Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2010, 20:36   #151
Eileen
 
Reputacja: 1 Eileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputację
Glyph
Argo zgarnął sporą garść piasku z pobocza i podszedł do wilczycy. Rozsypał ją w powietrzu, które głaskała Cloe, aby upewnić się czy to na pewno Alayne ukrywa się pod tym dziwnym odpowiednikiem skóry Zaura. Piasek opadał, drobinki znikały pośród gęstej wilczej sierści, gdy przemówiła anielica.

- Wy, ludzie, skaziliście nasz świat. Nikogo z Braci nie oszczędziły choroby, wielu zmarło. Odejdź w pokoju i daj nam szukać dla siebie ratunku. - powiedziała Spei urażona. A niech to... Widzi przez to okropne, ludzkie światło. Nie przypomina ludzi jakich dotąd spotkaliśmy. Spei zadrżała lekko. Może Sadeksys ma rację? Spei zwróciła się ku Lauhemasiellu
- Jeśli w którymkolwiek momencie opiekunka mówiła coś o zabijaniu ludzi, to proszę, zabijaj. Nie widzę celu w tej walce. Zabierzmy wilczycę i wynośmy się stąd. Ludzie to złe istoty, ale ta wydaje się przestraszona nie mniej niż my, chociaż nie jest bezbronna. Ale jej towarzysz jest skazany na naszą łaskę i niełaskę - może dzięki temu uda nam się coś zdziałać?

Ognik z ulgą przyjął słowa Spei. Również nie chciał zabijać bez powodu. Spróbował wspomóc anielicę, lecz obawiał się tak otwarcie przeciwstawić Lauhelmaasielu. Szukał więc rozwiązania pośrodku. Nie okazując miłosierdzia, ale również nie brudząc salartusowych rąk krwią kolejnego człowieka.
- Zabiliśmy kilku twoich braci, tam daleko na polance. - oznajmił mniej drżącym głosem, tak pewnym na jaki go było stać - W obronie własnej. Pierwsi zaczeli nas czymś obrzucać. Czy jeśli Cię puścimy dasz nam słowo, że pójdziesz do waszych opiekunek i przedstawisz im naszą wersję tamtych wydarzeń? Czy wtedy pozwolą nam przejść przez te ziemie?

Lauhelmaasielu zaklekotał dziobem ze złością. Zabijanie żywych istot nie było przyjemne, a do tego słyszał w głosie innych, że Salartus chcą ją oszczędzić. Nie może psuć jeszcze bardziej związku z nimi.
- Ludziom nie wolno ufać! - rzekł ostro. - Jaką mamy pewność, że nie wezwie swoich pobratymców w tych stalowych potworach? Oni nie będą dla nas mili, więc my też nie możemy traktować ich pobłażliwie. Słowa na obronę, człowieku?
Ostatnie pytanie było raczej ironiczne. Jej los w głowie Lauhela został przypieczętowany. Tylko najpierw niech zdradzi parę informacji.

Feniksowe legendy nie raz powiadały o tym, iż to Feniks pomagał zawsze ludziom. Był ich przewodnikiem i pomagał im, gdy ci wciąż błądzili na swej ścieżce. Od zawsze były dla nich światłem. Nie mógł zabijać bezsensownie ludzi, gdy ci ich nie atakują. Winien im pomóc, jak jego przodkowie.
- Siostry! Bracia! Człowiek wiedzę posiada, a wiedza to droga. Droga do lustra. Ona może oświetlić nam drogę, która wciąż spowija cień nieprzenikniony! Musimy zdobyć informację, by uratować nasz lud. Nie wiemy nic o powierzchni, a powierzchnia jest domem człowieka! Człowieku, powiedz, czy znasz dobrze powierzchnie? Potrafiłabyś pomóc nam odnaleźć to, czego szukamy? Udziel pomocy naszemu ludowi, a my udzielimy ci wolności.

- Wszyscy jesteście głupcami, cholernymi głupcami - odezwał się nieoczekiwanie Raven. Do tej pory siedział cicho, pozwalając innym działać, sam zaś utrzymywał człowieka w mocy swego hipnotyzującego spojrzenia. Gdy dostrzegł jednak, że wszyscy, zwłaszcza Spea, Lauhemaasielu i Hane wykazują się totalną głupotą, po prostu nie mógł nad sobą zapanować. Dalej patrzył na nieczystego, lecz teraz jego uwaga skoncentrowana była na przekazaniu tym idiotom podstawowych wiadomości – Jeśli nie widzicie, to jedyna przedstawicielka rasy ludzkiej, która jest względem nas przychylna, jedyna, która rozumie nas i której obecność nas nie rani. Nie mamy żadnego prawa grozić jej, niewolić lub zabijać. Jeśli ktokolwiek, zwłaszcza Ci z naszej rodziny, których rasy słyną z fanatyzmu…- w głosie kruka dało się słyszeć groźbę- będzie próbował ją skrzywdzić, ochronię ją własnym ciałem. Po pierwsze, to nasz jedyny potencjalny przewodnik po tych ziemiach, zna teraz, zwyczaje swego rodzaju i język. Po drugie, jak wspomniałem, nie rani nas, co więcej, uzdrowiła nas wszystkich. Dlatego z łaski swojej przestańcie bredzić o puszczeniu wolno, morderstwie i innych takich, to nasza siostra, taka sama jak ja czy wy. Nie zdziwiłbym się, gdyby jej zdolności miały powiązanie z Lustrem Amandy. Jak na mnie to jedyne wyjaśnienie tego fenomenu. A tak w ogóle, jestem Raven, wysłannik Starszyzny Kruków Śmierci. Wybacz, ludzka kobieto, spojrzałbym na Ciebie, gdyby nie to, że Twój towarzysz stanowi dla nas zbyt wielkie zagrożenie. Nie bój się, to tylko hipnoza – zwrócił się bezpośrednio do Cloe.

Na słowa kruka rozległ się charczący śmiech Lauhela.
- Brawo, brawo, bracie! Wkrótce wystawimy ci piękny pomnik! Kruk Śmierci jako wielki przyjaciel ludzi. Niebywałe...
Lauhelmaasielu przyklęknął przy ziemi. Świetliste postaci wciąż go irytowały i mieszały zmysły.
- Przyznam, że zainteresował mnie ten człowiek. Chętnie sprawdziłbym co ma w środku i jak działa. Jednak ogromne dawki pacyfizmu bijące od was, zmuszają mnie do odłożenia tego pomysłu na później. Zobaczymy, co człowiek ma nam do zaproponowania.
Następnie ze złością zwrócił się do Ravena;
- A ty Kruku, pamiętaj, że jeśli ten człowiek chociaż raz podniesie na nas swą łapę, to będę pierwszym, który zmiażdży twoją małą, pustą główkę!

-Nie głupcem jest ten kto poszukuje - wtrącił Feniks - Głupcem jest ten, co zawsze wierzy na słowo. Legendy opowiadają, legendy mówią, ale legendy to tylko legendy. Kto nauczył się czytać między wierszami, zyskał potęge. Ten człowiek sam zdziwił się, że jeszcze żyjemy po jego działaniu. Temu człowiekowi nie możemy ufać od tak, ale też nie możemy od razu skreślić go. Świat to nie nasz, świat to nie nasz! Człowiek przewodzić może.

W kłótnie między salartus wtrąciło się nagle zaniepokojone czymś skrzadło.
- Czemu to wielkie zwierzę w ogóle się nie rusza? -zauważył - ten pancerz musi mu strasznie ciążyć, a mimo to stoi wciąż wyprostowane.
Ognik wzbił się nieco w górę i przeleciał przed reflektorami samochodu. Trzeba było przyznać krukowi rację, ognik czuł się o wiele mniej osłabiony niż przed tym dziwnym spotkaniem.
- Nawet nie mruga tymi świetlistymi oczyma. Jest wytresowany, by wykonywać tylko twoje komendy? - zadał Cloe kolejne pytanie.

Tymczasem po dość niezwykłym przebudzeniu, Solf wylądował tuż obok swoich braci. Dziękował Mocy za ocalenie. Był nieco zdezorientowany sytuacją, która miała miejsce. Otrzepał skrzydła z bagiennego błota, co było nieco trudne. Nie mógł pozwolić na to, by inne Salartus uważały jego, przedstawiciela najwyższej z ras, za brudasa. Spojrzał na stojącą przed nimi dziewczynę oraz leżącego wilka. Przetarł oczy, by widzieć lepiej. Stał pośród braci, którzy prowadzili dialog z człowiekiem! To fenomen. Nie mógł uwierzyć w to co widzi. Słuchał z uwagą każdego z towarzyszy. Na znak rozumienia kiwał głową.
W końcu wywiązał się dylemat – zabić czy nie. Kimblee postanowił stanąć po stronie ludzi.
- Pozwolicie, że zabiorę głos. Rasa Rosso Angeli ma do tego prawo, tak jak i Wy. A może i większe. Mniejsza o to. Po części zgadzam się z Hane oraz Krukiem Śmierci. To ludzie doprowadzą nas do Lustra Amandy, jak po nitce do kłębka. To przecież od nich wszystko się zaczęło, to przecież przez nich. Wątpię, by nie mieli w tej historii istotnej roli. Jak zauważyliście jej obecność działa na nas kojąco, przy niej nie czujemy zagrożenia, nie atakuje nas. Wyczuwam nawet pewien strach. Dlatego powinieneś ograniczyć barbarzyńskie zapędy swojej rasy Lauhelu. Przynajmniej na tym etapie. Ta kobieta wydaje się być przyjacielem – zakończył.

"Rasa Rosso Angelo ma do tego prawo." Ohhh! Czyliż już nie wypowiedziałam tego samego poglądu co i on? A kim ja, przepraszam jestem, meblem? Barbarzyńskie zapędy? Cudownie, a starałam się zyskać uznanie i odrobinę współpracy ze strony tak dumnego towarzysza jak Sadeksys. Wewnątrz Spei tkwiły sprzeczne uczucia. Miała wrażenie, iż brat nie traktował jej poważnie, ba, nawet jej nie zauważał. Odkąd rozpoczęła swoją podróż w imię ratowania nacji Salartus nawet nie miała przyjemności porozmawiać z nim twarzą w twarz. Nie mówiąc już o tym, że gdy był nieprzytomny cały czas martwiła się jego bytem. Może ta zieleń go tak odrzuca? Ale przecież duszę mam ciągle taką samą... Co więcej - Spei wcale nie widziała w kobiecie przyjaciela. To człowiek i należy o tym pamiętać. Cóż ludzie mogą wiedzieć o lustrze, skoro nawet wiedza opiekunek była tak niewielka? Może na świecie istnieją ludzie, którzy wiedzą coś o lustrze, ale nie oznacza to, że wszyscy ludzie znają drogę do lustra. Jedynym źródłem i informacji dla ich dalszej drogi dla Spei był Legion. Ten zaś wycofał się w stronę Lauhela i innych Salartus.


Cloe słuchała uważnie każdego zdania jakie wypowiadały do niej nieznane istoty. Obserwując uważnie otoczenie. Wiedziała, że musi zdobyć ich zaufanie gdyż tylko tak będzie w stanie poznać sposób na kontrolowanie swoich zdolności. Oni byli rozwiązaniem jej wszystkich problemów. Oni stanowili źródło odpowiedzi na pytania które postawiła sobie wieki temu. Była tego pewna. Czemu ? Dzięki tym istotom po raz pierwszy w swoim życiu powstrzymała się od dezintegracji wszystkiego co żyje w obrębie jej wzroku. Powstrzymała swoją moc.

Co zdążyła się już o nich dowiedzieć ? Obawiali się ludzi prawie tak samo mocno jak ona sama. Przestrzegali swojego rodzaju hierarchii w której ważną rolę grali Opiekunowie. Całkiem możliwe, że byli kimś pokroju królów dla owych istot. Czego zdecydowanym dowodem mogłyby być pytania dowodzącego potworami wiaterku. (Tak pieszczotliwie przezwała Cloe Argo). Najważniejszą informacją jednak było to, że poszukują Lustra i są zdeterminowani aby je znaleźć. Tak bardzo, że nawet przełamują swój strach i obrzydzenie rozmawiając z nią.

Zatem aby móc podróżować z nimi musi ich przekonać do tego, że będzie dla nich niezastąpionym źródłem wiedzy na wszystkie trapiące ich konsternacje. Nic prostszego. Postanowiła ustosunkować się do zadanych przez lidera pytań. Nie zmieniła pozycji ciała ani nie dała po sobie poznać tego, że uspokoiła się już trochę. Tak samo łamiącym się, niepewnym głosem zaczęła wyjaśniać sytuacje.

- Nie mogę porozmawiać z moimi jak wy ich nazywaliście ? Opiekunami. Nie zrozumieli by tego, że jakiś człowiek zmarł przez was. Jesteście inni niż ludzie. Wyglądacie inaczej, jesteście przerażający, choć również całkiem mili.- dodała szybko. - Strach jaki byście wywołali w ludziach zasłoniłby ich osąd. Nie wysłuchali by was. Człowiek ma tendencję do zabijania tego czego się obawia tylko dlatego, że tak jest mu łatwiej żyć. - Cloe zawiesiła głos. Wiedziała już na własnej skórze co oznacza strach innych ludzi.

- Przykro mi to mówić, ale istnieje duża szansa, że nie dożyjecie poranka jeśli nadal będziecie poszukiwać lustra w taki sposób jak dotychczas. To drzewo po którym jak podejrzewam próbowaliście przejść na drugą stronę ulicy uniemożliwiło przejazd tira. Tego jak zowiesz zwierzęcia. Tak naprawdę to nie jest zwierzę a maszyna. Zbudowana przez ludzi i wykorzystywana aby żyło się człowiekowi lepiej, wygodniej. Takich maszyn jest na świecie miliony, a oprócz nich dziesiątki, setki, jak nie tysiące najprzeróżniejszych narzędzi, których jeszcze nie poznaliście. Każda maszyna oznacza człowieka kontrolującego ją nieopodal bądź to z bliskiej bądź z dalekiej odległości.

- Podejrzewam, że skoro nie ma tu nigdzie obok was innych pojazdów takich jak ten z którego wyszliśmy to jesteście tu od niedawna ? Dobrym pomysłem byłoby jakbyśmy szybko przenieśli się gdzieś w odosobnione miejsce, jeśli nie chcecie zwrócić na siebie uwagi innych ludzi. Jeśli obiecacie, że pozwolicie żyć drugiemu kierowcy i puścicie go wolno to pomogę wam w poszukiwaniach, najpierw jednak musimy przestać zwracać na siebie uwagę, a jak na razie nie idzie nam to najlepiej. Po tym – Cloe stuknęła obuwiem w nawierzchnię jezdni. - jeździ się autami, motorami, i innymi pojazdami. Jeśli nie usuniemy zwalonego przez was drzewa jak najszybciej. Pewnie nie długo zjawią się kolejni ludzie.

Skrzadło zawsze starało się przełożyć nową wiedzę na to, co znało z historii. Nic więc dziwnego, że opis tworzenia maszyn porównał z przeprowadzanymi przez Opiekunki między rasowymi eksperymentami.
- Aha, tak jak opiekunki odtworzyły Bryfiliny. Od razu wiedziałem, że to nie jest żadne zwierzę. - zapewnił ognik i jeszcze raz zawirował wokół reflektorów samochodu - Dobry Tir, grzeczny maszyna.

Szybko odwrócił się do współbraci znów czymś zaniepokojony.

- Jeśli ona wyczuwa swoich innych braci w pobliżu, nie powinniśmy zostawać tu dłużej. To jest wielka zbrodnia zatamować czarną rzekę? Chyba nas nie będą za to ścigać? Ja bym zostawił to wszystko i czym prędzej wracał na ścieżkę do kryjówki, dobrze Legionie? - na koniec utkwił niewidoczne spojrzenie w nowym szybkonogim towarzyszu. Zmierzali do jego kryjówki, a sam zainteresowany jak dotąd nie wypowiedział ani słowa na temat ludzkiej dziewczyny.

Feniks jakkolwiek nie patrzył na wyjaśnienia kobiety odnośnie maszyn i tak nie potrafił ich zrozumieć. Nie pamiętał choć jednej opowieści o tych "maszynach". Coś kiedyś słyszał o powozach, które to ciągnęły jakieś zwierzęta, ale tych nic nie ciągnęło, chyba że jakieś małe schowało się wewnątrz niej. Dlatego wyjaśnienie Argo bardzo pomogło mu w tej sprawie i zaraz karcił się sam za to, że nie potrafił tego zrozumieć!
-Kjek! Zaurze, usuń to drzewo, czas ruszać! Kolejne zabłąkane promienie słońca mogą przybyć. Ruszmy się, schowajmy. Czas na odpowiedzi nadejdzie później!


Legion jak do tej pory nie brał udziału w dyskusji, obserwował człowieka, którego starali się bliżej poznać Salartus. Musiał przyznać, że ta kobieta była inna niż wszyscy poznani do tej pory przez niego ludzie. Była na tyle inna, iż należało zachować wobec niej odpowiednią dozę niepewności.

- Ona ma rację, oni zbiorą się tu pewnie całą gromadą już nie długo. Ludzie z tego co zauważyłem lubią się gromadzić. Lubią też poruszać się w tych maszynach. Powinniśmy jak najszybciej zrobić coś z tym pniem. Uważam jednak – wskazał dłonią Zaura - że wasz towarzysz nie powinien sam dźwigać tego ciężaru, zważywszy na jego stan.

Im dłużej zwlekali, tym mocniej skrzadło się niepokoiło.
- Czemu musimy zdejmować to drzewo? - zapytał zniecierpliwiony - Wystarczy jeśli któryś maszyna podejdzie i naprze na pień, a w mig go przesunie. Chodźmy stąd, póki nikt więcej nas nie widzi.

Spei nieufnie przyglądała się kobiecie. Cloe. Imię które nic nie znaczy. W milczeniu słuchała słów wypowiadanych przez braci. Chcą zabrać ją ze sobą. Człowiek był zbyt pewny siebie i tego się obawiała. Przewodnik? Przecież Legion wiedział już to co było im potrzebne. Człowiek może tylko skomplikować sprawy, a nawet zdradzić. Możliwe, że moc lustra wpływa jakoś na ludzi. Tylko jak? Człowiek prędzej będzie chciał wykorzystać lustro, niż darować je Salartus i odejść w pokoju nie zdradzając naszego istnienia. Nie chciała jednak rozbijać w jakikolwiek sposób grupy swoimi słowami. Odwróciła się tylko na pięcie w stronę pnia. Mijając Lauhela szepnęła:
-Nie ufam jej, miej oczy szeroko otwarte, Bracie - już będąc za nim i zmierzając do pnia dodała - Bądź gotów do obrony, jeśli będzie trzeba.
Podeszła do pnia między konarami. Zaur, choć silny, będzie się musiał solidnie zamachnąć, aby odłożyć ciężkie drzewo na miejsce. To wywoła niepotrzebny huk. W lesie mogą być jeszcze ludzie, podobni do tych, których spotkali. Namierzą ich i znajdą ślady. Bez pytania zaatakują. Lekko zarysowała pazurem na korze słowo. Lekkość. Wiedziała, że jej słowa nie mają jeszcze mocy, ale dawały jej jakąś podporę przy użyciu siły i pomagało się skoncentrować na zadaniu. Sięgnęła głęboko w umysł, by przypomnieć sobie cel swojej podróży. On był jej siłą, tak samo jak i wiara. Szeptem wypowiedziała słowo i skierowała moc. Poczuła, jak drzewo ustępuje pod naporem dłoni. Liście zaszeleściły, gdy przesunęło się odrobinę. Zdarła pazurem znak i roztrzaskała korę, zacierając wszelkie jego ślady. Zadziałało lepiej niż myślała. Teraz niech Zaur sobie podnosi - nie będzie zbędnego huku. Powstała.
-Teraz przenieś to na bok proszę, Zaurze. - powiedziała głośno - Uważaj, nie stanowi zbyt dużego ciężaru. Teraz nie będzie zbędnego huku. I wynośmy się stąd... - odwróciła się. - Z człowiekiem, albo bez. - dodała ciszej, spoglądając ku Cloe.


Argo obserwował Zaura z łatwością przenoszącego wielki pień. Teraz, po błogosławieństwie anielicy, pewnie nawet sam ognik mógłby próbować je choć trochę przesunąć. Wreszcie jednak spełnili warunek postawiony przez dziewczynę i prawie mogli ruszać w dalszą drogę. Pozostała jeszcze jedna kwestia.
- A co z nim? - padło pytanie o kierowcę - Nie będzie nas śledził, jak tylko oddalimy się trochę w las? - wyraziło swe wątpliwości skrzadło.
Kierowca siedział w tirze, tak jak zastała go moc kruka.
- Albo się jakoś inaczej zemści? Raven chyba mu coś zrobił, skoro ignoruje nas nawet teraz, gdy mówimy o jego losie?

- Kruku śmierci, czy potrafisz nakłonić tego człowieka do milczenia ? Tak aby nie zagrażał waszym poszukiwaniom ? - Zapytał Puryfik.

- Nie, nie potrafię- odparł Kruk- jednak tak długo, jak mam z nim kontakt wzrokowy, nie zagraża nam. Prawdę mówiąc, nie będzie nawet pamiętał krótkiej chwili przed użyciem moich zdolności. Jeśli pójdziecie przodem, to szybko oddalicie się na tyle, by nie był w stanie wam zagrozić. Potem was dogonię. Dzięki temu nie będzie wiedział, co się stało i gdzie poszliśmy, jeśli jakimś cudem będzie nas pamiętał. Myślę, że jego towarzysz zajmie go bardziej, zważywszy na swój obecny stan...- stwierdził beznamiętnym tonem, zanotowując jednak w pamięci, by wziąć ze sobą na drogę choć troszkę pyszniutkiego, świeżego mięska.

Czyli tak na prawdę, będzie pamiętał tylko mnie i fakt, że zniknęłam. Biorąc pod uwagę fakt, że znajdzie jeszcze koło siebie zwłoki swojego kolegi to założy, że to ja go zabiłam. Świetnie. Kolejny trup na moim koncie według nich. - Pomyślała Cloe.
- Dobrze więc, jeśli zatem czujecie się na siłach możemy ruszać. - Powiedziała kobieta ściszonym głosem.

Aveane
Ben pojechał z Karen na zwiad, obrażona Rachel zamknęła się w swoim mieszkaniu. Nik wziął laptopa agenta, rozsiadł się na kanapie i zaczął buszować po sieci. W pewnym momencie postanowił zadzwonić do ojca, z którym nie rozmawiał od dnia poprzedzającego spotkanie w barze. Czyli od dwóch dni.

Napisał ojcu w e-mailu, żeby włączył Skype’a. Po chwili już słyszał dźwięk próby połączenia.
- Tak, słucham – zabrzmiał w słuchawce znajomy Nikowi głos. Obdarzony mógł wreszcie bez przeszkód porozmawiać z kimś po francusku. Co za ulga, odrzucić ten ciężki akcent.
- Cześć, tato. Co słychać?
- Bez ciebie jak zwykle nuda, chłopcze. Kiedy wracasz do swojego staruszka?
- Uśmiejesz się. Nie wiem.
Nastąpiło to, czego Nik się spodziewał. Jego ojciec wybuchnął śmiechem. Po blisko pół minuty był w stanie znowu się odezwać.
- Naprawdę, rzadkie to słowa w twoich ustach, Jake.
Ja w twoim wieku…, pomyślał mężczyzna.
- Ja w twoim wieku, synu, lepiej posługiwałem się darem.
- Bo twoja mama była z naszych. Że też muszę Ci to za każdym razem przypominać.
- Dobra, już nie marudź, zrzędo jedna, tylko się ucz. Opanowałeś już coś?
- Nie miałem… zbyt wielu okazji – odparł Nik. I opowiedział ojcu całą historię.

Minęło kilka godzin, ale słowa ojca nadal rozbrzmiewały w jego uszach. Wciąż, bezustannie, za każdym razem wracając z nową mocą. „Nie strać naszego rodowego dziedzictwa, chłopcze.” Z zamyślenia wyrwał go dopiero dźwięk otwieranych drzwi.
- O, jesteście - siedzący na kanapie mężczyzna obejrzał się na wchodzących. - Jak było?
- Wietrznie - odpowiedział Ben, puszczając Karen przodem.
Nik uśmiechnął się lekko.
- Jakieś ciekawostki?
- Mapa gotowa – zakrwawiona Karen podała mu zwitek, po czym zwróciła się do Bena:
- Mogę ci zająć łazienkę?
Agent spojrzał na nią krzywo.
- No po co pytasz? Jest cała Twoja.
- A masz może jeszcze jakąś bluzkę?
- Męską mogę Ci dać - uśmiechnął się mężczyzna i poszedł do sypialni, skąd po chwili rozległ się głos:
- Nik, nalej czegoś w tym czasie, co?
- Znowu chcesz pić? - zaśmiał się, podchodząc do barku i wyciągając czerwone wino. Powinno pomóc na odzyskanie krwi. A przynajmniej nie zaszkodzi, pomyślał.
- Może być męska – krzyknęła kobieta, po czym zwróciła się do Nika:
- Macie colę? Już i tak głowa mi pęka.
Nik skinął głową i skierował się do kuchni. Po drodze dogonił go głos Karen.
- Panie Gerthart, czyżby pan prowadził po kieliszku?
- Nie, pijam tylko gdy wiem, że już nigdzie nie pojadę. No chyba, że mam Cię odwieźć? - powiedział federalny, spoglądając na nią pytająco.
- Nie trzeba, jakoś dojadę – odpowiedziała Karen.
- Bez sensu - powiedział nagle Ben - przecież moim obowiązkiem jest odwieść na białym rumaku piękną damę. Więc ja także proszę colę.
Nik pokręcił głową i zrezygnowany odstawił wino na blat. Po chwili już stały przed nim trzy szklanki niezdrowego, gazowanego płynu.
- Ale wiejskie dziewczęta mogą się obejść wozem z sianem – zawołała Karen z łazienki.
- Jak rycerz, to rycerz! - krzyknął Ben z uśmiechem, po czym spojrzał na Nika. - Nie pytaj, stary.
”Stary” ledwo dostrzegalnie zmarszczył brwi.
- Nie mam zamiaru - odparł z uśmiechem. - Jest problem - szepnął, po czym zawołał do Karen:
- 20 lat temu bym mógł Ci taki wóz załatwić.
- Jaki problem? - zapytał cicho mężczyzna.
- Nie wrócił cały - Nik usiadł ciężko na kanapie. - Choćbym nie wiem, jak się starał, nie mogę zrobić wielu rzeczy, które przychodziły mi wcześniej bez problemu.
- Mówisz o darze? To niedobrze. Ale nie łam się, wczoraj nie miałeś go zupełnie, więc może jutro już wróci cały.
- Wolę nie ryzykować – stwierdził gość, bawiąc się szklanką. - Karen wspominała o swojej przyjaciółce, chciałbym tam jechać.
Jak na zawołanie usłyszeli krzyk Karen:
- Ben, przestań mnie obgadywać i przynieś koszulę!
Agent w milczeniu pokiwał głową, po czym pobiegł po koszulę.

Nie minął kwadrans, kiedy Karen wyszła z łazienki. Wymieniła swoją zakrwawioną koszulę na tę otrzymaną od Bena. Wciąż w mokrych włosach zagadała ochoczo:
- Jak tam twój dar?
- No właśnie nienajlepiej – westchnął Nik. - Masz ochotę na wycieczkę?
Kobieta zmarszczyła brwi w zmartwieniu.
- Jutro rano, dobrze? Zresztą może najpierw zorientujmy się, czy w ogóle ma sens tłuc się taki kawał - stwierdziła. – Ben, mogę skorzystać z telefonu?
- Nie miałem zamiaru dzisiaj – powiedział przyjezdny w pustkę.
- Jasne - powiedział agent.
- Zobaczymy, co się da zrobić - stwierdziła ciemnowłosa, idąc po telefon. - Mam nadzieje, że się coś da.
- Pożyczysz auto? - zapytał agenta, kiedy Karen czekała na połączenie.
- Wiesz, gdzie są kluczyki - powiedział Ben wzruszając ramionami - Czy ja zapomniałem Wam powiedzieć, że możecie korzystać ze wszystkiego, z czego chcecie? Nie musicie wciąż pytać.
- Pytamy, bo jesteśmy dobrze wychowani, chociaż niektórzy ze stodoły – odparła Karen, zakrywając słuchawkę dłonią.
- Już wystarczy, że w Twoim domu się rządzę - dodał Nik.
Po chwili czekania Karen uśmiechnęła się, słysząc głos staruszki.
- Cześć, jak tam w głuszy?
- A chwaliłem ci się już moim nowym kapeluszem? - szepnął Nik do Bena, jednocześnie odwiedzając Karen w jej myślach.
- Mogłabym spytać o to samo - powiedziała Sinsjew. - Wiesz, że przerwałaś mi medytację?
- Że co? - spytał osłupiały Ben Nika.
- Kupiłem sobie kapelusz, żeby wpisać się w stereotyp żurnala – zapytany wyszczerzył zęby.
- Pamiętaj, że fajkę ja Ci kupuję.
Nik odpowiedział, mrugając przy tym okiem.
- Fajka to późniejsza zabawa. Nie pasuje do pismaka.
- Śpi to się w nocy moja droga - docięła się Karen, nie przerywając rozmowy.
- W moim wieku dziecko robi się co się chce, kiedy chce. Ciężko na to zapracowałam - pouczyła szamanka.
- A mogę ci poprzeszkadzać w tej twojej pracy?
- Wiesz, że możesz przyjechać, kiedy chcesz, nie musisz się zapowiadać.
Karen przez chwilę milczała, starając się zebrać słownictwo. Odsunęła się wolnym krokiem od trajkoczących jak przekupki panów.
- Ale tym razem chce przyjechać nie sama. Widzisz, był mały incydent z jednym z nich.
- Zagubionym?
- Tak. Wdałam się w małą burdę z naprawdę paskudnym osobnikiem. Dopadł mojego znajomego, kogoś takiego jak my i po tej całej awanturze on... stracił dar.
- Gdy nie jest się niczym więcej niż raną, zostawia się tylko rany.
- A wiesz jak to uleczyć?
Przez chwilę w słuchawce panowała cisza, a myśli Karen pędziły jak szalone.
- Nie wiem. Ale chętnie z wami o tym porozmawiam.
- Jutro?
- Dobrze – odpowiedziała szamanka poważnym tonem, po czym dodała lżej:
- Akurat zdążę upiec ciasto.
- Więc do jutra.

Kobieta spokojnie odłożyła słuchawkę i wróciła wolnym krokiem do mężczyzn.
- I jak? - zapytał Nik z miną niewiniątka.
- Nie wie, czy może coś zrobić, musi ci się najpierw przyjrzeć – odpowiedziała, siadając. - Mamy jutro proszony podwieczorek.
- Czyli rano będę miał czas, żeby się należycie przyszykować?
- Jazda potrwa trzy godziny. Wyruszyłabym w sam raz po śniadaniu, żeby nie wracać nocą. Trochę nam to pewnie zajmie. Sinsjew nigdy się nie spieszy – odparła Karen, widocznie nauczona doświadczeniem.
- Zrozumiano, pani kapitan! Podjechałbym po ciebie, ale nie znam tego miasta - rozłożył bezradnie ręce.
- Dostaniesz GPS’a, jeśli chcesz - powiedział Ben, przeczesując palcami włosy - To jest Ameryka, chłopie, nie zapominaj.
- Spokojnie, wpadnę tu po ciebie. Może nawet bezczelnie wbije się wam na śniadanie - stwierdziła Karen, popijając colę. - Chyba, że mnie tu nie chcecie.
- Propozycja Karen bardziej mi odpowiada - rzucił Nik do agenta, pokazując kobietę kciukiem. - I sobie nie myśl, że jak się urodziłem tam, gdzie mi przypadło, to jestem ograniczony - pogroził mu dla żartu palcem.
- A gdzie ci właściwe przypadło, Nik? – zapytała z ciekawością w głosie Karen.
- Czyli robimy rano jakieś tosty na mleku, czy coś wykwintniejszego? Ja mogę gotować nawet całą noc - powiedział trochę z przekąsem Ben, odzywając się równo z Karen.
- Jak wam to tak przeszkadza marudy, to mogę coś przywieść – odpowiedziała Karen agentowi. Nik, uznając, że sprawa śniadania jest już zakończona, spojrzał na Bena z bezczelnym uśmiechem.
- Dowiedziałeś się tego, o co nasz gość pyta?
- Chyba się zgubiłem? - powiedział z głupią miną agent.
- Ok, powoli, wróćmy do mojego pytania. Skąd pochodzisz Nik?
Zapytany po raz drugi spojrzał pytająco na federalnego.
- Też ponowię pytanie. Wiesz, Benie?
Agent skinął głową z uśmiechem, ale NIK tak to Nik odpowiedział.
- Fabrycznie Maroko, ale od 20 lat mieszkam we Francji.
- Egzotycznie – stwierdziła zdziwiona kobieta. - Dziwne wcale nie słyszę obcego akcentu.
- Dużo czasu spędziłem w Ameryce i udało mi się załapać na tyle tutejszy akcent, żeby się nie wyróżniać - wzruszył ramionami. - Chociaż nie powiem, żeby to było wygodne.
- I wcale nie pomógł Ci w tym Twój dar, co Jake?
- Jake? - Karen uniosła brew, odwracając się do Nika.
- Jake Calahan nie żyje - powiedział Francuz, robiąc przerwę po każdym słowie. - Mogę pokazać Ci jego grób, jak mnie kiedyś odwiedzisz.
- Wybacz, Nik - powiedział Ben. - Nie panuje już trochę nad tym, co powinienem mówić.
- Ale to się niedługo skończy, już niedługo będzie dobrze, Ben - zapewniła łagodnie Karen.
- Nie szkodzi, jesteśmy wśród swoich - zaśmiał się obcokrajowiec, po czym zwrócił się do Karen. - Mój dziadek od ojca, Hugh Calahan, był Amerykaninem, ożenił się z Francuzką i zamieszkali u niej. Urodził się mój ojciec i dużo później przeprowadził się do mojej matki, do Maroko. Jak matka... zniknęła z naszego życia - zawahał się przez chwilę - pojechaliśmy do Francji. Wtedy Jake jeszcze żył.
- Więc czemu umarł?
- Pytasz o wersję prawdziwą czy prosisz o nutkę patosu?
- A którą chcesz podać?
- Mogę obie. Umarł przez chore poczucie dumy, honoru i innych takich, chociaż lubię twierdzić, że było to w ochronie Obdarzonych, żeby nie rozeszło się, że istniejemy.
- A jak umarł?
- Tego opinia publiczna nie podaje. Czy to ma znaczenie, skoro grób leży pusty?
Karen przez chwilę milczała, a jej wyraz twarz z całkiem wesołego powoli i płynnie stał się ponury i odrobinę bolesny.
- Nie ma pustych grobów. W każdym jest coś zakopane, choć nie zawsze to, co głosi napis – stwierdziła, po czym przegnała ponury wyraz nakładając na twarz maskę wesołości. - Za to znaczenie ma to, co mamy jutro zrobić. To jak ja nakarmicie mnie czy ja mam coś przywieść?
- W sumie możemy uznać, że jest tam zakopana moja dawna tożsamość - mruknął Nik do siebie. - Zrobimy coś, prawda, panie gospodarzu?
- Nakarmimy Cię, Karen - powiedział z uśmiechem Ben, choć jego spojrzenie było pełne troski, a ręka, która ścisnęła lekko kobiece ramię miało dać siły. W umyśle Nika rozbrzmiał głos drugiego mężczyzny. Trzymaj się Karen, Connora masz w sercu, nie w grobie. Po chwili ciszy napił się coli ze szklanki.
- To na co masz ochotę?
- Cokolwiek, byleby wliczało się w to dużo jajek i dżemu – odparła Karen, uśmiechając się już trochę szczerzej. - Tylko niech obaj panowie kucharze choć trochę odpoczną, dobrze? – poprosiła, delikatnie ściskając rękę Bena.
- Obiecujemy - powiedział Ben z szerokim uśmiechem.
Nik potaknął w ciszy, powstrzymując słowa falą niezdrowego płynu.

* * *

Następnego dnia Nik z trudem podniósł się z kanapy. Brak bólu głowy zwiastował złe wieści. I rzeczywiście, dar nie wrócił do końca. Czyli czeka nas wycieczka. A poza podwieczorkiem pewnie niewiele miłego powinienem się spodziewać.
- Cześć, Ben – przywitał wchodzącego do salonu agenta.
- Cześć - odpowiedział Ben.
- Masz jakieś plany samochodowe na dziś? - zapytał z niewinnym uśmiechem.
- Mam plany w biurze, aczkolwiek samochód jest do Waszej dyspozycji.
- Dzięki - odpowiedział radośnie. - Dysponujesz elektronicznym niezbędnikiem turysty o słodkim, kobiecym głosie?
- Niestety - pokiwał głową i wzruszył ramionami. - Ja mam tylko głos tajniaka z FBI.
- Pytałem o GPS, stary – odparł Nik niemrawo.
- Przecież wiem i odpowiadam całkiem serio – Ben uśmiechnął się. - Mam GPS z głosem jakiegoś tajniaka od nas.
- Jaja sobie robisz? - zaśmiał się jego gość. - Chociaż... Może to i lepiej? Nie wiem, czy Karen podzielałaby moją radość ze słodkiego "skręć w lewo, kotku".
- Niestety to standardowe wyposażenie - rzekł federalny i dodał - Ale przynajmniej będziesz widział wszystkie patrole i inne ciekawostki.
- Dobra, przekonałeś mnie - Nik wybuchnął śmiechem. - Wiesz, że mogę dziś odzyskać resztę daru?
- Oby chłopie - powiedział Ben i poklepał obcokrajowca po ramieniu. Ten skinął głową z uśmiechem.
- Twój federalny przyjaciel ma wklepany adres Karen?
- Jasne - uśmiechnął się Ben.
- No i dobrze, jeden problem mniej. To idę na śniadanko i lecę. Im szybciej wyjedziemy, tym szybciej będę wiedział, co i jak.
Agent tylko kiwnął głową i sam zaczął przygotowywać się do wyjścia z domu.


Kilkanaście minut po wyjściu Bena Nik usłyszał dzwonek do drzwi. Z tostem w dłoni poszedł przywitać gościa. Przez judasza zauważył twarz Karen. O cholera, zapomniałem!
- Cześć - powiedział, otwierając drzwi.
- Cześć. - obrzuciła Nika uważnym spojrzeniem. - O ty mendo, nie zaczekałeś na mnie! - stwierdziła uśmiechając się szeroko. Mężczyzna spojrzał zdziwiony na swoją dłoń i schował ją za plecami.
- Ten, no wiesz... - mamrotał, gładząc się po policzku. - No, bo... Ben się spieszył i jadłem z nim!
- Aha? - Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, jakby gdzieś już tą minę widział,a po czym wyminęła Nika i poszła do kuchni. – Dobrze, to ja złapię coś na szybko i ruszamy. Nie warto się zapychać przed wizytą u Sinsjew.
- Czyli że nas nakarmi? - zapytał, biorąc kolejny kęs tosta. - Stracę linię - jęknął.
- Przegonimy cię po lesie to zgubisz - stwierdziła dziewczyna nurkując w lodówce, po czym z szelmowskim uśmiechem wyjęła sobie z niej trochę winogron.
- Ej! Ja przynajmniej staram się być miły - powiedział Nik z udawanym wyrzutem.
- To następnym razem staraj się nie zapominać o głodnych kobietach jadących przez pół miasta. A teraz kończ, zbieraj manatki i jedziemy – oznajmiła Karen, myjąc swoje winogrona.
- Ja jestem gotowy, czekam tylko na wygłodniałą ślicznotkę - powiedział jakby do siebie, zbierając z blatu dokumenty i kluczyki. - Gotowa?
- Zależy, które z nas prowadzi - odparła spokojnie, pałaszując kolejne winogrono.
- Jeśli chcesz, to mogę Ci odstąpić to zaszczytne miejsce - wyciągnął kluczyki w jej stronę.
- No to najpierw muszę zjeść - skwitowała.
- Ty przynajmniej znasz drogę - wzruszył ramionami, opierając się o framugę.
- No znam i to dobrze, chociaż zazwyczaj to nie ja prowadziłam. To jakieś dwie i pół do trzech godzin jazdy – stwierdziła, po czym połknęła ostatnie grono. - Więc się zbierajmy, jak chcemy wrócić o normalnej porze.
- Czekam tylko na Ciebie - podał jej kluczyki, dbając o to, żeby dotknąć przy tym jej dłoni. Sam nie wiedział, po co to robi.
- Skończ, dobra? - mruknął do siebie.
- No to łap się za klucze, zamknij Benowi dom, zanim ktoś mu ten jego cud sprzęt wyniesie i do samochodu - stwierdziła z uśmiechem kobieta. Nik ponownie skinął głową i wykonał polecenia bez szemrania.

Trzy godziny później wjechali na teren parku stanowego Apple River Canyon. Karen skręciła w jakąś boczną drogę. Po kilku zakrętach Nik zobaczył przed sobą ścianę lasu.


Gdy podjechali bliżej, z domu pod lasem wyszła drobna i niska skośnooka staruszka o szerokim obliczu. Rysy jej twarzy wskazywały, że pochodzi ona z północnej Azji. Uściskały się z Karen, po czym dziewczyna odwróciła się do Nika.
- Nik, poznaj Galinę Iwanównę Donowan. Sinsjew, to jest Nik Imnieyest.
Mężczyzna spojrzał zdziwiony na swoją towarzyszkę, po czym lekko ukłonił się mieszkance drewnianej chatki.
- Miło poznać, troszkę się o pani nasłuchałem po drodze. A ta dziewczyna jest naprawdę niesamowita - dodał półgłosem. - Mało kto pamięta moje nazwisko.
- To dobrze, że ci miło chłopcze, bo przecież jesteś tu dlatego, że masz problem z czymś, co do miłych raczej nie należy, prawda? A ja zawsze cieszę się poznając przyjaciół Karen. No i tak, ona ma dobrą pamięć, czasem lepszą niż to dla niej zdrowe. Wchodźcie, nie stójcie tak.
Staruszka zaprowadziła ich do salonu. Nik, jak przystało na gentlemana, przepuścił Karen w drzwiach i wszedł za nią, obserwując pokój. Wystrój kontrastował trochę z zewnętrzem domu, był nowoczesny i przyjemny. Ścianę zdobiło całe mnóstwo zdjęć, a przy kominku stały drewniane figurki lisa i orła.
- Coś pięknego – Nik szepnął do siebie. - Pokaż mi swoje mieszkanie, a powiem Ci, kim jesteś. Wystrój domu czasem mówi więcej niż ludzka myśl.
Praktycznie każde zdjęcie przedstawiało kogoś innego. Nik oglądał je pobieżnie, nie chcąc zbytnio ingerować w osobistą strefę Sinsjew. Na jednej fotografii zauważył nieco młodszą Karen. Została uwieczniona w ogródku za domem, w którym obecnie przebywali, a obok niej stał ciemnowłosy mężczyzna i równie ciemnowłosy chłopczyk. Wyglądał na trzyletnie dziecko. A wszyscy zdawali się być tacy szczęśliwi. Nik uśmiechnął się smutno. Ale nie pytał. Nie musiał. Wiedział to, choć wcale nie chciał. Wiedział, bo jego dar okazał się przekleństwem.

Karen wskazała Nikowi fotel i poszła na chwilę za staruszką do kuchni. Wróciły z herbatą ziołową, każdy dostał swoją filiżankę. Ciszę przerwała gospodyni.
- Nie wyglądacie na takich, co mają wiele czasu, więc do rzeczy, dzieci. Co się stało?
- Karen lepiej się na tym zna - powiedział Nik, wąchając przyniesiony przez kobiety napój.
- Owszem, ale to nie ona ma problem, lecz ty, chłopcze, przynajmniej nie tym razem. Co ci się stało? Co widziałeś? Co czułeś? - spytała staruszka.
- Ale te duchy to naprawdę nie moja specjalność – Nik wzruszył ramionami. – No, ale powiem, skoro trzeba - dodał z lekkim uśmiechem, po czym spojrzał na Karen wzrokiem mówiącym "muszę?" Ta skinęła głową z pełna powagą. Mężczyzna, rad nierad, westchnął ciężko i spojrzał na Sinsjew.
- Podczas... próby zdobycia informacji na temat chęci obecnych ze mną przy stole kobiet do pomocy naszemu wspólnemu znajomemu – popisy erudycyjne nie były chyba zbytnio potrzebne w obecnej sytuacji, jednakże Nikowi przychodziło to nieświadomie – w umyśle Karen pojawiła się niezbyt wyraźna... postać. Cóż, Karen pięknych myśli to o nim nie miała, nie ma co się oszukiwać. No i ten powracający chodził, chodził i coś tam robił. W końcu zaczął dyszeć Karen w kark, chuchać. No i się wkurzyła na niego. Ja też tego nie lubię - wzruszył lekko ramionami, niby od niechcenia. - Poprosiła go grzecznie o wyjście, a wtedy mężny rycerz Nik, obrońca niewiast uciśnionych przez brzydkich nienamacalnych, musiał się wtrącić. I z zasadzie widziałem tylko, że to coś chce się do mnie przytulić czy coś - miał straszną ochotę zapalić. Znowu. - A później to trzeba było robić dobrą minę do złej gry, bo w głowie pustka i cisza.
- Rozumiem - rzekła po chwili staruszka, po czym uśmiechnęła się radośnie. - No to będziesz musiał się wykąpać, chłopcze.
”Chłopiec” powstrzymał przemożną chęć powąchania się pod pachami i ograniczył się do zdziwionego spojrzenia.
- Woda - powiedziała ponownie kobieta - jest najlepszym przewodnikiem - wstała powoli. - Dlatego najłatwiej będzie Karen skontaktować się z tym konkretnym powracającym.
Dziewczyna zamarła na chwilę z filiżanką w rękach, ale zaraz potem znów podniosła ją do ust.
- Ale ja nie wziąłem kąpielówek – jęknął Nik.
- Myślisz, że nigdy nie widziałam nagiego mężczyzny? - powiedziała zdziwiona staruszka i poszła w kierunku kuchni, na chwilę zostawiając Karen i Nika samych.
- Może i widziała - mruknął do Karen - ale jedyna kobieta, która widziała nago MNIE, to była moja matka.
- Mogę ci przynieść obrus zrobisz sobie przepaskę - stwierdziła Karen wyraźnie sytuacją rozbawiona, choć trochę blada.
- Daj spokój, przeżyję - powiedział, gładząc się po karku. - Lepiej powiedz, co Ciebie gryzie, bo nie chcę znowu Ci szperać po główce.
- Nigdy nie wołała ich intencjonalnie. Zawsze po prostu byli - stwierdziła cicho.
- A teraz poproszę wersję dla przeciętnego mieszkańca globu.
- Nie wiem niby, jak miałabym się skontaktować z tym powracającym. Ani nie wiem czy nie zdemoluje nam on okolicy – stwierdziła, nie rozwiewając bynajmniej wątpliwości towarzysza.
- Ale nie martw się, zrobię co trzeba, odzyskamy twój dar - dodała po chwili.
Nik odwrócił się do niej, chwycił ją za ramiona i spojrzał jej w oczy. Zatopił się w nich i prawie zapomniał, co chciał powiedzieć. A gdy sobie przypomniał, z trudem zmusił język do posłuszeństwa.
- Słuchaj mnie, bo powtarzać się nie będę, dobra? Jeśli będzie cokolwiek, co zagrażałoby Tobie albo Sinsjew, masz natychmiast się z tego wycofać, zrozumiano?
- Damy sobie radę, Nik. Obie siedzimy już długo w tym interesie - odparła stanowczo, nie wyrywając się. Po prostu patrzyła mu w oczy.
- A teraz powiedz mi, które słowo sprawiło, że moje pytanie stało się niezrozumiałe? - powiedział z lekkim uśmiechem. - "Damy sobie radę" mnie nie zadowala, wiesz?
- Więc co mam powiedzieć? Obie umiemy ocenić zagrożenie, będzie za wysokie przerwiemy i spróbujemy ponownie za jakiś czas, lepiej przygotowane - wciąż się nie ruszała mierząc się z mężczyzną spojrzeniem z serii "I tak zrobię, co chcę", po czym uśmiechnęła się krzywo. - Szoruj do wanny.
- Nie do wanny - powiedziała staruszka, która pojawiła się w pokoju jakby nie wiadomo skąd. Niech to będzie Chłodny Staw.
- Nie znoszę Cię - powiedział z szerokim uśmiechem, po czym spojrzał na szamankę. - Jak następnym razem przyjdzie mi zabawiać się z duchem, odstąpię sobie tej przyjemności - powiedział, wzdychając ciężko.
- I mądrze chłopcze - Sinsjew kiwnęła głową, po czym wzięła kij podróżny i z uśmiechem powiedziała do Karen. – Słoneczko, czas na nas.
Oboje, Nik i Karen, wstali – ona gotowa, on zrezygnowany - i ruszyli za staruszką. Karen na potwierdzenie gotowości skinęła głowąG gdy wychodzili jej wzrok na chwilę padł na jej własne zdjęcie wiszące na ścianie. Przez chwilę patrzyła na nie zaskoczona, że wciąż tu jest, po czym spuściła głowę i przyspieszyła. Nie udało jej się szybko zgonić z twarzy grymasu bólu. Nik spojrzał na Karen smutnym wzrokiem. Definitywnie, jego dar czasem był przekleństwem.

Nie podoba mi się to, przemknęło mu przez myśl. To nie jest dobry pomysł Stał po kolana w lodowatej wodzie. Według wskazówek szamanki miał cały znaleźć się pod wodą. Jego garnitur leżał na ziemi. Spokojnie, z wymuszoną dumą i butą wszedł na głębszą wodę. Gdy zanurzył się aż po szyję i odwrócił się do kobiet.
- Teraz mam zanurkować?
Sinsjew z uśmiechem pokiwała głową. Karen spojrzała na nią, starając się wyglądać pewnie.
- A ja co mam zrobić?
Na twarzy mężczyzny pojawił się grymas, ale w głębi ducha podobała mu się ta akcja. Mokre włosy zawsze mu przypominały spacery po deszczu, które uwielbiał. Nie usłyszał odpowiedzi staruszki, zniknął pod wodą. O tym, co działo się później, dowiedział się w zwykły dla siebie sposób.

* * *

- Wezwij go swoimi umiejętnościami. On jest w nim. Wciąż tam siedzi, wyczuwam go. Ale nie miałam z nim takiej styczności jak Ty. Musisz go wydobyć, w wodzie będzie to łatwiejsze. Wyciągnij go i przegoń.
Karen zmarszczyła brwi.
- No dalej, słoneczko. Wiem, że potrafisz – ciągnęła staruszka. - Z moją pomocą i duchami Chłodnego Stawu Ci się powiedzie.
Sinsjew i chwyciła Karen za ramię, ta zaś poczuła dziwnie mrowienie. Na powierzchni wody zaczęły pojawiać się bąbelki powietrza. Ciemnowłosa zamknęła oczy, biorąc głęboki oddech. Zaczęła wsłuchiwać się w szum drzew i szmer wody, odgłosy bliskie jej jak szum własnej krwi pędzącej w skroni. Odepchnęła wszystkie myśli chowając je szczelnie do zaryglowanego kufra. Jedyne, co zostawiła to obraz mężczyzny z baru, osiłka z blizną na policzku. Już raz zdołała stanąć z nim twarzą w twarz. To było jak patrzyć w oczy własnego strachu. Wzywany powracający powrócił i pojawił się przed nią.
- Nie możesz mnie wygonić! KIM TY JESTEŚ?! – krzyczał, cały drżąc ze wściekłości.
Karen spięła w sobie cały spokój, jaki tylko mogła zgromadzić. Cichy szmer wiatru w koronach, jego dotyk, jego moc przenikającą ją na wskroś. Spajała się z tym,co było wieczne i niezatrzymane. Czerpała z siły zaklętej w naturze od miliardów lat. Bo czyż nie tym była? Każdy jej mięsień był z ziemi, jej serce z ognia, jej myśl, jej wola była z huraganu.
- Jestem wiatrem. Tak naprawdę wszyscy nim jesteśmy, ty też. I podążysz za wiatrem.
- NIE!! NIE MOŻESZ, NIE POZWALAM!! ZABIJĘ GO! - krzyknął przerażony duch i wskazał za siebie. Gdzieś tam we mgle, Karen zobaczyła Nika. Zawieszony w wodzie, obejmował swoje kolana. Jego włosy falowały zgodnie z ruchem wody, lecz on sam tkwił nieruchomo, jakby czas dla niego się zatrzymał. Kobieta oddychała równo i był to oddech ziemi, ten szemrzący w potoku, wyzierający z kory drzew. Myślała o ziemi, o jej ciemnej żyznej, bezpiecznej głębi, w której płonął ogień mocy, ogień życia. Teraz wyobraziła sobie, że to jest Nik, jego ciało było z ziemi, tak jak ciało wszystkiego, co żywe, zaś jego życie było ogniem, jasnym raźnym płomykiem, który żarzył się pod skałą. Znała ogień, on również był częścią jej natury, przybywał na jej rozkazy, mogła go podtrzymać.
Wciąż stojąc na straży tego żywego płomienia patrzyła prosto w oczy powracającego. Zebrała cały wiatr pędzący w okolicy.
- Odejdziesz z wiatrem – powtórzyła spokojnie i pchnęła go wprost do wody. Woda była wrotami. Okoliczną ciszę rozdarł wrzask , który sprawił, że niebo zostało zasłonięte przed podrywające się do lotu ptaki. Karen padła zaś osłabiona na ziemię.

* * *

Każdy człowiek, gdy widzi pobojowisko, zdaje sobie sprawę z tego, że toczyła się tam jakaś bitwa. Nik nie widział pobojowiska. on je czuł. Czuł je w swojej głowie.
Wypłynął na powierzchnię, rozpaczliwie chwytając w płuca powietrze. Wręcz czuł, jak jego krew transportuje ożywczy tlen. Próbował dopłynąć do brzegu, lecz skutecznie utrudniała to wzburzona po przejściu ducha woda. Gdy w końcu zauważył Karen, ta już siedziała, usiłując jakoś dojść do siebie, rozproszyć to, co zgromadziła i przywyknąć do swojego małego ciała. Jej koszula znów była brudna od krwi płynącej jej z nosa. Woda powoli uspokajała się, więc Nik mógł w końcu wyjść na brzeg. Ruszył w stronę kobiet. Wyciągnął w stronę młodszej z nich rękę z jednym, jedynym wyprostowanym palcem.
- Droga panno, nie wiem, co Ty sobie wyobrażasz, ale była między nami umowa - widział, że dziewczyna chce coś powiedzieć, ale nie dał jej dojść do słowa. - Następnym razem wymuszę od Ciebie własnoręcznie podpisaną umowę na papierze, zrozumiano? I nie myśl sobie, że ujdzie Ci to płazem! Brak mi słów na Twoje zachowanie! Powiem Ci tylko jedno, jedyne słowo - jeśli złość mogłaby kipieć, to jego chyba zalałaby okolicę. Po chwili się jednak uśmiechnął i nachylił nad dziewczyną. - Dziękuję - szepnął, dając jej buziaka w policzek, po czym skierował się po swoje ciuchy.
Dziewczyna westchnęła, kręcąc głową. Z lekka nutką rozbawienia przypomniała sobie, że od dobrego roku nie całował jej nagi mężczyzna. Nie wiedziała, że Nik słyszy jej myśli. Ubierając się, mężczyzna uśmiechnął się do Karen. Szeroko. Naprawdę szczerze.
- Wstaję – oznajmiła, jakby chciała ostrzec przed awaryjnym lądowaniem, po czym chwiejnie podniosła się na nogi. Wciąż była zbyt oszołomiona, by racjonalnie przeanalizować akcję i bać się. Nik zignorował niezapiętą koszulę, rozpięty rozporek i źle nałożone buty. Poszedł do Karen i podtrzymał ją.
- Zanieść Cię może?
- Przeżyję. Zatroszcz się lepiej o siebie, musisz się wysuszyć i napić czegoś gorącego. A wieczorem i tak masz wciąć leki. Nie chcę, żebyś się rozchorował.
Nie wiedział, czy jej troska była szczera, czy była tylko formą kurtuazji. Ale nie chciał wiedzieć. Karen przez chwilę podpierała się na jego ramieniu, nim nie złapała pionu.
- Jak mam dbać o siebie, kiedy na moich oczach cierpi niewinna i piękna kobieta?
- Nie chorując, żeby jej nie zarazić? - zaczęła wolno iść z powrotem wąską ścieżką w lesie. Sinsjew na wszelki wypadek trzymała się blisko, choć z każdym kolejnym krokiem dziewczyna szła pewniej.
- Nie miej do mnie żalu, dziecino - szepnęła szamanka do Karen.
- A o co? Sama zaczęłam cała imprezę, wiec moim obowiązkiem było opróżnić do reszty wazę z ponczem. Z resztą ja żyję, on też - wskazała na Nika. - I jest na powrót cały... chyba.
- Przepraszam, że się wtrącam, ale chyba język Ci się plącze, moja droga – rzekł spokojnie Nik, choć wiedział, że całą ta rozmowa będzie bezsensowna. - Kto zaczął, bo chyba nie dosłyszałem?
- Ja – powtórzyła Karen dobitnie. - Postanowiłam wkurzyć ducha ze szramą na twarzy, prawda?
- I przyłożyłaś mi broń do skroni, żebym się odezwał, prawda?
- Nie, ale gdybym tego nie zrobiła, nie wpadłbyś w kłopoty.
- To on podszedł do Ciebie, nie Ty do niego – rzucił Nik, siląc się na spokój.
- Mogłam udawać, ze go tam nie ma.
- I on grzecznie poszedłby dalej, całując Cię uprzednio w rękę na pożegnanie – nie mógł powstrzymać ironii.
- Chłopcze, kiedy kobieta się myli, trzeba jej natychmiast przyznać rację, choćby dla świętego spokoju. Nie znasz tej świętej zasady? - spytała Sinsjew, uśmiechając się pod nosem. Karen prychnęła tylko.
- Nie. Ale za to słyszałem, że jeśli nie ma się co powiedzieć kobiecie, należy ją przeprosić. Zawsze jest za co - odpowiedział Nik z uśmiechem. - Nie mogę jej przyznawać zawsze racji, bo się rozkaprysi, a muszę z nią wytrzymać jeszcze przynajmniej kilka dni. Wejdzie mi na głowę i co wtedy?
- Wtedy w pobliżu twojej czaszki wreszcie znajdzie się jakaś oznaka inteligencji i zdrowego rozsądku - stwierdziła Karen. Sinsjew pokręciła głową.
- Chcecie oboje ochrypnąć, zanim dojdziemy do chatki? Ruszać się dzieci, gorąca herbata i coś słodkiego czeka.
Nik bez słowa szedł dalej, lecz z jego ust nie znikał uśmiech.

Gdy weszli do mieszkania staruszki, mężczyzna zakomenderował.
- Karen, podpierałaś się o ziemię. Do łazienki, ręce myć - wskazał drzwi głową.
- Powiedz mi, Sinsjew - powiedział cicho Nik, wpatrując się w drzwi, za którymi zniknęła Karen - ale tak szczerze. Bardzo to widać?
- Jak błyskawice w ciemną noc - odpowiedziała kobieta po chwili namysłu i z uśmiechem na twarzy. Nik odwrócił się do niej, odwzajemniając uśmiech. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale po chwili je zamknął i pokręcił lekko głową.
- Czyżbyś ziewał młodzieńcze? - zapytała Sinsjew z wyczuwalną radością w głosie. Obdarzony zaczął się cicho śmiać.
- Nie śmiałbym być aż tak niekulturalny. Nie wiem dlaczego... - powiedział, przenosząc znów wzrok na drzwi. - Jest niesamowita, prawda? Tylko jeszcze nie wiem, dlaczego tak twierdzę... Wiem – pokręcił głową - to głupie.
- Ludzie często plotą bzdury.
- Tak, chyba masz rację.

Gdy Karen grzecznie umyła ręce, oboje zostali usadzeni na fotelach, po chwili wróciła ziołowa herbata, ale teraz o innym zapachu i smaku, a wraz z nią solidna porcja świeżego ciasta ze śliwkami.
- Dziękuje za pomoc, Sinsjew. Przez to wszystko zapomniałam spytać, co u ciebie? Jak tam wnuki? - spytała Karen. Staruszka musiała wiedzieć, ze nie o wszystkie wnuki jej chodzi.
- U mnie dobrze, dziękuję. - powiedziała staruszka i uśmiechnęła się szeroko. - A co do wnuków, to dawno ich nie widziałam.
- Rozumiem – stwierdziła Karen. Przez chwilę wyglądała, jakby chciała dodać coś jeszcze, ale się rozmyśliła i zatopiła usta w herbacie.

* * *

Szum opon ocierających się o asfalt łagodnie uspokajał. Przed nimi otwierała się prawie pusta droga, co jakiś czas tylko mignęły im światła mijających ich samochodów. Jechali w prawie namacalnej ciszy.
- Dziękuję, Karen - rzekł w końcu Nik, nie odrywając wzroku od nawierzchni przed nimi.
- Drobiazg – odparła, wpatrując się w pobocze mętnym wzrokiem.
- To nie jest drobiazg i dobrze o tym wiesz - stwierdził po kolejnej, dłużącej się chwili ciszy. Zupełnie, jakby nie wiedział, jak ma to wszystko ująć w słowa. - Ryzykowałaś dla mnie, pomogłaś mi wrócić do pierwotnego stanu.
Kolejna chwila ciszy, przejmującej, świdrującej uszy.
- Nie tylko ja ryzykowałam. On mógł cię zabić w trakcie tego "zabiegu".
- Gra warta świeczki - odparł z wymuszonym uśmiechem. - Pozwolisz mi spłacić dług?
- Nie masz żadnego długu wobec mnie. Może wobec Sinsjew, ale o tym z nią rozmawiaj.
- Wobec niej też. Ale to nie Sinsjew to zrobiła, to nie ona ryzykowała, tylko Ty.
- Bez niej nic bym nie zdziałała - stwierdziła krótko Karen.
Znów cisza, znów ta cholerna pustka w słowach. Odgłosy silnika, do tej pory wręcz niesłyszalne, teraz praktycznie huczały.
- Mylisz się - szepnął.
- Nik – Karen wreszcie się do niego odwróciła. Blada, zmęczona, ale spokojna - wywołałam burdę z duchem, ty w niej oberwałeś, musiałam ci pomóc. Nie jesteś mi nic winien.
- Ty znowu to samo - pokręcił głową zrezygnowany.
- Bo tak to wyglądało.
- Zawsze byłaś taka uparta czy to tylko wina zmęczenia?
- Chyba zawsze. Trudno mi to ocenić.
Mężczyzna zaśmiał się cicho, ale z jego ust nie wyszło już żadne słowo. Ona zaś wróciła do patrzenia w okno. Momentalnie zasnęła. Spała przez resztę drogi, nieświadoma tego, jak często jego spojrzenie wędrowało na jej postać.

A on miał wrażenie, że to, co ich zbliżyło, momentalnie oddaliło ich od siebie.

* * *

- Nik wspominałeś, że możesz czytać w myślach. Jesteś w stanie wydobyć położenie świecy z głowy organizatora? – spytała Karen, wyrywając Nika z zamyślenia. Ten chwycił do ręki pager i chwilę mu się przyglądał, zanim odpowiedział.
- Nie – odpowiedział spokojnie. – Chyba, że pomyśli o tym, gdzie ona jest. Nie wspomnę już o fakcie, że może myślami kłamać, a tego jeszcze nie jestem w stanie wykryć. Jakbyśmy spotkali się za kilka lat, to może bym był już w stanie wyciągnąć z jego przeszłości, gdzie ta świeca jest. A tyle czasu to my raczej nie mamy.

Poza obietnicą, że nie wyskoczy z niczym głupim, nie odezwał się na naradzie ani razu. Nie był jeszcze pewien, czy jego dar działa bez zarzutu, więc wolał nie mówić na jego temat nic więcej, niż było trzeba.

* * *

Nie było dane mu się wyspać. Ben rano wręcz zwlekł go z rozkosznie wygodnej kanapy.
- Wstawaj, leniu – powiedział do zaspanego gościa. – Karen niedługo będzie, nie chcesz chyba paradować w piżamie, co?
Nik w odpowiedzi potężnie ziewnął i powlekł się do łazienki, obrzucając agenta niezbyt przychylnym spojrzeniem.
- Wyspać się nawet nie pozwoli -mamrotał pod nosem Francuz. – Sprasza ludzi z samego rana, jakby był u siebie. Zasnę na tej aukcji przez niego.

Chłodny prysznic przywrócił mu zdolność myślenia i chęć życia. Gdy wyszedł z łazienki, Karen jeszcze nie było.
- Ben, mam prośbę – zaczął Nik nieśmiało. – Ja się odwrócę, rzuć czymś w ścianę przede mną, dobra?
- A po co? – zapytał zdziwiony agent.
- Powiem Ci, jeśli się uda – odpowiedział spokojnie jego gość, po czym odwrócił się do ściany. Po chwili tuż obok niego uderzyła w ścianę poduszka. – Jeszcze raz.
Tym razem na ścianie wylądował jego własny laczek.
- Dobra, super – Nik odwrócił się, a jego uśmiech rozciągał się na całej przestrzeni między uszami. – Sprawdzałem tylko, czy mój dar działa bez zarzutu.
Federalny pokręcił głową z niedowierzaniem i zniknął w kuchni.

Czas, jaki dziewczyny spędziły na układaniu planu rozbrojenia urządzeń wejściowych, Nik wykorzystał na przygotowanie dobrego obiadu. Przysłuchiwał się ich rozmowie i śledził każdy jej szczegół. Musiał przyznać, że ostateczny plan był całkiem dobry.
- Słuchajcie, dziewczyny – powiedział, wychylając się z kuchni. – Sprawdzałem dziś dar, działa bez zarzutu. Nie powiem, dzięki komu, bo znowu zacznie się marudzenie – wyszczerzył zęby do Karen. – Jestem w stanie wybiec nieznacznie w przyszłość i ze stuprocentową pewnością powiedzieć, co się stanie, jeśli w żaden sposób nie zaingeruję i nie zmienię swoich planów. Innymi słowy: jeśli któraś z was postanowi, dajmy na to, wpuścić impuls do systemu, będę wiedział, co się stanie i pewnie nawet zdążę ją powstrzymać. Co wy na to?
Oczyma wyobraźni już widział dwie kobiety krzyczące „nie mogłeś nam tego wcześniej powiedzieć”. Ale w tym dar mu nie pomagał.

* * *

Następnego wieczora ubrał się w swój nowy garnitur i rozsiadł się na krześle w kuchni.


Wiedział, jak Ben żałuje, że nie może iść na tę aukcję. Niemniej jednak sądził, że to lepiej. Ochroniarz go widział, więc chyba nic dobrego by z tego nie wyniknęło. Mężczyźni, gdy się wystroją, nie zmieniają się tak bardzo, jak kobiety. Przekonał się o tym kilka minut później, gdy odwiedziła ich Karen w swojej niebieskiej sukni. Obcokrajowiec zapomniał języka w gębie i ledwo zdołał wydukać, że wygląda cudownie. Prezentowała się o wiele lepiej niż w momentach, gdy zachlapana była własną krwią.

Nie minęło wiele czasu, odkąd Karen wyszła, a do drzwi zadzwoniła Rose.
- Gdybyście zawsze wyglądały tak pięknie – zagaił Nik – to mężczyźni nie robiliby nic innego niż upajanie się waszą urodą.
Czemu mam wrażenie, pomyślał, że przy obu dziewczynach zachowałem się jak kretyn?
 
__________________
Zapomniane słowa, bo nie zapisane wierszem...

Ostatnio edytowane przez Eileen : 27-08-2010 o 20:41.
Eileen jest offline