Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2010, 21:13   #166
kabasz
 
kabasz's Avatar
 
Reputacja: 1 kabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetnykabasz jest po prostu świetny
Lirymoor
Karen obserwowała to co się działo wokół gospodarza czując rosnące obrzydzeniem. Wiele wysiłku kosztowało jej zachowanie własnego niesmaku dla siebie. Wpierw myślała, że to część wieczoru ale w chwili gdy spadły czerwone rękawiczki wiedziała już z kim ma do czynienia.
Wiedziała, że powracającym często odbija, ale żeby aż tak? Czemu to niby miało służyć? Z drugiej strony szukała duchów z którymi można by pomówić. Chyba właśnie znalazła.
Spojrzała na Johny'ego by upewnić się, że nie zemdlał i nie zamierza mdleć.
- Musze z kimś pomówić, to może być ryzykowne i lepiej żebyśmy oboje na tym nie wpadli. W razie czego obserwuj mnie, gdyby coś się działo zawiadom resztę - poprosiła po czym dodała łagodniej. - Wszystko będzie dobrze, odpręż się trochę.
Po tych słowach ruszyła przez salę pewnym krokiem. Szła powoli w stronę Furglera zaciskając dłonie na swoim kieliszku. Tak co zamierzała do bezpiecznych nie należało, podchodziła zbyt blisko do wilka. Starała się minąć gospodarza zamierzając do szwedzkiego stołu. Przeszła tuż za ekscentryczną sptiptizerką szepcząc.
- Skończ to.
Serce waliło jej jak głupie, jeśli Furgler to usłyszał było już po niej. Nie zatrzymała się licząc, że duch podąży za nią. Jeśli nie, wymyśli coś nowego.

- Jestem dumny z przedmiotów jakie udało mi się zdobyć na dzisiejszy wieczór wśród nich jest dobrze zachowany łuk Atylli. Znawcy znają legendę cienia Bicza Bożego. I to właśnie dla nich myślę, że będzie stanowił on wielką gratkę.

Milioner pełnym podziwu głosem wymawiał znane znawcom historii fakty. Gdy Karen podeszła blisko niego. I wyszeptała tonem nie znoszącym sprzeciwu te dwa słowa milioner wyprostował się jak rażony piorunem. Kobieta zdecydowanie miała pecha duch nie usłyszał jej za to mężczyzna zwrócił już całą uwagę na kobiecie.

- Jednak może już zakończę te rozważania w końcu nie wszyscy pałają taką miłością do militariów co my mężczyźni. - Podkreślił zbyt wyraźnie słowo zakończę.


Patrzyła w oczy mordercy obdzierającego ludzi ze skóry i wykrwawiał ich. Taki rodzaj śmierci wzbudzał w Karen szczególny strach. Zbyt często wyobrażała sobie w nocy po nocy jak to jest leżeć w ciemności i czuć ociekające z krwią życie. Jaki ból był udziałem jej dziecka nim jego duch ruszył z wiatrem. Miała nieprzyjemne wrażenie, że właśnie naraziła swoją głowę. Zobaczymy czy uda się jej jakoś wybrnąć z tej sytuacji.

- Nigdy nie rozumiałam męskiego zamiłowania do przemocy, choć to podobno całkiem naturalne. Mało w tym finezji. Za to ten Elżbietański cud z dziesiątkami skrytek to wręcz uosobienie groźnej subtelności, prawdziwe mistrzostwo wykonania. - spuściła wzrok usiłując zamaskować strach zawstydzeniem. - Ale proszę mi wybaczyć, każdy cieśla jest odrobinę drewniany.

Mężczyzna przyłożył dłoń do piersi w geście przeprosin.

- Ma pani absolutną rację, nasze zamiłowanie do utarczek nie raz zasłania prawdziwe piękno najprostszych rzeczy. Czy byłaby pani zainteresowana biurkiem Roberta Dudleya?


- Zainteresowana, jestem w nim nieprzytomnie zakochana. - Poczuła się o niebo pewniej mówiąc szczerą prawdę i do tego przechodząc na temat w którym czuła się jak ryba w wodzie. - Zdarzyło mi się już pracować szesnastowiecznymi sekretarzykami, ale żaden nie krył w sobie tak wielu tajemnic. - Mówiła jednocześnie przesuwając się w sp[osób z pozoru całkiem niewinny, w rzeczywistości trąciła ramię wciąż wyginającej się Viktorii.


Viktoria była równie zszokowana co szczęśliwa. Momentalnie przestała zabawiać się z milionerem. Odwróciła się w kierunku Karen i radością w głosie stwierdziła.

- No długo kazałaś na siebie czekać. Mogłabyś spławić tego patafiana ? Chyba nie chcesz rozmawiać koło niego a czekaj, chyba że cię kręcą takie rzeczy ?


Karen wolno wypuściła powietrze z płuc kompletnie ignorując ducha. Co będzie mniej podejrzane, uciec teraz pod byle pretekstem czy pogawędzić jeszcze chwilę. Zerknęła ku wystawionym "skarbom" kolekcjonera. Biurko przyuważyła już gdy na polecenie Bena przeglądała ofertę aukcyjną. Było dla niej naprawdę dobrą przykrywką.

- A skoro o sekretarzyku mowa to Pan wybaczy ale pójdę go wreszcie z bliska obejrzeć. - Ku własnemu zdziwieniu stwierdziła, że jej pożegnalny uśmiech jest szczery. Widocznie szczera pasja umiała pokonać nawet strach. Ruszyła ku eksponatom licząc w duchu, że gospodarz zostanie z resztą gości i da jej przestrzeń do dyskretnego wycofania się w bezpieczne miejsce.

- Mam nadzieję, że się pani spodoba. To jeden z tych mebli, które zdecydowanie mają charakter. - Z uśmiechem na ustach odsłaniając rząd równych białych zębów odpowiedział mężczyzna, po czym skierował się do pozostałych gości.

Póki była blisko starca pilnowała każdego swojego gestu i kroku, poruszała się wolno starając się nie zabić o granatowe poły sukni. Kolekcji trzeba było jedno przyznać, była imponująca.
Fascynujące jak wiele może nieść w sobie jakiś przedmiot. Ile modlitw, marzeń i obaw nosi w sobie stary indiański totem. Ile łez i nadziei zapisano w pamiętniku dziewczyny sprzed trzystu. Przedmioty są tym co zostaje gdy umilknął słowa, stanie kołaczące serce.
W milczeniu doszła do biurka które od pierwszej chwili gdy przejrzałą katalog. Dłoń kobiety przesunęła się leniwie po drewnianym blacie, był wciąż gładki, kolekcjoner musiał wynająć dobrego konserwatora. Umiała ocenić tą robotę. Zawsze dobrze czuła drewno, tak jakby słoje same układały się jej pod dłutem czy polerką. Bezbłędnie odgadywała ukryte w nich kształty zwierząt czy ludzi. To nie była część jej dary ale duszy która zawsze śpiewała w rytmie wybijanym przez naturę.
Biurko Roberta Dudleya, ileż musiało kryć w sobie tajemnic. Każdy z poznanej setki jego schowków był kiedyś powiernikiem sekretu. To one kiedyś strzegły tajemnic kochanków, wielkich politycznych rozgrywek. Sama historia domniemanej miłości łączącej hrabiego Dudleya i królową Elżbietę była fascynująca, dziewczyna dotykała być może jedynego świadectwa prawdy na temat pary wokół której rosła legenda.
Przez chwilę omiatała mebel czułym wzrokiem nim ruszyła dalej. Pilnowała by Viktoria za bardzo się jej nie oddaliła ale i nie podejmowała rozmowy póki nie zeszły z wzroku gospodarza. Gdy w końcu stanęły w koncie spojrzała chłodno na powracającą.
- Na Matkę Ziemię po co ci było tamto przedstawienie? - spytała cicho ze wszystkich sił starając się zachować spokój.
- Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że zwróciłabyś uwagę na mnie gdybym wrzeszczała na całą salę coś ala - hej kobieto, która zna Rose i potrafi mnie zobaczyć czy mogłabyś ze mną pogadać ? W tym cholernym miejscu jest mój brat najprawdopodobniej jest tu ponieważ chce się dowiedzieć co się ze mną stało a najlepiej byłoby dla niego gdyby jak najszybciej stąd zwiał. Rozumiesz zwiał. Gdybym była tobą, zapewne także nie pchałabym się do domu szaleńca, który zabija takich jak my i to w dość nieprzyjemny sposób.
Na potwierdzenie swoich słów Viktoria przybliżyła swoją dłoń do twarzy kobiety.
- Wytrzymałam długie dwadzieścia godzin zanim się wykrwawiłam.

Karen z kamienna miną obejrzała ociekające posoką dłonie. Rany musiały być bolesne ale nie krwawiły na tyle by zapewnić szybka śmierć. Kobieta nie była medycznym ekspertem ale przy takich ranach chyba szybciej zabija stan zapalny, szok i ból niż sama utrata krwi. Coś głęboko w niej skurczyło się boleśnie na myśl o takim cierpieniu.
Ben nigdy nie pokazał jej zwłok Connora, nie wiedziała ile jej synek konał, ale patolog w raporcie sugerował, że mógł być nieprzytomny a ona czepiła się tej myśli jak ostatniej nadziei.
- I co według ciebie mam z trym zrobić. Podejść do niego i powiedzieć żeby się wynosił bo jego martwa siostra mu tak każe? - mówiła cicho dla niepoznaki wyjęła telefon udając, że przez niego rozmawia, by uniknąć niespodzianek w stylu dzwona w czasie udawanej rozmowy wyłączyła w nim głos. - Myślisz, że posłucha?

- Mam gdzieś czy posłucha czy nie, jesteś jedną z nas tak samo jak Rose. Choć po niej się tego nie spodziewałam. - Powiedziała rozgniewana Viktoria. - Nie mam zamiaru spokojnie patrzeć, jak mój brat pakuje się w paszczę lwa. Mając do wyboru jego życie a Twoje zgadnij co wybiorę. Jeśli nie znajdziesz sposobu aby go stąd zabrać rozpętam tu prawdziwe piekło. Ja może nie mogę wpływać na otoczenie, ale inni się już tego nauczyli. Kierowanie zaś męską częścią populacji nie jest aż takie ciężkie jakby się mogło wydawać. Sekret tkwi w tym, żeby dawać im to o czym marzą.
Kobieta uśmiechnęła się wrednie do Karen. Nie blefowała.

Jeśli Karen żywiła przez chwile jakiekolwiek ciepłe uczucia wobec ducha właśnie wyparowały.
Oczy kobiety pociemniały gniewem. Powracająca wpierw własną głupotą naraziła żywą na kontakt z bezlitosnym mordercą, teraz mogła być obserwowana przez niego i jego ochroniarzy. Gdyby napatoczył się ten który już raz ją widział byłoby to jak wyrok śmierci. A do tego martwa teraz śmiała jej grozić.
Miała wobec ludzi jedną prostą zasadę, odpłacaj im tym co ci dadzą. Za dobroć dobrem, za chamstwo chamstwem.
- Mam dziwne wrażenie, że pomyliłaś mnie z jednym z takich zdesperowanych biedaków którzy pozwalają by inni się nimi bawili. - mówiła lodowatym tonem wciąż cicho i z pełnym opanowaniem. Viktoria zaprezentowała swoja siłę, teraz jej kolej. A to, że trochę podkoloryzowała... cóż jeszcze nikt od tego nie umarł... chyba. - Myślisz że zależy mi na porządku na tym przyjęciu? Sama za jakąś godzinkę zamierzam zmienić je w wielką katastrofę. I nie potrzebuje do tego czerpać z cudzej siły. Co więcej jeśli sądzisz, że z takimi istotami z drugiej strony umiem tylko rozmawiać popełniasz kolejny błąd. Wczoraj pozbyłam się jednego takiego co miał dość tupetu żeby zaatakować mnie i moich przyjaciół. - Gdy skończyła grozić sięgnęła po logikę. - Chcesz rozpętać piekło proszę bardzo. Tylko ono nie pochłonie jedynie mnie. Na sali są ludzie z którymi łączy mnie zadanie, w tym Rose. Napytasz biedy mi to uderzy również w nią. A twój brat, czy on też zna Rose? Myślisz, że od tak sobie pójdzie jeśli zobaczy, że ona ma kłopoty? Pomyślałaś chociaż chwilę o konsekwencjach własnych czynów?
Na koniec sięgnęła po prostą szczerość.
- Miałam zaproponować ci drobną wymianę usług, mogłabyś coś dla mnie zrobić w zamian za pomoc dla twojego brata. Tyle że po tym co właśnie zaprezentowałaś nie jestem pewna czy chce mieć z tobą cokolwiek wspólnego.
Chciała rozpętać piekło, proszę bardzo niech będzie piekło.


- Wymianę usług. Dobrze. - Powiedziała ozięble Viktoria.
- Posłucham co masz do powiedzenia bo zakładam, że gdybyś rzeczywiście chciała mnie teraz olać ot po prostu odesesłałabyś mnie mrugnięciem oka. Słucham zatem.

Karen od jakiegoś czasu miała dziką ochotę zastosować się do świętego amerykańskiego hasła "Nie negocjujemy z terrorystami" i zwyczajnie kazać Viktorii wsadzić sobie swój szantaż tam gdzie klienci wtykali jej już zapewne różne rzeczy. Miała to już na końcu języka ale przed oczami stanął jej Ben, taki jakim go zobaczyła w Alcock's wychodzonego, zmarniałego i zdenerwowanego. Nie doświadczyła od niego niczego poza dobrocią. Nie mogła go teraz zawieść. Przełknęła więc szalejący w głowie huragan gniewu.
- Twoje szczęście, żeby cię odesłać musiałbym faktycznie rozpętać tu piekło, a chwilowo mi to nie na rękę. - Dobrze pamiętała tsunami jakie wywołały jej ostatnie "egzorcyzmy". Nie mówiąc już o tym czy umiała to powtórzyć poza świętym stawem. Ale nie o to jej teraz chodziło.
- W posiadaniu Furglera znajduje się pewna świeca w kształcie róży, nie wiemy jednak gdzie ani jak do niej dotrzeć. Pomóż mi dostać świecę a zabiorę stąd twojego brata za wszelką cenę. Takie są moje warunki.
Fabiano
Johny stał ze szklanką w ręku. Przyglądał się z daleka całej śmietance. Jeszcze tydzień wcześniej zarabiał sprzątając przytułek na zupę i drugie danie. Teraz w jednej z dłoni miał kawałek krakersa z czarnymi kuleczkami. Kawior. Obrzydlistwo ale zawsze chciał spróbować. Bał się, że się porzyga od samego patrzenia. Zastanawiał się czy aby nie porzucić ten pomysł i skosztować krewetek albo tych krabików ze śmietaną. Ale to właśnie kawior stał się przez lata symbolem bogactwa. Toteż właśnie kawior miał być tym niespełnionym marzeniem. A może raczej wspomnieniem dawnego życia.

Właśnie zamierzał zrobić pierwszego gryza, gdy Karen szepnęła do niego:
- Musze z kimś pomówić, to może być ryzykowne i lepiej żebyśmy oboje na tym nie wpadli. W razie czego obserwuj mnie, gdyby coś się działo zawiadom resztę - poprosiła po czym dodała łagodniej. - Wszystko będzie dobrze, odpręż się trochę.

Oczywiście, że będzie dobrze. A jak ma być? - Pomyślał sfrustrowany. Przecież on bawi się w najlepsze. A jeszcze z dwa drinki to nie będzie musiał się obawiać tych zjaw. Zaśmiał się do siebie - smutny był to śmiech. Smutny i żałosny. Dobrze zdawał sobie sprawę, że wypił może dwa łyki trunku. W szklance lud już stopniał.

Spojrzał smutnymi oczami za Karen i dostrzegł jej cel. Serce zagalopowało. Coś co pląsało wokół zamożnego pana przedstawionego jako organizatora imprezy. Wypuścił krakersa z ręki. Kawior rozsypał się pod stołem. Na szczęście stał przy krawędzi bufetu zatem nie wiele oczu mogło zobaczyć jego słabość.

Spuścił wzrok. Pobladł a głowa zaczęła ćmić od nadmiaru wrażeń. Stał tak przez pewien czas. Jakby się wyłączył. Cybernetyczny żul, któremu zabrakło prądu. Świetnie.

Nie myślał o niczym. Po prostu stał i patrzył się na rozsypane czarne kulki. Z oszołomienia wyrwało go szturchnięcie. Prawdopodobnie niechcący, ale zanim podniósł głowę nie zobaczył już szturchającego. Od razu zaciągnął porządny łyk, opróżniając swoją szklankę, i spojrzał na Karen. Która właśnie odchodziła od Organizatora i zmierzając w stronę wystawy. Za nią szła obdarta ze skóry zjawa.
Johny King poszedł po kolejnego drinka.

Stał obserwując rozmówców. Powoli jakby się uspokajał. Ale za każdym razem gdy sobie pomyślał, że to to tam jest martwe, to chciało mu się dać drapaka. Druga szklanka była napełniona burbonem prawie po brzegi. I gdy spił pierwszego łyka poczuł ucisk w pęcherzu. Stłumił pierwszy odruch by po prostu iść za filar. Nie, to nie tak, że nie wiedział co to kibel. Wiedział, tylko życie nauczyło go oszczędności. A w tym przypadku to oszczędność czasu i wody. Ale generalnie czasu. Żeby zawsze szukał kibla gdy mu się chciało, to by spędził pół życia na poszukiwaniach. Ale tym razem postanowił nie narzekać.

Wszedł do WC. Jak ładnie podpisane, nie? Podszedł do sedesu a gdy było już po wszystkim postanowił umyć ręce. Tak robią bogaci. Umył łapska, umył twarz. Nad twarzą się trochę zatrzymał. Woda była przyjemna. I zamierzał wyjść. Wyjść, zjeść coś dla ludzi, a nie ptaków czy inny zwierząt. I przyjrzeć się Karen. Być na jej skinienie. A także rozejrzeć się czy nic interesującego się nie dzieje. A może coś się akurat przytrafi albo zobaczy jakąś wskazówkę.
Już miał przed oczami wielką strzałkę z napisem: "Johny wejdź tu".
 
__________________
The world doesn't need anything from you, but you need to give the world something. That's way you are alive.
kabasz jest offline