Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2010, 01:25   #12
Bogdan
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Ileż to czasu minęło, od kiedy widziałem cię po raz ostatni? Ile razy wiatr zamiatał żółte, klonowe liście? Bo chyba wiatr... Lepiej wierzyć, że to był on, nie jakiś zwykły, banalny grabarz ogrodnik... Tak to z pewnością wiatr...
Wiele.
A jednak nic się nie zmieniłeś. Prócz patyny czasu, która z resztą pokrywała cię na długo, nim spotkaliśmy się po raz pierwszy. Czas, ten złodziej doskonały odebrał mi ciebie... Ale nie na zawsze. Widać i jemu drobiazgi prześlizgują się między palcami.
Uśmiech, jakże nie pasujący do tej twarzy, wykoślawił oblicze pasażera. Palce, szczupłe i ruchliwe pieściły zimną powierzchnię kamienia. Jednak spojrzenie, przelewające się po mijanych miejscach, twarzach, zdarzeniach zdawało się ignorować wszystko. Zarówno dal, jak i nerwową aktywność dłoni.
Kawiarenka. Szyld „Sułtan“. Grube szkło okien. Mężczyzna i kobieta przy stoliku. Żółte róże we flakonie....
Grube szkiełka okularów mijanego przechodnia nadaremno usiłującego przebić przezroczystym wzrokiem mrok bramy w poszukiwaniu treści listu. Koperta wirująca ku spotkaniu z rynsztokiem....
Bluszcz zazdrośnie zarastający chwałę parkowego pomnika....
Zakład zegermistrzowski Bergmana. Tysięczny stukot. Sekundy goniły się nawzajem. Miarowe ujadanie wylewało się aż tu, na ulicę. Spajało się równym stukotem z miejskim gwarem. Pożerało rzeczywistość niepostrzeżenie, z każdą chwilą odgryzając coraz to nowe kawałki. Rdzą pamięci pokrywało wszystko i wszystkich.
Zatopił się w wytarty plusz obicia siedzenia. Jakby chciał się ukryć, zniknąć z widoku temu, który niszczył teraźniejszość.
Jeszcze tylko jeden dzień. Noc zaledwie. Jeszcze tylko jeden...

Okna Salonu Madame Leveque. Róg Kpiarskiej i Kominiarskiej.... Młoteczki sztuką wirtuoza wydobywały z instrumentu harmonijne akordy. Muzyka przelewała się przez żywopłoty, mieszała z dalekim pogwarem miasta. Dźwięki i słowa przeplatały ze stukotem kopyt....
Idę cienistą stroną ulicy, a ty słoneczną
Płyniesz po jasnym tle kamienicy stopą taneczną
Idziesz słoneczny, sam, jak właśnie rozkwitły z pąka liść
Że idącemu cieniem jest jaśniej na ciebie patrząc iść.
Tam, po twej stronie przepych wiosenny klomby ogarnia
Tutaj już tylko schną chryzantemy w mrocznych kwiaciarniach
Idziesz słoneczną stroną ulicy i niesiesz naręcz bzu
A ja twą postać niosę z źrenicy po cienia stronie tu.
Barwne po twojej stronie wystawy, rojne kawiarnie
tutaj do niemych kin nieruchawy tłumek się garnie
I tak idziemy ty w gronie licznym, a ja tu z sobą sam
Ja po cienistej stronie ulicy, ty w słońcu cały tam
Słyszę za sobą szelest stronicy z prawdą odwieczną -
Tylko z cienistej strony ulicy widać słoneczną
Niechby tak trochę drogi nam zeszło nim skręce w swoją sień
Tobie mknącemu drogą słoneczną, mnie tą, gdzie już jest cień...
...miarowy stukot wybił się ponad pozostające w tyle dźwięki. Mężczyzna deklamował jeszcze, lecz i on nieubłaganie stawał się przeszłością. Pogrążał się w czasie. Zostawały emocje, nastrój, chwile.
- Będzie ci tego brakowało? - pytanie zabrzmiało jak ostatnie ostrzeżenie. Dorożkarz nawet gestem nie zdradził aktywności. jakby drzemał. Jedynie bruk miarowo podbijający koła imitował jego życie.
- Nie! - szybka odpowiedź. Zbyt szybka. Za nerwowa. Cisza. Jakby strach przed przyznaniem samemu sobie, że jednak może nie tak do końca NIE. Biblioteka. Latami, z trudem gromadzone egzemplarze. Stare, unikatowe dzieła o tematyce nikomu nie znanej, bo zbędnej. Zbiór pamiątek. Dla nikogo innego nie przedstawiający tak cennej wartości. Żal? Nostalgia? Zwątpienie?
- Nie! - odpowiedź była stanowcza i twarda. Zabrać ze sobą smutek straty to pozbawić się radości nowego. - Trzeba kroczyć naprzód z podniesionym czołem. Spalić mosty!
- Droga bez powrotu?
- Po co wracać tam, skąd...
- Prrrrr....
Nagły, mocny ruch ściągnął lejce, co osadziło konia i powóz w miejscu.
- Co tam znowu?
- Kot. Czarny. Przebiegł drogę.
- No to co?
- Ale czarny.
- W nocy wszystkie są czarne. Jedź!
- Tak jest Sir.

Dorożkarz już jakiś czas temu pogrążył się w ciemności. Noc. Cisza. Senność. Pogrążone w niebycie nocy miasto za plecami. Choć wrzało w nim życie, już go nie było. Xhysos... Była tylko stacja. Jakże inna, niż w świetle dnia. Milcząca, zasłuchana w samej sobie. Przyjazna, cicha, zadumana wielkimi ślepiami latarni przyglądała się wirującym wokół ćmom, co podobne mieszkańcom miasta garnęły się do światła. Ich światła, ich kłamstwa.
Ławka kusiła swoim ustroniem. Światła było dość, by czytać. Taka piękna, ciepła noc nie zasługiwała na zmarnowanie.
Kolejny tego dnia uśmiech niespodziewanie zawitał na tej nie nawykłej do takich grymasów twarzy. To dedykacja go wywołała. Tak, to wspomnienie zabiorę ze sobą. Nie jest warte, by zostało w Xystos. Dedykacja pisana ojcowską ręką na pierwszej stronie mojej ulubionej książki „Drzewa życia“

Skąd przychodzimy, kim jesteśmy, dokąd idziemy
przecież my wiemy, że nie bardzo pasujemy
do takich pytań i do braku odpowiedzi
sąsiedzi słońca, wody, nieba, ziemi sąsiedzi
tak nas zostawił na kształt znaku zapytania,
ten co przyjechał i nie pytał lecz się kłaniał,
tak układamy ręce jak nam kiedyś on ułożył,
który tu z nami w słońcu wiele szczęścia dożył
tu było wiele spraw, tysiące, taka moc,
że przegadany dzień nie starczy ani noc
a jak zamilczeć w słońcu, do księżyca grać,
i robić to po prostu, na co nas nie stać
 
Bogdan jest offline