Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2010, 20:52   #158
kabasz
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Glyph
Ognik delikatnie wypchnął stanik i ponownie zrobił sobie obserwacyjną dziurę. Zauważył jak Anioły zabierają Zaura, a wraz z nimi wędrują Feniks i Asco. Tym bardziej więc wstrząsnęły nim odgłosy nagłej eksplozji. Nie widział co dokładnie się stało, przez szparę jedynie płomienie były bardzo wyraźne. Zanim wystraszony zdecydował się wyskoczyć, by sprawdzić co stało się z przyjaciółmi, znalazł się już w kabinie. Dopiero tam, wywołany przez Cloe, zgarnął Drogowskaz i wyszedł z plecaka wciąż obleczony w maskujące barwy oliwkowego sweterka. Ułożył go na wierzchu plecaka i jak kot zagrzebał w nim wystawiając tylko czubek ciała. Ognik uznał za ważniejsze stłumienie swego światła, choć naturalnie bał się rekcji dziewczyny. Wcześniej wyciągnął jakiś mały sznurek i od razu rozpętał burze, co stanie się gdy teraz wyciągnął mnóstwo takich połączonych ze sobą sznurków wolał nie myśleć.

Pytanie o Drogowskaz zaskoczyło Argo. Czemu pytała właśnie jego, mówił przecież, że ma mniej doświadczenia niż Wallow i Hane. Czyżby, nieprzyjemna myśl przemknęła przez umysł skrzadła, czyżby zginęli? Zamarł nie mogąc uwierzyć o czym właśnie myślał. Wpatrywał się w kompas. Czy możliwym było, by obsłużył go ktoś inny niż Wallow. Przecież skrzadła choć tak podobne do swych pobratymców Asco różniły się od nich znacznie. Obie rasy były rozbite zewnętrznie, ale tylko wśród Asco rozbicie obejmowało również wnętrze. Tysiące drobnych owadów tworzyło zbiorowość wokół Matu. Rozmawiali z samymi sobą, jak i z innymi, łączyli się i rozłączali jakby wszyscy byli jednością. Skrzadła tak nie potrafiły i nic w tym dziwnego. Piasek i skały które wybrały na swe ciała nigdy nie miał chęci na dłuższe rozmowy.

Spojrzał w twarz Cloe, dziewczyna oczekiwała od niego potwierdzenia. Nie chciał jej zawieść. Nie chciał zawieść nikogo. Zaświszczało gdy ognik westchnął głęboko, skupił się nie wiedząc co chciałby tym osiągnąć. Właśnie wtedy poczuł to. Coś wielkiego, co dodało mu pewności siebie.

- Tak potrafię nas zaprowadzić do dobrego miejsca - skłamał - Powinniśmy podążać tam po lewej, na przodzie.

Ognik, chociaż kłamał był stanowczo przekonany, że podąża we właściwym kierunku i bardzo był tym podekscytowany. Tak na prawdę nie dowiedział się niczego od owadów, ale wyczuł z daleka ogromną energię. Tak wielką, że przyćmiła jego zmysły i nie wychwycił jej od początku. Nie znał żadnego skrzadła które emanowałoby tak silną aurą. Oznaczać to mogło tylko jedno...podróżnicy. Podróżnicy z gwiazd, skrzadła wędrujące po niebiosach. Wróciły! Argo nie miał wątpliwości. Tylko kierując się w ich stronę otrzymają niezbędną pomoc.

*Skrzadło kłamie w sprawie Drogowskazu i chce skierować ekipę w stronę najbliższego źródła promieniowania elektromagnetycznego np. elektrowni, stacji transformatorowej, miasta pełnego elektromagnetycznego smogu, źródła pobliskiego wybuchu bomby atomowej itp.
�-
Rewan
W szoku? O tak.

Zdziwiony? Nawet bardzo, choć wiedziałem, że wszystko może się stać. Wszystko miało zadziałać...

Czy już rozumiesz? W głębi serca czai się odpowiedź, lecz nadal nie mogę jej poskładać.

A po co to wszystko?

...

Feniks nawet nie pamiętał jak znalazł się w dziwnym metalowym pojeździe. Wiedział, że ten nie napawa go ciepłymi uczuciami. Czuł jak skręca mu się jego ptasi żołądek, jakby zaraz miał zwrócić swój obiad (co było na obiad?). Teraz przysiadywał koło Spei, wpatrując się w nią. Wiedział, że to on zna odpowiedź i tylko on może ją uratować. Wszystko dzięki wiedzy, jaką odziedziczył od niej. Ale nadal siedział przy niej i nie wiedział co z tą wiedzą począć. Niedawno poprosił Asco, by ten wysłał posłańca do feniksów po pióro. Asco zrobił to, czym Feniks zobowiązał się na dług wobec niego. Lecz teraz Asco nie ma! Nie ma go, więc czy istnieją jego posłańcy? To osobne formy życia, ale czy mogą działać bez ciągłego wpływy Asco? I dług wobec niego... Teraz już nie istnieje. Istnieje tylko misja, z której mogą nie wrócić....

