują jak dziwaków i odszczepieńców.
Doppler odetchnął trochę, ale nie stracił czujności.
- Słowa, słowa. Różne słuchy chodzą o was, wiedźminach, choć dawno nie byliście widziani. A te kryształy tu, to wiedza. Myślisz, że ten elf kolekcjonował je dla ładnego wyglądu?
Prychnął i kręcąc głową wrócił do poprzedniego pomieszczenia, gdzie najwyraźniej szukał czegoś, w co mógłby to wszystko zapakować. W końcu wrócił z workiem. Mark tymczasem przyjrzał się księgom.
- Myślisz, że coś mogłoby się nam przydać? Niektóre są w ludzkim języku. Każdy mag ma chyba księgę z zaklęciami, czy coś takiego... może ona byłaby sporo warta? W końcu taki jak on musiał znać potężne zaklęcia.
- Potężne i niebezpieczne. Pamiętasz wilkołaka?
- Dziewczyna popatrzyła na niego z uwagą - Nie jestem pewna czy bym chciała to komuś sprzedać, a potem się dowiedzieć, że wykorzystał to do skrzywdzenia innych. Potęga może być zbyt niebezpieczna.
Odpowiedziało jej wzruszenie ramion.
- Zabić równie dobrze można wałkiem do ciasta, wszystko zależy od osoby używającej tego. Za to potrafię zrozumieć twoją niechęć do magii.
Wyszczerzył się, jakby myślał, że ją rozszyfrował. Uniósł zamiast tego swój nowy miecz.
- Ale to zabierzemy ze sobą, nie przekonasz mnie do ich zostawienia. Te niepotrzebne możemy sprzedać, przynajmniej niektóre. Z czegoś żyć trzeba.
Spojrzał na nią, ale nie mówił w pełni poważnie. Za to doppler spakował już wszystkie kryształy i poświata wydzielała się tylko z jego worka. Skłonił się lekko.
- Dziękuję za pomoc.
I zniknął w nagłym błysku, wykonując jakiś gest. Najwyraźniej zaklęcie, które go tu sprowadziło, miało także wersję powrotną.
- No i jesteśmy sami. Kto pierwszy wchodzi do tego piekielnego portalu?
- Może na wszelki wypadek trzymajmy się za ręce?
- Arina uśmiechnęła się do Marka. - Ale najpierw spakujmy broń skoro mamy ją zabrać. Trochę to będzie ważyć, zwłaszcza topory - mrugnęła do niego - więc powinniśmy wymyślić jakieś odpowiednie juki do noszenia. Chciałabym przejrzeć te księgi mimo wszystko. Może coś jednak weźmiemy. Zobaczmy co tu jest ciekawego. Interesują mnie zwłaszcza takie wyglądające na osobiste zapiski. Może będzie coś na temat tamtego wiedźmina?

Najbardziej na osobiste zapiski wyglądały te księgi, które zmiennokształtny już zdążył nieco przetrzebić. Wszystkie były w niezrozumiałym, najpewniej elfim języku, nie było też autora, a w niektórych wciąż pozostały puste stronice. Pobieżne przejrzenie tych w osobnej sali wykazywało, że tamte raczej pisane były przez kogo innego, często samym wyglądem zdradzając, że są bardzo stare. Nawet jeśli traktowały o czymś zwyczajnym, ich wartość była pewnie jeszcze większa, niż wartość oręża, związanego razem przez Marka i przygotowanego do przeniesienia przez portal. Pozostawił tu tylko kilka sztyletów.
- Ich wolę nie tykać, wyglądają jak te do sztyletowania, a ostrze wciąż pokrywa jakiś cholerny, magiczny płyn, pewnie trucizna. Znalazłaś coś ciekawego?
- To chyba jego zapiski
- dziewczyna pozbierała z ziemi powyrywane kartki i zniszczone dzienniki. - Zabiorę je, ale raczej nie wszystkie... dużo tego i byłoby strasznie ciężkie. - Popatrzyła na księgi, a potem wyjęła jedna na chybił trafił. Tak samo postąpiła ze starymi woluminami. Zdając się na los sięgnęła po jedną.
- Na pamiątkę - powiedziała do przyglądającego się jej mężczyzny - Może kiedyś nauczę się elfiego. To sobie poczytam - uśmiechnęła się przekornie.
- To co ryzykujemy przejście przez portal? Chyba i tak nie mamy innego wyjścia - podała mu rękę.
Skinął głową i pocałował ją.
- Zawsze to jakaś otucha. Powinni powiesić tego, który wymyślił ten sposób podróży.
Przeszli przez portal, znikając w nagłym błysku.
 
__________________
The lady in red is dancing in me.
Eleanor jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:45.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172