Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2010, 20:49   #157
Eileen
 
Reputacja: 1 Eileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputację
Nagash Hex
Wejście do jaskini nie należało do najprzyjemniejszych. Przynajmniej dla istoty o tak wielkich skrzydłach. Kimblee mierzył się ze szczeliną dobrych kilkanaście minut, jednak w końcu sztuka przedostania się do środka, zakończyła się sukcesem. Ciemna, mroczna jaskinia nie kojarzyła się z niczym dobrym. Poza tym była niezbyt wygodnym miejscem dla Ala. Usadowił się gdzieś pod jedną ze ścian i otulił się skrzydłami. Po chwili jednak pojawiła się Spei, która najwidoczniej chciała pojednania z przedstawicielem swojej rasy. Spoczywając ciasno obok siebie zasnęli.
Gdy tylko się przebudził, wstał. Powoli i delikatnie, tak by nie budzić swojej siostry. Widząc, że i ona powoli się wybudza podszedł do niej, nachylił się i szepnął.

- Mam do Ciebie kilka pytań. Pierwsze z nich to dlaczego spoufalasz się z tymi brutalnymi Sadesyksami? Widziałem wczoraj jak coś do niego szeptałaś. Mam nadzieję, że nie był to plan "jak zabić dziewczynę"... Poza tym my jako Rosso Angeli musimy trzymać się razem. Tylko nie myśl sobie, że Twoje dziwne ubarwienie mnie odstrasza. Moc doświadczyła Cię straszną chorobą, jednak to próba dla Ciebie. Moc nigdy nie wydaje okrutnych wyroków. Takowe pojawiają się wtedy, gdy ktoś zawinił czymś strasznym, a w Twoim sumieniu nie wyczuwam nic złego.

***

Przy każdym kolejnym słowie Brata w Spei coś drżało. Nie dość, że raczył porozmawiać z nią dopiero teraz, po ponad 4 dniach spędzonych wspólnie w jednej drużynie, to jeszcze zwraca się do niej tak władczym tonem pełnym wyrzutu. Jakby miała być grzeczną anielicą u jego władzy. O nie! Po pierwsze widziała w jego oczach brak zupełnego szacunku zarówno do Sadeksysa, jak i do jej własnej osoby. Gdy padły słowa "dziwne ubarwienie" tym bardziej ją to zraniło. Słowo Moc wprawiło ją w zastanowienie. Więc nie był on jednym ze starowierców, co Spei uznała za jedyną zaletę towarzysza.

- Po pierwsze, Bracie... - powiedziała spokojnym i dumnym tonem prostując się nieco i opierając o ścianę. Zależało jej na ukryciu złości i negatywnych emocji. Wszak wszyscy członkowie wyprawy powinni współpracować i nie powinno być między nimi podziałów. - ...ten "brutalny" Sadeksys jak zauważyłeś jest równoprawnym członkiem całej wyprawy, jak ty, czy ja. Nie jest to twoją sprawą o czym z nim rozmawiałam, ani nie zamierzam ci tego zdradzać, z powodu twego zupełnego braku zaufania i szacunku do mej osoby. - powiedziała patrząc prosto w oczy brata rodu. - Secundo, wśród braci Salartus nie powinno być żadnych podziałów, gdyż to nie sprzyja efektywnej współpracy. Jeśli mamy znaleźć lustro, to musimy ściśle współpracować i ufać sobie nawzajem. Najbardziej sprzyjają temu przyjacielskie więzi. Nie rozumiem też twojej wrogości wobec Sadeksysa. Mi nic złego on nie uczynił, co więcej, pomógł uratować młodego Bryfliona i to w nie mniejszym stopniu niż ty. - odsunęła z twarzy jedno z kruczych piór, które przysłoniło na chwilę jej oko. Wplecione w warkoczyk zielonych włosów opadło lekko na bok. Cały czas patrzyła uważnie w oczy brata. - Nie życzę też sobie byś oceniał mnie przez pryzmat tego, co tylko ci się wydaje, iż o mnie wiesz. Choć i tak wiesz o mnie więcej niż ja o tobie. Wszak nie znam przecież twojego imienia. - uśmiechnęła się lekko otulając się skrzydłami. Chłód jaskini potrafił dokuczyć ciągle sennej anielicy. Złość odrobinę w niej minęła, jednak ciągle czuła się przykro z powodu słów brata.


Solf przełknął głośno ślinę i zamyślił się na moment. Tę sprawę można było rozwiązać na dwa sposoby. Prostszy, to tradycyjnie, czyli tak jak nauczył się na spotkaniach Starej wiary z Defero. Konflikty, kłótnie wyzwiska - nic skomplikowanego. Jeden sojusznik mniej, ale zawsze można było wykorzystać zaoszczędzony czas na pozyskanie nowych. Drugi, z pozoru podobnie wymagający, był uzależniony od czegoś, czego nienawidził każdy anioł - porzucenia dumy. Nie oszukujmy się, póki co to jego siostra miała lepsze notowania. Bądź co bądź zyskała lepszy kontakt z grupą, działała sprawnie i od samego początku, nie bacząc na przeciwności wręcz własną krwią okupiła szacunek i posłuch w grupie. On, dumny Solf Kimblee, póki co wykazał się przeżyciem walki z tymi śmiercionośnymi istotami - niczym więcej. A to z kolei oznaczało, że w tej słownej konfrontacji będzie musiał przyjąć defensywną rolę. Typowy Rosso nawet nie poświęciłby swego "cennego" czasu na zastanowienie i wybrał by pierwszą opcję. Jednakże Solf miał wątpliwości. Jakże to było typowe u buntowniczego Rosso. Poza tym Moc podpowiadała mu, że ta istota, choć kobieta i do tego naznaczona dziwną barwą, może być najcenniejszym sojusznikiem. Dlatego też podczas tej chwili zastanowienia wybrał opcję numer 2. Skrzeknął lekko i odezwał się cichym głosem:
-Błagam o wybaczenie Speo - skłonił się lekko, składając ręce na klatce piersiowej - Jestem Alphonse Solf Kimblee. To, że jeszcze nie rozmawialiśmy to poważny nietakt z mojej strony i jeszcze raz proszę o wybaczenie. Niestety z przykrością i wstydem muszę przyznać, że moja fałszywa duma, wyniesiona jeszcze z tych przestarzałych nauk, wzięła górę nad moimi manierami i zdrowym rozsądkiem. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się zmazać to jakże niedobre pierwsze wrażenie. - nie czekając na odpowiedź kontynuował - A co do mojego uprzedzenia do Sadeksysa: ja po prostu patrzę realnie na pewne sprawy. Czyż nie wiesz, że ta rasa ma we krwi pragnienie władzy i dominacji? Po prostu jestem przezorny - on szuka sposoby aby zostać najważniejszą osobą w tej grupie, aby zdobyć choć trochę kontroli. A my jako jedna rasa nie powinniśmy do tego dopuścić. Moja podejrzliwość i dystans do niego nie jest jednak równoznaczny z brakiem szacunku. I zgadzam się z Tobą, że jeżeli na tym świecie istnieje jakiś Sadeksys, któremu mógłbym zaufać to właśnie Lauhel. I wiem, że pomógł uratować dziecko, ale akurat to, że zrobił więcej niż ja to kiepskie porównanie. Wszak nie trudno zrobić więcej niż nic... - Al zamilkł i spuścił głowę ze wstydem.

Spei była poważnie zdziwiona słowami brata. Spodziewała się twardej walki, nieugiętego karku noszącego dumną i w sporej części pustą głowę. Pierwsza część wypowiedzi brata zasugerowała jej taką myśl. Teraz jednak nastroszone pióra wygładziły się na jej ciele i spojrzała spokojnie ku Bratu. Ostatecznie zachował się tak, jak każdy Rosso zachować się powinien. Odłożył dumę na bok, czym Spei zaimponował. Spoważniała, bowiem żartobliwy uśmiech jaki jeszcze przed chwilą gościł na jej twarzy, nie przystawał do gestu i słów, jakie zamierzała wypowiedzieć.

-Największa władzę ma ten, kto jej nie szuka. Więcej można zdziałać mając wielu przyjaciół i niejeden dług wdzięczności, niż mając siłę i wzbudzając strach. - Solf podniósł wzrok ku niej, zawachała się na chwilę - I... Ja też czasami bywam zbyt dumna. - dodała po chwili.
Miała szczerą ochotę spuścić wzrok i utkwić go w skrawku ziemii jaki pozostał między nimi. Zamilkła na chwilę patrząc ciągle bratu w oczy. Po chwili wyciągnęła przed siebie otwartą dłoń, dotykając iluzorycznej ściany między nimi. Ten stary gest rasy Rosso, wyrażał zarówno szacunek, jak i przyjaźń...
Kimblee zawahał się. Zdecydowanie nie docenił swojej siostry. To co mówiła, było mądre i w pewnym sensie zgodne z jego filozofią. Jednocześnie w tych kilku słowach pokazała jak zdobyła szacunek grupy. A potem nie bacząc na ich aktualne pozycje sama okazała mu szacunek i przyjaźń. To lekko zaszokowało Solfa - wychowany w społeczeństwie o bardzo rozbudowanej hierarchii i wielu regułach, nie spodziewał się, by ktoś kto ma posłuch i lepszą pozycję sam szukał pojednania z kimś słabszym. Zaiste przez tą anielicę przemawiała mądrość. I nowoczesne poglądy... Kimblee szybko powtórzył gest Spei i uśmiechnął się lekko. Ich dłonie zetknęły się, a mimo panującej ciszy, Solf wiedział, że zyskał nie tylko cenną sojuszniczkę, ale i być może przyjaciela. Al chciał coś powiedzieć, gdy...
Usłyszeli donośny głos Diabła, który najwyraźniej był w trakcie rozmowy z Legionem.

- Nie, i nie zamierzam budzić po kolei ich wszystkich. Na pieczonego feniksa, nie widziałeś może gdzieś Spei ? Gdzie się podziewa ta piękność. Gdybym nie był tak zmęczony, to może usadowiłbym się koło niej tej nocy, no szkoda no, że się też ten anioł nie utopił w błocie. Z tego co kojarzę spędziła noc pod jego skrzydłami. Chyba nie myślisz, że oni no, ten, tego.

Spei nie do końca wiedziała jak zareagować na słowa diabła wobec brata. Wybrała wariant najbezpieczniejszy, to jest, roześmiała się i spoglądając na Solfa dodała:
-Biedny, niewyżyty głupiec. - znów czarne, krucze piórko opadło jej na oczy i ponownie je odsunęła. Głos diabła rozbudził resztę towarzystwa wzbudzając nieco rozmów. Spei spoglądała jeszcze przez chwilę na Solfa, by na głośne stwierdzenie Legiona skupić na nim całą uwagę.

***

Po rozmowie z Feniksem Spei poczuła ulgę. Choć nieco wypoczęła tej nocy, postanowiła wykorzystać resztę wolnego czasu na odpoczynek. Diabeł, którego widziała kątem oka wydawał się być zajęty rozmową. Ułożyła się we wcześniejszym miejscu. Zasłyszała jeszcze rozmowę kobiety. Już po chwili Kruk i kocica szykowali się do drogi w poszukiwaniu "tych stacji benzynowych". Gatii wydała jej się dziwnie osłabiona. Owinęła się skrzydłami i zasnęła w zielonym kokonie. Solf był niedaleko, więc gdyby coś się działo, zbudzi ją. Przed snem mignęła jej jeszcze tylko myśl, że należałoby pomyśleć o jakichś zapasach dla drużyny. Wiele z idących razem stworzeń potrafiło wytrzymać nawet kilka dni bez jedzenia, jednak odniesione rany mogły jakoś wpłynąć na ten czas...

Przebudzenie należało do tych przyjemniejszych, wśród ostatnich dni. Leżała ciągle w pieczarze, tak jak zasnęła. Nie na piekielnej pustyni, ale na ubitej ziemi, od której bił chłód. Drzemka nie wydała jej się bardzo krzepiąca, jednak oczyściła umysł z wielu trosk. Słońce wpadało przez wejście do jaskini, prześwitując przez liście bluszczu. Spei leżała tak chwilę oczarowana tym widokiem. Słońce, coraz bardziej dążące ku krwistej czerwieni zachodu, barwiło swym światłem liście na kolor podobny do piór anielicy.

W jaskini siedziała już kotka. Nie za wiele widziała w półmroku, jednak zdziwił ją fakt, że nie odcinała się wyrazistą czernią od skał. Wróciła ze zwiadu. Widać, że ciągle potrzeba jej odpoczynku, może nawet jakiegoś leku. Nie wiedziała jednak na czym może polegać jej choroba. Porzuciła więc pomysł rozmowy z nią, bo byłaby ona bezcelowa. Ponownie utkwiła wzrok w wejściu do groty, mimo że nie wydało jej się tak czarujące jak uprzednio. Próbowała pochwycić jeszcze resztki snu, gdy przez listowie przebiła się czarna sylwetka Kruka. Parking dla tirów, jak nazwała siedlisko maszyn kobieta, napawał anielicę obawą. Maszyny oznaczają ludzi, zaś ludzie - kolejne kłopoty.

Droga nie była uciążliwa, lecz złościł ją brak obecności Skrzadła w powietrzu. Jego blask rozgoniłby półmrok lasu. Ludzka kobieta wykorzystała ufność ognika, by uwięzić go w swej ogromnej sakwie. Niebezpiecznie kojarzyło się to Spei z nieokreślonym losem wilczycy. Jednak sprawa ta odsunęła się na dalszy plan, bowiem ich oczom ukazał się plac pełen Maszyn. Stojąc na wzniesieniu mogli precyzyjnie określić plan działania. Na szczęście las osłaniał ich postaci przed wścibskim wzrokiem. Rozpoczęła się debata:
- Ten pomalowany w liście wydaje się być odpowiedni - powiedział Feniks, przyglądając się bacznie.
- Trzeba się jakoś oddzielić od cielska maszyny, gdy będziemy wewnątrz. Ludzkie dzieło może nam zaszkodzić. - stwierdziła anielica, rozglądając się za czymś w okolicy, co nadawałoby się do tej roli.
- Ten kolorowy stoi najbardziej na uboczu - szepnął Asco.
- Ten żółty jak oko Skorka wydaje się być większy, od tego liściastego. - zauważył Zaur.
- A ten z białymi znakami wydaje się być bardziej wytrzymały! - dodała Gatti!
- Bracia... - powiedział ciszej już Zaur.
Część grupy ciągle jeszcze kontynuowała żywą dyskusję o Maszynach, gdy Zaur począł skręcać się z bólu i mówić coś chaotycznie. Spei patrzyła na to zmrożona, próbując sobie przypomnieć rymowankę. Głupia wypowiedź diabła zmobilizowała jej pamięć do wysiłku, jednak w tej samej chwili Zaur z krzykiem stoczył się z wzniesienia. Rozległ się głuchy huk uderzenia o maszynę. Zaur wiercił się z bólu. Maszyna błysnęła lśniącymi ślepiami. Ognik mówił coś do kobiety, jednak tego nie słyszała. Schwyciła Solfa za dłoń, by lekko pociągnąć go za sobą.
-Pomóż mi, proszę. - powiedziała, puszczając go i rozkładając skrzydła.
Szybując, zleciała ku Zaurowi, który trzymając się za kokon wiercił się niezmiernie. Solf wylądował tuż za nią.
-Należy go przenieść, zaraz zbiegną się ludzie. Nie wierć się! - krzyknął w stronę Lykaryna i zerwał się, by pochwycić ciężkie cielsko towarzysza.
-Czekaj! - Spei już skupiona przywoływała moc, by nadać lekkość ciału. Dotknęła szponiastą dłonią Zaura i po chwili skinęła ku Solfowi.
Kimblee nie tracił czasu. Tym razem musiał brać czynny udział w akcjach grupy. Tym bardziej tych spektakularnych i ważnych - jak ratowanie dziecka. Szybko wsunął dłonie pod ciało Zaura i z lekkim wysiłkiem dźwignął ja do góry. Lekko spanikowany rozjarzał się w poszukiwaniu wrogów, jednak tych nie było. Nie czekając na sygnał wzbił się do lotu i ruszył w kierunku mrocznego lasu. Mimo mocy Spei cielsko nie było wygodne w transporcie. Jednakże Solf nie zwracał na to uwagi. Anonimowy obserwator mógłby pomyśleć, że anioł bardzo przejmuje się losem dziecka i Zaura i dlatego z takim poświęceniem ruszył na ratunek jaszczurowi. Jednakże prawda była inna - Al po prostu uznał to za świetną okazję do pokazania się, zyskania przewagi. Pewne sprawy nigdy się nie zmieniają... Alphonse wylądował koło jednego z drzew i delikatnie ułożył ciało Zaura na trawie. Następnie obejrzał się szukając wzrokiem Spei.
Nie traciła czasu. Kobieta już zmierzała ku wejściu do stalowej machiny. Spei zerwała się do lotu za bratem. Nie powinna być zauważona przez człowieka. W locie dołączył do niej Feniks. Machnęła dłonią ku Asco, który już zmierzał ku Lykarynowi. Wylądowała na skraju lasu wkraczając w ciemność gęstwiny. Niewiele dalej Solf ulokował potężne cielsko Zaura. Asco już tam był, gdy stanęła obok.
- Woda tworzy drewno. Drewno tworzy ogień. Ogień tworzy ziemię. - powtórzył Asco. Spei widziała jak chitynowym ciałem przytrzymuje silnego zaura razem z Solfem, by ten nie zmiażdżył kokonu. Mrówki uspokojone jego obecnością maszerowały regularnie po powierzchni kokonu. Spei niewiele myśląc rozgrzebywała tuż obok pazurami leśną ściółkę. pod warstwą liści i próchna była gliniasta ziemia. Zaur krzyczał z bólu, gdy kładła kolejne porcje ziemii na kokonie ubijając je lekko. Mrówki ustępowały przed jej palcami i rozprowadzały grudki gliny dookoła. Nie czuła nawet wstrętu wobec owadów, myślała tylko o dziecku. Zaur jęczał z bólu, ale był już nieruchomy. Solf pomógł jej jedną ręką poszerzając dół. Gdy Spei kładła ostatnią grudkę na Zaurze, zapytał zaniepokojony:
- Ogień powinien tworzyć ziemię, prawda? - spojrzał ku niej uważnie.
- Więcej już nie zdziałamy, resztę zostawiamy w szponach Feniksa. - spojrzała ku Hane, który wylądował przed Zaurem.
Kokon rożwietlił się płomieniem, który rzucił blask na dwójkę Salartus, trzymających Zaura. Ten uspokoił się. Spei rozłożyła skrzydła osłaniając ich przed wzrokiem ludzkim. Przynajmniej moja zieleń nas trochę zamaskuje. Blask bijący od kokonu i Feniksa nie jest aż taki mocny. Kobieta i inni jakoś muszą sobie radzić. Teraz wszystko w rękach Losu. Może dziecko przestało się już wiercić, bo odeszło z tego świata? - zatrwożona spojrzała ku kokonowi - Czemu też mrówki nie mogły pochwycić drobin ziemi, gdy Zaur leżał z nami w pieczarze?

Spea użyła Lekkości
Solf użył Lenistwo

kabasz

Nigdy nie lubiłam mandarynek. Uważam ich smak za mdły i niedojrzały a zapach tego małostkowego owocu przyrównać można tylko do spoconych skarpetek robotnika dróg publicznych. Dziwiło mnie od zawsze to jak ludzie potrafili wychwalać smak tej marnej podróbki pomarańczy i szczerze to właśnie ten fakt – wdychania paskudnego zapachu tego owocu - uważam za najgorszy w moim piekle. Czy nie powinno być tak, że po śmierci człowiek trafia do gorącego miejsca pełnego nagich umięśnionych mężczyzn ? Fakt wbijali by rozżarzone pręty w moje nagie ciało, jednak byłoby już to z pewnością dużo bardziej przyjemne niż wdychanie tej brei wydobywającej się z każdego zakątka mnie samej.

Jak ja nie znoszę mandarynek.

Viktoria była rozżalona, wściekła, ale ponad wszystko sfrustrowana. Nie przeszkadzał jej fakt bycia martwą, fakt iż mogła podglądać onanizujących się pod prysznicem mężczyzn sprawiał, że ów stan uważała za swego rodzaju błogosławieństwo. Szczególnie przyjemne było podpatrywanie mężczyzny odpowiedzialnego za jej śmierć. Fakt, że ów kutas miał przyrodzenie mniejsze od jej kciuka sprawiał, że czuła do niego jeszcze większy sentyment.

Ci z małym przyrodzeniem wszak płacili najwięcej.

Dzisiejszy wieczór tak naprawdę należał do niej. Był o niej. I dla niej został zorganizowany. Szła tuż za Jenny kiedy ta wpraszała do środka swoich pierwszych gości marząc o tym aby owa suka potknęła się o wejściowy stopień i złamała obcas. Głupia pinda uważała się za celebrytkę dzisiejszego wieczoru. Pragnęła władzy, pieniędzy i poklasku podstarzałego piernika, któremu nigdy nie stawał bez użycia jej umiejętności. A musiała się przy nim natrudzić. Zapewniam was, że musiała. Jej dar rozwinął się bardzo pod wpływem sesji z owym mężczyzną. Gdy go spotkała po raz pierwszy jego popęd seksualny mogła przyrównać do trupa. Rozkładającego się trupa. Furgler był zimny, oschły i nieobecny nawet wtedy gdy wypróbowała na nim swoje najlepsze sztuczki. Dziś nie dziwiło już ją dlaczego.

Wszak tylko pozbawiony ludzkich uczuć kutas mógł robić innym ludziom to co on zrobił jej.

Po cichu odliczała minuty do rozpoczęcia aukcji. Właściwie miała nadzieję, że zacznie się ona jak najszybciej. Im szybciej sprzedadzą jej dar którejś z gromadzących się tutaj osób tym szybciej będzie mogła poobserwować próby jego użycia. Ciekawiło ją to odrobinę. Co więcej Viktoria zawsze pragnęła uwagi mężczyzn a dzisiaj zdobędzie ją całą. Tylko dla siebie.

Do rezydencji wszedł wysoki postawny mężczyzna, którego poznała od razu był jej stałym wiernym klientem. Pieszczoszek – jak zwykła go nazywać miał wybujałą fantazję i lubił gdy uczyła go nowych zabaw. To ona pokazała mu gdzie znajduje się męski punkt g. Kiedyś dla zabawy poprosiła go aby zlizał z niej wszystkie soki, z nieskrywaną frajdą przyszło jej przyciśnięcie jego głowy do jej muszli i przytrzymanie na tyle długo aż biedaczek posiniał na twarzy. Choć prawie stracił przytomność pozwoliła swym umiejętnościom przepłynąć przez jego ciało powoli lecz intensywnie doprowadzając go do błogiego stanu ukojenia. Pieszczoszek bywał taki uroczy, a teraz tymi samymi ustami zwilżał dłoń tej suki.

Ciekawe czy domyślała się z jakimi ludźmi zaczyna interesy ?

Do rezydencji wchodzili kolejno przedstawiciele największych firm i koncernów w większości dobrze znanych Viktorii. Choć było też wiele niepotrzebnego tłumu, który miał służyć za rozproszenie uwagi mediów. I niejako test wprowadzający dla Jenny. Furgler bywał kreatywny tego nie mogła mu odmówić. Sprytnym sprawdzianem umiejętności jego prawej ręki było zaaranżowanie w jego rezydencji aukcji daru. I to tak aby nikt niepowołany się o tym nie dowiedział.

Prawie jej to imponowało.

Możecie myśleć o Viktorii co chcecie. Może i jej sposób myślenia może szokować a nawet wywoływać oburzenie wśród bardziej konserwatywnych ludzi. Nie zawsze taka była, nie zawsze w jej sercu pełno było żalu zmieszanego z ludzką potrzebą bycia zaakceptowaną. Wulgarność i obcesowość przyszła z czasem, jako młoda dziewczyna mimo tego, że mieszkała w bidulu cechowała się serdecznością optymizmem i wiarą w lepsze jutro. Właśnie taką zapamięta ją jej brat – Peter.

Rose w towarzystwie Nika wchodzili do rezydencji razem, zgodnie z planem ustalonym poprzedniego wieczoru. Przy wejściu Jenny przywitała prasę serdecznym uśmiechem wskazując drogę do sali balowej, w której miała odbyć się aukcja. Żałujcie, że nie mogliście zobaczyć miny Viktorii gdy ujrzała jej najlepszą przyjaciółkę z okresu młodości w towarzystwie Nika wchodzącego na imprezę w której miała się odbyć licytacja jej umiejętności.

- Rose ?! Co ty tu kurwa robisz ?! - Wykrzyczała kobiecie w twarz. - Rose poczuła lekki powiew zimnego wiatru rozwiewający jej włosy.

Viktoria przyjrzała się uważnie Nikowi i z nieukrywaną dezaprobatą stwierdziła.

Kobieto. Dlaczego sobie to robisz ? Stać cię kochana na dużo lepsze ciacho.

Zaintrygowana przybyciem na imprezę swojej przyjaciółki Viktoria ruszyła za nią i Nikiem w kierunku sali balowej. Przysłuchiwała się uważnie każdemu wypowiadanemu przez nich słowu. Nie odstępując Rose ani na krok.

Dobrze, że nie widział ich wtedy King. Mógłby być to dla niego prawdziwy szok obserwując Rose i Nika w towarzystwie półnagiej kobiety, okrytej jedynie w czarny płaszcz i czerwone skórzane rękawiczki.

Johny wraz z Karen przyjechali do posiadłości prawie jako ostatni. Była już za dziesięć ósma kiedy przybyli do rezydencji. Ich wspólna przypadłość miała okazać się kluczowa w poszukiwaniach świeczki. Jednak wpierw Johny musiał zmierzyć się z swoimi najskrytszymi lękami. Całe szczęście, że koło siebie miał Karen. Przed wejściem do posiadłości stali zaciekawieni powracający, nie tylko Viktoria miała tą wątpliwą przyjemność znajdować się w tym budynku. Budynku w którym została zabita.

Na pięknie obstrzyżonym trawniku para zakochanych w sobie duchów przyglądała się przyjeżdżającym pod rezydencje wielmożnym tego świata. Oboje byli obdarci ze skóry, z nienawiścią sączącą się z spojrzenia wpatrywali się w młodego człowieka, który przyjechał tuż za Obdarzonymi. Karen i John wyraźnie słyszeli toczącą się dyskusję.

- Myślisz, że zakupi jej umiejętność ? Jest z nich wszystkich najbardziej pazerny.
- Nie sądzę, on lubi przydatne umiejętności. Jest pragmatyczny – powiedział mężczyzna.
- Żałuje, że nie mogliśmy nic wtedy zrobić. Ciekawe jak długo będziemy musieli patrzeć na to jak Furgler zabija na naszych oczach kolejne osoby. I po co ? Dla durnej żądzy władzy i pieniędzy. Jego siostrzenica nie jest lepsza. Zorganizowała to przyjecie niemal tak wytwornie, że jestem w stanie uwierzyć w to, iż nie handlują tutaj ludzką śmiercią.

- Wchodzimy do środka ? - Zapytał mężczyzna.
- Nie nie chce tam być, wolę pooglądać zachód słońca. Tak rzadko możemy go obejrzeć tylko we dwoje.

Mężczyzna objął partnerkę czule dotykając odkrytych mięśni jej brzucha. Krew wylewająca się z rany przenikała przez jego palce mieszając się z jego własną. Gdyby nie widok dwóch pozbawionych skóry ciał okazujących sobie uczucie, można by nawet pokusić się o stwierdzenie, iż była to romantyczna scena.

Ciekawe czy Obdarzeni wysłani na misję przez Bena myśleli podobnie ?

Salartus

Cloe sama nie wiedziała, co powinna powiedzieć człowiekowi, który wyszedł z kabiny tira. Postanowiła improwizować, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że w jej wypadku improwizacja zawsze prowadziła do nieumyślnego spowodowania śmierci niewinnych ludzi.

- Przepraszam, nie uwierzy pan co mi się dzisiaj przytrafiło. - Zająknęła się wypowiadając ostatnie słowo. Podchodząc nadal z plecakiem podróżnym na plecach próbowała zachować spokój wiedząc, że ognik jest tuż obok a człowiek nie zareaguje spokojnie na sam widok wiaterka.

- Mój chłopak zostawił mnie samą dwa dni temu w tej dziczy. Stwierdził, że podrywałam jakiegoś obcokrajowca i jestem nikim więcej jak ladacznicą. Proszę sobie wyobrazić. Ja ?!

Zszokowany mężczyzna pokręcił z niedowierzaniem głową, chcąc się rozbudzić, i sprawdzić czy aby nie śni. Zauważył wystający z plecaka kobiety biustonosz i mimowolnie pomyślał, że ładnie by na nieznajomej leżał ów aksamitny czarny stanik.

- Jakbym mogła prosić o pomoc byłabym ...

Nie zdążyła dokończyć zdania, gdyż przyleciał koło nich kruk, usiadł na masce samochodu i ze zdziwieniem stwierdził, że nic go nie boli. Pomimo tego, że jeszcze ubiegłej nocy ból jaki doznał siadając na metalu był odurzający.

Spojrzał on w oczy mężczyzny używając hipnotyzującego spojrzenia a Cloe modliła się w duszy aby nic złego się nie stało. W gruncie rzeczy wymyśliła całkiem dobrą bajeczkę i mogła załatwić tą sprawę bez pomocy swoich nowych znajomych – była tego całkowicie pewna.

- Otworzy pan naczepę teraz dla nas, i zawiezie nas do miejsca któremu panu wskażę – Powiedziała kobieta.

Kruk ze zdziwieniem stwierdził, iż nie musiał mieć kontaktu wzrokowego by czuć władzę nad człowiekiem. Kierowca posłusznie udał się na tył tira. Otworzył drzwi na oścież umożliwiając wejście do środka zebranym Salartus.

Do wnętrza Tira nie oglądając się za siebie wszedł Puryfik, diabeł oraz sadesyks wraz z gatti.

Spei obserwowała jak Zaur wił się z bólu kiedy ta nakładała mu glinę na skorupę kokonu. Zaniepokojony przypomniał sobie, że to ogień powinien tworzyć ziemię. Po czym dodał przerażony.

- Popełniłem błąd to drewno tworzy ogień a dopiero ... To właśnie wtedy Spei zrozumiała co się stało, to ona przyczyniła się do śmierci rasy Bryfiliona. Jednak nie mogła już nic zrobić. Zaur złapał się za kokon i krzyknął przerażony.

Kokon wybuchnął.

Ogień roztoczył się wszędzie dookoła Salartus prósząc iskrami na suchą czciułke leśną. Feniks zdążył jedynie zakryć swym ciałem zszokowaną anielicę. Asco spalił się żywcem. Solf zdołał jedynie wzbić się w powietrze unikając płomieni. Całe szczęście, że jeszcze nie dawno użył odpowiednich zdolności. Dzięki nim mógł tak szybko zareagować.

Stało się też coś jeszcze. Połączeni jedną duszą od momentu rytuału diabeł, unifiks oraz spei wszyscy od pamiętnego dnia wyjścia na powierzchnię stracili życie. Anielica mogła poruszać się i żyć tylko dlatego, iż żył Unifiks. Teraz w wyniku źle przeprowadzonego procesu inkubacji Bryfiliona i on stracił swe życie. Powodując nieoczekiwane rezultaty.


Spei legła nieprzytomna na palące się poszycie leśne. Solf niewiele myśląc zanurkował w kierunku swej siostry, podniósł ją uważając na jej bezwładne ciało i ruszył w kierunku Maszyny. Krzycząc do Feniksa

- Im już nie pomożemy, zaraz zjawią się tu ludzie, musimy uciekać !

W tym samym czasie diabeł ciężko rąbnął w stojące na tirze towary. Zapakowane w skrzyniach puszki dźwięcznie zmiażdżyły się pod naporem jego cielska.

Cloe nie mogła uwierzyć w to co się stało dookoła niej. Te istoty były bardziej podobne do niej niż myślała.

- Wsiadajcie wszyscy do środka, kruku ani mi się waż myśleć o czymkolwiek innym niż dojechanie na miejsce. Cholera Wiaterek potrafisz się posługiwać tym kompasem ? Czy drogowskazem, jak się to zwie !?

Dziewczyna usiadła na miejscu pasażera, kruk przysiadł na jej ramieniu wpatrując się cały czas w człowieka z trudem utrzymywał go na smyczy. Działo się dookoła nich zdecydowanie zbyt wiele.


Ruszyli z impetem prosto przed siebie. Dookoła kolejni kierowcy budzili się zaniepokojeni tym co działo się dookoła.

To tyle jeśli chodzi o ciche rozpoczęcie poszukiwań lustra.


Tylko Feniks miał wiedzę o tym co przeżyła Anielica, gdy zauważył ciało diabła leżące na dnie przyczepy, zrozumiał, że to co działo się z kobietą miało powiązanie z jej sekretem. Możliwe, że tylko on był w stanie jej teraz pomóc.

Spei obudziła się ponownie w dobrze znanym jej miejscu. Ciepły piasek drażnił jej stopy. Zapewne diabeł również jest gdzieś tutaj.
 
__________________
Zapomniane słowa, bo nie zapisane wierszem...
Eileen jest offline