Czy wraz z niepowodzeniem tej misji, rasa Salatrus upadnie?

-Bracia i siostry! Wysłuchajcie mnie teraz, błagam! Spei grozi śmierć, a ma wiedza nie zdoła jej uratować. Połączmy umysły, niczym pojedyncze promyki światła w jeden duży promień, któremu żadna przeszkoda nie straszna. Uratujmy Spei, przynieśmy jej zbawienie. Inaczej nasza misja ostatecznie upadnie! Słuchajcie...
*

-...czy teraz rozumiecie? Rozumiecie, że diabeł musi zginąć?
�-
Kaworu
Kruk spoglądał Cloe prosto w oczy.

Nagle, zaczął wątpić, czy ich misja ma jakikolwiek cel, i czy dobrze postępują. Od samego początku miał inny plan niż reszta, ale jako, iż musieli pracować w grupie, postanowił się podporządkować. Wiedział, że powinni szukać recepty na stworzenie Lustra, a nie samego przedmiotu. Był mądry, najpewniej stanowił najmądrzejszego przedstawiciela Salartus w swym pokoleniu, nawet, jeśli się tym nie chwalił i często tego nie było widać po jego wypowiedziach. Wystarczyło spojrzeć w jego krwistoczerwone oczy, by dostrzec w nich błysk inteligencji w chwilach, gdy zagłębiał się w sobie w poszukiwaniu odpowiedzi.

Teraz jednak, wyjątkowo, postanowił zagłębić się w Cloe. Kobieta była naprawdę wyjątkowa. Bystra, zaradna, nieskażona, zupełnie różna od innych z ludzi. Ale najbardziej wyjątkowe było w niej to, jak działała na innych z jego rodziny. Sama jej obecność uzdrawiała, przywracała siły, sprawiała, że Salartus znajdowali w sobie nowe siły. Chroniła ich przed toksycznym Maszyną, którego sam dotyk wcześniej zadawał Ravenowi ból. Dzięki niej mógł z niezwykłą łatwością manipulować ludzkim umysłem, nawet nie utrzymując kontaktu wzrokowego z mężczyzną, którego trzymał w swych mentalnych sidłach.

Żyjemy tylko dzięki niej

Jedna prosta, oczywista wręcz myśl zawisła w umyśle Kruka Śmierci, napawając go lękiem. Co, jeśli stracą tą wyjątkową kobietę? Nie chodziło tylko o to, co poczną w obcym, niebezpiecznym świecie bez przewodnika i kogoś, kto mógłby bez żadnego problemu podejść do innych ludzi. Istniała spora szansa, że Cloe była jedynym przypadkiem „czystego” człowieka w całej swojej rasie. Prawdę mówiąc, jej cechy psychiczne i zdolności czyniły z niej bardziej Salartusa niż innego człowieka. I było prawie pewne, że zdawała sobie z tego sprawę.

- Wiesz, czego szukamy?- spytał, dalej spoglądając prosto w oczy kobiety- Lustro Amandy to legendarny artefakt, który może zwrócić naszej rasie świetność. Wiesz dobrze, że inni z Twojej rasy są dla nas trucizną, cokolwiek, co stworzyły ludzkie ręce przynosi nam ból, cierpienie, a w końcu prowadzi do naszej śmierci. Wedle legendy, Lustro zostało ofiarowane pewnej nimfie, gdy ta zapałała żarliwą miłością do istoty wywodzącej się z ludzkiego plemienia, do człowieka. Brudnego, trującego, mogącego zabić samą swoją obecnością. Amure, Opiekunka, zlitowała się nad nimfą i stworzyła Lustro, by zmienić ją w ludzka kobietę. Dzięki temu ich miłość mogła zakwitnąć. Chcąc chronić prywatność nimfy, Amure ukryła Lustro przed innymi Salartus. Wiemy jednak, że ojciec naszej bohaterki niepokoił się o nią, i przeczuwając, iż dzieje się coś dziwnego, udał się do jej domu. Spojrzał w Lustro, i nagle znów stał się młody, po to tylko, by za chwilę również stać się człowiekiem. Sądzimy, że Lustro może być lekiem, który uchroni nas przed ludzkością. Nie o tym jednak teraz chcę z Tobą pomówić…

Raven wykonał pauzę, zastanawiając się, czy czasem to, co chce powiedzieć, nie jest jakimś szaleństwem. Doszedł jednak do wniosku, iż jego teoria jest jedynym logicznym wyjaśnieniem zjawiska, z jakim miał do czynienia.

