Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2010, 19:56   #30
Libertine
 
Libertine's Avatar
 
Reputacja: 1 Libertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodze
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=mlmdCxaXyWg[/MEDIA]

Coś było na rzeczy i bynajmniej nie, dlatego, że ktoś przećpał. Ćpanie można było uznać za okres dawno zakończony, mimo to pozostawiał w głowie zmiany tak duże, że nawet w głowie autora całego tego szajsu tkwiły niewzruszone. Nie żeby trzymać się rzeczywistości, ale… to wszystko dawno przestało się mieścić w głowie. Nawet takiej dość sporych rozmiarów…

Czy muzeum było rzeczywistością? Czy tylko fantasmagorią w umyśle Cherry?

Jedna wielka, pieprzona psychodela. Spowodowana zapewne brakiem płynów, ogromnym stresem w ostatnich dniach, upojeniem alkoholowym, zażywaniem narkotyków. Jednym słowem 5:0 dla realistów. Coś jednak było na rzeczy…

***

Dzień, jak co dzień. Maurice wkurwiony spacerował po bezpiecznych jeszcze obrzeżach miasta, zastanawiając się nad jego przyszłością. Będąc w tym jakże rozwojowym rozmyślaniu więcej przeklinał niż prorokował. Były owszem, pojeby, które dziękowały za każdy dzień z kolei, ale jak można dziękować za zepsute popołudnie. Mimo to, te wszystkie negatywne uwagi gromadziły się gdzieś w jego wnętrzu, życie dało mu za bardzo po dupie, by wpłynęło to na jego zewnętrzny stan emocjonalny. W przeciwnym kierunku do Southride znajdował się sklep pewnego złomiarza, jedynego człowieka, którego na całym tym złomie szanował. Może i nie miał równo pod sufitem, ale przynajmniej różnił się od całej śmietanki towarzyskiej tego miasta.

- Dziwak…

Warknął Maurice, kiedy zastał zaspawane drzwi do jego sklepu. Było to zarówno jego mieszkanie, więc zabarykadowanie jedynych drzwi wyjściowych nie mogło być najlepszym pomysłem. Intuicyjnie okrążył jego majątek, lecz przez drobne okienka nie ujrzał żywej duszy. Gdy powolnym krokiem sunął po ziemi, wiatr zerwał się prawie momentalnie podrzucając piach i jego krótkie włosy do góry.

***

Impreza w Nieczystości zaczynała się w najlepsze, pomimo, że Dale zgubił gdzieś swojego towarzysza. Z niecierpliwością czekał na występ laski z plakatu, cóż… ta dziewczyna nieco go pobudzała. Być może, dlatego, że przez długi czas jej plakat zaspokajał żądzę murzyna. Oh, tak, Dale, spędził przy nim wiele owocnych wieczorów…

Nie otrzymał w końcu alkoholu od menela, choć zdarzył się już trochę napić w barze. Co prawda, to prawda, od jakiegoś czasu życie dawało Dale’owi garściami, lecz wraz z tym coraz bardziej nękało go pytanie, kiedy to się skończy. W jego życiu bywały wzloty i upadki, zazwyczaj bolesne, zdarzały się jednak mniej więcej sinusoidalnie. Cóż, teraz jednak nie miał zamiaru zaprzątać sobie tym głowy.

Dwa czarne, natłuszczone pośladki kręciły się tuż przed nim. To zdecydowanie poprawiało humor każdemu znajdującemu się tutaj facetowi. Zapatrzony, nie odrywając wzroku popijał jedynie ustrojstwo trzymane w dłoni.

***

Cztery buty zostawiały świeże ślady w piachu. Były to ciężkie, skórzane kowbojki. Gdzieś w całej tej pustce rozległ się stłumiony śmiech.



-Patrz stary, jak się kurwa najebała.

Znów śmiech, tym razem już nie był zgłuszony. Z ust mężczyzny dobiegał, mocny, basowy rechot.

-Eh, skoro została główka to może małe usta kutas? – zażartował jeden znad buciorów i schylił się dotykając dłonią twarz kobiety.

- Stary, wrzuć na luz, trupa będziesz jechał?

- Eh… to, chociaż się wyleje.

W rozchodzącej się kpinie kropelki zżółkniałego moczu opadały raz to na włosy, raz na twarz, a czasem na piasek nieopodal.

-Słyszałem, że gdzieś na północy się tym podniecają.

-Pojeby – odparł drugi potrząsając fiutem, by resztki kropel zetknęły się z ziemia. Następnie pośpiesznie zapiął rozporek i podążył za już odchodzącym towarzyszem.

***

Maurice postanowił jeszcze zerknąć na okolice Nieczystości, dawno nie kręciło się tam tyle szych. Wcisnął dłonie w swój stary, zakurzony płaszcz i skierował się po obrzeżach do klubu. Miał jeszcze jedną dobrą działkę schowaną na specjalne okazje, w skarpecie od buta.

To, co miał zrobić za chwilę było przeciwne z jego wszystkimi zasadami. Ale to, co się działo na jego oczach mogło oznaczać koniec dla tej mieściny. Koniec Alice Springs… przeżył tu tyle lat… tyle wspomnień. To, co odbijało się w jego okularach to stojący w płomieniach największy i najbardziej wpływowy klub w tym mieście. Z rozmyślania wyrwała go okazja, której nie mógł zmarnować. Zresztą plan ucieczki z tego miejsca kształtował się na nowo z każda kolejną sekundą. Jeden z tych dwóch gości, którym dał trefny towar szedł rzygając pod ścianą w ciemniej uliczce.

Nie czekając ani chwili Maruice podskoczył do niego i trzasnął w łeb jakimś kawałkiem żelaza. W pośpiechu zabrał kluczyki, skórę, bandanę. Gość bez gangsterskiego stroju na motorze rzucałby się w oczy…

***

Dale krążył ulicami miasta obserwując cała sytuacje i szukając kogoś znajomego. Był ciekaw czy ktokolwiek z całej jego ferajny przeżył. To, co działo się przy Nieczystości było istnym chaosem, masakrą, jakimś okropnym koszmarem. Prawie nadzy, chudzi do kości ludzie zbiegali się ze wszystkich stron podbierając jakiekolwiek rzeczy z zgliszcz. Niektórzy szukali spalonych ciał okrajawszy kawałki kończyn na oczach wszystkich wokół. Cobber nerwowo trzymał gnata celując w każdego, który zbliżył się do jego jadącej maszyny. Wnet gdzieś na końcu drugiej alejki dostrzegł motor, który kojarzył. Nie wahając się przekręcił dłoń i dodał gazu.

-Ej, stary, kurwa?! – darł się z całych sił Dale. Jednak albo ryk silnika był zbyt głośny, albo krzyki i wybuchy w mieście za bardzo waliły po uszach, lub też jego ziomek miał teraz dużo w głowie. Skłaniał się ku trzeciej opcji, ponieważ motocykl jego kumpla w wolnym tempie chybotał się z lewej na prawą, jakby jego kierowca nie był w stanie opanować maszyny. Krzyczący Dale w końcu stwierdził, że ma tego dosyć i podjeżdżając blisko uderzył kopem ciało drugiego, jak to w jego gangu robili wiele razy. Motor jego kumpla wpadł w rezonans i zaczął się schylać ku stronie Cobbera. Nagle koła straciły przyczepność, a powietrze przepełnił bezdźwięczny krzyk.

***

Czuł, że pysk ma cały w siniakach, jego ciało można było porównać z workiem ziemniaków przerzucanym cały dzień po ciężarówkach. Czuł się wymiętolony, popękany, obity, ale żywy.

-Nic Ci nie jest stary?- znajomy skądś głowy dotarł jego uszu.

Spróbował otworzyć oczy, ale nic z tego, jego twarz była tak spięta, że nawet nie potrafił ruszyć powiekami.

- Stary, żyjesz?

Maurice milczał, zresztą nie był w stanie otworzyć ust by wybełkotać jakąś odpowiedz. Nerwy dały sygnał, że ktoś, albo coś się do niego dobiera. Czuł jak chłodne palce zrzucają z niego maskę, potem bandanę.

-Kim ty kurwa jesteś?

Poczuł uderzenie dłonią, która w jakiś cudowny sposób rozluźniła jego mięśnie twarzy. Znajdując gdzieś w ostatnich zapasach siły i spojrzał na otaczający go świat. Chwilę potem próbował oprzeć się zaciskowi dłoni na jego szyi, niestety bezsilnie.

***

Dale był wkurwiony jak nigdy w życiu. W całej tej dzikiej agresji coraz mocniej zaciskał palce na ciele tego skurwiela. Z chwili na chwili, kiedy opór słabł czuł jakieś narastające uczucie niepokoju. W końcu zdecydował się puścić obręcz na szyi pozostawiając murzyna z potężną dawką kaszlu. To, co właśnie zatrzęsło jego portkami znajdowało się zupełnie w innym miejscu. Kilku łysych, schorowanych ludzi zerkało na jego maszynę oblizując wargi. Słyszał ostrzeżenia, żeby nie zatrzymywać się w strefie „cmentarnej”. Niczym na rozkaz banda oszołomów rzuciła się w jego kierunku. Pistolet zawirował w jego dłoni i kule rozpoczęły przeszywać powietrze.

-Bang! Bang! Bang!

Dłoń Cobbera trzęsła się koszmarnie. Historie, które kiedyś opowiadali sobie dla zabawy teraz stawały mu przed oczyma. Pieprzeni kanibale…

-Bang! Bang! Bang!

Padło dwóch. Jeszcze trzech. Wycelował.

-Bang! Bang! Bang!

Czuł już napływającą ekstazę do ciała. Pozostał tylko jeden, udało mu się kurwa, przeżyje kurwa.

-tryk, tryk, tryk

Mężczyzna z siekierą w ręku był już w zasięgu metrów. Cobber panicznie złapał z kolejny magazynek starając się go wcisnąć w odpowiednie miejsce. Ręka, której wibracje były jednak gorsze niż u kogoś chorego na Parkinsona nie miała szans wcisnąć magazynku na czasu. Czas zatrzymał się w miejscu. A cielsko szarżującego faceta zwaliło się na niego.

-Aaaaa!

Zakrzyczał Cobber. Jego piskliwy okrzyk strachu przerwał mu jednak głos spod dupy.

- Może byś tak raczył się podnieść. – warknął Maurice.

W całej tej sytuacji było więcej szczęścia niż umiejętności. Freeman, owszem, umiał rzucać nożami, ale nie w pozycji leżącej z przyciśniętą po części ręką. To, że trafił prosto w krtań było czystym przypadkiem. Wciąż oszołomiony Dale poniósł się na dwie nogi zsuwając z siebie zakrwawione cielsko.

- Dzięki człowieku, uratowałeś mi życie.

- Jeśli chcesz się w jakikolwiek odwdzięczyć to lepiej stąd spadajmy, zaraz znajdą się kolejni chętni.

Życie Cobbera szło sinusoidalnie. Raz tryskało szczęściem, zaś innym razem było przekleństwem. Tym razem chyba po raz kolejny wspinał się na szczyt, bowiem motor po wypadku ruszył.

***

Słony smak na jej wargach pobudził ją do życia. Wzrok przed nią nadal był nieco rozmazany. Dojrzała przed sobą dwie pary zakurzonych butów. Była gotowa wypluć przed siebie cokolwiek znalazło się w jej ustach, lecz ślina była tak gęsta, że jedynie utknęła jej na wardze.

-Czekajcie – warknęła zachrypłym głosem.

-Patrz, panienka się odezwała. – odparł jeden z dwóch mężczyzn obracając się na pięcie. Drugi też za długo nie czekał i podszedł bliżej jej zanurzonej w piasku głowie.

- Ej, Maruice. Byłeś kiedyś w Nieczystości?

- Nie Dale, a co?

- A, była tam kiedyś taka laska… miała na imię… hmm…

-Sherry – dopowiedziała pokryta piachem kobieta.

- Dokładnie, eee…

***

Moglibyście mi, chociaż powiedzieć, co robicie na środku pustyni? – powiedziała człapiąca się za mężczyznami Sherry. Maruice nie odzywając wskazał palcem na mapę, na której widniał znaczek stacji benzynowej.

Rzeczywiście, blondynka niedługo w oddali zauważyła jakiś zarys budynku. Manierka, która wręczył jej z chłopaków pozwoliła po części wrócić do siebie. Co w jej aktualnym stanie przeszkadzało najbardziej to… oszczane włosy. Z chęcią wbiłaby nóż temu, kto to zrobił, zresztą już sobie to przyrzekła. Problem w tym, że żaden nie chciał się przyznać.

Stacja wciąż rosła i rosła na horyzoncie. Wyglądało na to, że udało jej się przetrwać trudy tego świata. Choć budynek wyglądał na opuszczony i zdewastowany to jest nadzieja, że znajdą tam, chociaż jeden kanister benzyny.

Ta z pozoru pusta oaza jednak miała gościa, którego szybko rozpoznała Sherry.

-Gorzała?! – krzyknęła na ile mogła z swoim wysuszonym gardłem.

Mężczyzna obejrzał się przez ramię i zaczął uciekać. Dale natychmiastowo złapał za swoją spluwę i wycelował.

- Strzelać?
 
Libertine jest offline