Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2010, 21:07   #162
kabasz
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Glyph
Argo nie mógł uwierzyć w słowa Ravena. Kruk zdołał wydać rozkaz zawrócenia ciężarówki zanim ognik otrząsnął się ze zdumienia. Kruk ich porwał! Chciał ukraść Maszyna i ludzką dziewczynę, opuścić misję. Chciał opuścić misję, pewnie wiązał z tym swoje prywatne plany. Jak można przekładać własny interes nad dobro nas wszystkich, oburzało się w duchu skrzadło. Samemu oczywiście nie dostrzegło, iż przed chwilą planowało podobne posunięcie. Działało jedynie bardziej skrycie, posługując się drobnym kłamstewkiem, natomiast kruk otwarcie ogłosił swoją wolę.

- Nie możesz! - krzyknęło rozjarzając się we wściekłości - Ta decyzja należy do wszystkich, nie do Ciebie kruku. Szukamy lustra, daliśmy słowo. Wiedzieliśmy, że to niebezpieczne, że możemy zginąć, ale zgodziliśmy się. Jeśli teraz chcesz stchórzyć, odleć. Ja nie zamierzam się poddawać. Na pamięć o tych, którzy stracili swe życie, byśmy dotarli aż tutaj.

Skrzadło zaszamotało się w swym legowisku i wzbiło w górę ciągnąc za sobą miękki, wełniany ogon. Przystanęło przed krukiem spoglądając mu prosto w oczy. Rozciągnięty sweter zasłonił im część przedniej szyby.

-Ona nam pomaga, ale czy na pewno jest tym czego potrzebowały Opiekunki? Jeśli posiada uzdrawiające moce jakie opisujesz, czemu od razu nie pomogła Spei, czemu zwleka z pomocą Grau. Powiem Ci, bo nie jest Lustrem, tylko ono to potrafi.

- Ehhh...- Kruk westchnął. Nie wiedział, od czego powinien zacząć- Nie, nie uciekam. Ta kobieta jest jedyną przedstawicielką swojej rasy, która nie dość, ze okazała nam przychylność, to jeszcze jest w stanie nas leczyć. Możliwe, że jej zdolności nie są aż tak potężne, ale wydaje mi się, że sama ich nie rozumie, wszak była przekonana, iż mogą nam zaszkodzić. Pamiętasz Argo? Użyła ich, chcąc nas odgonić. Nie jest wykluczone, iż z czasem jej moce wzrosną, czy to same z siebie, czy połączone z jakimś Salartusowym eliksirem, który, mam nadzieję, przygotują wkrótce Opiekunki. Sam dobrze wiesz, jak biegłe są w łączeniu naszych umiejętności. Póki co, jedyną rozsądną akcją jest zabranie naszej towarzyszki do naszych jaskiń. I nie, nie uciekam, mam zamiar zaraz po powrocie porwać inną lub tą samą Maszynę i ruszyć dalej w kierunku, w którym zmierzamy. Sam jednak widzisz, jak jest niebezpiecznie w ludzkim świecie, właśnie walczymy o Spei'ę. O ile jednak ona jest jedną z wielu Rosso Angeli, o tyle nasza ludzka przyjaciółka jest wyjątkowo i jej ewentualna strata będzie znacznie bardziej bolesna. Powiedziałbym nawet, iż mógłby to być ostatni gwóźdź do naszej trumny, do trumny całego naszego rodzaju. Wierz mi, zabierając tą kobietę do Opiekunek, czynię co w mojej mocy, by ochronić naszą rasę. Jeśli masz inny pomysł, który pozwoli zapewnić jej bezpieczeństwo, lepiej poznać te unikalne zdolności i przetransportować ją do Opiekunek, gdzie będzie w stanie pomóc choć trochę potrzebującym, to jestem otwarty na sugestie. Jeśli jednak jedyne co potrafisz, to latać mi przed dziobem w jakiś grubych ludzkich ubraniach, to daruj sobie. Wydaje mi się, że z tyłu Maszyny mamy większe problemy i tam jesteś potrzebny bardziej- zakończył Raven, spoglądając na Skrzadło zimnym wzrokiem.

Raven nie dał się wyprowadzić z równowagi, a Argo nie potrafił odeprzeć siły jego argumentów. Kruk miał rację, z tej pokręconej perspektywy z jakiej przedstawiał ich obecną sytuację, to jego słowa okazywały się prawdziwsze i bardziej racjonalne. Chcąc przełamać milczenie jakie nastąpiło, ognik odgryzł się pustym frazesem.

- My ją ochronimy! Jeśli rzeczywiście jesteś jedną z nas - zwrócił się do Cloe - córko Broo, nie zatrzymujmy się, idźmy dalej. Dowiedzmy się więcej o tobie, twym rodzie i odziedziczonej mocy. Odnajdźmy w ten sposób Lustro. - skrzadło z nadzieją spojrzało na Cloe.

- Oczywiście, moja droga, ta sprawa dotyczy bezpośrednio Ciebie i to Twój głos ma największe, jeśli nie jedyne znaczenie. - zgodził się kruk - Jak już wspomniałem, nie jest to porwanie i nie chcę, by było tak odebrane, nawet, jeśli działam spontanicznie i nie zwracając uwagi na mych braci. Masz wybór, możesz zamieszkać z nami lub uznać, że jest Ci lepiej w ludzkim świecie. Jeśli wybierzesz drugą opcję, zmienię trasę na taką, jaką obraliśmy wcześniej. Mówiąc krótko, Twój los jest w twoich rękach- zwrócił się bezpośrednio do Cloe spokojnym, nawet uprzejmym tonem.

Sprawa ostatecznie spoczęła w rękach dziewczyny. Kruk sprytnie przeprowadził tą rozmowę, namącił Cloe w głowie, porwał Maszyna, a teraz niby wspaniałomyślnie pozwolił jej dokonać wyboru.
- Nasz los jest w Twoich rękach. - tylko tyle zdołał wyszeptać ognik zanim odszedł.

Odrzucił naelektryzowany sweterek wprost na kolana dziewczyny. Przeleciał szybko tuż obok kruka przypadkiem niby wzbudzając powietrze obok.
A niech się zachwieje i spadnie na swój mały łepek , pomyślał gniewnie. Cloe mogłaby powiedzieć, że Wiaterek zachowuje się prawie jak obrażone ludzkie dziecko.

Wleciało w szparę otwartych drzwi i znalazło się w naczepie. Z początku zamierzało naskarżyć na kruka wszystkim, bało się, że dziewczyna zgodzi się ich opuścić dając się nabrać na gładką kruczą retorykę. Zamilkł jednak, czując panujący w przyczepie posępny nastrój. Opierając się na mądrości feniksa jego bracia Salartus podjęli właśnie tą niełatwą decyzję. Przestraszony obserwował dziejące się tam wydarzenia. Zapomniał nawet o kruku, o zagrożeniu misji, które chciał obwieścić. I tak wszyscy słyszeli ich kłótnię, która w tym momencie traciła na ważności.

___
*Kłótnia Argo z Ravanem i pozostawienie decyzji o kierunku podróży Cloe.
*Post przy współpracy z Kaworu.
Eileen
Piasek. Faliste wydmy kruchego złota pod niebem fioletowych mgieł. Zabrakło miejsca na obłoki, dynamizm niebios i wiatru, jaki zwykle wypełnia tak wielkie przestrzenie. Bo ruch to życie. Zastałe w miejscu ziarna, nienaruszone erozją wiatru, niechętnie zasypywały ślady nieczęstych wędrowców i tłumiły kroki. Życie to ruch, kolor, dźwięk, smak. Ile życia może być w miejscu, które zna tylko odcienie piasku i barwy, jednostajnych mgieł nieba?

Po raz kolejny oglądała wydmy tępym wzrokiem. Wrażenie, że zamyśliła się tylko na chwilę, zaraz po tym jak przysiadła na wydmie, nie przestawało jej opuszczać. To co widziała, to tylko choroba kolorowej wyobraźni. Realny jest jedynie piasek. Wzrok anielicy wyostrzył się, a źrenice poszerzyły w przerażeniu. Klęczała na piaszczystej wydmie. Odruchowo szponiastymi dłońmi przeczesywała piasek. Znów tu jestem. Musiałam znów zemdleć. Dziecko! Ono zginęło... zadrżała przypominając sobie wybuch. Fala uderzenia wgniatała w nią cało Feniksa, który starał się ją osłonić. Czuła swąd palonych piór, krzyk Asco, wycie Zaura, swój ból, zapach krwi... i... zapadła ciemność.

Zwiesiła głowę.
- Wybacz mi, dziecino... Wybacz proszę... - szeptała, nie mogąc zatamować łez. - Starałam się, próbowałam. Chciałam Cie chronić... Przysięgłam Cię chronić!
Nieświadomie oddałam Cię w ręce śmierci... Łzy spłynęły na piasek, ukazując jego nieznaną barwę. Lecz tego nikt nie widział, bo anielica wzrok utkwiła w zasnutym niebie.
- Zaurze, wybacz mi. Asco... Wybacz... - załkała - Bracia... - umysł kierowała kolejno ku każdemu z towarzyszy, biorących udział w rytuale.
Umysł jednak dostrzegł mgliste niebo, przed nią. Jak popiół... POPIÓŁ! Krzyk rozdzierającej rozpaczy przeszedł przez pustynię. Wbiła szpony w piasek w bezsilnej złości. Drewno tworzy ogień. Ogień tworzy ziemię... Głupia...
Piasek, jak miękki całun stłumił płacz. Nie wiedziała już co zrobić, straciła już swoją drugą szansę. Ten kolejny dzień, jako dostała od życia, zmarnowała jednym, głupim czynem. Skulona i otulona skrzydłami leżała na piasku łkając cicho. Nawet brat nosić będzie ślad mego wstydu w duszy. Zgoda, jaka nastała między nami, naznaczy go moją hańbą. Bądź przeklęta, głupoto istot dumnych!
Nie mogła nawet zamknąć oczu...

***

Chcę umrzeć. Dajcie mi umrzeć. Po tamtej stronie zrobiłam... zniszczyłam już wszystko...
Czas leczy rany, lecz czy istnieje on w miejscu, gdzie nic go nie mierzy? Drżała, choć na bezwietrznych piaskach nie było ani mrozu, ani gorąca.
Czy to jest śmierć? Czy to jest moja kara? Czy kara za głupotę może być aż tak okrutna? Gdzie są inni? Czemu jestem sama? Nie chcę... Pozwólcie mi umrzeć, albo każcie żyć z tą hańbą... Nie chcę być sama...

***

Zawsze nadchodzi ten moment, gdy nastaje cisza. Gdy nie starcza już sił na szloch, gdy nie dane jest zasnąć we własnej ciemności, zostaje wstać i wyjść na przeciw świata. Wtedy nie ma już nadziei ani sensu, nie ma już nic do stracenia. Spei zmierzała więc prosto przed siebie, licząc, że uda jej się znaleźć obelisk. Ostatnio po dotarciu do niego udało jej się powrócić. Może teraz będzie podobnie. Może teraz nadejdzie także zrozumienie?

To były dwa długie wyczerpujące dni dla Spei szła prosto przed siebie pragnąc już tylko zakończyć swe cierpienia. Nie wiedziała, że nawet się one zaczęły. Kolejno falami napadała ją złość, żal, smutek. Zamknięta sama ze sobą w nieograniczonej przestrzeni piasku marzyła, aby podróż dobiegła końca. Wspominała własną dumę i głupotę, tęskniła za towarzystwem i niemal czuła jak dopada ją szaleństwo.

Pierwszego dnia pieszej wędrówki ponownie udało się jej znaleźć zielony kamień, który miała w owym miejscu po raz ostatni. Był brzydki, barwy jej piór. Nienawidziła go ze szczerego serca, tak samo jak faktu, iż nawet w zaświatach nie dane jest jej odzyskać naturalnej barwy. Pragnęła do końca wierzyć, że owa zieleń to stan przejściowy i w końcu jej pióra albo ponownie się wybielą, albo zyskają cudowną, karminową barwę.

Kamień ów, jarzył się zieloną poświatą wskazując kierunek w którym powinna iść. Co ze zdziwieniem zauważyła gdy podirytowana rzuciła go w złości przed siebie wieczorem pierwszego dnia wędrówki.

Idąc w wskazanym przez nietuzinkowy kompas kierunku dotarła w końcu pod koniec drugiego dnia do dobrze jej znanego obelisku. Wysoka i gładka skała celowała swym ostrzem w mglisty strop nieba.

Stał już przy nim diabeł Flyx wraz z Unifiksem. Bracia wyraźnie nie mogli dojść razem do porozumienia.

- Nie zgadzam się ty wietrze wołowy! Jeśli dobrze zrozumiałem, to ty chyba wiesz jak się stąd wydostać i może to zrobić tylko jedna z trójki naszych osób. Jeśli miałbym wybierać między sobą, tobą a zieleninką wybrałbym ją !

Diabeł cały czerwony na twarzy wrzeszczał na Unifiksa dość słyszalnie w promieni mili. Nie zwrócił uwagi nawet na nadchodzącą Spei, choć wypatrywał ją bezustannie od momentu odzyskania w tym miejscu przytomności. Ona zaś stanęła ponad nimi przysłuchując się przez chwilę rozmowie. Rozpierała ją radość, że w końcu dotarła do celu i nie była tutaj sama... Jednak...

-Przestańcie się kłócić! - krzyknęła w ich kierunku rozpościerając skrzydła i dryfując w dół ku dwóm postaciom. - Co wy tu w ogóle robicie? Nikt z was nie był obecny przy wybuchu... - urwała, nie chcąc mówić zbyt wiele. Opadła ku ziemi jakiś metr od pozostałych, wzbijając przy tym małą chmurę piasku.

- Co się z Tobą działo, Unifiku? Zniknąłeś podczas walki. Jak dawno tu trafiłeś? - dodała ciszej, rozważając w myślach fragment zasłyszanego sporu.

- Od walki z ludźmi skryty w kokonie Zaura byłem. Chciałem dbać o Bryfiliona a chyba mu zaszkodziłem. Wydaje mi się, że miał zbyt zimno. Pewnie stąd ta czkawka go dopadła, kiedy podałaś mu ziemię zanim dostał ognia. To musiała być czkawka. On żywy tam jeszcze z ludźmi i Zaurem przebywa powinniśmy się śpieszyć i porozmawiać o sposobie jego ratunku a nie o mnie. Nie o mnie.

Unifiks zaszumiał łagodnie. Anielica miała ochotę go uściskać.

- Dziecko jest żywe!? Chwała niebiosom! - powiedziała wznosząc wzrok ku chmurom. - Myślałam, że go zabiłam... że to moja wina. - w oczach stanęły jej łzy. Które starła szybkim i stanowczym ruchem.

- Ale masz rację, nie czas na to. Ostatnim razem udało nam się stąd wydostać obojgu. - wskazała dłonią ku diabłu. - Nie pamiętam tylko jakim sposobem, bo wszystko działo się dość szybko... Wydawać by się mogło, z tej rozmowy którą usłyszałam, że ty wiesz co to za miejsce, Unifiku. - spojrzała ku niemu wyczekując odpowiedzi, bądź jakiegoś wyjaśnienia.

Wiedział co to za miejsce zbyt dobrze.

- To dość trudne do wyjaśnienia, widzisz ja jestem wodą stałą niczym kamień promieniujący dźwięcznym zapachem jedności. Zgodnie z tym co można odczytać z obelisku, to To miejsce można przyrównać do połączenia śmierci i życia. To jest miejsce które stanowi martwy oddech. Nie zastanawiało cię dlaczego jesteśmy tutaj tylko my?

-Zastanawianie się, to jedna sprawa, zrozumienie to druga. Nie dane mi były żadne wskazówki prócz dwuznacznego napisu na obelisku. Pytałam ognistego ptaka, jednak długowieczny niewiele mógł mi powiedzieć. Bo czymże jest miejsce między życiem, a śmiercią? Skoro nie jest ani jednym, ani drugi... - zastanowiła się przez chwilę, jednak porzuciła ten temat. - Jedyne co nas łączyło, to choroba i lodowe uśpienie, jakiemu poddały nas opiekunki, a także wspólne przebudzenie, podczas nie do końca udanego rytuału. Lodowe łoża musiał rozbić ktoś z towarzyszy z naszej grupy... Nie wiem do jakich doszedłeś wniosków, Unifiku. Możliwe, że twa wiedza przekracza moją i daje o wiele większe zrozumienie. - powiedziała patrząc mu szczerze w jedno oko, unoszące się tuż przed nią.

Stała bokiem do diabła i cieszyła się w duchu, że ten nie próbuje mieć żadnego wkładu w dyskusję. Jego poziom wiedzy już znała. Liczyła, że Unifik rozwiąże, albo chociaż pomoże rozwiązać zagadkę

Właśnie, jesteśmy tymi którzy przeżyli lodowe uśpienie, chyba jedynymi którzy przeżyli chorobę. To samo w sobie jest zastanawiające. Co jeśli może wcale jej nie przeżyliśmy? Może od początku byliśmy martwi? Zawieszeni w życiu, choć pozbawieni duszy? Wydaje mi się, że to ostatnia możliwość dla nas wszystkich aby odzyskać własną duszę. Coś złego musiało zadziałać podczas rytuału. Puryfik z tego co opowiadali pozostali wędrujący z nim towarzysze przerwał rytuał krwią Opiekunek. A krew jest święta w rytuałach Salartus, nie wszyscy ją posiadają. Ja jej nie mam. Może właśnie to krew Opiekunki złączyła nasze dusze? I teraz to krew powinna je rozdzielić?

Salartus zapłoną niebieskim płomieniem i z zadumą w głosie począł recytować znany wszystkim czterowiersz.

„Jeśliś oddzielony od siebie, wykorzystaj swą advę.
Złączonych z innymi czeka tylko rozbicie.
Duszę odzyska tylko jeden.
Gdy sam pozostanie”

- Kluczem do naszego ocalenia, jest adva. A tym słowem określaliśmy zawsze narodziny nowego Unifiksa. To słowo było pełne radości i wiary w lepsze jutro. Oznaczało nową jedność, nowe scalenie. Odnosząc je do aktualnej naszej sytuacji jest tylko jedna sensowna interpretacja. Musimy się połączyć. Spójrz mi w oko i powiedz czy widzisz to co ja ?

Spei spojrzała w oko swego brata i dojrzała żywą skałę, rosnącą w jego źrenicy. Skała miała kolor zielono niebieski i wędrowała żwawo po całej gałce ocznej. Ciesząc się z tego co miało nadejść.

- Tylko ja mogę dokończyć formowanie się młodzieńczego Bryfiliona, potrzebuje on opieki, teraz kiedy zostaliśmy na polu pełnego ludzi sami, będzie to ciężkie do osiągnięcia, ale nie niemożliwe. Wydaje mi się, że podołam. Muszę podołać, zginęło już nas zbyt wiele.

- Ona ma większe prawo do życia, niż jakiś durny martwy kuzyn. Nie zauważyłeś jak pragnie żyć ? I łasić się do tego Sola, który nie potrafi nawet podetrzeć własnego zadka. Dzieciak, nie może umrzeć. Tak a pomyślałeś o mnie albo o niej ? O niej na pewno nie pomyślałeś. Ja swojego kamienia na pewno nikomu nie oddam, jeśli nie miałby być to kamień ratujący skórę Spei.

Anielica stała zszokowana. Więc Unifix także miał kamień. I to on chciał "pozostać". Podczas gdy ten rozbuchany egoista właśnie pragnął, by przeżyła. Ale co on ma na myśli przez "połączyć"?

- Duszę odzyska tylko jeden... - szepnęła cicho. - Czekajcie! Więc jakim cudem ostatnim razem udało się stąd wydostać zarówno mnie jak i Diabłu? Unifiku, uważasz, że naznaczenie nas krwią opiekunki dokonało czegoś naszymi duszami. Więc czy to oznacza, że my nie mamy żadnego wyboru? - spytała głośno, starając się powstrzymać złość - Jesteśmy skazani na rozbicie? Czym jest rozbicie? Czym w takim razie jest moja własna krew? Czy ona nie daje mi pewnej autonomii? Co z Diabłem, który jak widziałam, także potrafi krwawić. Nie rozumiem cię. Ostatnim razem wydostaliśmy się stąd we dwoje. Teraz musimy wydostać się stąd we trójkę i nie uznaję innej opcji. Nie zamierzam rozstrzygać, kto z nas jest ważniejszy, bo każdy na swój sposób pomagał w naszej misji.

Patrzyła w oko Unifixa, choć wiedziała, że nie ma racji. Diabeł wszak niewiele pomógł. Jednak wstawił się za nią i nie mogła skazać go na śmierć, czy pozostanie tutaj, chociaż jego słowa raziły jej dumę. Nie chciała tego dla siebie, ani dla nikogo z ich trójcy. Z drugiej strony Unifik zdecydowanie więcej wiedział o Bryfilionie i naprawdę mógł dziecku pomóc. Jednak ile tak naprawdę zdziałał, by dostarczyć dziecku składników do rozwoju? A może.. Może dziecko i Zaur nie żyja, a on kłamie, bo chce się stąd wydostać, a nas zostawić tutaj na wieczność...

- Nie wierzę, aby bracia Salartus musieli kiedykolwiek rywalizować o śmierć bądź życie... Na pewno istnieje sposób. - dodała już ciszej, choć ciągle kotłowały się w niej resztki złości.

- Czemu wróciliście ostatnio razem Tego nie wiem, mogę tylko podejrzewać, że mogło mieć to związek z tym że ja jeszcze wtedy żyłem. A przynajmniej podczas walki z ludźmi, nie doznałem obrażeń w wyniku których dostałbym się tutaj razem z wami. Fakt pozostaje jeden, siedzimy już tutaj z diabłem chyba trzeci dzień. I żaden z nas nie powrócił. Masz jakiś pomysł w jaki sposób moglibyśmy wrócić wszyscy ?

Zamyśliła się. Z ostatniego razu pamiętała szarpaninę z diabłem. Chyba chwycił za jej kamień. Ale co się wtedy stało? Czy skaleczył się o niego? Tego nie mogła być pewna. I czemu wtedy wrócili oboje? Czy tutaj znaczenie miał jej kamień i jego krew? Skoro krew jest taka ważna... Przez sekundę stanął jej przed oczami obraz w którym diabeł ściska jej kamień, ona ściska kamień Unifika... Ale jak Unifik ma uchwycić kamień diabła? Czy wystarczy, aby kamień dotykał jego ciała? Czy to wystarczy? Czy kamienie należy splamić krwią? Czy istnieje sposób, aby skaleczyli się nimi równocześnie? Ale Unifik nie krwawi. Spoglądała w piasek rysując na nim stopą trójkąt. Oznaczyła nawet strzałki... Ale czy to wystarczy? A co jeśli coś zadziała nie tak? Mają tylko jedną szansę... Lepiej się upewnić. Odwróciła wzrok ku Flyxowi.

- Co się właściwie stało podczas naszej szarpaniny? Pamiętasz coś? Chwyciłeś za mój kamień, ale czy zrobiłeś coś więcej? Czy skaleczyłeś się o niego? - zwróciła się ponownie do Unifixa. - Poza tym jaką rolę gra w tym obelisk? Oprócz napisu ma chyba także otwory. Przyglądałeś się mu?

Anielica skierowała wzrok ku lśniącej skale, która niewzruszona mierzyła ostrzem w mgłę.

Spei dojrzała, iż lewa dłoń Flyxa była zraniona. Widać było na niej ślady kłów. Nie trudno było domyślić się czyich.

- Także się skaleczyłem wtedy – Diablę oblało się rumieńcem! A jego wzrok był jeszcze bardziej rozmarzony.
- Próbowałem swoją krwią uruchomić mój kamień jak tylko go znalazłem. Jednak nic to nie dało.
Gdy Spei zwróciła się w stronę Unifika ten zadźwięczał.

- Czytałem to co napisane jest na obelisku. Nie zauważyłem w nim żadnych dziur ani otworów. Wydaje mi się, że teraz jak jesteśmy tutaj wszyscy wystarczy jak oddacie mi swoje kamienie. Mogę się mylić, ale chyba krew nie będzie potrzebna, kamień będący we mnie raczej pragnie dołączyć do swych braci.

-Pamiętam, że gdy dotykałam kamienia, wyczułam trzy otwory! - powiedziała wzburzona. - Poza tym czy masz pewność, że wtedy wrócimy we troje? Skoro istniał sposób, aby wydostała się stąd nasza dwójka, to istnieje też sposób, by wydostała się trójka i w nic innego nie wierzę. Czemu w takim razie my wtedy nie zginęliśmy, a ty nie pozostałeś jedyny z duszą? Czemu teraz musimy wzajemnie podejmować decyzję o swojej i cudzej śmierci? - powiedziała wzburzona. - Nie podoba mi się to.

Odwróciła się i podeszła do obelisku badając do dokładnie. Zaczęła od przesunięcia szponiastą dłonią po runach, po czym starała się przypomnieć gdzie dotykała kamienia wtedy. Po głowie ciągle kołatał jej niepewny pomysł z owym dziwacznym trójkątem. Czy takie ponowne połączenie ich uratuje? Czy zaś złączenie kamieni w Unifiku uratuje tylko jego. Co się stanie, gdy wszyscy troje będą dotykać złączonych kamieni? Los rzuci boską, trójścienną monetą?

Nie mogła znaleźć tych otworów. Pamiętała, że były. Mogła to przysiąc. Jednak gładka skała nie ustępowała pod naporem pazurów. Uderzyła w nią dłonią w złości. W drugiej ściskała kamień. Często powiada się nawet, że działaliśmy jedynie według najprostszych zasad natury, według których najsilniejsi przetrwają. - huczały jej w głowie słowa Feniksa. [i] Kim są najsilniejsi? Jaką miarą możemy mierzyć tę siłę? Siłą mięśni, umysłu, szybkością? Odwróciła się do pozostałych.

-Jak myślicie, co się stanie, gdy wszyscy zetkniemy razem swoje kamienie? Każdy trzymając swój? Rozważam też drugą opcję. Co się stanie, jeśli jednocześnie, każde z nas uchwyci kamień innej osoby i stworzymy trójkąt? Albo przeżyją wszyscy, albo nie stanie się nic, co da nam jakąś wskazówkę... - zastanowiła się na chwilę nad każdym z pomysłów spoglądając ku pozostałym.

- Nie posiadam kończyn, a jedynie byt. Nie wiem w jaki sposób mógłbym być w jednym czasie w 3 miejscach na raz, dlatego nie wierze abym mógł dotknąć waszych kamieni tym bardziej, że mój jest mną.- Powiedział Unifiks.

- Nie wydaje mi się, aby było to możliwe abym mógł złapać wasze kamienie. Najłatwiej byłoby zespolić je w jedność ze mną. Bądź mnie z którymś z waszych.

Może kłamać, by być tym jedynym, może też mówić prawdę - pomyślała anielica spoglądając prosto w oko Unifiksa. Tysiące myśli i możliwości przebiegało przez jej umysł. Jeśli to co mówi jest prawdą - jego obecność może uratować dziecko. Tego przecież pragnę. W przeciwnym razie będzie to moja klęska - nawet jeśli powrócę, to nadejdzie taki moment, gdy nie będę mogła nienarodzonemu pomóc. Ale ta opcja oznacza też śmierć... Albo wieczne pozostanie tutaj z diabłem. Ale jeśli pozostaniemy, to będzie oznaczać, że jest dla nas jakaś szansa ratunku... Chyba nie ma innej drogi. Tylko, czy diabeł zgodzi się oddać kamień? Gdybym chciała, dałby mi swój - przecież zacięcie walczył w jego obronie. Unifik nie jest w stanie oddać kamienia bez bólu, może nawet śmierci... Nie chcę być przyczyną niczyjej śmierci, nawet zwykłego kłamcy.

Odwróciła się w stronę diabła. Ten nerwowo zginał i prostował palce, będąc gotowym do skoku na towarzysza. Jakby był pewien, że anielica wybierze życie. Pochwyciła jego wzrok.

- Oddaj mu swój kamień, tak jak i ja zamierzam. Albo zginiemy, albo zostaniemy tutaj na wieczność. - zwróciła się ku Unifiksowi. - Jeśli nas okłamałeś i dziecko zmarło, to będziesz miał na sumieniu nasze życia. Jeśli zaś żyje, w zamian za nasze dusze, masz obowiązek bezpiecznie doprowadzić go do narodzin. To będzie twoja ostatnia przysługa wobec nas i spłata długu za kamienie. Znajdźcie lustro. To nasza jedyna nadzieja.

Anielica wyciągnęła rozwartą dłoń ku Unifikowi. Kamień lśnił lekko, wyczuwając obecność swego brata. Z boku widziała ostre krawędzie, o które musiał wcześniej zahaczyć się Grudon. Z boku wydawało jej się, jakby układały się w kształt róży. Uśmiechnęła się. Nie ma róży bez kolców, ale to dobry znak. Może po drugiej stronie przyjmą nas godnie... W tej samej chwili diabeł uczynił ten sam gest.

- Zostaniemy tutaj na wieczność, powiadasz? To może mieć swoje zalety. - mrugnął do Unifika. Spei zastanawiała się, czy ten może zrozumieć aluzję. Teraz było już jej to obojętne. Decyzja została podjęta.

Unifik wchłonął kamienie w siebie. Szybciej niż się spodziewała. Coś wewnątrz jego źrenicy rozbłysło i rozwiał się w powietrzu.

- No, w końcu zostaliśmy sami... - Grudon już się ku niej zbliżał prężnym krokiem. Spei ciągle rozważała ucieczkę od obleśnego stwora. Czemu te piękne bajeczki mamy o tym, jak to "mamusia z tatusiem modlili się żarliwie" przed jej narodzinami, nie mogły się okazać prawdą? Kluczowe było słowo "żarliwie"... Było zbyt podejrzane.

Diabeł zatrzymał się pół kroku od niej, wyprostował mężnie pierś, zacisnął dłonie, wbił wzrok w Spei i z donośnym głosem prawie krzyknął.

- Przepraszam. No powiedziałem to – dodał pośpiesznie dumnym głosem.
- Teraz to nie ma już znaczenia, ale byłabyś dobrą samicą. Masz dobrze rozwiniętą miednice, urodziłabyś sporo dzieci.

Diabeł na chwilę przerwą swą wypowiedź, jakże krótką ale niosącą mu ukojenie. Podniósł lekko głowę aby móc lepiej widzieć swą ukochaną. Pełen niepokoju zapytał.

- Czy sądzisz, że jest jeszcze dla nas szansa ?

W tej samej chwili wiatr zaczął rozwiewać i trawić erozją jego twarz. Spei krzyknęła. Jeszcze na piasku Grudon się poruszył. Spojrzał na nią twarzą bez oczu, wiatr porwał już jego skrzydła roznosząc je po wydmach.

- Kocham cię... Dlaczego... - usłyszała ostatni szept patrząc na pusty szkielet, który spoglądał ku niej ciemnymi oczodołami. Po chwili sam szkielet też stał się piaskiem i opadł w ciszy na piaszczyste wydmy. Wiatr wzmógł się.

Błysnęło.

Czy ja też umieram? Potrząsnęła skrzydłami. Nie osypało się z nich więcej ziarenek piasku, niż powinno. Strzepała resztki diabła z ciała, jednak wiatr wiejący z coraz większą siłą niósł kolejne.

Grzmot w oddali.

Tak, raczej umieram... Chyba będzie bolało... Wiatr zaczynał dążyć do utworzenia burzy piaskowej. Odbiła się od resztek obsuwającej się wydmy i wzleciała w powietrze.

Błysk. Grzmot.

Pod sobą widziała wielkie leje piasku, jakby pustynia zapadała się sama w siebie. Obelisk właśnie ginął w takim wirze, swym grotem ciągle celując ku niebu. Wiatr podrywał wielkie chmury piasku zasnuwając obraz. Musiała wznosić się wyżej i wyżej, by ich uniknąć.

Błyskawica przeszyła niebo tuż obok. W ostatniej chwili zrobiła unik.

Trzeba lecieć ku niebu, ponad chmury. Nie widzę innej możliwości. Może jest jeszcze jakaś szansa, jakiś sposób. Machała skrzydłami jak opętana lecąc prosto ku chmurnemu niebu. Ponad nią coś zabłysło. Gwiazda... Astra! Per aspera ad astra... Powietrze stawiało coraz mniejszy opór, traciła na szybkości. W głowie kręciło jej się do lotu. Obok siebie czuła błyski i światła. Odwróciła się, by zobaczyć ogniste kule, cały deszcz ognia lecący w kierunku tego, co kiedyś było pustynią. Po chwili przed sobą zobaczyła błysk...

Per a... a... Spea...


Na spokojnej już pustyni pojawiła się niewielka i równiutka górka piasku...
-
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline