Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2010, 21:02   #160
kabasz
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Nagash
Entropia...
Podobno wszystko we wszechświecie dąży do chaosu. Tak zostało udowodnione i wiele istot w to wierzy. Oczywiście zupełnie odmienne podejście do tego miały Rossi Angeli. Rasa ta święcie wierzyła w porządek i hierarchię. Ponad to nad wszystkim czuwał Najwyższy i on wszystko kontrolował. Bliżej chaosu znajdowali się oczywiście buntownicy, ale tamtego dnia, w samym centrum niekontrolowanych wydarzeń znalazł się Alphonse Solf Kimblee. W jednej chwili ratowali Zaura, jego siostra, z którą w końcu znalazł wspólny język ratowała dziecko, tylko po to by w drugiej rozpętało się dosłowne piekło... Kokon wybuchł uwalniając falę ognia, gotową upiec niedoszłych ratowników żywcem. Solf widział jedynie przebłyski wydarzeń. Asco zamieniający się w pochodnię o kształtach istoty żywej, Fenixa zasłaniającego Spei własnym ciałem, czy wreszcie sam Kimblee instynktownie wzbijający się w powietrze. Zaraz po opadnięciu pierwszych płomieni, jego siostra upadła bezwładnie. Tak jak wtedy, gdy leśny zabójca trafił ją morderczym pociskiem. Anioł niewiele myśląc zanurkował po swoją siostrę i dźwignął jej bezwładne, wyglądające na martwe, ciało. Wraz z nim ruszył w kierunku maszyny krzycząc do towarzyszy:

- Im już nie pomożemy, zaraz zjawią się tu ludzie, musimy uciekać !

Instynkt. Kolejny raz... Jak na rasę hierarchii i porządku, Al niezwykle często w swoim życiu kierował się instynktem i chwilowym bodźcem. Wskoczył do maszyny i położył delikatnie ciało siostry. Normalnie rozmyślałby, wspominał, analizował, ale nie teraz. Jego filozoficzno-refleksyjny umysł wyłączył się. Została praktycznie tylko zwierzęca intuicja i bodźce do działania. Szybko rozglądał się, szukał rozwiązania. Wtedy właśnie przemówił Feniks.

Po wytłumaczeniu wszystkiego ognisty ptak zamilkł. Anioł wpatrywał się to w niego, to w diabła. Jednak tak naprawdę cały czas widział swoją siostrę. Jak z lekkim uśmiechem wykonała stary gest pojednania, jak pomogła mu, mimo jego gorszej pozycji... Anioł spojrzał stanowczo na Feniksa:
-Wiesz co robić. Tylko zrób to szybko... Nie ma czasu do stracenia
Mimo, że darzył lekką sympatią wesołego diabła, w jego głosie nikt z obecnych nie dostrzegł odrobiny współczucia, czy żalu...
Aveane
Wkroczył do posiadłości u boku Rose. Pomimo faktu, że dokładnie się uczesał, przystrzygł wąsy i brodę oraz zadbał o to, by jego garnitur wyglądał nieskazitelnie, przy blondynce wypadał blado i niemrawo. Nie zagłuszyło to jednak jego pewności siebie. Szedł spokojnie, dostojnie. Na uśmiech witającej jej w drzwiach kobiety odpowiedział skinieniem głowy.

Skierowali się do sali balowej. Nik rozglądał się spokojnie. Wnętrze było ładnie wystrojone i wypełnione ludźmi wyglądającymi na niezłe szychy. Zajął się obserwowaniem elity oraz wyszukiwaniem osób szlachetnej profesji – ochroniarzy.

Po jakimś czasie kątem oka zauważył, że pozostała dwójka konspiratorów też już jest na miejscu. Byli już w komplecie, można było powoli rozpocząć wprowadzanie planu w życie. Czyli co?, pomyślał z lekkim przekąsem.

- No spójrz tu, Nik – usłyszał głos Karen. Nieświadomie wniknął do jej umysłu, nie zdając sobie z tego sprawy. Chyba będzie musiał trochę mniej o niej myśleć. Spojrzał na ciemnowłosą. Miał tylko nadzieję, że na jego twarzy nie odbija się zachwyt wywołany jej niezwykłym wyglądem. Skinął głową, potwierdzając użycie daru.
- Mamy problem i to poważny. Gospodarz bawi się w wykrwawianie na śmierć obdarzonych i odbieranie im darów. Potem je sprzedaje. Dziś oddaje jakiś należący do niejakiej Viktorii Light. Musimy uważać i to bardzo. Ostrzeż Rose.
Ponownie skinął głową. „Zrozumiałem”, to właśnie przekazywał ten gest. Jednak dalej wpatrywał się w Karen. Słyszał nie tylko te myśli, które formułowała w słowa. Słyszał także zlepki pojedynczych słów; chaos, w którym już dawno odnalazł sens.
- Coś nie tak? – kolejna wyrazista myśl. Wyróżnia się spośród reszty tak, jak ja spośród tych ludzi, przemknęło mu przez myśl. Uśmiechnął się w duchu. Kąciki ust też mu się nieznacznie podniosły. Chciał wykorzystać swój dar, upewnić ją, że wszystko jest w porządku. Chciał powstrzymać się od gestów, które są widoczne, lecz po raz kolejny dar go zawiódł. Lekko pokręcił głową, ale nie mógł się zmusić do postawienia barier swojego umysłu. Nie panował nad nim. Tak samo nie panował nad swoim ciałem. Nie miał pojęcia, dlaczego ta kobieta tak na niego działa.
- No to powiedzenia i uważaj na siebie.
To chyba była myśl niosąca przesłanie „spadaj już z mojej głowy”. Ale znowu nie mógł się do tego zmusić.
- Gapimy się na siebie przez całą salę balową jak w bajce albo jakimś romantycznym melodramacie...
Cieszył się, że Karen nie podziela jego daru. Nie wiedziała, jak bardzo Nik chciałby być w tym momencie bohaterem taniej komedii romantycznej, w której na koniec patrzące się na siebie osoby padają sobie w ramiona. Jak bardzo by chciał chociaż podejść do niej.
- Ładne masz te oczy… - następna wyraźna myśl wyrwała go z zamyślenia jak siarczysty policzek.
- Na Matkę Ziemię, oby on już tego nie czytał.
Wytężając wszystkie siły, wycofał się z jej umysłu. Mrugnął do niej i odwrócił się. Musiał ochłonąć.