- My, Salartus, mamy w sobie magię. Każdy z nas, od największego do najmarniejszego, niezależnie od tego, jak bardzo zdajemy się być żywi lub martwi, piękni lub brzydcy, groźni czy nieszkodliwi. Magia przenika nasze skóry, łuski, pierze, którym obrastamy. Jest w naszych ciałach, w naszej krwi, kościach, ale przede wszystkim w naszych duszach. Nawet, jeśli nie chcemy tego przyznać, to jesteśmy zasadniczo tym samym. Nasza magia jest nami i nic nie może tego zmienić. Nic. To same jestestwo naszego bytu. Myślę, że Amanda, bo tak było nimfie, dalej była Salartus. Mogła stracić swoje moce, zmienić wygląd, stać się człowiekiem, ale wątpię, by zmiany dotknęły jej ducha. Sądzę, że pozostała czysta do samej swojej śmierci. I podobnie jak kształt dzioba czy odcień piór, który czasem dziedziczymy nie po rodzicach, lecz dziadkach czy dalszych przodkach, jej magia mogła przechodzić przez krew z matki na córkę, przez wiele lat pozostając w uśpieniu, objawiając się co najwyżej wyjątkowym umysłem u ludzi z rodu Amure. Krew jednak, jak i samo życie, ma tą niezwykła właściwość, iż jest nieprzewidywalna, nikt nie może stwierdzić, jakie dary otrzymamy od naszych przodków i kiedy się one w nas rozwiną. Mówiąc krótko, uważam, że jesteś potomkinią Amandy. Co więcej, widzę, iż jesteś w stanie uzdrowić naszą rasę. Będzie dla mnie zaszczytem móc przetransportować Cię bezpiecznie do naszych jaskiń- oznajmił.

Kierowca obrócił kierownicę, gdy Maszyna zmieniła pas i zaczęło jechać w stronę, z której Salartus zaczęli swą wędrówkę.

- Proszę, nie traktuj tego jako porwania, będziesz traktowana z wszelkimi honorami. Po prostu zbyt wiele zależy od tego, czy przybędziesz cała i zdrowa do naszych leż. I proszę, nie kłam, iż wolisz zostać w tym świecie. Prawie natychmiast zgodziłaś się ruszyć z nami, zaraz po tym, jak okazało się, że nie jesteśmy zagrożeniem i Twoje moce na nas nie działają. O ludziach wiem jedno, zawsze występują w stadach i trzymają się swoich. Ale Ty wolałaś pójść z nami. Pozwól więc, iż odwdzięczę Ci się za wszystko, co zrobiłaś dla nas do tej pory i spełnię Twoje marzenie. Żyjemy w harmonii z naturą, ale także z samymi sobą, mając przy okazji rozbudowane społeczeństwo. Istnieją dziesiątki różnych Salartus, a wszystkie one będą Ci wdzięczne za ratunek, jaki z sobą przyniesiesz. Czy ludzie, od których tak szybko uciekłaś, dadzą Ci lepszą ofertę?- spytał z nieco zjadliwą nutką w głosie. Gdy tylko zdał sobie z tego sprawę, westchnął i spojrzał na Cloe przepraszającym tonem.

- Wybacz, to nie miało mieć takiego wydźwięku. Spójrz jednak, jedyne co przy sobie masz to torba podróżna, którą nosisz na plecach. Jesteś naprawdę wyjątkowa w skali całej swej rasy, a mimo to prowadzisz zwykłe życie. Mam wrażenie, że inni ludzie Ci nie służą. Nie są tak czyści jak Ty, tak niewinni, tak nieskalani. Prawdę mówiąc, żal mi Cię, dorastając wśród nich, nigdy nie mogłaś zaznać tego, co my stworzyliśmy w naszym własnym świecie. Ale nie martw się, teraz to się zmieni. Dla nas będziesz kimś więcej niż włóczykijem. Kimś znacznie więcej.

Dopiero, gdy Kruk wyjaśnił to kobiecie, przy okazji także porządkując sobie pewne rzeczy w głowie, uznał za stosowne ustosunkować się do słów Feniksa. Może się to wydać dziwne, ale Kruki Śmierci inaczej patrzyły na pewne sprawy. Śmierć Bryfiliona, Unifixa, którego Raven zdążył polubić i Spei była wielką strata, ale działała na Kruka motywująco. Tylko mu uświadomiła, jakie powinny być jego priorytety i co może stać się z całym gatunkiem, jeśli nie zabierze Cloe do Opiekunek.

- Feniksie, jeśli to, co mówisz, jest prawdą, myślę, że sam najlepiej wiesz, co trzeba zrobić. Zdaję się na Twą mądrość, która sięga lat, o których moja rasa ma ledwie mgliste pojęcie. Ja sam mam już zajęcie- stwierdził, wskazując swoją głową na kierowcę Maszyny.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline