Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-08-2010, 20:34   #31
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
"Pieprzone gnojki" Maurice przeklinał w myślach napotkanych niedawno motocyklistów. Dzień z pewnością nie należał do udanych, chociaż zaczynał się nie najgorzej. Diler schodził niemal każdą uliczkę w promieniu jakichś dwóch kilometrów, ale przyniosło mu to niewielki profit. Jeszcze na koniec musiał trafić na tę pochrzanioną parkę szukającą taniej rozrywki. To wydarzenie ostatecznie odebrało mu ochotę na jakikolwiek handel. Idąc drogą rozmyślał nad wieloma rzeczami, nawet nie zważając dokąd właściwie zmierza. Dopiero po 5-10 minutach zorientował się gdzie jest. Rozpoznając znajome budynki postanowił wpaść do starego Teda, złomiarza i lekkiego dziwaka, który jednak zyskał sympatię murzyna.

Z Tedem poznali się już dawno temu, kiedy Freeman spoglądając w lustro nie dostrzegał jeszcze zmarszczek i siwych włosów, a na ulicach Alice Springs przebywało jakby mniej samobójców. Chociaż to ostatnie może być jedynie złudzeniem młodości, która zawsze wydaje się bardziej kolorowa, nawet jeżeli taka nie była. Wówczas to młody Ted handlował drobnymi spluwami typu rewolwery mniejszego kalibru, a nawet kilkoma granatami domowej roboty. Próbował sprzedać swój towar przed "Grubą Bertą", przed którą młody Maurice rozmawiał z kilkoma znajomymi. Wtedy pojawił się niezadowolony klient, mierzący spokojnie ze dwa metry. Żądał czegoś w rodzaju gwarancji.

Alice może i było brutalnym miastem, ale w całej swej brutalności było również miastem prostym. Gwarancja ograniczała się do wyboru kuli w łeb lub oddania całego swojego towaru. Oczywiście to wszystko miało miejsce tylko w przypadku, gdy sprzedawca nie był w stanie przeciwstawić się kupującemu. Dwumetrowy king kong prawdopodobnie nie miewał problemów ze zwrotem zepsutego sprzętu. Tym razem miało być inaczej.

Ku zdziwieniu wszystkich Ted zaczął okładać dryblasa i, co więcej, pokonał go! Po wszystkim zajrzał jeszcze do kieszeni koszykarza i zabrał mu wszystko co przedstawiało jakąś wartość. Zostawił mu tylko broń. Najwidoczniej nie miał w zwyczaju pozbawiać ludzi ich jedynej szansy przetrwania w tym chorym świecie. Gdy odchodził, dwumetrowiec wyciągnął pistolet i wycelował w swojego pogromcę. Strzał. Ted odwrócił się by zobaczyć jak niedoszły napastnik opuszcza krwawiącą głowę na ziemię. To Maurice zastrzelił gnoja, ratując tym samym przyszłemu złomiarzowi skórę.

Od tamtej pory często razem pili w sklepie, albo domu Freemana, chociaż częściej w tym pierwszym przybytku. Ted, jako białas, wolał nie pokazywać się za często w Southride. Może nawet słusznie zresztą. Tym razem jednak sklepikarz zdawał się być nieobecny. Czarnuch obszedł wszystkie okna, ale niczego przez nie nie mógł dojrzeć, a zespawane drzwi uniemożliwiały podjęcie jakiegokolwiek działania. Zrezygnowany murzyn postanowił udać się pod Nieczystość. Może jednak coś jeszcze sprzeda...

* * * * *

Ogień. Wszędzie ogień. Płomienie tańczyły na wielkim budynku przyćmiewając wszystko inne w zasięgu wzroku. Nawet wspaniały klub Nieczystość nie był w stanie oprzeć się ogniowi. Płonął tak jak gdyby niczym się nie różnił od tych wszystkich drewnianych bud dookoła. Pożar nie rozróżniał nędznych przybytków od wspaniałych domów, a może nawet te bogate przyciągały go z większą siłą. Faktem było, że najsłynniejsze miejsce w promieniu setek kilometrów właśnie jarało się, a za godzinę lub dwie zostanie z niego tylko sterta popiołu.


A gdy to już się stanie, podobny los czeka całe Alice Springs z Mauricem jeżeli ten czegoś nie wymyśli. Musiał się jak najszybciej wydostać z miasta. Wówczas, gdy rozmyślał co tu dalej począć, zobaczył jednego z bałwanów, którzy nie tak dawno się z niego naśmiewali, chwiejącego się i ledwie trzymającego na nogach. Poznał go momentalnie. Czarnuch długo nie zapominał urazów, a twarze osób, które go wkurzyły, zapadały mu głęboko w pamięć. Normalnie by tego nie zrobił, ale teraz musiał ratować własne cztery litery. Podszedł do białasa, który go chyba nawet nie zauważył i trzasnął go w łeb jakimś prętem znalezionym na ulicy. Facet upadł na ziemię, a z głowy wypłynęła posoka krwi i coś galaretowatego, co mogło być mózgiem motocyklisty. Tak kończą ci, którym się wydaje, że są największymi graczami. Jakiś śmieć rozwala ich przy pierwszej okazji.

Freeman przywłaszczył sobie skórzaną kurtkę gangstera, oraz jego bandanę. Wolał wyglądać jak każdy motocyklista, przynajmniej do czasu aż nie oddali się od miasta na znaczną odległość. Podbiegł do maszyny trupa i zapalił ją. Ściągnął swój płaszcz, kładąc go na baku motoru, a sam przywdział strój byłego właściciela pojazdu. Usiadł wygodnie, po czym ostrożnie ruszył przed siebie. Pierwszy raz w życiu prowadził jednośladowca.

Szczęście nie trwało jednak długo. Murzyn nie ujechał nawet kilkuset metrów, gdy usłyszał za sobą krzyk. Mając nadzieję, że jednak nie dotyczy jego, przyśpieszył odrobinę. Ścigający go niestety nie rezygnował i po jakimś czasie niemal zrównał się z pojazdem Maurice'a. Nic zresztą dziwnego, musiał być wprawionym motocyklistą. To co stało się w następnej chwili, dla murzyna było jedynie serią przelatujących obrazków.

Nagle poczuł jakiś nacisk z prawej strony, a zaraz potem tracił już kontrolę nad motocyklem. Zdaje się, że przeleciał przez kierownicę, jednak tego już dokładnie nie pamiętał. Odzyskał świadomość na dźwięk jakiegoś głosu, który już chyba gdzieś słyszał:

- Nic ci nie jest stary? - czarnuch nie odpowiadał. Chciał otworzyć oczy, ale nie mógł. Cała twarz zaczęła go piec, poczuł też inne mięśnie, które krzyczały w proteście przeciw takiemu traktowaniu. - Stary, żyjesz? - głos powtórzył zapytanie. Freeman raz jeszcze spróbował podnieść powieki, ale ponownie mu się nie udało. Zaczynał sobie powoli przypominać co tu robi. - Kim ty kurwa jesteś? - tego się obawiał. Coś mu mówiło, że ten głos, chociaż zmartwiony jego losem, niekoniecznie musi należeć do kogoś przyjaźnie nastawionego. Mocny cios w szczenę tylko potwierdził te przypuszczenia. Co ciekawe umożliwił też otwarcie oczu, jednak nie pomogło to w obronie przed kolejnym atakiem, jakim była próba uduszenia byłego już dilera. To był koniec...

A jednak nie. Dopiero po jakimś czasie Maurice przestał odpływać. Mroczki sprzed oczu powoli znikały, słuch powracał, życiodajny tlen potrafił zdziałać cuda, o ile tylko dostawał się do płuc i dalej układem krążenia do poszczególnych mięśni. Murzyn usłyszał odgłosy strzelaniny, a nad sobą zobaczył jakiegoś faceta strzelającego do niewidocznych celów. Freeman pomyślał o ucieczce, jednak w tym momencie strzelcowi skończyła się amunicja, a nad nim pojawił się jakiś drągal z siekierą w ręku.

W czarnuchu odezwał się instynkt przetrwania. Nie myśląc nad swoimi posunięciami, dobył noża i w jednej chwili rzucił nim, chwilę przed tym jak ciężkie cielsko motocyklisty zwaliło się na niego. Słyszał też długi krzyk, prawdopodobnie tego gościa, który na nim leżał.

- Może byś tak raczył się podnieść - warknął. Miał dość duszenia jak na jeden dzień. Gdy gangster łaskawie się podniósł Maurice zauważył, że jego rzut nożem był iście mistrzowski. Trafił napastnika prosto w gardło. To był naturalnie zwykły fart, ale murzyn nie zamierzał dzielić się tą informacją z żartownisiem. Teraz dopiero go rozpoznał.

- Dzięki człowieku, uratowałeś mi życie - jego zachowanie było już zgoła odmienne od tego sprzed knajpy Toma.

- Jeśli chcesz się w jakikolwiek odwdzięczyć to lepiej stąd spadajmy, zaraz znajdą się kolejni chętni.

* * * * *

Maurice i żartowniś, który przedstawił się jako Dale Cobber, przemierzali pustkowie, które zdawało się nie mieć końca. Oczywiście jak już się coś miało pieprzyć, to najlepiej wszystko. W bakach zabrakło paliwa, przez co obaj mężczyźni musieli chwycić za baniaki i szorować na piechotę, w kierunku najbliższej stacji. Dale uważał, że dobrze wie, gdzie się takowa znajduje. Oby rzeczywiście wiedział...

- Patrz stary, jak się kurwa najebała - Freeman wypatrzył jakąś, nie najbrzydszą by się wydawało, laskę, zakopaną po szyję w piachu. Doszedł do wniosku, że ktoś zabawił się za bardzo i zostawił tego trupa pośrodku niczego, a wiatr stopniowa przysypał zwłoki piaskiem.

- Eh, skoro została główka to może małe usta kutas? - motocyklista najwyraźniej odzyskiwał dawny wigor.

- Stary, wrzuć na luz, trupa będziesz jechał? - czarnuch nie zamierzał przeszkadzać swemu towarzyszowi w dogadzaniu sobie w jakikolwiek sposób, dopóki nie dotyczył on bezpośrednio jego osoby. Nie znaczyło to jednak, że musiał na wszystko przymykać oko zupełnie bez słowa.

- Eh… to, chociaż się wyleję.

- Słyszałem, że gdzieś na północy się tym podniecają - skomentował murzyn, rozglądając się wokół w nadziei na wypatrzenie stacji, co było jednak bez sensu, byli wciąż za daleko. Jednak każdy sposób na niepatrzenie na tą całą scenę był dobry. W tym samym czasie Dale zdołał już rozpiąć rozporek i zacząć swoją zabawę.

- Pojeby - skwitował rozmówca. Maurice natomiast pomyślał "Mowa". Cobber w tym czasie zrobił swoje i już mieli się zbierać, gdy z okolic gruntu doszło do nich ciche:

- Czekajcie.

- Patrz, panienka się odezwała - zauważył Dale. - Ej, Maurice. Byłeś kiedyś w Nieczystości? - dodał po krótkiej przerwie.

- Nie Dale, a co?

- A, była tam kiedyś taka laska… miała na imię… hmm…

- Sherry - dokończyła dziewczyna.

* * * * *


Dopiero po kilku godzinach trójka zdołała dotrzeć na stację. Mężczyźni niewiele dowiedzieli się o blondynce, nie licząc informacji o jej przeszłości w Nieczystości, którą jednak zawdzięczali Dale'owi. Podobnie dziewczyna nie wiedziała niczego o dwójce spieszonych motocyklistów, poza faktem, że szukają zupki do swoich maszyn.

- Gorzała?! - Sherry krzyknęła nagle, gdy dojrzała jakiegoś czarnucha kręcącego się w pobliżu starego dystrybutora. Ten obejrzał się szybko i nagle zaczął biec, tyle że w przeciwną stronę. Błyskawicznie zareagował na to Cobber, który wycelował w uciekiniera, ale zamiast nacisnąć spust, grzecznie spytał:

- Strzelać?

Maurice już miał odpowiedzieć, że po jaką cholerę, kiedy zorientował się, że pytanie nie było skierowane do niego. Jego towarzysz patrzył się na dziewczynę, wyraźnie zadowolony z całej sytuacji. Chciał jej zaimponować? Któż to odgadnie, zresztą to jego sprawa przed kim się popisuje. Freeman swoim zwyczajem obserwował wszystko z boku.
 
Col Frost jest offline  
Stary 27-08-2010, 22:58   #32
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Wielka pustka. Tak wielka jak ta jebana pustynia, na której się obudziła. Tak wyglądał właśnie stan jej pamięci.
Głowę, bo właściwie tylko to było teraz możliwe, dałaby sobie obciąć, że usiadła zmęczona na jakimś starym fotelu w dziwnym muzeum techniki czy czymś takim. I najwyraźniej zasnęła. Powinna się więc tam obudzić, prawda?

Tymczasem Sherry obudziła się przysypana po szyję piaskiem. Słońce paliło okropnie jej twarz, promienie upierdliwej gwiazdy odbijały się od porozrzucanych wokoło butelek, między zębami czuła piasek. Nie miała siły się ruszyć, oblizać spękanych ust, wypluć tego całego gówna, jakie czuła w ustach.

Film jej się urwał.

***

Czuła jak jakiś ciepły płyn spływa jej po włosach. Chyba już nie spała, ale oczy wciąż miała zamknięte. Ze stanu pół świadomości wyrwał ją charakterystyczna zapach, dobitnie świadczący o tym, co właśnie znalazło się na jej głowie.
Otworzyła oczy. Zamrugała parę razy, bo jedyną rzeczą jaką widziała było oślepiające światło. Po kilku sekundach, jak przez mgłę dostrzegła przed sobą jakieś dwie ciemne postacie.

- Czekajcie - zdołała wykrztusić na tyle głośno, by zareagowali.

***

Nie była zbyt rozmowna, oni z resztą też. Szła za nimi, ot tak, żeby iść nie miała za bardzo innego wyjścia. Poza tym miała cichą nadzieję, że nie są jakimiś kompletnymi świrami. W końcu pomijając to, że któryś z tych skurwieli oszczał jej włosy zachowywali się całkiem normalnie.
Było wiele, bardzo wiele rzeczy, które mogliby zrobić z ledwo żywą panienką znalezioną na pustyni.
Swoją drogą czuła się jak jakaś pieprzona syrenka wyłowiona z morza przez dwóch żeglarzy zdana na ich łaskę i niełaskę. Z tą tyko różnicą, że była jedyną w swoim rodzaju cholerna syrenką pustynną.

W końcu doczłapali się nawet do stacji benzynowej, o której wspominali coś "wybawiciele".
Nie emanowała jakimś specjalny entuzjazmem na widok tej rudery. W końcu mogła okazać się kolejną nieprawdziwą rzeczą na jaką się natknęła.
Począwszy od podziemnego "miasteczka" na muzeum skończywszy wszystko wydawało się teraz jedną wielką fatamorganą.
Najbardziej zastanawiające było jednak to, gdzie podziali się ci wszyscy ludzie z którymi pokonywała pustynie jeszcze... jakiś czas temu. Bo przecież ludzi i tego co robili wymyślić sobie nie mogła. Chyba.
Nie wiedziała, co z tych wszystkich rzeczy które przeżyła ostatnimi czasy wydarzyło się naprawdę nie mówiąc już o tym kiedy miały miejsce. Bo jaki właściwie mamy dzień tygodnia, która godzina?

- Gorzała?! - wrzasnęła nagle gdy tylko dostrzegła murzyna.

- Strzelać? - Zapytał któryś z jej towarzyszy.

Zignorowała go. Wybałuszone oczy wpatrywały się w uciekającego mężczyznę.

- Kurwa, przecież ty nie żyjesz! - krzyknęła za nim. - Sama widziałam jak dostaje kulkę w łeb - dodała odwracając się w stronę dwóch stojących obok facetów. - Co tu się kurwa dzieje? - rzuciła tonem, który świadczył o tym, że gdyby dała radę na pewno by się już poryczała.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 29-08-2010, 13:42   #33
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Nazywam się Dale Cobber, jestem, a właściwie byłem, członkiem siejącego zgrozę gangu motocyklowego z Alice Springs, oto moja historia... Cholera, zawsze chciałem tak zacząć! W każdym razie muszę się pochwalić, iż znowu udało mi się wpakować w śmierdzące szambo i wyjść z niego żywo, ktoś pogratuluje? Nie? Może jak opowiem wam co się stało będziecie bardziej chętni.

Zaczęło się oczywiście od Nieczystości, tam praktycznie wszystko się zaczyna, zgubiłem gdzieś mojego durnego kumpla, ale przecież nie będę z tego powodu płakał, nie? W dodatku tuż przed moją twarzą tańcowała całkiem niezła laska, co prawda nie była to panienka z plakatu, ale po zdjęciu fatałaszków robiła spore wrażenie. Sam właściwie nie wiem co dokładnie stało się później, chyba za bardzo wlepiałem oczy w dwa piękne zderzaki panienki, w każdym razie za mną rozpętało się prawdziwe piekło. Kilku gości było już na niezłym haju i zaczęła się prawdziwa zabawa. Nieczystość dawno już chyba nie widziała takiej awantury, ludzie tłukli się i rzucali po całej sali, też miałem w tym swój skromny udział sprzedając kilka sierpowych jednemu pyskatemu dryblasowi. Była fajnie, ale jak zawsze ktoś musiał to spieprzyć! Jakiś drab wyciągnął spluwę i zrobił sobie strzelnicę, walił we wszystkich jak do kaczek, ledwo zdążyłem schować się za kontuarem. Dawno już nie widziałem takiej strzelaniny, kumple z gangu nieźle sobie radzili, dopóki Mike przypadkowo nie postrzelił Tom'a, cholera! Wtedy już wszyscy zaczęli do siebie nawalać.

Nie wiem ile to trwało, 10, może 15 minut, wszyscy potykali się już o stosy trupów, a kolejni chętni na jatkę wlewali się właśnie przez otwarte drzwi. Ważniak taki jak ja nigdy nie odpuściłby takiej zabawy, ale tym razem zwyciężyła chęć przeżycia, tym bardziej, że ktoś rozwalił cały bar i wspaniała gorzałka poszła w cholerę. W dodatku zajęła się ogniem, a tego już było za wiele. Strzeliłem z piąchy najbliższemu frajerowi, kolejnego poczęstowałem garścią ołowiu, rozpędziłem się i wyskoczyłem przez okno. W samą porę, bo Nieczystość prawie cała zajęła się już ogniem. Odpaliłem motocykl i popędziłem przed siebie, odwróciłem się jeszcze na moment i zobaczyłem jak seria wybuchów wstrząsa Nieczystością i budynkami obok, ktoś postawił maszynę zbyt blisko klubu...

Nawet nie wiedziałem gdzie spieprzać, wszędzie pełno było dzikusów, którzy walczyli o każdy ochłap mięska, ludzkiego mięska! Byłem już w różnych tarapatach, ale czegoś takiego w życiu nie widziałem. Na szczęście wkoło pełno było ochłapów, więc nikt jeszcze nie próbował rzucić się na mnie, co nie zmienia faktu, że i tak nerwowo ściskałem pistolet. Wtedy zobaczyłem znajomy motocykl, jeden z moich kumpli widocznie przeżył.

- Ej, stary, kurwa?! - krzyknąłem, ale silnik chyba to zagłuszył, a może panika nie pozwoliła mu się zatrzymać?

Jechał jakoś krzywo, myślę: naćpany pewnie, dodałem gazu i znalazłem się tuż obok. Nawet nie zareagował, więc starym dobrym zwyczajem wyrżnąłem mu z buta, nie opanował maszyny i zgadnijcie na kogo wpadł? Tak, zgadza się, na mnie... Niezła kraksa...

Ocknąłem się dość szybko, nie jeden miałem wypadek, więc wiedziałem już jak się zachowywać w razie problemu. Lekko obolały zacząłem zmierzać w kierunku kumpla. Nigdy nie lubiłem tego gościa, ale kiedy człowiek staje w obliczu takiej masakry, to miło jest spotkać kogoś znajomego, kto może ci pomóc.

- Nic Ci nie jest stary? Stary, żyjesz? - wciąż nie reagował, więc nachyliłem się i... cholera, to jakiś czarnuch!

Pewnie zareagowałem zbyt gwałtownie, za dużo nad tym nie myślałem, tylko zacząłem okładać go po pysku. Złapałem go za szyję i ścisnąłem z całej siły, czułem, że nie będzie stawiał za bardzo oporu. Nagle usłyszałem za sobą coś dziwnego, na początku nie zareagowałem, ale kiedy dźwięk się powtórzył odpuściłem czarnuchowi i odwróciłem się. Wtedy ich zobaczyłem, łysi, wychudzeni i głodni, witamy w strefie "cmentarnej"...

Rewolwer pojawił się w mojej dłoni szybciej, niż zdążyli mrugnąć, nie zwróciłem już nawet uwagi na spust tylko od razu, niczym rewolwerowiec, zacząłem naciskać na kurek. Padło dwóch, ale pozostali kanibale nawet tego nie zauważyli, biegli wciąż na mnie z tym szalonym błyskiem w oku, najwyraźniej byłem dla nich niczym szwedzki stół, nie zamierzali zmarnować okazji. Kolejnych dwóch padło, już tylko jeden...Wiecie jakie to uczucie, gdy pistolet robi tryk, tryk? Cholernie nie fajne...

Stres wygrał, starałem się jakoś wcisnąć zapasowy magazynek, ale ręce trzęsły mi się za bardzo, w dodatku wciąż kątem oka patrzyłem jak kanibal z wielkim toporkiem się do mnie zbliża. Sekundę później poczułem cały jego ciężar na sobie, mogłem wymachiwać głupio rękami, bo na nic więcej nie mogłem sobie pozwolić. Już myślałem, że moje czarne dupsko zostanie potraktowane jak befsztyk, ale wtedy gość, który leżał pode mną rzucił nożem i załatwił kanibala. Uff, było blisko... Maurice Freeman, tak nazywał się ten murzyn pode mną, zostaliśmy sami, więc razem odjechaliśmy. Lepszy jakiś towarzysz, niż żaden. Stworzyliśmy wesołą gromadkę podróżującą po tym co zostało z Australii, ja, ten dziwny popapraniec i... a zapomniałem!

Nie uwierzycie! Potem spotkaliśmy gwiazdę, samą Sherry, laseczka z mojego plakatu rodem z Nieczystości, gdyby nie to, że wcześniej (omyłkowo!) na nią naszczałem, to pewnie starałbym się jakoś do niej dorwać. Wiem, że sam na nią nasikałem, ale mimo wszystko wolę poczekać, aż doprowadzi się do ładu, strasznie cuchnie teraz. Poza tym teraz najważniejsze było znalezienie stacji benzynowej, byłem niemal pewny, że wiem gdzie taka się znajduje, więc tam też zmierzaliśmy i co? Haha! Dale Cobber ma zawsze rację, znaleźliśmy ją!

Na miejscu laska Sherry - Cherry rozpoznała jakiegoś gostka, który jak tylko nas zobaczył, zaczął spieprzać. Więc kulturalnie spytałem - Strzelać?

Olali mnie! Oboje! No kurwa to już przesada, nie będzie nikt takiego ważniaka jak ja olewał, wyciągnąłem gnata i wycelowałem pod nogi uciekiniera, postraszę go trochę, niech potańczy jak Jackson.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 01-09-2010, 00:32   #34
 
Libertine's Avatar
 
Reputacja: 1 Libertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodzeLibertine jest na bardzo dobrej drodze
Hyh, trafiony zatopiony – warknął zadowolony biker Dale widząc, jak uciekający mężczyzna upada twarzą w piach. Nie śpiesząc się nadto zbliżyli się do poległego faceta, a Maurice chwycił go za bark i przerzucił na drugą stronę.

-To nie on… - powiedziała jakby w zdziwieniu a zarazem piskliwej rozpaczy Cherry. Rzeczywiście mężczyzna mógł wyglądać identycznie jak Rozwała, bowiem ciuchy nosił te same. Rzucało się w oczy, że nie były na miarę, co znaczyło, że zapewne je ukradł.

- Kurwa – warknął klęczący Maurice majstrujący coś na kolanach. Gdy dziewczyna zajrzała mu przez ramię dostrzegła jak próbuję ratować rozlaną z kanistra benzynę wsiąkającą w piasek w coraz to szybszym tempie.

***

Godzina leniwie goniła kolejną w palącym słońcu. Mimo iż piekła ich skóra to żadne z nich się tym nie przejmowała, bowiem dookoła czaiło się dużo groźniejsze monstrum. Potwór zwany ciszą. Żadne z nich nie odzywało się ni słowem, siedząc prawie nieruchomo na krawędzi czegoś, co kiedyś było chodnikiem. Jedyne, co wskazywało na to, że siedzące osoby nie są pomnikami to krążąca z rzadka reszta bimbru Mauricego. Sam on jeszcze od czasu do czasu bawił się resztą paliwa na samym dnie kanistra. Wyprawa do stacji okazała się wielkim niepowodzeniem, a na pustkowiu niepowodzenia zwykły kończyć się śmiercią. Śmiercią bardzo nieprzyjemną, zazwyczaj. Resztka benzyny mogła, co najwyżej starczyć na przejechanie kilku kilometrów, a sama droga do motocykli była o wiele większa. Sama stacja pozostawała opuszczonym budynkiem bez nawet najmniejszej przydatnej rzeczy. Pusta równie, co pustynia w około. Siedzieli tak, więc, cała trójką na krawężniku, z prawie opustoszałą butelką, bez zapasów żarcia, bez żadnej nadziei.

- Daj mi pistolet – powiedziała nagle przerywając kilkugodzinna ciszę Sherry. Nie spojrzała nawet na Cobbera wciąż trzymając utkwiony wzrok w przestrzeni gdzieś daleko przed nią. Dale powoli, wręcz anemicznie wyciągnął schowaną giwerę i podał ją dziewczynie. Ta w równie anemicznym transie złapała za rękojeść i przystawiła sobie do głowy. Wcisnęła spust od razu, nie czekając, nie zastanawiając się nad czynem, nie tchórząc. Wcisnęła stryczek kilkakrotnie, a po jej policzkach zaczęły lecieć łzy strumieniem.

- Czemu Dale? Czemu kurwa?

W nadciągającym szlochu i pociąganiu czerwonym nosem przeszkadzała jej tylko cisza. Pierw stanęła na obie nogi i rzuciła trzymaną w dłoni broń w piach najdalej przed siebie. Potem krzyczała, darła się w niebogłosy, a odpowiedzią na te wszystkie przekleństwa była tylko i wyłącznie cisza. Cisza, co prawda bardzo wygadana. Bo cóż nas bardziej nie denerwuję niż my sami, albo pogłos naszej rozpaczy. Krzyki i wrzaski wyrzutów były w coraz to szybszym tempie wyrzucane na pustkę przed nią. A cisza niczym przeklęty diabeł nadal milczała, nadal podsycała i kpiła z naszej bohaterki mając ubaw po pachy. W końcu po wydarcia gardła ponad wszelką miarę przyszła kolej na kolejną porcję szlochu, tym razem wpadła w objęcia Dale’a. Ściskając jego kolano uniosła głowę do góry by spojrzeć mu w oczy, i w swoim szlochu błagalnym głosem… błagała, o śmierć.

- Proszę Dale, proszę, daj mi naboje. Zrobię wszystko, co zechcesz, tylko proszę.

Dale czuł jak jej łzy moczą jego nogawkę, zresztą on sam był gotów wybuchnąć lada chwila. Mimo, że nigdy nie płakał, to teraz czuł jak szklą mu się oczy. Czuł, że jak chociażby spojrzy na błagająca u jego stóp dziewczynę to będzie gotów zastrzelić się razem z nią. Więc patrzył się daleko, z szklanymi lustrami w oczach, powstrzymując łzy, zaciskając zęby.

- Czy ty wiesz, co to znaczy kurwa żyć w tym piekle?

Zaczęła swój monolog Sherry zakrztuszając się łzami, co każde słowo.

- Czy ty wiesz, co to znaczy być zgwałconą, oszczaną, umierającą z głodu. Chciałam umrzeć, Dale, chciałam umrzeć, ale kurwa ty i ten twój pieprzony fagas się przysraliście.

Tu znów pozostała chwila na gorzkie łzy, a dłonie Sherry coraz bardziej zaciskały się na jego spodniach, pozostawiając już ślady po paznokciach na skórze.

- Chciałam umrzeć, chlip, ale się nie da. To pieprzone gówno w głowie… nie mogłam, nie mogłam nie wołać o pomoc. Kurwa Dale, błagam, błagam, błagam, zabij mnie, pozwól mi skończyć to cierpienie. Pozwól mi umrzeć.

Maurice parsknął niby to uśmiechem siedząc to tuż obok.

- Myślisz, że co? Że co ty murzyńska pało. Że te pierdolnietej kobiecie całkowicie odbiło? Że już od dawna ma nierówno pod sufitem? Myślisz, że co? Że sama zakopała się po pachy w piachu pozostawiając butelki w około? Oni wpierdolili Bonnie, kawałek po kawałku, rozumiesz kurwa? Nie, nie zabili jej, tylko by zachować świeżość mięska odcinali kurwa po kończynie, rozumiesz? To była ich pieprzona spiżarnia.

W Sherry coś puściło, wszystko puściło. Rzuciła się na Dale’a i próbowała wyrwać z jego wewnętrznych kieszeni magazynek. Maurice uderzył dziewczynę zrzucając ją z ciała kumpla. Rozpłakany teraz Dale wstał i przywalił drugiemu murzynowi w nos. Zakotłowało się, jeden popchnął drugiego i oboje polecieli w stronę ściany stacji, tam poszarpali się chwilę, by znaleźć się na ziemi. Nagle zamarli w bezruchu. Wyłaniając się zza rogu zauważyli, że ciało mężczyzny znikło, po prostu znikło…

***

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=M4Pr0Xk1uu4[/MEDIA]

Dale nie pamiętał, kiedy biegł szybciej, kiedy w ogóle jego serce biło szybciej. Słyszał w życiu historie o koszmarach, horrorach, ale to, to przerastało wszystko o głowę. Nie chciał się znaleźć w czyjeś spiżarni. Jedyne, co słyszał za sobą to krzyk Sherry.

- Czekajcie, proszę, nie zostawiajcie mnie żywej, błagam!

Ręce drżały mu tak, że nie był w stanie się opanować, zresztą nie mu jednemu. Mariuce też miał napad paniki, a do motorów został kawał drogi, a i tak paliwa nie mieli wiele. Być może na jedną maszynę starczy, żeby spieprzyć z tego piekła, ale ich było troje. Wszyscy nie mieli szansy na przetrwanie…
 
Libertine jest offline  
Stary 24-09-2010, 23:55   #35
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
- Hyh, trafiony zatopiony - burknął Dale, gdy uciekający czarnuch wyrżnął gębą o glebę.

Obaj mężczyźni, a za nimi i Sherry podeszli do truposza. Gdy Maurice odwrócił go na plecy dziewczyna stwierdziła, że to jednak nie on. Murzynowi przyszło do głowy, że facet zginął przez głupie przewidzenie dziwki. W sumie słyszał o bardziej beznadziejnych sposobach na odejście z tego świata, ale nie znał ich znowu tak wiele.

Nie było jednak czasu by rozmyślać nad tym czy leżący przed nimi truposz mieścił się w dziesiątce najgłupszych śmiertelnych przypadków czy tylko tuż za nią. Facet trzymał w martwej dłoni kanister, który jednak, jak się okazało, ucierpiał w wyniku kanonady Cobbera.

- Kurwa! - skomentował krótko Freeman.

Gdy ze zbiornika wyciekło wszystko co znajdowało się powyżej otworu po kuli były diler przestał się starać zatkać dziurę. Nie miało to już większego sensu. Wstał, postawił ostrożnie baniak na ziemi i jeszcze raz krzyknął uspokajające "Kurwa!". Miał ochotę w coś uderzyć, ale nie było niczego w pobliżu poza truposzem. Kopnął więc w niego wkładając w to całą siłę. Trochę ulżyło. Jednocześnie poczuł, że trochę mu gorąco dlatego zdjął płaszcz, który opuścił na ziemię. Ten jednak, jakby przez coś ciągnięty, spadł na piach o wiele szybciej niż powinien. Maurice przypomniał sobie o zawartości jednej z wewnętrznych kieszeni.

- Ma ktoś ochotę na łyczek czegoś mocniejszego? - spytał wyciągając zakurzoną butelkę. - Ostatni samogon z Alice Springs.

Nawet się nie obejrzeli, a w trójkę siedzieli na jakimś krawężniku, sącząc po kolei cudowny napój. Może i palił, ale przynajmniej uspokajał. Najwyraźniej u kobiet musiał jednak wywoływać zgoła odmienny efekt, gdyż Sherry nagle wypaliła do Cobbera:

- Daj mi pistolet - gdy tylko go złapała przystawiła go sobie do głowy i wcisnęła spust. Żaden z mężczyzn nie zdążył nawet zareagować. Na szczęście motocyklista po pijaku musiał zachowywać się rozsądniej gdyż dał jej nienaładowaną giwerę. A może to efekt tego, że przed chwilą wystrzelał resztę magazynku w tego uciekającego czarnucha?

Tak czy inaczej blondynka całkiem się rozkleiła, a ponieważ Maurice trzymał właśnie flaszkę z resztką bimbru wstał z trudem i odszedł kilka kroków do tyłu. Wolał nie krępować Dale'a jeśli ten zechce spełnić swoje senne marzenia. Nie był jednak w stanie odejść daleko. Zaledwie 2-3 metry od parki oparł się o stary dystrybutor i tak już został, mimowolnie przysłuchując się rozmowie, a raczej przemowie dziewczyny.

- Czy ty wiesz, co to znaczy być zgwałconą, oszczaną, umierającą z głodu? - spytała wreszcie blondynka. Freeman mimowolnie uśmiechnął się na wspomnienie "zabawy" Cobbera na przypuszczalnym trupie, który jednak okazał się żywą personą. Co ten alkohol robi z człowiekiem, na trzeźwo w życiu by się z tego nie śmiał.

Nie wytrzymał jednak dopiero, gdy Sherry zaczęła błagać o śmierć. Sam nie wiedział co go tak bardzo śmieszyło, widok był bardziej żałosny niż śmieszny, a jednak parsknął.

- Myślisz, że co? Że co, ty murzyńska pało? Że tej pierdolniętej kobiecie całkowicie odbiło? Że już od dawna ma nierówno pod sufitem? Myślisz, że co? Że sama zakopała się po pachy w piachu pozostawiając butelki w około? Oni wpierdolili Bonnie, kawałek po kawałku, rozumiesz kurwa? Nie, nie zabili jej, tylko by zachować świeżość mięska odcinali kurwa po kończynie, rozumiesz? To była ich pieprzona spiżarnia.

Maurice jedynie wzruszył ramionami. Nie zamierzał wdawać się w dyskusję. Należał do tego rzadkiego typu człowieka, któremu alkohol zawiązuje usta zamiast je rozwiązywać. Blondynka rzuciła się nagle na Dale'a w nadziei na znalezienie magazynka, a ponieważ ten nie miał zamiaru reagować, musiał to zrobić Freeman. Tej wariatce mogło by przyjść do głowy żeby powystrzelać ich wszystkich.

Oderwał się od dystrybutora, zrobił kilka kroków naprzód, a następnie trzepnął dziewczynę z liścia. Musiał to zrobić dość mocno, gdyż ta aż wylądowała na ziemi. Tego z kolei nie wytrzymał Cobber, który momentalnie zerwał się z ziemi i uderzył dilera z Alice. Czarnuch złapał się za nos, upuszczając butelkę, która roztrzaskała się o krawężnik.

- Powaliło cię?! - rzucił, ale jego towarzysz już przystępował do kolejnego ataku. Kolejne dwa ciosy i Maurice leżał na ziemi, a Dale na nim. Obaj szarpali się przez chwilę, gdy Freeman mimowolnie spojrzał w stronę leżącego trupa. Ale trupa nie było.

- Czekaj - uspokoił kumpla. - Gdzie sztywniak?

* * * * *

Uciekali. Uciekali czym prędzej. Nie trzeba było być geniuszem, żeby wpaść na to, że nie mieli wielkich szans na przetrwanie. Największe zdawał się mieć Dale bo biegł pierwszy. Zasuwał jakby już jechał na motorze. Kilkanaście metrów za nim podążał Maurice, którego dodatkowo spowalniał trzymany w ręce kanister. Facet całkowicie spanikował, ale nie na tyle by zatracić instynkt przetrwania. Paliwo było równie ważne co życie, gdyż życia bez niego nie było nic warte. Ostatnia biegła zmęczona Sherry krzycząc:

- Czekajcie, proszę, nie zostawiajcie mnie żywej, błagam!

Nie dadzą rady, to niemożliwe. Nie wszyscy. Tych skurwysynów trzeba czymś zając, trzeba im rzucić kogoś na pożarcie. Nie! To już przesada. Nie można od tak kogoś poświęcić. Ale jeżeli tego nie zrobimy zginiemy wszyscy. Ona i tak prosi o śmierć. Wyświadczymy jej w ten sposób przysługę. Nie, to nieludzkie! I tak ją czeka śmierć, chyba lepiej, żeby była szybka? Ale zabić tak z zimną krwią bezbronną osobę? Załatwić cholernego gangstera to jedno, ale zwykłą dziewczynę błagającą o litość? Ona i tak zginie, ale my nie musimy!

Freeman przystanął na chwilę, odwrócił się sięgając za pas po pistolet. Wycelował z trudem w nadbiegającą Sherry. Co się z nim stało? Co zrobiło z niego takie zwierzę? Kiedy upodobnił się do własnych oprawców, którzy byli w stanie zabić każdego dla najdrobniejszego nawet zysku? Z załzawionymi oczami pociągnął za spust.
 
Col Frost jest offline  
Stary 18-10-2010, 17:24   #36
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
To nie moja wina i powtórzę to tyle razy ile będzie trzeba.
Skąd niby mogłem wiedzieć, że ten śmieć ma w kanistrze ostatnie resztki benzyny z tej zasranej stacji. Zresztą, przecież celowałem w niego, nie w to co dźwigał, ja kul nie noszę, nie? Nie moja wina.

Sprawdziłem cały budynek i nie znalazłem niczego, co choćby w najmniejszym stopniu mogłoby się okazać przydatne. Siedzieliśmy więc tak po środku pustyni i nawet się do siebie nie odzywaliśmy, nie było o czym gadać, wszyscy byliśmy jednakowo przybici. Co prawda w kanistrze ostało się jeszcze trochę benzyny, ale starczyłoby tego na parę kilometrów dla jednej maszyny. Sprawdziłem mojego niezawodnego gnata, załadowany Colt Python był groźnym narzędziem w rękach początkującego strzelca, ale w moich stawał się prawdziwą maszynką do zabijania.



Zastanawiałem się czy nie powinienem pozbyć się w tej chwili tych dwojga, Sherry była fajną dupą i miałem masę marzeń z nią związanych, ale w tym stanie była mniej atrakcyjna niż rosnący w pobliżu kaktus. Równie dobrze mogłem zadowolić się ręką. Natomiast jeśli chodziło o Maurica to miałem wobec niego niespłacony dług, uratował mi życie tam w Alice Springs, z drugiej jednak strony minęło już od tego momentu sporo czasu, sytuacja powoli zaczęła umykać z mojej pamięci i właściwie podobnie działo się z moją do niego sympatią. Gdybym teraz wstał i szybko się odwrócił ze spluwą w łapie, byliby zbyt zaskoczeni by zareagować, wystrzelał bym ich jak kaczuszki i nie mieliby nic do powiedzenia. Zabrał bym resztkę paliwa i być może udałoby mi się dojechać do innej stacji. Zdaje mi się, że kilka kilometrów stąd jest jeszcze jedna, tylko w którym kierunku?

Butelka alku zrobionego przez Maurica w innych okolicznościach pewnie dodała by mi otuchy, łyk gorącej wody i człowiek od razu staje na nogi, ale tym razem było inaczej. Z każdą chwilą coraz bardziej irytowała mnie Sherry i na prawdę miałem teraz ochotę coś jej odstrzelić.

- Daj mi pistolet - powiedziała, sam nie wiem czemu, ale zrobiłem jak chciała.

Wiedziałem, że tego spróbuje, już kiedy poprosiła mnie o gnata wiedziałem, że prędzej będzie chciała zabić siebie niż nas. Dobrze zrobiłem wyciągając wcześniej wszystkie pociski, które teraz trzymałem w kieszeni kurtki, chyba jednak w gruncie rzeczy nie chciałem jej śmierci. Było mi jej żal, żal mi było siebie, siedzieliśmy po uszy w tym samym gównie, co teraz powinniśmy zrobić? Łatwiej było przeżyć samemu czy w grupie?

Patrzyłem jak mota się, wrzeszczy, jak ze wściekłością wylewa z siebie swe żale, nie był to ciekawy widok. Najgorsze było to, że w końcu rzuciła mi się do stóp i błagała żebym ją zabił, żebym oszczędził jej męki. Dawno już się tak nie czułem, pustkowie zmienia człowieka, obdziera go z sumienia i honoru, pozbawia godności, wiem bo tak było ze mną. Kiedy jednak patrzyłem w te jej cholerne, załzawione oczy to zaczynałem rozumieć przez co przechodziła. Nie mogłem znieść tego widoku, gdybym wpatrywał się w nie jeszcze przez chwilę pewnie najpierw zastrzeliłbym ją, a potem wepchnął bym sobie lufę do ust i bez zastanowienia pociągnąłbym za spust.

Starałem się nie reagować, ale ona nie przestawała, mówiła coraz więcej, wyrzucała z siebie wszystkie te odrażające wydarzenia, w których brała udział. Skąd mam kurwa wiedzieć co to znaczy być zgwałconą czy zgwałconym, kurwa los mi tego oszczędził, ale się kurwa domyślam... Maurice na to nie reagował, miał łatwiej bo jemu ta suka nie wbijała pazurów w nogi.

W końcu Sherry nie wytrzymała i rzuciła się na mnie, nawet nie wiedziałem czy powinienem się bronić czy nie, może lepiej było dać jej te naboje? Potem to już ja nie wytrzymałem, kiedy ten sukinsyn pieprznął Sherry, wstałem na nogi i rzuciłem się na niego, po policzkach spływały mi łzy, sam już nie pamiętam kiedy ostatnio coś takiego miało miejsce. Czułem się jakbym był w jakimś amoku, najpierw zaszarżowałem na czarnucha, a potem razem wyrżnęliśmy o ścianę stacji. W bójkach byłem dobry, dwa szybkie ciosy w szczękę i Maurice wylądował na ziemi, a ja na nim, gotowy by dopełnić dzieła. Już miałem posłać mu cios między oczy kiedy nagle coś do mnie krzyknął.

- Czekaj. Gdzie sztywniak?

Rozejrzałem się gwałtownie, zresztą po chwili obaj zaczęliśmy go szukać, trupa po prostu wcięło, a wierzcie mi, żaden trup tak po prostu nie znika na środku pustyni. Chyba obaj już wiedzieliśmy co się właśnie stało, tylko w jednym przypadku ciało tak szybko potrafi rozpłynąć się w powietrzu - kiedy kanibale ruszają na żer. Tamten śmieć był dla nich niczym szwedzki stół, ale nie miałem zamiaru czekać na ich reakcję i to kiedy zobaczą świeże mięsko. Nie dam się tutaj wpierdolić.

Błyskawicznie wstałem z Maurica i pędem rzuciłem się w kierunku motocykli, po drodze jeszcze jakimś cudem udało mi się zgarnąć moją spluwę i teraz za żadne skarby nie mogłem wcisnąć do niej kul. Kilka z nich wylądowało na piasku, ale w końcu udało mi się, więc odwróciłem głowę na moment by zobaczyć za sobą Maurica z kanistrem oraz Sherry, następnie nieco na oślep
zacząłem strzelać za siebie, tak by czasem nie ściągnąć czarnucha. On był mi jeszcze potrzebny, Sherry wreszcie mogła dostać to czego chciała, ja chciałem jeszcze jakiś czas pożyć.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:24.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172