Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2010, 21:14   #167
Eileen
 
Reputacja: 1 Eileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputację
Nagash Hex
Zgodził się n zabicie jednego z nich… Jednego ze swych braci… Właściwie sam nakłaniał feniks abyto uczynił. Wszystko tylko po to, aby ratować inną ze swojej rasy. Anioł nawet przed samym sobą nie próbował się zasłaniać i tłumaczyć. Nie chodziło ani o jej zdolności przywódcze, ani o to, że była z nich wszystkich najdzielniejsza, radziła sobie najlepiej. Na jego decyzję nie miało wpływu także prosta kalkulacja, które z nich, diabeł, czy anielica byli bardziej przydatni. Wreszcie to, że była z jego rasy, była dumną Rosso Angelo też nie wiele zmieniało. Tak naprawdę Solf bez wahania skazał diabła na śmierć, gdyż Spea zrobiła dla niego coś, czego nikt do tej pory nie uczynił - dała mu szansę. Mimo jego skrajnie nieprzyjaznych działań oraz indolencji w działaniach drużynowych sama szukała zgody i pojednania. Sama pragnęła bliższych kontaktów z nim, z Solfem Kimblee, wyrzutkiem i samotnym orędownikiem Mocy. To właśnie do tej tajemniczej siły wznosił gorliwe modły, patrząc na stygnące truchło diabła i z wyczekiwaniem zerkając na nieruchome ciało siostry. Czas jednak mijał, a upragnione zmiany nie nadchodził. Spea nie otworzyła oczu, nie uśmiechnęła się, po prostu nic... Kolejni towarzysze odchodzili zrezygnowani, w kabinie doszło do wybuchowej wymiany zdań, chyba zmienili kierunek jazdy. Bez znaczenia. Żadnego. Solf wciąż klęczał nad ciałem siostry, czekając na cud. Jednak ten, jakie to zaskakujące, nie nadszedł. Anioł jednak wciąż wierzył, wciąż żarliwie się modlił. W myślach ofiarowywał Mocy wszystko co tylko mógł za życie swojej siostry. Jednak, oczywiście, nic się nie stało. Wreszcie i on zrozumiał, że wszystko na nic. Czule pogładził twarz Spei, odgarniając jakiś niesforny kosmyk z jej twarzy. Następnie ukrył twarz w dłoniach i zastygł w bezruchu, ukazując swoją niemą rozpacz. Po jakimś czasie, to mogły być zarówno sekundy, jak i długie godziny, ktoś delikatnie potrząsnął jego ramieniem. Jeden z towarzyszy sygnalizował koniec podróży. Solf bez słowa podniósł się i wziął w ramiona ciało zmarłej. Wraz z nim opuścił pojazd i ruszył z powrotem. Do ojczyzny? Do domy? Nie, tego Solf nigdy nie miał, i po tym co stało się na powierzchni, co stało się z jego siostrą, z jedyną osobą, którą mógłby pokochać, Kimblee nie widział wielkich szans na poprawę...

***

Mimo początkowych trudności udało im się dotrzeć do przejścia do podziemi i ruszyć w drogę powrotną. Solf niewiele z niej zapamiętał. Poruszał się jak widmo, wśród poszarpanego dna jaskiń i korytarzy. Nie zauważał towarzyszy, nie rozmawiał z ludzką kobietą, ignorował starych i posępnych Jaszczurów, pilnujących wejść. Wciąż tylko niósł ciało Spei i od czasu do czasu wpatrywał się w jej martwe, zamknięte oczy. Podróż trwała wiele dni... Po jakimś czasie zaczęli trafiać na innych Salartus. Jego towarzysze rozmawiali z nimi, opowiadali co działo się na powierzchni, tłumaczyli obecność człowieka. Jednak Al nie brał udziału w tych dyskusjach. Ignorował wszystkie pytania jakie padały w jego kierunku, a nawet bardziej natrętni bracia rezygnowali, widząc oczy Solfa. Były całkowicie pozbawione radości i nadziei. Były równie martwe jak oczy Spei. Oczywiście Anioł nie dostrzegł zmian u Cloe. Nie było w tym nic dziwnego, wszak wciąż myślał jedynie o swojej zmarłej siostrze. Solf sam był zaszokowany swoim zachowaniem. Bądź co bądź nie był z nią blisko. Właściwie nie zdążyli się poznać. Jednak nawet tamta krótka rozmowa wystarczyła Solfowi, aby poczuł coś więcej niż tylko zwyczajowy szacunek i chłodna przyjaźń. Jednak jakie to miało teraz znaczenia? Żadne. Spea była równie martwa, co głazy w ich jaskiniach i nikt nie mógł jej pomóc. Z całkowitego marazmu wyrwało go dopiero spotkanie z opiekunką. Po raz pierwszy od śmierci diabła podniósł wzrok i spojrzał prosto w oczy najważniejszej wśród Salartus i następnie przemówił zachrypniętym, zmienionym i przepełnionym gniewem głosem:
-Walczycie o jej życie tak? A kto walczył o nas? Wysłałyście nas na śmierć, bez żadnego ostrzeżenia, bez żadnego wsparcia... Dałyście dziecko, które przysporzyło nam samych kłopotów... I pozwoliłyście iść, jak na rzeź, tym... -przerwał, a w jego oczach pojawiły się łzy - ...tym którzy mieli przed sobą całe życie!
Solf nie myślał, nie brał pod uwagę tego, że zgłosili się sami, że Spea również sama chciała im pomóc. Nie myślał o tym. Od śmierci siostry szukał winnego i oto zjawia się cudowna i kochana opiekunka i ze smutkiem informuje, że siedząca sobie bezpiecznie w podziemiach "Babcia" umiera, ale wszyscy walczą o jej życie. Wszyscy. A o życie Spei nie walczył nikt, mimo, że dla ich gatunku poświęciła wszystko. Solf prawdopodobnie powiedział by dużo więcej, ale właśnie w tej chwili Cloe zwymiotowała i padła na ziemię. Anioł był zdezorientowany. Jednakże jego wyszkolenie i stanowczość jego rasy zwyciężyła. Zmysły i skupienie wróciły do Rosso. Dokładnie przeanalizował do co powiedział kruk. Tak, to było możliwe, jednakże ważniejsze było, o ironio, to co powiedział Lauhel. W normalnych okolicznościach Anioł zignorowałby to, ale Spea ufała jego przeciwnikowi i to zaważyło.
-Lauhel ma rację! - krzyknął Rosso - Nasze leczenie tylko jej zaszkodzi, skoro w jej przypadku relacje ludzie-Salartus są dokładnie odwrócone! Musimy ją odizolować, musimy ją stąd wynieść! Wtedy, na powierzchni było nas niewielu. I tylko tylu może być w jej pobliżu.
Spojrzał w kierunku pozostałych Salartus i użył Iustitia:
-Bracia i siostry! Błagam Was - odejdźcie stąd jak najdalej. Ona jako jedyna może nam pomóc, jako jedyna może nas uchronić od śmierci. Ale Wy ją zabijacie! Odejdźcie, ucieknijcie najdalej jak możecie. Musimy ją stąd wyprowadzić. Błagam Was, na życie mojej zmarłej siostry...

Aveane
Chodzili między osobistościami tego miasta. Nik nie odzywał się zbyt wiele, wolał zostawić to doświadczonej w dziennikarstwie Rose. Czasami zadał tylko jakieś nędzne pytanie.
- Co pana sprowadza na tę aukcję?

Odchodzili właśnie od prezesa największego banku, gdy na scenie pojawił się przewspaniały gospodarz. Francuski Obdarzony postanowił, że dołoży wszelkich starań, żeby zakończyć jego idiotyczną działalność. Ale jeszcze nie dziś. Teraz mieli ważniejsze rzeczy do roboty.

Obserwując właściciela domu zauważył podchodzącą do niego Karen. Po raz kolejny podświadomość zadziałała samoczynnie i już po chwili zalała go fala myśli dziewczyny. Jak zwykle w samym środku wichury, jęknął w duchu. Śledził przebieg rozmowy, choć nie znał dokładnych słów, jakie padały. Włamał się do umysłu Furglera, chciał wiedzieć, czy podejrzewa Karen o coś. Ma ładny tyłek. Obca myśl rozbawiła go. Wolał jednak, żeby Karen się o tym nie dowiedziała. Gdy odeszła na bok, Nik już wiedział, że będzie obserwowana. Wiedząc, że od tego może zależeć powodzenie misji, a przede wszystkim życie dziewczyny, odczekał dwie minuty, po czym zerwał wszystkie zapory myślowe, dzieląc się z nią swoją wiedzą. Musiała wiedzieć, a Nik nie miał innego sposoby, żeby jej to przekazać. Czuł, że w końcu mu się udało i wiedział, że jeśli sam jej o tym nie powie, Karen nigdy nie domyśli się, że to olśnienie pochodziło z zewnętrznego źródła. Zadowolony z siebie mężczyzna nachylił się do Rose.
- Karen znalazła już Twoją znajomą. Chyba się nie polubiły. Będą ją obserwować, więc uważaj, jak będziesz podchodzić.

Kontynuował śledzenie myśli Karen, czekając na wynik rozmowy. Jednocześnie przyglądał się z udawanym zainteresowaniem przeróżnym eksponatom, modląc się w duchu o to, żeby wyszli z tego żywi. Musieli dowiedzieć się, gdzie jest świeca. Jeśli nie dowiedzą się tego od Viktorii, to niby skąd? Była ich gwiazdką z nieba.

W uszach zabrzmiały mu słowa ojca. „Nie strać naszego rodowego dziedzictwa, chłopcze.”
 
__________________
Zapomniane słowa, bo nie zapisane wierszem...
Eileen jest offline