Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2010, 20:53   #159
Eileen
 
Reputacja: 1 Eileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputację
Lirymoor
Wysiadając z samochodu Karen ze wszystkich sił starała się wyglądać jak dama. Ale i tak niemal zabiła się o własną suknię. Na szczęście zdołała przytrzymać się drzwi i zamaskować wpadkę.
Dziecko z lasu. Upomniała siebie kręcąc głowa z dezaprobatą. Zawsze szczyciła się tym określeniem. W naturze odnajdywała siłę i spokój. Niestety teraz czuła się zupełnie obco i nieelegancko w nowej roli.
Dziwnie było iść znów tym ogrodem tym razem po ciemku i materialnie. Czuła się nieprzyjemnie bezbronna patrząc na tłumy duchów kręcące się nieopodal. Co i raz zerkała jak Johny znosi taki nawał istot których się przecież bał. Gdy byli już blisko wejścia dziewczyna usłyszała rozmowę która sprawiła, że zimne dreszcze przebiegły po jej i tak już zanadto wystawionych na zimno plecach.
Mówiła para obdartych ze skóry duchów które przysiadły na ławeczce patrząc sobie romantycznie w oczy.

Karen przystanęła kilka kroków od ławki słuchając rozmowy powracających. Uporczywie starała się nie zerkać w ich stronę co chwila. Nie mogła spalić swojej przykrywki już na "dzień dobry". Widok dwóch obdartych ze skóry istot w przy tak ludzkich i tkliwych czynnościach wydał się kobiecie makabryczny ale i rozczulający zarazem. Jednak nie ich wygląd a słowa zaciekawiły ją bardziej. Niewiele myśląc spojrzała wpierw na swoją sukienkę, potem na Johna po czym skrzywiła się nieznacznie.
- Zaczekaj chwilę, chyba pobrudziłam sukienkę - powiedziała po czym szepnęła. - Na miłość Matki Ziemi nie rób żadnych scen.
Po chwili już była w drodze do ławki na której rozwaliła się para duchów. Wiele już w życiu widziała, zarówno z racji swojego daru jak i zajęć z anatomii na uczelni. Dlatego łatwiej było jej opanować torsje. Poza tym wciąż starała się na nich nie gapić, jeśli na zewnątrz były kamery mogłoby to jej napytać biedy.
- Państwo wybaczą, że przeszkadzam i formę w jakiej to robię ale boje się, że teren jest monitorowany. Ale o co chodzi z handlowaniem ludzka śmiercią?

Karen jeszcze nigdy nie widziała tak zszokowanych Powracających jak siedząca obok niej para. Mężczyzna otworzył usta chcąc wymówić chociaż przysłowiowe "Dzień dobry". Jednak nie był w stanie. To kobieta miała w sobie więcej zimnej krwi.
- Widzi nas pani?! - Wybełkotała zaskoczona kobieta.
- Musi pani stąd jak najszybciej uciekać! Czy pani nie zdaje sobie sprawy z tego co oni z panią zrobią, jak tylko dowiedzą się o tym, że pani także ma dar. Nie może pani tu pozostać ani chwili dłużej. Haroldzie powiedz jej coś na Boga

- Widzę, słyszę może nawet mogłabym dotknąć - stwierdziła Karen wyjmując z torebki chusteczkę by udawać, że czyści sukienkę, szal opadł z jej ramion odsłaniając skórę przed zimnym wiatrem. - I nie mogę uciekać, tam jest coś od czego zależy życie mojego przyjaciela. Więc byłabym wdzięczna gdyby mi państwo wyjaśnili co się tutaj dzieje.

- Kilka dni temu zakończyli wydobycie kolejnego daru do swojej kolekcji. Daru niejakiej Viktorii Light. Biedna kobieta błąka się teraz po rezydencji myśląc, że jak oddadzą esencję innej osobie to przeniesie się wraz z nią do innego lepszego miejsca. Prawda jest taka, że skazana jest na przebywanie tutaj jak my wszyscy. Dzisiaj ma odbyć się aukcja jej umiejętności. W czasie aukcji niby drogocennych dzieł sztuki zostanie wyłonionych pięć osób, które dadzą najwięcej za bilety wstępu do elitarnej części aukcji. Ceny wahają się od pięciu do dziesięciu milionów dolarów. Potem wyłoniona piątka idzie wraz z gospodarzem do piwnic rezydencji. Tam trzyma Furgler swoje najcenniejsze eksponaty.
- Tam nas zabija. - Powiedział mężczyzna. - Czeka aż wykrwawimy się na śmierć bo tylko wtedy esencja daru może wyjść z człowieka. To jedyny sposób jaki znają aby przejąć nasz dar. Na pani miejscu uważałbym jeśli chce pani żyć, lepiej niech pani ucieka. Żadna przyjaźń nie jest warta takiego ryzyka.

Johny myślał, że zwymiotuje. Tu i teraz. Pod siebie, na siebie i na wszystko do koła. Jego zmysły włączył szósty bieg. Po rosyjsku назад. Wsteczny. To co zdawało się jeszcze przed chwilą osiągalne, w tej chwili groziło wielkim fiaskiem. Tak to właśnie pierwotny instynkt przejmował powoli władzę nad Johny’m. Karen, żachnęła się na niego. Słusznie z resztą. Ale nie z punktu widzenia Johny’ego.
Słowa Karen nie były nawet na chwile pocieszające. Żadnych scen. Od co! Zatem Johny stanął jak wryty. Tyle potrafił. Oczy miał wlepione gdzieś w przestrzeń a twarz dziwnie sztywną. Chciało mu się pić. Pić litrami. I całą swoją siłę woli – bardzo mizerną zresztą – włożył w to żeby nie uciec gdzieś przed siebie krzycząc ile tylko sił starczy.
Karen urządziła sobie pogaduszki.
- Karen - szepnął przez zęby. - Zgłupiałaś?!

Serce zamarło jej na chwilę na wieść o spuszczaniu krwi, myśli przywołały wspomnienie dziecięcego ciałka na zimnym stole w kostnicy. Nagle zrobiło się jej zimno i to bynajmniej nie przez wiatr. Odsunęła to skojarzenie, musiała być całą sobą tu i teraz jeśli wszystko miało się udać.
Sprawa coraz mniej się jej podobała, ale przecież nie mogła od tak zostawić Bena w tym stanie. Wspomnienie tego jak wiele dla niej zrobił trzymało ją niemal jak łańcuch psa obronnego. Nie tak się odpłacało za doznane dobro.
Do tego jeszcze włączył się Johny, w sposób który może jej nie ucieszył ale dodał otuchy. Mężczyzna względnie nad sobą panował, to był dobry znak.
- Johny spokojnie oni nic ci nie zrobią. Nic gorszego niż mogłoby zrobić dwoje zwykłych ludzi. Co więcej to ostrzeżenie może nas uratować przed katastrofą - powiedziała spokojnie. Co innego mogła zrobić? By Johny przekonał się, że nie powracający niewiele się od ludzi różnią musiała mu dać przykład.
- Państwo wybaczą kolega jeszcze nie przywykł do swojego daru. Dziękuje za pomoc i mam jeszcze jedno pytanie. Czy wiedzą państwo gdzie tutaj mogę znaleźć pewien antyk, chodzi mi o świece w kształcie czerwonej róży - zwróciła się do duchów nie zdejmując spojrzenia z Johny’ego.

- Niestety nie wiemy, ale z pani umiejętnościami na pewno znajdzie kogoś pani w środku kto wam pomoże. A teraz jeśli pani pozwoli chciałabym zostać z Haroldem sama. - Kobieta przytuliła się do swojego mężczyzny. Dając do zrozumienia Karen, że nie jest już mile widziana.

Nic nam nie zrobią, nic nie zrobią. A jeśli to co? Jak mają się uchronić przed tym?
Głowa Johny’ego pulsowała bólem. To było coś nowego. Wcześniej chyba nie zdążył nic poczuć - uciekał. Ale czy ból, to coś dobrego? NIEEEE! Tak samo jak ta dwójka na ławce.
- A czemu w takim razie tutaj siedzicie. Nie możecie sobie iść choćby do piekła. - Wyrwało się, całkowicie nieświadomie Johny’emu. Zaraz tego pożałował widząc ich spojrzenia. Nawet nie widział, czy były złe, groźne czy może lodowate. Po prostu samo to, że zareagowali na jego słowa przyprawiło go o palpitacje serca. Czy serce może wyskoczyć z klatki piersiowej? Johny uważał, że może.

- To nie jest takie proste Johny, oni nie zawsze mogą wybierać gdzie idą. Z resztą czemu mieliby sobie iść jeśli nie chcą i nikomu nie szkodzą - Wciąż starała się zachować spokój, otrzepała suknię i wstała biorąc mężczyznę pod ramię. - Choć musimy ostrzec resztę. Państwu jeszcze raz dziękuje za pomoc i już nie przeszkadzam.
Gdy odeszli kilka kroków Karen odezwała się cicho.
- Już dobrze są daleko. Tyle, że chyba będzie ich więcej. - przez chwilę milczała. - Oni są jak ludzie Johny. Jak ty, jak ja. Na przykład tamci dwoje zakochani, czy jest coś bardziej ludzkiego niż miłość? To, że nie żyją i że tak wyglądali to nie jest ich wina. Myślisz, że się o to prosili? Z resztą to nie ważne Johny. Wiem, że się ich boisz, tego się nie da ot tak przeskoczyć, ale teraz potrzebna nam ich pomoc. Będę musiała z nimi rozmawiać a ty będziesz musiał mi pomóc. Inaczej nie tylko nie znajdziemy świecy ale i stracimy życie.
Wszystko się zmieniło i czy tego chcieli czy nie musieli grać według nowych, zaostrzonych reguł. A powracający byli zdaje się jedynym asem jaki mieli w rękawie. I ona zamierzała tego asa wykorzystać.

W środku było tłoczno. Karen z ulga zniknęła w tłumie gości, starając się wtopić w elitę, mimo to miała bolesne poczucie, że dalej jest bardziej brzydkim kaczątkiem niż łabędziem. Cały czas trzymała Johny’ego za ramię w obawie, że zaraz jej ucieknie z krzykiem. Wzrokiem szukała Nika i Rose. Trzeba było ich ostrzec.
Wypatrzyła ich z drugiego krańca sali z ulga stwierdzając, że póki co byli bezpieczni.
- Musimy ich ostrzec – szepnęła do swego towarzysza. Rozważyła użycie pagera ale w końcu uznała, ze lepiej tego narzędzia nie nadużywać. Zamiast tego wbiła wzrok Nika usiłując nawiązać kontakty wzrokowy. Może domyśli się, ze ma mu coś do przekazania.
W końcu ich spojrzenia się spotkały ponad głowami tłumu. Mężczyzna skinął jej głową. Skoncentrowała się czując lodowaty chłód niepokoju pełznący jej po plecach.
Mamy problem i to poważny. Gospodarz bawi się w wykrwawianie na śmierć obdarzonych i odbierani im darów. Potem je sprzedaje. Dziś oddaje jakiś należący do niejakiej Viktorii Light. Musimy uważać i to bardzo. Ostrzeż Rose.
Przyglądała się twarzy Nika czując ukucie niepokoju. Zadanie jakie mieli przed sobą i tak było niebezpieczne, a teraz się dodatkowo skomplikowało. Jeśli ktokolwiek w posiadłości odkryje ich dary będą musieli uciekać i to natychmiast.
Tymczasem obserwowała Nika, wyglądał elegancko odcinając się od tej całej wypacykowanej zgrai własnym stylem, cały w barwach sepii, jak postać ze starej fotografii.
Skinął jej głową nie zaprzestając kontaktu wzrokowego. Po prostu stał tam i patrzył na nią.
Przekrzywiła głowę i uniosła brew. Coś nie tak? Czyżby reporterzy też natrafili na jakieś nieprzewidziane problemy.
Ale nie, wszystko zdawało się w porządku. Nik pokręcił nieznacznie głową i uśmiechnął się lekko.
No to powiedzenia i uważaj na siebie. Odpowiedziała uśmiechem czując jednocześnie ulgę i zmieszanie. Wciąż patrzyli na siebie z przeciwnych końców pomieszczenia.
Gapimy się na siebie przez całą salę balową jak w bajce albo jakimś romantycznym melodramacie... Myśl dziwnie pasowała do ich szalonej misji, zupełnie wyjętej z fikcyjna ego świata szklanego ekranu. Przyglądała się obdarzonemu usiłując zgadnąć jakie myśli mogły mu się w głowie kręcić. Niestety nie podzielała jego daru. Zamiast zawirowań umysłowych widziała inne rzeczy. Ładne masz te oczy..... Zawsze podobały się jej ciemne oczy u mężczyzn, była w nich jakaś głębia którą można było przeszukiwać bez końca.
Świadomość tego jaki dar ma osoba na którą się bezczelnie gapi uderzyła w Karen nagle. Kobieta zaczerwieniła się i spuściła wzrok. Na Matkę Ziemię oby on już tego nie czytał. Cóż w końcu już się z nim pożegnała wiec nie powinien siedzieć w jej głowie.
Podniosła na chwile wzrok by zobaczyć jak Nik puszcza do niej oko po czym odwraca się by wreszcie przekazać wiadomość. Zaczerwieniła się jeszcze bardziej.
Czytał... szlak by to trafił. Dopiero teraz dotarło do niej co właściwe oznacza czytanie w myślach i że Nik mógł to robić bez jej pozwolenia kiedy tylko chciał. Cóż nie miała teoretycznie nic do ukrycia... przynajmniej dotychczas.

Pokręciła głową zwracając wzrok ku sali. Nie było czasu na podobne rozważania. Mieli zadanie do wykonania i mało czasu. Jednak póki nie znali położenia róży mieli związane ręce. Rozejrzała się czujnie w poszukiwaniu kolejnych powracających. Było ich przecież w okolicy wielu, a ich pomoc mogła im teraz znacznie ułatwić zadanie. Trzeba było tylko znaleźć takiego który wydawałby się niegroźny i może... cóż póki co zadowoliła się obserwacją i pilnowaniem by Johny nie uciekł ani nie zemdlał. Zapowiadała się długa i nerwowa noc.
 
__________________
Zapomniane słowa, bo nie zapisane wierszem...

Ostatnio edytowane przez Eileen : 27-08-2010 o 21:06.
Eileen jest offline