Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2010, 21:05   #161
Eileen
 
Reputacja: 1 Eileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputację
Fabiano
Wiem w co się pakuje, powtarzał sobie Johny całą drogę do rezydencji. Wiem, wiem i dam z siebie wszystko. Wszystko co tylko będą ode mnie chcieli. Z takim przekonaniem siedział wpatrzony w widok rozciągający się za oknem pędzącego samochodu. I z takim nastawieniem otworzył sobie drzwi i wysiadł.

Nie otworzył drzwi Karen. Czasu gdy pamiętał o takich zabiegach minęły być może bezpowrotnie. Natomiast zamiast puścić się szybkim krokiem za tłumem, poczekał na Brunetkę. A może na szatynkę? Nie mógł sobie przypomnieć jak nazywa się ten kolor włosów niewiasty, która go tu przyprowadziła. Stał wpatrzony w tą część rezydencji, w której ma się wszystko rozegrać i czekał aż kobieta do niego dołączy. Jego myśli były niezmącone. Miał wrażenie, że normalnieje. Że ponowie staje się potrzebny. Ponownie można na nim polegać. Jakże miło pomóc komuś bezinteresownie.

Prawie bezinteresownie.

Gdy Karen doszła ruszyli deptakiem. I właśnie wtedy wszystko o co walczył do tej pory prysnęło niczym nadmiernie napompowany balon. Z hukiem. Zanim zrozumiał na co patrzy, Karen ostrzegła go by nie robił nic głupiego. No przecież nie miał najmniejszego zamiaru... To w pierwszej sekundzie. W drugiej - nogi zrobiły mu się wiotkie jakby pozbawione kości. Strach który zaległ w sercu wcale nie zniknął. Teraz właśnie miał tego niezbity dowód. Siedział po prostu przyczajony niby wiedząc, że jak zaatakuje znienacka to nosiciel padnie tym razem na zawał. Może jeszcze z dziesięć, a kto wie, może i tylko pięć lat i tak to właśnie by się skończyło. Atak serca i gleba. A później pod glebę. Jakie to proste. Nie tym razem jednak. Serce ogarnięte mrocznym strachem wyrywało się z klatki piersiowej. A widok odkrytych mięśni, ścięgien i kości przyprawiał o mdłości...

Wszystko to jednak minęło gdy weszli do rezydencji. Wcześniejsza cała sprawa, której główną dyrygentką okazała się nie kto inny niż Karen, zdawała się ulatywać. Ale bardzo powili. Torsje ustały. Serce opanowało się. Teraz ze swojego rodzaju nonszalancją biło rytmicznie. Bum, bum. Bum, bum. To tyle jeśli chodziło o spokój, bo w głowie siedział teraz mały chochlik. Już nie tylko ujadający ile wlezie: Duchy, Ty durniu. Wiej ile sił w nogach. Zwariowałeś, że w ogóle dałeś się na to namówić. W tył zwrot, przygłupie. Ale teraz także walący pięściami o wnętrze jego czaszki.

To co się wydarzyło na zewnątrz miało tylko jedną dobrą stronę wedle Johnego. Nie było tam więcej duchów. Albo ich nie zauważył. Miało też tylko jedną konkluzję. Trzeba się napić. I to czegoś mocnego. Więc jego oczy wypatrywały jakiegoś barku, czy stolika. Gdy go znalazł doszedł do wniosku, że powinien sobie nalać dużo. Ale ostatki rozsądku dały znać o sobie więc nalał sobie tylko whiskey na lodzie i stanął koło Karen. Nie miał zamiaru opuścić jej aż do końca całej tej farsy. Tylko ona mogła mu w razie potrzeby pomóc. Ale nie miał zamiaru jej o tym informować, czy przypominać jeśli już sobie z tego zdawała sprawę. Może był bezdomnym ale był dumnym bezdomnym. Może właśnie dlatego na zewnątrz zachował się jak się zachował. Czyli nie zwiał najzwyczajniej w świecie. A dla tych co dziwnie się na niego patrzeli kaszlał w twarz i mówił łagodne: Prze..[kaszel]...praszam. Coś mnie dopadło. Dla mniej ciekawskich tłumaczyło to jego blade lico i rozlatane oczy. Bał się tylko, że ktoś usłyszy jego bicie serca. Podejrzewał, że nie będzie potrzebny tu żaden dar. Stukało jak opętane.

Zamierzał wykonać swoją część zadania. Tą, o której jeszcze nic nie wiedział. Nie za bardzo rozumiał swoją role w tym wszystkim. Nie wiedział też czy chce rozumieć. Ale zdawał sobie sprawę z tego, że już nie ma powrotu. Tu działo się coś dziwnego. Jakiś palant uśmiercał ludzi z darami i później handlował tym co z nich zostało. To mu nie przeszkadzało, jednak teraz on, Johny King, jest takim kimś z darem i to na terenie wroga.

Zaśmiał się sam do siebie. Sam nazwał to w myślach darem. Nie wierzył, że doczeka się takiej chwili.
Oby tylko Karen nie zobaczyła go śmiejącego się do siebie, gdzie przed chwilą powstrzymywał się od płaczu. To mogło by wyglądać na jakąś schizę albo coś, pomyślał.

Morale nieznacznie podskoczyły. Mimo wypitego tylko łyka drinka i mimo, że w sercu czaił się strach. Strach, który tylko czyhał by ponownie opanować sytuację.

Vivianne
- Gospodarz zabija Obdarzonych – mężczyzna szepnął najciszej, jak mógł. Nachylał się tak bardzo, że prawie dotykał ustami ucha reporterki. – Później sprzedaje ich dary. Dziś sprzedaje dar niejakiej Viktorii Light.

Twarz Rose w mgnieniu oka stała się blada, niezdrowo blada. Zakręciło jej się w głowie, pociemniało w oczach. Odruchowo złapała za ramię Nika zaciskając na nim palce. Druga, trzęsąca się ręka kobiety oparła się o klatkę piersiową towarzysza. Na szczęście utrzymała równowagę. Upadek byłby nie lada sensacją. Sensacją w stylu tanich gwiazdek promujących się za wszelką cenę na tego typu imprezach...każdego typu imprezach. Nie mogła sobie na to pozwolić, nie mogła pozwolić na żadną sensację, na zwrócenie na siebie i Nika czyjejkolwiek uwagi.

- Viktorii Light ? - szepnęła trzęsącym się głosem. Była w szoku.

Imnieyest odruchowo chwycił Rose w pasie, chroniąc ją przed upadkiem. Skinął lekko głową, potwierdzając jej obawy.

- Muszę znaleźć Karen - powiedziała. Westchnęła głęboko, po czym odsunęła się nieco od Nika wciąż jednak przytrzymując się o jego ramię. - Znam... znałam Viktorię - zaczęła niepewnie - chyba, że to tylko zbieg okoliczności, ale wątpię - mówiła szybko i bardzo cicho. Ale dar, jej dar, nic o tym nie wiedziałam. Przez tyle lat... ona nie wiedziała też o moim, chyba... - wyglądała jakby rozmawiała ze sobą. Nie, to teraz nieważne, przepraszam. - Karen jest nam potrzeba. Jak najszybciej. Ona ich widzi, zobaczy Viktorię, a ona..ona może nam pomóc - mówiła pospiesznie i nieskładnie. - Rozumiesz o co mi chodzi, prawda - spytała z nadzieją w głosie.

- Rozumiem - odpowiedział również szeptem. - Fakt, sprzedają jej dar oznacza, że umarła niedawno. Jej prawdopodobne rozgoryczenie oraz chęć zemsty mogą być dla nas atutem. Zakładając, że Karen ją znajdzie. Rzecz jasna, musimy podejść do niej całkowitym przypadkiem.

- Jeśli mnie widziała, co w tym tłumie jest niestety mało prawdopodobne - zaczęła biorąc Nika pod rękę i ruszając powoli w kierunku uchylonego okna - to musi kręcić się gdzieś w pobliżu. - Spojrzała na mężczyznę zastanawiając się czy nie ma jej za skończoną wariatkę. - Powiedzmy, że w przeszłości byłyśmy bliskimi znajomymi. Znając Viktorię nie odpuściłaby sobie obserwowania i komentowania moich poczynań jeśli miałaby okazję.

- Czyli jest szansa, że stoi za Twoimi plecami, patrzy na mnie krytycznie i zastanawia się, dlaczego nie wybrałaś sobie lepszego partnera? - uśmiechnął się lekko, co całkowicie nie pasowało do wypowiedzi. Sprawiał wrażenie, jakby rozmawiali o zupełnych błahostkach. - Sądzę, że Karen zauważyłaby ją, gdyby się kręciła wokół nas. Jakby zauważyła, zaczęłaby się zastanawiać, jaki jest tego powód, a tego by nie ukryła.

- Dokładnie - przytaknęła i też próbowała się uśmiechnąć. Na jej twarzy pojawił się jednak dziwny grymas. - Nie wiem czy Karen ją widziała. Nieważne i tak trzeba jej poszukać.
- Myślisz, że tu są kamery - zagadnęła po chwili zmieniając temat - cholera, musimy wyglądać podejrzanie.

- Znajdziemy ją, ale nie teraz - stwierdził spokojnym głosem. Po chwili dodał:
- Jakbyśmy teraz poszli, to dopiero byłoby to zbyt podejrzane. Trzymajmy się wersji, że zrobiło Ci się słabo i potrzebowałaś świeżego powietrza.

- Czyli mamy siedzieć bezczynie przy oknie i nic nie robić? - zapytała. - Świetnie - w jej głosie słychać było lekki wyrzut, ale nie miała zamiaru się sprzeciwiać. Musiała przyznać sama przed sobą, że w obecnej sytuacji to Nik myślał racjonalnie.

- Tego nie powiedziałem - powiedział powoli, rozglądając się po sali. - Możemy robić wiele innych rzeczy, ale z rozmową z Karen musimy się wstrzymać.

- Tak? Słucham propozycji, bo póki co nie widzę innego wyjścia niż znaleźć ją i Johnego i zapytać o parę rzeczy.

- Możemy zacząć zachowywać pozory. Jesteśmy tu jako dziennikarze - przypomniał z szerokim uśmiechem. - Fotoreporterzy, o ile dobrze pamiętam.

Westchnęła, w duch przyznając mu całkowitą rację - Więc chodźmy stąd bawić się w dziennikarzy - powiedziała wstając z miękkiej sofy i zdobywając się nawet na lekki uśmiech.

- I to mi się podoba - odwzajemnił uśmiech. - A jak skończymy pozorowanie wśród szych waszego... naszego miasta, to przejdziemy do mniej znaczących osób - mrugnął do niej porozumiewawczo.
 
__________________
Zapomniane słowa, bo nie zapisane wierszem...

Ostatnio edytowane przez Eileen : 27-08-2010 o 21:07.
Eileen jest offline