Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-08-2010, 21:05   #161
 
Eileen's Avatar
 
Reputacja: 1 Eileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputację
Fabiano
Wiem w co się pakuje, powtarzał sobie Johny całą drogę do rezydencji. Wiem, wiem i dam z siebie wszystko. Wszystko co tylko będą ode mnie chcieli. Z takim przekonaniem siedział wpatrzony w widok rozciągający się za oknem pędzącego samochodu. I z takim nastawieniem otworzył sobie drzwi i wysiadł.

Nie otworzył drzwi Karen. Czasu gdy pamiętał o takich zabiegach minęły być może bezpowrotnie. Natomiast zamiast puścić się szybkim krokiem za tłumem, poczekał na Brunetkę. A może na szatynkę? Nie mógł sobie przypomnieć jak nazywa się ten kolor włosów niewiasty, która go tu przyprowadziła. Stał wpatrzony w tą część rezydencji, w której ma się wszystko rozegrać i czekał aż kobieta do niego dołączy. Jego myśli były niezmącone. Miał wrażenie, że normalnieje. Że ponowie staje się potrzebny. Ponownie można na nim polegać. Jakże miło pomóc komuś bezinteresownie.

Prawie bezinteresownie.

Gdy Karen doszła ruszyli deptakiem. I właśnie wtedy wszystko o co walczył do tej pory prysnęło niczym nadmiernie napompowany balon. Z hukiem. Zanim zrozumiał na co patrzy, Karen ostrzegła go by nie robił nic głupiego. No przecież nie miał najmniejszego zamiaru... To w pierwszej sekundzie. W drugiej - nogi zrobiły mu się wiotkie jakby pozbawione kości. Strach który zaległ w sercu wcale nie zniknął. Teraz właśnie miał tego niezbity dowód. Siedział po prostu przyczajony niby wiedząc, że jak zaatakuje znienacka to nosiciel padnie tym razem na zawał. Może jeszcze z dziesięć, a kto wie, może i tylko pięć lat i tak to właśnie by się skończyło. Atak serca i gleba. A później pod glebę. Jakie to proste. Nie tym razem jednak. Serce ogarnięte mrocznym strachem wyrywało się z klatki piersiowej. A widok odkrytych mięśni, ścięgien i kości przyprawiał o mdłości...

Wszystko to jednak minęło gdy weszli do rezydencji. Wcześniejsza cała sprawa, której główną dyrygentką okazała się nie kto inny niż Karen, zdawała się ulatywać. Ale bardzo powili. Torsje ustały. Serce opanowało się. Teraz ze swojego rodzaju nonszalancją biło rytmicznie. Bum, bum. Bum, bum. To tyle jeśli chodziło o spokój, bo w głowie siedział teraz mały chochlik. Już nie tylko ujadający ile wlezie: Duchy, Ty durniu. Wiej ile sił w nogach. Zwariowałeś, że w ogóle dałeś się na to namówić. W tył zwrot, przygłupie. Ale teraz także walący pięściami o wnętrze jego czaszki.

To co się wydarzyło na zewnątrz miało tylko jedną dobrą stronę wedle Johnego. Nie było tam więcej duchów. Albo ich nie zauważył. Miało też tylko jedną konkluzję. Trzeba się napić. I to czegoś mocnego. Więc jego oczy wypatrywały jakiegoś barku, czy stolika. Gdy go znalazł doszedł do wniosku, że powinien sobie nalać dużo. Ale ostatki rozsądku dały znać o sobie więc nalał sobie tylko whiskey na lodzie i stanął koło Karen. Nie miał zamiaru opuścić jej aż do końca całej tej farsy. Tylko ona mogła mu w razie potrzeby pomóc. Ale nie miał zamiaru jej o tym informować, czy przypominać jeśli już sobie z tego zdawała sprawę. Może był bezdomnym ale był dumnym bezdomnym. Może właśnie dlatego na zewnątrz zachował się jak się zachował. Czyli nie zwiał najzwyczajniej w świecie. A dla tych co dziwnie się na niego patrzeli kaszlał w twarz i mówił łagodne: Prze..[kaszel]...praszam. Coś mnie dopadło. Dla mniej ciekawskich tłumaczyło to jego blade lico i rozlatane oczy. Bał się tylko, że ktoś usłyszy jego bicie serca. Podejrzewał, że nie będzie potrzebny tu żaden dar. Stukało jak opętane.

Zamierzał wykonać swoją część zadania. Tą, o której jeszcze nic nie wiedział. Nie za bardzo rozumiał swoją role w tym wszystkim. Nie wiedział też czy chce rozumieć. Ale zdawał sobie sprawę z tego, że już nie ma powrotu. Tu działo się coś dziwnego. Jakiś palant uśmiercał ludzi z darami i później handlował tym co z nich zostało. To mu nie przeszkadzało, jednak teraz on, Johny King, jest takim kimś z darem i to na terenie wroga.

Zaśmiał się sam do siebie. Sam nazwał to w myślach darem. Nie wierzył, że doczeka się takiej chwili.
Oby tylko Karen nie zobaczyła go śmiejącego się do siebie, gdzie przed chwilą powstrzymywał się od płaczu. To mogło by wyglądać na jakąś schizę albo coś, pomyślał.

Morale nieznacznie podskoczyły. Mimo wypitego tylko łyka drinka i mimo, że w sercu czaił się strach. Strach, który tylko czyhał by ponownie opanować sytuację.

Vivianne
- Gospodarz zabija Obdarzonych – mężczyzna szepnął najciszej, jak mógł. Nachylał się tak bardzo, że prawie dotykał ustami ucha reporterki. – Później sprzedaje ich dary. Dziś sprzedaje dar niejakiej Viktorii Light.

Twarz Rose w mgnieniu oka stała się blada, niezdrowo blada. Zakręciło jej się w głowie, pociemniało w oczach. Odruchowo złapała za ramię Nika zaciskając na nim palce. Druga, trzęsąca się ręka kobiety oparła się o klatkę piersiową towarzysza. Na szczęście utrzymała równowagę. Upadek byłby nie lada sensacją. Sensacją w stylu tanich gwiazdek promujących się za wszelką cenę na tego typu imprezach...każdego typu imprezach. Nie mogła sobie na to pozwolić, nie mogła pozwolić na żadną sensację, na zwrócenie na siebie i Nika czyjejkolwiek uwagi.

- Viktorii Light ? - szepnęła trzęsącym się głosem. Była w szoku.

Imnieyest odruchowo chwycił Rose w pasie, chroniąc ją przed upadkiem. Skinął lekko głową, potwierdzając jej obawy.

- Muszę znaleźć Karen - powiedziała. Westchnęła głęboko, po czym odsunęła się nieco od Nika wciąż jednak przytrzymując się o jego ramię. - Znam... znałam Viktorię - zaczęła niepewnie - chyba, że to tylko zbieg okoliczności, ale wątpię - mówiła szybko i bardzo cicho. Ale dar, jej dar, nic o tym nie wiedziałam. Przez tyle lat... ona nie wiedziała też o moim, chyba... - wyglądała jakby rozmawiała ze sobą. Nie, to teraz nieważne, przepraszam. - Karen jest nam potrzeba. Jak najszybciej. Ona ich widzi, zobaczy Viktorię, a ona..ona może nam pomóc - mówiła pospiesznie i nieskładnie. - Rozumiesz o co mi chodzi, prawda - spytała z nadzieją w głosie.

- Rozumiem - odpowiedział również szeptem. - Fakt, sprzedają jej dar oznacza, że umarła niedawno. Jej prawdopodobne rozgoryczenie oraz chęć zemsty mogą być dla nas atutem. Zakładając, że Karen ją znajdzie. Rzecz jasna, musimy podejść do niej całkowitym przypadkiem.

- Jeśli mnie widziała, co w tym tłumie jest niestety mało prawdopodobne - zaczęła biorąc Nika pod rękę i ruszając powoli w kierunku uchylonego okna - to musi kręcić się gdzieś w pobliżu. - Spojrzała na mężczyznę zastanawiając się czy nie ma jej za skończoną wariatkę. - Powiedzmy, że w przeszłości byłyśmy bliskimi znajomymi. Znając Viktorię nie odpuściłaby sobie obserwowania i komentowania moich poczynań jeśli miałaby okazję.

- Czyli jest szansa, że stoi za Twoimi plecami, patrzy na mnie krytycznie i zastanawia się, dlaczego nie wybrałaś sobie lepszego partnera? - uśmiechnął się lekko, co całkowicie nie pasowało do wypowiedzi. Sprawiał wrażenie, jakby rozmawiali o zupełnych błahostkach. - Sądzę, że Karen zauważyłaby ją, gdyby się kręciła wokół nas. Jakby zauważyła, zaczęłaby się zastanawiać, jaki jest tego powód, a tego by nie ukryła.

- Dokładnie - przytaknęła i też próbowała się uśmiechnąć. Na jej twarzy pojawił się jednak dziwny grymas. - Nie wiem czy Karen ją widziała. Nieważne i tak trzeba jej poszukać.
- Myślisz, że tu są kamery - zagadnęła po chwili zmieniając temat - cholera, musimy wyglądać podejrzanie.

- Znajdziemy ją, ale nie teraz - stwierdził spokojnym głosem. Po chwili dodał:
- Jakbyśmy teraz poszli, to dopiero byłoby to zbyt podejrzane. Trzymajmy się wersji, że zrobiło Ci się słabo i potrzebowałaś świeżego powietrza.

- Czyli mamy siedzieć bezczynie przy oknie i nic nie robić? - zapytała. - Świetnie - w jej głosie słychać było lekki wyrzut, ale nie miała zamiaru się sprzeciwiać. Musiała przyznać sama przed sobą, że w obecnej sytuacji to Nik myślał racjonalnie.

- Tego nie powiedziałem - powiedział powoli, rozglądając się po sali. - Możemy robić wiele innych rzeczy, ale z rozmową z Karen musimy się wstrzymać.

- Tak? Słucham propozycji, bo póki co nie widzę innego wyjścia niż znaleźć ją i Johnego i zapytać o parę rzeczy.

- Możemy zacząć zachowywać pozory. Jesteśmy tu jako dziennikarze - przypomniał z szerokim uśmiechem. - Fotoreporterzy, o ile dobrze pamiętam.

Westchnęła, w duch przyznając mu całkowitą rację - Więc chodźmy stąd bawić się w dziennikarzy - powiedziała wstając z miękkiej sofy i zdobywając się nawet na lekki uśmiech.

- I to mi się podoba - odwzajemnił uśmiech. - A jak skończymy pozorowanie wśród szych waszego... naszego miasta, to przejdziemy do mniej znaczących osób - mrugnął do niej porozumiewawczo.
 
__________________
Zapomniane słowa, bo nie zapisane wierszem...

Ostatnio edytowane przez Eileen : 27-08-2010 o 21:07.
Eileen jest offline  
Stary 27-08-2010, 21:07   #162
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Glyph
Argo nie mógł uwierzyć w słowa Ravena. Kruk zdołał wydać rozkaz zawrócenia ciężarówki zanim ognik otrząsnął się ze zdumienia. Kruk ich porwał! Chciał ukraść Maszyna i ludzką dziewczynę, opuścić misję. Chciał opuścić misję, pewnie wiązał z tym swoje prywatne plany. Jak można przekładać własny interes nad dobro nas wszystkich, oburzało się w duchu skrzadło. Samemu oczywiście nie dostrzegło, iż przed chwilą planowało podobne posunięcie. Działało jedynie bardziej skrycie, posługując się drobnym kłamstewkiem, natomiast kruk otwarcie ogłosił swoją wolę.

- Nie możesz! - krzyknęło rozjarzając się we wściekłości - Ta decyzja należy do wszystkich, nie do Ciebie kruku. Szukamy lustra, daliśmy słowo. Wiedzieliśmy, że to niebezpieczne, że możemy zginąć, ale zgodziliśmy się. Jeśli teraz chcesz stchórzyć, odleć. Ja nie zamierzam się poddawać. Na pamięć o tych, którzy stracili swe życie, byśmy dotarli aż tutaj.

Skrzadło zaszamotało się w swym legowisku i wzbiło w górę ciągnąc za sobą miękki, wełniany ogon. Przystanęło przed krukiem spoglądając mu prosto w oczy. Rozciągnięty sweter zasłonił im część przedniej szyby.

-Ona nam pomaga, ale czy na pewno jest tym czego potrzebowały Opiekunki? Jeśli posiada uzdrawiające moce jakie opisujesz, czemu od razu nie pomogła Spei, czemu zwleka z pomocą Grau. Powiem Ci, bo nie jest Lustrem, tylko ono to potrafi.

- Ehhh...- Kruk westchnął. Nie wiedział, od czego powinien zacząć- Nie, nie uciekam. Ta kobieta jest jedyną przedstawicielką swojej rasy, która nie dość, ze okazała nam przychylność, to jeszcze jest w stanie nas leczyć. Możliwe, że jej zdolności nie są aż tak potężne, ale wydaje mi się, że sama ich nie rozumie, wszak była przekonana, iż mogą nam zaszkodzić. Pamiętasz Argo? Użyła ich, chcąc nas odgonić. Nie jest wykluczone, iż z czasem jej moce wzrosną, czy to same z siebie, czy połączone z jakimś Salartusowym eliksirem, który, mam nadzieję, przygotują wkrótce Opiekunki. Sam dobrze wiesz, jak biegłe są w łączeniu naszych umiejętności. Póki co, jedyną rozsądną akcją jest zabranie naszej towarzyszki do naszych jaskiń. I nie, nie uciekam, mam zamiar zaraz po powrocie porwać inną lub tą samą Maszynę i ruszyć dalej w kierunku, w którym zmierzamy. Sam jednak widzisz, jak jest niebezpiecznie w ludzkim świecie, właśnie walczymy o Spei'ę. O ile jednak ona jest jedną z wielu Rosso Angeli, o tyle nasza ludzka przyjaciółka jest wyjątkowo i jej ewentualna strata będzie znacznie bardziej bolesna. Powiedziałbym nawet, iż mógłby to być ostatni gwóźdź do naszej trumny, do trumny całego naszego rodzaju. Wierz mi, zabierając tą kobietę do Opiekunek, czynię co w mojej mocy, by ochronić naszą rasę. Jeśli masz inny pomysł, który pozwoli zapewnić jej bezpieczeństwo, lepiej poznać te unikalne zdolności i przetransportować ją do Opiekunek, gdzie będzie w stanie pomóc choć trochę potrzebującym, to jestem otwarty na sugestie. Jeśli jednak jedyne co potrafisz, to latać mi przed dziobem w jakiś grubych ludzkich ubraniach, to daruj sobie. Wydaje mi się, że z tyłu Maszyny mamy większe problemy i tam jesteś potrzebny bardziej- zakończył Raven, spoglądając na Skrzadło zimnym wzrokiem.

Raven nie dał się wyprowadzić z równowagi, a Argo nie potrafił odeprzeć siły jego argumentów. Kruk miał rację, z tej pokręconej perspektywy z jakiej przedstawiał ich obecną sytuację, to jego słowa okazywały się prawdziwsze i bardziej racjonalne. Chcąc przełamać milczenie jakie nastąpiło, ognik odgryzł się pustym frazesem.

- My ją ochronimy! Jeśli rzeczywiście jesteś jedną z nas - zwrócił się do Cloe - córko Broo, nie zatrzymujmy się, idźmy dalej. Dowiedzmy się więcej o tobie, twym rodzie i odziedziczonej mocy. Odnajdźmy w ten sposób Lustro. - skrzadło z nadzieją spojrzało na Cloe.

- Oczywiście, moja droga, ta sprawa dotyczy bezpośrednio Ciebie i to Twój głos ma największe, jeśli nie jedyne znaczenie. - zgodził się kruk - Jak już wspomniałem, nie jest to porwanie i nie chcę, by było tak odebrane, nawet, jeśli działam spontanicznie i nie zwracając uwagi na mych braci. Masz wybór, możesz zamieszkać z nami lub uznać, że jest Ci lepiej w ludzkim świecie. Jeśli wybierzesz drugą opcję, zmienię trasę na taką, jaką obraliśmy wcześniej. Mówiąc krótko, Twój los jest w twoich rękach- zwrócił się bezpośrednio do Cloe spokojnym, nawet uprzejmym tonem.

Sprawa ostatecznie spoczęła w rękach dziewczyny. Kruk sprytnie przeprowadził tą rozmowę, namącił Cloe w głowie, porwał Maszyna, a teraz niby wspaniałomyślnie pozwolił jej dokonać wyboru.
- Nasz los jest w Twoich rękach. - tylko tyle zdołał wyszeptać ognik zanim odszedł.

Odrzucił naelektryzowany sweterek wprost na kolana dziewczyny. Przeleciał szybko tuż obok kruka przypadkiem niby wzbudzając powietrze obok.
A niech się zachwieje i spadnie na swój mały łepek , pomyślał gniewnie. Cloe mogłaby powiedzieć, że Wiaterek zachowuje się prawie jak obrażone ludzkie dziecko.

Wleciało w szparę otwartych drzwi i znalazło się w naczepie. Z początku zamierzało naskarżyć na kruka wszystkim, bało się, że dziewczyna zgodzi się ich opuścić dając się nabrać na gładką kruczą retorykę. Zamilkł jednak, czując panujący w przyczepie posępny nastrój. Opierając się na mądrości feniksa jego bracia Salartus podjęli właśnie tą niełatwą decyzję. Przestraszony obserwował dziejące się tam wydarzenia. Zapomniał nawet o kruku, o zagrożeniu misji, które chciał obwieścić. I tak wszyscy słyszeli ich kłótnię, która w tym momencie traciła na ważności.

___
*Kłótnia Argo z Ravanem i pozostawienie decyzji o kierunku podróży Cloe.
*Post przy współpracy z Kaworu.
Eileen
Piasek. Faliste wydmy kruchego złota pod niebem fioletowych mgieł. Zabrakło miejsca na obłoki, dynamizm niebios i wiatru, jaki zwykle wypełnia tak wielkie przestrzenie. Bo ruch to życie. Zastałe w miejscu ziarna, nienaruszone erozją wiatru, niechętnie zasypywały ślady nieczęstych wędrowców i tłumiły kroki. Życie to ruch, kolor, dźwięk, smak. Ile życia może być w miejscu, które zna tylko odcienie piasku i barwy, jednostajnych mgieł nieba?

Po raz kolejny oglądała wydmy tępym wzrokiem. Wrażenie, że zamyśliła się tylko na chwilę, zaraz po tym jak przysiadła na wydmie, nie przestawało jej opuszczać. To co widziała, to tylko choroba kolorowej wyobraźni. Realny jest jedynie piasek. Wzrok anielicy wyostrzył się, a źrenice poszerzyły w przerażeniu. Klęczała na piaszczystej wydmie. Odruchowo szponiastymi dłońmi przeczesywała piasek. Znów tu jestem. Musiałam znów zemdleć. Dziecko! Ono zginęło... zadrżała przypominając sobie wybuch. Fala uderzenia wgniatała w nią cało Feniksa, który starał się ją osłonić. Czuła swąd palonych piór, krzyk Asco, wycie Zaura, swój ból, zapach krwi... i... zapadła ciemność.

Zwiesiła głowę.
- Wybacz mi, dziecino... Wybacz proszę... - szeptała, nie mogąc zatamować łez. - Starałam się, próbowałam. Chciałam Cie chronić... Przysięgłam Cię chronić!
Nieświadomie oddałam Cię w ręce śmierci... Łzy spłynęły na piasek, ukazując jego nieznaną barwę. Lecz tego nikt nie widział, bo anielica wzrok utkwiła w zasnutym niebie.
- Zaurze, wybacz mi. Asco... Wybacz... - załkała - Bracia... - umysł kierowała kolejno ku każdemu z towarzyszy, biorących udział w rytuale.
Umysł jednak dostrzegł mgliste niebo, przed nią. Jak popiół... POPIÓŁ! Krzyk rozdzierającej rozpaczy przeszedł przez pustynię. Wbiła szpony w piasek w bezsilnej złości. Drewno tworzy ogień. Ogień tworzy ziemię... Głupia...
Piasek, jak miękki całun stłumił płacz. Nie wiedziała już co zrobić, straciła już swoją drugą szansę. Ten kolejny dzień, jako dostała od życia, zmarnowała jednym, głupim czynem. Skulona i otulona skrzydłami leżała na piasku łkając cicho. Nawet brat nosić będzie ślad mego wstydu w duszy. Zgoda, jaka nastała między nami, naznaczy go moją hańbą. Bądź przeklęta, głupoto istot dumnych!
Nie mogła nawet zamknąć oczu...

***

Chcę umrzeć. Dajcie mi umrzeć. Po tamtej stronie zrobiłam... zniszczyłam już wszystko...
Czas leczy rany, lecz czy istnieje on w miejscu, gdzie nic go nie mierzy? Drżała, choć na bezwietrznych piaskach nie było ani mrozu, ani gorąca.
Czy to jest śmierć? Czy to jest moja kara? Czy kara za głupotę może być aż tak okrutna? Gdzie są inni? Czemu jestem sama? Nie chcę... Pozwólcie mi umrzeć, albo każcie żyć z tą hańbą... Nie chcę być sama...

***

Zawsze nadchodzi ten moment, gdy nastaje cisza. Gdy nie starcza już sił na szloch, gdy nie dane jest zasnąć we własnej ciemności, zostaje wstać i wyjść na przeciw świata. Wtedy nie ma już nadziei ani sensu, nie ma już nic do stracenia. Spei zmierzała więc prosto przed siebie, licząc, że uda jej się znaleźć obelisk. Ostatnio po dotarciu do niego udało jej się powrócić. Może teraz będzie podobnie. Może teraz nadejdzie także zrozumienie?

To były dwa długie wyczerpujące dni dla Spei szła prosto przed siebie pragnąc już tylko zakończyć swe cierpienia. Nie wiedziała, że nawet się one zaczęły. Kolejno falami napadała ją złość, żal, smutek. Zamknięta sama ze sobą w nieograniczonej przestrzeni piasku marzyła, aby podróż dobiegła końca. Wspominała własną dumę i głupotę, tęskniła za towarzystwem i niemal czuła jak dopada ją szaleństwo.

Pierwszego dnia pieszej wędrówki ponownie udało się jej znaleźć zielony kamień, który miała w owym miejscu po raz ostatni. Był brzydki, barwy jej piór. Nienawidziła go ze szczerego serca, tak samo jak faktu, iż nawet w zaświatach nie dane jest jej odzyskać naturalnej barwy. Pragnęła do końca wierzyć, że owa zieleń to stan przejściowy i w końcu jej pióra albo ponownie się wybielą, albo zyskają cudowną, karminową barwę.

Kamień ów, jarzył się zieloną poświatą wskazując kierunek w którym powinna iść. Co ze zdziwieniem zauważyła gdy podirytowana rzuciła go w złości przed siebie wieczorem pierwszego dnia wędrówki.

Idąc w wskazanym przez nietuzinkowy kompas kierunku dotarła w końcu pod koniec drugiego dnia do dobrze jej znanego obelisku. Wysoka i gładka skała celowała swym ostrzem w mglisty strop nieba.

Stał już przy nim diabeł Flyx wraz z Unifiksem. Bracia wyraźnie nie mogli dojść razem do porozumienia.

- Nie zgadzam się ty wietrze wołowy! Jeśli dobrze zrozumiałem, to ty chyba wiesz jak się stąd wydostać i może to zrobić tylko jedna z trójki naszych osób. Jeśli miałbym wybierać między sobą, tobą a zieleninką wybrałbym ją !

Diabeł cały czerwony na twarzy wrzeszczał na Unifiksa dość słyszalnie w promieni mili. Nie zwrócił uwagi nawet na nadchodzącą Spei, choć wypatrywał ją bezustannie od momentu odzyskania w tym miejscu przytomności. Ona zaś stanęła ponad nimi przysłuchując się przez chwilę rozmowie. Rozpierała ją radość, że w końcu dotarła do celu i nie była tutaj sama... Jednak...

-Przestańcie się kłócić! - krzyknęła w ich kierunku rozpościerając skrzydła i dryfując w dół ku dwóm postaciom. - Co wy tu w ogóle robicie? Nikt z was nie był obecny przy wybuchu... - urwała, nie chcąc mówić zbyt wiele. Opadła ku ziemi jakiś metr od pozostałych, wzbijając przy tym małą chmurę piasku.

- Co się z Tobą działo, Unifiku? Zniknąłeś podczas walki. Jak dawno tu trafiłeś? - dodała ciszej, rozważając w myślach fragment zasłyszanego sporu.

- Od walki z ludźmi skryty w kokonie Zaura byłem. Chciałem dbać o Bryfiliona a chyba mu zaszkodziłem. Wydaje mi się, że miał zbyt zimno. Pewnie stąd ta czkawka go dopadła, kiedy podałaś mu ziemię zanim dostał ognia. To musiała być czkawka. On żywy tam jeszcze z ludźmi i Zaurem przebywa powinniśmy się śpieszyć i porozmawiać o sposobie jego ratunku a nie o mnie. Nie o mnie.

Unifiks zaszumiał łagodnie. Anielica miała ochotę go uściskać.

- Dziecko jest żywe!? Chwała niebiosom! - powiedziała wznosząc wzrok ku chmurom. - Myślałam, że go zabiłam... że to moja wina. - w oczach stanęły jej łzy. Które starła szybkim i stanowczym ruchem.

- Ale masz rację, nie czas na to. Ostatnim razem udało nam się stąd wydostać obojgu. - wskazała dłonią ku diabłu. - Nie pamiętam tylko jakim sposobem, bo wszystko działo się dość szybko... Wydawać by się mogło, z tej rozmowy którą usłyszałam, że ty wiesz co to za miejsce, Unifiku. - spojrzała ku niemu wyczekując odpowiedzi, bądź jakiegoś wyjaśnienia.

Wiedział co to za miejsce zbyt dobrze.

- To dość trudne do wyjaśnienia, widzisz ja jestem wodą stałą niczym kamień promieniujący dźwięcznym zapachem jedności. Zgodnie z tym co można odczytać z obelisku, to To miejsce można przyrównać do połączenia śmierci i życia. To jest miejsce które stanowi martwy oddech. Nie zastanawiało cię dlaczego jesteśmy tutaj tylko my?

-Zastanawianie się, to jedna sprawa, zrozumienie to druga. Nie dane mi były żadne wskazówki prócz dwuznacznego napisu na obelisku. Pytałam ognistego ptaka, jednak długowieczny niewiele mógł mi powiedzieć. Bo czymże jest miejsce między życiem, a śmiercią? Skoro nie jest ani jednym, ani drugi... - zastanowiła się przez chwilę, jednak porzuciła ten temat. - Jedyne co nas łączyło, to choroba i lodowe uśpienie, jakiemu poddały nas opiekunki, a także wspólne przebudzenie, podczas nie do końca udanego rytuału. Lodowe łoża musiał rozbić ktoś z towarzyszy z naszej grupy... Nie wiem do jakich doszedłeś wniosków, Unifiku. Możliwe, że twa wiedza przekracza moją i daje o wiele większe zrozumienie. - powiedziała patrząc mu szczerze w jedno oko, unoszące się tuż przed nią.

Stała bokiem do diabła i cieszyła się w duchu, że ten nie próbuje mieć żadnego wkładu w dyskusję. Jego poziom wiedzy już znała. Liczyła, że Unifik rozwiąże, albo chociaż pomoże rozwiązać zagadkę

Właśnie, jesteśmy tymi którzy przeżyli lodowe uśpienie, chyba jedynymi którzy przeżyli chorobę. To samo w sobie jest zastanawiające. Co jeśli może wcale jej nie przeżyliśmy? Może od początku byliśmy martwi? Zawieszeni w życiu, choć pozbawieni duszy? Wydaje mi się, że to ostatnia możliwość dla nas wszystkich aby odzyskać własną duszę. Coś złego musiało zadziałać podczas rytuału. Puryfik z tego co opowiadali pozostali wędrujący z nim towarzysze przerwał rytuał krwią Opiekunek. A krew jest święta w rytuałach Salartus, nie wszyscy ją posiadają. Ja jej nie mam. Może właśnie to krew Opiekunki złączyła nasze dusze? I teraz to krew powinna je rozdzielić?

Salartus zapłoną niebieskim płomieniem i z zadumą w głosie począł recytować znany wszystkim czterowiersz.

„Jeśliś oddzielony od siebie, wykorzystaj swą advę.
Złączonych z innymi czeka tylko rozbicie.
Duszę odzyska tylko jeden.
Gdy sam pozostanie”

- Kluczem do naszego ocalenia, jest adva. A tym słowem określaliśmy zawsze narodziny nowego Unifiksa. To słowo było pełne radości i wiary w lepsze jutro. Oznaczało nową jedność, nowe scalenie. Odnosząc je do aktualnej naszej sytuacji jest tylko jedna sensowna interpretacja. Musimy się połączyć. Spójrz mi w oko i powiedz czy widzisz to co ja ?

Spei spojrzała w oko swego brata i dojrzała żywą skałę, rosnącą w jego źrenicy. Skała miała kolor zielono niebieski i wędrowała żwawo po całej gałce ocznej. Ciesząc się z tego co miało nadejść.

- Tylko ja mogę dokończyć formowanie się młodzieńczego Bryfiliona, potrzebuje on opieki, teraz kiedy zostaliśmy na polu pełnego ludzi sami, będzie to ciężkie do osiągnięcia, ale nie niemożliwe. Wydaje mi się, że podołam. Muszę podołać, zginęło już nas zbyt wiele.

- Ona ma większe prawo do życia, niż jakiś durny martwy kuzyn. Nie zauważyłeś jak pragnie żyć ? I łasić się do tego Sola, który nie potrafi nawet podetrzeć własnego zadka. Dzieciak, nie może umrzeć. Tak a pomyślałeś o mnie albo o niej ? O niej na pewno nie pomyślałeś. Ja swojego kamienia na pewno nikomu nie oddam, jeśli nie miałby być to kamień ratujący skórę Spei.

Anielica stała zszokowana. Więc Unifix także miał kamień. I to on chciał "pozostać". Podczas gdy ten rozbuchany egoista właśnie pragnął, by przeżyła. Ale co on ma na myśli przez "połączyć"?

- Duszę odzyska tylko jeden... - szepnęła cicho. - Czekajcie! Więc jakim cudem ostatnim razem udało się stąd wydostać zarówno mnie jak i Diabłu? Unifiku, uważasz, że naznaczenie nas krwią opiekunki dokonało czegoś naszymi duszami. Więc czy to oznacza, że my nie mamy żadnego wyboru? - spytała głośno, starając się powstrzymać złość - Jesteśmy skazani na rozbicie? Czym jest rozbicie? Czym w takim razie jest moja własna krew? Czy ona nie daje mi pewnej autonomii? Co z Diabłem, który jak widziałam, także potrafi krwawić. Nie rozumiem cię. Ostatnim razem wydostaliśmy się stąd we dwoje. Teraz musimy wydostać się stąd we trójkę i nie uznaję innej opcji. Nie zamierzam rozstrzygać, kto z nas jest ważniejszy, bo każdy na swój sposób pomagał w naszej misji.

Patrzyła w oko Unifixa, choć wiedziała, że nie ma racji. Diabeł wszak niewiele pomógł. Jednak wstawił się za nią i nie mogła skazać go na śmierć, czy pozostanie tutaj, chociaż jego słowa raziły jej dumę. Nie chciała tego dla siebie, ani dla nikogo z ich trójcy. Z drugiej strony Unifik zdecydowanie więcej wiedział o Bryfilionie i naprawdę mógł dziecku pomóc. Jednak ile tak naprawdę zdziałał, by dostarczyć dziecku składników do rozwoju? A może.. Może dziecko i Zaur nie żyja, a on kłamie, bo chce się stąd wydostać, a nas zostawić tutaj na wieczność...

- Nie wierzę, aby bracia Salartus musieli kiedykolwiek rywalizować o śmierć bądź życie... Na pewno istnieje sposób. - dodała już ciszej, choć ciągle kotłowały się w niej resztki złości.

- Czemu wróciliście ostatnio razem Tego nie wiem, mogę tylko podejrzewać, że mogło mieć to związek z tym że ja jeszcze wtedy żyłem. A przynajmniej podczas walki z ludźmi, nie doznałem obrażeń w wyniku których dostałbym się tutaj razem z wami. Fakt pozostaje jeden, siedzimy już tutaj z diabłem chyba trzeci dzień. I żaden z nas nie powrócił. Masz jakiś pomysł w jaki sposób moglibyśmy wrócić wszyscy ?

Zamyśliła się. Z ostatniego razu pamiętała szarpaninę z diabłem. Chyba chwycił za jej kamień. Ale co się wtedy stało? Czy skaleczył się o niego? Tego nie mogła być pewna. I czemu wtedy wrócili oboje? Czy tutaj znaczenie miał jej kamień i jego krew? Skoro krew jest taka ważna... Przez sekundę stanął jej przed oczami obraz w którym diabeł ściska jej kamień, ona ściska kamień Unifika... Ale jak Unifik ma uchwycić kamień diabła? Czy wystarczy, aby kamień dotykał jego ciała? Czy to wystarczy? Czy kamienie należy splamić krwią? Czy istnieje sposób, aby skaleczyli się nimi równocześnie? Ale Unifik nie krwawi. Spoglądała w piasek rysując na nim stopą trójkąt. Oznaczyła nawet strzałki... Ale czy to wystarczy? A co jeśli coś zadziała nie tak? Mają tylko jedną szansę... Lepiej się upewnić. Odwróciła wzrok ku Flyxowi.

- Co się właściwie stało podczas naszej szarpaniny? Pamiętasz coś? Chwyciłeś za mój kamień, ale czy zrobiłeś coś więcej? Czy skaleczyłeś się o niego? - zwróciła się ponownie do Unifixa. - Poza tym jaką rolę gra w tym obelisk? Oprócz napisu ma chyba także otwory. Przyglądałeś się mu?

Anielica skierowała wzrok ku lśniącej skale, która niewzruszona mierzyła ostrzem w mgłę.

Spei dojrzała, iż lewa dłoń Flyxa była zraniona. Widać było na niej ślady kłów. Nie trudno było domyślić się czyich.

- Także się skaleczyłem wtedy – Diablę oblało się rumieńcem! A jego wzrok był jeszcze bardziej rozmarzony.
- Próbowałem swoją krwią uruchomić mój kamień jak tylko go znalazłem. Jednak nic to nie dało.
Gdy Spei zwróciła się w stronę Unifika ten zadźwięczał.

- Czytałem to co napisane jest na obelisku. Nie zauważyłem w nim żadnych dziur ani otworów. Wydaje mi się, że teraz jak jesteśmy tutaj wszyscy wystarczy jak oddacie mi swoje kamienie. Mogę się mylić, ale chyba krew nie będzie potrzebna, kamień będący we mnie raczej pragnie dołączyć do swych braci.

-Pamiętam, że gdy dotykałam kamienia, wyczułam trzy otwory! - powiedziała wzburzona. - Poza tym czy masz pewność, że wtedy wrócimy we troje? Skoro istniał sposób, aby wydostała się stąd nasza dwójka, to istnieje też sposób, by wydostała się trójka i w nic innego nie wierzę. Czemu w takim razie my wtedy nie zginęliśmy, a ty nie pozostałeś jedyny z duszą? Czemu teraz musimy wzajemnie podejmować decyzję o swojej i cudzej śmierci? - powiedziała wzburzona. - Nie podoba mi się to.

Odwróciła się i podeszła do obelisku badając do dokładnie. Zaczęła od przesunięcia szponiastą dłonią po runach, po czym starała się przypomnieć gdzie dotykała kamienia wtedy. Po głowie ciągle kołatał jej niepewny pomysł z owym dziwacznym trójkątem. Czy takie ponowne połączenie ich uratuje? Czy zaś złączenie kamieni w Unifiku uratuje tylko jego. Co się stanie, gdy wszyscy troje będą dotykać złączonych kamieni? Los rzuci boską, trójścienną monetą?

Nie mogła znaleźć tych otworów. Pamiętała, że były. Mogła to przysiąc. Jednak gładka skała nie ustępowała pod naporem pazurów. Uderzyła w nią dłonią w złości. W drugiej ściskała kamień. Często powiada się nawet, że działaliśmy jedynie według najprostszych zasad natury, według których najsilniejsi przetrwają. - huczały jej w głowie słowa Feniksa. [i] Kim są najsilniejsi? Jaką miarą możemy mierzyć tę siłę? Siłą mięśni, umysłu, szybkością? Odwróciła się do pozostałych.

-Jak myślicie, co się stanie, gdy wszyscy zetkniemy razem swoje kamienie? Każdy trzymając swój? Rozważam też drugą opcję. Co się stanie, jeśli jednocześnie, każde z nas uchwyci kamień innej osoby i stworzymy trójkąt? Albo przeżyją wszyscy, albo nie stanie się nic, co da nam jakąś wskazówkę... - zastanowiła się na chwilę nad każdym z pomysłów spoglądając ku pozostałym.

- Nie posiadam kończyn, a jedynie byt. Nie wiem w jaki sposób mógłbym być w jednym czasie w 3 miejscach na raz, dlatego nie wierze abym mógł dotknąć waszych kamieni tym bardziej, że mój jest mną.- Powiedział Unifiks.

- Nie wydaje mi się, aby było to możliwe abym mógł złapać wasze kamienie. Najłatwiej byłoby zespolić je w jedność ze mną. Bądź mnie z którymś z waszych.

Może kłamać, by być tym jedynym, może też mówić prawdę - pomyślała anielica spoglądając prosto w oko Unifiksa. Tysiące myśli i możliwości przebiegało przez jej umysł. Jeśli to co mówi jest prawdą - jego obecność może uratować dziecko. Tego przecież pragnę. W przeciwnym razie będzie to moja klęska - nawet jeśli powrócę, to nadejdzie taki moment, gdy nie będę mogła nienarodzonemu pomóc. Ale ta opcja oznacza też śmierć... Albo wieczne pozostanie tutaj z diabłem. Ale jeśli pozostaniemy, to będzie oznaczać, że jest dla nas jakaś szansa ratunku... Chyba nie ma innej drogi. Tylko, czy diabeł zgodzi się oddać kamień? Gdybym chciała, dałby mi swój - przecież zacięcie walczył w jego obronie. Unifik nie jest w stanie oddać kamienia bez bólu, może nawet śmierci... Nie chcę być przyczyną niczyjej śmierci, nawet zwykłego kłamcy.

Odwróciła się w stronę diabła. Ten nerwowo zginał i prostował palce, będąc gotowym do skoku na towarzysza. Jakby był pewien, że anielica wybierze życie. Pochwyciła jego wzrok.

- Oddaj mu swój kamień, tak jak i ja zamierzam. Albo zginiemy, albo zostaniemy tutaj na wieczność. - zwróciła się ku Unifiksowi. - Jeśli nas okłamałeś i dziecko zmarło, to będziesz miał na sumieniu nasze życia. Jeśli zaś żyje, w zamian za nasze dusze, masz obowiązek bezpiecznie doprowadzić go do narodzin. To będzie twoja ostatnia przysługa wobec nas i spłata długu za kamienie. Znajdźcie lustro. To nasza jedyna nadzieja.

Anielica wyciągnęła rozwartą dłoń ku Unifikowi. Kamień lśnił lekko, wyczuwając obecność swego brata. Z boku widziała ostre krawędzie, o które musiał wcześniej zahaczyć się Grudon. Z boku wydawało jej się, jakby układały się w kształt róży. Uśmiechnęła się. Nie ma róży bez kolców, ale to dobry znak. Może po drugiej stronie przyjmą nas godnie... W tej samej chwili diabeł uczynił ten sam gest.

- Zostaniemy tutaj na wieczność, powiadasz? To może mieć swoje zalety. - mrugnął do Unifika. Spei zastanawiała się, czy ten może zrozumieć aluzję. Teraz było już jej to obojętne. Decyzja została podjęta.

Unifik wchłonął kamienie w siebie. Szybciej niż się spodziewała. Coś wewnątrz jego źrenicy rozbłysło i rozwiał się w powietrzu.

- No, w końcu zostaliśmy sami... - Grudon już się ku niej zbliżał prężnym krokiem. Spei ciągle rozważała ucieczkę od obleśnego stwora. Czemu te piękne bajeczki mamy o tym, jak to "mamusia z tatusiem modlili się żarliwie" przed jej narodzinami, nie mogły się okazać prawdą? Kluczowe było słowo "żarliwie"... Było zbyt podejrzane.

Diabeł zatrzymał się pół kroku od niej, wyprostował mężnie pierś, zacisnął dłonie, wbił wzrok w Spei i z donośnym głosem prawie krzyknął.

- Przepraszam. No powiedziałem to – dodał pośpiesznie dumnym głosem.
- Teraz to nie ma już znaczenia, ale byłabyś dobrą samicą. Masz dobrze rozwiniętą miednice, urodziłabyś sporo dzieci.

Diabeł na chwilę przerwą swą wypowiedź, jakże krótką ale niosącą mu ukojenie. Podniósł lekko głowę aby móc lepiej widzieć swą ukochaną. Pełen niepokoju zapytał.

- Czy sądzisz, że jest jeszcze dla nas szansa ?

W tej samej chwili wiatr zaczął rozwiewać i trawić erozją jego twarz. Spei krzyknęła. Jeszcze na piasku Grudon się poruszył. Spojrzał na nią twarzą bez oczu, wiatr porwał już jego skrzydła roznosząc je po wydmach.

- Kocham cię... Dlaczego... - usłyszała ostatni szept patrząc na pusty szkielet, który spoglądał ku niej ciemnymi oczodołami. Po chwili sam szkielet też stał się piaskiem i opadł w ciszy na piaszczyste wydmy. Wiatr wzmógł się.

Błysnęło.

Czy ja też umieram? Potrząsnęła skrzydłami. Nie osypało się z nich więcej ziarenek piasku, niż powinno. Strzepała resztki diabła z ciała, jednak wiatr wiejący z coraz większą siłą niósł kolejne.

Grzmot w oddali.

Tak, raczej umieram... Chyba będzie bolało... Wiatr zaczynał dążyć do utworzenia burzy piaskowej. Odbiła się od resztek obsuwającej się wydmy i wzleciała w powietrze.

Błysk. Grzmot.

Pod sobą widziała wielkie leje piasku, jakby pustynia zapadała się sama w siebie. Obelisk właśnie ginął w takim wirze, swym grotem ciągle celując ku niebu. Wiatr podrywał wielkie chmury piasku zasnuwając obraz. Musiała wznosić się wyżej i wyżej, by ich uniknąć.

Błyskawica przeszyła niebo tuż obok. W ostatniej chwili zrobiła unik.

Trzeba lecieć ku niebu, ponad chmury. Nie widzę innej możliwości. Może jest jeszcze jakaś szansa, jakiś sposób. Machała skrzydłami jak opętana lecąc prosto ku chmurnemu niebu. Ponad nią coś zabłysło. Gwiazda... Astra! Per aspera ad astra... Powietrze stawiało coraz mniejszy opór, traciła na szybkości. W głowie kręciło jej się do lotu. Obok siebie czuła błyski i światła. Odwróciła się, by zobaczyć ogniste kule, cały deszcz ognia lecący w kierunku tego, co kiedyś było pustynią. Po chwili przed sobą zobaczyła błysk...

Per a... a... Spea...


Na spokojnej już pustyni pojawiła się niewielka i równiutka górka piasku...
-
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline  
Stary 27-08-2010, 21:09   #163
 
Eileen's Avatar
 
Reputacja: 1 Eileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputację
kabasz
Lauhelmassielu jednym z kościanych sztyletów odciął głowę diablęciu jednym pewnym ruchem ręki. Nie miał żadnych wyrzutów sumienia z tego powodu, że właśnie zabił jednego z swych braci. Podczas gdy wszyscy dookoła poczuli lekki niesmak z odebrania życia jednego z nich przez jednego z nich. Gdy wszyscy wiedzieli już, że diabeł nie stanowi już zagrożenia dla anielicy oczekiwali ponownego jej ocknięcia. Jednak to nie nadchodziło. Ciało anielicy było zimne jak lód i takie już pozostanie na wieczność.

Chyba nikt nie spodziewał się tego, że podróż drużyny poszukującej Lustra Amandy zakończyć by się mogła tak szybko. Wszak wszystko co wartościowe dojrzewa powoli, słusznie zatem niektórzy bracia i siostry podejrzewali, że napotkany człowiek nie jest rozwiązaniem ich problemów. A jak się miało okazać już nie długo stanie się przyczyną wielu tragedii. Teraz jednak mieli przed sobą gotowe rozwiązanie ich problemów. A co ważniejsze bardzo wygodne rozwiązanie bo pozwalające jak najszybciej wrócić do domu. Tak wiele się wydarzyło od czasu opuszczenia jaskiń.

- Nigdy nie zapytaliście się o moje imię. - Kłopotliwą ciszę przerwała zakłopotana Cloe. Zdanie z pozoru wyrwane z kontekstu rozpoczęło jej przemowę.

- Prawda jest taka że go nie znam. Proszę wszystkich aby zwracali się do mnie tak jak danego dnia mam ku temu ochotę. Dla was chyba ten szczegół nie jest ważny. Nie pytacie o przeszłość, staracie się patrzeć w przyszłość. Choć ta nie rysuje się dla was w jasnych barwach. Może masz rację kruku i możemy pomóc sobie nawzajem. Ja nie mogę żyć blisko ludzi, szczególnie podobnych do mnie. Wtedy nie potrafię się kontrolować i kiedy się boję bądź jestem zła. - Tu przerwała na krótką chwilę. - Wtedy dzieją się naprawdę złe rzeczy. Musicie być świadomi zagrożenia jakie niesie ze sobą moja obecność. Póki co było spokojnie. Co mnie bardzo cieszy.
Oczy Cloe zaszkliły się, z trudem powstrzymywała łzy.

- Nie wiem czy zdołam wam pomóc. Jednak skoro oferujecie schronienie w zamian za lek. Postaram się zrobić wszystko w mojej mocy abyście go otrzymali.

Kobieta otarła dłonią łzy, które już teraz spływały wolno po jej policzku. Nie mogła ukryć wzruszenia.

- Czy ta Maszyna nie może jechać szybciej ? Zaniepokoił się Puryfik. Nie widzicie co dzieje się z naszą Gatti ? Wybielała już cała, a taka biała przypomina nic innego jak śnieżny puch. To w jej wypadku nie może być oznaka zdrowia.

I nie była. Prawda jest taka, że kocica pozostawała świadoma od dłuższego czasu, jednak jej ciało odmawiało posłuszeństwa. Uwierzcie mi, oddałaby wszystko nawet zgodziła się po wsze czasy przybrać białą sierść gdyby tylko mogła wymiauczeć to co właśnie dostrzegła i poczuła.

W Maszynie wśród pozostałych członków poszukiwaczy Lustra znajdowali się ludzie ! Poczuła wyraźny zapach człowieka gdy Sadesyks pozbawił życia ich brata. Kocica była pewna, że to nie jej zwidy, nie mogłyby być to jej przewidzenia ! Wśród nich byli zdrajcy. Co najgorsze jej Lauhelmaasielu był jednym z nich !

Poszukiwacze porzucili Maszyna wraz z nieprzytomnym człowiekiem pół godziny drogi od znanego im wejścia do Jaskini. Gdy szli w kierunku zawalonego wejścia do podziemi zobaczyli znacznie mniejszą Maszyna zaparkowaną koło miejsca w którym nie dawno życie po raz drugi straciła Spei wraz z diabłem. Grupa czterech ludzi przeszukiwała okolicę.

Przyjdzie im chyba stoczyć kolejną walkę z człowiekiem przed tym nim zejdą do domu.

- Jest nas zdecydowanie mniej niż ostatnio. Stwierdził Legion. Macie jakieś pomysły jak pozbyć się ludzi a co ważniejsze, jak odblokować zawalone przejście do waszego domu ?

Kolekcjonerzy.

Zbliżała się godzina rozpoczęcia aukcji. I na razie nic nie wskazywało na to, aby ktokolwiek rozpoznał prawdziwy cel czwórki wysłanych przez Bena Obdarzonych. A przynajmniej nic takiego nie podsłuchał Nik. Całe szczęście, że Johny napił się błogiego alkoholu, gdyż przytępił on trochę jego dar. Pewnie tylko dlatego mógł obejrzeć do końca sceny które rozegrały się dosłownie na pięć minut przed rozpoczęciem aukcji.

Nik i Rose zaczepiali osoby, które mogłyby coś wiedzieć na temat miejsca przechowywania świecy. Jednak nie zdołali usłyszeć nic konkretnego. Rose trzymając pewnie aparat robiła co trochę zdjęcia znajdującym się w posiadłości gościom. Gdy skierowała swój aparat w kierunku wejścia w którym do posiadłości wchodziła ostatnia zaproszona para – zamarła zszokowana. Do posiadłości wkroczył nikt inny jak Peter Light w towarzystwie najdelikatniejszej gejowskiej podróbki Madonny jaką kiedykolwiek widziały jej oczy. Tego, że Peter gustował w dziewczynach była pewna już w bidulu. Nie trudno zatem było się domyśleć powodu dla którego przyszedł do tego domu w takim towarzystwie. Najprawdopodobniej szukał siostry. A ta zdecydowanie teraz wolała nigdy nie spostrzec swego brata w takich okolicznościach.

- Peter co ty do cholery wyprawiasz. Jeśli kuria dowie się, że kręcisz się po takich miejscach odbiorą ci tą zasraną koloratkę.

Rose nacisnęła wyzwalacz powodując błysk. Peter zerknął w jej kierunku, jego źrenice wyraźnie się poszerzyły. Rozpoznał ją, była tego pewna. Ich trójka była najbliższa sobie w czasach młodości a prawdziwych przyjaciół jesteśmy poznać nawet i po latach rozłąki. Mężczyzna teraz modlił się aby kobieta nie podeszła do niego pod żadnym pozorem. Jeśli zostanie zdemaskowany, pewnie już nigdy nie dowie się, co się stało z jego siostrą.

Obejmując się czule dwóch mężczyzn weszło do sali usiedli w pierwszym rzędzie rozłożonych krzeseł. Wzbudzili naturalną sensację wśród zgromadzonych w pomieszczeniu ludziach.
- Są już wszyscy. - Ucieszonym głosem Jennifer rozpoczęła swą przemowę.

- Bardzo mi miło ponownie powitać wszystkich zebranych gości oraz prasę. Mam nadzieję, że dzisiejszy wieczór będzie niezapomniany i dostarczy każdemu wrażeń, emocji a przede wszystkim okazji do poszerzenia swego dobytku o interesujące eksponaty. Dzisiejszy dzień nie mógłby się odbyć bez uprzejmości mojego wuja - Alberta Furglera, który odnalazł większość wystawionych dzisiaj na aukcję przedmiotów. Miło mi zatem powitać – przed państwem Albert Furgler.

Z pozoru normalny staruszek nie wyglądał na wyrachowanego, zimnego mordercę. Pozory jednak mylą i to bardzo.

Rozpoczynała się oficjalna część aukcji. Podczas której staruch miał pogderać co swoje i rozpocząć aukcję. Rozpocząć poszukiwanie najbogatszych durni, którzy zapłacą za jej dar. Teraz jeszcze jej brat wszedł do domu jej mordercy. Nic więc dziwnego, że Viktori kończyła się cierpliwość.

- Rose ! Krzyknął rozdrażniony duch.
- Powiedziałaś, że jest tutaj ktoś kto może mnie usłyszeć. Zrób mi zatem tą przyjemność i skontaktuj mnie z nią do cholery. Musicie zabrać stad Petera ! Nie może on skończyć tak jak ja. Sama widzisz, że mu odbiło i jest gotowy nawet na umizgi z tą pseudo pizdą.

- Co ja robię - dodała po chwili namysłu.
- Przecież ty mnie nie słyszysz. Potrzebuje zwrócić na siebie uwagę tej kobiety.

Pewnym krokiem Viktoria Light podeszła do Furglera, jako centralnej osoby na przyjęciu miała zagwarantowane to, że każdy go obserwował. Dziewczyna zrzuciła swój płaszcz odsłaniając nagie piersi, biodra oraz nogi. Powoli, zmysłowo dotykając ciała mężczyzny starała się wykonać najlepszy striptiz w jej karierze tym bardziej, że teraz miała zamiar pokazać znacznie więcej niż jej nagość. Powoli zdjęła rękawiczki skrywające obdarte ze skóry jej ręce. Rzuciła je w kierunku widowni. Dłońmi które odsłaniały każdy mięsień, ścięgno oraz żyłę gładziła zwiotczałe ciało milionera. Był to widok nieziemsko niesmaczny, przerażający i ohydny. Cały czas była już prostytutka obserwowała widownię. Jeśli ktoś ją widział, musiał zareagować odpowiednio.

Kaworu
Zginął jeden z Salartus.

Raven patrzył na Lauhemaasielu, gdy ten płynnym ruchem pozbawił Diablę życia. Czarnoczerwona, gęsta posoka wypływała z rozciętego gardła, plamiąc podłogę Maszyny i ręce Sadesyksa.

Kruk Śmierci sam nie wiedział, co o tym myśleć. Jego rasa dobrze wiedziała, że nic w świecie nie jest wieczne. Wieczność, bezład, niezmienność, spokój, cisza. Wszystko to było tylko innymi nazwami Wielkiej Matki. Tam gdzie było życie, tam był ruch, chaos, zmiana, także krew i ból. Raven nie łudził się, że misja, w którą wyruszyli była bezpieczna, nie bał się też śmierci. Był świadom tego, że mogli zginąć w każdej chwili, i jak pokazał czas, tak się właśnie działo. Odczuwał po prawdzie żal z powodu śmierci towarzyszy, nie był to jednak ten rodzaj żalu, który zmienia się w czarną rozpacz, uniemożliwiając jakiekolwiek działania i logiczne decyzje. Był to bardziej smutek z powodu wyjazdu kogoś w długą, naprawdę długą podróż.

Uczucie, które wprawiło Kruka w konsternację wynikało z tego, iż właśnie na jego oczach wydarzyło się coś, co być może nigdy nie miało miejsca w dziejach Salartus. Właśnie jeden z nich odebrał życie swemu bratu. To, że działał w najlepszych intencjach, tak naprawdę nic nie zmieniało. Wystarczyła chwila z dala od swych jaskiń, by zaczęli upodabniać się do ludzi. Czy to ich trucizny miały tę niezwykłą moc, iż potrafiły tak bezlitośnie i skrycie wtłoczyć się w serca, czy może sami Salartus nie byli tak krystaliczni, za jakich się uważali? Kruk naprawdę nie znał odpowiedzi na to pytanie. Kiedy jednak Spei nie wróciła do świata żywych, postanowił zabrać głos.

- Myślę, że nie mogliśmy jej uratować. Ich los był przesądzony. Prastare nauki Starszyzny głoszą, iż Śmierci nie da się oszukać. Jedyne, co możemy zrobić, to postarać się wybłagać u niej zwrot, dając w zamian inne życie. Dzieje się tak dlatego, iż Śmierć jest pewnego rodzaju strażniczką. Jeśli chcemy z nią pertraktować, musimy robić to na jej zasadach. Ale tylko najstarsi z mojego rodu potrafią wymienić duszę jednego Salartus na martwego ducha, który z powrotem może wstąpić w swoje ciało. My nie zapłaciliśmy życiem, my po prostu dobiliśmy konającego. Obawiam się, że jedynym efektem naszej decyzji była profanacja szczątków Diablęcia- odparł. Nawet on był przybity.

Ponure rozmyślania Ravena przerwała ich ludzka towarzyszka. Widać było, iż propozycja zamieszkania wśród Salartus i przyjęcia jej jako równoprawnej członkini społeczności były czymś, co dawało jej nadzieję na lepszą przyszłość. Kruk nie przywykł do tego, iż dawał nadzieję, zazwyczaj był symbolem odejścia i zaniku. Nie wiedział zbytnio, jak zareagować na słowa kobiety, więc po prostu podstawił jej swe skrzydło, pozwalając, by wsiąknęły w nie słone, ludzkie łzy…

~*~

Raven przysiadł na jednym z drzew, obserwując wejścia do jaskini.

Było zasypane, ale nie stanowiło to wielkiego problemu. Większym była czwórka ludzi, widocznie zainteresowanych tym, co wcześniej zaszło w tym miejscu. Raven wiedział, że nie są już tak liczni jak wcześniej, ich morale także były nadwyrężone, nie wspominając o siłach. Obecność ludzkiej kobiety bardzo im pomagała, jednak jak długo mogli walczyć, praktycznie bez wytchnienia, w ciągłym strachu przed tym, że jakiś człowiek zajdzie ich od tyłu i zaatakuje? Było oczywiste, że musieli działać szybko i zdecydowanie.

- Mam plan- odparł Kruk, gdy Legion zamilkł- Argo, Hane i ja będziemy krążyć nad ludźmi, odwracając ich uwagę. Jesteśmy wystarczająco zwrotni, by unikać ich twardych owadów, a prawdę mówiąc tylko rozmiary Hane są na tyle spore, iż czynią z niego łatwiejszy cel. Myślę jednak, że jeśli ograniczy się do wydawania głośnych odgłosów i płonięcia w powietrzu dość wysoko, to ściągnie na siebie uwagę ludzi. To samo z łatwością przyjdzie Argo. Gdyby jakimś cudem zaczęli iść w kierunku jaskiń, jestem w stanie na nich zapikować. Kiedy zaś moja grupa będzie odwracać uwagę ludzi, Puryfik, Alphonse i Lauhemaasielu postarają się odgrzebać wyjście. Legionie, nie znamy się zbyt dobrze i nie wiem, jak najlepiej wykorzystać Twoje zdolności, ale byłbym wdzięczny, gdybyś pomógł im w pracy przy wejściu do podziemi, w razie czego wykorzystując swoją prędkość, by zastąpić drogę ludziom. I pamiętajcie, naszym głównym celem jest dostanie się do naszego domu. Niewykluczone, że niedaleko jest więcej ludzi, dlatego musimy unikać rozlewu krwi. Jeśli jeden zginie, to w odwecie mogą ściągnąć swoich ziomków, wraz z ich wszystkimi dziwnymi brońmi. Wątpię, czy to przetrwamy. Dlatego też działanie grupy w powietrzu jest takie ważne, mamy odwracać uwagę i ściągać na siebie ewentualny atak, będąc wysoko. Czy to oczywiste?- spytał, patrząc na Świetlika i Feniksa.

Plan nie był najlepszy, ale niczego innego nie mieli.
 
__________________
Zapomniane słowa, bo nie zapisane wierszem...
Eileen jest offline  
Stary 27-08-2010, 21:11   #164
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Glyph
Argo bez większych oporów zgodził się na plan kruka. Ognik nie czuł się na siłach do podejmowania tak ważnych decyzji. Skoro nawet mądrość wielkiego Feniksa zawiodła w starciu ze stojącymi na ich drodze przeszkodami, do czego on mógłby doprowadzić nierozważnym posunięciem. Czy narzędziem byłoby poświecenie kolejnej osoby, a jeśli i tym razem ich plan by zawiódł. Tego Argo chyba najbardziej się obawiał, odpowiedzialności. Nie potrafiłby znieść brzemienia jakie wzięli na siebie Lauhelmaasielu i Hane.

- Muszę najpierw odpocząć - poskarżyło się skrzadło - Inaczej szybciej zacznę spadać niż uniosę się wysoko w przestworza. To był ciężki dzień dla nas: Wallowa, Hane'a i mnie. Duma szlachetnego feniksa nie pozwoli mu okazać słabości, ale z pewnością również ledwo trzyma się na nogach.

Argo popatrzył z nadzieją na feniksa. Szukał w nim wsparcia. Tak bardzo chciał pomóc swoim braciom, wykazać się, ale jego ciało po raz kolejny okazywało się za słabe, niedoskonałe. Nienawidził takich sytuacji.

- Musimy zebrać siły, albo nie damy rady. Chyba, że... - nagła myśl zaświtała ognikowi, podleciał do Puryfikanina - Przyjacielu chciałbym Cię prosić o przysługę. Czy mógłbyś poświęcić się dla nas i stworzyć Puryfikat? Wzmocniłby nas choć troszkę w tej trudnej chwili.

- To mogę uczynić. To wszakże jedyny sposób na zaprzestanie wdychania tej powierzchniowej trucizny. - odrzekł Puryfik kładąc na ziemi jedną ze swych macek. Trzymał ją nieruchomo cierpliwie oczekując, aż odłączy się od reszty ciała.

Gdy macka rozłożyła się na sycącą maź puryfikatu ognik wchłonął w siebie sporą dawkę. W miarę jak rozchodziła się po jego ciele odczuwał coraz większą błogość. Każde będące w nim ziarenko, każde zderzenie i iskra dawały mu nowe zasoby życiodajnej energii. Po chwili wzleciał nad puryfikatem.
- Jestem gotów - oznajmił - Córko Broo, czy pomożesz nam ten kolejny raz? - zapytał się Cloe - Nie proszę Cię, żebyś działała wbrew swojej rasie, nimi zajmiemy się my i masz także moje słowo, że nie stanie im się krzywda. Proszę Cię, abyś pomogła nam w otwarciu przejścia do domu. Czy potrafiłabyś najpierw stworzyć pod kamieniami to wielkie błoto, jakie zrobiłaś przy naszym pierwszym spotkaniu. Może w ten sposób choć część kamieni w nim osiądzie i ułatwi nam odgarnianie.

Tego posta niestety nie dało się odratować -

Kaworu
Raven usiadł na ramieniu swojej ludzkiej towarzyszki.

Spojrzenia Lykarynów sprawiły, iż zastanowił się, czy postępuje dobrze. Rzeczywiście, nie mieli żadnej pewności, iż człowiek, którego z sobą przyprowadzili był odpowiednią osobą. Czy mógł dać odciąć sobie dziób, że kobieta uzdrowi wszystkich? Zostali wysłani po Lustro i to je mieli sprowadzić, a nie przedstawiciela rasy, która była przyczyną ich utrapień.

Z drugiej strony, poza ludzką samicą nie mieli niczego. I była naprawdę wyjątkowa, na tyle, by zainteresować nią Opiekunki. Nie było wykluczone, iż na bazie jej mocy mogłoby zostać utworzone nowe Lustro lub jakiś leczący specyfik. W najgorszym razie zostałaby kimś w rodzaju kapłanki, uzdrawiającej swoją mocą potrzebujących Salartus. Zważywszy na jej reakcję w Maszynie, rola ta odpowiadałaby jej. I cała rasa Ravena zostałaby zbawiona, przynajmniej do czasu, aż kobieta nie zestarzałaby się. Ale to mogło nastąpić za lata, mieliby więc czas zbadać jej dar, dokładniej poznać historię Amure i utworzyć nową, lepiej przygotowaną do wyzwań ludzkiego świata grupę śmiałków. Być może nawet taką, w której skład wchodziliby najstarsi z Salartusowych rodów. Wysłanie samych młodzików było najgorszym wariantem z możliwych i wydarzenia na powierzchni potwierdziły to. Nie chodziło tylko o brak odpowiednich mocy, ale też o to, że najmłodsi nie zdążyli zdobyć wiedzy życiowej, tak potrzebnej w starciu z nieznanym. Puryfik sięgający do misy z krwią Opiekunek był najlepszym przykładem opłakanych skutków szczeniackiej ciekawości i zapału.

Tak, cokolwiek by nie mówić o plusach i minusach takiego rozwiązania, sprowadzając tą kobietę, grupa dała Salartus jedno- czas. A to dawało nadzieję na lepsze przygotowania i w efekcie na nowe, lepsze jutro. Kto wie, może nawet na cofnięcie ludzkiej ekspansji i wyjście na powierzchnię, jeśli Lustro zostanie odnalezione w przyszłych latach?

Póki co, Raven nie miał powodów do niepokoju. Każdy Salartus, którego mijali, dostawał się pod dobroczynny wpływ kobiety, zyskując nowe siły. Sama zainteresowana milczała, ale to akurat Kruka nie dziwiło. Spotykała zarówno nowe rasy Salartus, jak i starszych przedstawicieli szczepów, które już zdążyła poznać. O ile w przypadku Skrzadeł różnice nie były wielkie, o tyle najstarsi z Kruków Śmierci mogli budzić jej zrozumiałe przerażenie i zdziwienie. Tak, zdziwienie było tym, co Raven widział w jej oczach, gdy wyjaśnił, iż wysoka, odziana w płaszcz z czarnych piór postać z czarną kosą to jeden z jego rasy. Możliwe, iż nie zdawała sobie ona sprawy z kształtu społeczeństwa Salartus i dopiero teraz, powoli w swojej głowie zaczęła kreować właściwy obraz miejsca, którego tak ważną częścią miała się stać.

Dni mijały…
~*~

Kobieta niespodziewanie zwymiotowała u stóp Opiekunki, po czym padła na ziemię, nieprzytomna.

Raven, który teraz dla odmiany siedział na ramieniu Rosso Angeli, podfrunął do niej szybko, niepokojąc się. Usiadł na rozpalonych piersiach i zamknął oczy, wsłuchując się w puls. Było źle, bardzo źle.

Spojrzał na rzygowiny, Salartus wokół, ciało, na którym siedział, a potem znów na Salartus. Szybko przypomniał sobie jedno z podstawowych praw życia i śmierci, które nie tak dawno tłumaczył swoim braciom. Przeklinając w myślach swoją własną głupotę, sfrunął z kobiety na ramię Opiekunki, mając nadzieję, że w ten sposób to, co powie, zostanie odebrane tak, jakby sama Opiekunka wydała opinię.

- Bracia, odsuńcie się! Biada nam, biada! Przez moją głupotę i rozpaczliwą chęć wierzenia w to, iż znaleźliśmy lek, popełniliśmy największy z możliwych błędów! Obawiam się, że ta kobieta nie leczyła Salartus, ona wtaczała w nasze ciała swe własne życie! Na powierzchni, gdzie była nas garstka, nie miało to na nią żadnego wpływu, dlatego nie mogliśmy poznać prawdziwej natury jej daru. Teraz jednak widzę, na czym polegają jej moce. Odsuńcie się, żadne z Was nie może podchodzić, jeśli Wam nie pozwolę!- krzyknął, mając nadzieję, że zostanie wysłuchany.

- Puryfik, Argo, ruszcie się! Musicie uzdrowić tą kobietę, tylko Wy posiadacie odpowiednie umiejętności. Ej, Ty!- krzyknął dość niegrzecznie do starszego Puryfikanina, który był w pobliżu- Ty też, potrzebujemy każdej porcji puryfikatu, jaką tylko możemy jej dać. Aplfonse, Ty i inni aniołowie chyba też posiadacie jakieś dary, które mogłyby ją uzdrowić, prawda? Opiekunko, z nas wszystkich masz największą wiedzę, proszę, nadzoruj akcję ratowniczą. Jeśli znasz jakiś lek, który możemy szybko przygotować z mocy obecnych tu Salartus, zaklinam Cię, przygotuj go. Spójrz, ilu tu z nas się zebrało, ilu najstarszych i najpotężniejszych przybyło, by zobaczyć tą kobietę i skorzystać z jej mocy. Musi być jakiś specyfik, który możemy przygotować!

Wtedy też wzrok Ravena padł na jednego z przedstawicieli Starszyzny, szczęśliwie obecnego wśród zgromadzonych.

- Ojcze!- wykrakał, zlatując z Opiekunki i stając na ziemi przed Starszym, chyląc dziób ku ziemi. Ciągle chory i mały, wyglądał wyjątkowo żałośnie przy okazałym Kruku Śmierci- Witaj i bądź pozdrowiony, )jcze- powiedział już spokojniejszym tonem, okazując należny szacunek.

Tak naprawdę, spotkany Kruk nie był jego ojcem. Była to forma grzecznościowa, tytuł przynależny każdemu Krukowi Śmierci, który przeżył już wiele i zyskał odpowiednią moc i wiedzę, by zmienić się w najśmiertelniejszą formę dostępną Krukom. Ale Ojcowie posiadali jeszcze jeden z darów, o którego użycie miał zamiar błagać teraz Raven.

- Wiem, że jestem jedynie pyłem u twych stóp, ale błagam, wysłuchaj pokornej prośby jednego z swych dzieci, które pokłada całą ufność w Tobie. Sytuacja tej kobiety jest tragiczna, ale równie tragiczne są losy Babci, za jej obecny stan odpowiada zaś nieprzemyślany i zgubny w skutkach wyczyn mej grupy. Proszę, wyrządź mi ten zaszczyt i pozwól być Darem dla tej, która całe swe życie poświęciła naszej społeczności.

U Kruków „Dar” był rytuałem, w którym jeden z Salartus oddawał swoje życie po to, by drugi mógł wrócić z zimnych objęć Śmierci.
-
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline  
Stary 27-08-2010, 21:12   #165
 
Eileen's Avatar
 
Reputacja: 1 Eileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputację
Glyph
Skrzadło podążało z tyłu za resztą grupy. Spoglądało na kruka, dumnie siedzącego na ramieniu Cloe. Unikało za to błądzenia wzrokiem po bocznych korytarzach, patrzenia w oczy swym braciom. Mieli wrócić w chwale z Lustrem, a przebyli z ludzką dziewczyną. To było prawie jak świętokradztwo. Wrażenia nie zacierał nawet fakt, iż napotkani chorzy w cudowny sposób powracali do zdrowia, człowiek w umysłach Salartus był zawsze niebezpiecznym człowiekiem.

- Argo! Az'khas nie wrócił z wami. - Argo zamrugał radośnie usłyszawszy z boku znajomy głos Mig’zara, ojca Az'khasa. Przystanął przy nim, planując dogonić drużynę za chwilkę. Tak bardzo pragnął porozmawiać z kimś znajomym.

- Tak, Opiekunki powiedziały nam, że odszedł samotnie. - kontynuował starzec -Nie miejcie mu za złe, znasz swego brata Argo, jest porywczy, kieruje się instynktem nie rozumem, ale kiedy wróci...

-Az'khas nie żyje. - wyszeptało skrzadło, nie mogąc tego dłużej dusić w sobie - Spotkaliśmy go na powierzchni.

- Czy...?
- Nie, nie zostało po nim nic, co mógłbym zabrać ze sobą. Przepraszam. - wyjąkało skrzadło.

- Zginął śmiercią wojownika?

- Tak, poświęcił się dla nas i swych braci.

Aerdanid z uwagą i smutkiem w sercu wysłuchał opowieści o bohaterskiej śmierci swego syna.
- Niech więc przodkowie mają pieczę nad jego duchem. - westchnął starzec. Milczeli przez chwilę.

- Co teraz zamierzasz? Zostaniesz wśród swoich, nas? - zapytał nagle ojciec Az'khasa.

Skrzadło zakołysało się na boki w przeczącym odruchu. Wiele nad tym myślało podczas powrotnej wędrówki.

- Nie, - odrzekło - Wracam. Świat wydaje się inny niż myśleliśmy. Na powierzchni wyczułem ogromne byty, nie tylko ludzi, choć oni są bardzo potężni. Tworzą kamienie, które rzucone przebijają wszystko na swej drodze z ogromnej odległości, bez zmęczenia władają ogromnymi stworzeniami zwącymi się Maszyna. Nagóra jest teraz jeszcze bardziej niebezpiecznym miejscem, ale ludzie to nie wszyscy jej mieszkańcy. Spotkaliśmy kilku Maszyna, choć żaden nie chciał z nami rozmawiać, pewnie nie znali języka. Spotkaliśmy także innych, przybywający z nami Legion nie jest Salartus, jest za mądry na zwierzę, ani nie przypomina Maszyna, nie jest także żadnym z ludzi. Tam na pewno są też inni, których ogromną energię poczułem, chcę ich spotkać, nawiązać kontakt, może nawet poprosić o pomoc. O to właśnie poproszę Opiekunki, gdy się z nimi spotkamy.

Ich rozmowę przerwało nagle krakanie Ravena. Kruk krzyczał do niego, by pomógł Cloe. Z tego co ognik zauważył dziewczyna nie była ranna, a jednak leżała bezwładnie na ziemi. Podleciał szybko w ich kierunku, lecz nie miał pojęcia jak mógłby pomóc dziewczynie. Kruk mylił się względem leczących właściwości ognika. Skrzadłowy proszek jedynie dostarczał energii. Używając go po bitwie na aniele i diablęciu wspomógł ich, przyśpieszajac naturalne procesy, ale uleczyli się sami. Jeśli Cloe była chora równie dobrze dodałby energii jej jak i toczącej ją chorobie. Nie winił kurka za niewiedzę. Skrzadła i kruki od zawsze nie wchodziły sobie w drogę. Może kruki drażniło, że nie potrzebowały ich pomocy w sprawach śmierci. Skrzadła od wieków same rozwiązywały tą kwestię w chwili śmierci z własnego ciała usypując sobie kurhan.

Dopiero po chwili, gdy bracia zaczynali się cofać Argo zrozumiał w pełni pierwsze słowa kruka. Jeśli miał rację i dziewczyna oddawała im swe życie, nikt nie mógł przewidzieć jak zareaguje na ich medykamenty. Gdy Argo zrównał się z Puryfikiem spróbował wyprzedzić go i zagrodzić mu drogę.
- Przyjacielu, jeśli Raven mówi prawdę, może spróbujmy oczyścić tą salę z wszelkich śladów naszych braci. Pyłki, kłaczki to wszystko może na nią oddziaływać, sprawiać, że pozbawia się energii. Oczyść powietrze, a twój brat stworzy puryfikat, jesli ma on jej pomóc zregenerować siły. Ja zaś dodam do niego energię mego pyłku.

Argo żałował w tej chwili, że nie ma w pobliżu więcej jego skrzadlich braci. Nie czekając na odpowiedź Puryfika odfrunął, lecz nie w kierunku Cloe, a feniksa. Argo nie był tak bystry jak jego kruczy przyjaciel, ale chyba najlepiej ze wszystkich znał historię i legendy. Może jedynie feniks mu w tym dorównywał.

- Hane, czy tam na skale nie patrzą na nas Twoi towarzysze? Proszę przekonaj ich, że warto uronić łzy nad człowiekiem. Opowiadłeś, mi przecież że w dawnych czasach feniksy żyły w pokoju z ludzimi z ukrytych pośród piasków żyznych dolin. Pomagaliście im już kiedyś, więc może wasze lecznicze właściwości wyżądzą najmniejsze szkody naszej przyjaciółce.

Argo nie wiedział jak jeszcze mógłby pomóc Cloe, więc powrócił do niej gotów połączyć musujący proszek z puryfikatem i podać go dziewczynie.

Terrapodian
Przez całą drogę Sadesyks rozpaczał nad ginącą Gatti. Również pojawiały się złe myśli dotyczące śmierci Diabła. To tak jakby osłabił własną rasę. Była tylko jedna odpowiedź na ten problem - feniks się mylił. To przez niego Lauhelmaasielu dokonał tego czynu. Ale jeszcze nadejdzie czas zapłaty, teraz w ramach odkupienia Sadesyks musi za wszelką cenę uratować jej życie. Nawet nie chce pamiętać tego, że nie wahała się wydać mu rozkazu poświęcenia się dla "większego dobra".

Dlatego kiedy wreszcie znaleźli się na miejscu, Lauhel położył Gatti na jakiejś półce skalnej.
- Dotknęła człowieka i to przyniosło na nią wielką chorobę - tłumaczył nerwowo wszystkim Salartus, którzy chcieli go słuchać.
Nie widział żadnych innych przedstawicieli jej rasy, ale z pewnością musieli tutaj być, ukrywając się pośród cieni. Z chęcią zdałby im relacje, lecz w tym momencie ważniejsi byli jego przełożeni. Zobaczył oto jednego ze starszych i czuł, że ma obowiązek zdać relację z podróży.

Uklęknął przed istotą i skłonił głowę;
- Zły jest świat zewnętrzny - mówił - ludzie są tacy jak myśleliśmy. Źli, zabijają nas... są skazą na planecie.
- Więc co robi człowiek wśród nas? - spytała starsza Sadesyks.
- To inny człowiek, który umie prawie tyle co my i związany z nami...

Wtedy nastąpiło poruszenie w pobliżu Cloe. Lauhel wstał i ujrzał, że człowieczyca leży umierająca. Zbliżył się, choć w normalnych warunkach nie byłoby to możliwe. Czuł teraz pewien związek ze swoją drużyną. Słyszał jak chcą ją ratować, ale pokręcił głową ze złością. Kobieta ginęła PRZY NICH i to tylko Salartus są odpowiedzialni za jej stan. To było widać, że od czasu, gdy z nimi przebywa jest coraz gorzej. I teraz wszyscy plączą się jak w jakimś roju, sądząc że zdołają jej pomóc.
- Ratować?! - zakrzyknął. - Nami ratować? Tym co wytworzą Salartus? Nie widzicie, że to przez nas? Wskrzesicie ją tutaj, a ona znów zacznie tracić siły. Musimy ją wyprowadzić, ona nie jest stworzona dla naszego świata, ona należy do powierzchni. Trzeba ją odizolować od nas... albo pozwolić umrzeć.
 
__________________
Zapomniane słowa, bo nie zapisane wierszem...
Eileen jest offline  
Stary 27-08-2010, 21:13   #166
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Lirymoor
Karen obserwowała to co się działo wokół gospodarza czując rosnące obrzydzeniem. Wiele wysiłku kosztowało jej zachowanie własnego niesmaku dla siebie. Wpierw myślała, że to część wieczoru ale w chwili gdy spadły czerwone rękawiczki wiedziała już z kim ma do czynienia.
Wiedziała, że powracającym często odbija, ale żeby aż tak? Czemu to niby miało służyć? Z drugiej strony szukała duchów z którymi można by pomówić. Chyba właśnie znalazła.
Spojrzała na Johny'ego by upewnić się, że nie zemdlał i nie zamierza mdleć.
- Musze z kimś pomówić, to może być ryzykowne i lepiej żebyśmy oboje na tym nie wpadli. W razie czego obserwuj mnie, gdyby coś się działo zawiadom resztę - poprosiła po czym dodała łagodniej. - Wszystko będzie dobrze, odpręż się trochę.
Po tych słowach ruszyła przez salę pewnym krokiem. Szła powoli w stronę Furglera zaciskając dłonie na swoim kieliszku. Tak co zamierzała do bezpiecznych nie należało, podchodziła zbyt blisko do wilka. Starała się minąć gospodarza zamierzając do szwedzkiego stołu. Przeszła tuż za ekscentryczną sptiptizerką szepcząc.
- Skończ to.
Serce waliło jej jak głupie, jeśli Furgler to usłyszał było już po niej. Nie zatrzymała się licząc, że duch podąży za nią. Jeśli nie, wymyśli coś nowego.

- Jestem dumny z przedmiotów jakie udało mi się zdobyć na dzisiejszy wieczór wśród nich jest dobrze zachowany łuk Atylli. Znawcy znają legendę cienia Bicza Bożego. I to właśnie dla nich myślę, że będzie stanowił on wielką gratkę.

Milioner pełnym podziwu głosem wymawiał znane znawcom historii fakty. Gdy Karen podeszła blisko niego. I wyszeptała tonem nie znoszącym sprzeciwu te dwa słowa milioner wyprostował się jak rażony piorunem. Kobieta zdecydowanie miała pecha duch nie usłyszał jej za to mężczyzna zwrócił już całą uwagę na kobiecie.

- Jednak może już zakończę te rozważania w końcu nie wszyscy pałają taką miłością do militariów co my mężczyźni. - Podkreślił zbyt wyraźnie słowo zakończę.


Patrzyła w oczy mordercy obdzierającego ludzi ze skóry i wykrwawiał ich. Taki rodzaj śmierci wzbudzał w Karen szczególny strach. Zbyt często wyobrażała sobie w nocy po nocy jak to jest leżeć w ciemności i czuć ociekające z krwią życie. Jaki ból był udziałem jej dziecka nim jego duch ruszył z wiatrem. Miała nieprzyjemne wrażenie, że właśnie naraziła swoją głowę. Zobaczymy czy uda się jej jakoś wybrnąć z tej sytuacji.

- Nigdy nie rozumiałam męskiego zamiłowania do przemocy, choć to podobno całkiem naturalne. Mało w tym finezji. Za to ten Elżbietański cud z dziesiątkami skrytek to wręcz uosobienie groźnej subtelności, prawdziwe mistrzostwo wykonania. - spuściła wzrok usiłując zamaskować strach zawstydzeniem. - Ale proszę mi wybaczyć, każdy cieśla jest odrobinę drewniany.

Mężczyzna przyłożył dłoń do piersi w geście przeprosin.

- Ma pani absolutną rację, nasze zamiłowanie do utarczek nie raz zasłania prawdziwe piękno najprostszych rzeczy. Czy byłaby pani zainteresowana biurkiem Roberta Dudleya?


- Zainteresowana, jestem w nim nieprzytomnie zakochana. - Poczuła się o niebo pewniej mówiąc szczerą prawdę i do tego przechodząc na temat w którym czuła się jak ryba w wodzie. - Zdarzyło mi się już pracować szesnastowiecznymi sekretarzykami, ale żaden nie krył w sobie tak wielu tajemnic. - Mówiła jednocześnie przesuwając się w sp[osób z pozoru całkiem niewinny, w rzeczywistości trąciła ramię wciąż wyginającej się Viktorii.


Viktoria była równie zszokowana co szczęśliwa. Momentalnie przestała zabawiać się z milionerem. Odwróciła się w kierunku Karen i radością w głosie stwierdziła.

- No długo kazałaś na siebie czekać. Mogłabyś spławić tego patafiana ? Chyba nie chcesz rozmawiać koło niego a czekaj, chyba że cię kręcą takie rzeczy ?


Karen wolno wypuściła powietrze z płuc kompletnie ignorując ducha. Co będzie mniej podejrzane, uciec teraz pod byle pretekstem czy pogawędzić jeszcze chwilę. Zerknęła ku wystawionym "skarbom" kolekcjonera. Biurko przyuważyła już gdy na polecenie Bena przeglądała ofertę aukcyjną. Było dla niej naprawdę dobrą przykrywką.

- A skoro o sekretarzyku mowa to Pan wybaczy ale pójdę go wreszcie z bliska obejrzeć. - Ku własnemu zdziwieniu stwierdziła, że jej pożegnalny uśmiech jest szczery. Widocznie szczera pasja umiała pokonać nawet strach. Ruszyła ku eksponatom licząc w duchu, że gospodarz zostanie z resztą gości i da jej przestrzeń do dyskretnego wycofania się w bezpieczne miejsce.

- Mam nadzieję, że się pani spodoba. To jeden z tych mebli, które zdecydowanie mają charakter. - Z uśmiechem na ustach odsłaniając rząd równych białych zębów odpowiedział mężczyzna, po czym skierował się do pozostałych gości.

Póki była blisko starca pilnowała każdego swojego gestu i kroku, poruszała się wolno starając się nie zabić o granatowe poły sukni. Kolekcji trzeba było jedno przyznać, była imponująca.
Fascynujące jak wiele może nieść w sobie jakiś przedmiot. Ile modlitw, marzeń i obaw nosi w sobie stary indiański totem. Ile łez i nadziei zapisano w pamiętniku dziewczyny sprzed trzystu. Przedmioty są tym co zostaje gdy umilknął słowa, stanie kołaczące serce.
W milczeniu doszła do biurka które od pierwszej chwili gdy przejrzałą katalog. Dłoń kobiety przesunęła się leniwie po drewnianym blacie, był wciąż gładki, kolekcjoner musiał wynająć dobrego konserwatora. Umiała ocenić tą robotę. Zawsze dobrze czuła drewno, tak jakby słoje same układały się jej pod dłutem czy polerką. Bezbłędnie odgadywała ukryte w nich kształty zwierząt czy ludzi. To nie była część jej dary ale duszy która zawsze śpiewała w rytmie wybijanym przez naturę.
Biurko Roberta Dudleya, ileż musiało kryć w sobie tajemnic. Każdy z poznanej setki jego schowków był kiedyś powiernikiem sekretu. To one kiedyś strzegły tajemnic kochanków, wielkich politycznych rozgrywek. Sama historia domniemanej miłości łączącej hrabiego Dudleya i królową Elżbietę była fascynująca, dziewczyna dotykała być może jedynego świadectwa prawdy na temat pary wokół której rosła legenda.
Przez chwilę omiatała mebel czułym wzrokiem nim ruszyła dalej. Pilnowała by Viktoria za bardzo się jej nie oddaliła ale i nie podejmowała rozmowy póki nie zeszły z wzroku gospodarza. Gdy w końcu stanęły w koncie spojrzała chłodno na powracającą.
- Na Matkę Ziemię po co ci było tamto przedstawienie? - spytała cicho ze wszystkich sił starając się zachować spokój.
- Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że zwróciłabyś uwagę na mnie gdybym wrzeszczała na całą salę coś ala - hej kobieto, która zna Rose i potrafi mnie zobaczyć czy mogłabyś ze mną pogadać ? W tym cholernym miejscu jest mój brat najprawdopodobniej jest tu ponieważ chce się dowiedzieć co się ze mną stało a najlepiej byłoby dla niego gdyby jak najszybciej stąd zwiał. Rozumiesz zwiał. Gdybym była tobą, zapewne także nie pchałabym się do domu szaleńca, który zabija takich jak my i to w dość nieprzyjemny sposób.
Na potwierdzenie swoich słów Viktoria przybliżyła swoją dłoń do twarzy kobiety.
- Wytrzymałam długie dwadzieścia godzin zanim się wykrwawiłam.

Karen z kamienna miną obejrzała ociekające posoką dłonie. Rany musiały być bolesne ale nie krwawiły na tyle by zapewnić szybka śmierć. Kobieta nie była medycznym ekspertem ale przy takich ranach chyba szybciej zabija stan zapalny, szok i ból niż sama utrata krwi. Coś głęboko w niej skurczyło się boleśnie na myśl o takim cierpieniu.
Ben nigdy nie pokazał jej zwłok Connora, nie wiedziała ile jej synek konał, ale patolog w raporcie sugerował, że mógł być nieprzytomny a ona czepiła się tej myśli jak ostatniej nadziei.
- I co według ciebie mam z trym zrobić. Podejść do niego i powiedzieć żeby się wynosił bo jego martwa siostra mu tak każe? - mówiła cicho dla niepoznaki wyjęła telefon udając, że przez niego rozmawia, by uniknąć niespodzianek w stylu dzwona w czasie udawanej rozmowy wyłączyła w nim głos. - Myślisz, że posłucha?

- Mam gdzieś czy posłucha czy nie, jesteś jedną z nas tak samo jak Rose. Choć po niej się tego nie spodziewałam. - Powiedziała rozgniewana Viktoria. - Nie mam zamiaru spokojnie patrzeć, jak mój brat pakuje się w paszczę lwa. Mając do wyboru jego życie a Twoje zgadnij co wybiorę. Jeśli nie znajdziesz sposobu aby go stąd zabrać rozpętam tu prawdziwe piekło. Ja może nie mogę wpływać na otoczenie, ale inni się już tego nauczyli. Kierowanie zaś męską częścią populacji nie jest aż takie ciężkie jakby się mogło wydawać. Sekret tkwi w tym, żeby dawać im to o czym marzą.
Kobieta uśmiechnęła się wrednie do Karen. Nie blefowała.

Jeśli Karen żywiła przez chwile jakiekolwiek ciepłe uczucia wobec ducha właśnie wyparowały.
Oczy kobiety pociemniały gniewem. Powracająca wpierw własną głupotą naraziła żywą na kontakt z bezlitosnym mordercą, teraz mogła być obserwowana przez niego i jego ochroniarzy. Gdyby napatoczył się ten który już raz ją widział byłoby to jak wyrok śmierci. A do tego martwa teraz śmiała jej grozić.
Miała wobec ludzi jedną prostą zasadę, odpłacaj im tym co ci dadzą. Za dobroć dobrem, za chamstwo chamstwem.
- Mam dziwne wrażenie, że pomyliłaś mnie z jednym z takich zdesperowanych biedaków którzy pozwalają by inni się nimi bawili. - mówiła lodowatym tonem wciąż cicho i z pełnym opanowaniem. Viktoria zaprezentowała swoja siłę, teraz jej kolej. A to, że trochę podkoloryzowała... cóż jeszcze nikt od tego nie umarł... chyba. - Myślisz że zależy mi na porządku na tym przyjęciu? Sama za jakąś godzinkę zamierzam zmienić je w wielką katastrofę. I nie potrzebuje do tego czerpać z cudzej siły. Co więcej jeśli sądzisz, że z takimi istotami z drugiej strony umiem tylko rozmawiać popełniasz kolejny błąd. Wczoraj pozbyłam się jednego takiego co miał dość tupetu żeby zaatakować mnie i moich przyjaciół. - Gdy skończyła grozić sięgnęła po logikę. - Chcesz rozpętać piekło proszę bardzo. Tylko ono nie pochłonie jedynie mnie. Na sali są ludzie z którymi łączy mnie zadanie, w tym Rose. Napytasz biedy mi to uderzy również w nią. A twój brat, czy on też zna Rose? Myślisz, że od tak sobie pójdzie jeśli zobaczy, że ona ma kłopoty? Pomyślałaś chociaż chwilę o konsekwencjach własnych czynów?
Na koniec sięgnęła po prostą szczerość.
- Miałam zaproponować ci drobną wymianę usług, mogłabyś coś dla mnie zrobić w zamian za pomoc dla twojego brata. Tyle że po tym co właśnie zaprezentowałaś nie jestem pewna czy chce mieć z tobą cokolwiek wspólnego.
Chciała rozpętać piekło, proszę bardzo niech będzie piekło.


- Wymianę usług. Dobrze. - Powiedziała ozięble Viktoria.
- Posłucham co masz do powiedzenia bo zakładam, że gdybyś rzeczywiście chciała mnie teraz olać ot po prostu odesesłałabyś mnie mrugnięciem oka. Słucham zatem.

Karen od jakiegoś czasu miała dziką ochotę zastosować się do świętego amerykańskiego hasła "Nie negocjujemy z terrorystami" i zwyczajnie kazać Viktorii wsadzić sobie swój szantaż tam gdzie klienci wtykali jej już zapewne różne rzeczy. Miała to już na końcu języka ale przed oczami stanął jej Ben, taki jakim go zobaczyła w Alcock's wychodzonego, zmarniałego i zdenerwowanego. Nie doświadczyła od niego niczego poza dobrocią. Nie mogła go teraz zawieść. Przełknęła więc szalejący w głowie huragan gniewu.
- Twoje szczęście, żeby cię odesłać musiałbym faktycznie rozpętać tu piekło, a chwilowo mi to nie na rękę. - Dobrze pamiętała tsunami jakie wywołały jej ostatnie "egzorcyzmy". Nie mówiąc już o tym czy umiała to powtórzyć poza świętym stawem. Ale nie o to jej teraz chodziło.
- W posiadaniu Furglera znajduje się pewna świeca w kształcie róży, nie wiemy jednak gdzie ani jak do niej dotrzeć. Pomóż mi dostać świecę a zabiorę stąd twojego brata za wszelką cenę. Takie są moje warunki.
Fabiano
Johny stał ze szklanką w ręku. Przyglądał się z daleka całej śmietance. Jeszcze tydzień wcześniej zarabiał sprzątając przytułek na zupę i drugie danie. Teraz w jednej z dłoni miał kawałek krakersa z czarnymi kuleczkami. Kawior. Obrzydlistwo ale zawsze chciał spróbować. Bał się, że się porzyga od samego patrzenia. Zastanawiał się czy aby nie porzucić ten pomysł i skosztować krewetek albo tych krabików ze śmietaną. Ale to właśnie kawior stał się przez lata symbolem bogactwa. Toteż właśnie kawior miał być tym niespełnionym marzeniem. A może raczej wspomnieniem dawnego życia.

Właśnie zamierzał zrobić pierwszego gryza, gdy Karen szepnęła do niego:
- Musze z kimś pomówić, to może być ryzykowne i lepiej żebyśmy oboje na tym nie wpadli. W razie czego obserwuj mnie, gdyby coś się działo zawiadom resztę - poprosiła po czym dodała łagodniej. - Wszystko będzie dobrze, odpręż się trochę.

Oczywiście, że będzie dobrze. A jak ma być? - Pomyślał sfrustrowany. Przecież on bawi się w najlepsze. A jeszcze z dwa drinki to nie będzie musiał się obawiać tych zjaw. Zaśmiał się do siebie - smutny był to śmiech. Smutny i żałosny. Dobrze zdawał sobie sprawę, że wypił może dwa łyki trunku. W szklance lud już stopniał.

Spojrzał smutnymi oczami za Karen i dostrzegł jej cel. Serce zagalopowało. Coś co pląsało wokół zamożnego pana przedstawionego jako organizatora imprezy. Wypuścił krakersa z ręki. Kawior rozsypał się pod stołem. Na szczęście stał przy krawędzi bufetu zatem nie wiele oczu mogło zobaczyć jego słabość.

Spuścił wzrok. Pobladł a głowa zaczęła ćmić od nadmiaru wrażeń. Stał tak przez pewien czas. Jakby się wyłączył. Cybernetyczny żul, któremu zabrakło prądu. Świetnie.

Nie myślał o niczym. Po prostu stał i patrzył się na rozsypane czarne kulki. Z oszołomienia wyrwało go szturchnięcie. Prawdopodobnie niechcący, ale zanim podniósł głowę nie zobaczył już szturchającego. Od razu zaciągnął porządny łyk, opróżniając swoją szklankę, i spojrzał na Karen. Która właśnie odchodziła od Organizatora i zmierzając w stronę wystawy. Za nią szła obdarta ze skóry zjawa.
Johny King poszedł po kolejnego drinka.

Stał obserwując rozmówców. Powoli jakby się uspokajał. Ale za każdym razem gdy sobie pomyślał, że to to tam jest martwe, to chciało mu się dać drapaka. Druga szklanka była napełniona burbonem prawie po brzegi. I gdy spił pierwszego łyka poczuł ucisk w pęcherzu. Stłumił pierwszy odruch by po prostu iść za filar. Nie, to nie tak, że nie wiedział co to kibel. Wiedział, tylko życie nauczyło go oszczędności. A w tym przypadku to oszczędność czasu i wody. Ale generalnie czasu. Żeby zawsze szukał kibla gdy mu się chciało, to by spędził pół życia na poszukiwaniach. Ale tym razem postanowił nie narzekać.

Wszedł do WC. Jak ładnie podpisane, nie? Podszedł do sedesu a gdy było już po wszystkim postanowił umyć ręce. Tak robią bogaci. Umył łapska, umył twarz. Nad twarzą się trochę zatrzymał. Woda była przyjemna. I zamierzał wyjść. Wyjść, zjeść coś dla ludzi, a nie ptaków czy inny zwierząt. I przyjrzeć się Karen. Być na jej skinienie. A także rozejrzeć się czy nic interesującego się nie dzieje. A może coś się akurat przytrafi albo zobaczy jakąś wskazówkę.
Już miał przed oczami wielką strzałkę z napisem: "Johny wejdź tu".
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline  
Stary 27-08-2010, 21:14   #167
 
Eileen's Avatar
 
Reputacja: 1 Eileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputację
Nagash Hex
Zgodził się n zabicie jednego z nich… Jednego ze swych braci… Właściwie sam nakłaniał feniks abyto uczynił. Wszystko tylko po to, aby ratować inną ze swojej rasy. Anioł nawet przed samym sobą nie próbował się zasłaniać i tłumaczyć. Nie chodziło ani o jej zdolności przywódcze, ani o to, że była z nich wszystkich najdzielniejsza, radziła sobie najlepiej. Na jego decyzję nie miało wpływu także prosta kalkulacja, które z nich, diabeł, czy anielica byli bardziej przydatni. Wreszcie to, że była z jego rasy, była dumną Rosso Angelo też nie wiele zmieniało. Tak naprawdę Solf bez wahania skazał diabła na śmierć, gdyż Spea zrobiła dla niego coś, czego nikt do tej pory nie uczynił - dała mu szansę. Mimo jego skrajnie nieprzyjaznych działań oraz indolencji w działaniach drużynowych sama szukała zgody i pojednania. Sama pragnęła bliższych kontaktów z nim, z Solfem Kimblee, wyrzutkiem i samotnym orędownikiem Mocy. To właśnie do tej tajemniczej siły wznosił gorliwe modły, patrząc na stygnące truchło diabła i z wyczekiwaniem zerkając na nieruchome ciało siostry. Czas jednak mijał, a upragnione zmiany nie nadchodził. Spea nie otworzyła oczu, nie uśmiechnęła się, po prostu nic... Kolejni towarzysze odchodzili zrezygnowani, w kabinie doszło do wybuchowej wymiany zdań, chyba zmienili kierunek jazdy. Bez znaczenia. Żadnego. Solf wciąż klęczał nad ciałem siostry, czekając na cud. Jednak ten, jakie to zaskakujące, nie nadszedł. Anioł jednak wciąż wierzył, wciąż żarliwie się modlił. W myślach ofiarowywał Mocy wszystko co tylko mógł za życie swojej siostry. Jednak, oczywiście, nic się nie stało. Wreszcie i on zrozumiał, że wszystko na nic. Czule pogładził twarz Spei, odgarniając jakiś niesforny kosmyk z jej twarzy. Następnie ukrył twarz w dłoniach i zastygł w bezruchu, ukazując swoją niemą rozpacz. Po jakimś czasie, to mogły być zarówno sekundy, jak i długie godziny, ktoś delikatnie potrząsnął jego ramieniem. Jeden z towarzyszy sygnalizował koniec podróży. Solf bez słowa podniósł się i wziął w ramiona ciało zmarłej. Wraz z nim opuścił pojazd i ruszył z powrotem. Do ojczyzny? Do domy? Nie, tego Solf nigdy nie miał, i po tym co stało się na powierzchni, co stało się z jego siostrą, z jedyną osobą, którą mógłby pokochać, Kimblee nie widział wielkich szans na poprawę...

***

Mimo początkowych trudności udało im się dotrzeć do przejścia do podziemi i ruszyć w drogę powrotną. Solf niewiele z niej zapamiętał. Poruszał się jak widmo, wśród poszarpanego dna jaskiń i korytarzy. Nie zauważał towarzyszy, nie rozmawiał z ludzką kobietą, ignorował starych i posępnych Jaszczurów, pilnujących wejść. Wciąż tylko niósł ciało Spei i od czasu do czasu wpatrywał się w jej martwe, zamknięte oczy. Podróż trwała wiele dni... Po jakimś czasie zaczęli trafiać na innych Salartus. Jego towarzysze rozmawiali z nimi, opowiadali co działo się na powierzchni, tłumaczyli obecność człowieka. Jednak Al nie brał udziału w tych dyskusjach. Ignorował wszystkie pytania jakie padały w jego kierunku, a nawet bardziej natrętni bracia rezygnowali, widząc oczy Solfa. Były całkowicie pozbawione radości i nadziei. Były równie martwe jak oczy Spei. Oczywiście Anioł nie dostrzegł zmian u Cloe. Nie było w tym nic dziwnego, wszak wciąż myślał jedynie o swojej zmarłej siostrze. Solf sam był zaszokowany swoim zachowaniem. Bądź co bądź nie był z nią blisko. Właściwie nie zdążyli się poznać. Jednak nawet tamta krótka rozmowa wystarczyła Solfowi, aby poczuł coś więcej niż tylko zwyczajowy szacunek i chłodna przyjaźń. Jednak jakie to miało teraz znaczenia? Żadne. Spea była równie martwa, co głazy w ich jaskiniach i nikt nie mógł jej pomóc. Z całkowitego marazmu wyrwało go dopiero spotkanie z opiekunką. Po raz pierwszy od śmierci diabła podniósł wzrok i spojrzał prosto w oczy najważniejszej wśród Salartus i następnie przemówił zachrypniętym, zmienionym i przepełnionym gniewem głosem:
-Walczycie o jej życie tak? A kto walczył o nas? Wysłałyście nas na śmierć, bez żadnego ostrzeżenia, bez żadnego wsparcia... Dałyście dziecko, które przysporzyło nam samych kłopotów... I pozwoliłyście iść, jak na rzeź, tym... -przerwał, a w jego oczach pojawiły się łzy - ...tym którzy mieli przed sobą całe życie!
Solf nie myślał, nie brał pod uwagę tego, że zgłosili się sami, że Spea również sama chciała im pomóc. Nie myślał o tym. Od śmierci siostry szukał winnego i oto zjawia się cudowna i kochana opiekunka i ze smutkiem informuje, że siedząca sobie bezpiecznie w podziemiach "Babcia" umiera, ale wszyscy walczą o jej życie. Wszyscy. A o życie Spei nie walczył nikt, mimo, że dla ich gatunku poświęciła wszystko. Solf prawdopodobnie powiedział by dużo więcej, ale właśnie w tej chwili Cloe zwymiotowała i padła na ziemię. Anioł był zdezorientowany. Jednakże jego wyszkolenie i stanowczość jego rasy zwyciężyła. Zmysły i skupienie wróciły do Rosso. Dokładnie przeanalizował do co powiedział kruk. Tak, to było możliwe, jednakże ważniejsze było, o ironio, to co powiedział Lauhel. W normalnych okolicznościach Anioł zignorowałby to, ale Spea ufała jego przeciwnikowi i to zaważyło.
-Lauhel ma rację! - krzyknął Rosso - Nasze leczenie tylko jej zaszkodzi, skoro w jej przypadku relacje ludzie-Salartus są dokładnie odwrócone! Musimy ją odizolować, musimy ją stąd wynieść! Wtedy, na powierzchni było nas niewielu. I tylko tylu może być w jej pobliżu.
Spojrzał w kierunku pozostałych Salartus i użył Iustitia:
-Bracia i siostry! Błagam Was - odejdźcie stąd jak najdalej. Ona jako jedyna może nam pomóc, jako jedyna może nas uchronić od śmierci. Ale Wy ją zabijacie! Odejdźcie, ucieknijcie najdalej jak możecie. Musimy ją stąd wyprowadzić. Błagam Was, na życie mojej zmarłej siostry...

Aveane
Chodzili między osobistościami tego miasta. Nik nie odzywał się zbyt wiele, wolał zostawić to doświadczonej w dziennikarstwie Rose. Czasami zadał tylko jakieś nędzne pytanie.
- Co pana sprowadza na tę aukcję?

Odchodzili właśnie od prezesa największego banku, gdy na scenie pojawił się przewspaniały gospodarz. Francuski Obdarzony postanowił, że dołoży wszelkich starań, żeby zakończyć jego idiotyczną działalność. Ale jeszcze nie dziś. Teraz mieli ważniejsze rzeczy do roboty.

Obserwując właściciela domu zauważył podchodzącą do niego Karen. Po raz kolejny podświadomość zadziałała samoczynnie i już po chwili zalała go fala myśli dziewczyny. Jak zwykle w samym środku wichury, jęknął w duchu. Śledził przebieg rozmowy, choć nie znał dokładnych słów, jakie padały. Włamał się do umysłu Furglera, chciał wiedzieć, czy podejrzewa Karen o coś. Ma ładny tyłek. Obca myśl rozbawiła go. Wolał jednak, żeby Karen się o tym nie dowiedziała. Gdy odeszła na bok, Nik już wiedział, że będzie obserwowana. Wiedząc, że od tego może zależeć powodzenie misji, a przede wszystkim życie dziewczyny, odczekał dwie minuty, po czym zerwał wszystkie zapory myślowe, dzieląc się z nią swoją wiedzą. Musiała wiedzieć, a Nik nie miał innego sposoby, żeby jej to przekazać. Czuł, że w końcu mu się udało i wiedział, że jeśli sam jej o tym nie powie, Karen nigdy nie domyśli się, że to olśnienie pochodziło z zewnętrznego źródła. Zadowolony z siebie mężczyzna nachylił się do Rose.
- Karen znalazła już Twoją znajomą. Chyba się nie polubiły. Będą ją obserwować, więc uważaj, jak będziesz podchodzić.

Kontynuował śledzenie myśli Karen, czekając na wynik rozmowy. Jednocześnie przyglądał się z udawanym zainteresowaniem przeróżnym eksponatom, modląc się w duchu o to, żeby wyszli z tego żywi. Musieli dowiedzieć się, gdzie jest świeca. Jeśli nie dowiedzą się tego od Viktorii, to niby skąd? Była ich gwiazdką z nieba.

W uszach zabrzmiały mu słowa ojca. „Nie strać naszego rodowego dziedzictwa, chłopcze.”
 
__________________
Zapomniane słowa, bo nie zapisane wierszem...
Eileen jest offline  
Stary 27-08-2010, 21:16   #168
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Latilen
Amure wstrząśnięta tym, że ludzka kobieta jest prowadzona prosto do loży jej braci i sióstr nie wiedziała co począć. Jej jedynym pośrednikiem w kontaktach z grupą była Gatti, która teraz znajdowała się w stanie pomiędzy życiem a śmiercią, co pewnie umożliwiło jej zauważenie ludzkiego agenta wśród nich. Amure była świadoma, że było ich znacznie więcej. Jednak nie to ją martwiło a fakt, że ktoś starał się przeniknąć do jej rodziny.

Mogło to tylko oznaczać, że nadchodził dzień w którym ktoś będzie próbował ich uwolnić. Opiekunka musiała się dowiedzieć czy ma rację. Do tego potrzebna była jej pomoc kotki. I to jak najszybciej.
Kiedy trzeciego dnia podróży do domu Salartus zorganizowali krótką przerwę na odpoczynek Opiekunka podeszła do ciała kocicy. Położyła swoją dłoń na jej łebku i powoli szepcząc starała się dotrzeć do jej umysłu.

- Słyszysz mnie zawzięta Grau?

Jak to bywa w życiu, najmniej winni obrywają najgorzej. Jak tak dalej pójdzie to jedno ze swoich wcieleń kotka po prostu przechoruje. Co przyjemne wcale nie było. Średnio też rokowało na przyszłość.

Ni to miauknęła, ni to prychnęła w odpowiedzi. Całe zmęczenie, problem z utrzymaniem otwartych powiek, ba! poruszeniem łapy powoli odpływał. Kot przeciągnął się, ziewnął (w końcu można rozciągnąć rozlazłe mięśnie).
- Znaczy tak. Już tak. - usiadała zawijając ogonek dookoła łap.
- To dobrze. Przez chwilę martwiłam się, że nie uda mi się nawiązać z tobą kontaktu. Tam wśród twych braci wszyscy okazują zainteresowanie twym stanem. Nawet ten przeklęty Sadesyks.
Gatti potaknęła, po czym potrząsnęła łepkiem.
- Martwią? - mlasnęła językiem o podniebienie.- Mają większe problemy. Może nie jestem w stanie tego zauważyć zmysłami świadomie, ale poczuć cała sobą to już tak. Chociażby wspomniany Sades. Śmierdzi. I jakoś dziwnie, tak trupio wygląda.
- Niestety masz rację, mamy większe problemy. Twoi bracia chcą zabrać ludzką kobietę, do naszych nor. Ja jednak nie jestem temu pomysłowi przychylna. Nie podoba mi się ona... , ale zaraz od kiedy to nie miłujesz już swego brata?
Gatti zdawała się nie słuchać i przyglądała się swojemu nowemu kolorowi futra. Kiedyś biała była tylko łapa, a teraz i druga, i trzecia, o na przodków, ogon też! A grzbiet? No nie! Co za niewyjściowa pidżama!!
- Jak już wspomniałam śmierdzi i trupio wygląda. Jego bym się bardziej obawiała niż tej całej ludzkiej kobiety. - kotka zamrugała, jakby dopiero teraz do niej dotarło. - Że co chcą zrobić?! Zaprowadzić ją do naszego domu?! Już do reszty pogłupieli?!?!
- Obawiam się, że nasi bracia nie są do końca świadomi błędów, które popełniają. A może to wpływ podobnych do Sadesyksa na nich tak oddziałuje. Coraz częściej podobni mu wpływają na wysłanników przeklętego Lustra zbyt mocno. Ich pomysły niosą ze sobą jedynie śmierć.
Gatti położyła po sobie uszy.
- Czekaj, czekaj. Powoli. Tu i tak nie ma czasu, to mi wyjaśnij. Jacy wysłannicy lustra? I że niby co? I co się stało z Sadym? Sugerujesz, że inni też śmierdzą?
- Moje siostry wysłały was po coś co nie powinno nigdy być szukane. Nie dziw się więc, że nazywam was wysłannikami. Odkąd mam tą wątpliwą przyjemność być przylgnięta do was wyczuwam coraz większą obecność ludzi. Pewna jestem, że człowiekiem jest Sadesyks oprócz niego jednak, jest jeszcze kilka zapachów, które wyraźnie mnie niepokoją. Spokojnie, ty nie śmierdzisz.
- Tak to rzeczywiście uspokajające. - kocica z żałością spojrzała na swój BIAŁY ogonek. - Ale skoro on jest...- to słowo nie chciało przejść jej przez gardło - ...człowiekiem, to dlaczego nie zwijamy się z bólu i tak dalej? Ty może to jest zaraźliwe? Jesteś pewna, że ja nie śmierdzę? - Gatti obwąchała swoje łapy dokładnie.
- Jestem pewna, że nie. - Opiekunka pogładziła białą sierść Gatti.
- I nie wyglądasz tak źle, jak by ci się mogło wydawać. Nie wiem czemu nie zauważyliście tego wcześniej. Wiem, że jest to dziwne, iż w waszej grupie są ludzie a co więcej, że teraz sprowadzają groźnego człowieka do naszych Braci. Aż strach myśleć, co by się stało gdyby udało wam się zdobyć Lustro.
- Przejrzelibyśmy się w nim na śmierć. - Grau pokazała białe ząbki mrucząc z zadowolenia, kiedy dłoń Amure gładziła ją po grzbiecie. - Ale nie możesz nas i pozostałych opiekunek winić. Instynkt przetrwania zmusił nas do działania. Nikt nie chce tak po prostu umrzeć.

- Ja tak umarłam. - Powiedziała cicho Opiekunka.- Jak dobrze wiesz naszą rolą wśród Salartus jest wspieranie naszych braci i siostry w ciągłej walce o życie. To ciężkie zadanie i czasem musimy podejmować bardzo trudne decyzje. Zwierzacie nam się, czasami nawet z problemów, o którym nawet krukom śmierci się nie śniło.
- Jak wiesz, jestem tą, która pomogła stworzyć Lustro Broo. Co więcej przyrzekłam chronić miejsca jego spoczynku. Przysięgi tej nie złamałam nawet wtedy jak zaczęliśmy chorować. Musimy być świadomi wagi słów i przyrzeczeń.

Nastała chwila ciszy po której Amure dodała ściszonym głosem.
- Moje siostry naciskały na mnie bardzo mocno, abym zdradziła miejsce przechowywania Lustra. Nie mogłam tego zrobić. Były tak zdesperowane, że próbowały nawet zakraść się w me myśli. Postanowiłam bronić tego sekretu nawet za cenę własnego życia. Tak, świadomie odebrałam sobie życie, aby mieć pewność, że sekret Lustra przepadnie w mrokach śmierci wraz ze mną. Nie przewidziałam jednak tego, że pozostałe Opiekunki wykonają rytuał Przywrócenia. A on sam pod wpływem waszych działań sprowadzi mnie z powrotem do życia. Nie znam żadnego Salartus, który odrodziłby się w formie jedynie swojej jaźni, a jego ciało pozostawałoby martwe.

Grau łasiła się o nogi Opiekunki, aby ją nieco pocieszyć.
- Zawsze musi być ten pierwszy raz. Zresztą, odrodzenie się jako sama świadomość zdaje mi się lepsze niż znów wbijanie się w ciało. Anima z pewnością by się ze mną zgodziła. - Gatti westchnęła i usiadła. - Wracając do sprawy lustra, rozumiem że nie chcesz złamać słowa. Ale też rozumiem opiekunki. Waszą rolą jest chronić wszystkich Salatrus. Sytuacja stała się tak dramatyczna, że popchnęła je do zdrady. Gotowe są stać się niewiarygodne, aby tylko przedłużyć nasze istnienie. - kocica oblizała pyszczek, gdyż nosek jej wysechł. - To raczej my powinnyśmy z tobą pertraktować i główkować, co tu zrobić, a one powinny zostać z boku, neutralne być. Czemu uważasz, że lustro nam nie pomoże?

- Tego nie powiedziałam. - Stwierdziła oschle Opiekunka.
- Lustro zdecydowanie może wam pomóc, jednak nie powinno być używane. Nie powinno w ogóle być szukane, aż strach pomyśleć co mogłoby się stać jakby ktoś je użył do otw... Przepraszam cię, ale nie mogę. Nie powinnam o tym mówić, obiecałam zachować milczenie i mam zamiar je dotrzymać.
Grau oparła przednie łapy na łydce Opiekunki.
- Nie oczekiwałam, że odpowiesz. I nie chcę cię ciągnąć za język. - ponownie usiadła. - Ech, czyli Lustro można wykorzystać do otwarcia jakiejś Bramy tak? Niedobrze. - pokręciła zrezygnowana główką. Zmrużyła oczy.
- W takim razie jestem gotowa przysięgnąć na moje życie, - uroczyście zaczęła Gatti z łapą w górze, jej złote oczy zaświeciły magicznym blaskiem. - na istnienie mojej rasy, na przetwanie wszystkich Salartus, że będę chronić tego lustra jak własnego ogona. Z naszej już niewielkiej grupki wybierzesz Opiekunów Lustra. Będziemy przy nim czuwać stale, nie oddamy go do rąk Opiekunek. Po uleczeniu naszych braci schowamy je gdzieś, ale tak, żeby każdy z Strażników znał tylko część lokalizacji.
Westchnęła.
- Zdaję sobie sprawę, że to groźne. Bo skoro to Brama, to coś będzie chciało przez nią wtargnąć. Ale musimy zaryzykować. Jednak najpierw trzeba by się pozbyć ludzi z naszego towarzystwa. - położyła po sobie uszy.

- Lustro jest zbyt niebezpieczne, abym mogła obiecywać komukolwiek że pomogę je znaleźć. Przykro mi, ale zdecydowanie odmawiam. Możemy pójść jednak na ugodę. Już raz stworzyłam Lustro wiem, kto i co jest potrzebne, aby przekazać uzdrawiającą jego moc. Jeśli mi pomożesz wskażę wam sposób stworzenia podobnego artefaktu. Martwi mnie jednak to, że towarzyszą wam ludzie. Boję się co mogło się stać z jak to sama nazwałaś Bramą. Potrzebuje kogoś, kto sprawdzi jak najszybciej kilka miejsc. Nie możemy zrobić tego ani ty ani ja. Ty jesteś za słaba na jakiekolwiek podróże. A ja przykleiłam się do ciebie niczym mucha do znoju. Potrzebujemy kogoś bardziej mobilnego.

- Mam nadzieję, że przynajmniej nie śmierdzę niczym znój. - Grau poruszyła niespokojnie ogonkiem. - Jak dla mnie zagrożenie jest takie samo, ale nie mam zamiaru się z Tobą spierać. Poza tym propozycja stworzenia drugiego lustra mi odpowiada. Kogo proponujesz na "podróżnika-zbieracza"?
-Nie możemy ufać tym co żyją. Wśród nich są zdrajcy. Intuicja i rozum podpowiada mi, że trójka obudzonych w dniu rytuału Salartus są naszymi braćmi z krwi i kości. Spei jednak nie żyje, tak samo jak diabeł, a do Unifiksa nie mamy jak dotrzeć. Byłabym za tym, aby spróbować zbezcześcić duszę Spei tak jak wy zbezcześciliście mą duszę. Nie wiem jakie będą tego następstwa. Świadomie spróbowałabyś przywrócić duszę jednej z naszych sióstr ? Wydaje mi się, że byłabyś w stanie tego dokonać. Szczególnie, że już raz ci się udało zrobić to ze mną.

Ogon Gatti dostał jakiś dziwnych drgawek. Kotka przymknęła oczy.
- Nie ma jak grupa ożywieńców przeciwko ludziom. Już mnie chyba nic nie zdziwi. - westchnęła ciężko. - Szczerze mówiąc to coraz mnie podobają mi się te nekromackie zabiegi. Kto poległ powinien już nie wstawać. - dreszcz po plecach jej przeszedł na wspomnienie Animadvery. - Ale chyba nie mamy wyboru. Tylko powiedź mi jak to możliwe, że nie rozróżniamy naszych braci od ludzi?

- Już się mnie o to pytałaś. A ja powtórzę raz jeszcze. Pojęcia nie mam dlaczego nie potrafimy wyczuć ludzi. Ktoś musiał maczać w tym swoje palce. Ktoś groźny. Dlatego, też nie mamy co zwlekać. Trzeba podjąć wszelkie próby, aby sprowadzić tutaj duszę Spei. Tylko ona może nam pomóc. Tylko jej można być teraz pewnym.

Miałam nadzieję, że odpowie inaczej. Że coś wyjaśni. Podpowie jak odróżnić wroga od przyjaciela. Ech.

- No dobrze, to jak mam się do tego zabrać? Ostatnio do rytuału potrzebna nam była masa rzeczy. A głównie Argo...

- W tym cały Grudon pogrzebany. Nie wiem jak to zrobić.

- A to wspaniały początek. - stwierdził z przekąsem kot.
-
kabasz
To były bardzo długie, ciężkie i wyczerpujące dwa dni w życiu Gatti. Miała świadomość tego, że zadanie przywrócenia duszy Spei nie będzie łatwe. Nie spodziewała się jednak, że ona sama bazując na szczątkowej wiedzy na temat rytuału (nieudanego zresztą), który przywołał do życia Amure, będzie zmuszona stworzyć własny. Życie kotki stawało się coraz bardziej skomplikowane.

Przez te dwa dni Opiekunka wraz z swą siostrą przeanalizowały rytuał pod kątem tego co mogło spowodować jej ożywienie. I gdy udało im się dojść już do jakiś wniosków nadal pozostawał drobny istotny problem do przeskoczenia.

Jak u licha mają wkroczyć i zaingerować w świat żywych ?!

Tak to stwarzało pewne problemy. Wcale duże. Chociaż Gatti zawsze mogłaby spróbować dotrzeć do swoich towarzyszy za pomocą swoich “witek”. Wymagałoby to dużego wysiłku psychicznego, ale mogło dać niezłe efekty. Wcześniej nie było to możliwe z powodu braku świadomości i choroby, ale w momencie kiedy przemiana dobiegła końca, mogło się sprawdzić. Skupić uwagę na sobie i pisać w powietrzu lub na futrze w jaki sposób mogliby jej pomóc. Sobie przy okazji też.

Dzień przed straceniem przez ludzką kobietę świadomości. Gatti spróbowała użyć swych splotów aby zwrócić uwagę wędrujących do Opiekunek towarzyszy. Jedyne co udało jej się osiągnąć to pogłębienie marazmu wynikającego z jej obecnego stanu. Pomimo pełnych nadzieji i samozaparcia prób, jej sploty wijące się przed oczami jej braci nie zwracały ich uwagi. Nikt ich nie dostrzegał. Podświadomie wyczuwała, że jej plan użycia niematerialnych splotów do komunikacji z pozostałymi jest dobry. Czegoś w nim jednak brakowało

Świadomość Gatti warczała, gulgotała, srożyła się, drapała, ale nikt tego nie widział. No oprócz Amure, która od czasu do czasu zwracała uwagę kotce, że niepotrzebnie traci siły. Kocica nigdy dotąd nie chciała tak mocno dorwać Argo i się do niego połasić. Może jego pyłek by tu pomógł? Może chociaż do niego jej sploty dotrą? Czego brakowało?

Kotka wbiła ostre pazury w eteryczną ziemię, aż dotkliwy ból przeszedł jej po łapie, dając wyraźny sygnał jej podświadomości.

To jest to. Oni muszą poczuć moją obecność.

Kocica po raz kolejny rozkazała swym splotom wić się dookoła kroczących powoli przed siebie Salartus. Plan miała prosty, wystarczyło dotknąć któregoś z braci. Była pewna, że któryś z nich wyczuje jej obecność. Tak się jednak nie stało. Podirytowana Grau uderzyła, koniuszkiem splotu, plecy ludzkiej kobiety oddając upust swojej irytacji. Zdarzenie to okazało się kluczowe do rozpoczęcia rytuału przywrócenia duszy Spei.

Zastanawialiście się kiedyś jak smakuje życie ? Odpowiedź oczywiście, jest prosta - dla każdego inaczej. Gdy splot dotknął skóry Cloe, Grau poczuła słodki smak ryby wyłowionej prosto z rzeki. Podróżująca razem z nimi kobieta smakowała niczym szczupak. Grau mogła przysiąc, że z każdą sekundą gdy wysysała życiodajną energię z ciała Cloe jej kubki smakowe szalały z radości zmieniając smak szczupaka na węgorza równie szybko jak z łososia na sardynkę. Z każdą chwilą czuła się lepiej. Nie zważała na to, że żeruje na ciele dziewczyny niczym pasożyt, nie zważała też i na to, że jej czyn przyspieszał znacząco zły stan w jakim się ona znajdowała. Liczyło się tylko to, że z każdym oddechem to kotka czuła się lepiej. Była silniejsza, zdrowsza. Dostrzegała to chociażby w tym, iż jej sierść a przynajmniej sierść jej duszy czerniała z każdą chwilą.

Grau spędziła cały dzień na tym, aby wyssać odpowiednią ilość życiodajnej energii z ciała kobiety. Energii, która choć przez chwilę dawała jej na nowo poczuć się w pełni zdrową i pełną życia. Gotowa do pokierowania rytuałem poczuła się dopiero wtedy gdy ciało Cloe bezwładnie opadło na kamienne podłoże jaskini. Wtedy też jej towarzysze rozpoczęli usilne starania aby odciągnąć nagromadzony tłum koło ciała ludzkiej kobiety. Najskuteczniejszy w owych wysiłkach był Sol, który używając swych zdolności wymusił posłuch wśród tłumu. Wydawało się, że sytuacja została opanowana a wysiłki drużyny Lustrzanej dały pożądany efekt gdy odezwała się Opiekunka.

- Jeśli człowiek ten rzeczywiście umiera przy nas, musimy wyprowadzić ją jak najszybciej na powierzchnię. Jako, że zostałam wysłana aby zbadać fenomen owej kobiety moje siostry nie powinny mieć mi za złe jeśli wyjdę wraz z wami na powierzchnię. Tam jeśli jej stan na to pozwoli będziemy mogli przeanalizować jej fenomen.

Deklaracja ta nie spodobała się Amure, która krzyknęła zrozpaczona na samą myśl o tym, że jedna z jej rasy chciała wyjść do ludzi. Pełna niepokoju i desperacji w głosie krzyknęła do Grau.

- Moja siostra nie ma prawa wyjść na powierzchnię, jej siostry by nigdy na to nie pozwoliły. Ona nie powinna nawet myśleć o łamaniu ustalonych zasad. Jeśli to młode dziewczę wyjdzie bez nadzoru lub co gorsza spotka jakiegoś człowieka, złamie umowę jaką z Nim zawarłam ! Musimy coś zrobić by ich powstrzymać !


- Amure , ja jestem gotowa aby rozpocząć rytuał ! Musimy jednak ostrzec pozostałych, co planujemy zrobić a co ważniejsze, że znajdują się wśród nich ludzie ! Ci przeklęci pseudoSalartus nie powinni razem z nimi przebywać !

Kocica skupiła całą moc przejętą od Cloe by uformować prostą wiadomość w powietrzu dzięki jej splotom. Zgromadzeni w jaskini Salartus odczytali powoli układającą się wiadomość.

„Musimy przeprowadzić rytuał Przywrócenia Duszy Spei”

Sploty wiły się w powietrzu radośnie podskakując. Starsi Salartus zauważyli z niepokojem, iż nigdy aspekt rasy Gatti nie zachowywał się tak energicznie. Zazwyczaj sploty kociej rasy były podporządkowane woli ich panów, tym razem zachowywały się tak jakby od niechcenia przekazywały myśli kocicy. Zupełnie tak, jakby same miały ochotę na zupełnie na coś innego.

„Poprowadzę was splotami, musicie mi zaufać.”

Grau poczuła jak jej sploty wymykają się spod jej kontroli. Same zaatakowały leżące ciało Cloe. Każdy z wijących się pędów energii kosztował resztek kobiety na oczach jej towarzyszy. Kocica ze zdumieniem stwierdziła, że musi się pośpieszyć i wymusić konkretne zajęcia każdemu z pięciu nadmiernie aktywnych splotów. Jej zadziorność jednak nie pozwalała, zająć się rytuałem bez uprzedniego ostrzeżenia swoich kompanów.

„Jeszcze jedno ! Wśród was są zdrajcy – ludzie w skórze Salartus ! Sadesyks jest jednym z nich !”

Cztery pozostałe sploty wbiły się w Feniksa, Kruka, Sadesyksa oraz Puryfika. Kotka rozkazała swym towarzyszom przyjąć pozycje dookoła Argo. Feniks rozjaśniał światłem dnia. Tworząc zmysł wzroku. Sadesyks zmuszony przez Gatti zagrał na fletni. Gdyby kotka go do tego nie zmusiła jej życie było by zagrożone. Sadesyks bił się z wolą kocicy, wystarczyło podejrzenie skierowane w jego stronę by uruchomić zabezpieczenia stworzone przez jego stwórcę. Co istotniejsze, uruchomiło je również wśród pozostałych ludzi zamienionych w potwory. Walka ta jednak była na razie przegrana, przynajmniej dopóki energia Cloe pulsowała w eterze kocicy. a walczył z nią tylko Sadesyks. Dźwięki fletni aktywowały kolejny zmysł.

Nie tylko Sadesyks bił się z myślami, dwóch pozostałych przy życiu zdrajców, którzy od początku infiltrowali grupę Lustrzanych poszukiwaczy również próbowało teraz zachować swoją tożsamość. Póki co, wygrywała jednak kocica i jej wola.

Sol na samą myśl o tym, że może uda się sprowadzić jego siostrę z powrotem do świata żywych, nie myśląc długo, szybko wyrwał pióro anielicy podał je krukowi i pełnym wiary głosem stwierdził.

- Kruku śmierci, zjedz pióro mej siostry ! Odtworzymy dzięki temu zmysł smaku.

Kruk jako jeden z zamienionych w Salartus ludzi z wściekłością próbował wyrwać się z jarzma jaki zgotował mu ON. Wiedział, że nie może zbyt długo pozostać w formie tej przeklętej istoty. Już dłużej nie zniesie jej ascetycznych humorów i faktu, że musiał zjadać ludzi, zjadać martwe szczątki innych potworów i to już trwało chyba całą wieczność ! Nie mógł jednak się powstrzymać, był pod kontrolą tej przeklętej kotki ! Zjadł pióro podane mu przez Anioła. Zjadł, choć miał je ochotę zwymiotować.

Puryfik dostał wyraźny sygnał od Gatti aby dotknąć zwłoki anielicy. On jednak jako ostatni z trójki pozostałych przy życiu zdrajców potrafił skuteczniej przeciwstawić się woli tej paskudnej istoty. Nie próbował jeszcze odzyskać formy ludzkiej. Był na to za sprytny, po co wystawiać się na niepotrzebne ryzyko walki i utratę sił gdy można owe siły ukraść przeciwnikowi ? Wystarczy tylko trochę poczekać. Potulnie i zgodnie niczym baranek dotknął ciała Spei.

Amure ugryzła się w nadgarstek. Jej krew spływała po ręce wprost na eteryczną sierść kota. Opiekunka modliła się w duszy aby ich starania przyniosły pożądane efekty. Nie wiedziała co czyni. Nigdy nikt nie próbował świadomie przeciwstawić się śmierci.

- Podczas rytuału w którym mnie przyzwaliście, nie udało się wam aktywować wszystkich kamieni. My również teraz nie powinniśmy tego robić. Myślę, że już czas abyś skierowała wspomnienia Spei na Argo. Użyj szczególnie splotu połączonego z Krukiem. On wszak zjadł jej cząstkę.

Wszystkie skierowane w Argo sploty wessały w niego nagromadzoną w nich energię. Gdy cała uwaga Gatti skierowała się ku tej czynności właśnie wtedy Puryfik użył najpotężniejszej ze swych zdolności - wysysania życiodajnej energii.

Jego wszystkie macki wbiły się w drobinki piasku i kamieni jakie stanowiły ciało Skrzadła. Puryfikanin ponownie przeszkodził w rytuale tym razem jednak miało to znacznie gorsze skutki.

Ciało Puryfika przybrało ludzkie kształty. Był przerażającym grubym człowiekiem o dwóch parach rąk. Wyglądał niczym krzyżówka skorpiona i człowieka. Istota zapłonęła błękitnym światłem jej oczy pozbawione bielma, czarne niczym atrament były zwiastunem masakry która miała się zaraz odbyć.
Kocica bezwładnie leżała na ramieniu Sadesyksa, który teraz czuł jedynie wielką ochotę na to, aby pozbawić ją życia. Przez tą głupią kocicę On będzie zły, nie zdobyli Lustra, a na nim zależało mu najbardziej !

Spei przerażona zauważyła, że żyje ! Jakim cudem tego nie mogła być pewna. Koło niej leżała nieprzytomna kotka. Kobiety były w nieznanym im miejscu gdzieś na powierzchni. Dookoła nich była rozległa rzeka ciągnąca się po horyzont i las. Połacie lasu, który nie mógł w żadnym wypadku podpowiedzieć anielicy co się właściwie stało. Jednym sposobem było chyba tylko obudzenie kota i wypytanie o szczegóły.
Ludzie

Kobiety wymieniły jeszcze ze sobą kilka zdań, po których Viktoria ruszyła prędkim tempem w kierunku prywatnych pomieszczeń posiadłości. Po drodze minęła wychodzącego z toalety Johnego, który powoli miał już dość nagromadzonych w wilii duchów. Nic dziwnego zważywszy na ich natężenie i humory. Mężczyzna miał zresztą pecha do maszkar. Mijająca go Viktoria bez zażenowania podrapała się między nogami okaleczoną dłonią pozostawiając krople krwi na swojej skórze. Co ciekawe nie tylko na niej. Kilka kropel krwi opadło na perfekcyjnie wypolerowaną podłogę. Idąca kilka metrów za Viktorią sprzątaczka z przerażeniem zauważyła ujmę na czystej wypolerowanej powłoce. Spojrzała surowo w kierunku Johnego. Ten jednak nie miał na sobie żadnych oznak wskazujących na to, że owa plama krwi była jego winą. Przyłożyła do ucha krótkofalówkę ostrzegając swoją współpracownicę. Jakby ich szef się o tym dowiedział, wyleciała by pewnie z pracy jak nic.

Lekko podpity już mężczyzna zdobył bardzo ważną informację. Duchy zamieszkujące tą posiadłość są w stanie ingerować w świat żywych. Świadomie bądź nie, ale są w stanie skutecznie zająć uwagę ochrony.

* Mhhh, jakby to delikatnie przedstawić. Kaworu, Terapodian – zgłoście się odnośnie aktualnych zmian w waszych postaciach.
* Mhhh^2 w wątku Salartus zostali z grających Glyph, Nagash – macie do dyspozycji wszystkie rasy Salartus które zostały wymienione w poprzednich postach I raptem tylko 3 wrogów, podpakowanego Puryfika, i naszych dwóch zdrajców

* Lirymoor, nie dostałem od ciebie tej listy pytań, które jeszcze chciałaś zadać, zostawiam więc furtkę w postaci dostałaś odpowiednie info Jakbyś mogła skontaktuj się jak najszybciej w tej sprawie.
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline  
Stary 27-08-2010, 21:16   #169
 
Eileen's Avatar
 
Reputacja: 1 Eileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputację
Kaworu
Raven zaklął w myślach.

Tak naprawdę, nie był to Raven, on nigdy tak naprawdę nie istniał. Wszystko, co robił, czuł, wszystkie jego myśli i wspomnienia, upodobania i styl bycia, wszystko to było jedynie sprytną, piękną maską, która miała skryć człowieka przebywającego wśród Salartus. Sam szpieg nie wierzył, że przebranie będzie tak dobre. De facto stał się jednym z potworów, dzieląc z nimi troski i trudy, cele, a nawet słabości, co udowodniły spotkania z ludźmi i ich negatywne efekty na jego ptasim ciele.

Na ironię zakrawał fakt, że tak naprawdę to Raven, a nie szpieg sprowadził kobietę do podziemnych jaskiń. Kruk Śmierci, tak długo jak istniał, chciał chronić swoją rasę i naprawdę szczerze wierzył, że ocali Salartus, dostarczając im dziewczynę. Nie wiedział jednak, że robi to nie dla nich, lecz dla Mistrza, któremu służył. Idealnie zaprojektowana kukiełka nie była świadoma ani swego władcy, ani tego, iż naprawdę była kimś innym. Nieświadoma podszeptów, które odbijały się tajemniczych echem w głębi jej duszy, była naprawdę przydatnym narzędziem. Wszak trudno jest rozpoznać zdrajcę, gdy ten nie tylko wygląda, pachnie i myśli jak szpiegowani, ale jest też święcie przekonany, iż od urodzenia żył w Kruczych Jaskiniach i nigdy nie widział człowieka.

Szpieg zbudził się w nim niedawno, w momencie, w którym głupia kocica poinformowała wszystkich o tym, iż w grupie obecni są zdrajcy. Świadomość człowieka obudziła się w wątłym, anemicznym ciele Ravena na chwilę przedtym, jak ten został zmuszony do zjedzenia pióra Spei.

Przeklinając w myślach Gatti i obiecując jej, iż osobiście ją wykastruje, przeżuł powoli, dziwiąc się sam sobie, iż nie zwymiotował „pokarmu”, który smakował jak włochata hybryda waty i asfaltu. Pewnie zwróciłby owo ohydne pióro, gdyby nie splot, który go trzymał w swej mocy. Był kompletnie pozbawiony kontroli, we władzy śnieżnobiałego kota.

Na szczęście, nie był sam. Inny ze zdrajców, który przybrał postać meduzopodobnej, latającej gałki ocznej, wykorzystał swoje potworze moce, sięgając do Argo i czerpiąc z niego siły. Energetyczna kula nie miała innego wyboru jak podzielić się swą mocą z człowiekiem, który tylko na to czekał.

Zmienił się, ukazując swą prawdziwą formę, jednak Kruk nie mógł sobie na to pozwolić. Zajęłoby to zbyt wiele czasu, mimo oczywistej korzyści, jaką w walce z Salartus dawało „toksyczne” ludzkie ciało. Zamiast przybrać swą realną postać, Raven podleciał do omdlałej kobiety i usiadł na niej.

Decyzja, choć konieczna, wywołała w jego myślach kolejną falę przekleństw. To cholerne ciało było małe, słabe, ledwo trzymało się na drobnych nóńkach, a w dodatku całe swędziało, co było efektem znienawidzonych czarnych piór. Najgorsze ze wszystkiego było jednak to, iż Kruk Śmierci nie miał możliwości wymyć dzioba, z którego wiecznie unosił się zapach padliny i zgniłego mięsa. Ludzkiego. Męzczyzna naprawdę wątpił, czy kiedykolwiek uda mu się pozbyć tej ohydnej woni. Jego nastrój minimalnie poprawiał fakt, iż Raven nie miał zębów, między którymi mogłoby się osadzić jakieś cholerstwo, choć pociecha ta nie była zbyt duża, zważywszy na morowy oddech.

Obrócił swą głowę, chwytając w dziób jedno z piór i wyrywając je. Zaskrzeczał z bólu, jednak wiedział, iż jest to niewielka cena za sukces. Z końca pióra skapywał powoli gęsty, zielony płyn.

Czarne Pióro, trucizna dla ludzi.

- Poddajcie się, to koniec- powiedział powoli, z piórem w dziobie- Wasza ludzka przyjaciółka jest osłabiona i nie może się bronić. Byłaby wielka szkoda, gdybym musiał ją uśmiercić wskutek Waszej niezbyt przemyślanej akcji. Boicie się nas, to zrozumiałe, my Was zresztą też. Nie musimy z sobą walczyć, nasze działania nigdy nie były skierowane przeciwko Wam. Chcieliśmy jedynie dostać Lustro Amandy. Jest nam potrzebne tak samo, jak Salartus, jeśli nie bardziej. Teraz jednak, skoro nasza obecność nie uszła Waszej uwadze, nasza misja nie ma już celu. Nie musimy walczyć, możemy rozejść się bez żadnych szkód. Jak już mówiłem, naszym celem nie była krzywda Waszego rodzaju- zapewnił, patrząc na zebranych.

- Sprawa wygląda następująco, kobieta powoli ginie w Waszej obecności, wy giniecie w naszej. Jeśli wszyscy trzej przybierzemy ludzką formę, będziemy dla Was zagrożeniem. Ale możemy się umówić. Nie wbiję pióra w pierś waszej drogiej przyjaciółki, co więcej, zaprowadzę ją razem z moimi towarzyszami na górę, tam, gdzie będzie bezpieczna. Nasi lekarze… ludzie, którzy mają dar uzdrawiania- dodał, nie będąc pewnym, czy potwory znają słowo, którego użył- z radością zajmą się nią. Składali przysięgę, podobną do przysięgi Opiekunek, iż pomocą każdemu w potrzebie. Jeśli nie ufacie nam, to zaufajcie ich honorowi i pracy, której poświęcili się bez reszty. Jeśli nas wypuścicie bez walki, odejdziemy i zapewne nie spotkacie nas nigdy więcej. I zapewnimy kobiecie opiekę, jak już mówiłem. Ale w zamian…- Kruk spojrzał na Skrzadło- dostaniemy rzecz, którą zwiecie Drogowskazem- przedstawił swoją ofertę.

- Jeśli tego nie zrobicie, zabiję tą osobę- dodał, wskazując na nieprzytomną kobietę- Znam Was dobrze, nie chcielibyście jej krzywdy. Czarne Pióro zabija powoli i obawiam się, że nie istnieje żadne zdane antidotum, a zwłaszcza takie, które nie wymagałoby interwencji Salartus. Nawet, jeśli nas zwyciężycie, będziecie zmuszeni patrzeć na powolną, bolesną śmierć osoby, którą sami do siebie sprowadziliście. To samotna osoba, liczyła na dom, opiekę i odrobinę czułości z waszej strony. Byłaby szkoda, żeby zginęła na oczach tych, którym okazała tyle zaufania- powiedział Raven, tym razem głosem, który nie żądał, lecz był cichy i smutny.

Naprawdę nie chciał zabijać kobiety. Wydawała się naprawdę samotna, dotknięta przez los i zagubiona. Tak się cieszyła, gdy osobowość Kruka Śmierci złożyła jej propozycję zamieszkania wśród Salartus. Choć nie były to słowa ludzkiego szpiega, to czuł się on za nią odpowiedzialny, widział także jej stan. Naprawdę chciał jej pomóc, ale jeśli jej śmierć miałaby pozwolić mu zdobyć Lustro, to niestety był gotów ją zabić. Chyba, że Salartus wykażą się rozsądkiem.

- Wierzcie mi, cierpienie kogokolwiek nie leży w moim interesie. Chcę jedynie wypełnił misję, jaką zlecił mi mój Mistrz. Z radością zapewnię waszej przyjaciółce opiekę lekarską. Niestety, sprawa jest zbyt ważna, żebyśmy mogli działać inaczej. W innych okolicznościach podzieliłbym się z Wami Drogowskazem, lecz teraz moja misja zawiodła. Mistrz będzie wściekły. Wierzcie mi lub nie, ale dla mnie i moich towarzyszy to sprawa życia lub śmierci. Dlatego właśnie, daję wam tylko dwa, tak skrajnie różne rozwiązania. Wy macie dwie opcje i przede mną stoją dwie opcje. Wybierzcie mądrze, decyzja wpłynie na nas wszystkich.

Zrobił pauzę, dając zebranym chwilę na przemyślenie jego słów. Przebiegł małymi, krwistoczerwonymi oczkami po zebranych, badając ich nastroje. Jego spojrzenie zatrzymało się na młodej Opiekunce. Jeśli ktoś mógł zadecydować, to tylko ona. Pełniła funkcję kapłanki i miała tu największy autorytet.

- Proszę- zwrócił się do niej błagalnym tonem.

Szczerość w jego głosie zaskoczyła nawet jego samego.

Glyph
Argo świadomie uczestniczył w rytuale. Nie tylko dlatego, że kotka miała moc zmuszenia ich wszystkich, naprawdę chciał pomóc przyjaciółce i gdy zrozumiał jej przekaz podporządkował się poleceniom. Trwożnie obserwował przy tym Sadesyksa obawiając się go bardziej niż kiedykolwiek.

Gdy rytuał się rozpoczął, w jego najważniejszym momencie ognik oczekiwał szalejących splotów wbijajacych się boleśnie w jego ciało. Wiedział, że tak musi być i był na to przygotowany, lecz to co poczuł przeszło jego oczekiwania i na dodatek wijące się macki nie należały do Grau. Niedowierzanie mieszało się z bólem, gdy Puryfik wysysał z niego energię rytuału. .

Skrzadło czuło się bezbronne. Wirowało ciężko próbujac zebrać w sobie resztki sił. Patrzyło jak na jego oczach zdradziecki Puryfik zmienia się w jeszcze paskudniejszą formę, jakby przodkowie karali go teraz za grzech zdrady. Wrogi Salartus przemienił się w coś co zgrubsza przypominało człowieka, przynajmniej w części. Pozbył się groźnych puryfikańskich biczy, ale nawet bez nich, Argo nie łudził się, ognik nie miał szans go zranić. Mała kulka była zbyt słaba fizycznie, niestworzona do walki. W akcie desperacji postanowił więc chociaż odwrócić uwagę wroga od innych, rozdrażnić go. Miał w sobie pozostałe dwie race świetlne i postanowił je właśnie wykorzystać, by ostrzelać Puryfika, poparzyć go mocą energii zebranej w małych kulkach.

Dwie jarzące się kulki wystrzeliły z ciała skrzadła. Leciały pewnie, prosto do celu, Puryfik zdawał się jednak ich nie zauważać, albo raczej lekceważyć i po chwili ognik przekonał się dlaczego. Ognie zatrzymały się tuż przy ciele człowieka. Nie wybuchły, nie odbiły się od niczego, lecz stanęły, zawisły w powietrzu. Twarz Puryfika na moment wykrzywił szyderczy uśmiech, a potem sala rozbłysła tysiącem drobnych świateł, gdy ognie wybuchły i rozprysły się na wszystkie strony. Kto mógł próbował zamknąć oczy, odwrócić się od błysku, ale nie wszyscy mieli dość szczęścia. Solf stojący w pobliżu przecierał łzawiące oczy oszołomiony nagłym blaskiem. Puryfik wyraźnie miał zamiar wykorzystać zamieszanie na kontratak, zaczął krzyczeć dziwne zaklęcia w niezrozumiałym dla Salartus języku:

- Co tu się do kurwy dzieje ?! Dlaczego nie jesteśmy u niego ? Chwila już pamiętam. To ta przeklęta kotka, skąd ona wiedziała ? On nam tego nie daruje, do cholery co to za ciało ?!

Dalszą potyczkę przerwała groźba Kruka. Mały ptak nagle stał się centrum uwagi. Tym bardziej niezauważony, że jako jedyny ze zdrajców nie został zdemaskowany.

Zapłonął gniewnie Hane gotów rzucić się na wroga, lecz jego zapał przygasł po wymianie spojrzeń ze starszym. Najwyraźniej odbyli w myślach dyskusję. Ptak uspokoił się. Pozostali obecni w grocie Salartus także bili się z myślami, co robić w tak dziwnej sytuacji, która nie zdarzyła się nigdy w ciągu wieków. Najmocniej zaś niepokoił się Argo. W swoim wnętrzu wciąż przechowywał Drogowskaz, którego zarządał Raven. Miał do siebie żal, że gdy mieli rozbieżne zdania o powrocie, ognik usłuchał kruka. Wszystko mogłoby potoczyć się zupełnie inaczej gdyby wtedy okazał bardziej nieugiętą postawę. Teraz życie Cloe z ich winy było podwójnie zagrożone, przez Kruka jak również i upływający czas. Ognik gotów był oddać magiczny przedmiot, lecz nie śmiał samemu podejmować decyzji. Wzrokiem poszukiwał najważniejszej i najmądrzejszej osoby w Salartusowym społeczeństwie - Opiekunki.
 
__________________
Zapomniane słowa, bo nie zapisane wierszem...
Eileen jest offline  
Stary 27-08-2010, 21:24   #170
 
Eileen's Avatar
 
Reputacja: 1 Eileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputację
Terrapodian
Miesiące i lata musiał męczyć się w tej kościstej zbroi. To było jak więzienie, trumna bez możliwości otwarcia od wewnątrz. Gnił w ziemi pośród rasy, która powoli już umiera zdobywana przez błędy ich skostniałego prawa. Zdecydowanie plan mistrza był genialny. Wejście w struktury tego pozbawionego społeczeństwa było banalne. Co więcej zaczął myśleć jak oni, stał się jednym z nich. To też jego wola? Może bardziej efekt tego współżycia. I chociaż chore umysły tej kościstej rasy zdominowały wolę pseudoSalartus, to jednak pamięta, że sam starał się wlać w swoich "pobratymców" własne poglądy.

Teraz już nie musiał się ukrywać. Odzyskał pełną świadomość, a ciało znów zaczęło go męczyć. Zatoczył się nieporadnie, gdyż jego struktura wysoka i nieporęczna, uniemożliwiała sterowanie komuś nieprzyzwyczajonemu. Wiedział, że na ramieniu ma kotkę, która zepsuła wszystko. Pamiętał, że nie wahała się poświęcić jego życia. Teraz On będzie zły, ale przecież... przez lata cierpień czeka go nagroda za dobrą służbę?

Drżącą, trójpalcą dłonią chwycił kotkę ze futro, a potem ścisnął za szyję. Ciało zwierzęcia zwisało żałośnie i wystarczyło tylko mocniejszy skurcz mięśni, by ukrócić życie Grau, z którą niegdyś tyle ich łączyło. Lecz zdał sobie sprawę, że byłby to ruch zbyt pochopny. Nie, trzeba powstrzymać się od rozlewu krwi, póki nie mają przewagi. Widział kruka, Puryfika zmienionego w tą przedziwną, humanoidalną istotę. Było ich raptem trzech przeciwko chmarze Salartus. Wystarczyło wprawdzie znów przybrać formę człowieka, co nawet byłoby bardzo pożądane dla jego samopoczucia, ale nie teraz. Jako militarysta, strateg przewidywał wiele możliwości. I równie wiele przegapi.

Nie mogą teraz stać się ludźmi, bo nie wiedział z czym ta przemiana może się wiązać. Straci swoje moce albo przytomność umysłu? Muszą najpierw opuścić to przeklęte miejsce z tyloma potrzebnymi istotami, aby móc kontynuować ewentualne poszukiwania. Osobiście współczuł położeniu Salartus, ale jeśli chcieli wygrać, to musieli zebrać ich kosztem jak najwięcej.
Kładąc nieprzytomną kotkę na ramię, w ręce trzymając fletnię oczekiwał na rozwój wypadków.

Kruk zagroził śmiercią kobiety, co było bardzo przewidywalnym ruchem. Dla ludzi. Salartus, te głupiutkie istoty, nie zdawały sobie sprawy z ich celu. Ognik nie miał pojęcia jak odnaleźć się w tej sytuacji. To tylko plus. Kiedy ex-Raven skończył, Lauhelmaasielu zbliżał się powoli do opiekunki.
- Jak słyszeliście Kruka, czy też... tego którego Krukiem nazywaliśmy, nie zależy nam na rozlewie krwi - chciał pokiwać głową, ale dziób był bardzo niewygodny, więc zaprzestał - a niestety rozlewem krwi ta przykra sytuacja się skończy i bynajmniej niekoniecznie naszą porażką. No chyba, że spełnicie naszą drobną prośbę.

Kiedy zbliżył się do tej pełniącej obowiązki Opiekunki, uklęknął i spojrzał w jej twarz. Bezczelnie, z wyzwaniem. Nie mogli pozwolić, aby inicjatywa zmieniła się na korzyść Salartus, muszą zachować dominację w tej sytuacji.
- Mamy podobne cele i po tym jak z nami powędruje Cloe oraz Drogowskaz, już nigdy nas nie zobaczycie. Oczywiście byłyby też zalety dla was, niestety wszystko potoczyło się w zupełnie inny sposób... - Lauhel westchnął teatralnie. - Teraz na wszelki wypadek bierzemy Gatti, którą wypuścimy żywą, gdy tylko bezpiecznie, bez naruszeń odejdziemy z waszych ziem. - Dodał szeptem z pewnym naciskiem; - Bylibyśmy również szczęśliwi, gdybyś mogła, kapłanko iść również z nami. Naturalnie zrozumie, jeśli zechcesz odmówić, droga pani. Chodzi mi tylko o waszą pewność, że wszystko odbędzie się zgodnie z umową z naszej strony... I jeszcze jedno. Moi współbratymcy, których kilkoro tutaj widziałem, prędzej wystąpią przeciwko wam, jeśli tylko wspomnę, że z waszej strony czeka mnie krzywda. To nie groźba, a raczej... przypomnienie. Nie zależy nam na rozlewie krwi.

Odstąpił od niej. Zbliżając się nieznacznie do Kruka, chociaż wciąż pozostając w pobliżu kapłanki. W przypadku niepowodzenia, miał teraz kilka wyjść. Wszystkie równie niepewne. Z drugiej strony i oni nie mogli czuć się pewnie. To nie jest moment w którym liczy się ilość oraz przewaga liczebna.

Nagash Hex

Akcja ratunkowa Cloe nie miała szansy powodzenia. To było łatwe do przewidzenia. Dlatego też Solf był z siebie dumny, że zdołał pozbyć się większości Salartus z obszaru. Chwilę później akcja ruszyła do przodu, a niewidoczny kreator, Moc znów postanowiła być nieobliczalna. Zabawne jak w ostatnich tygodniach wszystkie wydarzenia zaskakiwały Rosso. Tego który zawsze myślał, że jest najważniejszy. Prawie równie ważny jak Opiekunki, a po wyprawie nawet bardziej zasłużony niż one. Cóż z tego jeśli nawet on - Alphonse Solf Kimblee nie potrafił przewidzieć, a co ważniejsze zapobiec wszystkim nieszczęściom jakie ich spotkały. Przede wszystkim tego co spotkało Spee. Dlatego, gdy tylko usłyszał, że można ją jeszcze uratować przestał myśleć. Nieistotne było kto, rzucił taką propozycję, co trzeba było zrobić. Po prostu zaczął działać. Niestety jego przywiązanie i tęsknota za siostrą kolejny raz nie przyniosła niczego dobrego... Tak jak wcześniej nie zauważył choroby Cloe, tak teraz został totalnie zaskoczony przez zdrajców. Kiedy zostali ujawnieni, a jeden z nich, pierwszy poznany przez niego członek wyprawy, przemienił się w jakiegoś stwora Solf nie mógł uwierzyć własnym oczom. Choć nawet w takiej chwili nie mógł pohamować się z radością na widok Lauhela wśród zdrajców. Normalnie nigdy nie mógł zaatakować żadnego z tych Salartus, ale tym razem miał szansę zabić jego wierną kopię. Do tego ludzką kopię! Cóż za okazja... Prawdopodobnie jego arogancja i głupota zwyciężyłaby, ale z "pomocą" nadszedł Argo. Jego atak na ex-Puryfika nie tylko nie poskutkował, ale i oślepił anioła. Rosso przecierając zranione oczy, zrozumiał, że atak na dziobatego zdrajcę będzie dobrym pomysłem. Należało jednak wybrać mniejszy dziób. Schylił się wciąż przecierając oczy, gdy naglę poderwał z ziemi najbliższy kamień i posłał go z całą siłą daną mu przez Moc w kruka. Kamień trafił ptaka idealnie. Raven spadł z ciałą kobiety i stracił przytomność. Rosso ryknął:
-Żaden Salartus nie będzie negocjował z ludzkim ścierwem. A przynajmniej nie na mojej warcie!
Spojrzał na najbliższego ze swoich braci i krzyknął:
-Odetnij dostęp do kobiety. Na Moc pospiesz się.
Nie wiedział, czy zostanie wysłuchany, ale nie miało to znaczenia. Szykowała się walka. Coś w czym Anioł mógł się wykazać...

Fabiano
Patrzył na krople krwi rozbryźnięte na podłodze.
Nie o taką wskazówkę mu chodziło, zapewne. Ale mimowolnie rozejrzał się czy aby nikt nie patrzył na to na co on patrzył. Trzy karminowe kwiatki. Początkowo nikt, ale... hola hola, czy ta pani właśnie zmierzyła go wzrokiem a spojrzała wcześniej na plamę? Znowu spojrzał. Ona tą krew widzi. Ale tylko ona czy też wszyscy? - Pytanie przeleciało przez głowę Johnego.

Gdy zobaczył, że sprzątaczka dale mu się przygląda, wzruszył ramionami i uśmiechnął się, mieć nadzieje, z miną mówiącą: "jestem niewinny proszę panią".

Jeśli tam pani, pomyślał, widzi krew. To albo ona widzi te zmory, albo... Oczy Johnego na chwilę przybrały wyraz przerażania. Albo,... albo widzą tą plamę wszyscy! - Zadudniło w głowie bezdomnego. Karen się myliła. Bardzo, ale to bardzo. One wszystkie są niebezpieczne. Wszelakie mary potrafią dać popalić nam, zwykłym ludziom.

Ale nie był tego pewien. Nie mógł być. Nie przychodziło mu to łatwo, ale jednak zaczynał się uspokajać. Może ta pani widziała krew, bo widzi duchy? Albo jeszcze inaczej - i ta myśl zmroziła go ponownie. - Może ona widzi ją i szuka ludzi, którzy też, tą krew, widzą? Jeśli to prawda co rzekomo mówiły tamte dwa duszki na ławce (Zaśmiał się smutno nad tym zdrobnieniem - duszki), to może tak być. Postanowił odszukać Karen. Na początku spojrzeniem. Tylko spojrzeniem. Żeby mieć oparcie duchowe. Nie przyznawał się sam przed sobą, że coś takiego mu jest potrzebne, ale tak było.

Poparcie było mu potrzebne już dawno, dawno temu. Kiedy przyjechał do Chicago. Gdy jeszcze był szanowanym i szanującym się samemu pracownikiem dużej firmy. Capital Farmaceutic Ltd. Gdy jeszcze mieszkał w Irlandii i pierwszy raz "coś" zobaczył wiedział, że potrzebuje oparcia. Ale jakie mógł mieć oparcie? Kto by mu uwierzył, że on widzi duchy. A że te rozmierzwione włosy to oznaka braku snu nie dlatego, że imprezował całą noc, tylko tego, że bał się zasnąć. Kto by to zrozumiał?! A teraz po tylu latach tułaczki i upokarzania samego siebie trafił na kilkoro ludzi, którzy poniekąd go rozumieli. Ludzi, w których właśnie mógł szukać oparcia.

Jednak, wpierw postanowił przyjrzeć się, co się będzie działo dalej. A działa się rzecz ciekawa. Wyszła inna pani. Ładnie ubrana. Nie wyglądająca, na pierwszy rzut, jak sprzątaczka. Natomiast ładny fartuch ją zdradzał niemiłosiernie. Kobieta miała dziwnie wyglądający mop i wytarła ów krew. Jakby nigdy nic. Zaraz oddaliła się w stronę, z której przyszła.

Johny miał zatem dylemat. Czy pójść i powiedzieć reszcie, że te duchy to tak w ogóle bezbronne nie są? Czy może przeczekać wszystko w spokoju. Poczekać aż się nadarzy jakaś okazja?
Szukał wzrokiem towarzyszy. Miał nadzieję znaleźć Karen. I poinformować ją o swoich spostrzeżeniach. Nie mógł jednak podejść do reszty grupy. Mógłby ich w taki sposób zdemaskować. Postanowił zatem śledzić wzrokiem soją towarzyszkę i pilnować ją.
 
__________________
Zapomniane słowa, bo nie zapisane wierszem...
Eileen jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:40.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172