Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-08-2010, 20:23   #34
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Arina oglądała ciała starając się je jak najmniej dotykać. Kapłanka Melitele, która towarzyszyła im do podziemi spoglądała na nich z taka podejrzliwością, jakby się obawiała, że ukradną zwłoki, by użyć ich do jakichś wiedźmińsko – magicznych praktyk. Kiedyś myślała, że bezwolne poddawanie się przesądom ogranicza się do prostych umysłów wieśniaków. Teraz coraz bardziej weryfikowała swoje poglądy. Niektórzy wieśniacy okazywali się czasami mądrzejsi od niejednego przedstawiciela władzy, a ciasnota wyobraźni i głupota bez problemu wspinały się na strome wyżyny najwyższych stanowisk.

Te myśli nie zaprzątały jednak teraz umysłu dziewczyny. Rany zadane rodzinie leśników, były bestialskie i pełne okrucieństwa. Istota, która je zadała była zdecydowanie bardzo silna, a widoczne ślady pazurów wskazywały bardziej na wielkiego psa lub wilka, niż na niedźwiedzia. Zwierze jednak nie ograniczyłoby się tylko do zabicia ofiary. Wiedźminka wystarczająco wiele wiedziała o zwierzętach, by przypuszczać, że jakieś zapuściłoby się pod ludzkie domostwo, zabiło mieszkańców i uciekło. One polowały by przeżyć, zabijały dla jedzenia lub w obronie młodych, ale skoro śmierć tych ludzi nastąpiła przy ich własnym domu, ta druga ewentualność raczej nie wchodziła w grę. Nie można jednak było też wykluczyć ewentualności, że bestia była wściekła... no i pozostawała jeszcze jedna... najmniej przyjemna i jakoś w tym momencie najbardziej nasuwająca się Arinie: Potwór był wilkołakiem! Zastanowiła się jaka maja teraz fazę księżyca nie zwracała na to jakoś ostatnio uwagi.

Tę teorię zdawały się potwierdzać obrażenia, które dziewczyna zauważyła na ciałach synów leśnika, a które nie rzucały się w oczy tak od razu. Zdecydowanie zostali oni zaatakowanie przez istoty myślące, tylko takie bowiem do walki wykorzystywały strzały i miecze. Rany od broni i rany zadane pazurami pochodziły mniej więcej z tego samego czasu. Niestety wiedźminka nie była w stanie stwierdzić, które uczyniono jako pierwsze, ale raczej należało założyć, że stwór albo sam zadał te rany, albo współpracował z kimś innym, albo dokończył tylko dzieła, rozpoczętego przez kogoś innego. Bowiem do istot powalonych przez niego nikt nie miałby potrzeby strzelać.

- Zwróciliście uwagę jaka mamy teraz fazę księżyca? - Zapytała towarzyszących jej mężczyzn gdy już opuścili świątynię.

Mark pokręcił przecząco głową, zaś mag spojrzał w niebo, nieco bez sensu, ale wyraźnie namyślał się przez chwilę:

- Nie wiem, nie wydaje mi się jednak, by była pełnia. - Najwyraźniej i jemu chodziły po głowie te same myśli.

Dziewczyna westchnęła i wróciła do świątyni:

- Siostro. Wiesz może w jakiej fazie jest teraz księżyc i czy możesz mi powiedzieć kiedy zginęły kolejne osoby? Kiedy to się zaczęło?

Kapłanka Melitele nie była całkowicie pewna, ale pełnia miała podobno miejsce 3-4 dni wcześniej, natomiast ataki zaczęły się jakieś dwa tygodnie temu. Dokładnie nie była w stanie powiedzieć, bo zwłoki docierały do świątyni z pewnym opóźnieniem. Jak na razie było ich kilka.

Te informacje poważnie zachwiały teorią o wilkołaku. Znalezienie pierwszej ofiary w czasie gdy księżyc znajdował się w nowiu mocno ograniczało taką możliwość.