Po dłuższej chwili nachylił się do Rose. Czekał z dwóch powodów. Pierwszym był czas potrzebny na opanowanie myśli i głosu. Drugim – czas potrzebny na zmniejszenie podejrzeń postronnych obserwatorów.
- Gospodarz zabija Obdarzonych – szepnął najciszej, jak mógł. Nachylał się tak bardzo, że prawie dotykał ustami ucha reporterki. – Później sprzedaje ich dary. Dziś sprzedaje dar niejakiej Viktorii Light.
Starał się wyglądać tak, jakby rozmawiał z kobietą na jakieś zawodowe tematy. Wyprostował się i kontynuował obserwowanie otoczenia z godną reportera prezencją. Wzmocnił jednak swoje obserwacje o skanowanie umysłów co znaczniej wyglądających osób oraz sprawdzanie zamiarów tychże osób i osób wyglądających na ochroniarzy.
-
Terrapodian

Na razie zawiesił plany zabicia człowieka. Wydawało się, że pozostali Salartus ufają mu, więc nie zamierzał w żaden sposób interweniować, by zepsuć swoją reputację, poza tym bardziej martwił się o Gatti. Kiedy weszła na jego ramiona, wyczuł, że jest z nią coś nie dobrze. Widział kontrast w kolorze jej futra. Przedtem ciemne - teraz stało się jasne (Lauhel miał problemy z odróżnianiem kolorów).
- Gatti, moja biedna Gatti - mamrotał głaszcząc ją po grzbiecie. - Zrobię co w mojej mocy, przysięgam.
Bał się, że to śmiertelna przypadłość. Nawet nie miał odwagi wyobrażać sobie, co byłoby dalej. Nie miałby żadnego przewodnika, zostałby ślepy. Poza tym Gatti była jedynym Salartus tutaj, który odnosił się do niego życzliwie.

***

Anielica wyraźnie objęła przewodnictwo w drużynie, co było Sadesyksowi zupełnie obojętne. Nie reagował nawet, gdy Zaur szalał z bólu. Stan Gatti był zły, czuł wściekłość na współbraci i z niepowodzeń ich misji.

Siedział wraz z resztą, kiedy Anioły wróciły bez Zaura. Tragiczny koniec wstrząsnął jeszcze bardziej Sadesyksem, który zdębiał i zachowywał się jak kukła. Ponownie ranna Salartus była z nimi.

Aniołowie nie mają szczęścia. Ale to chyba przez ich miękką skórę.

Zginęło ich zbyt wielu, by misja mogła się skończyć powodzeniem. Teraz musieliby działać z podstępem. To całe cholerne lustro... Nie można prościej? Niestety oskarżać może tylko naturę, która stworzyła ich tak nieodpornych na ludzi. Najgorsze, że teraz trzeba będzie trzymać razem z Aniołami. Być może w momencie, gdy mają przed sobą wspólnego wroga, wspólny cel, będzie można stworzyć drużynę bez podziałów.

Kiedy uciekali, swój monolog wygłosił Feniks. Zgodnie z tymi słowami diabeł miał zginąć inaczej Anioł nie wróci pomiędzy nich. Lauhelmaasielu zastanawiałby się kogo z nich wybrać, lecz teraz nie miał żadnego wyboru.
- Anioła - szepnął tak cicho, że tylko kotka mogłaby go dosłyszeć - Anioła trzeba ratować.
Sadesyks nie traktował kogokolwiek z uczuciem innym niż zazdrość, niechęć czy gniew. Dlatego nie było mu żal o śmierć diabła. Tutaj kalkulacja była bardzo prosta - mieli do wyboru istotę utalentowaną, wojowniczą i kogoś bez talentu, kogo strata nie będzie okupiona wielką ceną. Chociaż osobiście miał zadrę wobec Aniołów, to wyżej cenił przyszłość i ambicję niż głupią rywalizację dla samej siebie.

Anioł wydał podobny osąd. Tylko, czy pokojowy Feniks będzie w stanie zabrać życie drugiej istocie?
- Zgadzam się - powiedział - Feniksie, muszę ci zaufać.
To prawda - zaufanie. Bo kto ma mieć rację? Diabeł nie może się obronić. Z drugiej strony nie widział, aby między tymi dwoma nawiązała się wrogość.
- I jeśli boisz się umoczyć skrzydeł... - Sadesyks podniósł dłoń, na końcu której pojawiła się mała kropelka szkarłatnego płynu - ...wystarczy poprosić. Jedno ukłucie... śmierć szybka i chyba bezbolesna.
Niech się wobec tego dzieje, co ma dziać. I tak Diabła nie lubił.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline