Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2010, 20:49   #156
kabasz
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Glyph
Podróż do legowiska Maszyn upłynęła ognikowi bardzo przyjemnie. Cloe od razu zgodziła się, by Wiaterek podróżował wraz z nią. Najwyraźniej czuła się pewniej mając jednego z przedstawicieli Salartus ze sobą. Może upewniała się w ten sposób, że nie znikną jej nagle wszyscy. Nie zostawią z wrażeniem, czy wszystko nie było aby snem. Skrzadło z resztą nie było ciężkie, a już z pewnością nie cięższe od pozostałej zawartości plecaka razem wziętej. Był to dość dużych rozmiarów plecak podróżny. Przechowywał wszystkie rzeczy niezbędne kobiecie w podróży, a kto wie może i cały dobytek.
Od środka plecak również okazał się przestronny. Ognik natychmiast urządził sobie posłanie wśród rzeczy, a były tam ubrania na zmianę, cieplejsze i te bardziej przewiewne. Nóż biwakowy, wygodne buty, kosmetyki, czy paczka chusteczek zawsze ze skrzydełkami.

Skrzadło wpełzło w jedno ułożone na wierzchu ubranie, tak aby szczelnie osłonić swoje ciało i przytłumić światło. Dzięki temu mogło wyglądać na świat przez szparę w plecaku i pozostać w miarę niezauważonym. Ale był także inny powód. Dziwny materiał, jak usłyszał od dziewczyny wełniany strasznie szybko gromadził energetyczne ładunki. Skrzadłu bardzo odpowiadał odpoczynek w takim miejscu. Wydawało mu się, że cała energia, którą przeznacza na obrót ciała gromadzi się wokół niego w swetrze. Wełniaki, gdyby były Salartus musiałyby być jakimiś krewnymi skrzadeł.

Dziwnym zrządzeniem losu żaden z przedmiotów nie wzbudzał bolesnych doznań, a ciekawskie stworzonko dyskretnie próbowało obejrzeć większość tych umieszczonych na wierzchu.
***
Zapalone ślepia Maszyna oznaczały kłopoty. Kolejne, a minął ledwie dzień od wczorajszej bitwy. Skrzadło obawiało się kolejnego starcia, gdy Maszyn i ludzi było tutaj więcej. W dodatku Zaur z Bryflinem znów źle się poczuli.

-To twoi bracia, przemów do nich jakoś, uspokój ich. – szepnął wystraszony ognik – Nie mogą nas zobaczyć.

Skrzadło w plecaku zaczęło rozbijać się i wariować. Próbowało popchnąć dziewczynę, ale tylko rozpłaszczało się na przedniej ściance. Cloe była nie mniej zaniepokojona. Podejść ot tak do obcego samochodu, bez żadnego powodu, nawet zmyślonego. Potworkom wydawało się, że to takie proste. „Pewnie ich społeczność nie wynalazła zamków, a kawał szmaty zasłaniającej drzwi jest zbytecznym luksusem”. Czy miała czas, aby zrobić im teraz wykład jak złożone są relacje między ludźmi, nakreślić panujące wśród nich obyczaje? Czas niestety ciągle uciekał. Obdarzona próbowała w myślach przygotować wyjaśnienie, ale jak zwykle w takich sytuacjach presja robiła swoje i nagle wszystkie polskie słowa jakby odpłynęły z jej umysłu.

- Ale u licha co ja mam powiedzieć! – spanikowała – Z wami, stadkiem belzebubów. Cześć Ziemianinie, przychodzimy w pokoju?

Wystraszone skrzadło nie załapało ironii. Chyba nawet takie pojęcie nie istniało w języku tych stworzeń. Przejęte, z uporem próbowało namówić towarzyszkę. Pomagało jak tylko potrafiło, próbowało doradzać i podpowiadać. Niestety nie był to ich świat, znany mu tak dobrze.

- Szybko, powiedz, że jakiś Maszyna Cię wystraszył, albo zwierzę. Odezwij się i przeproś za hałasy zanim się rozejrzą. Przecież jeszcze nas nie widzą. – tłumaczyło szybko i zaraz dodało uradowanym głosem, jak dziecko, któremu nagle wydało się iż pojęło wszystko.

– I zostaw im coś w darze...daj to. – Cloe nie zdążyła spytać co jej wiaterek ma na myśli. Zaradny ognik już wypychał przez otwór w plecaku pewną rzecz…

Gdy dziewczyna odwróciła głowę zobaczyła zwisający cienki czarny pasek, z ozdobną koronką. Za nim z otworu wypadała już półkolista miseczka z przyszytymi dziwnymi, drobnymi kwiatami wyrzeźbionymi w tym samym materiale...

- Co ty robisz! – krzyknęła Cloe, czerwieniąc się. Zdołała jedną ręka pochwycić pasek stanika zanim wyrzucony dotknął ziemi i w tym samym momencie stracić nad sobą panowanie. Stanowczo wepchnęła część garderoby z powrotem przez otwór plecaka. Bynajmniej wcale się nie przejmując, czy aby nie uderzy przy tym skrzadła, przeciwnie wręcz z satysfakcją poczuła delikatny opór powietrza, gdy zdezorientowany Argo próbował przeciwstawić się zgarnięciu w miseczkę biustonosza.

- To moje osobiste rzeczy! – krzyknęla – Jak śmiałeś! Kto ci pozwolił…moje rzeczy, miałeś tylko siedzieć grzecznie! – opamiętała się, przyciszyła głos i zjadliwie syknęła - Żadna migająca kulka nie będzie mnie uczyć jak używać mojej bielizny, zrozumiałeś!? Co ty sobie myślałeś, zdajesz sobie w ogóle sprawę jak bym wyglądała spełniając tą prośbę? Nie? Więc posłu…cholera.

- Kto tam jest? Co się tu dzieje? – rozległ się męski głos ze środka kabiny tira.

- Cholera. Zajmijcie się Zaurem, niech tak nie wrzeszczy. Niech to diabli porwą.- powiedziała Cloe. Wzięła dwa głębokie wdechy i ruszyła w stronę kabiny, której drzwi właśnie się otwierały.
-
Kaworu
Raven wrócił zmęczony do jaskini.

Zmęczony, ale szczęśliwy. Przez cały dzień latał nad ziemią, z bezpiecznej odległości szukając ludzkich siedzib, a zwłaszcza stacji benzynowej, w której każda Maszyna mogła znaleźć dla siebie odpoczynek. W końcu, udało mu się ją znaleźć. Dlatego pomimo tego, że był padnięty, bolały go skrzydła i szyja od ciągłego rozglądania się na boki, był szczęśliwy i dumny z swojego odkrycia.

Jego duma wzrosła jeszcze bardziej, gdy okazało się, iż Gatti nie zdobyła żadnych informacji. Był jedynym, który mógł poprowadzić resztę…
~*~

Jak zwykle, ludzki świat groził Salartus samą ich obecnością w nim.

Kruk leciał na przedzie, prowadząc innych i wskazując im drogę. Krążył nad stacją, zastanawiając się, którą z Maszyn powinni wziąść, gdy nagle Zaur złapał się za brzuch, oznajmiając innym, że Bryfilion znowu ma problemy. Owszem, miał, a z nim także jaszczur, który zachwiał się i upadł na maskę ciężarówki. Jego krzyk bólu obudziłby zmarłego, nie wspominając o człowieku siedzącym wewnątrz Maszyny. Kruk nie musiał wiele myśleć nad tym, co usłyszał. Nawet mu, choć znał mowę Salartus, krzyk wydał się zwierzęcy, nie wspominając o kimś, kto kompletnie nie potrafił zrozumieć słów.

Jakby tego było mało, nikt nie wiedział, co uczynić. Krwistoczerwone oczy Ravena padły na ludzką kobietę, oczekując od niej pomocy. Kto jak kto, ale ona była na tyle bystra i obeznana z ludzką społecznością, iż powinna była coś wymyślić. Niestety, aktualnie wykłócała się z ognikiem o jakaś szmatę, którą ten wypchnął z jej plecaka.

Kruk zamknął oczy, wykonując parę stanowczo zbyt mocnych, ale za to uspokajających machnięć skrzydłami. Wszyscy, naprawdę wszyscy go wkurzali. Teraz, kiedy powinni działać szybko i sprawnie, stali się stadem dzieciuchów, nie potrafiących doprowadzić się do ładu i składu.

Czas spowolnił, gdy Raven skoncentrował się na równym, miarowym locie. Jego skrzydła wyznaczały czas w tym dziwnym układzie, wydłużając sekundy i zmieniając je w minuty. Mózg ptaka pracował z zwiększoną wydajnością, porównując szybko wszystkie plany, wyszukując dobrych i mocnych stron każdego z nich, aż został tylko jeden, ryzykowny i bolesny, choć dający wielką szansę sukcesu. O ile tylko ktoś inny pobiegnie po drewno, powinni odnieść zwycięstwo.

Gdy Raven otworzył oczy, zadziałał jak błyskawica. Jego głowa pochyliła się, a wraz z nią całe ciało, zmieniając Kruka Śmierci w czarny, żywy, aerodynamiczny pocisk. Szybko i zgrabnie, niczym pocisk zesłany na człowieka przez samą Śmierć, wylądował na właśnie otwierających się drzwiach ciężarówki. Przytrzymał dziób zamknięty, starając się powstrzymać ból wywołany spotkaniem się jego stóp z ludzkim materiałem. Jego oczy zalśniły upiornym blaskiem, gdy skierował je na właśnie wychodzącego człowieka.

Hipnotyzujące spojrzenie na kierowcę tira.
-
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline