Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2010, 20:34   #31
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
"Pieprzone gnojki" Maurice przeklinał w myślach napotkanych niedawno motocyklistów. Dzień z pewnością nie należał do udanych, chociaż zaczynał się nie najgorzej. Diler schodził niemal każdą uliczkę w promieniu jakichś dwóch kilometrów, ale przyniosło mu to niewielki profit. Jeszcze na koniec musiał trafić na tę pochrzanioną parkę szukającą taniej rozrywki. To wydarzenie ostatecznie odebrało mu ochotę na jakikolwiek handel. Idąc drogą rozmyślał nad wieloma rzeczami, nawet nie zważając dokąd właściwie zmierza. Dopiero po 5-10 minutach zorientował się gdzie jest. Rozpoznając znajome budynki postanowił wpaść do starego Teda, złomiarza i lekkiego dziwaka, który jednak zyskał sympatię murzyna.

Z Tedem poznali się już dawno temu, kiedy Freeman spoglądając w lustro nie dostrzegał jeszcze zmarszczek i siwych włosów, a na ulicach Alice Springs przebywało jakby mniej samobójców. Chociaż to ostatnie może być jedynie złudzeniem młodości, która zawsze wydaje się bardziej kolorowa, nawet jeżeli taka nie była. Wówczas to młody Ted handlował drobnymi spluwami typu rewolwery mniejszego kalibru, a nawet kilkoma granatami domowej roboty. Próbował sprzedać swój towar przed "Grubą Bertą", przed którą młody Maurice rozmawiał z kilkoma znajomymi. Wtedy pojawił się niezadowolony klient, mierzący spokojnie ze dwa metry. Żądał czegoś w rodzaju gwarancji.

Alice może i było brutalnym miastem, ale w całej swej brutalności było również miastem prostym. Gwarancja ograniczała się do wyboru kuli w łeb lub oddania całego swojego towaru. Oczywiście to wszystko miało miejsce tylko w przypadku, gdy sprzedawca nie był w stanie przeciwstawić się kupującemu. Dwumetrowy king kong prawdopodobnie nie miewał problemów ze zwrotem zepsutego sprzętu. Tym razem miało być inaczej.

Ku zdziwieniu wszystkich Ted zaczął okładać dryblasa i, co więcej, pokonał go! Po wszystkim zajrzał jeszcze do kieszeni koszykarza i zabrał mu wszystko co przedstawiało jakąś wartość. Zostawił mu tylko broń. Najwidoczniej nie miał w zwyczaju pozbawiać ludzi ich jedynej szansy przetrwania w tym chorym świecie. Gdy odchodził, dwumetrowiec wyciągnął pistolet i wycelował w swojego pogromcę. Strzał. Ted odwrócił się by zobaczyć jak niedoszły napastnik opuszcza krwawiącą głowę na ziemię. To Maurice zastrzelił gnoja, ratując tym samym przyszłemu złomiarzowi skórę.

Od tamtej pory często razem pili w sklepie, albo domu Freemana, chociaż częściej w tym pierwszym przybytku. Ted, jako białas, wolał nie pokazywać się za często w Southride. Może nawet słusznie zresztą. Tym razem jednak sklepikarz zdawał się być nieobecny. Czarnuch obszedł wszystkie okna, ale niczego przez nie nie mógł dojrzeć, a zespawane drzwi uniemożliwiały podjęcie jakiegokolwiek działania. Zrezygnowany murzyn postanowił udać się pod Nieczystość. Może jednak coś jeszcze sprzeda...

* * * * *

Ogień. Wszędzie ogień. Płomienie tańczyły na wielkim budynku przyćmiewając wszystko inne w zasięgu wzroku. Nawet wspaniały klub Nieczystość nie był w stanie oprzeć się ogniowi. Płonął tak jak gdyby niczym się nie różnił od tych wszystkich drewnianych bud dookoła. Pożar nie rozróżniał nędznych przybytków od wspaniałych domów, a może nawet te bogate przyciągały go z większą siłą. Faktem było, że najsłynniejsze miejsce w promieniu setek kilometrów właśnie jarało się, a za godzinę lub dwie zostanie z niego tylko sterta popiołu.


A gdy to już się stanie, podobny los czeka całe Alice Springs z Mauricem jeżeli ten czegoś nie wymyśli. Musiał się jak najszybciej wydostać z miasta. Wówczas, gdy rozmyślał co tu dalej począć, zobaczył jednego z bałwanów, którzy nie tak dawno się z niego naśmiewali, chwiejącego się i ledwie trzymającego na nogach. Poznał go momentalnie. Czarnuch długo nie zapominał urazów, a twarze osób, które go wkurzyły, zapadały mu głęboko w pamięć. Normalnie by tego nie zrobił, ale teraz musiał ratować własne cztery litery. Podszedł do białasa, który go chyba nawet nie zauważył i trzasnął go w łeb jakimś prętem znalezionym na ulicy. Facet upadł na ziemię, a z głowy wypłynęła posoka krwi i coś galaretowatego, co mogło być mózgiem motocyklisty. Tak kończą ci, którym się wydaje, że są największymi graczami. Jakiś śmieć rozwala ich przy pierwszej okazji.

Freeman przywłaszczył sobie skórzaną kurtkę gangstera, oraz jego bandanę. Wolał wyglądać jak każdy motocyklista, przynajmniej do czasu aż nie oddali się od miasta na znaczną odległość. Podbiegł do maszyny trupa i zapalił ją. Ściągnął swój płaszcz, kładąc go na baku motoru, a sam przywdział strój byłego właściciela pojazdu. Usiadł wygodnie, po czym ostrożnie ruszył przed siebie. Pierwszy raz w życiu prowadził jednośladowca.

Szczęście nie trwało jednak długo. Murzyn nie ujechał nawet kilkuset metrów, gdy usłyszał za sobą krzyk. Mając nadzieję, że jednak nie dotyczy jego, przyśpieszył odrobinę. Ścigający go niestety nie rezygnował i po jakimś czasie niemal zrównał się z pojazdem Maurice'a. Nic zresztą dziwnego, musiał być wprawionym motocyklistą. To co stało się w następnej chwili, dla murzyna było jedynie serią przelatujących obrazków.

Nagle poczuł jakiś nacisk z prawej strony, a zaraz potem tracił już kontrolę nad motocyklem. Zdaje się, że przeleciał przez kierownicę, jednak tego już dokładnie nie pamiętał. Odzyskał świadomość na dźwięk jakiegoś głosu, który już chyba gdzieś słyszał:

- Nic ci nie jest stary? - czarnuch nie odpowiadał. Chciał otworzyć oczy, ale nie mógł. Cała twarz zaczęła go piec, poczuł też inne mięśnie, które krzyczały w proteście przeciw takiemu traktowaniu. - Stary, żyjesz? - głos powtórzył zapytanie. Freeman raz jeszcze spróbował podnieść powieki, ale ponownie mu się nie udało. Zaczynał sobie powoli przypominać co tu robi. - Kim ty kurwa jesteś? - tego się obawiał. Coś mu mówiło, że ten głos, chociaż zmartwiony jego losem, niekoniecznie musi należeć do kogoś przyjaźnie nastawionego. Mocny cios w szczenę tylko potwierdził te przypuszczenia. Co ciekawe umożliwił też otwarcie oczu, jednak nie pomogło to w obronie przed kolejnym atakiem, jakim była próba uduszenia byłego już dilera. To był koniec...

A jednak nie. Dopiero po jakimś czasie Maurice przestał odpływać. Mroczki sprzed oczu powoli znikały, słuch powracał, życiodajny tlen potrafił zdziałać cuda, o ile tylko dostawał się do płuc i dalej układem krążenia do poszczególnych mięśni. Murzyn usłyszał odgłosy strzelaniny, a nad sobą zobaczył jakiegoś faceta strzelającego do niewidocznych celów. Freeman pomyślał o ucieczce, jednak w tym momencie strzelcowi skończyła się amunicja, a nad nim pojawił się jakiś drągal z siekierą w ręku.

W czarnuchu odezwał się instynkt przetrwania. Nie myśląc nad swoimi posunięciami, dobył noża i w jednej chwili rzucił nim, chwilę przed tym jak ciężkie cielsko motocyklisty zwaliło się na niego. Słyszał też długi krzyk, prawdopodobnie tego gościa, który na nim leżał.

- Może byś tak raczył się podnieść - warknął. Miał dość duszenia jak na jeden dzień. Gdy gangster łaskawie się podniósł Maurice zauważył, że jego rzut nożem był iście mistrzowski. Trafił napastnika prosto w gardło. To był naturalnie zwykły fart, ale murzyn nie zamierzał dzielić się tą informacją z żartownisiem. Teraz dopiero go rozpoznał.

- Dzięki człowieku, uratowałeś mi życie - jego zachowanie było już zgoła odmienne od tego sprzed knajpy Toma.

- Jeśli chcesz się w jakikolwiek odwdzięczyć to lepiej stąd spadajmy, zaraz znajdą się kolejni chętni.

* * * * *

Maurice i żartowniś, który przedstawił się jako Dale Cobber, przemierzali pustkowie, które zdawało się nie mieć końca. Oczywiście jak już się coś miało pieprzyć, to najlepiej wszystko. W bakach zabrakło paliwa, przez co obaj mężczyźni musieli chwycić za baniaki i szorować na piechotę, w kierunku najbliższej stacji. Dale uważał, że dobrze wie, gdzie się takowa znajduje. Oby rzeczywiście wiedział...

- Patrz stary, jak się kurwa najebała - Freeman wypatrzył jakąś, nie najbrzydszą by się wydawało, laskę, zakopaną po szyję w piachu. Doszedł do wniosku, że ktoś zabawił się za bardzo i zostawił tego trupa pośrodku niczego, a wiatr stopniowa przysypał zwłoki piaskiem.

- Eh, skoro została główka to może małe usta kutas? - motocyklista najwyraźniej odzyskiwał dawny wigor.

- Stary, wrzuć na luz, trupa będziesz jechał? - czarnuch nie zamierzał przeszkadzać swemu towarzyszowi w dogadzaniu sobie w jakikolwiek sposób, dopóki nie dotyczył on bezpośrednio jego osoby. Nie znaczyło to jednak, że musiał na wszystko przymykać oko zupełnie bez słowa.

- Eh… to, chociaż się wyleję.

- Słyszałem, że gdzieś na północy się tym podniecają - skomentował murzyn, rozglądając się wokół w nadziei na wypatrzenie stacji, co było jednak bez sensu, byli wciąż za daleko. Jednak każdy sposób na niepatrzenie na tą całą scenę był dobry. W tym samym czasie Dale zdołał już rozpiąć rozporek i zacząć swoją zabawę.

- Pojeby - skwitował rozmówca. Maurice natomiast pomyślał "Mowa". Cobber w tym czasie zrobił swoje i już mieli się zbierać, gdy z okolic gruntu doszło do nich ciche:

- Czekajcie.

- Patrz, panienka się odezwała - zauważył Dale. - Ej, Maurice. Byłeś kiedyś w Nieczystości? - dodał po krótkiej przerwie.

- Nie Dale, a co?

- A, była tam kiedyś taka laska… miała na imię… hmm…

- Sherry - dokończyła dziewczyna.

* * * * *


Dopiero po kilku godzinach trójka zdołała dotrzeć na stację. Mężczyźni niewiele dowiedzieli się o blondynce, nie licząc informacji o jej przeszłości w Nieczystości, którą jednak zawdzięczali Dale'owi. Podobnie dziewczyna nie wiedziała niczego o dwójce spieszonych motocyklistów, poza faktem, że szukają zupki do swoich maszyn.

- Gorzała?! - Sherry krzyknęła nagle, gdy dojrzała jakiegoś czarnucha kręcącego się w pobliżu starego dystrybutora. Ten obejrzał się szybko i nagle zaczął biec, tyle że w przeciwną stronę. Błyskawicznie zareagował na to Cobber, który wycelował w uciekiniera, ale zamiast nacisnąć spust, grzecznie spytał:

- Strzelać?

Maurice już miał odpowiedzieć, że po jaką cholerę, kiedy zorientował się, że pytanie nie było skierowane do niego. Jego towarzysz patrzył się na dziewczynę, wyraźnie zadowolony z całej sytuacji. Chciał jej zaimponować? Któż to odgadnie, zresztą to jego sprawa przed kim się popisuje. Freeman swoim zwyczajem obserwował wszystko z boku.
 
Col Frost jest offline