Zanim miała okazję podzielić się swoimi przemyśleniami z mężczyznami zjawił się szeryf i zaproponował wyruszenie na miejsce ostatniej zbrodni kiedy trochę odsapnie po nieudanym pościgu. Jego finansowa propozycja zaskoczyła dziewczynę. Zrobiliby to wszystko nawet bez dodatkowego wynagrodzenia zwłaszcza kiedy dowiedziała się o zaginięciu dziewczynki, ale skoro dawał... nie wypadało odmówić.


Kiedy zarówno szeryf jak i czarodziej odeszli Mark wyraził na głos wątpliwości, które miała Arina:

- Teoretycznie każdą bestię można kontrolować jeśli ma się wystarczająco dużo mocy... w praktyce... bywa pewnie dużo trudniej – Odpowiedziała na jego pytanie i jednocześnie podzieliła się swoimi wątpliwościami co do wilkołaka.


***


Nie było sensu więcej dywagować. Trzeba było poczekać na możliwość oglądnięcia leśniczówki.

Gdy w końcu tam dotarli, mogli dokładnie przyjrzeć się pobojowisku. Tak jakby szalone zwierzę wpadło w furii do środka próbując zniszczyć wszystko na swojej drodze. Mimo to Arinie udało się znaleźć coś ciekawego: Wisiorek z rozerwanym rzemieniem. Jak wszyscy stwierdzili zgodnie elfiej roboty. Wiedźminkę najbardziej zaintrygował wizerunek wieży i to może nie tyle jako podobny do herbu wioski, ale głównie dlatego, ze przypomniała jej się historia karczmarza o elfickiej legendzie. Zimny dreszcz przeszedł jej po plecach: Wizualizujące się w normalnym życiu opowieści i legendy zaczynały być bardzo niepokojące.


Dalsze przeglądanie chaty nie przyniosło ciekawych rezultatów więc postanowili się przyjrzeć śladom na zewnątrz. Teoretycznie, skoro te pozostawione przez jeźdźców zostały już sprawdzone, powinni wyruszyć tropem potwora, ale Arina myślała o Jolicie. Jeśli zabrała ją bestia... cóż szansa na to że dziewczynka była jeszcze żywa, równała się zeru. Jeśli zabrali ją jeźdźcy jej szanse na przeżycie wzrastały znacznie. Nie można tez było wykluczyć możliwości że przestraszona uciekła w las, zgubiła się i nie mogła wrócić. Zapytała o to Karla, ale ten stwierdził, ze przeszukali wszystko dokładnie i nie udało jej się znaleźć żadnego śladu dziewczynki. W takiej sytuacji wyruszyli razem z nim za wyraźnym śladem jaki pozostawił za sobą potworny zwierzak.


=========================


Śledzenie bestii po śladach mających kilka jak nie kilkanaście godzin, nie było sprawą łatwą i przyjemną. Rodmił znał się na tym trochę, ale nie tak wcale bardziej od Ariny czy Marka. Mag jedynie ograniczał się do podążania za resztą, nie bez marudzenia swoją drogą. Nie był przyzwyczajony do tułania się dzikimi ostępami lasu i wyrażał to nieprzyzwyczajenie słowami i wieloma innymi dźwiękami, jakie z siebie wydawał. Nie odpuścił jednak, z zawziętą twarzą nie spowalniając innych.
Bestia nie była zbyt delikatna, zdecydowanie nie próbowała także w jakikolwiek sposób ukrywać swoich śladów, przedzierając się przez las brutalnie i na wprost. Im było gęściej, tym łatwiej było odnaleźć ślady, ale po przecięciu każdej większej polany, trzeba było znowu spędzać sporo czasu na odnajdywaniu tropu. Tropu donikąd, bowiem najwyraźniej nie podążał w żadnym konkretnym kierunku, kręcąc się kilka razy w miejscu, lub zawracając, by po chwili ponownie wrócić na dawny kierunek. Poszukiwania trwały kilka godzin, ostatecznie kończąc się niepowodzeniem, przyspieszanym dodatkowo zbliżającym się zmrokiem, który całkowicie uniemożliwiłby podjęcie jakiejkolwiek dalszej pogoni. Ruszyli za późno. Rodmił w końcu westchnął z rezygnacją.
- Nie ma to sensu, to coś najwyraźniej nie ma kryjówki nigdzie w pobliżu. Wracamy, w chacie leśnika zastanowimy się co dalej.
Szeryf na szczęście tutejsze lasy znał, toteż powrót był już prosty, chociaż zmęczenie niemałe, nawet u Ariny, która przecież zwyczajnym człowiekiem nie była.

Była już noc, gdy wrócili między zabudowania leśniczówki. Było cicho, bardzo cicho. Zdecydowanie za cicho dla posiadających szósty zmysł. Arina prawie od razu chwyciła za miecz, węszyć zaczął także Karl. Pozostałych dwóch mężczyzn także chwyciło za broń, podchwytując zachowanie towarzyszy. Mag wskazał na stertę drewna, lekko najwyraźniej poruszoną.
- Tego nie było. Czuję, że ktoś tu jest...
Orla musiała mu przyznać rację. Medalion zadrgał nagle, gdy czarodziej sięgnął po swoją magię. Zbliżali się powoli, przeklinając w duchu chmury, zasłaniające zdecydowaną większość gwiazd i księżyc. Światła było niewiele, ale i tak widzieli odrzucone na bok drzwi od zagrody. Nikt tarczy nie posiadał, także wiedźminka nie zastanawiała się za długo, zaglądając do środka. I nawet ją zaskoczyła szybkość bestii wypadającej ze środka. Gardłowy ryk wydobył się z jej gardła a wielkie pazury o milimetry chybiły dziewczynę.


Wilkołak ani myślał się jednak zatrzymywać. Ostrze Marka przejechało mu po barku, ale najwyraźniej niezbyt groźnie. Z tego co Arina pamiętała z wykładów Eskela, którego blizna świadczyła o bliskich spotkaniach z tymi bestiami, dało się je zabić tylko srebrem lub magią. Tylko czy to na pewno był zwyczajny wilkołak? Pełnię najwyraźniej ignorował. Teraz potężnym zamachem odrzucił na bok Pawella i runął na maga. Błysnęło od wyzwalanej magii a w powietrzu pojawił się smród palonych włosów. Ale to było za mało. Dymiąc i rycząc, stwór chwycił Karla i cisnął nim z niesamowitą siłą. Bezwładne ciało rąbnęło w stertę drewna, rozrzucając na boki narąbane na opał szczapy. Orla już do niego doskoczyła, ale szeroki zamach przeciął tylko powietrze, gdy rycząca bestia biegła dalej, wskakując na dach leśniczówki. Zwróciła ku nim przekrwione oczy. Tym razem nie zamierzała uciekać, ale i jej pokonanie nie wyglądało na proste. Mag podnosił się z wyraźnym trudem, trzymając za prawe, krwawiące i wygięte pod dziwnym kątem ramię. Mark i Rodmił spojrzeli na wiedźminkę.
- Mów jak to pokonać!
Bestia szykowała się do następnego skoku...


=========================


Kiedy trzeci raz mijała ułamaną gałąź dębu z bocznymi gałązkami przypominającymi pociąganego za sznurek pajaca i liściem idealnie imitujący smutna twarz leśnego dziada, była pewna że kręcą się w kółko. Już miała coś powiedzieć na ten temat gdy odezwał się Rodmił, który najwyraźniej doszedł do takiego samego wniosku. Robiło się coraz ciemniej, a tylko jej wzrok, wzmocniony magicznym eliksirem był w stanie sprostać zmysłom przebywającego w swym naturalnym otoczeniu stworzenia.
Myśl o odpoczynku przyjęła z ulgą, bo wielogodzinne chodzenie po lesie dało jej się we znaki. Podejrzewała że reszcie jest jeszcze trudniej. Szeryf bez problemu doprowadził ich do chaty leśnika co doskonale świadczyło o jego znajomości terenu i obyciu z lasem.

Niestety odeszli na tyle daleko, że zanim dotarli na miejsce zapadły ciemności. Dziwna cisza otaczała dom drwala, nie brzęczały w trawie typowe dla tej pory roku świerszcze, nie pohukiwał puchacz. Tak jakby natura przyczaiła się oczekując na jakieś niezwykłe wydarzenia. Arina poczuła jak włoski na jej ciele unoszą się w charakterystyczny sposób. Jej ciało także podświadomie na coś czekało. Ręka prawie bez udziału woli powędrowała w kierunku srebrnego miecza i ostrze z cichym szmerem wysunęło się ze skórzanej pochwy. Mark i Rodmił także dobyli broni. Kroki wszystkich zwolniły i nabrały ostrożności. Karl zaczął węszyć niczym rasowy pies gończy i w końcu wskazał na stertę drewna twierdząc, że wcześniej nie była poruszona. Wiedźminka nie mogła potwierdzić tego faktu, ale zaufanie spostrzegawczości maga w niczym nikomu nie groziło a mogło uratować skórę. Po kolejnych słowa musiał użyć magii, bo medalion na jej piersi zadrżał gwałtownie. Wzmocniła uchwyt na rękojeści widząc otwarte na oścież drzwi do zagrody. To akurat zapamiętała dokładnie, że gdy odchodzili w tego miejsca wcześniej zamknęli je za sobą. Wysuwając przed siebie broń ostrożnie zajrzała do środka, nim jednak zdążyła zareagować bestia wypadła na zewnątrz prawie ocierając się o jej ciało swymi pazurami. Była szybka! Piekielnie szybka!

Mark dosięgnął go swym mieczem, ale na stworze nie zrobiło to wielkiego wrażenia. Arina wiedziała że zwykłą stalą nie są w stanie go zranić. Ona miała srebrny miecz, Karl swoją magię, ale z tego co jej się przypomniało z dawnych nauk dwaj pozostali mężczyźni też nie musieli być bezradni. Nim jednak zdołała coś powiedzieć mag rzucił zaklęcie, a potem dziwny wilkołak rzucił magiem. Jej zamach chybił celu, a stwór umknąwszy najpierw na dach leśniczówki szykował się do kolejnego ataku.
- Można go pokonać ogniem – Powiedziała szybo na zadane jej pytanie pytanie. Nie odrywała jednak wzroku od przekrwionych oczu bestii, Czekając na moment kiedy ruszy do ataki i na moment się odsłoni. W prawej dłoni dzierżyła miecz. Za pomocą lewej postanowiła uderzyć w jego źrenicę magicznym ogniem.

Skrzący się złotym blaskiem wiedźmiński znak poszybował w kierunku bestii i trafił idealnie niestety umiejętności Ariny w tej dziedzinie nie były zbyt wielkie i na stworze nie zrobił on wielkiego wrażenia. Dziewczyna pochyliła się do przodu unosząc miecz góry i bestia dosłownie przeleciała nad nią, a srebrne ostrze na kilka centymetrów rozorało jej brzuch. Nie zrobiło to jednak na niej większego wrażenia, nie zwolniła i w pędzie zahaczyła o odbiegającego w poszukiwaniu ognia Rodmiła, rozrywając mu ostrym pazurem kolczugę. Z rany popłynęła krew. Mężczyzna odskoczył, a do wilkołaka dopadł Mark potężnym cięciem rozcinając udo stwora. Niestety żelazo nie zadawało magicznej istocie poważnych obrażeń nawet przy tak perfekcyjnym ciosie. Wiedźminka zaatakowała ponownie, jednak bestia podbiła jej broń w górę z błyskawiczną prędkością uderzając w płaską stronę miecza znowu odbiegała kawałek do tyłu. Zatrzymali się na kilka uderzeń serca i ponownie popatrzyli w płonące czerwienią oczy. Cisza w koło trwała. Natura wstrzymała oddech czekając na kolejny akt dramatu.


===========================


To była mordercza walka. Bestia była dzika, niezwykle szybka i na swój sposób inteligentna. Arina tylko dzięki instynktowi i wyszkoleniu uniknęła śmierci podczas kolejnego jej ataku. Zdała sobie sprawę, że gdyby przyszło jej zmierzyć się z tym stworem samotnie nie miałaby najmniejszych szans, a przecież wiedźmini zazwyczaj walczyli samotnie... może Mark miał rację, może pochopne przyjmowanie wszystkich zadań kiedyś, a w zasadzie prędzej niż później doprowadzi ją do śmierci? Odrzuciła te myśli, które rozpraszały jej uwagę i natarła ponownie.
Nie miała pojęcia ile czasu trwała ta walka, ale chyba długo sądząc po zmęczeniu które powoli dopadało nawet jej wytrenowane ciało. Wiłkołak za to był najwyraźniej niesamowicie odporny i wytrzymały. Otrzymał już tyle ran, a mimo to walczył nadal i bynajmniej nie wydawał się wyczerpany.
Musiała w końcu zadać mu decydujący cios! Okazja nadeszła gdy bestia kolejny raz odbiegła od nich i wskoczywszy na dach spróbowała zaatakować z góry. Srebrna klinga wiedźmińskiego miecza przecięła powietrze, a jego ostrze wbiło się dokładnie w pałające nienawiścią czerwone ślepie i zagłębiło w miękkiej tkance mózgu. Aż trudno było jej uwierzyć że jeszcze żył, wyjąc przeraźliwie z bólu, ależ był silny i odporny! Bez wahania skróciła jego męki tym razem przebijając srebrem serce.
Walka była skończona, okupiona krwią i cierpieniem. Nikt nie wyszedł z tego starcia bez uszkodzeń, ale zdecydowanie w najgorszym stanie był czarodziej, który chyba podczas upadku złamał sobie rękę. Ogólnie w czasie walki okazał się raczej mało przydatny i jeszcze do tego zamiast zabić potwora przysmażył Rodmiła.
Doszła do wniosku, że od takich sprzymierzeńców należy się trzymać jak najdalej. Co innego Mark! Podeszła do rannego mężczyzny i ucałowała go gorąco w usta:
- Dziękuję. Sama nigdy bym go nie pokonała.
- Na niewiele się przydałem, tyle co odwracałem jego uwagę. - Spojrzał z niesmakiem na swój zwyczajny miecz.
Arina pogładziła go czule po ramieniu:
- To było bardzo istotne. Poza tym gdyby twój miecz był ze srebra pokonał byś go jednym ze swoich ciosów bez problemu...
Zanim zdążyła powiedzieć coś jeszcze ich uwagę przyciągnął szeryf oglądający ciało wilkołaka, a właściwie człowieka, który zamieniał się w wilkołaka. Po śmierci klątwa zniknęła ,a jego ciało powróciło do normalnego stanu. Okazało się, że jest to jeden z jego ludzi, a co ciekawsze na ciele miał wypalony symbol wieży. Najwyraźniej dziwny wisiorek, który znaleźli w chacie leśnika i dawna historia o której mówił karczmarz w jakiś sposób się w to wszystko wpisywały.

Przybyły posiłki. Rannego maga ułożono na zrobione pospiesznie nosze. Arina, Mark i Rodmił także zajęli się swoimi obrażeniami. Dziewczynę rozbawił komentarz wojownika. Blizny na ramionach były częścią jej samej. Miała je od zawsze, od nich pochodził przydomek jaki nadali jej wiedźmini.
- Lubiłam je w kształcie w jakim były – odpowiedziała z uśmiechem patrząc na ukośne pręgi przecinające te różowe, poszarpane smugi pozostawione dawno temu na jej ciele przez szpony orła – Trzeba się jednak pogodzić z faktem, że nic nigdy nie trwa wiecznie, nawet blizny na ciele.
- Od blizn wolę u ciebie inne atrybuty. - Mark mrugnął, bezczelnie lustrując wzrokiem resztę ciała Ariny, która roześmiała się słysząc jego słowa. Potrzebowała tej chwili odprężenia po wyczerpującej walce, kiedy opadła już adrenalina, a jej ciało o przyśpieszonym metabolizmie przystąpiło gwałtownie do leczenia obrażeń. Zmęczenie powoli dochodziło do głosu. Oparła się o mężczyznę i powiedziała cicho:
- Obawiam się, że teraz nie miałbyś we mnie zbyt aktywnej partnerki.
- Z tobą i tak zawsze jest niesamowicie... - roześmiał się także - Ale masz rację, najpierw musimy odpocząć. To był ciężki dzień.
- I jeszcze gorsza noc...

Gdy byli gotowi dosiedli koni i ruszyli z powrotem do wioski, gdzie ku sporemu zaskoczeniu Ariny sołtys bez protestów wypłacił im całą obiecana kwotę. Choć przecież jedynym dowodem na to że pokonali wilkołaka były tylko ich słowa. Przywiezione ciało wyglądało całkowicie zwyczajnie. Pewnie to obecność szeryfa i potwierdzenie przez niego opowieści tak szybko rozwiązały sakiewkę tutejszej władzy.
Sam Rodmił musiał być zamożnym człowiekiem skoro zaraz wystąpił z kolejną propozycją pracy za sporą sumę pieniędzy. Arina rozumiała jego obawy. Skoro coś stało się raz mogło się równie dobrze powtórzyć i zabicie skutku nie mogło temu zaradzić. Należało odkryć i zniszczyć przyczynę ostatnich wydarzeń. Tym razem postanowiła jednak pozostawić decyzję Markowi. Popatrzyła na niego uważnie nie mówiąc nic.
Ten skinął głową.
- Ale tylko we dwójkę. Karl... się obecnie do tego nie nadaje. I tylko wtedy, gdy dowiemy się czego tak naprawdę mamy szukać.
- Może powinniśmy porozmawiać z kapłankami? Świątynia jest spora i wygląda na starą. Może mają jakieś księgi albo zapiski o historii tego miejsca? - zastanowiła się na głos wiedźminka – A może ty wiesz coś o tej legendzie o wieży? - Zapytała szeryfa.
Rodmił tylko pokręcił głową.
- Nie jestem tu zbyt długo, nieszczególnie interesowały mnie legendy. Ale kapłanki mogą coś wiedzieć, czy o historii czy chociaż o tym symbolu. Ja tymczasem... poinformuję rodzinę tego biednego chłopaka. Wypada mi tylko życzyć wam powodzenia.
Skinęli mu na pożegnani i udali się do karczmy. Postanowili, że przed wizytą w świątyni i tak muszą trochę odpocząć.


==============================


Noc minęła na szczęście spokojnie, ale obudzili się późno, wciąż poobijani, z ranami dopiero zaczynającymi się zabliźniać, mimo wcześniejszej pomocy kapłanek Melitele. Zjedli sute śniadanie i udali się bez zwłoki do świątyni, przedstawiając im znane sobie informacje i zadając swoje pytanie. Wielebna Anna wysłuchała ich uważnie, oglądając wisiorek. Wcześniej na pewno przyjrzała się także symbolowi, wypalonemu na plecach przemienionego mężczyzny. Wyjęła jakieś stare księgi, wertując jedną całkiem długo i stukając palcem w stronice.
- Mam... mam...
Czytała jeszcze chwilę, w końcu podnosząc wzrok.
- To elficka runa, oznaczająca wodospad. Według legendy, kilkaset lat temu, właśnie nieopodal malowniczego wodospadu znajdowała się wieża elfiego maga, zburzona potem przez zabobonnych ludzi. Wspomniane jest także coś o grocie i pięknym malowidle. To podania przekazywane przez długi czas tylko z ust do ust, nie są więc zbyt dokładne i mogą wypaczać prawdę. Niestety nie jestem w stanie powiedzieć wam o tym więcej, niż napisano.
No cóż, w wiosce wiele o tym nie wiedziano, ale przynajmniej skierowano ich w jakimś konkretnym kierunku.

Gdy już opuścili przybytek Melitele, Mark objął wiedźminkę, teraz znacznie weselszy niż jeszcze dobę wcześniej. Można było podejrzewać, że to wpływ tego, że mag leżał połamany na świątynnej pryczy.
- Domyślam się, że nie odpuścimy? Muszę przyznać, że odkąd zacząłem się z tobą zadawać, życie zrobiło się ciekawsze, ale i bardziej niebezpieczne. Z drugiej strony... patrząc na to wszystko co przeżyłem... ochranianie karawan wcale bezpieczniejsze nie było.
- Jestem ciekawa tej legendy i tego co teraz się tam dzieje - Arina oplotła mężczyznę rękoma w pasie i popatrzyła mu w oczy - ale jeśli nie masz ochoty się w to mieszać, możemy odpuścić i pojechać dalej. Pieniądze sołtysa wystarczą na jakiś czas, a ta sprawa może okazać się bardzo niebezpieczna. Ktoś kto zamienił tego człowieka z pewnością nie jest byle kim. To nie zwykły, bezrozumny potwór, ale istota bardzo inteligentna. Może nawet nie jedna...
Mark pokręcił głową, składając miękki pocałunek na jej wargach.
- Muszę się do tego przyzwyczaić, do tego, że będziemy ryzykować. Może w razie czego zginę pierwszy. - mrugnął do niej - Z drugiej strony nie będzie może tak źle. I... nie wiem czemu to mówię... ale jeśli to sprawa magii to może powinniśmy poczekać aż Karl wydobrzeje?
- Nie przepadam za nim i w ostatnim starciu nie popisał się szczególnie, ale możesz mieć rację - dziewczyna skinęła głową - Nadal jednak nie mamy pojęcia gdzie znajduje się ta wieża i wodospad. Zanim więc mag wróci do formy możemy się trochę rozejrzeć po okolicy.
Mężczyzna zaśmiał się krótko.
- Co do wodospadu, to chyba jednak wiemy. Szeryf o nim wspominał, tam zaczynają się terytoria elfów. Wątpię, by chodziło o inny.
- Rzeczywiście - wiedźminka też się uśmiechnęła - zupełnie wyleciało mi to z głowy... myślisz, ze moglibyśmy się wybrać na mały rekonesans? Czy czekamy na Karla i wyruszymy już a nim? W sumie nam też przydałoby się trochę odpoczynku i czasu na zaleczenie obrażeń.
- Może tak, ale z drugiej strony wizja wędrowania z Karlem przez kilka dni... - kwaśna mina mówiła wszystko - Gdy nie damy rady, możemy się wrócić i tylko zdać raport Rodmiłowi, on może tam podążyć z całym oddziałem.
- Więc jedziemy sami - Arina skinęła głową - zostawmy sobie dzisiejszy dzień na odpoczynek i ruszymy jutro o świcie. Co o tym myślisz?
- Tylko jeśli obiecasz, że dziś będziesz bardziej aktywna - roześmiał się, powoli wznawiając marsz, ale nie kierując się w żadną konkretną stronę. Wiedźminka zawtórowała mu pogodnie, a potem nachyliła się bliżej do jego ucha i szepnęła:
- Zobaczę co da się zrobić...

Przygotowania nie były skomplikowane, racje dostali za darmo, podobnie stajnię dla koni - te bowiem musiały zostać, przeprawa przez las, tuż przy strumieniu nie była dla nich odpowiednia, zwłaszcza, że zaczynał się tu górzysty teren. Sam strumień był spory, czasami głęboki na tyle, że nie trudno było się w nim utopić, za to jego kamieniste, często pozbawione roślin brzegi umożliwiały łatwą wędrówkę. Teren cały czas, czasem szybciej, czasem wolniej, wznosił się i zmieniał nieznacznie, nabierając górskiej charakterystyki. Nie rozmawiali wiele, skupiając się bardziej na marszu i dopiero wieczorami, przy ogniu, mogli oddać się bardziej sobie. Było spokojnie, cicho. Drugiej nocy, aż zbyt cicho. Plusk wody zmienił się nieznacznie, wychwycony przez czujne zmysły wiedźminki. Skoczyła na równe nogi, dostrzegając humanoidalną, oślizgłą sylwetkę wynurzającą się z wody. Nawet w takim stadium, w jakim się znajdowała, miała wyraźnie rozpoznawalne elfie uszy. Niestety była też topielcem. Skoczyli na równe nogi, a zapobiegliwy Mark, tym razem oprócz miecza, sięgnął także po magiczny sztylet.


=========================


Najgorsze w pieszej wędrówce było noszenie wszystkiego na własnych plecach. Arina nie należała do słabeuszy, ale dwa solidne miecze ważyły sporo, a przebyte kilometry dodawały im jeszcze więcej wagi. Musiała więc ostatecznie zdecydować się na jeden. Nie miała pojęcia z kim przyjdzie im się zmierzyć na końcu podróży, ponieważ jednak z założenia miał to być tylko rekonesans, a solidny, żelazny miecz Marka i jego umiejętności budziły zaufanie, ostatecznie przypasała do pasa srebrny na wypadek bardziej niezwykłego spotkania.

Szli brzegiem strumienie i kiedy teren zaczął się podnosić dziewczyna w duchu przyznała słuszność swojej decyzji pozostawienia większości rzeczy w gospodzie. Mogli za to upajać się soczystymi kolorami wiosennej zieleni i niezwykłym, orzeźwiającym zapachem podgórskiego lasu, przesyconego igliwiem i żywicą. Droga w górę pomiędzy kamieniami wymagała uwagi. Wędrowali więc zazwyczaj w ciszy, a jednak wiedźminka doszła do wniosku, że w obecności obok drugiego człowieka jest coś kojącego i niosącego poczucie bezpieczeństwa. Być może złudne, ale jakże przyjemne. Miała wrażenie, że jej więź z tym mężczyzną stała się jakby mocniejsza, głębsza. Może dzięki temu, że przestał walczyć z jej przeznaczeniem bardziej potrafił cieszyć się codziennością.

Wieczorem przy ognisku w połączeniu ciał cieszyli się własną bliskością. Zjednoczeni na łonie natury i otoczeni jej kokonem. Wszędzie panowały spokój i niczym nie zmącona harmonia świata.


Jednak kolejnego wieczoru, ta harmonia została zakłócona...

Najpierw w czułe ucho Ariny uderzyła tak bardzo nienaturalna w pełnym życia lesie cisza. Potem dziwny plusk wody w dość głębokim w tym miejscu strumieniu spowodował, że włoski zjeżyły jej się na ciele. Instynktownie zerwała się z miejsca chwytając za rękojeść srebrnego miecza. Stwór, który wychynął z kipieli musiał kiedyś należeć do rasy elfów. Teraz jednak niewiele miał wspólnego z przedstawicielami tego dumnego plemienia. Jedynie elfie uszy świadczyły o dawnej przynależności. Rozmyte, rozmiękłe w wodzie rysy stanowiły koszmarną karykaturę przystojnej kiedyś twarzy, a oślizłe, zielonkawe ciało budziło wstręt i odruch wymiotny.

Dziewczyna bez wahania ruszyła w kierunku topielca kierując się nieznacznie w jego prawą stronę, a Mark ze swym mieczem w jednej i magicznym sztyletem w drugiej ręce, doskonale rozumiejąc nieznaczne skinienie ręką zaczął go zachodzić od strony lewej.
 
Sekal jest offline