Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-08-2010, 20:36   #151
 
Eileen's Avatar
 
Reputacja: 1 Eileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputację
Glyph
Argo zgarnął sporą garść piasku z pobocza i podszedł do wilczycy. Rozsypał ją w powietrzu, które głaskała Cloe, aby upewnić się czy to na pewno Alayne ukrywa się pod tym dziwnym odpowiednikiem skóry Zaura. Piasek opadał, drobinki znikały pośród gęstej wilczej sierści, gdy przemówiła anielica.

- Wy, ludzie, skaziliście nasz świat. Nikogo z Braci nie oszczędziły choroby, wielu zmarło. Odejdź w pokoju i daj nam szukać dla siebie ratunku. - powiedziała Spei urażona. A niech to... Widzi przez to okropne, ludzkie światło. Nie przypomina ludzi jakich dotąd spotkaliśmy. Spei zadrżała lekko. Może Sadeksys ma rację? Spei zwróciła się ku Lauhemasiellu
- Jeśli w którymkolwiek momencie opiekunka mówiła coś o zabijaniu ludzi, to proszę, zabijaj. Nie widzę celu w tej walce. Zabierzmy wilczycę i wynośmy się stąd. Ludzie to złe istoty, ale ta wydaje się przestraszona nie mniej niż my, chociaż nie jest bezbronna. Ale jej towarzysz jest skazany na naszą łaskę i niełaskę - może dzięki temu uda nam się coś zdziałać?

Ognik z ulgą przyjął słowa Spei. Również nie chciał zabijać bez powodu. Spróbował wspomóc anielicę, lecz obawiał się tak otwarcie przeciwstawić Lauhelmaasielu. Szukał więc rozwiązania pośrodku. Nie okazując miłosierdzia, ale również nie brudząc salartusowych rąk krwią kolejnego człowieka.
- Zabiliśmy kilku twoich braci, tam daleko na polance. - oznajmił mniej drżącym głosem, tak pewnym na jaki go było stać - W obronie własnej. Pierwsi zaczeli nas czymś obrzucać. Czy jeśli Cię puścimy dasz nam słowo, że pójdziesz do waszych opiekunek i przedstawisz im naszą wersję tamtych wydarzeń? Czy wtedy pozwolą nam przejść przez te ziemie?

Lauhelmaasielu zaklekotał dziobem ze złością. Zabijanie żywych istot nie było przyjemne, a do tego słyszał w głosie innych, że Salartus chcą ją oszczędzić. Nie może psuć jeszcze bardziej związku z nimi.
- Ludziom nie wolno ufać! - rzekł ostro. - Jaką mamy pewność, że nie wezwie swoich pobratymców w tych stalowych potworach? Oni nie będą dla nas mili, więc my też nie możemy traktować ich pobłażliwie. Słowa na obronę, człowieku?
Ostatnie pytanie było raczej ironiczne. Jej los w głowie Lauhela został przypieczętowany. Tylko najpierw niech zdradzi parę informacji.

Feniksowe legendy nie raz powiadały o tym, iż to Feniks pomagał zawsze ludziom. Był ich przewodnikiem i pomagał im, gdy ci wciąż błądzili na swej ścieżce. Od zawsze były dla nich światłem. Nie mógł zabijać bezsensownie ludzi, gdy ci ich nie atakują. Winien im pomóc, jak jego przodkowie.
- Siostry! Bracia! Człowiek wiedzę posiada, a wiedza to droga. Droga do lustra. Ona może oświetlić nam drogę, która wciąż spowija cień nieprzenikniony! Musimy zdobyć informację, by uratować nasz lud. Nie wiemy nic o powierzchni, a powierzchnia jest domem człowieka! Człowieku, powiedz, czy znasz dobrze powierzchnie? Potrafiłabyś pomóc nam odnaleźć to, czego szukamy? Udziel pomocy naszemu ludowi, a my udzielimy ci wolności.

- Wszyscy jesteście głupcami, cholernymi głupcami - odezwał się nieoczekiwanie Raven. Do tej pory siedział cicho, pozwalając innym działać, sam zaś utrzymywał człowieka w mocy swego hipnotyzującego spojrzenia. Gdy dostrzegł jednak, że wszyscy, zwłaszcza Spea, Lauhemaasielu i Hane wykazują się totalną głupotą, po prostu nie mógł nad sobą zapanować. Dalej patrzył na nieczystego, lecz teraz jego uwaga skoncentrowana była na przekazaniu tym idiotom podstawowych wiadomości – Jeśli nie widzicie, to jedyna przedstawicielka rasy ludzkiej, która jest względem nas przychylna, jedyna, która rozumie nas i której obecność nas nie rani. Nie mamy żadnego prawa grozić jej, niewolić lub zabijać. Jeśli ktokolwiek, zwłaszcza Ci z naszej rodziny, których rasy słyną z fanatyzmu…- w głosie kruka dało się słyszeć groźbę- będzie próbował ją skrzywdzić, ochronię ją własnym ciałem. Po pierwsze, to nasz jedyny potencjalny przewodnik po tych ziemiach, zna teraz, zwyczaje swego rodzaju i język. Po drugie, jak wspomniałem, nie rani nas, co więcej, uzdrowiła nas wszystkich. Dlatego z łaski swojej przestańcie bredzić o puszczeniu wolno, morderstwie i innych takich, to nasza siostra, taka sama jak ja czy wy. Nie zdziwiłbym się, gdyby jej zdolności miały powiązanie z Lustrem Amandy. Jak na mnie to jedyne wyjaśnienie tego fenomenu. A tak w ogóle, jestem Raven, wysłannik Starszyzny Kruków Śmierci. Wybacz, ludzka kobieto, spojrzałbym na Ciebie, gdyby nie to, że Twój towarzysz stanowi dla nas zbyt wielkie zagrożenie. Nie bój się, to tylko hipnoza – zwrócił się bezpośrednio do Cloe.

Na słowa kruka rozległ się charczący śmiech Lauhela.
- Brawo, brawo, bracie! Wkrótce wystawimy ci piękny pomnik! Kruk Śmierci jako wielki przyjaciel ludzi. Niebywałe...
Lauhelmaasielu przyklęknął przy ziemi. Świetliste postaci wciąż go irytowały i mieszały zmysły.
- Przyznam, że zainteresował mnie ten człowiek. Chętnie sprawdziłbym co ma w środku i jak działa. Jednak ogromne dawki pacyfizmu bijące od was, zmuszają mnie do odłożenia tego pomysłu na później. Zobaczymy, co człowiek ma nam do zaproponowania.
Następnie ze złością zwrócił się do Ravena;
- A ty Kruku, pamiętaj, że jeśli ten człowiek chociaż raz podniesie na nas swą łapę, to będę pierwszym, który zmiażdży twoją małą, pustą główkę!

-Nie głupcem jest ten kto poszukuje - wtrącił Feniks - Głupcem jest ten, co zawsze wierzy na słowo. Legendy opowiadają, legendy mówią, ale legendy to tylko legendy. Kto nauczył się czytać między wierszami, zyskał potęge. Ten człowiek sam zdziwił się, że jeszcze żyjemy po jego działaniu. Temu człowiekowi nie możemy ufać od tak, ale też nie możemy od razu skreślić go. Świat to nie nasz, świat to nie nasz! Człowiek przewodzić może.

W kłótnie między salartus wtrąciło się nagle zaniepokojone czymś skrzadło.
- Czemu to wielkie zwierzę w ogóle się nie rusza? -zauważył - ten pancerz musi mu strasznie ciążyć, a mimo to stoi wciąż wyprostowane.
Ognik wzbił się nieco w górę i przeleciał przed reflektorami samochodu. Trzeba było przyznać krukowi rację, ognik czuł się o wiele mniej osłabiony niż przed tym dziwnym spotkaniem.
- Nawet nie mruga tymi świetlistymi oczyma. Jest wytresowany, by wykonywać tylko twoje komendy? - zadał Cloe kolejne pytanie.

Tymczasem po dość niezwykłym przebudzeniu, Solf wylądował tuż obok swoich braci. Dziękował Mocy za ocalenie. Był nieco zdezorientowany sytuacją, która miała miejsce. Otrzepał skrzydła z bagiennego błota, co było nieco trudne. Nie mógł pozwolić na to, by inne Salartus uważały jego, przedstawiciela najwyższej z ras, za brudasa. Spojrzał na stojącą przed nimi dziewczynę oraz leżącego wilka. Przetarł oczy, by widzieć lepiej. Stał pośród braci, którzy prowadzili dialog z człowiekiem! To fenomen. Nie mógł uwierzyć w to co widzi. Słuchał z uwagą każdego z towarzyszy. Na znak rozumienia kiwał głową.
W końcu wywiązał się dylemat – zabić czy nie. Kimblee postanowił stanąć po stronie ludzi.
- Pozwolicie, że zabiorę głos. Rasa Rosso Angeli ma do tego prawo, tak jak i Wy. A może i większe. Mniejsza o to. Po części zgadzam się z Hane oraz Krukiem Śmierci. To ludzie doprowadzą nas do Lustra Amandy, jak po nitce do kłębka. To przecież od nich wszystko się zaczęło, to przecież przez nich. Wątpię, by nie mieli w tej historii istotnej roli. Jak zauważyliście jej obecność działa na nas kojąco, przy niej nie czujemy zagrożenia, nie atakuje nas. Wyczuwam nawet pewien strach. Dlatego powinieneś ograniczyć barbarzyńskie zapędy swojej rasy Lauhelu. Przynajmniej na tym etapie. Ta kobieta wydaje się być przyjacielem – zakończył.

"Rasa Rosso Angelo ma do tego prawo." Ohhh! Czyliż już nie wypowiedziałam tego samego poglądu co i on? A kim ja, przepraszam jestem, meblem? Barbarzyńskie zapędy? Cudownie, a starałam się zyskać uznanie i odrobinę współpracy ze strony tak dumnego towarzysza jak Sadeksys. Wewnątrz Spei tkwiły sprzeczne uczucia. Miała wrażenie, iż brat nie traktował jej poważnie, ba, nawet jej nie zauważał. Odkąd rozpoczęła swoją podróż w imię ratowania nacji Salartus nawet nie miała przyjemności porozmawiać z nim twarzą w twarz. Nie mówiąc już o tym, że gdy był nieprzytomny cały czas martwiła się jego bytem. Może ta zieleń go tak odrzuca? Ale przecież duszę mam ciągle taką samą... Co więcej - Spei wcale nie widziała w kobiecie przyjaciela. To człowiek i należy o tym pamiętać. Cóż ludzie mogą wiedzieć o lustrze, skoro nawet wiedza opiekunek była tak niewielka? Może na świecie istnieją ludzie, którzy wiedzą coś o lustrze, ale nie oznacza to, że wszyscy ludzie znają drogę do lustra. Jedynym źródłem i informacji dla ich dalszej drogi dla Spei był Legion. Ten zaś wycofał się w stronę Lauhela i innych Salartus.


Cloe słuchała uważnie każdego zdania jakie wypowiadały do niej nieznane istoty. Obserwując uważnie otoczenie. Wiedziała, że musi zdobyć ich zaufanie gdyż tylko tak będzie w stanie poznać sposób na kontrolowanie swoich zdolności. Oni byli rozwiązaniem jej wszystkich problemów. Oni stanowili źródło odpowiedzi na pytania które postawiła sobie wieki temu. Była tego pewna. Czemu ? Dzięki tym istotom po raz pierwszy w swoim życiu powstrzymała się od dezintegracji wszystkiego co żyje w obrębie jej wzroku. Powstrzymała swoją moc.

Co zdążyła się już o nich dowiedzieć ? Obawiali się ludzi prawie tak samo mocno jak ona sama. Przestrzegali swojego rodzaju hierarchii w której ważną rolę grali Opiekunowie. Całkiem możliwe, że byli kimś pokroju królów dla owych istot. Czego zdecydowanym dowodem mogłyby być pytania dowodzącego potworami wiaterku. (Tak pieszczotliwie przezwała Cloe Argo). Najważniejszą informacją jednak było to, że poszukują Lustra i są zdeterminowani aby je znaleźć. Tak bardzo, że nawet przełamują swój strach i obrzydzenie rozmawiając z nią.

Zatem aby móc podróżować z nimi musi ich przekonać do tego, że będzie dla nich niezastąpionym źródłem wiedzy na wszystkie trapiące ich konsternacje. Nic prostszego. Postanowiła ustosunkować się do zadanych przez lidera pytań. Nie zmieniła pozycji ciała ani nie dała po sobie poznać tego, że uspokoiła się już trochę. Tak samo łamiącym się, niepewnym głosem zaczęła wyjaśniać sytuacje.

- Nie mogę porozmawiać z moimi jak wy ich nazywaliście ? Opiekunami. Nie zrozumieli by tego, że jakiś człowiek zmarł przez was. Jesteście inni niż ludzie. Wyglądacie inaczej, jesteście przerażający, choć również całkiem mili.- dodała szybko. - Strach jaki byście wywołali w ludziach zasłoniłby ich osąd. Nie wysłuchali by was. Człowiek ma tendencję do zabijania tego czego się obawia tylko dlatego, że tak jest mu łatwiej żyć. - Cloe zawiesiła głos. Wiedziała już na własnej skórze co oznacza strach innych ludzi.

- Przykro mi to mówić, ale istnieje duża szansa, że nie dożyjecie poranka jeśli nadal będziecie poszukiwać lustra w taki sposób jak dotychczas. To drzewo po którym jak podejrzewam próbowaliście przejść na drugą stronę ulicy uniemożliwiło przejazd tira. Tego jak zowiesz zwierzęcia. Tak naprawdę to nie jest zwierzę a maszyna. Zbudowana przez ludzi i wykorzystywana aby żyło się człowiekowi lepiej, wygodniej. Takich maszyn jest na świecie miliony, a oprócz nich dziesiątki, setki, jak nie tysiące najprzeróżniejszych narzędzi, których jeszcze nie poznaliście. Każda maszyna oznacza człowieka kontrolującego ją nieopodal bądź to z bliskiej bądź z dalekiej odległości.

- Podejrzewam, że skoro nie ma tu nigdzie obok was innych pojazdów takich jak ten z którego wyszliśmy to jesteście tu od niedawna ? Dobrym pomysłem byłoby jakbyśmy szybko przenieśli się gdzieś w odosobnione miejsce, jeśli nie chcecie zwrócić na siebie uwagi innych ludzi. Jeśli obiecacie, że pozwolicie żyć drugiemu kierowcy i puścicie go wolno to pomogę wam w poszukiwaniach, najpierw jednak musimy przestać zwracać na siebie uwagę, a jak na razie nie idzie nam to najlepiej. Po tym – Cloe stuknęła obuwiem w nawierzchnię jezdni. - jeździ się autami, motorami, i innymi pojazdami. Jeśli nie usuniemy zwalonego przez was drzewa jak najszybciej. Pewnie nie długo zjawią się kolejni ludzie.

Skrzadło zawsze starało się przełożyć nową wiedzę na to, co znało z historii. Nic więc dziwnego, że opis tworzenia maszyn porównał z przeprowadzanymi przez Opiekunki między rasowymi eksperymentami.
- Aha, tak jak opiekunki odtworzyły Bryfiliny. Od razu wiedziałem, że to nie jest żadne zwierzę. - zapewnił ognik i jeszcze raz zawirował wokół reflektorów samochodu - Dobry Tir, grzeczny maszyna.

Szybko odwrócił się do współbraci znów czymś zaniepokojony.

- Jeśli ona wyczuwa swoich innych braci w pobliżu, nie powinniśmy zostawać tu dłużej. To jest wielka zbrodnia zatamować czarną rzekę? Chyba nas nie będą za to ścigać? Ja bym zostawił to wszystko i czym prędzej wracał na ścieżkę do kryjówki, dobrze Legionie? - na koniec utkwił niewidoczne spojrzenie w nowym szybkonogim towarzyszu. Zmierzali do jego kryjówki, a sam zainteresowany jak dotąd nie wypowiedział ani słowa na temat ludzkiej dziewczyny.

Feniks jakkolwiek nie patrzył na wyjaśnienia kobiety odnośnie maszyn i tak nie potrafił ich zrozumieć. Nie pamiętał choć jednej opowieści o tych "maszynach". Coś kiedyś słyszał o powozach, które to ciągnęły jakieś zwierzęta, ale tych nic nie ciągnęło, chyba że jakieś małe schowało się wewnątrz niej. Dlatego wyjaśnienie Argo bardzo pomogło mu w tej sprawie i zaraz karcił się sam za to, że nie potrafił tego zrozumieć!
-Kjek! Zaurze, usuń to drzewo, czas ruszać! Kolejne zabłąkane promienie słońca mogą przybyć. Ruszmy się, schowajmy. Czas na odpowiedzi nadejdzie później!


Legion jak do tej pory nie brał udziału w dyskusji, obserwował człowieka, którego starali się bliżej poznać Salartus. Musiał przyznać, że ta kobieta była inna niż wszyscy poznani do tej pory przez niego ludzie. Była na tyle inna, iż należało zachować wobec niej odpowiednią dozę niepewności.

- Ona ma rację, oni zbiorą się tu pewnie całą gromadą już nie długo. Ludzie z tego co zauważyłem lubią się gromadzić. Lubią też poruszać się w tych maszynach. Powinniśmy jak najszybciej zrobić coś z tym pniem. Uważam jednak – wskazał dłonią Zaura - że wasz towarzysz nie powinien sam dźwigać tego ciężaru, zważywszy na jego stan.

Im dłużej zwlekali, tym mocniej skrzadło się niepokoiło.
- Czemu musimy zdejmować to drzewo? - zapytał zniecierpliwiony - Wystarczy jeśli któryś maszyna podejdzie i naprze na pień, a w mig go przesunie. Chodźmy stąd, póki nikt więcej nas nie widzi.

Spei nieufnie przyglądała się kobiecie. Cloe. Imię które nic nie znaczy. W milczeniu słuchała słów wypowiadanych przez braci. Chcą zabrać ją ze sobą. Człowiek był zbyt pewny siebie i tego się obawiała. Przewodnik? Przecież Legion wiedział już to co było im potrzebne. Człowiek może tylko skomplikować sprawy, a nawet zdradzić. Możliwe, że moc lustra wpływa jakoś na ludzi. Tylko jak? Człowiek prędzej będzie chciał wykorzystać lustro, niż darować je Salartus i odejść w pokoju nie zdradzając naszego istnienia. Nie chciała jednak rozbijać w jakikolwiek sposób grupy swoimi słowami. Odwróciła się tylko na pięcie w stronę pnia. Mijając Lauhela szepnęła:
-Nie ufam jej, miej oczy szeroko otwarte, Bracie - już będąc za nim i zmierzając do pnia dodała - Bądź gotów do obrony, jeśli będzie trzeba.
Podeszła do pnia między konarami. Zaur, choć silny, będzie się musiał solidnie zamachnąć, aby odłożyć ciężkie drzewo na miejsce. To wywoła niepotrzebny huk. W lesie mogą być jeszcze ludzie, podobni do tych, których spotkali. Namierzą ich i znajdą ślady. Bez pytania zaatakują. Lekko zarysowała pazurem na korze słowo. Lekkość. Wiedziała, że jej słowa nie mają jeszcze mocy, ale dawały jej jakąś podporę przy użyciu siły i pomagało się skoncentrować na zadaniu. Sięgnęła głęboko w umysł, by przypomnieć sobie cel swojej podróży. On był jej siłą, tak samo jak i wiara. Szeptem wypowiedziała słowo i skierowała moc. Poczuła, jak drzewo ustępuje pod naporem dłoni. Liście zaszeleściły, gdy przesunęło się odrobinę. Zdarła pazurem znak i roztrzaskała korę, zacierając wszelkie jego ślady. Zadziałało lepiej niż myślała. Teraz niech Zaur sobie podnosi - nie będzie zbędnego huku. Powstała.
-Teraz przenieś to na bok proszę, Zaurze. - powiedziała głośno - Uważaj, nie stanowi zbyt dużego ciężaru. Teraz nie będzie zbędnego huku. I wynośmy się stąd... - odwróciła się. - Z człowiekiem, albo bez. - dodała ciszej, spoglądając ku Cloe.


Argo obserwował Zaura z łatwością przenoszącego wielki pień. Teraz, po błogosławieństwie anielicy, pewnie nawet sam ognik mógłby próbować je choć trochę przesunąć. Wreszcie jednak spełnili warunek postawiony przez dziewczynę i prawie mogli ruszać w dalszą drogę. Pozostała jeszcze jedna kwestia.
- A co z nim? - padło pytanie o kierowcę - Nie będzie nas śledził, jak tylko oddalimy się trochę w las? - wyraziło swe wątpliwości skrzadło.
Kierowca siedział w tirze, tak jak zastała go moc kruka.
- Albo się jakoś inaczej zemści? Raven chyba mu coś zrobił, skoro ignoruje nas nawet teraz, gdy mówimy o jego losie?

- Kruku śmierci, czy potrafisz nakłonić tego człowieka do milczenia ? Tak aby nie zagrażał waszym poszukiwaniom ? - Zapytał Puryfik.

- Nie, nie potrafię- odparł Kruk- jednak tak długo, jak mam z nim kontakt wzrokowy, nie zagraża nam. Prawdę mówiąc, nie będzie nawet pamiętał krótkiej chwili przed użyciem moich zdolności. Jeśli pójdziecie przodem, to szybko oddalicie się na tyle, by nie był w stanie wam zagrozić. Potem was dogonię. Dzięki temu nie będzie wiedział, co się stało i gdzie poszliśmy, jeśli jakimś cudem będzie nas pamiętał. Myślę, że jego towarzysz zajmie go bardziej, zważywszy na swój obecny stan...- stwierdził beznamiętnym tonem, zanotowując jednak w pamięci, by wziąć ze sobą na drogę choć troszkę pyszniutkiego, świeżego mięska.

Czyli tak na prawdę, będzie pamiętał tylko mnie i fakt, że zniknęłam. Biorąc pod uwagę fakt, że znajdzie jeszcze koło siebie zwłoki swojego kolegi to założy, że to ja go zabiłam. Świetnie. Kolejny trup na moim koncie według nich. - Pomyślała Cloe.
- Dobrze więc, jeśli zatem czujecie się na siłach możemy ruszać. - Powiedziała kobieta ściszonym głosem.

Aveane
Ben pojechał z Karen na zwiad, obrażona Rachel zamknęła się w swoim mieszkaniu. Nik wziął laptopa agenta, rozsiadł się na kanapie i zaczął buszować po sieci. W pewnym momencie postanowił zadzwonić do ojca, z którym nie rozmawiał od dnia poprzedzającego spotkanie w barze. Czyli od dwóch dni.

Napisał ojcu w e-mailu, żeby włączył Skype’a. Po chwili już słyszał dźwięk próby połączenia.
- Tak, słucham – zabrzmiał w słuchawce znajomy Nikowi głos. Obdarzony mógł wreszcie bez przeszkód porozmawiać z kimś po francusku. Co za ulga, odrzucić ten ciężki akcent.
- Cześć, tato. Co słychać?
- Bez ciebie jak zwykle nuda, chłopcze. Kiedy wracasz do swojego staruszka?
- Uśmiejesz się. Nie wiem.
Nastąpiło to, czego Nik się spodziewał. Jego ojciec wybuchnął śmiechem. Po blisko pół minuty był w stanie znowu się odezwać.
- Naprawdę, rzadkie to słowa w twoich ustach, Jake.
Ja w twoim wieku…, pomyślał mężczyzna.
- Ja w twoim wieku, synu, lepiej posługiwałem się darem.
- Bo twoja mama była z naszych. Że też muszę Ci to za każdym razem przypominać.
- Dobra, już nie marudź, zrzędo jedna, tylko się ucz. Opanowałeś już coś?
- Nie miałem… zbyt wielu okazji – odparł Nik. I opowiedział ojcu całą historię.

Minęło kilka godzin, ale słowa ojca nadal rozbrzmiewały w jego uszach. Wciąż, bezustannie, za każdym razem wracając z nową mocą. „Nie strać naszego rodowego dziedzictwa, chłopcze.” Z zamyślenia wyrwał go dopiero dźwięk otwieranych drzwi.
- O, jesteście - siedzący na kanapie mężczyzna obejrzał się na wchodzących. - Jak było?
- Wietrznie - odpowiedział Ben, puszczając Karen przodem.
Nik uśmiechnął się lekko.
- Jakieś ciekawostki?
- Mapa gotowa – zakrwawiona Karen podała mu zwitek, po czym zwróciła się do Bena:
- Mogę ci zająć łazienkę?
Agent spojrzał na nią krzywo.
- No po co pytasz? Jest cała Twoja.
- A masz może jeszcze jakąś bluzkę?
- Męską mogę Ci dać - uśmiechnął się mężczyzna i poszedł do sypialni, skąd po chwili rozległ się głos:
- Nik, nalej czegoś w tym czasie, co?
- Znowu chcesz pić? - zaśmiał się, podchodząc do barku i wyciągając czerwone wino. Powinno pomóc na odzyskanie krwi. A przynajmniej nie zaszkodzi, pomyślał.
- Może być męska – krzyknęła kobieta, po czym zwróciła się do Nika:
- Macie colę? Już i tak głowa mi pęka.
Nik skinął głową i skierował się do kuchni. Po drodze dogonił go głos Karen.
- Panie Gerthart, czyżby pan prowadził po kieliszku?
- Nie, pijam tylko gdy wiem, że już nigdzie nie pojadę. No chyba, że mam Cię odwieźć? - powiedział federalny, spoglądając na nią pytająco.
- Nie trzeba, jakoś dojadę – odpowiedziała Karen.
- Bez sensu - powiedział nagle Ben - przecież moim obowiązkiem jest odwieść na białym rumaku piękną damę. Więc ja także proszę colę.
Nik pokręcił głową i zrezygnowany odstawił wino na blat. Po chwili już stały przed nim trzy szklanki niezdrowego, gazowanego płynu.
- Ale wiejskie dziewczęta mogą się obejść wozem z sianem – zawołała Karen z łazienki.
- Jak rycerz, to rycerz! - krzyknął Ben z uśmiechem, po czym spojrzał na Nika. - Nie pytaj, stary.
”Stary” ledwo dostrzegalnie zmarszczył brwi.
- Nie mam zamiaru - odparł z uśmiechem. - Jest problem - szepnął, po czym zawołał do Karen:
- 20 lat temu bym mógł Ci taki wóz załatwić.
- Jaki problem? - zapytał cicho mężczyzna.
- Nie wrócił cały - Nik usiadł ciężko na kanapie. - Choćbym nie wiem, jak się starał, nie mogę zrobić wielu rzeczy, które przychodziły mi wcześniej bez problemu.
- Mówisz o darze? To niedobrze. Ale nie łam się, wczoraj nie miałeś go zupełnie, więc może jutro już wróci cały.
- Wolę nie ryzykować – stwierdził gość, bawiąc się szklanką. - Karen wspominała o swojej przyjaciółce, chciałbym tam jechać.
Jak na zawołanie usłyszeli krzyk Karen:
- Ben, przestań mnie obgadywać i przynieś koszulę!
Agent w milczeniu pokiwał głową, po czym pobiegł po koszulę.

Nie minął kwadrans, kiedy Karen wyszła z łazienki. Wymieniła swoją zakrwawioną koszulę na tę otrzymaną od Bena. Wciąż w mokrych włosach zagadała ochoczo:
- Jak tam twój dar?
- No właśnie nienajlepiej – westchnął Nik. - Masz ochotę na wycieczkę?
Kobieta zmarszczyła brwi w zmartwieniu.
- Jutro rano, dobrze? Zresztą może najpierw zorientujmy się, czy w ogóle ma sens tłuc się taki kawał - stwierdziła. – Ben, mogę skorzystać z telefonu?
- Nie miałem zamiaru dzisiaj – powiedział przyjezdny w pustkę.
- Jasne - powiedział agent.
- Zobaczymy, co się da zrobić - stwierdziła ciemnowłosa, idąc po telefon. - Mam nadzieje, że się coś da.
- Pożyczysz auto? - zapytał agenta, kiedy Karen czekała na połączenie.
- Wiesz, gdzie są kluczyki - powiedział Ben wzruszając ramionami - Czy ja zapomniałem Wam powiedzieć, że możecie korzystać ze wszystkiego, z czego chcecie? Nie musicie wciąż pytać.
- Pytamy, bo jesteśmy dobrze wychowani, chociaż niektórzy ze stodoły – odparła Karen, zakrywając słuchawkę dłonią.
- Już wystarczy, że w Twoim domu się rządzę - dodał Nik.
Po chwili czekania Karen uśmiechnęła się, słysząc głos staruszki.
- Cześć, jak tam w głuszy?
- A chwaliłem ci się już moim nowym kapeluszem? - szepnął Nik do Bena, jednocześnie odwiedzając Karen w jej myślach.
- Mogłabym spytać o to samo - powiedziała Sinsjew. - Wiesz, że przerwałaś mi medytację?
- Że co? - spytał osłupiały Ben Nika.
- Kupiłem sobie kapelusz, żeby wpisać się w stereotyp żurnala – zapytany wyszczerzył zęby.
- Pamiętaj, że fajkę ja Ci kupuję.
Nik odpowiedział, mrugając przy tym okiem.
- Fajka to późniejsza zabawa. Nie pasuje do pismaka.
- Śpi to się w nocy moja droga - docięła się Karen, nie przerywając rozmowy.
- W moim wieku dziecko robi się co się chce, kiedy chce. Ciężko na to zapracowałam - pouczyła szamanka.
- A mogę ci poprzeszkadzać w tej twojej pracy?
- Wiesz, że możesz przyjechać, kiedy chcesz, nie musisz się zapowiadać.
Karen przez chwilę milczała, starając się zebrać słownictwo. Odsunęła się wolnym krokiem od trajkoczących jak przekupki panów.
- Ale tym razem chce przyjechać nie sama. Widzisz, był mały incydent z jednym z nich.
- Zagubionym?
- Tak. Wdałam się w małą burdę z naprawdę paskudnym osobnikiem. Dopadł mojego znajomego, kogoś takiego jak my i po tej całej awanturze on... stracił dar.
- Gdy nie jest się niczym więcej niż raną, zostawia się tylko rany.
- A wiesz jak to uleczyć?
Przez chwilę w słuchawce panowała cisza, a myśli Karen pędziły jak szalone.
- Nie wiem. Ale chętnie z wami o tym porozmawiam.
- Jutro?
- Dobrze – odpowiedziała szamanka poważnym tonem, po czym dodała lżej:
- Akurat zdążę upiec ciasto.
- Więc do jutra.

Kobieta spokojnie odłożyła słuchawkę i wróciła wolnym krokiem do mężczyzn.
- I jak? - zapytał Nik z miną niewiniątka.
- Nie wie, czy może coś zrobić, musi ci się najpierw przyjrzeć – odpowiedziała, siadając. - Mamy jutro proszony podwieczorek.
- Czyli rano będę miał czas, żeby się należycie przyszykować?
- Jazda potrwa trzy godziny. Wyruszyłabym w sam raz po śniadaniu, żeby nie wracać nocą. Trochę nam to pewnie zajmie. Sinsjew nigdy się nie spieszy – odparła Karen, widocznie nauczona doświadczeniem.
- Zrozumiano, pani kapitan! Podjechałbym po ciebie, ale nie znam tego miasta - rozłożył bezradnie ręce.
- Dostaniesz GPS’a, jeśli chcesz - powiedział Ben, przeczesując palcami włosy - To jest Ameryka, chłopie, nie zapominaj.
- Spokojnie, wpadnę tu po ciebie. Może nawet bezczelnie wbije się wam na śniadanie - stwierdziła Karen, popijając colę. - Chyba, że mnie tu nie chcecie.
- Propozycja Karen bardziej mi odpowiada - rzucił Nik do agenta, pokazując kobietę kciukiem. - I sobie nie myśl, że jak się urodziłem tam, gdzie mi przypadło, to jestem ograniczony - pogroził mu dla żartu palcem.
- A gdzie ci właściwe przypadło, Nik? – zapytała z ciekawością w głosie Karen.
- Czyli robimy rano jakieś tosty na mleku, czy coś wykwintniejszego? Ja mogę gotować nawet całą noc - powiedział trochę z przekąsem Ben, odzywając się równo z Karen.
- Jak wam to tak przeszkadza marudy, to mogę coś przywieść – odpowiedziała Karen agentowi. Nik, uznając, że sprawa śniadania jest już zakończona, spojrzał na Bena z bezczelnym uśmiechem.
- Dowiedziałeś się tego, o co nasz gość pyta?
- Chyba się zgubiłem? - powiedział z głupią miną agent.
- Ok, powoli, wróćmy do mojego pytania. Skąd pochodzisz Nik?
Zapytany po raz drugi spojrzał pytająco na federalnego.
- Też ponowię pytanie. Wiesz, Benie?
Agent skinął głową z uśmiechem, ale NIK tak to Nik odpowiedział.
- Fabrycznie Maroko, ale od 20 lat mieszkam we Francji.
- Egzotycznie – stwierdziła zdziwiona kobieta. - Dziwne wcale nie słyszę obcego akcentu.
- Dużo czasu spędziłem w Ameryce i udało mi się załapać na tyle tutejszy akcent, żeby się nie wyróżniać - wzruszył ramionami. - Chociaż nie powiem, żeby to było wygodne.
- I wcale nie pomógł Ci w tym Twój dar, co Jake?
- Jake? - Karen uniosła brew, odwracając się do Nika.
- Jake Calahan nie żyje - powiedział Francuz, robiąc przerwę po każdym słowie. - Mogę pokazać Ci jego grób, jak mnie kiedyś odwiedzisz.
- Wybacz, Nik - powiedział Ben. - Nie panuje już trochę nad tym, co powinienem mówić.
- Ale to się niedługo skończy, już niedługo będzie dobrze, Ben - zapewniła łagodnie Karen.
- Nie szkodzi, jesteśmy wśród swoich - zaśmiał się obcokrajowiec, po czym zwrócił się do Karen. - Mój dziadek od ojca, Hugh Calahan, był Amerykaninem, ożenił się z Francuzką i zamieszkali u niej. Urodził się mój ojciec i dużo później przeprowadził się do mojej matki, do Maroko. Jak matka... zniknęła z naszego życia - zawahał się przez chwilę - pojechaliśmy do Francji. Wtedy Jake jeszcze żył.
- Więc czemu umarł?
- Pytasz o wersję prawdziwą czy prosisz o nutkę patosu?
- A którą chcesz podać?
- Mogę obie. Umarł przez chore poczucie dumy, honoru i innych takich, chociaż lubię twierdzić, że było to w ochronie Obdarzonych, żeby nie rozeszło się, że istniejemy.
- A jak umarł?
- Tego opinia publiczna nie podaje. Czy to ma znaczenie, skoro grób leży pusty?
Karen przez chwilę milczała, a jej wyraz twarz z całkiem wesołego powoli i płynnie stał się ponury i odrobinę bolesny.
- Nie ma pustych grobów. W każdym jest coś zakopane, choć nie zawsze to, co głosi napis – stwierdziła, po czym przegnała ponury wyraz nakładając na twarz maskę wesołości. - Za to znaczenie ma to, co mamy jutro zrobić. To jak ja nakarmicie mnie czy ja mam coś przywieść?
- W sumie możemy uznać, że jest tam zakopana moja dawna tożsamość - mruknął Nik do siebie. - Zrobimy coś, prawda, panie gospodarzu?
- Nakarmimy Cię, Karen - powiedział z uśmiechem Ben, choć jego spojrzenie było pełne troski, a ręka, która ścisnęła lekko kobiece ramię miało dać siły. W umyśle Nika rozbrzmiał głos drugiego mężczyzny. Trzymaj się Karen, Connora masz w sercu, nie w grobie. Po chwili ciszy napił się coli ze szklanki.
- To na co masz ochotę?
- Cokolwiek, byleby wliczało się w to dużo jajek i dżemu – odparła Karen, uśmiechając się już trochę szczerzej. - Tylko niech obaj panowie kucharze choć trochę odpoczną, dobrze? – poprosiła, delikatnie ściskając rękę Bena.
- Obiecujemy - powiedział Ben z szerokim uśmiechem.
Nik potaknął w ciszy, powstrzymując słowa falą niezdrowego płynu.

* * *

Następnego dnia Nik z trudem podniósł się z kanapy. Brak bólu głowy zwiastował złe wieści. I rzeczywiście, dar nie wrócił do końca. Czyli czeka nas wycieczka. A poza podwieczorkiem pewnie niewiele miłego powinienem się spodziewać.
- Cześć, Ben – przywitał wchodzącego do salonu agenta.
- Cześć - odpowiedział Ben.
- Masz jakieś plany samochodowe na dziś? - zapytał z niewinnym uśmiechem.
- Mam plany w biurze, aczkolwiek samochód jest do Waszej dyspozycji.
- Dzięki - odpowiedział radośnie. - Dysponujesz elektronicznym niezbędnikiem turysty o słodkim, kobiecym głosie?
- Niestety - pokiwał głową i wzruszył ramionami. - Ja mam tylko głos tajniaka z FBI.
- Pytałem o GPS, stary – odparł Nik niemrawo.
- Przecież wiem i odpowiadam całkiem serio – Ben uśmiechnął się. - Mam GPS z głosem jakiegoś tajniaka od nas.
- Jaja sobie robisz? - zaśmiał się jego gość. - Chociaż... Może to i lepiej? Nie wiem, czy Karen podzielałaby moją radość ze słodkiego "skręć w lewo, kotku".
- Niestety to standardowe wyposażenie - rzekł federalny i dodał - Ale przynajmniej będziesz widział wszystkie patrole i inne ciekawostki.
- Dobra, przekonałeś mnie - Nik wybuchnął śmiechem. - Wiesz, że mogę dziś odzyskać resztę daru?
- Oby chłopie - powiedział Ben i poklepał obcokrajowca po ramieniu. Ten skinął głową z uśmiechem.
- Twój federalny przyjaciel ma wklepany adres Karen?
- Jasne - uśmiechnął się Ben.
- No i dobrze, jeden problem mniej. To idę na śniadanko i lecę. Im szybciej wyjedziemy, tym szybciej będę wiedział, co i jak.
Agent tylko kiwnął głową i sam zaczął przygotowywać się do wyjścia z domu.


Kilkanaście minut po wyjściu Bena Nik usłyszał dzwonek do drzwi. Z tostem w dłoni poszedł przywitać gościa. Przez judasza zauważył twarz Karen. O cholera, zapomniałem!
- Cześć - powiedział, otwierając drzwi.
- Cześć. - obrzuciła Nika uważnym spojrzeniem. - O ty mendo, nie zaczekałeś na mnie! - stwierdziła uśmiechając się szeroko. Mężczyzna spojrzał zdziwiony na swoją dłoń i schował ją za plecami.
- Ten, no wiesz... - mamrotał, gładząc się po policzku. - No, bo... Ben się spieszył i jadłem z nim!
- Aha? - Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, jakby gdzieś już tą minę widział,a po czym wyminęła Nika i poszła do kuchni. – Dobrze, to ja złapię coś na szybko i ruszamy. Nie warto się zapychać przed wizytą u Sinsjew.
- Czyli że nas nakarmi? - zapytał, biorąc kolejny kęs tosta. - Stracę linię - jęknął.
- Przegonimy cię po lesie to zgubisz - stwierdziła dziewczyna nurkując w lodówce, po czym z szelmowskim uśmiechem wyjęła sobie z niej trochę winogron.
- Ej! Ja przynajmniej staram się być miły - powiedział Nik z udawanym wyrzutem.
- To następnym razem staraj się nie zapominać o głodnych kobietach jadących przez pół miasta. A teraz kończ, zbieraj manatki i jedziemy – oznajmiła Karen, myjąc swoje winogrona.
- Ja jestem gotowy, czekam tylko na wygłodniałą ślicznotkę - powiedział jakby do siebie, zbierając z blatu dokumenty i kluczyki. - Gotowa?
- Zależy, które z nas prowadzi - odparła spokojnie, pałaszując kolejne winogrono.
- Jeśli chcesz, to mogę Ci odstąpić to zaszczytne miejsce - wyciągnął kluczyki w jej stronę.
- No to najpierw muszę zjeść - skwitowała.
- Ty przynajmniej znasz drogę - wzruszył ramionami, opierając się o framugę.
- No znam i to dobrze, chociaż zazwyczaj to nie ja prowadziłam. To jakieś dwie i pół do trzech godzin jazdy – stwierdziła, po czym połknęła ostatnie grono. - Więc się zbierajmy, jak chcemy wrócić o normalnej porze.
- Czekam tylko na Ciebie - podał jej kluczyki, dbając o to, żeby dotknąć przy tym jej dłoni. Sam nie wiedział, po co to robi.
- Skończ, dobra? - mruknął do siebie.
- No to łap się za klucze, zamknij Benowi dom, zanim ktoś mu ten jego cud sprzęt wyniesie i do samochodu - stwierdziła z uśmiechem kobieta. Nik ponownie skinął głową i wykonał polecenia bez szemrania.

Trzy godziny później wjechali na teren parku stanowego Apple River Canyon. Karen skręciła w jakąś boczną drogę. Po kilku zakrętach Nik zobaczył przed sobą ścianę lasu.


Gdy podjechali bliżej, z domu pod lasem wyszła drobna i niska skośnooka staruszka o szerokim obliczu. Rysy jej twarzy wskazywały, że pochodzi ona z północnej Azji. Uściskały się z Karen, po czym dziewczyna odwróciła się do Nika.
- Nik, poznaj Galinę Iwanównę Donowan. Sinsjew, to jest Nik Imnieyest.
Mężczyzna spojrzał zdziwiony na swoją towarzyszkę, po czym lekko ukłonił się mieszkance drewnianej chatki.
- Miło poznać, troszkę się o pani nasłuchałem po drodze. A ta dziewczyna jest naprawdę niesamowita - dodał półgłosem. - Mało kto pamięta moje nazwisko.
- To dobrze, że ci miło chłopcze, bo przecież jesteś tu dlatego, że masz problem z czymś, co do miłych raczej nie należy, prawda? A ja zawsze cieszę się poznając przyjaciół Karen. No i tak, ona ma dobrą pamięć, czasem lepszą niż to dla niej zdrowe. Wchodźcie, nie stójcie tak.
Staruszka zaprowadziła ich do salonu. Nik, jak przystało na gentlemana, przepuścił Karen w drzwiach i wszedł za nią, obserwując pokój. Wystrój kontrastował trochę z zewnętrzem domu, był nowoczesny i przyjemny. Ścianę zdobiło całe mnóstwo zdjęć, a przy kominku stały drewniane figurki lisa i orła.
- Coś pięknego – Nik szepnął do siebie. - Pokaż mi swoje mieszkanie, a powiem Ci, kim jesteś. Wystrój domu czasem mówi więcej niż ludzka myśl.
Praktycznie każde zdjęcie przedstawiało kogoś innego. Nik oglądał je pobieżnie, nie chcąc zbytnio ingerować w osobistą strefę Sinsjew. Na jednej fotografii zauważył nieco młodszą Karen. Została uwieczniona w ogródku za domem, w którym obecnie przebywali, a obok niej stał ciemnowłosy mężczyzna i równie ciemnowłosy chłopczyk. Wyglądał na trzyletnie dziecko. A wszyscy zdawali się być tacy szczęśliwi. Nik uśmiechnął się smutno. Ale nie pytał. Nie musiał. Wiedział to, choć wcale nie chciał. Wiedział, bo jego dar okazał się przekleństwem.

Karen wskazała Nikowi fotel i poszła na chwilę za staruszką do kuchni. Wróciły z herbatą ziołową, każdy dostał swoją filiżankę. Ciszę przerwała gospodyni.
- Nie wyglądacie na takich, co mają wiele czasu, więc do rzeczy, dzieci. Co się stało?
- Karen lepiej się na tym zna - powiedział Nik, wąchając przyniesiony przez kobiety napój.
- Owszem, ale to nie ona ma problem, lecz ty, chłopcze, przynajmniej nie tym razem. Co ci się stało? Co widziałeś? Co czułeś? - spytała staruszka.
- Ale te duchy to naprawdę nie moja specjalność – Nik wzruszył ramionami. – No, ale powiem, skoro trzeba - dodał z lekkim uśmiechem, po czym spojrzał na Karen wzrokiem mówiącym "muszę?" Ta skinęła głową z pełna powagą. Mężczyzna, rad nierad, westchnął ciężko i spojrzał na Sinsjew.
- Podczas... próby zdobycia informacji na temat chęci obecnych ze mną przy stole kobiet do pomocy naszemu wspólnemu znajomemu – popisy erudycyjne nie były chyba zbytnio potrzebne w obecnej sytuacji, jednakże Nikowi przychodziło to nieświadomie – w umyśle Karen pojawiła się niezbyt wyraźna... postać. Cóż, Karen pięknych myśli to o nim nie miała, nie ma co się oszukiwać. No i ten powracający chodził, chodził i coś tam robił. W końcu zaczął dyszeć Karen w kark, chuchać. No i się wkurzyła na niego. Ja też tego nie lubię - wzruszył lekko ramionami, niby od niechcenia. - Poprosiła go grzecznie o wyjście, a wtedy mężny rycerz Nik, obrońca niewiast uciśnionych przez brzydkich nienamacalnych, musiał się wtrącić. I z zasadzie widziałem tylko, że to coś chce się do mnie przytulić czy coś - miał straszną ochotę zapalić. Znowu. - A później to trzeba było robić dobrą minę do złej gry, bo w głowie pustka i cisza.
- Rozumiem - rzekła po chwili staruszka, po czym uśmiechnęła się radośnie. - No to będziesz musiał się wykąpać, chłopcze.
”Chłopiec” powstrzymał przemożną chęć powąchania się pod pachami i ograniczył się do zdziwionego spojrzenia.
- Woda - powiedziała ponownie kobieta - jest najlepszym przewodnikiem - wstała powoli. - Dlatego najłatwiej będzie Karen skontaktować się z tym konkretnym powracającym.
Dziewczyna zamarła na chwilę z filiżanką w rękach, ale zaraz potem znów podniosła ją do ust.
- Ale ja nie wziąłem kąpielówek – jęknął Nik.
- Myślisz, że nigdy nie widziałam nagiego mężczyzny? - powiedziała zdziwiona staruszka i poszła w kierunku kuchni, na chwilę zostawiając Karen i Nika samych.
- Może i widziała - mruknął do Karen - ale jedyna kobieta, która widziała nago MNIE, to była moja matka.
- Mogę ci przynieść obrus zrobisz sobie przepaskę - stwierdziła Karen wyraźnie sytuacją rozbawiona, choć trochę blada.
- Daj spokój, przeżyję - powiedział, gładząc się po karku. - Lepiej powiedz, co Ciebie gryzie, bo nie chcę znowu Ci szperać po główce.
- Nigdy nie wołała ich intencjonalnie. Zawsze po prostu byli - stwierdziła cicho.
- A teraz poproszę wersję dla przeciętnego mieszkańca globu.
- Nie wiem niby, jak miałabym się skontaktować z tym powracającym. Ani nie wiem czy nie zdemoluje nam on okolicy – stwierdziła, nie rozwiewając bynajmniej wątpliwości towarzysza.
- Ale nie martw się, zrobię co trzeba, odzyskamy twój dar - dodała po chwili.
Nik odwrócił się do niej, chwycił ją za ramiona i spojrzał jej w oczy. Zatopił się w nich i prawie zapomniał, co chciał powiedzieć. A gdy sobie przypomniał, z trudem zmusił język do posłuszeństwa.
- Słuchaj mnie, bo powtarzać się nie będę, dobra? Jeśli będzie cokolwiek, co zagrażałoby Tobie albo Sinsjew, masz natychmiast się z tego wycofać, zrozumiano?
- Damy sobie radę, Nik. Obie siedzimy już długo w tym interesie - odparła stanowczo, nie wyrywając się. Po prostu patrzyła mu w oczy.
- A teraz powiedz mi, które słowo sprawiło, że moje pytanie stało się niezrozumiałe? - powiedział z lekkim uśmiechem. - "Damy sobie radę" mnie nie zadowala, wiesz?
- Więc co mam powiedzieć? Obie umiemy ocenić zagrożenie, będzie za wysokie przerwiemy i spróbujemy ponownie za jakiś czas, lepiej przygotowane - wciąż się nie ruszała mierząc się z mężczyzną spojrzeniem z serii "I tak zrobię, co chcę", po czym uśmiechnęła się krzywo. - Szoruj do wanny.
- Nie do wanny - powiedziała staruszka, która pojawiła się w pokoju jakby nie wiadomo skąd. Niech to będzie Chłodny Staw.
- Nie znoszę Cię - powiedział z szerokim uśmiechem, po czym spojrzał na szamankę. - Jak następnym razem przyjdzie mi zabawiać się z duchem, odstąpię sobie tej przyjemności - powiedział, wzdychając ciężko.
- I mądrze chłopcze - Sinsjew kiwnęła głową, po czym wzięła kij podróżny i z uśmiechem powiedziała do Karen. – Słoneczko, czas na nas.
Oboje, Nik i Karen, wstali – ona gotowa, on zrezygnowany - i ruszyli za staruszką. Karen na potwierdzenie gotowości skinęła głowąG gdy wychodzili jej wzrok na chwilę padł na jej własne zdjęcie wiszące na ścianie. Przez chwilę patrzyła na nie zaskoczona, że wciąż tu jest, po czym spuściła głowę i przyspieszyła. Nie udało jej się szybko zgonić z twarzy grymasu bólu. Nik spojrzał na Karen smutnym wzrokiem. Definitywnie, jego dar czasem był przekleństwem.

Nie podoba mi się to, przemknęło mu przez myśl. To nie jest dobry pomysł Stał po kolana w lodowatej wodzie. Według wskazówek szamanki miał cały znaleźć się pod wodą. Jego garnitur leżał na ziemi. Spokojnie, z wymuszoną dumą i butą wszedł na głębszą wodę. Gdy zanurzył się aż po szyję i odwrócił się do kobiet.
- Teraz mam zanurkować?
Sinsjew z uśmiechem pokiwała głową. Karen spojrzała na nią, starając się wyglądać pewnie.
- A ja co mam zrobić?
Na twarzy mężczyzny pojawił się grymas, ale w głębi ducha podobała mu się ta akcja. Mokre włosy zawsze mu przypominały spacery po deszczu, które uwielbiał. Nie usłyszał odpowiedzi staruszki, zniknął pod wodą. O tym, co działo się później, dowiedział się w zwykły dla siebie sposób.

* * *

- Wezwij go swoimi umiejętnościami. On jest w nim. Wciąż tam siedzi, wyczuwam go. Ale nie miałam z nim takiej styczności jak Ty. Musisz go wydobyć, w wodzie będzie to łatwiejsze. Wyciągnij go i przegoń.
Karen zmarszczyła brwi.
- No dalej, słoneczko. Wiem, że potrafisz – ciągnęła staruszka. - Z moją pomocą i duchami Chłodnego Stawu Ci się powiedzie.
Sinsjew i chwyciła Karen za ramię, ta zaś poczuła dziwnie mrowienie. Na powierzchni wody zaczęły pojawiać się bąbelki powietrza. Ciemnowłosa zamknęła oczy, biorąc głęboki oddech. Zaczęła wsłuchiwać się w szum drzew i szmer wody, odgłosy bliskie jej jak szum własnej krwi pędzącej w skroni. Odepchnęła wszystkie myśli chowając je szczelnie do zaryglowanego kufra. Jedyne, co zostawiła to obraz mężczyzny z baru, osiłka z blizną na policzku. Już raz zdołała stanąć z nim twarzą w twarz. To było jak patrzyć w oczy własnego strachu. Wzywany powracający powrócił i pojawił się przed nią.
- Nie możesz mnie wygonić! KIM TY JESTEŚ?! – krzyczał, cały drżąc ze wściekłości.
Karen spięła w sobie cały spokój, jaki tylko mogła zgromadzić. Cichy szmer wiatru w koronach, jego dotyk, jego moc przenikającą ją na wskroś. Spajała się z tym,co było wieczne i niezatrzymane. Czerpała z siły zaklętej w naturze od miliardów lat. Bo czyż nie tym była? Każdy jej mięsień był z ziemi, jej serce z ognia, jej myśl, jej wola była z huraganu.
- Jestem wiatrem. Tak naprawdę wszyscy nim jesteśmy, ty też. I podążysz za wiatrem.
- NIE!! NIE MOŻESZ, NIE POZWALAM!! ZABIJĘ GO! - krzyknął przerażony duch i wskazał za siebie. Gdzieś tam we mgle, Karen zobaczyła Nika. Zawieszony w wodzie, obejmował swoje kolana. Jego włosy falowały zgodnie z ruchem wody, lecz on sam tkwił nieruchomo, jakby czas dla niego się zatrzymał. Kobieta oddychała równo i był to oddech ziemi, ten szemrzący w potoku, wyzierający z kory drzew. Myślała o ziemi, o jej ciemnej żyznej, bezpiecznej głębi, w której płonął ogień mocy, ogień życia. Teraz wyobraziła sobie, że to jest Nik, jego ciało było z ziemi, tak jak ciało wszystkiego, co żywe, zaś jego życie było ogniem, jasnym raźnym płomykiem, który żarzył się pod skałą. Znała ogień, on również był częścią jej natury, przybywał na jej rozkazy, mogła go podtrzymać.
Wciąż stojąc na straży tego żywego płomienia patrzyła prosto w oczy powracającego. Zebrała cały wiatr pędzący w okolicy.
- Odejdziesz z wiatrem – powtórzyła spokojnie i pchnęła go wprost do wody. Woda była wrotami. Okoliczną ciszę rozdarł wrzask , który sprawił, że niebo zostało zasłonięte przed podrywające się do lotu ptaki. Karen padła zaś osłabiona na ziemię.

* * *

Każdy człowiek, gdy widzi pobojowisko, zdaje sobie sprawę z tego, że toczyła się tam jakaś bitwa. Nik nie widział pobojowiska. on je czuł. Czuł je w swojej głowie.
Wypłynął na powierzchnię, rozpaczliwie chwytając w płuca powietrze. Wręcz czuł, jak jego krew transportuje ożywczy tlen. Próbował dopłynąć do brzegu, lecz skutecznie utrudniała to wzburzona po przejściu ducha woda. Gdy w końcu zauważył Karen, ta już siedziała, usiłując jakoś dojść do siebie, rozproszyć to, co zgromadziła i przywyknąć do swojego małego ciała. Jej koszula znów była brudna od krwi płynącej jej z nosa. Woda powoli uspokajała się, więc Nik mógł w końcu wyjść na brzeg. Ruszył w stronę kobiet. Wyciągnął w stronę młodszej z nich rękę z jednym, jedynym wyprostowanym palcem.
- Droga panno, nie wiem, co Ty sobie wyobrażasz, ale była między nami umowa - widział, że dziewczyna chce coś powiedzieć, ale nie dał jej dojść do słowa. - Następnym razem wymuszę od Ciebie własnoręcznie podpisaną umowę na papierze, zrozumiano? I nie myśl sobie, że ujdzie Ci to płazem! Brak mi słów na Twoje zachowanie! Powiem Ci tylko jedno, jedyne słowo - jeśli złość mogłaby kipieć, to jego chyba zalałaby okolicę. Po chwili się jednak uśmiechnął i nachylił nad dziewczyną. - Dziękuję - szepnął, dając jej buziaka w policzek, po czym skierował się po swoje ciuchy.
Dziewczyna westchnęła, kręcąc głową. Z lekka nutką rozbawienia przypomniała sobie, że od dobrego roku nie całował jej nagi mężczyzna. Nie wiedziała, że Nik słyszy jej myśli. Ubierając się, mężczyzna uśmiechnął się do Karen. Szeroko. Naprawdę szczerze.
- Wstaję – oznajmiła, jakby chciała ostrzec przed awaryjnym lądowaniem, po czym chwiejnie podniosła się na nogi. Wciąż była zbyt oszołomiona, by racjonalnie przeanalizować akcję i bać się. Nik zignorował niezapiętą koszulę, rozpięty rozporek i źle nałożone buty. Poszedł do Karen i podtrzymał ją.
- Zanieść Cię może?
- Przeżyję. Zatroszcz się lepiej o siebie, musisz się wysuszyć i napić czegoś gorącego. A wieczorem i tak masz wciąć leki. Nie chcę, żebyś się rozchorował.
Nie wiedział, czy jej troska była szczera, czy była tylko formą kurtuazji. Ale nie chciał wiedzieć. Karen przez chwilę podpierała się na jego ramieniu, nim nie złapała pionu.
- Jak mam dbać o siebie, kiedy na moich oczach cierpi niewinna i piękna kobieta?
- Nie chorując, żeby jej nie zarazić? - zaczęła wolno iść z powrotem wąską ścieżką w lesie. Sinsjew na wszelki wypadek trzymała się blisko, choć z każdym kolejnym krokiem dziewczyna szła pewniej.
- Nie miej do mnie żalu, dziecino - szepnęła szamanka do Karen.
- A o co? Sama zaczęłam cała imprezę, wiec moim obowiązkiem było opróżnić do reszty wazę z ponczem. Z resztą ja żyję, on też - wskazała na Nika. - I jest na powrót cały... chyba.
- Przepraszam, że się wtrącam, ale chyba język Ci się plącze, moja droga – rzekł spokojnie Nik, choć wiedział, że całą ta rozmowa będzie bezsensowna. - Kto zaczął, bo chyba nie dosłyszałem?
- Ja – powtórzyła Karen dobitnie. - Postanowiłam wkurzyć ducha ze szramą na twarzy, prawda?
- I przyłożyłaś mi broń do skroni, żebym się odezwał, prawda?
- Nie, ale gdybym tego nie zrobiła, nie wpadłbyś w kłopoty.
- To on podszedł do Ciebie, nie Ty do niego – rzucił Nik, siląc się na spokój.
- Mogłam udawać, ze go tam nie ma.
- I on grzecznie poszedłby dalej, całując Cię uprzednio w rękę na pożegnanie – nie mógł powstrzymać ironii.
- Chłopcze, kiedy kobieta się myli, trzeba jej natychmiast przyznać rację, choćby dla świętego spokoju. Nie znasz tej świętej zasady? - spytała Sinsjew, uśmiechając się pod nosem. Karen prychnęła tylko.
- Nie. Ale za to słyszałem, że jeśli nie ma się co powiedzieć kobiecie, należy ją przeprosić. Zawsze jest za co - odpowiedział Nik z uśmiechem. - Nie mogę jej przyznawać zawsze racji, bo się rozkaprysi, a muszę z nią wytrzymać jeszcze przynajmniej kilka dni. Wejdzie mi na głowę i co wtedy?
- Wtedy w pobliżu twojej czaszki wreszcie znajdzie się jakaś oznaka inteligencji i zdrowego rozsądku - stwierdziła Karen. Sinsjew pokręciła głową.
- Chcecie oboje ochrypnąć, zanim dojdziemy do chatki? Ruszać się dzieci, gorąca herbata i coś słodkiego czeka.
Nik bez słowa szedł dalej, lecz z jego ust nie znikał uśmiech.

Gdy weszli do mieszkania staruszki, mężczyzna zakomenderował.
- Karen, podpierałaś się o ziemię. Do łazienki, ręce myć - wskazał drzwi głową.
- Powiedz mi, Sinsjew - powiedział cicho Nik, wpatrując się w drzwi, za którymi zniknęła Karen - ale tak szczerze. Bardzo to widać?
- Jak błyskawice w ciemną noc - odpowiedziała kobieta po chwili namysłu i z uśmiechem na twarzy. Nik odwrócił się do niej, odwzajemniając uśmiech. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale po chwili je zamknął i pokręcił lekko głową.
- Czyżbyś ziewał młodzieńcze? - zapytała Sinsjew z wyczuwalną radością w głosie. Obdarzony zaczął się cicho śmiać.
- Nie śmiałbym być aż tak niekulturalny. Nie wiem dlaczego... - powiedział, przenosząc znów wzrok na drzwi. - Jest niesamowita, prawda? Tylko jeszcze nie wiem, dlaczego tak twierdzę... Wiem – pokręcił głową - to głupie.
- Ludzie często plotą bzdury.
- Tak, chyba masz rację.

Gdy Karen grzecznie umyła ręce, oboje zostali usadzeni na fotelach, po chwili wróciła ziołowa herbata, ale teraz o innym zapachu i smaku, a wraz z nią solidna porcja świeżego ciasta ze śliwkami.
- Dziękuje za pomoc, Sinsjew. Przez to wszystko zapomniałam spytać, co u ciebie? Jak tam wnuki? - spytała Karen. Staruszka musiała wiedzieć, ze nie o wszystkie wnuki jej chodzi.
- U mnie dobrze, dziękuję. - powiedziała staruszka i uśmiechnęła się szeroko. - A co do wnuków, to dawno ich nie widziałam.
- Rozumiem – stwierdziła Karen. Przez chwilę wyglądała, jakby chciała dodać coś jeszcze, ale się rozmyśliła i zatopiła usta w herbacie.

* * *

Szum opon ocierających się o asfalt łagodnie uspokajał. Przed nimi otwierała się prawie pusta droga, co jakiś czas tylko mignęły im światła mijających ich samochodów. Jechali w prawie namacalnej ciszy.
- Dziękuję, Karen - rzekł w końcu Nik, nie odrywając wzroku od nawierzchni przed nimi.
- Drobiazg – odparła, wpatrując się w pobocze mętnym wzrokiem.
- To nie jest drobiazg i dobrze o tym wiesz - stwierdził po kolejnej, dłużącej się chwili ciszy. Zupełnie, jakby nie wiedział, jak ma to wszystko ująć w słowa. - Ryzykowałaś dla mnie, pomogłaś mi wrócić do pierwotnego stanu.
Kolejna chwila ciszy, przejmującej, świdrującej uszy.
- Nie tylko ja ryzykowałam. On mógł cię zabić w trakcie tego "zabiegu".
- Gra warta świeczki - odparł z wymuszonym uśmiechem. - Pozwolisz mi spłacić dług?
- Nie masz żadnego długu wobec mnie. Może wobec Sinsjew, ale o tym z nią rozmawiaj.
- Wobec niej też. Ale to nie Sinsjew to zrobiła, to nie ona ryzykowała, tylko Ty.
- Bez niej nic bym nie zdziałała - stwierdziła krótko Karen.
Znów cisza, znów ta cholerna pustka w słowach. Odgłosy silnika, do tej pory wręcz niesłyszalne, teraz praktycznie huczały.
- Mylisz się - szepnął.
- Nik – Karen wreszcie się do niego odwróciła. Blada, zmęczona, ale spokojna - wywołałam burdę z duchem, ty w niej oberwałeś, musiałam ci pomóc. Nie jesteś mi nic winien.
- Ty znowu to samo - pokręcił głową zrezygnowany.
- Bo tak to wyglądało.
- Zawsze byłaś taka uparta czy to tylko wina zmęczenia?
- Chyba zawsze. Trudno mi to ocenić.
Mężczyzna zaśmiał się cicho, ale z jego ust nie wyszło już żadne słowo. Ona zaś wróciła do patrzenia w okno. Momentalnie zasnęła. Spała przez resztę drogi, nieświadoma tego, jak często jego spojrzenie wędrowało na jej postać.

A on miał wrażenie, że to, co ich zbliżyło, momentalnie oddaliło ich od siebie.

* * *

- Nik wspominałeś, że możesz czytać w myślach. Jesteś w stanie wydobyć położenie świecy z głowy organizatora? – spytała Karen, wyrywając Nika z zamyślenia. Ten chwycił do ręki pager i chwilę mu się przyglądał, zanim odpowiedział.
- Nie – odpowiedział spokojnie. – Chyba, że pomyśli o tym, gdzie ona jest. Nie wspomnę już o fakcie, że może myślami kłamać, a tego jeszcze nie jestem w stanie wykryć. Jakbyśmy spotkali się za kilka lat, to może bym był już w stanie wyciągnąć z jego przeszłości, gdzie ta świeca jest. A tyle czasu to my raczej nie mamy.

Poza obietnicą, że nie wyskoczy z niczym głupim, nie odezwał się na naradzie ani razu. Nie był jeszcze pewien, czy jego dar działa bez zarzutu, więc wolał nie mówić na jego temat nic więcej, niż było trzeba.

* * *

Nie było dane mu się wyspać. Ben rano wręcz zwlekł go z rozkosznie wygodnej kanapy.
- Wstawaj, leniu – powiedział do zaspanego gościa. – Karen niedługo będzie, nie chcesz chyba paradować w piżamie, co?
Nik w odpowiedzi potężnie ziewnął i powlekł się do łazienki, obrzucając agenta niezbyt przychylnym spojrzeniem.
- Wyspać się nawet nie pozwoli -mamrotał pod nosem Francuz. – Sprasza ludzi z samego rana, jakby był u siebie. Zasnę na tej aukcji przez niego.

Chłodny prysznic przywrócił mu zdolność myślenia i chęć życia. Gdy wyszedł z łazienki, Karen jeszcze nie było.
- Ben, mam prośbę – zaczął Nik nieśmiało. – Ja się odwrócę, rzuć czymś w ścianę przede mną, dobra?
- A po co? – zapytał zdziwiony agent.
- Powiem Ci, jeśli się uda – odpowiedział spokojnie jego gość, po czym odwrócił się do ściany. Po chwili tuż obok niego uderzyła w ścianę poduszka. – Jeszcze raz.
Tym razem na ścianie wylądował jego własny laczek.
- Dobra, super – Nik odwrócił się, a jego uśmiech rozciągał się na całej przestrzeni między uszami. – Sprawdzałem tylko, czy mój dar działa bez zarzutu.
Federalny pokręcił głową z niedowierzaniem i zniknął w kuchni.

Czas, jaki dziewczyny spędziły na układaniu planu rozbrojenia urządzeń wejściowych, Nik wykorzystał na przygotowanie dobrego obiadu. Przysłuchiwał się ich rozmowie i śledził każdy jej szczegół. Musiał przyznać, że ostateczny plan był całkiem dobry.
- Słuchajcie, dziewczyny – powiedział, wychylając się z kuchni. – Sprawdzałem dziś dar, działa bez zarzutu. Nie powiem, dzięki komu, bo znowu zacznie się marudzenie – wyszczerzył zęby do Karen. – Jestem w stanie wybiec nieznacznie w przyszłość i ze stuprocentową pewnością powiedzieć, co się stanie, jeśli w żaden sposób nie zaingeruję i nie zmienię swoich planów. Innymi słowy: jeśli któraś z was postanowi, dajmy na to, wpuścić impuls do systemu, będę wiedział, co się stanie i pewnie nawet zdążę ją powstrzymać. Co wy na to?
Oczyma wyobraźni już widział dwie kobiety krzyczące „nie mogłeś nam tego wcześniej powiedzieć”. Ale w tym dar mu nie pomagał.

* * *

Następnego wieczora ubrał się w swój nowy garnitur i rozsiadł się na krześle w kuchni.


Wiedział, jak Ben żałuje, że nie może iść na tę aukcję. Niemniej jednak sądził, że to lepiej. Ochroniarz go widział, więc chyba nic dobrego by z tego nie wyniknęło. Mężczyźni, gdy się wystroją, nie zmieniają się tak bardzo, jak kobiety. Przekonał się o tym kilka minut później, gdy odwiedziła ich Karen w swojej niebieskiej sukni. Obcokrajowiec zapomniał języka w gębie i ledwo zdołał wydukać, że wygląda cudownie. Prezentowała się o wiele lepiej niż w momentach, gdy zachlapana była własną krwią.

Nie minęło wiele czasu, odkąd Karen wyszła, a do drzwi zadzwoniła Rose.
- Gdybyście zawsze wyglądały tak pięknie – zagaił Nik – to mężczyźni nie robiliby nic innego niż upajanie się waszą urodą.
Czemu mam wrażenie, pomyślał, że przy obu dziewczynach zachowałem się jak kretyn?
 
__________________
Zapomniane słowa, bo nie zapisane wierszem...

Ostatnio edytowane przez Eileen : 27-08-2010 o 20:41.
Eileen jest offline  
Stary 27-08-2010, 20:40   #152
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Kabasz
Podróż do miejsca, które zaproponował Legion trwała względnie krótko, jeśli liczyć liczbę ponad dziesięciorga Salartus przedzierających się przez las, gdyż zajęła tylko kilkadziesiąt minut. Wejście do jaskini było wąskie i niskie. Z trudem kolejne istoty przeciskały się dalej w głąb groty.

Wnętrze miejsca w którym przyszło im spędzić noc było dla niektórych Salartus bardzo nieprzyjemne. Szczególnie Hane uważał mokre kamienie oraz wilgotne powietrze za szczególnie irytujące. Brakowało mu ciepła coraz bardziej. Na ramieniu Lauhelmaasielu podróżowała śpiąca Gatti mrucząc mu do ucha. Kruk śmierci starał się usadowić jak najbliżej człowieka, który pachniał bardzo smacznie. Cloe tego chyba nie zauważyła a przynajmniej starała się takie wrażenie sprawić. W końcu co do nowopoznanych bezpiecznych przyjaciół nie mogła być pewna odnośnie ich kultury. I może lubieżny wzrok kruka wcale nie oznaczał tego o czym myślała. Na wszelki wypadek starała się być najbliżej Argo, którego uznała za przywódcę.

Może to natłok wrażeń, może fakt pierwszego miejsca, które przypominało dom, wszyscy po kolei zapadali w błogi sen. Sen, który miał przynieść regeneracje sił. Pulsujące światło, które napromieniowało Salartus z każdą przespaną godziną jaśniało coraz mniej aż w końcu znikło całkowicie.

Po przespanej nocy Legion wrócił do rozmowy rozpoczętej przy ich pierwszym spotkaniu, wybrał jednak zła osobę do konwersacji.

- Musimy omówić stworzenie Drogowskazu. Obudzili się już wszyscy ? - Zapytał krzątającego się po grocie diablę.
- Nie, i nie zamierzam budzić po kolei ich wszystkich. Na pieczonego feniksa, nie widziałeś może gdzieś Spei ? Gdzie się podziewa ta piękność. Gdybym nie był tak zmęczony, to może usadowiłbym się koło niej tej nocy, no szkoda no, że się też ten anioł nie utopił w błocie. Z tego co kojarzę spędziła noc pod jego skrzydłami. Chyba nie myślisz, że oni no, ten, tego.

Spei starała się nie słyszeć ujadania diablęcia. Nie było to łatwe, gdyż całą noc spędziła czując się niczym ptak zamknięty w klatce do tego z kotem leżącym dwa metry od ciebie. Najdrobniejszy sygnał zbliżającego się Grudona postawił ją na nogi.

- Ja już nie śpię – odezwał się puryfik.
- Ja też nie – przytaknął Zaur.

- Miałem przedziwny sen, śniło mi się, że oddycham najczystszym powietrzem na planecie. Mogłem wręcz smakować jego drobinki. A byłem w domu, na szczycie z dala od tego ludzkiego brudu. To był dobry sen.
- Mi śnił się Bryflion. Urósł silny i zdrowy. - Powiedział, krótko Zaur.*

Głosy rozbrzmiewające w jaskini obudziły wszystkich. Nastał nowy dzień, dzień w którym Legion miał dać wskazówki dotyczące miejsca pobytu Lustra Amandy.

- Dobrze, skoro wszyscy już wstaliście, proszę o chwilę uwagi. - Oznajmił Legion.
- Spotkałem kilka dni temu As'khaza gdy zmierzył się z kilkoma ludźmi. Zginąłby gdyby nie moja interwencja. Chyba wy wszyscy źle znosicie towarzystwo człowieka. No dobrze, są wyjątkowi ludzie, którzy na was tak nie działają jak pozostali. - Spojrzał zaciekawionym wzrokiem na Cloe a ta udała, że nie rozumie znaczenia tego wymownego spojrzenia.

- As'khaz opowiedział mi o waszym gatunku. Powiedział, że poszukujecie Lustra, które może was uzdrowić. Powiedział też że udał się do rasy Antów, która dała mu coś co podobno należało do osoby, która stworzyła owe Lustro. Dali mu to. - Legion pokazał salartus zatopione ciało chrząszcza w bursztynie. Wasz brat chciał użyć tego przedmiotu aby stworzyć niejaki Drogowskaz. Podobno dzięki temu będziecie mogli znaleźć miejsca w których przebywała kobieta, której szukacie. Nie wiem jak dokładnie działa to urządzenie. Czy są jego jakieś ograniczenia ? Tak jak powiedział Puryfik podobno wśród was są odpowiednie rasy. Czy czujecie się na siłach aby stworzyć drogowskaz ?

- Nawet jeśli go stworzycie, powinniśmy chyba ustalić też plan poszukiwań. Nie sądzę, żeby poruszanie się w świetle dnia mogłoby wyjść nam na dobre. Zbyt dużo ludzi kręci się w przeciągu dnia. - Wtrąciła się Cloe.

- Nawet wasz wilk skomli mi tu na ucho, oprócz przekleństw w stronę kocicy i mojej osoby, że to nie byłoby rozsądne ruszać w ciągu dnia.



* Każdy regeneruje 30 pkt siły z tego faktu iż jest z wami Cloe. Czyli maks dla danej formy gatunkowej.
Kaworu

Legion prowadził Salatrus i ludzką kobietą przez las.

Raven puścił grupę, przodem, ciągle utrzymując człowieka w swojej władzy. Jego mały umysł nie był w stanie przeciwstawić się miażdzącej woli Kruka Śmierci, ale i ten cierpiał, przebywając na ludzkiej maszynie. W końcu ból nóg był zbyt wielki, by drobny ptak mógł go wytrzymać. Kracząc z bólu, odwrócił wzrok i odleciał w stronę stygnących ludzkich zwłok. Zanim kierowca samochodu zdał sobie sprawę z tego, gdzie się znajduje i co stało się z jego towarzyszem, Raven zdążył wydobyć z ciała kilka soczystych kawałków mięsa, po czym szybko odleciał, kierując się tam, gdzie reszta jego towarzyszy.
~*~

Jaskinia bardzo spodobała się Ravenowi. Ciemna, wilgotna, zapewniała ciszę i bezpieczeństwo. Przypominała mu jego własną jaskinię, w której się wykluł i dorastał. Przypominała także Salę Rady, a także wszystkie inne Salatrusowe jaskinie, jakie Kruk widział kiedykolwiek w życiu. No, może z wyjątkiem tych zamieszkanych przez Feniksy, one nigdy nie miały gustu, jeśli chodzi o mroczny wystrój. Te ich wszystkie płonące pióra, pochodnie i inne sposoby, którymi osuszały i oświetlały swe leża... bezguście, po prostu bezguście.

Raven usiadł sobie obok kobiety, która była wyjątkowo smacznie pachnącym człowiekiem. Wiedział, że nie może sobie pozwolić na jej zjedzenie, po pierwsz,e była żywa, co znacznie zepsułoby mu jej smak, po drugie, była cenną sojuszniczką. Nie zmienia to jednak faktu, iż podobnie, jak ludzkie dzieci przyciskają nos do wystaw w cukierni, tak i on starał się być jak najbliżej człowieka. Nawet nie starał się powstrzymywać łakomych spojrzeń rzucanych na dziewczynę, nie widząc w tym większego sensu.

Zamrugał parę razy oczami i pokręcił głową, odsuwając od siebie natarczywe myśli. Nie powinien taki być, nie powinien tak patrzeć na tą kobietą. W ogóle nie powinien jeść innych ludzi. Innych Salartus ranił sam dotyk ludzkich zwłok, on mógł je jeść i nic mu się nie działo, nie licząc drobnej utraty sił, co więcej lubił smak ludzkiego mięsa i ciągle pragnął więcej. To nie było normalne, on nie był normalny. Wiedział, że prędzej czy później toksyczne ludzkie ciało musi mu zaszkodzić, a mimo to nie potrafił nad sobą zapanować.

Wziął kilka głębszych wdechów, opanowując się. Znów był tym samym Krukiem Śmierci co zawsze, najinteligentniejszym z miotu. Wiedział, że jeśli szybko nie wyjaśni sytuacji, jego stosunki z dziewczyną mogą się pogorszyć, a nie chciał tego. Wstawił się za kobietą i miał w niej sojusznika. Gdyby poczuła się w jakikolwiek sposób zagrożona z jego strony, mogłaby uznać, że wszyscy Salartus to jakieś potwory i ich po prostu porzucić. W takim razie ich misja z pewnością skazana zostałaby na niepowodzenie.

- Wiesz?- zagadnął do niej, starając się nie myśleć o jedzeniu- Wy, ludzie, bardzo mi smakujecie. Możliwe, że nie powinienem Ci tego mówić, ale zjadłem już kilku z Was i jesteście naprawdę pyszni. Nie traktuj tego jak komplementu, ale jeśli mamy się ze sobą porozumiewać i współpracować, to powinnaś to wiedzieć. Nie wiem też, czy będą w stanie nad sobą zapanować, jeśli będę głodny. Wiem tylko, że jak widzę ludzkie zwłoki, staję się inny. Bardziej lubieżny, hedonistyczny, prymitywny. Rozpasany, o, to dobre słowo. Wątpię,by inni z moich braci stanowili dla Ciebie jakiekolwiek zagrożenie, nawet, jeśli Ci nie ufają, to powinno im to szybko minąć. Ale gdybyś widziała, że dawno nie miałem niczego w ustach i przyglądam Ci się łakomie, to odejdź lub poproś kogoś, by zrobił ze mną porządek. Najlepiej Feniksa, on jeden może mi dorównać w powietrzu- powiedział, po czym odfrunął na drugi koniec jaskini. Uznał, że lepiej będzie, jeśli sama poukłada sobie w głowie to, co powiedział.
~*~

Nad ranem Ravena obudził zwykły dźwięk budzących się Salartus. Ziewnięcia, rozmowy i plany na temat użycia Drogowskazu sprawiły, że wychylił zaspane oczy spod swojego skrzydła i spojrzał przez przymrożone powieki na swych towarzyszy. Przez większość czasu milczał, nie był wszak obeznany z geografią regionu, jego moce w żaden sposób nie uczestniczyły w procesie tworzenia drogowskazu, nie wiedział też o Lustrze więcej niż inni. Kiedy jednak Legion i ludzka kobieta skończyli mówić, postanowił zabrać głos.

- Wydaje mi się, że ludzie nie stanowią dla mnie problemu. Jestem mały, zwinny i potrafię latać. Jeśli wzniosę się wystarczająco wysoko, nie dostrzegą mnie. Zresztą, stworzenia poruszające się na nogach rzadko kiedy spoglądają ku niebu, zauważyłem to już dawno. Nawet w naszych jaskiniach obserwujecie strop tylko po to, by sprawdzić, czy się nie zawali. Skoro niebo nie może spaść ludziom na głowy, przyjmuję, że patrzą na nie tylko po to, by ocenić godzinę i pogodę, czyli względnie rzadko. Mógłbym udać się na szybki zwiad i określić, z jakim terenem będziemy mieli do czynienia w podróży. Hane nie nadaje się do tego, jako większy i bardziej pstrokaty ptak ma większą szansę zwrócenia na siebie uwagi, nie wspominając o tym, że z nas wszystkich tylko ja radzę sobie z naprawdę mistrzowskim lotem. Jeśli chcę, potrafię być jak ważka- wyjaśnił swój plan zebranym- Jedyny problem to mój wygląd. Nie znam tutejszej fauny, ale stare legendy wspominają o tym, że niektórzy Salartus byli myleni przez ludzi z dzikimi zwierzętami i w ten sposób mogli się łatwo ukryć, nie niepokojeni przez toksyczną ludzkość... w każdym razie było tak, kiedy ludzkie plemię było młode. Widziałem też w lesie na drzewach gniazda ptaków, podobne do tych, w którym moja rasa wysiaduje młode. Moja ludzka przyjaciółko, czy bardzo przypominam jakiś gatunek dzikiego zwierzęcia? Na tyle pospolitego, że nikt nie zwróci na mnie większej uwagi?- spytał Raven, spoglądając bezpośrednio na kobietę.

Bardzo się starał, by nie pociekła mu ślinka.
-
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline  
Stary 27-08-2010, 20:43   #153
 
Eileen's Avatar
 
Reputacja: 1 Eileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputację
Glyph
Skrzadło obudziło kapanie wody sączącej się ze stalaktytu wprost na jego ciało. Wysłuchał z uwagą przemowy Legionu. Przypomniał mu on imię As'khaza. W głębi duszy ognik był smutny z powodu jego śmierci i wciąż zawstydzony, że tak szybko potrafi o nim zapominać. Dziwne kamienie, rzucone w niego, zaburzały jego wspomnienia o bracie. Bardzo się starał, by było inaczej, ale nie mógł się zmusić do odczuwania większego smutku niż po śmierci każdego innego przedstawiciela ich rasy. Właśnie ta świadomość straty bliskiej osoby, a jednocześnie brak wobec niej jakichkolwiek uczuć bolały go najbardziej.

Po chwili namysłu zdecydował się zabrać głos w poruszonej sprawie.
- Słyszałem o drogowskazie. Wiem, że jego dokładność jest zawsze wielką zagadką, lecz chyba nie mamy nic innego. Ja sam nie wiem o nim wszystkiego, na pewno nie tyle ile Opiekunki, albo nasi starsi bracia, lecz mam nadzieję że inni – spojrzał na Wallowa, a Asco jakby czytając w myślach skinął twierdząco głową – inni wiedza więcej o rolach swoich ras w rytuale i wspólnie uda nam się tego dokonać.

Odpoczynek bardzo poprawił zdolności koncentracji skrzadła. Dzięki temu znów mógł tryskać energią i znów zasypał drużynę mnóstwem lepszych i gorszych, głupich i głupszych pomysłów. Sprawa szła oczywiście o sposób dalszej podróży.

- Może da radę oswoić jakiegoś Maszyna, żebyśmy podróżowali skryci w jego cieniu? - zapytał Cloe - Albo ukrywać się jakoś, czy żadne z nas nie przypomina jakiegoś gatunku ludzkiego do którego moglibyśmy się upodobnić? Ja za to mógłbym ukryć się w tym worku, który nosisz na plecach i podróżować razem z tobą? Jeśli jest w nim dość miejsca i nie byłoby to kłopotem.

Gdy narada wciąż trwała ognik po cichu rozmawiał z Wallowem. Asco okazał się wiedzieć znacznie więcej o rytuale niż ognik i jego rady były niezwykle cenne dla Argo. Właśnie dzięki nim wiedział jak ma się zachować w trakcie tworzenia Drogowskazu, które nastąpiło po zakończeniu dyskusji.

***

Cztery postacie zebrały się tuż przy wylocie od jaskini. Na tyle daleko, by trudno było dostrzec ich sprzed jaskini i dość blisko, aby owadzia pieśń dotarła jak najdalej. Rozpoczął się rytuał drogowskazu.

- A więc zaczynajmy - stwierdził Wallow -Proszę, oto kilka mrówek potrzebnych do inicjacji rytuału. Mam nadzieję, że nie boisz się takiej pamiątki?
-Oczywiście, że nie! - zaperzył się Argo - Zaczynajmy.
Mrówki niepewnie podeszły do ognika i natychmiast zostały porwane w górę przez skrzadłowy wir. Z początku nieświadome co się stało poruszały rozpaczliwie odnóżami szukając w powietrzu jakiegokolwiek oparcia. W końcu uspokoiły się i powolutku krążyły wokół centrum Argo.

Na dany znak obecny tam także Legion wyciągnął dłoń w stronę Argo i pęd powietrza porwał bursztyn. Przedmiot wirował spiralnie zataczając coraz mniejsze kręgi, aż osiadł w samym centrum ognika. Umieszczony w bursztynie chrząszcz jakby delikatnie się poruszył, choć to raczej drobne drgania sprawiały to złudzenie. Trudno uwierzyć, by mały robak mógł przeżyć lata w zamknięciu. We wnętrzu skrzadła zamigotał ulotny, przezroczysty obraz zielonej nimfy. Z bliska można było wyczuwało się delikatną woń bagien, ale wzrok i węch nie były jedynymi zmysłami na których polegały owady. Mrówki we wnętrzu ognika jakoś zdołały przepłynąć pośród wietrznej zawieruchy i pochwycić bursztyn. Obsiadły kamyk i pracowicie badały każdy jego fragment.

-Hermanos, bracia...- zaszeptał Wallow w owadzim języku. Żadne z Salartus nie potrafiło go zrozumieć, ale każdy zaznajomiony z rytuałem domyślał się, że Asco prosi swych mniejszych braci, by odnalazły tę której widziały rysy i której zapachu posmakowały. Mrówki we wnętrzu Argo również zaszeleściły. Ognik czuł jak przepływają przez niego głosy bzykliwe i piskliwe. Dźwięki o częstotliwościach których nie dało się zrozumieć, a które w mgnieniu oka pokonywały niezmierzone odległości pobrzmiewając w najdalszych zakątkach opanowanego przez ludzi świata na górze. Docierały do niezliczonej rzeszy istot owadziego plemienia i kolejne motyle, komary i ważki odpowiadały, a potem przekazywały dalej otrzymaną wiadomość.

Jak mały motyl machnięciem drobnych skrzydeł, Salartus rytuałem wywołali wielką falę. Po krótkiej chwili napłynęła pierwsza odpowiedź, zaraz następna, zanim jeszcze pierwsza nie przebrzmiała. Po niej kolejna i kolejna. Przez skrzadło przepływało morze informacji i ognik nie potrafił ogarnąć wszystkiego. Na szczęście obecność Hane'a pomagała wyłapać najwartościowsze informacje.

- Wystarczy - zadecydował wreszcie Wallow. Wciąż napływały nowe wiadomości, ale wyraźnie słabiej. Asco zrozumiał, że znajdujące się w skrzadle mrówki poznały już potencjalne miejsca do których powinni się udać. Skrzadło delikatnie zgarnęło owady z bursztynu i powolutku przemieszczało na zewnątrz swej istoty. Tuż przed samym wyjściem nastąpiła seria mocnych błysków wśród których ze skrzadła wypadło małe, stworzone z cienkiego szkła, walcowate pudełeczko. Znajdujące się w nim mrówki siedziały na obrzeżach tak, że łącząc je liniami stworzyłby się krzyż. Tylko jedna z mrówek siedziała tuż przy umieszczonej w centrum iglicy w oczekiwaniu na igłę kompasu - pióro Feniksa.

Rewan
Gdy rozmowa padła na Drogowskaz, Feniksowe oczy zabłysnęły. Hane był podniecony. Bo jakże miałby nie być? Coś, o czym wiele słyszał, strasznie podziwiał, ale niestety nigdy nie miał okazji widzieć, miało się niedługo zdarzyć. Co więcej, będzie brał w tym czynny udział! Połączenie umiejętności ras Asco, Skrzadło i Feniks miało już niedługo się wydarzyć po raz kolejny! A nie było to częste wydarzenie. Bądź co bądź, rasa Asco odczuwa naturalną odrazę wobec Feniksów z powodu ich ognistej natury. Nic więc dziwnego, że na przestrzeni wieków do utworzenia drogowskazu doszło zaledwie kilka bądź kilkanaście razy. Teraz nadszedł czas na ponowne utworzenie drogowskazu, a Hane będzie w tym uczestniczył.

-Hane nie raz słyszał o Drogowskazie. Feniksy bardzo cenią sobie ten rytuał. Drogowskaz jak wiatr, wskaże ci drogę, którą podążyć musisz!

***

Feniks jedynie słyszał o możliwości utworzenia drogowskazu, jak zresztą sam Wallow i Argo. Znali jedynie go z opowieści, może dobrze przekazanych, ale nadal opowieści. Teraz mieli go dokonać sami. Niezbędnym okazało się odejść od reszty, by mieć ku temu sposobność w ciszy i spokoju.

-Zacznijcie bracia, ja dołączę się do was gdy będziecie gotowi.

- A więc zaczynajmy. Proszę, oto kilka mrówek potrzebnych do inicjacji rytuału. Mam nadzieję, że nie boisz się takiej pamiątki?

-Oczywiście, że nie! Zaczynajmy.

Dwóch braci zgrało ze sobą swe dary, które w połączeniu utworzyły nowy, choć nadal nie do końca sprawny. Ich dary dawały w rezultacie chaos. Dlatego Feniks zamknął oczy, by zaraz na powrót je otworzyć. Jego wzrok stał się bezosobowy i nijaki. Feniks wyglądał tak, jakby duszą był z dala od swego ciała. W istocie, całkowicie poświęcił się rytuałowi, który miał wskazać im dalszą drogę.

-Wystarczy.

Zwieńczeniem rytuału, było wykonanie dziwnego urządzenia, które piórem Feniksa miało wskazywać kierunek. Z Argo wypadła połowa urządzenia, które czekało jeszcze na jedną rzecz. Pióro od Hane. Hane dziobem klapnął się w grzbiet i wyrwał jedno pióro. Podał je mrówką. Już niedługo mieli się przekonać, czy rytuał zakończy się powodzeniem...
 
__________________
Zapomniane słowa, bo nie zapisane wierszem...
Eileen jest offline  
Stary 27-08-2010, 20:45   #154
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Eileen
-Legionie, prowadź. - powiedział Puryfik, zbierając się do drogi. Spei odwróciła wzrok ku mrokom lasu.
-W końcu ciemność nie będzie dla mnie problemem - powiedziała patrząc, jak blask bijący od Salartus oświetla niższe krawędzie drzew. - Jednak lśnimy jak gwiazdy na czarnym aksamicie lasu, musimy się pospieszyć!
Argo jakby z przyzwyczajenia wylądował przy jej boku. Czyżby spodobało mu się moje towarzystwo? Nie oglądała się na kobietę. Skoro zdecydowała się z nami ruszyć, to musi dotrzymywać nam kroku. Nie ufam jej. Chciała nas zabić, nie uleczyć. Może jej sztuczki nie mogą nam zaszkodzić? Rozważała też jakimi słowami zwrócić się do brata. Czy jakieś słowa wyrażą taką mieszankę uczyć? Z jednej strony martwiła się o jego los, gdy był ranny, z drugiej uderzał ją fakt, że więcej słów zamieniła z każdym innym członkiem grupy, niż z członkiem swego Rodu. Utkwiła wzrok w głębi zieleni rozmyślając o niedawnych zdarzeniach.


Las nocą wyglądał inaczej, niż sobie wyobrażała. Lekki wietrzyk trącał liście, by wydobywać muzykę z ciemnych konarów. Lśniące listowie nabiera innych przestrzeni i kształtów, gdy w pobliżu znajduje się światło. Mrok przed nią krył nieznane, mrok za nią napawał lękiem. Kroki towarzyszy wydawały się niczym wśród ogromu leśnej głuszy. Ponad nimi gwiazdy obramowane czernią gałęzi, wydawały się jeszcze bardziej odległe niż zazwyczaj. Gdzieś wśród krzewów widziała migające iskry, jakby we wnętrzu ognika. Przez chwilę zastanawiała się, czy wzrok jej nie mami, po chwili jednak zobaczyła jak Asco idący niedaleko przyzywa owe iskierki. Wokół lśniącego ludzką magią, owadziego ciała krążyły w tańcu świetliste punkty upodabniając go do Ognika. Uśmiechnęła się. Wszystkie Salartus, chociaż bardzo się różnią, to jednak są ze sobą blisko spokrewnione. Mieszka w nas ten sam duch.

Światło jakim emanowali przygasało w miarę podróży. Szła niedaleko brata, co jakiś czas spoglądając ku niemu. Drzewa uniemożliwiały lot w cudownie chłodnym powietrzu. Legion wskazał im niewielką pieczarę. Wejście, obramowane gęstym bluszczem, było wąskie i niemal niewidoczne z odległości. Przecisnęła się do środka zaraz za Argo i kobietą. Trzymała się niebezpiecznie blisko niego, co Spei nie przypadło do gustu. Choć wiedziała, że niewiele rzeczy może zaszkodzić ognikowi, jednak tej kobiety obawiała się podwójnie. Ognik wydawał się najsłabszy z grupy, więc zdecydowanie mogła go obrać sobie za cel. Rozumie naszą mowę i jest w niej moc. Nie podoba mi się to. Lepiej być blisko ognika, jeśli zajdzie taka potrzeba. - pomyślała, przyglądając się jaskini.

Po wejściu wszystkich Salartus jaskinie zrobiła się dość ciasna. Przepełniona wilgocią drażniła zapachem mokrej ziemi. Jednak wydawała się swojska i bezpieczna. Widziała, jak kolejno bracia układają się do snu. W pobliżu kobiety usadowił się Kruk. Dobrze, nie jestem sama w swojej warcie. Widać, że Kruk nie jest głupi i nie dał urzec się ludzkiemu słowu i sztuczkom. Ułożyła się pod ścianą w pobliżu drugiego Rosso, czujnie jednak nasłuchując cały czas. Jeśli zaś człowiek spróbuje jakichkolwiek sztuczek - będzie przygotowana. Obok brata czuła się bezpieczna i wiedziała, że jeśli Grudon jej ubliży, ten zareaguje. Wydawał się większy niż przeciętny Rosso i zasłaniał ją. Z boku widziała jak Argo oświetlał postać kobiety. Wydawała się wątła w porównaniu do Zaura leżącego w pobliżu. Ten zaś ułożył się ostrożnie na boku, by nie uszkodzić kokonu dziecka i chrapał w najlepsze wśród gasnącego blasku. Przymknęła oczy, czekając świtu.

Po głowie kotłowały jej się skrawki ostatnich zdarzeń. Walka, srebrzyste owady jakie wypuszczali w ich stronę ludzie, pojawienie się wilczycy, zmieniający postać Asco... Próbowała nie przypominać sobie brutalnego gestu Grudona. Wiedziała, że to nie były tylko majaki umierającej duszy... Legion mówiący o Drogowskazie ku nimfom. Skrzadło, Feniks i Abscimento... Ciekawe dlaczego akurat te rasy mogą coś zdziałać przy tworzeniu drogowskazu. I czy na pewno tylko te? Nie możliwe, aby rasa tak wszechstronnie utalentowana, mimo wieków ciągle liczna, jak Rosso była w tej kwestii bezużyteczna. Czyżby twórca drogowskazu nie myślał racjonalnie? Albo też nie miał innej metody, by zaszyć wiadomość o drodze na tak długie wieki. Dobrze, że Asco jest z nami. - pomyślała odchylając lekko skrzydło. Wiele z Salartus już spało, znużone walką i drogą. W głowie ciągle miała mętlik. Wśród grupy nie było Unifixa, który zjawił się w grupie razem z nią. Czyżby ludzie go zabili? I co ta kobieta zrobiła z wilczycą? - odwróciła wzrok ku człowiekowi przyglądając się bacznie. Kruk, choć senny jeszcze siedział na skale ponad nią. Wyglądał, jakby się nad czymś pilnie zastanawiał. Okryła się ponownie skrzydłem, chroniąc przed chłodem jaskini. W głowie pomiędzy każdym z obrazów pojawiało się ciągle jedno słowo, którego pochodzenia nie mogła zidentyfikować. Adva. Przebiegała wzdłuż i wszerz zapamiętane obrazy i zdarzenia. Czy było to coś, co mówił Legion? A może chodziło o wilczycę? Po chwili jednak utkwiła oczy wyobraźni w obelisku na pustyni ciszy.

„ Jeśliś oddzielony od siebie, wykorzystaj swą advę.
Złączonych z innymi czeka tylko rozbicie.
Duszę odzyska tylko jeden.
Gdy sam pozostanie.”

Czym jest adva? Czym była ta pustynia i co oznaczał zielony kamień. Pamięta tylko, że ściskała go cały czas, gdy Grudon się ku niej rzucił. Chwaliła w myślach Boga i wszystkie siły niebieskie za to, że dane jest jej dalej żyć. Jednak czym była ta wizja? Któż mógłby jej powiedzieć? Może opiekunki, jednak nie prędko dane jej będzie się z nimi zobaczyć. Animadverka mogłaby jej coś powiedzieć, wszak ma wiedzę swoją i przodków, możliwe, że starszą od tego, co dane jej było wyczytać w uczonych księgach. Jednak nie przypuszczała, by dane jej było z nią porozmawiać i to na osobności. Ta kobieta zrobiła jej coś złego, czuję to... Trzeba uważać, by nie skrzywdziła tak samo kogoś innego z nas... Jeszcze raz spojrzała ku kobiecie. Miała zamknięte oczy i opierała się o ścianę wypoczywając. To trochę uspokoiło Spei. Nie wyglądała groźnie. Zastanawiała się kto jeszcze mógłby wiedzieć jak rozwiązać tę zagadkę. Ktoś, kto miłuje legendy, zagadki i opowieści niemal tak samo, a może jeszcze bardziej niż Rosso. Jej wzrok padł na lekką łunę, która rozświetlała skały po drugiej stronie groty. Feniks! Że też na to nie wpadłam. Przedwieczny i mądry ptak zapewne mi pomoże. Starodawne powiedzenie mówi: nim spróbujesz zadać zagadkę feniksowi, on już powie ci odpowiedź. Chciała już podnieść się i podejść do feniksa, jednak nie wydawało jej się roztropne przerywać mu odpoczynek. Będę musiała poczekać do świtu. Chyba jakoś to wytrzymam. - pomyślała przewracając się na drugą stronę i spoglądając w skaliste sklepienie. Świt zastał ją szybciej niż myślała, jednak czuła się wypoczęta.

***

Wszystkie wątki w zaistniałej sytuacji były wyjaśnione. Wiadomo było mniej więcej kim jest kobieta, jaki jest jej stosunek do Salartus oraz jak zbawiennie jej moc wpływa na resztę. Kruk Śmierci zajął się niepotrzebnym balastem - czyli człowiekiem w "maszynie" jak to nazwała ludzka kobieta. Solf widząc TIRa od razu wiedział, że jest to dzieło człowieka. Stwórca dał im otaczającą ich naturę, a ludzie obrócili ją w nicość wykorzystując ją do niecnych planów. Po raz pierwszy chyba, w kwestii ludzi Salartus zostali podzieleni. Z jednej strony instynkt oraz powiązane z tą rasą wydarzenia kazały im zabić dziewczynę, a z drugiej tajemnicza siła podkładała ludzi na drodze całej grupki. Gdy mieli wyruszyć, Alf kątem oka zobaczył jak Spei szepcze coś do Lauhela. Na ten widok coś się w nim zagotowało. Chciał tam podejść i wyjaśnić tę sprawę. Dlaczego rasa Rosso zniża się do poziomu tych barbarzyńców?! Ten monolog (właściwie) trwał krótko. Było to zaledwie jedno, czy dwa zdania. Alphonse postanowił wstrzymać nerwy na wodzy, choć już teraz czuł ujmę na honorze.
Hm. Spróbuję z nią porozmawiać w tej kryjówce, do której prowadzi nas Legion. Muszę to wyjaśnić. Właściwie od początku wyprawy nie zamieniliśmy ze sobą słowa. Może to dlatego przywiązała się do obcych. Gdybym spróbował jakoś na nią wpłynąć, może stanęła by po mojej stronie. Z pokrzepiającą myślą na duchu ruszył do przodu za resztą Salartus.

Wejście do jaskini nie należało do najprzyjemniejszych. Przynajmniej dla istoty o tak wielkich skrzydłach. Kimblee mierzył się ze szczeliną dobrych kilkanaście minut, jednak w końcu sztuka przedostania się do środka, zakończyła się sukcesem. Ciemna, mroczna jaskinia nie kojarzyła się z niczym dobrym. Poza tym była niezbyt wygodnym miejscem dla Ala. Usadowił się gdzieś pod jedną ze ścian i otulił się skrzydłami. Po chwili jednak pojawiła się Spei, która najwidoczniej chciała pojednania z przedstawicielem swojej rasy. Spoczywając ciasno obok siebie zasnęli.
Gdy tylko się przebudził, wstał. Powoli i delikatnie, tak by nie budzić swojej siostry. Widząc, że i ona powoli się wybudza podszedł do niej, nachylił się i szepnął.

- Mam do Ciebie kilka pytań. Pierwsze z nich to dlaczego spoufalasz się z tymi brutalnymi Sadesyksami? Widziałem wczoraj jak coś do niego szeptałaś. Mam nadzieję, że nie był to plan "jak zabić dziewczynę"... Poza tym my jako Rosso Angeli musimy trzymać się razem. Tylko nie myśl sobie, że Twoje dziwne ubarwienie mnie odstrasza. Moc doświadczyła Cię straszną chorobą, jednak to próba dla Ciebie. Moc nigdy nie wydaje okrutnych wyroków. Takowe pojawiają się wtedy, gdy ktoś zawinił czymś strasznym, a w Twoim sumieniu nie wyczuwam nic złego.

***

Przy każdym kolejnym słowie Brata w Spei coś drżało. Nie dość, że raczył porozmawiać z nią dopiero teraz, po ponad 4 dniach spędzonych wspólnie w jednej drużynie, to jeszcze zwraca się do niej tak władczym tonem pełnym wyrzutu. Jakby miała być grzeczną anielicą u jego władzy. O nie! Po pierwsze widziała w jego oczach brak zupełnego szacunku zarówno do Sadeksysa, jak i do jej własnej osoby. Gdy padły słowa "dziwne ubarwienie" tym bardziej ją to zraniło. Słowo Moc wprawiło ją w zastanowienie. Więc nie był on jednym ze starowierców, co Spei uznała za jedyną zaletę towarzysza.

- Po pierwsze, Bracie... - powiedziała spokojnym i dumnym tonem prostując się nieco i opierając o ścianę. Zależało jej na ukryciu złości i negatywnych emocji. Wszak wszyscy członkowie wyprawy powinni współpracować i nie powinno być między nimi podziałów. - ...ten "brutalny" Sadeksys jak zauważyłeś jest równoprawnym członkiem całej wyprawy, jak ty, czy ja. Nie jest to twoją sprawą o czym z nim rozmawiałam, ani nie zamierzam ci tego zdradzać, z powodu twego zupełnego braku zaufania i szacunku do mej osoby. - powiedziała patrząc prosto w oczy brata rodu. - Secundo, wśród braci Salartus nie powinno być żadnych podziałów, gdyż to nie sprzyja efektywnej współpracy. Jeśli mamy znaleźć lustro, to musimy ściśle współpracować i ufać sobie nawzajem. Najbardziej sprzyjają temu przyjacielskie więzi. Nie rozumiem też twojej wrogości wobec Sadeksysa. Mi nic złego on nie uczynił, co więcej, pomógł uratować młodego Bryfliona i to w nie mniejszym stopniu niż ty. - odsunęła z twarzy jedno z kruczych piór, które przysłoniło na chwilę jej oko. Wplecione w warkoczyk zielonych włosów opadło lekko na bok. Cały czas patrzyła uważnie w oczy brata. - Nie życzę też sobie byś oceniał mnie przez pryzmat tego, co tylko ci się wydaje, iż o mnie wiesz. Choć i tak wiesz o mnie więcej niż ja o tobie. Wszak nie znam przecież twojego imienia. - uśmiechnęła się lekko otulając się skrzydłami. Chłód jaskini potrafił dokuczyć ciągle sennej anielicy. Złość odrobinę w niej minęła, jednak ciągle czuła się przykro z powodu słów brata.

***

Usłyszeli donośny głos Diabła, który najwyraźniej był w trakcie rozmowy z Legionem.

- Nie, i nie zamierzam budzić po kolei ich wszystkich. Na pieczonego feniksa, nie widziałeś może gdzieś Spei ? Gdzie się podziewa ta piękność. Gdybym nie był tak zmęczony, to może usadowiłbym się koło niej tej nocy, no szkoda no, że się też ten anioł nie utopił w błocie. Z tego co kojarzę spędziła noc pod jego skrzydłami. Chyba nie myślisz, że oni no, ten, tego.

Spei nie do końca wiedziała jak zareagować na słowa diabła wobec brata. Wybrała wariant najbezpieczniejszy, to jest, roześmiała się i spoglądając na Solfa dodała:
-Biedny, niewyżyty głupiec. - znów czarne, krucze piórko opadło jej na oczy i ponownie je odsunęła. Głos diabła rozbudził resztę towarzystwa wzbudzając nieco rozmów. Spei spoglądała jeszcze przez chwilę na Solfa, by na głośne stwierdzenie Legiona skupić na nim całą uwagę.

- Spotkałem kilka dni temu As'khaza... - opowiadał przybysz skupiając na sobie powszechną uwagę. Pokazał też Drogowskaz od rasy Antów, jaki udało się otrzymać Az'khazowi. Spei przypomniała sobie rasy wymienione przez Legiona, które powinny aktywować ów drogowskaz. Asco, Feniks i Skrzadło. Nie za wiele będzie mogła pomóc. W przemowę Legiona wtrąciła się ludzka kobieta. Jej pewne słowa zdecydowanie nie przypadły Spei do gustu. Tak samo jak i wzmianka o wilczycy. Czy może komuś z nas coś takiego uczynić? Nie należy jen ufać i za wszelką cenę wystrzegać się jej mocy.

Jedynie kruk wydawał się myśleć racjonalnie i starał się być przydatnym. Taki sprytny zwiadowca jest niezwykle cenny. Spei uśmiechnęła się lekko, gdyż kobieta przez chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią.

-Zaiste Kruku, jesteś mały, jednak chętnie sprawdzę kiedyś twą zwinność w powietrzu - Spei powiedziała wesoło uśmiechając się. - Świetny pomysł jeśli chodzi o zwiad. - pochwaliła go Spei. Zdecydowanie nie warto mieć w Kruku wroga. Lepiej, aby to przyjaciel przeprowadzał ją ponownie na drugą stronę życia. - Nie wiem czy to się przyda, ale czy myślicie, że lecąc tuż ponad koronami drzew mogłabym być użyteczna? Mój zielony kolor czyni mnie odrobinę mniej widoczną wśród listowia, pomimo mojego rozmiaru. - uśmiechnęła się delikatnie rozmarzona na myśl o możliwości rozprostowania skrzydeł i lekkim wietrze muskającym jej piórka.

Jednak uśmiech zmyło z jej twarzy stwierdzenie skrzadła. Czemuż jest on taki naiwny? Będąc blisko kobiety sprowadza na siebie tylko kłopoty. Będzie mogła skrzywdzić go niepostrzeżenie. Znajdziemy tylko kupkę Skrzadlego proszku w jej plecaku. Zacisnęła lekko wargi. Zerkając z ukosa na człowieka. Sadeksys najwyraźniej podzielał jej zdanie, bo gdy napotkała jego spojrzenie widziała tylko kamienny wyraz twarzy. Choć nie do końca wiedziała, czy można uznać to za takie uczucia, jakie przypuszczała.

Narada wciąż trwała, lecz ognik wdał się w dyskusję z Wallowem, której fragmenty mieszały się w ogólnym zbiorze rozmów. Ognistooki feniks przyłączył się do nich po chwili i razem skierowali się ku wylotowi jaskini. Tam już się nie przydam, a szkoda. Byłaby dobra szansa, aby powiedzieć bratu, o moim zupełnym braku zaufania do człowieka. I że będę ich wspierać, na cokolwiek się zdecydują. Spei nie chciała krzywdzić więcej ludzi, choć widziała w nich tylko istoty niszczące i powodujące cierpienie. Należy się bronić, nie atakować bez potrzeby, bo w którymś momencie może się okazać, że to my jesteśmy ludźmi. Chciała, aby ta kobieta okazała się warta ich przyjaźni, naprawdę tego chciała, lecz nie wierzyła w to. A gdzie nie ma wiary, nie ma też niczego...

***

Po skończonym rytuale Feniks odpoczywał jeszcze chwilę. Niedługo miał nadejść czas, gdy wyruszą w drogę, więc Spei nie zamierzała go marnować. Każdy dookoła był na swój sposób zajęty swymi sprawami. Skinęła bratu i ruszyła. Podchodząc do ptaka miała już niejaki plan przeprowadzenia owej rozmowy. Primo - celne pochlebstwo na początek pozytywnie nastawia słuchacza. Następnie planowała przejść do określenia rangi swego problemu. Wszak wizja, na krawędzi życia i śmierci, o której wiedziała, iż nie jest urojeniem, nie może być bez znaczenia wobec jej życia. Jeśliby wyciąć obecność diabła, albo tylko o niej delikatnie wspomnieć, jako o fakcie potwierdzającym autentyczność, to wydawało się to idealną opowieścią dla feniksa. Wzbudzającą ciekawość i do tego dość kluczową. Zapewne w zamian za taką opowieść ten raczy podzielić się z nią wszelką wiedzą, jaką posiada i pomoże w zinterpretowaniu wizji. Co więcej planowała, iż po zwierzeniu się ognistemu ptakowi z opowieści zyska sobie tym jego sympatię. To wszystko miała już dokładnie przemyślane, gdy przemykała się wśród wypoczywających Salartus w stronę Hane, płomiennego ptaka. Usiadł w pewnej odległości od grupy, więc miała pewność, że niewiele osób usłyszy to, o czym mówiła.

-Witaj Płomiennoskrzydły! - zacięła się na chwilkę, czekając aż ptak spojrzy ku niej ze skały. - Potrzebuję twej pomocy przedwieczny, gdyż twa wiedza jeśli chodzi o legendy i podania zapewne dalece przekracza moją. Poza tym, szczerze powiedziawszy, - tutaj zamilkła na chwilę patrząc ptakowi szczerze w oczy - ufam Ci. To co zobaczyłam wydaje mi się ważne i z drugiej strony, niezwykle osobiste, - zaakcentowała ostatnie słowo. Zależało jej by feniks bez potrzeby nie rozmawiał o tym co zdarzyło się po drugiej stronie ciszy. - jednak nie wiem jak to zinterpretować. - zrobiła pauzę i spojrzała na chwilę w bok. - Gdy zemdlałam będąc rażona ludzką bronią, doznałam czegoś na kształt wizji. To było tak realne, że trudno nazwać to snem. Gdy znalazłam się tam, byłam w pełni świadoma. Co więcej, byłam w pełni przekonana, że umarłam. - złowiła wzrokiem lśniące oczy feniksa, wspomnienie tamtych łez odbiło się odrobinę na jej twarzy - Wylądowałam na pustyni ciszy. Krążyłam wśród piaskowego pustkowia pod zasnutym mgłami niebem. Bez widoku gwiazd i słońca, w jednostajnym świetle bez dnia i nocy wędrowałam czas długi, nie do zmierzenia jakąkolwiek miarą. W dłoni trzymałam kamień, znaleziony najpewniej w drodze. Nie pamiętam, bym go skądś podnosiła, jednak odczuwałam przemożną potrzebę posiadania go cały czas przy sobie. To jedyne co znalazłam na tym pustkowiu. Z jednej strony gładki, z drugiej chropowaty, o wyraziście zielonej barwie, jak moje pióra. Minął czas jakiś, nim spotkałam Grudona w dość dziwnym miejscu. Stał tuż obok stalnego obelisku, wznoszącemu się prosto ku mglistemu niebu. Obelisk miał kilka otworów i wyryty dziwnymi runami napis: "Jeśliś oddzielony od siebie, wykorzystaj swą advę. Złączonych z innymi czeka tylko rozbicie. Duszę odzyska tylko jeden. Gdy sam pozostanie.". Nie wiem jakim cudem, byłam w stanie go odczytać. Nigdy wcześniej nie widziałam takich znaków. Nikt z nas nie miał pojęcia jak go zinterpretować. Grudon nawet nie spróbował - powiedziała z wyrzutem patrząc ku feniksowi. - Temu głupcowi było tylko jedno w głowie, oh, przyjacielu, myślałam, że umarłam... - zwiesiła głos dramatycznie, jednak wewnątrz niej kotłowały się prawdziwe uczucia co wyrażały jej gesty, mimika. - Nie mogłam znieść myśli, że umarłam zostawiając was, nic nie dokonawszy dla sprawy. Moja śmierć nie przydała się na nic, nawet nie pomogła w walce z ludźmi. Była tak haniebna, że nie byłam godna godziwego przejścia na drugą stronę życia. - spojrzała ku feniksowi oczami pełnymi łez - Diabeł, rzucił się ku mnie, rozżalonej. Próbowałam uskoczyć, jednak... - tu zatrzymała się na chwilę. Nie tak miała przebiec ta rozmowa. Powiedziała zupełnie nie to, co zamierzała. - Do niczego nie zdążyło dojść, gdyż diabeł najprawdopodobniej zadrasnął się dłonią o którąś z ostrzejszych krawędzi jednej strony kamienia. Błysnęło światło i ocknęłam się w bólu na trawie. Podobnym do tego, który sprawił mi ten niewyżyty głupiec, obdzierając mnie z pancerza. Tylko głupiec nie wie przecież, że Rosso mogą na swym ciele ukształtować pancerz ze skóry zamiast ubrania. Obdzierał mnie ze skóry patrząc na mnie lubieżnym wzrokiem. Ślepiec, nie widział jak cierpiałam. - dodała ciszej, utkwiwszy wzrok w skale. Miała cichą nadzieję, iż Grudon usłyszy ostatnie zdanie. Jeśli już miała zdradzić Hane wszystko, to niech to będzie prawda. Przelała cały smutek i gorycz jaka w niej siedziała w to wspomnienie. Wiedziała, że jej ulży, jednak plotkarski ptak zapewne zdradzi jej opowieść członkom grupy. Smutnym wzrokiem patrzyła ku Feniksowi, szukając w sobie ziarna nadziei, iż chociaż to co zobaczyła w wizji będzie jej w jakiś sposób przydatne. Może to i lepiej, że powiedziałam mu całą prawdę, bo gdyby wierzył słowom, jakie wypowiada Grudon mógłby sobie o mnie pomyśleć nie jedną rzecz. Ochłonęła chwilę, spoglądając ponownie w oczy ptaka - Wydaje mi się, iż kluczowe jest tu słowo Adva. Czy masz może pojęcie co ono może oznaczać, Płomiennoskrzydły?


Rhaimer
Al chciał pokazać siostrze, że nie zostanie stłamszony zbyt łatwo. Dlatego też wysłuchał dokładnie, co anielica miała mu do przekazania. Nie spuszczał wzroku ani głowy w dół. Gdy rozmówczyni wyprostowała się dumnie, Solf odpowiedział tym samym. Rozluźnił nieco swoje skrzydła, co optycznie powiększało jego postać. Nie chciał być dyktatorem dla tej grupy, ani tym bardziej dla niej, jednak nie mógł pozwolić na odrobinę słabości. Dwaj przedstawiciele rasy Rosso byli zamknięci w metaforycznym kręgu. W tym momencie istnieli tylko dla siebie. Nie obchodziła ich reszta Salartus. W dialogu pojawiła się kwestia, którą należało jak najszybciej rozwiązać. Był to wzajemny szacunek. Alphonse wyczuwał w anielicy coś smutnego. Być może jej postawa wynikała z faktu, że na początku wyprawy traktowana była jak wyrzutek. Być może teraz pojawiła się szansa, by podreperować swój autorytet. Jednak nigdy nie interesowały go psychologiczne aspekty, dlatego postanowił dać spokój tym dywagacjom. Gdy siostra skończyła, Solf usiadł tak, by jego głowa była na wysokości głowy rozmówczyni. Odchrząknął i rozpoczął swoją ripostę.

- W tym co mówisz jest trochę racji. Jednak wyczuwam w Tobie pewną złość. I nie rozumiem tego uczucia. Starałem się mówić z dozą ostrożności, jednak najwyraźniej mi to nie wychodzi. Jak wiesz nasza rasa od wieków pragnęła władzy. Cenię Lauhela i jego rasę, jednak nie spodobało mi się, że chciał zabić tę kobietę. Myślałem, że próbował na Ciebie wpłynąć, wybacz. Porzućmy ten temat. Ta kobieta jest z nami cała i zdrowa. Za chwilę musimy podjąć decyzję "co dalej?".
W naszej dalszej drodze musimy trzymać się razem. Jednak jak sama wspomniałaś nie znamy się. Chcę to przełamać. Jestem Alphonse Solf Kimblee szczerze oddany Mocy – podał jej rękę w geście pojednania. - Nie gniewaj się już. Postaram się naprawić swoje błędy.

W tym momencie ich metaforyczny krąg pękł niczym mydlana bańka. Inni Salartus żywo dyskutowali o jakimś Drogowskazie. Al był zupełnie zdezorientowany. To coś na pewno nie było związane z jego rasą ani tym bardziej Mocą, dlatego nie mógł zwrócić się do niej z prośbą o wskazówkę.

- Czy wiesz o czym oni mówią? - zwrócił się do Eileen. - Czym jest Drogowskaz? Nigdy o tym nie słyszałem. Jednak jak nazwa wskazuje to coś naprowadzi nas na dalszy trop. Masz jakąkolwiek wiedzę na ten temat?
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline  
Stary 27-08-2010, 20:46   #155
 
Eileen's Avatar
 
Reputacja: 1 Eileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputację
Rewan
-Kjek! Kjek! Kjek! – ni to się zaśmiał, ni wydał odgłos oburzenia.

Z początku anielica starała się używać komplementów, pochlebić mu i uzyskać wiele w jego oczach. Doskonale to wiedział. Ale w charakterze wielu Feniksów pojawia się jeden fakt. Są łase na komplementy. Wśród swego rodu, w którym przebywają przez większość czasu opowiadają sobie historię, które przeważnie już wszyscy znają. Gdy któryś z nich usłyszy nową, przylatuję on do wszystkich innych chwaląc się ze swojej opowieści. Wtedy jest chwalony, czuję się lepszym. Jednak mimo wszystko jest to skromne towarzystwo, które żyje i wciąż zdobywa nowe legendy, a ich uznanie staje się monotonne. Natomiast gdy Feniks swoim zasobem wiedzy może wspomóc innych, wtedy odczuwa jeszcze większą dumę. Ale bynajmniej nie jest to taka dumą, jaką odczuwają Lykaryni, gdy pomagają wykopać jakiś tunel. To nie jest duma, z jaką inne rasy spoglądają na swoje nowe potomstwo. Duma, jaką odczuwają ogniste ptaki jest tak głęboko zakorzeniona w nich samych, że jest ich podstawową przyczyną błogiego szczęścia. Natomiast sposób jej okazywania jest tak inny, jak inny jest jeden feniks od drugiego, bacząc również na to, w której fazie się znajduje.

Feniks odbił się od skalnej półki, zatoczył krąg w powietrzu po czym wylądował przed Spei.

-Wizje są jak mglisty poranek, ujrzany za wcześnie. Mglista wizja przeszłość, którą doświadczyć musiałaś, przypadkowa nie jest. Twój ból świadczy o tym. Nic nie jest przypadkowe. Naszym losem kieruje przeznaczenie, lecz to my decydujemy, jak swe losy zakończymy. Wskazówki otrzymałaś, teraz postarać wykorzystać je musisz!

Feniks zrobił kilka ptasich kroków w stronę Spei.

-Nie wiem czym Adva jest, wiem skąd pochodzi natomiast. Pośród legend niesionych na ognistych skrzydłach Feniksów, istnieje też taka, iż prymitywną pierwotnie rasa Salatrus była. Społeczność nasz według prymitywnych zasad żyła. Często powiada się nawet, że działaliśmy jedynie według najprostszych zasad natury, według których najsilniejsi przetrwają. Czy jest to prawda spytasz? Odpowiedzi nie znajdziesz, gdyż legendy są legendami, przez wieki zmienianymi w swej treści. Dowodów wiele też nie mamy, zmieniły czasy się, z powierzchni zejść musieliśmy. Istniały wtedy jednak pewne słowa, które jako całość opisywały stany emocjonalne i fizyczne. Treść tych słów taka sama nie zawsze była. Od kontekstu zależała. Adva, movier, saltre. Oto słowa konteksty, które zasłyszałem, lecz co znaczą, nie wiem. Interpretacji swej wizji i słów, które ujrzałaś znajdziesz wiele. Ktoś by powiedział, że diabeł bądź ty umrzeć musi. Czy to odpowiedź? Ty mi powiedz! To twoja wizja i twoim zadaniem jej interpretacja. Tyś odpowiedzią, tyś rozwiązaniem.

Spei nie do końca wiedziała jak ustosunkować się do słów feniksa. Słowa jego same były zagadką, która stanowiła nie małe wyzwanie. Wyryła sobie w pamięci inne nieznane jej słowa wymieniona przez ptaka. Uspokoiła się odrobinę. Ptaka nie ciekawiła jej relacja z diabłem, lecz najwyraźniej istota jej wizji.
-Zatem słowo Adva opisuje jakiś stan emocji, bądź fizyczne uczucie. Nie wiem jednak jakie. Nie rozumiem też skąd, o Bystrooki wysunąłeś wniosek, iż ja, bądź diabeł musimy umrzeć. Jak rozumiem doszedłeś do tego miarą mądrości i wiedzy, jaką posiadasz. Jeśli zaś chodzi o rozumienie owej wizji, to jestem ciągle na pustyni. - powiedziała wzruszając ramionami. - Nie mam ochoty nawet jej roztrząsać, gdyż jest dla mnie bardziej raną niż nauką. Nie wiem jaka jest rola owego obelisku na pustyni, ani też czym były owe kamienie. Przez chwilę zastanawiałam się, czy one właściwie nie symbolizują advy. Diabeł miał chyba podobny kamień, nie jestem tego pewna. Co o tym myślisz, władco ognia?

Anielica wpatrzyła się pytającym wzrokiem w ciemne oczy ptaka. Ten stał już na ziemi przed nią spoglądając ku niej na przemian jednym z dwóch idealnie czarnych, paciorkowatych oczu. Przez chwilę podziwiała jego barwne, mieniące się odcieniami czerwieni, pomarańczu i brązu upierzenie. Poczuła się nagle bezgranicznie brzydka. Odsunęła szybkim ruchem ręki zielony kosmyk z wplecionym czarnym piórem, który złośliwie od rana utrudniał jej wszystkie konwersacje.

-Tyś jest odpowiedzią. - powtórzył Hane - tyś rozwiązaniem. Każdy inaczej zrozumie wizje, lecz ty odbiorcą jej zostałaś i tylko ty zrozumieć ją możesz. Wydawać ci się może, że są to majaki pokręcone. Kiedyś jednak ujrzysz prawdę w głębi prawdy. Poproszę Asco, by wysłał posłańca do domu, który przyniesie mi pióro innego Feniksa. Ten kto posiada pióro feniksa może się z tym feniksem porozumieć telepatycznie. Spytam się o radę w tej sprawie, postaram się odnaleźć więcej informacji na ten temat. Pewien nie jestem, skąd legenda znalazła swe źródło, gdyż zasłyszałem to od innego ognistego ptaka. Dowiem się jednak i pomogę odnaleźć ci światło twojego słońca.

-Dziękuję ci, przyjacielu, za pomoc. - odparła anielica. - Jak dotąd moje niebo ciągle zasnute jest gęstymi mgłami. Mam nadzieję, że przyjdzie czas, gdy dojrzę na nim światło prawdy i zrozumienia. Jednak tymczasem postaram skupić się na naszym teraźniejszym celu. Muszę ci się do czegoś przyznać. Nie ufam tej ludzkiej kobiecie w najmniejszym nawet stopniu. Chciała nas zabić, jednak jej moce podziałały inaczej niż przypuszczała. Wątpię, by zmieniła swoje plany, należy mieć ją na oku. Mamy wobec niej przewagę liczebną, jednak może nas wprowadzić w pułapkę. Jest inna niż ludzie, których spotkaliśmy do tej pory, ale to ciągle jest człowiek. Musimy być stale w gotowości. Poza tym napawa mnie wątpliwością jak człowiek wykorzysta informację o lustrze. Jeśli ta kobieta pojmie jak ważne jest jego działanie i jeśli to lustro w jakikolwiek sposób działa pozytywnie na ludzi, to przypuszczam, iż ludzie za jej sprawą odbiorą nam lustro. Co ty o tym myślisz, Bystrooki? U nas matki nauczały, iż nie należy oceniać nikogo po piórkach, więc nie jestem skłonna do tak szybkiego zaufania jej. To, że ta kobieta trzyma się niebezpiecznie blisko Skrzadła też mi się nie podoba. On może stać się jej pierwszym celem. - anielica potrząsnęła głową, jakby chciała wypłoszyć ową myśl ze swego umysłu.

-Człowiek obcy nam jest. Uważanie na niego, naszą powinnością jest. Jednak bez niego nigdzie nie zajdziemy, ten świat jest nam bardziej obcy niż człowiek. Musimy połączyć nasz los z losem człowieka, jak słońce połączyło swe losy z księżycem. Wrażenie posiadam, iż rola człowieka dopiero określić się musi.

-Niestety znów masz rację, Bracie. Nie znamy tych terenów. Jeśli nie mielibyśmy przewodnika czekały by nas długie zwiady przed każdym kolejnym etapem wędrówki. Niestety, ciągle posiadam zbyt mało wiedzy, by uzyskać symbol niewidzialności, co byłoby nam niezwykle przydatne. Ciągle jeszcze moje znaki nie mają mocy, mimo długiej nauki, przebywania wśród ksiąg i mądrości mego ludu. Nurtuje mnie jeszcze jedna sprawa - skąd zjawiła się Animadverka? Sam Legion mówił coś o tym, iż nosi ona w sobie ciało Az'khaza. Czy to prawda? Co się zdarzyło, gdy byłam nieprzytomna?

-Jej rasa wyginięciu uległa. Zdaję się, że gdy czas odpowiedni miał nadejść, jej rasa powrócić miała. Amure się Gatti objawiła, gdy zagrożenie czyhało na nas. Amure powiedziała jak wezwać Animadverke, Amure nas ocaliła. Czy żyje spytasz? Na razie jeno częścią wizji była, od wizji do życia daleka droga. Nie mniej, ratunek nam przyniosła!

Spei była zdziwiona objawieniem się Amure. Więc nie tylko mi dane było dotknąć tego, co znajduje się po drugiej stronie życia.
-Zatem sprowadziliście do świata żywych jedną z Animadverzów. Zastanawia mnie, czemu była ona w takim razie taka wściekła. Ale nie jest to ważne. Bardziej martwi mnie to, co też zrobiła jej ta kobieta i obawiam się, że coś podobnego, bądź też gorszego, może uczynić komuś z nas, jeśli nie będziemy dość czujni. Czy masz pojęcie co ten człowiek uczynił naszej siostrze? Nie do pojęcia jest dla mnie, że jej krzywda obeszła się bez większego sprzeciwu reszty braci. Co więcej - ten człowiek został częściowo zaakceptowany, pomimo tego, że ciągle więzi naszą towarzyszkę. Wydaje mi się to nie dopuszczalne. - zamilkła utkwiwszy wzrok w ptaku. Zastanawiała się, czy Feniks choć w części rozumie co ludzka kobieta uczyniła z wilczycą i czy pomógłby jej jakoś na nią wpłynąć, by ją uwolniła, bądź odesłała w świat z którego została przywołana jej dusza. Choć ostatnia możliwość napawała ją lękiem. Nie do końca rozumiała dlaczego.

-Anima ze szczątków ludzkich i Az'khaza powstała. Ludzka kobieta nad umiejętnościami swymi nie panuje, a zdaje się, że na gatunek jej inaczej działają, tak jak słońce wpływ inny wywiera na różne stworzenia. Ludzkie szczątki Animy dziwną reakcje spowodować musiały. Lecz jaką? Anima powstała z dwóch rodzajów szczątków, pewni jej losu być nie możemy. Anima zła się stała, gdyż czas jej nadejścia nie nadszedł. Rytuał jej przyzwania nie był przygotowany odpowiednio, sztukę improwizacji wykorzystać musieliśmy.

-Rozumiem. Nie dziwię się po części jej złości. Jednak są pewne sytuacje, gdy należy schować swoją dumę w najgłębszy zakamarek i starać się zrozumieć innych. - stwierdziła anielica wzruszając ramionami. Jej wzrok powędrował ku innym Salartus zgromadzonym w jaskini.

-Rasy Salatrus często dumnymi bywają. Ich logika dla innych niepojęta wydawać się może. Poradzić na to nic nie możemy, gdyż słuchać nie posłuchają. Doświadczenie może nauczyć dobrej drogi jednak. Pójdę przekonać Wallowa, by wysłał posłańca. Nim wróci długi czas minie, a czas kończyć się zaczyna.

Feniks obrócił się na swoich szponach i poczłapał w stronę Wallowa.

-Z prośbą do ciebie przychodzę, jak Salatrus do opiekunki. Wyślij posłańca ze swych przyjaciół, który dotrze do Feniksów, by zabrać od nich pióro i powrócił tu z nim. Pióro Feniksa ma wiele zastosowań. Dzięki jednemu, możemy się ze sobą skontaktować, jeżeli posiadamy pióro innego Feniksa.

kabasz

- Prosisz o wiele Hane. - Powiedział zmęczony po rytuale Asco.
- Musiałbym ponownie odpocząć po wysłaniu kilku moich braci, a to będzie kosztować grupę kolejny stracony czas , który moglibyśmy poświęcić na poszukiwania Lustra Amandy. Jeśli chcesz abym spełnił twoją prośbę wiedz, że od tej pory złączony będziesz ze mną więzami przysługi.

Cloe przysłuchiwała się z uwagą wszystkiemu co działo się w jaskini. Kiedy Asco, feniks i skrzadło odeszli w celu stworzenia Drogowskazu dziewczyna zwróciła się w kierunku kruka śmierci oraz Gatti.

- Wiaterek podsunął bardzo dobry pomysł. Moglibyśmy umożliwić wam poruszanie się za dnia z dala od widoku człowieka, wystarczy że uda nam się zdobyć pojazd dość duży aby was wszystkich zmieścić. Wy dwoje wyglądacie najmniej podejrzanie z wszystkich zgromadzonych tutaj istot, gdybym nie wiedziała że jesteście rozumnymi stworzeniami, pewnie uznałabym was za zwykłego kruka i kota. Jeśli czujecie się na siłach moglibyście przeszukać okolicę w celu znalezienia maszyny takiej jaką spotkaliście wczoraj wieczorem. Musi być duża, aby zmieścić was wszystkich. Najczęściej owe maszyny zatrzymują się w miejscach zwanych stacjami benzynowymi gdzie posilają się maszyny bądź barami przydrożnymi gdzie posilają się ludzie. Wystarczy, że znajdziecie gdzieś niedaleko takie miejsce, wrócicie do nas i razem spróbujemy przekonać jednego z ludzi aby zawiózł was w odpowiednie miejsce.

- Ja postaram się poszukać tych stacji benzynowych. Mój węch powinien pomóc znaleźć jedzenie dość sprawnie. Ty kruku przeleć okolicę w poszukiwaniu tych stacji benzynowych. - Powiedziała Gatti.

Gdy wrócili do groty twórcy Drogowskazu kruk wraz z kotem wyruszyli na zwiady. W czasie w którym oni przeszukiwali okolice pozostali członkowie wyprawy mieli trochę czasu dla siebie. Ci bardziej zmęczeni jak Asco czy Skrzadło pogrążyli się w śnie licząc na to, że uda im się zregenerować trochę siły.

Gatti wróciła jako pierwsza. Nie było jej połowę dnia. Kocica była niepocieszona gdyż w okolicy, nie udało się jej znaleźć żadnego miejsca w którym posilałby się człowiek. Ciało kotki poszarzało i teraz nie było ani krzty czerni na jej sierści. Zaniepokoiło to Sadesyksa, który dobrze pamiętał moment w którym jej ciało zaczęło zmieniać swą barwę. Dotknęła wtedy człowieka, jego krwi. Czy możliwe byłoby, że choroba jaka dotknęła ich rasę w przypadki jej przyjaciółki rozwija się w tak zawrotnym tempem ?

Pod koniec dnia wykończony kruk przyleciał do jaskini. Nie skrywając dumy z faktu, iż udało mu się zdobyć potrzebne informacje powiedział do zebranych.

- Na zachód stąd znajduje się miejsce, w którym stoi ponad tuzin dużych Maszyny, myślę, że moglibyśmy z łatwością przejąć jedną z nich. Zmieszczą się wszyscy. Intrygujące jest tylko to, że wszystkie stoją koło siebie oddalone dość blisko i nie kręci się wokół nich żaden człowiek.

- To pewnie miejsce, w którym zatrzymują się kierowcy aby odpocząć. To idealnie. Nie powinno sprawić nam problemów przejęcie jednej z ciężarówek. - Powiedziała Cloe.
-
***

Stali na wzniesieniu obserwując parking dla tirów. Był taki jakim opisał go kruk. Tuż pod nimi zaparkowane koło siebie stado Maszyn czekało na zbudzenie przez człowieka i wyruszenie w dalszą drogę. Grupa Salartus wymieniała spostrzeżenia odnośnie tego do którego wehikułu powinni wejść gdy...

- Bracia – Zaur złapał się za kokon.
- Bryfilion kręci się wewnątrz niespokojnie, nie rozumiem tego co pragnie nam przekazać. Może pragnie kolejnej części potrzebnej do jego narodzin ? Co było następne po drzewie ?! Ziemia ?! Czy ktoś może dać mu ziemi - Proszę !.

- Uciszcie tą jaszczurkę. - Powiedział podirytowany Grudon. Jeszcze trochę popiszczy i obudzi wszystkich ludzi!

Rozległ się huk wywołany przez ciężkie ciało Lykaryna które spadając z wniesienia uderzyło o maskę jednego z pojazdów.

- AAAAAAAAAAAA, BOLI ! BARDZO BOLI !

Salartus trzymając się za kokon wiercił się w raz jedną w raz drugą stronę. W kabinie kierowcy zapaliło się światło. Najwyraźniej człowiek musiał zostać obudzony przez lament Lykaryna.


* Jak tylko wróci kostnica rzucę na ilość zregenerowanych punktów siły Glyphowi. Jeśli ktoś jeszcze potrzebuje rzutu - owy czas dla siebie spędzi na odpoczynku niech da znać.
* Liczę na to, że będziecie się kontaktować w sprawie postów i nie odpiszecie w ostatnim dniu tylko sprawnie ruszymy dalej z fabułą. Tym bardziej, że to co potrzebujecie dać Bryflionowi macie pod ręką.
 
__________________
Zapomniane słowa, bo nie zapisane wierszem...
Eileen jest offline  
Stary 27-08-2010, 20:49   #156
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Glyph
Podróż do legowiska Maszyn upłynęła ognikowi bardzo przyjemnie. Cloe od razu zgodziła się, by Wiaterek podróżował wraz z nią. Najwyraźniej czuła się pewniej mając jednego z przedstawicieli Salartus ze sobą. Może upewniała się w ten sposób, że nie znikną jej nagle wszyscy. Nie zostawią z wrażeniem, czy wszystko nie było aby snem. Skrzadło z resztą nie było ciężkie, a już z pewnością nie cięższe od pozostałej zawartości plecaka razem wziętej. Był to dość dużych rozmiarów plecak podróżny. Przechowywał wszystkie rzeczy niezbędne kobiecie w podróży, a kto wie może i cały dobytek.
Od środka plecak również okazał się przestronny. Ognik natychmiast urządził sobie posłanie wśród rzeczy, a były tam ubrania na zmianę, cieplejsze i te bardziej przewiewne. Nóż biwakowy, wygodne buty, kosmetyki, czy paczka chusteczek zawsze ze skrzydełkami.

Skrzadło wpełzło w jedno ułożone na wierzchu ubranie, tak aby szczelnie osłonić swoje ciało i przytłumić światło. Dzięki temu mogło wyglądać na świat przez szparę w plecaku i pozostać w miarę niezauważonym. Ale był także inny powód. Dziwny materiał, jak usłyszał od dziewczyny wełniany strasznie szybko gromadził energetyczne ładunki. Skrzadłu bardzo odpowiadał odpoczynek w takim miejscu. Wydawało mu się, że cała energia, którą przeznacza na obrót ciała gromadzi się wokół niego w swetrze. Wełniaki, gdyby były Salartus musiałyby być jakimiś krewnymi skrzadeł.

Dziwnym zrządzeniem losu żaden z przedmiotów nie wzbudzał bolesnych doznań, a ciekawskie stworzonko dyskretnie próbowało obejrzeć większość tych umieszczonych na wierzchu.
***
Zapalone ślepia Maszyna oznaczały kłopoty. Kolejne, a minął ledwie dzień od wczorajszej bitwy. Skrzadło obawiało się kolejnego starcia, gdy Maszyn i ludzi było tutaj więcej. W dodatku Zaur z Bryflinem znów źle się poczuli.

-To twoi bracia, przemów do nich jakoś, uspokój ich. – szepnął wystraszony ognik – Nie mogą nas zobaczyć.

Skrzadło w plecaku zaczęło rozbijać się i wariować. Próbowało popchnąć dziewczynę, ale tylko rozpłaszczało się na przedniej ściance. Cloe była nie mniej zaniepokojona. Podejść ot tak do obcego samochodu, bez żadnego powodu, nawet zmyślonego. Potworkom wydawało się, że to takie proste. „Pewnie ich społeczność nie wynalazła zamków, a kawał szmaty zasłaniającej drzwi jest zbytecznym luksusem”. Czy miała czas, aby zrobić im teraz wykład jak złożone są relacje między ludźmi, nakreślić panujące wśród nich obyczaje? Czas niestety ciągle uciekał. Obdarzona próbowała w myślach przygotować wyjaśnienie, ale jak zwykle w takich sytuacjach presja robiła swoje i nagle wszystkie polskie słowa jakby odpłynęły z jej umysłu.

- Ale u licha co ja mam powiedzieć! – spanikowała – Z wami, stadkiem belzebubów. Cześć Ziemianinie, przychodzimy w pokoju?

Wystraszone skrzadło nie załapało ironii. Chyba nawet takie pojęcie nie istniało w języku tych stworzeń. Przejęte, z uporem próbowało namówić towarzyszkę. Pomagało jak tylko potrafiło, próbowało doradzać i podpowiadać. Niestety nie był to ich świat, znany mu tak dobrze.

- Szybko, powiedz, że jakiś Maszyna Cię wystraszył, albo zwierzę. Odezwij się i przeproś za hałasy zanim się rozejrzą. Przecież jeszcze nas nie widzą. – tłumaczyło szybko i zaraz dodało uradowanym głosem, jak dziecko, któremu nagle wydało się iż pojęło wszystko.

– I zostaw im coś w darze...daj to. – Cloe nie zdążyła spytać co jej wiaterek ma na myśli. Zaradny ognik już wypychał przez otwór w plecaku pewną rzecz…

Gdy dziewczyna odwróciła głowę zobaczyła zwisający cienki czarny pasek, z ozdobną koronką. Za nim z otworu wypadała już półkolista miseczka z przyszytymi dziwnymi, drobnymi kwiatami wyrzeźbionymi w tym samym materiale...

- Co ty robisz! – krzyknęła Cloe, czerwieniąc się. Zdołała jedną ręka pochwycić pasek stanika zanim wyrzucony dotknął ziemi i w tym samym momencie stracić nad sobą panowanie. Stanowczo wepchnęła część garderoby z powrotem przez otwór plecaka. Bynajmniej wcale się nie przejmując, czy aby nie uderzy przy tym skrzadła, przeciwnie wręcz z satysfakcją poczuła delikatny opór powietrza, gdy zdezorientowany Argo próbował przeciwstawić się zgarnięciu w miseczkę biustonosza.

- To moje osobiste rzeczy! – krzyknęla – Jak śmiałeś! Kto ci pozwolił…moje rzeczy, miałeś tylko siedzieć grzecznie! – opamiętała się, przyciszyła głos i zjadliwie syknęła - Żadna migająca kulka nie będzie mnie uczyć jak używać mojej bielizny, zrozumiałeś!? Co ty sobie myślałeś, zdajesz sobie w ogóle sprawę jak bym wyglądała spełniając tą prośbę? Nie? Więc posłu…cholera.

- Kto tam jest? Co się tu dzieje? – rozległ się męski głos ze środka kabiny tira.

- Cholera. Zajmijcie się Zaurem, niech tak nie wrzeszczy. Niech to diabli porwą.- powiedziała Cloe. Wzięła dwa głębokie wdechy i ruszyła w stronę kabiny, której drzwi właśnie się otwierały.
-
Kaworu
Raven wrócił zmęczony do jaskini.

Zmęczony, ale szczęśliwy. Przez cały dzień latał nad ziemią, z bezpiecznej odległości szukając ludzkich siedzib, a zwłaszcza stacji benzynowej, w której każda Maszyna mogła znaleźć dla siebie odpoczynek. W końcu, udało mu się ją znaleźć. Dlatego pomimo tego, że był padnięty, bolały go skrzydła i szyja od ciągłego rozglądania się na boki, był szczęśliwy i dumny z swojego odkrycia.

Jego duma wzrosła jeszcze bardziej, gdy okazało się, iż Gatti nie zdobyła żadnych informacji. Był jedynym, który mógł poprowadzić resztę…
~*~

Jak zwykle, ludzki świat groził Salartus samą ich obecnością w nim.

Kruk leciał na przedzie, prowadząc innych i wskazując im drogę. Krążył nad stacją, zastanawiając się, którą z Maszyn powinni wziąść, gdy nagle Zaur złapał się za brzuch, oznajmiając innym, że Bryfilion znowu ma problemy. Owszem, miał, a z nim także jaszczur, który zachwiał się i upadł na maskę ciężarówki. Jego krzyk bólu obudziłby zmarłego, nie wspominając o człowieku siedzącym wewnątrz Maszyny. Kruk nie musiał wiele myśleć nad tym, co usłyszał. Nawet mu, choć znał mowę Salartus, krzyk wydał się zwierzęcy, nie wspominając o kimś, kto kompletnie nie potrafił zrozumieć słów.

Jakby tego było mało, nikt nie wiedział, co uczynić. Krwistoczerwone oczy Ravena padły na ludzką kobietę, oczekując od niej pomocy. Kto jak kto, ale ona była na tyle bystra i obeznana z ludzką społecznością, iż powinna była coś wymyślić. Niestety, aktualnie wykłócała się z ognikiem o jakaś szmatę, którą ten wypchnął z jej plecaka.

Kruk zamknął oczy, wykonując parę stanowczo zbyt mocnych, ale za to uspokajających machnięć skrzydłami. Wszyscy, naprawdę wszyscy go wkurzali. Teraz, kiedy powinni działać szybko i sprawnie, stali się stadem dzieciuchów, nie potrafiących doprowadzić się do ładu i składu.

Czas spowolnił, gdy Raven skoncentrował się na równym, miarowym locie. Jego skrzydła wyznaczały czas w tym dziwnym układzie, wydłużając sekundy i zmieniając je w minuty. Mózg ptaka pracował z zwiększoną wydajnością, porównując szybko wszystkie plany, wyszukując dobrych i mocnych stron każdego z nich, aż został tylko jeden, ryzykowny i bolesny, choć dający wielką szansę sukcesu. O ile tylko ktoś inny pobiegnie po drewno, powinni odnieść zwycięstwo.

Gdy Raven otworzył oczy, zadziałał jak błyskawica. Jego głowa pochyliła się, a wraz z nią całe ciało, zmieniając Kruka Śmierci w czarny, żywy, aerodynamiczny pocisk. Szybko i zgrabnie, niczym pocisk zesłany na człowieka przez samą Śmierć, wylądował na właśnie otwierających się drzwiach ciężarówki. Przytrzymał dziób zamknięty, starając się powstrzymać ból wywołany spotkaniem się jego stóp z ludzkim materiałem. Jego oczy zalśniły upiornym blaskiem, gdy skierował je na właśnie wychodzącego człowieka.

Hipnotyzujące spojrzenie na kierowcę tira.
-
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline  
Stary 27-08-2010, 20:49   #157
 
Eileen's Avatar
 
Reputacja: 1 Eileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputację
Nagash Hex
Wejście do jaskini nie należało do najprzyjemniejszych. Przynajmniej dla istoty o tak wielkich skrzydłach. Kimblee mierzył się ze szczeliną dobrych kilkanaście minut, jednak w końcu sztuka przedostania się do środka, zakończyła się sukcesem. Ciemna, mroczna jaskinia nie kojarzyła się z niczym dobrym. Poza tym była niezbyt wygodnym miejscem dla Ala. Usadowił się gdzieś pod jedną ze ścian i otulił się skrzydłami. Po chwili jednak pojawiła się Spei, która najwidoczniej chciała pojednania z przedstawicielem swojej rasy. Spoczywając ciasno obok siebie zasnęli.
Gdy tylko się przebudził, wstał. Powoli i delikatnie, tak by nie budzić swojej siostry. Widząc, że i ona powoli się wybudza podszedł do niej, nachylił się i szepnął.

- Mam do Ciebie kilka pytań. Pierwsze z nich to dlaczego spoufalasz się z tymi brutalnymi Sadesyksami? Widziałem wczoraj jak coś do niego szeptałaś. Mam nadzieję, że nie był to plan "jak zabić dziewczynę"... Poza tym my jako Rosso Angeli musimy trzymać się razem. Tylko nie myśl sobie, że Twoje dziwne ubarwienie mnie odstrasza. Moc doświadczyła Cię straszną chorobą, jednak to próba dla Ciebie. Moc nigdy nie wydaje okrutnych wyroków. Takowe pojawiają się wtedy, gdy ktoś zawinił czymś strasznym, a w Twoim sumieniu nie wyczuwam nic złego.

***

Przy każdym kolejnym słowie Brata w Spei coś drżało. Nie dość, że raczył porozmawiać z nią dopiero teraz, po ponad 4 dniach spędzonych wspólnie w jednej drużynie, to jeszcze zwraca się do niej tak władczym tonem pełnym wyrzutu. Jakby miała być grzeczną anielicą u jego władzy. O nie! Po pierwsze widziała w jego oczach brak zupełnego szacunku zarówno do Sadeksysa, jak i do jej własnej osoby. Gdy padły słowa "dziwne ubarwienie" tym bardziej ją to zraniło. Słowo Moc wprawiło ją w zastanowienie. Więc nie był on jednym ze starowierców, co Spei uznała za jedyną zaletę towarzysza.

- Po pierwsze, Bracie... - powiedziała spokojnym i dumnym tonem prostując się nieco i opierając o ścianę. Zależało jej na ukryciu złości i negatywnych emocji. Wszak wszyscy członkowie wyprawy powinni współpracować i nie powinno być między nimi podziałów. - ...ten "brutalny" Sadeksys jak zauważyłeś jest równoprawnym członkiem całej wyprawy, jak ty, czy ja. Nie jest to twoją sprawą o czym z nim rozmawiałam, ani nie zamierzam ci tego zdradzać, z powodu twego zupełnego braku zaufania i szacunku do mej osoby. - powiedziała patrząc prosto w oczy brata rodu. - Secundo, wśród braci Salartus nie powinno być żadnych podziałów, gdyż to nie sprzyja efektywnej współpracy. Jeśli mamy znaleźć lustro, to musimy ściśle współpracować i ufać sobie nawzajem. Najbardziej sprzyjają temu przyjacielskie więzi. Nie rozumiem też twojej wrogości wobec Sadeksysa. Mi nic złego on nie uczynił, co więcej, pomógł uratować młodego Bryfliona i to w nie mniejszym stopniu niż ty. - odsunęła z twarzy jedno z kruczych piór, które przysłoniło na chwilę jej oko. Wplecione w warkoczyk zielonych włosów opadło lekko na bok. Cały czas patrzyła uważnie w oczy brata. - Nie życzę też sobie byś oceniał mnie przez pryzmat tego, co tylko ci się wydaje, iż o mnie wiesz. Choć i tak wiesz o mnie więcej niż ja o tobie. Wszak nie znam przecież twojego imienia. - uśmiechnęła się lekko otulając się skrzydłami. Chłód jaskini potrafił dokuczyć ciągle sennej anielicy. Złość odrobinę w niej minęła, jednak ciągle czuła się przykro z powodu słów brata.


Solf przełknął głośno ślinę i zamyślił się na moment. Tę sprawę można było rozwiązać na dwa sposoby. Prostszy, to tradycyjnie, czyli tak jak nauczył się na spotkaniach Starej wiary z Defero. Konflikty, kłótnie wyzwiska - nic skomplikowanego. Jeden sojusznik mniej, ale zawsze można było wykorzystać zaoszczędzony czas na pozyskanie nowych. Drugi, z pozoru podobnie wymagający, był uzależniony od czegoś, czego nienawidził każdy anioł - porzucenia dumy. Nie oszukujmy się, póki co to jego siostra miała lepsze notowania. Bądź co bądź zyskała lepszy kontakt z grupą, działała sprawnie i od samego początku, nie bacząc na przeciwności wręcz własną krwią okupiła szacunek i posłuch w grupie. On, dumny Solf Kimblee, póki co wykazał się przeżyciem walki z tymi śmiercionośnymi istotami - niczym więcej. A to z kolei oznaczało, że w tej słownej konfrontacji będzie musiał przyjąć defensywną rolę. Typowy Rosso nawet nie poświęciłby swego "cennego" czasu na zastanowienie i wybrał by pierwszą opcję. Jednakże Solf miał wątpliwości. Jakże to było typowe u buntowniczego Rosso. Poza tym Moc podpowiadała mu, że ta istota, choć kobieta i do tego naznaczona dziwną barwą, może być najcenniejszym sojusznikiem. Dlatego też podczas tej chwili zastanowienia wybrał opcję numer 2. Skrzeknął lekko i odezwał się cichym głosem:
-Błagam o wybaczenie Speo - skłonił się lekko, składając ręce na klatce piersiowej - Jestem Alphonse Solf Kimblee. To, że jeszcze nie rozmawialiśmy to poważny nietakt z mojej strony i jeszcze raz proszę o wybaczenie. Niestety z przykrością i wstydem muszę przyznać, że moja fałszywa duma, wyniesiona jeszcze z tych przestarzałych nauk, wzięła górę nad moimi manierami i zdrowym rozsądkiem. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się zmazać to jakże niedobre pierwsze wrażenie. - nie czekając na odpowiedź kontynuował - A co do mojego uprzedzenia do Sadeksysa: ja po prostu patrzę realnie na pewne sprawy. Czyż nie wiesz, że ta rasa ma we krwi pragnienie władzy i dominacji? Po prostu jestem przezorny - on szuka sposoby aby zostać najważniejszą osobą w tej grupie, aby zdobyć choć trochę kontroli. A my jako jedna rasa nie powinniśmy do tego dopuścić. Moja podejrzliwość i dystans do niego nie jest jednak równoznaczny z brakiem szacunku. I zgadzam się z Tobą, że jeżeli na tym świecie istnieje jakiś Sadeksys, któremu mógłbym zaufać to właśnie Lauhel. I wiem, że pomógł uratować dziecko, ale akurat to, że zrobił więcej niż ja to kiepskie porównanie. Wszak nie trudno zrobić więcej niż nic... - Al zamilkł i spuścił głowę ze wstydem.

Spei była poważnie zdziwiona słowami brata. Spodziewała się twardej walki, nieugiętego karku noszącego dumną i w sporej części pustą głowę. Pierwsza część wypowiedzi brata zasugerowała jej taką myśl. Teraz jednak nastroszone pióra wygładziły się na jej ciele i spojrzała spokojnie ku Bratu. Ostatecznie zachował się tak, jak każdy Rosso zachować się powinien. Odłożył dumę na bok, czym Spei zaimponował. Spoważniała, bowiem żartobliwy uśmiech jaki jeszcze przed chwilą gościł na jej twarzy, nie przystawał do gestu i słów, jakie zamierzała wypowiedzieć.

-Największa władzę ma ten, kto jej nie szuka. Więcej można zdziałać mając wielu przyjaciół i niejeden dług wdzięczności, niż mając siłę i wzbudzając strach. - Solf podniósł wzrok ku niej, zawachała się na chwilę - I... Ja też czasami bywam zbyt dumna. - dodała po chwili.
Miała szczerą ochotę spuścić wzrok i utkwić go w skrawku ziemii jaki pozostał między nimi. Zamilkła na chwilę patrząc ciągle bratu w oczy. Po chwili wyciągnęła przed siebie otwartą dłoń, dotykając iluzorycznej ściany między nimi. Ten stary gest rasy Rosso, wyrażał zarówno szacunek, jak i przyjaźń...
Kimblee zawahał się. Zdecydowanie nie docenił swojej siostry. To co mówiła, było mądre i w pewnym sensie zgodne z jego filozofią. Jednocześnie w tych kilku słowach pokazała jak zdobyła szacunek grupy. A potem nie bacząc na ich aktualne pozycje sama okazała mu szacunek i przyjaźń. To lekko zaszokowało Solfa - wychowany w społeczeństwie o bardzo rozbudowanej hierarchii i wielu regułach, nie spodziewał się, by ktoś kto ma posłuch i lepszą pozycję sam szukał pojednania z kimś słabszym. Zaiste przez tą anielicę przemawiała mądrość. I nowoczesne poglądy... Kimblee szybko powtórzył gest Spei i uśmiechnął się lekko. Ich dłonie zetknęły się, a mimo panującej ciszy, Solf wiedział, że zyskał nie tylko cenną sojuszniczkę, ale i być może przyjaciela. Al chciał coś powiedzieć, gdy...
Usłyszeli donośny głos Diabła, który najwyraźniej był w trakcie rozmowy z Legionem.

- Nie, i nie zamierzam budzić po kolei ich wszystkich. Na pieczonego feniksa, nie widziałeś może gdzieś Spei ? Gdzie się podziewa ta piękność. Gdybym nie był tak zmęczony, to może usadowiłbym się koło niej tej nocy, no szkoda no, że się też ten anioł nie utopił w błocie. Z tego co kojarzę spędziła noc pod jego skrzydłami. Chyba nie myślisz, że oni no, ten, tego.

Spei nie do końca wiedziała jak zareagować na słowa diabła wobec brata. Wybrała wariant najbezpieczniejszy, to jest, roześmiała się i spoglądając na Solfa dodała:
-Biedny, niewyżyty głupiec. - znów czarne, krucze piórko opadło jej na oczy i ponownie je odsunęła. Głos diabła rozbudził resztę towarzystwa wzbudzając nieco rozmów. Spei spoglądała jeszcze przez chwilę na Solfa, by na głośne stwierdzenie Legiona skupić na nim całą uwagę.

***

Po rozmowie z Feniksem Spei poczuła ulgę. Choć nieco wypoczęła tej nocy, postanowiła wykorzystać resztę wolnego czasu na odpoczynek. Diabeł, którego widziała kątem oka wydawał się być zajęty rozmową. Ułożyła się we wcześniejszym miejscu. Zasłyszała jeszcze rozmowę kobiety. Już po chwili Kruk i kocica szykowali się do drogi w poszukiwaniu "tych stacji benzynowych". Gatii wydała jej się dziwnie osłabiona. Owinęła się skrzydłami i zasnęła w zielonym kokonie. Solf był niedaleko, więc gdyby coś się działo, zbudzi ją. Przed snem mignęła jej jeszcze tylko myśl, że należałoby pomyśleć o jakichś zapasach dla drużyny. Wiele z idących razem stworzeń potrafiło wytrzymać nawet kilka dni bez jedzenia, jednak odniesione rany mogły jakoś wpłynąć na ten czas...

Przebudzenie należało do tych przyjemniejszych, wśród ostatnich dni. Leżała ciągle w pieczarze, tak jak zasnęła. Nie na piekielnej pustyni, ale na ubitej ziemi, od której bił chłód. Drzemka nie wydała jej się bardzo krzepiąca, jednak oczyściła umysł z wielu trosk. Słońce wpadało przez wejście do jaskini, prześwitując przez liście bluszczu. Spei leżała tak chwilę oczarowana tym widokiem. Słońce, coraz bardziej dążące ku krwistej czerwieni zachodu, barwiło swym światłem liście na kolor podobny do piór anielicy.

W jaskini siedziała już kotka. Nie za wiele widziała w półmroku, jednak zdziwił ją fakt, że nie odcinała się wyrazistą czernią od skał. Wróciła ze zwiadu. Widać, że ciągle potrzeba jej odpoczynku, może nawet jakiegoś leku. Nie wiedziała jednak na czym może polegać jej choroba. Porzuciła więc pomysł rozmowy z nią, bo byłaby ona bezcelowa. Ponownie utkwiła wzrok w wejściu do groty, mimo że nie wydało jej się tak czarujące jak uprzednio. Próbowała pochwycić jeszcze resztki snu, gdy przez listowie przebiła się czarna sylwetka Kruka. Parking dla tirów, jak nazwała siedlisko maszyn kobieta, napawał anielicę obawą. Maszyny oznaczają ludzi, zaś ludzie - kolejne kłopoty.

Droga nie była uciążliwa, lecz złościł ją brak obecności Skrzadła w powietrzu. Jego blask rozgoniłby półmrok lasu. Ludzka kobieta wykorzystała ufność ognika, by uwięzić go w swej ogromnej sakwie. Niebezpiecznie kojarzyło się to Spei z nieokreślonym losem wilczycy. Jednak sprawa ta odsunęła się na dalszy plan, bowiem ich oczom ukazał się plac pełen Maszyn. Stojąc na wzniesieniu mogli precyzyjnie określić plan działania. Na szczęście las osłaniał ich postaci przed wścibskim wzrokiem. Rozpoczęła się debata:
- Ten pomalowany w liście wydaje się być odpowiedni - powiedział Feniks, przyglądając się bacznie.
- Trzeba się jakoś oddzielić od cielska maszyny, gdy będziemy wewnątrz. Ludzkie dzieło może nam zaszkodzić. - stwierdziła anielica, rozglądając się za czymś w okolicy, co nadawałoby się do tej roli.
- Ten kolorowy stoi najbardziej na uboczu - szepnął Asco.
- Ten żółty jak oko Skorka wydaje się być większy, od tego liściastego. - zauważył Zaur.
- A ten z białymi znakami wydaje się być bardziej wytrzymały! - dodała Gatti!
- Bracia... - powiedział ciszej już Zaur.
Część grupy ciągle jeszcze kontynuowała żywą dyskusję o Maszynach, gdy Zaur począł skręcać się z bólu i mówić coś chaotycznie. Spei patrzyła na to zmrożona, próbując sobie przypomnieć rymowankę. Głupia wypowiedź diabła zmobilizowała jej pamięć do wysiłku, jednak w tej samej chwili Zaur z krzykiem stoczył się z wzniesienia. Rozległ się głuchy huk uderzenia o maszynę. Zaur wiercił się z bólu. Maszyna błysnęła lśniącymi ślepiami. Ognik mówił coś do kobiety, jednak tego nie słyszała. Schwyciła Solfa za dłoń, by lekko pociągnąć go za sobą.
-Pomóż mi, proszę. - powiedziała, puszczając go i rozkładając skrzydła.
Szybując, zleciała ku Zaurowi, który trzymając się za kokon wiercił się niezmiernie. Solf wylądował tuż za nią.
-Należy go przenieść, zaraz zbiegną się ludzie. Nie wierć się! - krzyknął w stronę Lykaryna i zerwał się, by pochwycić ciężkie cielsko towarzysza.
-Czekaj! - Spei już skupiona przywoływała moc, by nadać lekkość ciału. Dotknęła szponiastą dłonią Zaura i po chwili skinęła ku Solfowi.
Kimblee nie tracił czasu. Tym razem musiał brać czynny udział w akcjach grupy. Tym bardziej tych spektakularnych i ważnych - jak ratowanie dziecka. Szybko wsunął dłonie pod ciało Zaura i z lekkim wysiłkiem dźwignął ja do góry. Lekko spanikowany rozjarzał się w poszukiwaniu wrogów, jednak tych nie było. Nie czekając na sygnał wzbił się do lotu i ruszył w kierunku mrocznego lasu. Mimo mocy Spei cielsko nie było wygodne w transporcie. Jednakże Solf nie zwracał na to uwagi. Anonimowy obserwator mógłby pomyśleć, że anioł bardzo przejmuje się losem dziecka i Zaura i dlatego z takim poświęceniem ruszył na ratunek jaszczurowi. Jednakże prawda była inna - Al po prostu uznał to za świetną okazję do pokazania się, zyskania przewagi. Pewne sprawy nigdy się nie zmieniają... Alphonse wylądował koło jednego z drzew i delikatnie ułożył ciało Zaura na trawie. Następnie obejrzał się szukając wzrokiem Spei.
Nie traciła czasu. Kobieta już zmierzała ku wejściu do stalowej machiny. Spei zerwała się do lotu za bratem. Nie powinna być zauważona przez człowieka. W locie dołączył do niej Feniks. Machnęła dłonią ku Asco, który już zmierzał ku Lykarynowi. Wylądowała na skraju lasu wkraczając w ciemność gęstwiny. Niewiele dalej Solf ulokował potężne cielsko Zaura. Asco już tam był, gdy stanęła obok.
- Woda tworzy drewno. Drewno tworzy ogień. Ogień tworzy ziemię. - powtórzył Asco. Spei widziała jak chitynowym ciałem przytrzymuje silnego zaura razem z Solfem, by ten nie zmiażdżył kokonu. Mrówki uspokojone jego obecnością maszerowały regularnie po powierzchni kokonu. Spei niewiele myśląc rozgrzebywała tuż obok pazurami leśną ściółkę. pod warstwą liści i próchna była gliniasta ziemia. Zaur krzyczał z bólu, gdy kładła kolejne porcje ziemii na kokonie ubijając je lekko. Mrówki ustępowały przed jej palcami i rozprowadzały grudki gliny dookoła. Nie czuła nawet wstrętu wobec owadów, myślała tylko o dziecku. Zaur jęczał z bólu, ale był już nieruchomy. Solf pomógł jej jedną ręką poszerzając dół. Gdy Spei kładła ostatnią grudkę na Zaurze, zapytał zaniepokojony:
- Ogień powinien tworzyć ziemię, prawda? - spojrzał ku niej uważnie.
- Więcej już nie zdziałamy, resztę zostawiamy w szponach Feniksa. - spojrzała ku Hane, który wylądował przed Zaurem.
Kokon rożwietlił się płomieniem, który rzucił blask na dwójkę Salartus, trzymających Zaura. Ten uspokoił się. Spei rozłożyła skrzydła osłaniając ich przed wzrokiem ludzkim. Przynajmniej moja zieleń nas trochę zamaskuje. Blask bijący od kokonu i Feniksa nie jest aż taki mocny. Kobieta i inni jakoś muszą sobie radzić. Teraz wszystko w rękach Losu. Może dziecko przestało się już wiercić, bo odeszło z tego świata? - zatrwożona spojrzała ku kokonowi - Czemu też mrówki nie mogły pochwycić drobin ziemi, gdy Zaur leżał z nami w pieczarze?

Spea użyła Lekkości
Solf użył Lenistwo

kabasz

Nigdy nie lubiłam mandarynek. Uważam ich smak za mdły i niedojrzały a zapach tego małostkowego owocu przyrównać można tylko do spoconych skarpetek robotnika dróg publicznych. Dziwiło mnie od zawsze to jak ludzie potrafili wychwalać smak tej marnej podróbki pomarańczy i szczerze to właśnie ten fakt – wdychania paskudnego zapachu tego owocu - uważam za najgorszy w moim piekle. Czy nie powinno być tak, że po śmierci człowiek trafia do gorącego miejsca pełnego nagich umięśnionych mężczyzn ? Fakt wbijali by rozżarzone pręty w moje nagie ciało, jednak byłoby już to z pewnością dużo bardziej przyjemne niż wdychanie tej brei wydobywającej się z każdego zakątka mnie samej.

Jak ja nie znoszę mandarynek.

Viktoria była rozżalona, wściekła, ale ponad wszystko sfrustrowana. Nie przeszkadzał jej fakt bycia martwą, fakt iż mogła podglądać onanizujących się pod prysznicem mężczyzn sprawiał, że ów stan uważała za swego rodzaju błogosławieństwo. Szczególnie przyjemne było podpatrywanie mężczyzny odpowiedzialnego za jej śmierć. Fakt, że ów kutas miał przyrodzenie mniejsze od jej kciuka sprawiał, że czuła do niego jeszcze większy sentyment.

Ci z małym przyrodzeniem wszak płacili najwięcej.

Dzisiejszy wieczór tak naprawdę należał do niej. Był o niej. I dla niej został zorganizowany. Szła tuż za Jenny kiedy ta wpraszała do środka swoich pierwszych gości marząc o tym aby owa suka potknęła się o wejściowy stopień i złamała obcas. Głupia pinda uważała się za celebrytkę dzisiejszego wieczoru. Pragnęła władzy, pieniędzy i poklasku podstarzałego piernika, któremu nigdy nie stawał bez użycia jej umiejętności. A musiała się przy nim natrudzić. Zapewniam was, że musiała. Jej dar rozwinął się bardzo pod wpływem sesji z owym mężczyzną. Gdy go spotkała po raz pierwszy jego popęd seksualny mogła przyrównać do trupa. Rozkładającego się trupa. Furgler był zimny, oschły i nieobecny nawet wtedy gdy wypróbowała na nim swoje najlepsze sztuczki. Dziś nie dziwiło już ją dlaczego.

Wszak tylko pozbawiony ludzkich uczuć kutas mógł robić innym ludziom to co on zrobił jej.

Po cichu odliczała minuty do rozpoczęcia aukcji. Właściwie miała nadzieję, że zacznie się ona jak najszybciej. Im szybciej sprzedadzą jej dar którejś z gromadzących się tutaj osób tym szybciej będzie mogła poobserwować próby jego użycia. Ciekawiło ją to odrobinę. Co więcej Viktoria zawsze pragnęła uwagi mężczyzn a dzisiaj zdobędzie ją całą. Tylko dla siebie.

Do rezydencji wszedł wysoki postawny mężczyzna, którego poznała od razu był jej stałym wiernym klientem. Pieszczoszek – jak zwykła go nazywać miał wybujałą fantazję i lubił gdy uczyła go nowych zabaw. To ona pokazała mu gdzie znajduje się męski punkt g. Kiedyś dla zabawy poprosiła go aby zlizał z niej wszystkie soki, z nieskrywaną frajdą przyszło jej przyciśnięcie jego głowy do jej muszli i przytrzymanie na tyle długo aż biedaczek posiniał na twarzy. Choć prawie stracił przytomność pozwoliła swym umiejętnościom przepłynąć przez jego ciało powoli lecz intensywnie doprowadzając go do błogiego stanu ukojenia. Pieszczoszek bywał taki uroczy, a teraz tymi samymi ustami zwilżał dłoń tej suki.

Ciekawe czy domyślała się z jakimi ludźmi zaczyna interesy ?

Do rezydencji wchodzili kolejno przedstawiciele największych firm i koncernów w większości dobrze znanych Viktorii. Choć było też wiele niepotrzebnego tłumu, który miał służyć za rozproszenie uwagi mediów. I niejako test wprowadzający dla Jenny. Furgler bywał kreatywny tego nie mogła mu odmówić. Sprytnym sprawdzianem umiejętności jego prawej ręki było zaaranżowanie w jego rezydencji aukcji daru. I to tak aby nikt niepowołany się o tym nie dowiedział.

Prawie jej to imponowało.

Możecie myśleć o Viktorii co chcecie. Może i jej sposób myślenia może szokować a nawet wywoływać oburzenie wśród bardziej konserwatywnych ludzi. Nie zawsze taka była, nie zawsze w jej sercu pełno było żalu zmieszanego z ludzką potrzebą bycia zaakceptowaną. Wulgarność i obcesowość przyszła z czasem, jako młoda dziewczyna mimo tego, że mieszkała w bidulu cechowała się serdecznością optymizmem i wiarą w lepsze jutro. Właśnie taką zapamięta ją jej brat – Peter.

Rose w towarzystwie Nika wchodzili do rezydencji razem, zgodnie z planem ustalonym poprzedniego wieczoru. Przy wejściu Jenny przywitała prasę serdecznym uśmiechem wskazując drogę do sali balowej, w której miała odbyć się aukcja. Żałujcie, że nie mogliście zobaczyć miny Viktorii gdy ujrzała jej najlepszą przyjaciółkę z okresu młodości w towarzystwie Nika wchodzącego na imprezę w której miała się odbyć licytacja jej umiejętności.

- Rose ?! Co ty tu kurwa robisz ?! - Wykrzyczała kobiecie w twarz. - Rose poczuła lekki powiew zimnego wiatru rozwiewający jej włosy.

Viktoria przyjrzała się uważnie Nikowi i z nieukrywaną dezaprobatą stwierdziła.

Kobieto. Dlaczego sobie to robisz ? Stać cię kochana na dużo lepsze ciacho.

Zaintrygowana przybyciem na imprezę swojej przyjaciółki Viktoria ruszyła za nią i Nikiem w kierunku sali balowej. Przysłuchiwała się uważnie każdemu wypowiadanemu przez nich słowu. Nie odstępując Rose ani na krok.

Dobrze, że nie widział ich wtedy King. Mógłby być to dla niego prawdziwy szok obserwując Rose i Nika w towarzystwie półnagiej kobiety, okrytej jedynie w czarny płaszcz i czerwone skórzane rękawiczki.

Johny wraz z Karen przyjechali do posiadłości prawie jako ostatni. Była już za dziesięć ósma kiedy przybyli do rezydencji. Ich wspólna przypadłość miała okazać się kluczowa w poszukiwaniach świeczki. Jednak wpierw Johny musiał zmierzyć się z swoimi najskrytszymi lękami. Całe szczęście, że koło siebie miał Karen. Przed wejściem do posiadłości stali zaciekawieni powracający, nie tylko Viktoria miała tą wątpliwą przyjemność znajdować się w tym budynku. Budynku w którym została zabita.

Na pięknie obstrzyżonym trawniku para zakochanych w sobie duchów przyglądała się przyjeżdżającym pod rezydencje wielmożnym tego świata. Oboje byli obdarci ze skóry, z nienawiścią sączącą się z spojrzenia wpatrywali się w młodego człowieka, który przyjechał tuż za Obdarzonymi. Karen i John wyraźnie słyszeli toczącą się dyskusję.

- Myślisz, że zakupi jej umiejętność ? Jest z nich wszystkich najbardziej pazerny.
- Nie sądzę, on lubi przydatne umiejętności. Jest pragmatyczny – powiedział mężczyzna.
- Żałuje, że nie mogliśmy nic wtedy zrobić. Ciekawe jak długo będziemy musieli patrzeć na to jak Furgler zabija na naszych oczach kolejne osoby. I po co ? Dla durnej żądzy władzy i pieniędzy. Jego siostrzenica nie jest lepsza. Zorganizowała to przyjecie niemal tak wytwornie, że jestem w stanie uwierzyć w to, iż nie handlują tutaj ludzką śmiercią.

- Wchodzimy do środka ? - Zapytał mężczyzna.
- Nie nie chce tam być, wolę pooglądać zachód słońca. Tak rzadko możemy go obejrzeć tylko we dwoje.

Mężczyzna objął partnerkę czule dotykając odkrytych mięśni jej brzucha. Krew wylewająca się z rany przenikała przez jego palce mieszając się z jego własną. Gdyby nie widok dwóch pozbawionych skóry ciał okazujących sobie uczucie, można by nawet pokusić się o stwierdzenie, iż była to romantyczna scena.

Ciekawe czy Obdarzeni wysłani na misję przez Bena myśleli podobnie ?

Salartus

Cloe sama nie wiedziała, co powinna powiedzieć człowiekowi, który wyszedł z kabiny tira. Postanowiła improwizować, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że w jej wypadku improwizacja zawsze prowadziła do nieumyślnego spowodowania śmierci niewinnych ludzi.

- Przepraszam, nie uwierzy pan co mi się dzisiaj przytrafiło. - Zająknęła się wypowiadając ostatnie słowo. Podchodząc nadal z plecakiem podróżnym na plecach próbowała zachować spokój wiedząc, że ognik jest tuż obok a człowiek nie zareaguje spokojnie na sam widok wiaterka.

- Mój chłopak zostawił mnie samą dwa dni temu w tej dziczy. Stwierdził, że podrywałam jakiegoś obcokrajowca i jestem nikim więcej jak ladacznicą. Proszę sobie wyobrazić. Ja ?!

Zszokowany mężczyzna pokręcił z niedowierzaniem głową, chcąc się rozbudzić, i sprawdzić czy aby nie śni. Zauważył wystający z plecaka kobiety biustonosz i mimowolnie pomyślał, że ładnie by na nieznajomej leżał ów aksamitny czarny stanik.

- Jakbym mogła prosić o pomoc byłabym ...

Nie zdążyła dokończyć zdania, gdyż przyleciał koło nich kruk, usiadł na masce samochodu i ze zdziwieniem stwierdził, że nic go nie boli. Pomimo tego, że jeszcze ubiegłej nocy ból jaki doznał siadając na metalu był odurzający.

Spojrzał on w oczy mężczyzny używając hipnotyzującego spojrzenia a Cloe modliła się w duszy aby nic złego się nie stało. W gruncie rzeczy wymyśliła całkiem dobrą bajeczkę i mogła załatwić tą sprawę bez pomocy swoich nowych znajomych – była tego całkowicie pewna.

- Otworzy pan naczepę teraz dla nas, i zawiezie nas do miejsca któremu panu wskażę – Powiedziała kobieta.

Kruk ze zdziwieniem stwierdził, iż nie musiał mieć kontaktu wzrokowego by czuć władzę nad człowiekiem. Kierowca posłusznie udał się na tył tira. Otworzył drzwi na oścież umożliwiając wejście do środka zebranym Salartus.

Do wnętrza Tira nie oglądając się za siebie wszedł Puryfik, diabeł oraz sadesyks wraz z gatti.

Spei obserwowała jak Zaur wił się z bólu kiedy ta nakładała mu glinę na skorupę kokonu. Zaniepokojony przypomniał sobie, że to ogień powinien tworzyć ziemię. Po czym dodał przerażony.

- Popełniłem błąd to drewno tworzy ogień a dopiero ... To właśnie wtedy Spei zrozumiała co się stało, to ona przyczyniła się do śmierci rasy Bryfiliona. Jednak nie mogła już nic zrobić. Zaur złapał się za kokon i krzyknął przerażony.

Kokon wybuchnął.

Ogień roztoczył się wszędzie dookoła Salartus prósząc iskrami na suchą czciułke leśną. Feniks zdążył jedynie zakryć swym ciałem zszokowaną anielicę. Asco spalił się żywcem. Solf zdołał jedynie wzbić się w powietrze unikając płomieni. Całe szczęście, że jeszcze nie dawno użył odpowiednich zdolności. Dzięki nim mógł tak szybko zareagować.

Stało się też coś jeszcze. Połączeni jedną duszą od momentu rytuału diabeł, unifiks oraz spei wszyscy od pamiętnego dnia wyjścia na powierzchnię stracili życie. Anielica mogła poruszać się i żyć tylko dlatego, iż żył Unifiks. Teraz w wyniku źle przeprowadzonego procesu inkubacji Bryfiliona i on stracił swe życie. Powodując nieoczekiwane rezultaty.


Spei legła nieprzytomna na palące się poszycie leśne. Solf niewiele myśląc zanurkował w kierunku swej siostry, podniósł ją uważając na jej bezwładne ciało i ruszył w kierunku Maszyny. Krzycząc do Feniksa

- Im już nie pomożemy, zaraz zjawią się tu ludzie, musimy uciekać !

W tym samym czasie diabeł ciężko rąbnął w stojące na tirze towary. Zapakowane w skrzyniach puszki dźwięcznie zmiażdżyły się pod naporem jego cielska.

Cloe nie mogła uwierzyć w to co się stało dookoła niej. Te istoty były bardziej podobne do niej niż myślała.

- Wsiadajcie wszyscy do środka, kruku ani mi się waż myśleć o czymkolwiek innym niż dojechanie na miejsce. Cholera Wiaterek potrafisz się posługiwać tym kompasem ? Czy drogowskazem, jak się to zwie !?

Dziewczyna usiadła na miejscu pasażera, kruk przysiadł na jej ramieniu wpatrując się cały czas w człowieka z trudem utrzymywał go na smyczy. Działo się dookoła nich zdecydowanie zbyt wiele.


Ruszyli z impetem prosto przed siebie. Dookoła kolejni kierowcy budzili się zaniepokojeni tym co działo się dookoła.

To tyle jeśli chodzi o ciche rozpoczęcie poszukiwań lustra.


Tylko Feniks miał wiedzę o tym co przeżyła Anielica, gdy zauważył ciało diabła leżące na dnie przyczepy, zrozumiał, że to co działo się z kobietą miało powiązanie z jej sekretem. Możliwe, że tylko on był w stanie jej teraz pomóc.

Spei obudziła się ponownie w dobrze znanym jej miejscu. Ciepły piasek drażnił jej stopy. Zapewne diabeł również jest gdzieś tutaj.
 
__________________
Zapomniane słowa, bo nie zapisane wierszem...
Eileen jest offline  
Stary 27-08-2010, 20:52   #158
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Glyph
Ognik delikatnie wypchnął stanik i ponownie zrobił sobie obserwacyjną dziurę. Zauważył jak Anioły zabierają Zaura, a wraz z nimi wędrują Feniks i Asco. Tym bardziej więc wstrząsnęły nim odgłosy nagłej eksplozji. Nie widział co dokładnie się stało, przez szparę jedynie płomienie były bardzo wyraźne. Zanim wystraszony zdecydował się wyskoczyć, by sprawdzić co stało się z przyjaciółmi, znalazł się już w kabinie. Dopiero tam, wywołany przez Cloe, zgarnął Drogowskaz i wyszedł z plecaka wciąż obleczony w maskujące barwy oliwkowego sweterka. Ułożył go na wierzchu plecaka i jak kot zagrzebał w nim wystawiając tylko czubek ciała. Ognik uznał za ważniejsze stłumienie swego światła, choć naturalnie bał się rekcji dziewczyny. Wcześniej wyciągnął jakiś mały sznurek i od razu rozpętał burze, co stanie się gdy teraz wyciągnął mnóstwo takich połączonych ze sobą sznurków wolał nie myśleć.

Pytanie o Drogowskaz zaskoczyło Argo. Czemu pytała właśnie jego, mówił przecież, że ma mniej doświadczenia niż Wallow i Hane. Czyżby, nieprzyjemna myśl przemknęła przez umysł skrzadła, czyżby zginęli? Zamarł nie mogąc uwierzyć o czym właśnie myślał. Wpatrywał się w kompas. Czy możliwym było, by obsłużył go ktoś inny niż Wallow. Przecież skrzadła choć tak podobne do swych pobratymców Asco różniły się od nich znacznie. Obie rasy były rozbite zewnętrznie, ale tylko wśród Asco rozbicie obejmowało również wnętrze. Tysiące drobnych owadów tworzyło zbiorowość wokół Matu. Rozmawiali z samymi sobą, jak i z innymi, łączyli się i rozłączali jakby wszyscy byli jednością. Skrzadła tak nie potrafiły i nic w tym dziwnego. Piasek i skały które wybrały na swe ciała nigdy nie miał chęci na dłuższe rozmowy.

Spojrzał w twarz Cloe, dziewczyna oczekiwała od niego potwierdzenia. Nie chciał jej zawieść. Nie chciał zawieść nikogo. Zaświszczało gdy ognik westchnął głęboko, skupił się nie wiedząc co chciałby tym osiągnąć. Właśnie wtedy poczuł to. Coś wielkiego, co dodało mu pewności siebie.

- Tak potrafię nas zaprowadzić do dobrego miejsca - skłamał - Powinniśmy podążać tam po lewej, na przodzie.

Ognik, chociaż kłamał był stanowczo przekonany, że podąża we właściwym kierunku i bardzo był tym podekscytowany. Tak na prawdę nie dowiedział się niczego od owadów, ale wyczuł z daleka ogromną energię. Tak wielką, że przyćmiła jego zmysły i nie wychwycił jej od początku. Nie znał żadnego skrzadła które emanowałoby tak silną aurą. Oznaczać to mogło tylko jedno...podróżnicy. Podróżnicy z gwiazd, skrzadła wędrujące po niebiosach. Wróciły! Argo nie miał wątpliwości. Tylko kierując się w ich stronę otrzymają niezbędną pomoc.

*Skrzadło kłamie w sprawie Drogowskazu i chce skierować ekipę w stronę najbliższego źródła promieniowania elektromagnetycznego np. elektrowni, stacji transformatorowej, miasta pełnego elektromagnetycznego smogu, źródła pobliskiego wybuchu bomby atomowej itp.
�-
Rewan
W szoku? O tak.

Zdziwiony? Nawet bardzo, choć wiedziałem, że wszystko może się stać. Wszystko miało zadziałać...

Czy już rozumiesz? W głębi serca czai się odpowiedź, lecz nadal nie mogę jej poskładać.

A po co to wszystko?

...

Feniks nawet nie pamiętał jak znalazł się w dziwnym metalowym pojeździe. Wiedział, że ten nie napawa go ciepłymi uczuciami. Czuł jak skręca mu się jego ptasi żołądek, jakby zaraz miał zwrócić swój obiad (co było na obiad?). Teraz przysiadywał koło Spei, wpatrując się w nią. Wiedział, że to on zna odpowiedź i tylko on może ją uratować. Wszystko dzięki wiedzy, jaką odziedziczył od niej. Ale nadal siedział przy niej i nie wiedział co z tą wiedzą począć. Niedawno poprosił Asco, by ten wysłał posłańca do feniksów po pióro. Asco zrobił to, czym Feniks zobowiązał się na dług wobec niego. Lecz teraz Asco nie ma! Nie ma go, więc czy istnieją jego posłańcy? To osobne formy życia, ale czy mogą działać bez ciągłego wpływy Asco? I dług wobec niego... Teraz już nie istnieje. Istnieje tylko misja, z której mogą nie wrócić....

Czy wraz z niepowodzeniem tej misji, rasa Salatrus upadnie?

-Bracia i siostry! Wysłuchajcie mnie teraz, błagam! Spei grozi śmierć, a ma wiedza nie zdoła jej uratować. Połączmy umysły, niczym pojedyncze promyki światła w jeden duży promień, któremu żadna przeszkoda nie straszna. Uratujmy Spei, przynieśmy jej zbawienie. Inaczej nasza misja ostatecznie upadnie! Słuchajcie...
*

-...czy teraz rozumiecie? Rozumiecie, że diabeł musi zginąć?
�-
Kaworu
Kruk spoglądał Cloe prosto w oczy.

Nagle, zaczął wątpić, czy ich misja ma jakikolwiek cel, i czy dobrze postępują. Od samego początku miał inny plan niż reszta, ale jako, iż musieli pracować w grupie, postanowił się podporządkować. Wiedział, że powinni szukać recepty na stworzenie Lustra, a nie samego przedmiotu. Był mądry, najpewniej stanowił najmądrzejszego przedstawiciela Salartus w swym pokoleniu, nawet, jeśli się tym nie chwalił i często tego nie było widać po jego wypowiedziach. Wystarczyło spojrzeć w jego krwistoczerwone oczy, by dostrzec w nich błysk inteligencji w chwilach, gdy zagłębiał się w sobie w poszukiwaniu odpowiedzi.

Teraz jednak, wyjątkowo, postanowił zagłębić się w Cloe. Kobieta była naprawdę wyjątkowa. Bystra, zaradna, nieskażona, zupełnie różna od innych z ludzi. Ale najbardziej wyjątkowe było w niej to, jak działała na innych z jego rodziny. Sama jej obecność uzdrawiała, przywracała siły, sprawiała, że Salartus znajdowali w sobie nowe siły. Chroniła ich przed toksycznym Maszyną, którego sam dotyk wcześniej zadawał Ravenowi ból. Dzięki niej mógł z niezwykłą łatwością manipulować ludzkim umysłem, nawet nie utrzymując kontaktu wzrokowego z mężczyzną, którego trzymał w swych mentalnych sidłach.

Żyjemy tylko dzięki niej

Jedna prosta, oczywista wręcz myśl zawisła w umyśle Kruka Śmierci, napawając go lękiem. Co, jeśli stracą tą wyjątkową kobietę? Nie chodziło tylko o to, co poczną w obcym, niebezpiecznym świecie bez przewodnika i kogoś, kto mógłby bez żadnego problemu podejść do innych ludzi. Istniała spora szansa, że Cloe była jedynym przypadkiem „czystego” człowieka w całej swojej rasie. Prawdę mówiąc, jej cechy psychiczne i zdolności czyniły z niej bardziej Salartusa niż innego człowieka. I było prawie pewne, że zdawała sobie z tego sprawę.

- Wiesz, czego szukamy?- spytał, dalej spoglądając prosto w oczy kobiety- Lustro Amandy to legendarny artefakt, który może zwrócić naszej rasie świetność. Wiesz dobrze, że inni z Twojej rasy są dla nas trucizną, cokolwiek, co stworzyły ludzkie ręce przynosi nam ból, cierpienie, a w końcu prowadzi do naszej śmierci. Wedle legendy, Lustro zostało ofiarowane pewnej nimfie, gdy ta zapałała żarliwą miłością do istoty wywodzącej się z ludzkiego plemienia, do człowieka. Brudnego, trującego, mogącego zabić samą swoją obecnością. Amure, Opiekunka, zlitowała się nad nimfą i stworzyła Lustro, by zmienić ją w ludzka kobietę. Dzięki temu ich miłość mogła zakwitnąć. Chcąc chronić prywatność nimfy, Amure ukryła Lustro przed innymi Salartus. Wiemy jednak, że ojciec naszej bohaterki niepokoił się o nią, i przeczuwając, iż dzieje się coś dziwnego, udał się do jej domu. Spojrzał w Lustro, i nagle znów stał się młody, po to tylko, by za chwilę również stać się człowiekiem. Sądzimy, że Lustro może być lekiem, który uchroni nas przed ludzkością. Nie o tym jednak teraz chcę z Tobą pomówić…

Raven wykonał pauzę, zastanawiając się, czy czasem to, co chce powiedzieć, nie jest jakimś szaleństwem. Doszedł jednak do wniosku, iż jego teoria jest jedynym logicznym wyjaśnieniem zjawiska, z jakim miał do czynienia.

- My, Salartus, mamy w sobie magię. Każdy z nas, od największego do najmarniejszego, niezależnie od tego, jak bardzo zdajemy się być żywi lub martwi, piękni lub brzydcy, groźni czy nieszkodliwi. Magia przenika nasze skóry, łuski, pierze, którym obrastamy. Jest w naszych ciałach, w naszej krwi, kościach, ale przede wszystkim w naszych duszach. Nawet, jeśli nie chcemy tego przyznać, to jesteśmy zasadniczo tym samym. Nasza magia jest nami i nic nie może tego zmienić. Nic. To same jestestwo naszego bytu. Myślę, że Amanda, bo tak było nimfie, dalej była Salartus. Mogła stracić swoje moce, zmienić wygląd, stać się człowiekiem, ale wątpię, by zmiany dotknęły jej ducha. Sądzę, że pozostała czysta do samej swojej śmierci. I podobnie jak kształt dzioba czy odcień piór, który czasem dziedziczymy nie po rodzicach, lecz dziadkach czy dalszych przodkach, jej magia mogła przechodzić przez krew z matki na córkę, przez wiele lat pozostając w uśpieniu, objawiając się co najwyżej wyjątkowym umysłem u ludzi z rodu Amure. Krew jednak, jak i samo życie, ma tą niezwykła właściwość, iż jest nieprzewidywalna, nikt nie może stwierdzić, jakie dary otrzymamy od naszych przodków i kiedy się one w nas rozwiną. Mówiąc krótko, uważam, że jesteś potomkinią Amandy. Co więcej, widzę, iż jesteś w stanie uzdrowić naszą rasę. Będzie dla mnie zaszczytem móc przetransportować Cię bezpiecznie do naszych jaskiń- oznajmił.

Kierowca obrócił kierownicę, gdy Maszyna zmieniła pas i zaczęło jechać w stronę, z której Salartus zaczęli swą wędrówkę.

- Proszę, nie traktuj tego jako porwania, będziesz traktowana z wszelkimi honorami. Po prostu zbyt wiele zależy od tego, czy przybędziesz cała i zdrowa do naszych leż. I proszę, nie kłam, iż wolisz zostać w tym świecie. Prawie natychmiast zgodziłaś się ruszyć z nami, zaraz po tym, jak okazało się, że nie jesteśmy zagrożeniem i Twoje moce na nas nie działają. O ludziach wiem jedno, zawsze występują w stadach i trzymają się swoich. Ale Ty wolałaś pójść z nami. Pozwól więc, iż odwdzięczę Ci się za wszystko, co zrobiłaś dla nas do tej pory i spełnię Twoje marzenie. Żyjemy w harmonii z naturą, ale także z samymi sobą, mając przy okazji rozbudowane społeczeństwo. Istnieją dziesiątki różnych Salartus, a wszystkie one będą Ci wdzięczne za ratunek, jaki z sobą przyniesiesz. Czy ludzie, od których tak szybko uciekłaś, dadzą Ci lepszą ofertę?- spytał z nieco zjadliwą nutką w głosie. Gdy tylko zdał sobie z tego sprawę, westchnął i spojrzał na Cloe przepraszającym tonem.

- Wybacz, to nie miało mieć takiego wydźwięku. Spójrz jednak, jedyne co przy sobie masz to torba podróżna, którą nosisz na plecach. Jesteś naprawdę wyjątkowa w skali całej swej rasy, a mimo to prowadzisz zwykłe życie. Mam wrażenie, że inni ludzie Ci nie służą. Nie są tak czyści jak Ty, tak niewinni, tak nieskalani. Prawdę mówiąc, żal mi Cię, dorastając wśród nich, nigdy nie mogłaś zaznać tego, co my stworzyliśmy w naszym własnym świecie. Ale nie martw się, teraz to się zmieni. Dla nas będziesz kimś więcej niż włóczykijem. Kimś znacznie więcej.

Dopiero, gdy Kruk wyjaśnił to kobiecie, przy okazji także porządkując sobie pewne rzeczy w głowie, uznał za stosowne ustosunkować się do słów Feniksa. Może się to wydać dziwne, ale Kruki Śmierci inaczej patrzyły na pewne sprawy. Śmierć Bryfiliona, Unifixa, którego Raven zdążył polubić i Spei była wielką strata, ale działała na Kruka motywująco. Tylko mu uświadomiła, jakie powinny być jego priorytety i co może stać się z całym gatunkiem, jeśli nie zabierze Cloe do Opiekunek.

- Feniksie, jeśli to, co mówisz, jest prawdą, myślę, że sam najlepiej wiesz, co trzeba zrobić. Zdaję się na Twą mądrość, która sięga lat, o których moja rasa ma ledwie mgliste pojęcie. Ja sam mam już zajęcie- stwierdził, wskazując swoją głową na kierowcę Maszyny.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline  
Stary 27-08-2010, 20:53   #159
 
Eileen's Avatar
 
Reputacja: 1 Eileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputację
Lirymoor
Wysiadając z samochodu Karen ze wszystkich sił starała się wyglądać jak dama. Ale i tak niemal zabiła się o własną suknię. Na szczęście zdołała przytrzymać się drzwi i zamaskować wpadkę.
Dziecko z lasu. Upomniała siebie kręcąc głowa z dezaprobatą. Zawsze szczyciła się tym określeniem. W naturze odnajdywała siłę i spokój. Niestety teraz czuła się zupełnie obco i nieelegancko w nowej roli.
Dziwnie było iść znów tym ogrodem tym razem po ciemku i materialnie. Czuła się nieprzyjemnie bezbronna patrząc na tłumy duchów kręcące się nieopodal. Co i raz zerkała jak Johny znosi taki nawał istot których się przecież bał. Gdy byli już blisko wejścia dziewczyna usłyszała rozmowę która sprawiła, że zimne dreszcze przebiegły po jej i tak już zanadto wystawionych na zimno plecach.
Mówiła para obdartych ze skóry duchów które przysiadły na ławeczce patrząc sobie romantycznie w oczy.

Karen przystanęła kilka kroków od ławki słuchając rozmowy powracających. Uporczywie starała się nie zerkać w ich stronę co chwila. Nie mogła spalić swojej przykrywki już na "dzień dobry". Widok dwóch obdartych ze skóry istot w przy tak ludzkich i tkliwych czynnościach wydał się kobiecie makabryczny ale i rozczulający zarazem. Jednak nie ich wygląd a słowa zaciekawiły ją bardziej. Niewiele myśląc spojrzała wpierw na swoją sukienkę, potem na Johna po czym skrzywiła się nieznacznie.
- Zaczekaj chwilę, chyba pobrudziłam sukienkę - powiedziała po czym szepnęła. - Na miłość Matki Ziemi nie rób żadnych scen.
Po chwili już była w drodze do ławki na której rozwaliła się para duchów. Wiele już w życiu widziała, zarówno z racji swojego daru jak i zajęć z anatomii na uczelni. Dlatego łatwiej było jej opanować torsje. Poza tym wciąż starała się na nich nie gapić, jeśli na zewnątrz były kamery mogłoby to jej napytać biedy.
- Państwo wybaczą, że przeszkadzam i formę w jakiej to robię ale boje się, że teren jest monitorowany. Ale o co chodzi z handlowaniem ludzka śmiercią?

Karen jeszcze nigdy nie widziała tak zszokowanych Powracających jak siedząca obok niej para. Mężczyzna otworzył usta chcąc wymówić chociaż przysłowiowe "Dzień dobry". Jednak nie był w stanie. To kobieta miała w sobie więcej zimnej krwi.
- Widzi nas pani?! - Wybełkotała zaskoczona kobieta.
- Musi pani stąd jak najszybciej uciekać! Czy pani nie zdaje sobie sprawy z tego co oni z panią zrobią, jak tylko dowiedzą się o tym, że pani także ma dar. Nie może pani tu pozostać ani chwili dłużej. Haroldzie powiedz jej coś na Boga

- Widzę, słyszę może nawet mogłabym dotknąć - stwierdziła Karen wyjmując z torebki chusteczkę by udawać, że czyści sukienkę, szal opadł z jej ramion odsłaniając skórę przed zimnym wiatrem. - I nie mogę uciekać, tam jest coś od czego zależy życie mojego przyjaciela. Więc byłabym wdzięczna gdyby mi państwo wyjaśnili co się tutaj dzieje.

- Kilka dni temu zakończyli wydobycie kolejnego daru do swojej kolekcji. Daru niejakiej Viktorii Light. Biedna kobieta błąka się teraz po rezydencji myśląc, że jak oddadzą esencję innej osobie to przeniesie się wraz z nią do innego lepszego miejsca. Prawda jest taka, że skazana jest na przebywanie tutaj jak my wszyscy. Dzisiaj ma odbyć się aukcja jej umiejętności. W czasie aukcji niby drogocennych dzieł sztuki zostanie wyłonionych pięć osób, które dadzą najwięcej za bilety wstępu do elitarnej części aukcji. Ceny wahają się od pięciu do dziesięciu milionów dolarów. Potem wyłoniona piątka idzie wraz z gospodarzem do piwnic rezydencji. Tam trzyma Furgler swoje najcenniejsze eksponaty.
- Tam nas zabija. - Powiedział mężczyzna. - Czeka aż wykrwawimy się na śmierć bo tylko wtedy esencja daru może wyjść z człowieka. To jedyny sposób jaki znają aby przejąć nasz dar. Na pani miejscu uważałbym jeśli chce pani żyć, lepiej niech pani ucieka. Żadna przyjaźń nie jest warta takiego ryzyka.

Johny myślał, że zwymiotuje. Tu i teraz. Pod siebie, na siebie i na wszystko do koła. Jego zmysły włączył szósty bieg. Po rosyjsku назад. Wsteczny. To co zdawało się jeszcze przed chwilą osiągalne, w tej chwili groziło wielkim fiaskiem. Tak to właśnie pierwotny instynkt przejmował powoli władzę nad Johny’m. Karen, żachnęła się na niego. Słusznie z resztą. Ale nie z punktu widzenia Johny’ego.
Słowa Karen nie były nawet na chwile pocieszające. Żadnych scen. Od co! Zatem Johny stanął jak wryty. Tyle potrafił. Oczy miał wlepione gdzieś w przestrzeń a twarz dziwnie sztywną. Chciało mu się pić. Pić litrami. I całą swoją siłę woli – bardzo mizerną zresztą – włożył w to żeby nie uciec gdzieś przed siebie krzycząc ile tylko sił starczy.
Karen urządziła sobie pogaduszki.
- Karen - szepnął przez zęby. - Zgłupiałaś?!

Serce zamarło jej na chwilę na wieść o spuszczaniu krwi, myśli przywołały wspomnienie dziecięcego ciałka na zimnym stole w kostnicy. Nagle zrobiło się jej zimno i to bynajmniej nie przez wiatr. Odsunęła to skojarzenie, musiała być całą sobą tu i teraz jeśli wszystko miało się udać.
Sprawa coraz mniej się jej podobała, ale przecież nie mogła od tak zostawić Bena w tym stanie. Wspomnienie tego jak wiele dla niej zrobił trzymało ją niemal jak łańcuch psa obronnego. Nie tak się odpłacało za doznane dobro.
Do tego jeszcze włączył się Johny, w sposób który może jej nie ucieszył ale dodał otuchy. Mężczyzna względnie nad sobą panował, to był dobry znak.
- Johny spokojnie oni nic ci nie zrobią. Nic gorszego niż mogłoby zrobić dwoje zwykłych ludzi. Co więcej to ostrzeżenie może nas uratować przed katastrofą - powiedziała spokojnie. Co innego mogła zrobić? By Johny przekonał się, że nie powracający niewiele się od ludzi różnią musiała mu dać przykład.
- Państwo wybaczą kolega jeszcze nie przywykł do swojego daru. Dziękuje za pomoc i mam jeszcze jedno pytanie. Czy wiedzą państwo gdzie tutaj mogę znaleźć pewien antyk, chodzi mi o świece w kształcie czerwonej róży - zwróciła się do duchów nie zdejmując spojrzenia z Johny’ego.

- Niestety nie wiemy, ale z pani umiejętnościami na pewno znajdzie kogoś pani w środku kto wam pomoże. A teraz jeśli pani pozwoli chciałabym zostać z Haroldem sama. - Kobieta przytuliła się do swojego mężczyzny. Dając do zrozumienia Karen, że nie jest już mile widziana.

Nic nam nie zrobią, nic nie zrobią. A jeśli to co? Jak mają się uchronić przed tym?
Głowa Johny’ego pulsowała bólem. To było coś nowego. Wcześniej chyba nie zdążył nic poczuć - uciekał. Ale czy ból, to coś dobrego? NIEEEE! Tak samo jak ta dwójka na ławce.
- A czemu w takim razie tutaj siedzicie. Nie możecie sobie iść choćby do piekła. - Wyrwało się, całkowicie nieświadomie Johny’emu. Zaraz tego pożałował widząc ich spojrzenia. Nawet nie widział, czy były złe, groźne czy może lodowate. Po prostu samo to, że zareagowali na jego słowa przyprawiło go o palpitacje serca. Czy serce może wyskoczyć z klatki piersiowej? Johny uważał, że może.

- To nie jest takie proste Johny, oni nie zawsze mogą wybierać gdzie idą. Z resztą czemu mieliby sobie iść jeśli nie chcą i nikomu nie szkodzą - Wciąż starała się zachować spokój, otrzepała suknię i wstała biorąc mężczyznę pod ramię. - Choć musimy ostrzec resztę. Państwu jeszcze raz dziękuje za pomoc i już nie przeszkadzam.
Gdy odeszli kilka kroków Karen odezwała się cicho.
- Już dobrze są daleko. Tyle, że chyba będzie ich więcej. - przez chwilę milczała. - Oni są jak ludzie Johny. Jak ty, jak ja. Na przykład tamci dwoje zakochani, czy jest coś bardziej ludzkiego niż miłość? To, że nie żyją i że tak wyglądali to nie jest ich wina. Myślisz, że się o to prosili? Z resztą to nie ważne Johny. Wiem, że się ich boisz, tego się nie da ot tak przeskoczyć, ale teraz potrzebna nam ich pomoc. Będę musiała z nimi rozmawiać a ty będziesz musiał mi pomóc. Inaczej nie tylko nie znajdziemy świecy ale i stracimy życie.
Wszystko się zmieniło i czy tego chcieli czy nie musieli grać według nowych, zaostrzonych reguł. A powracający byli zdaje się jedynym asem jaki mieli w rękawie. I ona zamierzała tego asa wykorzystać.

W środku było tłoczno. Karen z ulga zniknęła w tłumie gości, starając się wtopić w elitę, mimo to miała bolesne poczucie, że dalej jest bardziej brzydkim kaczątkiem niż łabędziem. Cały czas trzymała Johny’ego za ramię w obawie, że zaraz jej ucieknie z krzykiem. Wzrokiem szukała Nika i Rose. Trzeba było ich ostrzec.
Wypatrzyła ich z drugiego krańca sali z ulga stwierdzając, że póki co byli bezpieczni.
- Musimy ich ostrzec – szepnęła do swego towarzysza. Rozważyła użycie pagera ale w końcu uznała, ze lepiej tego narzędzia nie nadużywać. Zamiast tego wbiła wzrok Nika usiłując nawiązać kontakty wzrokowy. Może domyśli się, ze ma mu coś do przekazania.
W końcu ich spojrzenia się spotkały ponad głowami tłumu. Mężczyzna skinął jej głową. Skoncentrowała się czując lodowaty chłód niepokoju pełznący jej po plecach.
Mamy problem i to poważny. Gospodarz bawi się w wykrwawianie na śmierć obdarzonych i odbierani im darów. Potem je sprzedaje. Dziś oddaje jakiś należący do niejakiej Viktorii Light. Musimy uważać i to bardzo. Ostrzeż Rose.
Przyglądała się twarzy Nika czując ukucie niepokoju. Zadanie jakie mieli przed sobą i tak było niebezpieczne, a teraz się dodatkowo skomplikowało. Jeśli ktokolwiek w posiadłości odkryje ich dary będą musieli uciekać i to natychmiast.
Tymczasem obserwowała Nika, wyglądał elegancko odcinając się od tej całej wypacykowanej zgrai własnym stylem, cały w barwach sepii, jak postać ze starej fotografii.
Skinął jej głową nie zaprzestając kontaktu wzrokowego. Po prostu stał tam i patrzył na nią.
Przekrzywiła głowę i uniosła brew. Coś nie tak? Czyżby reporterzy też natrafili na jakieś nieprzewidziane problemy.
Ale nie, wszystko zdawało się w porządku. Nik pokręcił nieznacznie głową i uśmiechnął się lekko.
No to powiedzenia i uważaj na siebie. Odpowiedziała uśmiechem czując jednocześnie ulgę i zmieszanie. Wciąż patrzyli na siebie z przeciwnych końców pomieszczenia.
Gapimy się na siebie przez całą salę balową jak w bajce albo jakimś romantycznym melodramacie... Myśl dziwnie pasowała do ich szalonej misji, zupełnie wyjętej z fikcyjna ego świata szklanego ekranu. Przyglądała się obdarzonemu usiłując zgadnąć jakie myśli mogły mu się w głowie kręcić. Niestety nie podzielała jego daru. Zamiast zawirowań umysłowych widziała inne rzeczy. Ładne masz te oczy..... Zawsze podobały się jej ciemne oczy u mężczyzn, była w nich jakaś głębia którą można było przeszukiwać bez końca.
Świadomość tego jaki dar ma osoba na którą się bezczelnie gapi uderzyła w Karen nagle. Kobieta zaczerwieniła się i spuściła wzrok. Na Matkę Ziemię oby on już tego nie czytał. Cóż w końcu już się z nim pożegnała wiec nie powinien siedzieć w jej głowie.
Podniosła na chwile wzrok by zobaczyć jak Nik puszcza do niej oko po czym odwraca się by wreszcie przekazać wiadomość. Zaczerwieniła się jeszcze bardziej.
Czytał... szlak by to trafił. Dopiero teraz dotarło do niej co właściwe oznacza czytanie w myślach i że Nik mógł to robić bez jej pozwolenia kiedy tylko chciał. Cóż nie miała teoretycznie nic do ukrycia... przynajmniej dotychczas.

Pokręciła głową zwracając wzrok ku sali. Nie było czasu na podobne rozważania. Mieli zadanie do wykonania i mało czasu. Jednak póki nie znali położenia róży mieli związane ręce. Rozejrzała się czujnie w poszukiwaniu kolejnych powracających. Było ich przecież w okolicy wielu, a ich pomoc mogła im teraz znacznie ułatwić zadanie. Trzeba było tylko znaleźć takiego który wydawałby się niegroźny i może... cóż póki co zadowoliła się obserwacją i pilnowaniem by Johny nie uciekł ani nie zemdlał. Zapowiadała się długa i nerwowa noc.
 
__________________
Zapomniane słowa, bo nie zapisane wierszem...

Ostatnio edytowane przez Eileen : 27-08-2010 o 21:06.
Eileen jest offline  
Stary 27-08-2010, 21:02   #160
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Nagash
Entropia...
Podobno wszystko we wszechświecie dąży do chaosu. Tak zostało udowodnione i wiele istot w to wierzy. Oczywiście zupełnie odmienne podejście do tego miały Rossi Angeli. Rasa ta święcie wierzyła w porządek i hierarchię. Ponad to nad wszystkim czuwał Najwyższy i on wszystko kontrolował. Bliżej chaosu znajdowali się oczywiście buntownicy, ale tamtego dnia, w samym centrum niekontrolowanych wydarzeń znalazł się Alphonse Solf Kimblee. W jednej chwili ratowali Zaura, jego siostra, z którą w końcu znalazł wspólny język ratowała dziecko, tylko po to by w drugiej rozpętało się dosłowne piekło... Kokon wybuchł uwalniając falę ognia, gotową upiec niedoszłych ratowników żywcem. Solf widział jedynie przebłyski wydarzeń. Asco zamieniający się w pochodnię o kształtach istoty żywej, Fenixa zasłaniającego Spei własnym ciałem, czy wreszcie sam Kimblee instynktownie wzbijający się w powietrze. Zaraz po opadnięciu pierwszych płomieni, jego siostra upadła bezwładnie. Tak jak wtedy, gdy leśny zabójca trafił ją morderczym pociskiem. Anioł niewiele myśląc zanurkował po swoją siostrę i dźwignął jej bezwładne, wyglądające na martwe, ciało. Wraz z nim ruszył w kierunku maszyny krzycząc do towarzyszy:

- Im już nie pomożemy, zaraz zjawią się tu ludzie, musimy uciekać !

Instynkt. Kolejny raz... Jak na rasę hierarchii i porządku, Al niezwykle często w swoim życiu kierował się instynktem i chwilowym bodźcem. Wskoczył do maszyny i położył delikatnie ciało siostry. Normalnie rozmyślałby, wspominał, analizował, ale nie teraz. Jego filozoficzno-refleksyjny umysł wyłączył się. Została praktycznie tylko zwierzęca intuicja i bodźce do działania. Szybko rozglądał się, szukał rozwiązania. Wtedy właśnie przemówił Feniks.

Po wytłumaczeniu wszystkiego ognisty ptak zamilkł. Anioł wpatrywał się to w niego, to w diabła. Jednak tak naprawdę cały czas widział swoją siostrę. Jak z lekkim uśmiechem wykonała stary gest pojednania, jak pomogła mu, mimo jego gorszej pozycji... Anioł spojrzał stanowczo na Feniksa:
-Wiesz co robić. Tylko zrób to szybko... Nie ma czasu do stracenia
Mimo, że darzył lekką sympatią wesołego diabła, w jego głosie nikt z obecnych nie dostrzegł odrobiny współczucia, czy żalu...
Aveane
Wkroczył do posiadłości u boku Rose. Pomimo faktu, że dokładnie się uczesał, przystrzygł wąsy i brodę oraz zadbał o to, by jego garnitur wyglądał nieskazitelnie, przy blondynce wypadał blado i niemrawo. Nie zagłuszyło to jednak jego pewności siebie. Szedł spokojnie, dostojnie. Na uśmiech witającej jej w drzwiach kobiety odpowiedział skinieniem głowy.

Skierowali się do sali balowej. Nik rozglądał się spokojnie. Wnętrze było ładnie wystrojone i wypełnione ludźmi wyglądającymi na niezłe szychy. Zajął się obserwowaniem elity oraz wyszukiwaniem osób szlachetnej profesji – ochroniarzy.

Po jakimś czasie kątem oka zauważył, że pozostała dwójka konspiratorów też już jest na miejscu. Byli już w komplecie, można było powoli rozpocząć wprowadzanie planu w życie. Czyli co?, pomyślał z lekkim przekąsem.

- No spójrz tu, Nik – usłyszał głos Karen. Nieświadomie wniknął do jej umysłu, nie zdając sobie z tego sprawy. Chyba będzie musiał trochę mniej o niej myśleć. Spojrzał na ciemnowłosą. Miał tylko nadzieję, że na jego twarzy nie odbija się zachwyt wywołany jej niezwykłym wyglądem. Skinął głową, potwierdzając użycie daru.
- Mamy problem i to poważny. Gospodarz bawi się w wykrwawianie na śmierć obdarzonych i odbieranie im darów. Potem je sprzedaje. Dziś oddaje jakiś należący do niejakiej Viktorii Light. Musimy uważać i to bardzo. Ostrzeż Rose.
Ponownie skinął głową. „Zrozumiałem”, to właśnie przekazywał ten gest. Jednak dalej wpatrywał się w Karen. Słyszał nie tylko te myśli, które formułowała w słowa. Słyszał także zlepki pojedynczych słów; chaos, w którym już dawno odnalazł sens.
- Coś nie tak? – kolejna wyrazista myśl. Wyróżnia się spośród reszty tak, jak ja spośród tych ludzi, przemknęło mu przez myśl. Uśmiechnął się w duchu. Kąciki ust też mu się nieznacznie podniosły. Chciał wykorzystać swój dar, upewnić ją, że wszystko jest w porządku. Chciał powstrzymać się od gestów, które są widoczne, lecz po raz kolejny dar go zawiódł. Lekko pokręcił głową, ale nie mógł się zmusić do postawienia barier swojego umysłu. Nie panował nad nim. Tak samo nie panował nad swoim ciałem. Nie miał pojęcia, dlaczego ta kobieta tak na niego działa.
- No to powiedzenia i uważaj na siebie.
To chyba była myśl niosąca przesłanie „spadaj już z mojej głowy”. Ale znowu nie mógł się do tego zmusić.
- Gapimy się na siebie przez całą salę balową jak w bajce albo jakimś romantycznym melodramacie...
Cieszył się, że Karen nie podziela jego daru. Nie wiedziała, jak bardzo Nik chciałby być w tym momencie bohaterem taniej komedii romantycznej, w której na koniec patrzące się na siebie osoby padają sobie w ramiona. Jak bardzo by chciał chociaż podejść do niej.
- Ładne masz te oczy… - następna wyraźna myśl wyrwała go z zamyślenia jak siarczysty policzek.
- Na Matkę Ziemię, oby on już tego nie czytał.
Wytężając wszystkie siły, wycofał się z jej umysłu. Mrugnął do niej i odwrócił się. Musiał ochłonąć.

Po dłuższej chwili nachylił się do Rose. Czekał z dwóch powodów. Pierwszym był czas potrzebny na opanowanie myśli i głosu. Drugim – czas potrzebny na zmniejszenie podejrzeń postronnych obserwatorów.
- Gospodarz zabija Obdarzonych – szepnął najciszej, jak mógł. Nachylał się tak bardzo, że prawie dotykał ustami ucha reporterki. – Później sprzedaje ich dary. Dziś sprzedaje dar niejakiej Viktorii Light.
Starał się wyglądać tak, jakby rozmawiał z kobietą na jakieś zawodowe tematy. Wyprostował się i kontynuował obserwowanie otoczenia z godną reportera prezencją. Wzmocnił jednak swoje obserwacje o skanowanie umysłów co znaczniej wyglądających osób oraz sprawdzanie zamiarów tychże osób i osób wyglądających na ochroniarzy.
-
Terrapodian

Na razie zawiesił plany zabicia człowieka. Wydawało się, że pozostali Salartus ufają mu, więc nie zamierzał w żaden sposób interweniować, by zepsuć swoją reputację, poza tym bardziej martwił się o Gatti. Kiedy weszła na jego ramiona, wyczuł, że jest z nią coś nie dobrze. Widział kontrast w kolorze jej futra. Przedtem ciemne - teraz stało się jasne (Lauhel miał problemy z odróżnianiem kolorów).
- Gatti, moja biedna Gatti - mamrotał głaszcząc ją po grzbiecie. - Zrobię co w mojej mocy, przysięgam.
Bał się, że to śmiertelna przypadłość. Nawet nie miał odwagi wyobrażać sobie, co byłoby dalej. Nie miałby żadnego przewodnika, zostałby ślepy. Poza tym Gatti była jedynym Salartus tutaj, który odnosił się do niego życzliwie.

***

Anielica wyraźnie objęła przewodnictwo w drużynie, co było Sadesyksowi zupełnie obojętne. Nie reagował nawet, gdy Zaur szalał z bólu. Stan Gatti był zły, czuł wściekłość na współbraci i z niepowodzeń ich misji.

Siedział wraz z resztą, kiedy Anioły wróciły bez Zaura. Tragiczny koniec wstrząsnął jeszcze bardziej Sadesyksem, który zdębiał i zachowywał się jak kukła. Ponownie ranna Salartus była z nimi.

Aniołowie nie mają szczęścia. Ale to chyba przez ich miękką skórę.

Zginęło ich zbyt wielu, by misja mogła się skończyć powodzeniem. Teraz musieliby działać z podstępem. To całe cholerne lustro... Nie można prościej? Niestety oskarżać może tylko naturę, która stworzyła ich tak nieodpornych na ludzi. Najgorsze, że teraz trzeba będzie trzymać razem z Aniołami. Być może w momencie, gdy mają przed sobą wspólnego wroga, wspólny cel, będzie można stworzyć drużynę bez podziałów.

Kiedy uciekali, swój monolog wygłosił Feniks. Zgodnie z tymi słowami diabeł miał zginąć inaczej Anioł nie wróci pomiędzy nich. Lauhelmaasielu zastanawiałby się kogo z nich wybrać, lecz teraz nie miał żadnego wyboru.
- Anioła - szepnął tak cicho, że tylko kotka mogłaby go dosłyszeć - Anioła trzeba ratować.
Sadesyks nie traktował kogokolwiek z uczuciem innym niż zazdrość, niechęć czy gniew. Dlatego nie było mu żal o śmierć diabła. Tutaj kalkulacja była bardzo prosta - mieli do wyboru istotę utalentowaną, wojowniczą i kogoś bez talentu, kogo strata nie będzie okupiona wielką ceną. Chociaż osobiście miał zadrę wobec Aniołów, to wyżej cenił przyszłość i ambicję niż głupią rywalizację dla samej siebie.

Anioł wydał podobny osąd. Tylko, czy pokojowy Feniks będzie w stanie zabrać życie drugiej istocie?
- Zgadzam się - powiedział - Feniksie, muszę ci zaufać.
To prawda - zaufanie. Bo kto ma mieć rację? Diabeł nie może się obronić. Z drugiej strony nie widział, aby między tymi dwoma nawiązała się wrogość.
- I jeśli boisz się umoczyć skrzydeł... - Sadesyks podniósł dłoń, na końcu której pojawiła się mała kropelka szkarłatnego płynu - ...wystarczy poprosić. Jedno ukłucie... śmierć szybka i chyba bezbolesna.
Niech się wobec tego dzieje, co ma dziać. I tak Diabła nie lubił.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:14.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172