Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2010, 21:24   #170
Eileen
 
Reputacja: 1 Eileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputację
Terrapodian
Miesiące i lata musiał męczyć się w tej kościstej zbroi. To było jak więzienie, trumna bez możliwości otwarcia od wewnątrz. Gnił w ziemi pośród rasy, która powoli już umiera zdobywana przez błędy ich skostniałego prawa. Zdecydowanie plan mistrza był genialny. Wejście w struktury tego pozbawionego społeczeństwa było banalne. Co więcej zaczął myśleć jak oni, stał się jednym z nich. To też jego wola? Może bardziej efekt tego współżycia. I chociaż chore umysły tej kościstej rasy zdominowały wolę pseudoSalartus, to jednak pamięta, że sam starał się wlać w swoich "pobratymców" własne poglądy.

Teraz już nie musiał się ukrywać. Odzyskał pełną świadomość, a ciało znów zaczęło go męczyć. Zatoczył się nieporadnie, gdyż jego struktura wysoka i nieporęczna, uniemożliwiała sterowanie komuś nieprzyzwyczajonemu. Wiedział, że na ramieniu ma kotkę, która zepsuła wszystko. Pamiętał, że nie wahała się poświęcić jego życia. Teraz On będzie zły, ale przecież... przez lata cierpień czeka go nagroda za dobrą służbę?

Drżącą, trójpalcą dłonią chwycił kotkę ze futro, a potem ścisnął za szyję. Ciało zwierzęcia zwisało żałośnie i wystarczyło tylko mocniejszy skurcz mięśni, by ukrócić życie Grau, z którą niegdyś tyle ich łączyło. Lecz zdał sobie sprawę, że byłby to ruch zbyt pochopny. Nie, trzeba powstrzymać się od rozlewu krwi, póki nie mają przewagi. Widział kruka, Puryfika zmienionego w tą przedziwną, humanoidalną istotę. Było ich raptem trzech przeciwko chmarze Salartus. Wystarczyło wprawdzie znów przybrać formę człowieka, co nawet byłoby bardzo pożądane dla jego samopoczucia, ale nie teraz. Jako militarysta, strateg przewidywał wiele możliwości. I równie wiele przegapi.

Nie mogą teraz stać się ludźmi, bo nie wiedział z czym ta przemiana może się wiązać. Straci swoje moce albo przytomność umysłu? Muszą najpierw opuścić to przeklęte miejsce z tyloma potrzebnymi istotami, aby móc kontynuować ewentualne poszukiwania. Osobiście współczuł położeniu Salartus, ale jeśli chcieli wygrać, to musieli zebrać ich kosztem jak najwięcej.
Kładąc nieprzytomną kotkę na ramię, w ręce trzymając fletnię oczekiwał na rozwój wypadków.

Kruk zagroził śmiercią kobiety, co było bardzo przewidywalnym ruchem. Dla ludzi. Salartus, te głupiutkie istoty, nie zdawały sobie sprawy z ich celu. Ognik nie miał pojęcia jak odnaleźć się w tej sytuacji. To tylko plus. Kiedy ex-Raven skończył, Lauhelmaasielu zbliżał się powoli do opiekunki.
- Jak słyszeliście Kruka, czy też... tego którego Krukiem nazywaliśmy, nie zależy nam na rozlewie krwi - chciał pokiwać głową, ale dziób był bardzo niewygodny, więc zaprzestał - a niestety rozlewem krwi ta przykra sytuacja się skończy i bynajmniej niekoniecznie naszą porażką. No chyba, że spełnicie naszą drobną prośbę.

Kiedy zbliżył się do tej pełniącej obowiązki Opiekunki, uklęknął i spojrzał w jej twarz. Bezczelnie, z wyzwaniem. Nie mogli pozwolić, aby inicjatywa zmieniła się na korzyść Salartus, muszą zachować dominację w tej sytuacji.
- Mamy podobne cele i po tym jak z nami powędruje Cloe oraz Drogowskaz, już nigdy nas nie zobaczycie. Oczywiście byłyby też zalety dla was, niestety wszystko potoczyło się w zupełnie inny sposób... - Lauhel westchnął teatralnie. - Teraz na wszelki wypadek bierzemy Gatti, którą wypuścimy żywą, gdy tylko bezpiecznie, bez naruszeń odejdziemy z waszych ziem. - Dodał szeptem z pewnym naciskiem; - Bylibyśmy również szczęśliwi, gdybyś mogła, kapłanko iść również z nami. Naturalnie zrozumie, jeśli zechcesz odmówić, droga pani. Chodzi mi tylko o waszą pewność, że wszystko odbędzie się zgodnie z umową z naszej strony... I jeszcze jedno. Moi współbratymcy, których kilkoro tutaj widziałem, prędzej wystąpią przeciwko wam, jeśli tylko wspomnę, że z waszej strony czeka mnie krzywda. To nie groźba, a raczej... przypomnienie. Nie zależy nam na rozlewie krwi.

Odstąpił od niej. Zbliżając się nieznacznie do Kruka, chociaż wciąż pozostając w pobliżu kapłanki. W przypadku niepowodzenia, miał teraz kilka wyjść. Wszystkie równie niepewne. Z drugiej strony i oni nie mogli czuć się pewnie. To nie jest moment w którym liczy się ilość oraz przewaga liczebna.

Nagash Hex

Akcja ratunkowa Cloe nie miała szansy powodzenia. To było łatwe do przewidzenia. Dlatego też Solf był z siebie dumny, że zdołał pozbyć się większości Salartus z obszaru. Chwilę później akcja ruszyła do przodu, a niewidoczny kreator, Moc znów postanowiła być nieobliczalna. Zabawne jak w ostatnich tygodniach wszystkie wydarzenia zaskakiwały Rosso. Tego który zawsze myślał, że jest najważniejszy. Prawie równie ważny jak Opiekunki, a po wyprawie nawet bardziej zasłużony niż one. Cóż z tego jeśli nawet on - Alphonse Solf Kimblee nie potrafił przewidzieć, a co ważniejsze zapobiec wszystkim nieszczęściom jakie ich spotkały. Przede wszystkim tego co spotkało Spee. Dlatego, gdy tylko usłyszał, że można ją jeszcze uratować przestał myśleć. Nieistotne było kto, rzucił taką propozycję, co trzeba było zrobić. Po prostu zaczął działać. Niestety jego przywiązanie i tęsknota za siostrą kolejny raz nie przyniosła niczego dobrego... Tak jak wcześniej nie zauważył choroby Cloe, tak teraz został totalnie zaskoczony przez zdrajców. Kiedy zostali ujawnieni, a jeden z nich, pierwszy poznany przez niego członek wyprawy, przemienił się w jakiegoś stwora Solf nie mógł uwierzyć własnym oczom. Choć nawet w takiej chwili nie mógł pohamować się z radością na widok Lauhela wśród zdrajców. Normalnie nigdy nie mógł zaatakować żadnego z tych Salartus, ale tym razem miał szansę zabić jego wierną kopię. Do tego ludzką kopię! Cóż za okazja... Prawdopodobnie jego arogancja i głupota zwyciężyłaby, ale z "pomocą" nadszedł Argo. Jego atak na ex-Puryfika nie tylko nie poskutkował, ale i oślepił anioła. Rosso przecierając zranione oczy, zrozumiał, że atak na dziobatego zdrajcę będzie dobrym pomysłem. Należało jednak wybrać mniejszy dziób. Schylił się wciąż przecierając oczy, gdy naglę poderwał z ziemi najbliższy kamień i posłał go z całą siłą daną mu przez Moc w kruka. Kamień trafił ptaka idealnie. Raven spadł z ciałą kobiety i stracił przytomność. Rosso ryknął:
-Żaden Salartus nie będzie negocjował z ludzkim ścierwem. A przynajmniej nie na mojej warcie!
Spojrzał na najbliższego ze swoich braci i krzyknął:
-Odetnij dostęp do kobiety. Na Moc pospiesz się.
Nie wiedział, czy zostanie wysłuchany, ale nie miało to znaczenia. Szykowała się walka. Coś w czym Anioł mógł się wykazać...

Fabiano
Patrzył na krople krwi rozbryźnięte na podłodze.
Nie o taką wskazówkę mu chodziło, zapewne. Ale mimowolnie rozejrzał się czy aby nikt nie patrzył na to na co on patrzył. Trzy karminowe kwiatki. Początkowo nikt, ale... hola hola, czy ta pani właśnie zmierzyła go wzrokiem a spojrzała wcześniej na plamę? Znowu spojrzał. Ona tą krew widzi. Ale tylko ona czy też wszyscy? - Pytanie przeleciało przez głowę Johnego.

Gdy zobaczył, że sprzątaczka dale mu się przygląda, wzruszył ramionami i uśmiechnął się, mieć nadzieje, z miną mówiącą: "jestem niewinny proszę panią".

Jeśli tam pani, pomyślał, widzi krew. To albo ona widzi te zmory, albo... Oczy Johnego na chwilę przybrały wyraz przerażania. Albo,... albo widzą tą plamę wszyscy! - Zadudniło w głowie bezdomnego. Karen się myliła. Bardzo, ale to bardzo. One wszystkie są niebezpieczne. Wszelakie mary potrafią dać popalić nam, zwykłym ludziom.

Ale nie był tego pewien. Nie mógł być. Nie przychodziło mu to łatwo, ale jednak zaczynał się uspokajać. Może ta pani widziała krew, bo widzi duchy? Albo jeszcze inaczej - i ta myśl zmroziła go ponownie. - Może ona widzi ją i szuka ludzi, którzy też, tą krew, widzą? Jeśli to prawda co rzekomo mówiły tamte dwa duszki na ławce (Zaśmiał się smutno nad tym zdrobnieniem - duszki), to może tak być. Postanowił odszukać Karen. Na początku spojrzeniem. Tylko spojrzeniem. Żeby mieć oparcie duchowe. Nie przyznawał się sam przed sobą, że coś takiego mu jest potrzebne, ale tak było.

Poparcie było mu potrzebne już dawno, dawno temu. Kiedy przyjechał do Chicago. Gdy jeszcze był szanowanym i szanującym się samemu pracownikiem dużej firmy. Capital Farmaceutic Ltd. Gdy jeszcze mieszkał w Irlandii i pierwszy raz "coś" zobaczył wiedział, że potrzebuje oparcia. Ale jakie mógł mieć oparcie? Kto by mu uwierzył, że on widzi duchy. A że te rozmierzwione włosy to oznaka braku snu nie dlatego, że imprezował całą noc, tylko tego, że bał się zasnąć. Kto by to zrozumiał?! A teraz po tylu latach tułaczki i upokarzania samego siebie trafił na kilkoro ludzi, którzy poniekąd go rozumieli. Ludzi, w których właśnie mógł szukać oparcia.

Jednak, wpierw postanowił przyjrzeć się, co się będzie działo dalej. A działa się rzecz ciekawa. Wyszła inna pani. Ładnie ubrana. Nie wyglądająca, na pierwszy rzut, jak sprzątaczka. Natomiast ładny fartuch ją zdradzał niemiłosiernie. Kobieta miała dziwnie wyglądający mop i wytarła ów krew. Jakby nigdy nic. Zaraz oddaliła się w stronę, z której przyszła.

Johny miał zatem dylemat. Czy pójść i powiedzieć reszcie, że te duchy to tak w ogóle bezbronne nie są? Czy może przeczekać wszystko w spokoju. Poczekać aż się nadarzy jakaś okazja?
Szukał wzrokiem towarzyszy. Miał nadzieję znaleźć Karen. I poinformować ją o swoich spostrzeżeniach. Nie mógł jednak podejść do reszty grupy. Mógłby ich w taki sposób zdemaskować. Postanowił zatem śledzić wzrokiem soją towarzyszkę i pilnować ją.
 
__________________
Zapomniane słowa, bo nie zapisane wierszem...
Eileen jest offline