Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2010, 21:32   #173
Eileen
 
Reputacja: 1 Eileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputację
Kaworu
Zdrajca leżał nieprzytomny na ziemi.

Alphonse nie powinien był go atakować, co zaraz wyjaśnił mu człowiek do tej pory zwany przez Salartus Puryfikiem. Anioł został z wielką siłą wbity w kamienny kolec, by umierać powoli. Nie dlatego jednak powinien się powstrzymać od przemocy, nawet nie dlatego, że bitwa zawisła w powietrzu. Konflikt został szybko zażegnany, zgodnie z tym, co przewidział „Raven”. Opiekunka okazała na tyle współczucia ludzkiej kobiecie, iż zgodziła się na warunki ludzi. Tak jak sądził Kruk, była wystarczająco mądra, by zaniechać walki i zgodzić się na kompromis.

Atak Rosso był niewłaściwy między innymi dlatego, iż Kruk zaproponował układ, który pasował obu stronom. To prawda, przyjął pozycję rozdającego karty i potwory nie miały zbyt dużego wyboru, ale dał go im. Jedynie w zamian za Drogowskaz zaoferował nieprzytomnej kobiecie nie tylko zabranie z dala od Salartus, którzy ją wyraźnie osłabiali, ale też opiekę medyczną. Oczywiście, alternatywą była jej śmierć, lecz Kruk nie miał zbyt wielkiego wyboru, co dał jasno do zrozumienia. W nieoczekiwanej, nieprzyjemnej sytuacji, która go dopadła, zachował dość honoru, by postawić warunki, na które bez większego uszczerbku na dumie mogliby się zgodzić zarówno ludzie, jak i Salartus. Nie wykluczone, iż gdyby nie on, nikt nie zaproponowałby bądź co bądź pokojowego rozwiązania. Między wierszami można było odczytać, iż jego działania nie wynikają z jego własnej woli, a z zadania, które miał wykonać. Alphonse, rzucając w niego kamieniem pokazał, iż woli walczyć niż usiąść i porozmawiać. A „Raven” z radością wziąłby udział w potencjalnej dyskusji.

Najgorszym jednak skutkiem ataku potwora było odesłanie w gruncie rzeczy niewinnego Kruka w krainę nocnych koszmarów. A tam czekał On...

Biedak naprawdę nie zasłużył na takie spotkanie.

~*~

On obserwował swojego wysłannika kamiennym spojrzeniem.

Jego sługa starał się schować, nie miał jednak gdzie. Zewsząd otaczała go nieprzenikniona ciemność. Słyszał, jak wiją się w niej rzeczy, o których nie chciał myśleć, rzeczy, które wyrzucił z swego umysłu dawno temu. Rzeczy, które przywoływały wspomnienia bólu, upokorzenia i niewoli. Miał wrażenie, iż jego wzrok przebija ciemność, w której...

Przerażony, odwrócił wzrok. Wolał patrzeć prosto w oczy Temu, którego zwykł nazwać swoim Mistrzem, choć w gruncie rzeczy było to oszukiwanie samego siebie. Próbował uciec spod jego władzy wiele razy, więcej niż ktokolwiek inny. Kiedy jednak zdał sobie sprawę, iż jego działania są bezcelowe i przynoszą mu jedynie coraz więcej bólu, poddał się. Skoro nie mógł ani uciec, ani zaszkodzić swemu przymusowemu władczy, postanowił zwać go sowim Mistrzem i udawać, iż służy mu z własnej, wolnej woli. I choć było to kłamstwo, najgorsze z wszystkich możliwych, gdyż skierowane przeciwko samemu sobie i swojej godności, to pozwoliło mu ono zachować zdrowe zmysły i chęć życia. Tak długo, jak udawał lojalnego i oddanego, tak długo żył w bezpiecznej, przyjemnej iluzji.

Sam już nie wiedział, kiedy to kłamstwo weszło mu w nawyk tak dobrze, iż sam przestał je dostrzegać.

Jego Mistrz bywał okrutny. Widział to w jego dużych, pustych, czarnych oczach i gniewnych zmarszczkach na twarzy. Wąskie, prawie nieistniejące usta i brak nosa tylko dopełniały szpetnego obrazu, który napawał jego sługę przerażeniem większym niż niedostrzegalne, bytujące w ciemności potwory. Mistrz był jakąś dziwną, nienaturalną, napawającą obrzydzeniem krzyżówką, połączeniem ludzkiego ciała z głową Salartusowej Opiekunki, a właściwie Opiekuna. Jego podwładny miał ochotę oderwać od niego wzrok, lecz nie mógł. Czuł strach, był przerażony jak jeszcze nigdy, a mimo to, nie mógł się odwrócić i uciec, być może w kojące ramiona ciemności. Musiał stać i patrzeć na swego Mistrza i obserwować z niepokojem, jak ten zbliża się niespiesznym krokiem.

- Zawiodłeś mnie- powiedział powoli- Zawiodłeś mnie, i to bardzo. Miałeś jedynie podróżować z tymi potworami, zdobyć ich zaufanie i pomagać im. Sami by znaleźli Lustro, a Ty tylko wezwałbyś posiłki. Czy naprawdę wymagałem od Ciebie tak wiele?- spytał, mierząc mężczyznę wzrokiem.

- Nie Panie, wybacz mi, proszę- pokornie padł na jedno kolano i schylił głowę- Byłem Ravenem, nie sobą. To nie była moja świadoma decyzja. Ten ptak naprawdę myślał, że sprowadzenie tej kobiety do Salartusowych jaskiń coś zmieni. To był jego sposób na zdobycie zaufania i zwiększenie swojego autorytetu. Czyż nie temu służyła ta osobowość? Podejmowaniu chłodnych, rozsądnych decyzji, zdobyciu zaufania innych potworów, może nawet zostaniu szarą eminencją grupy? Wierz mi, Panie, Kruk robił wszystko, by manipulować zespołem, tak jak to mu nakazałeś. Któż mógł przewidzieć, iż jego program tak zareaguje na tą kobietę? Któż mógł przewidzieć, iż tak niezwykła obdarzona trafi na jedyną grupę Salartus na powierzchni Ziemii?

-Nikt- w głosie Mistrza nie było ani odrobiny litości- ale Raven nigdy nie istniał. To ty sprowadziłeś tą dziewczynę, zamiast szukać Lustra. Jeśli mogę winić kogokolwiek za ten niekorzystny rozwój wypadków, to tylko Ciebie. Zawiodłeś mnie- wyciągnął swoją dłoń i przeczesał nią włosy klęczącego mężczyzny. Ludzki szpieg zadygotał pod tym nieprzyjemnym dotykiem. Wiedział, co go zaraz spotka. Mistrz pewnym ruchem dłoni pociągnął za trzymane włosy nieszczęśnika sprawiając mu ból.

- Panie, dochowałem Ci wierności! Byłem gotów poświęcić tą dziewczynę, zabić ją, bylebyś tylko dostał Kompas, Drogowskaz, który sprowadziłby Cię do Lustra! Nawet zaproponowałem kompromis, rozwiązanie, którego nieprzyjęcie byłoby głupotą! Tylko ja zachowałem na tyle trzeźwości umysłu, by o tym pomyśleć! Ci idioci zabili siebie i Salartus i nic by Ci z tego nie przyszło! Jestem Twoim najlojalniejszym sługą! Mistrzu!!!

Nawet nie troszczył się już o swoją godność. Emocje, które jako Raven tak długo trzymał na wodzy, wybuchły ze zdwojoną siłą. Schylił głowę, nie potrafiąc wytrzymać wzroku swego Pana. Trząsł się na całym ciele, a po plecach spływał mu zimny pot. Starał się, starał się z całych sił, by wszystko się powiodło, by misja się udała. Zawsze był o dwa kroki przed innymi, planował, rozmyślał, rozważał różne warianty i możliwe zakończenia zdarzeń. A teraz, pomimo jego ciężkiej pracy i poświęcenia, naraził się na gniew swego Mistrza. A wszystko przez cholernego anioła!

Jego władca spojrzał badawczo na istotę u jego stóp. Powoli, jakby z zamyśleniem oderwał dłoń od włosów sługi i ujął delikatnie jego podbródek. Lekkim, acz zdecydowanym ruchem zmusił trzęsącego się mężczyznę, by ponownie spojrzał w jego oczy. Ujrzał w nich wyrok.

- Najlojalniejszym sługą, powiadasz? Nie wiem, kogo chcesz oszukać. Obydwoje wiemy, że prawa jest zupełnie inna. Chyba, że przez te wszystkie lata zatarła Ci się pamięć. Cóż... pozwól, że Ci przypomnę.

Obdarzony przełknął głośno ślinę, obserwując ruchy Mistrza. Jego dłoń dalej trzymała podbródek sługi, gdy stawała się przeraźliwie zimna.

Mężczyzna znał dobrze to zimno. Zbyt dobrze.

Latilen

Czuła się jak opluta, skażona nieznanym paskudztwem, jakby znów ogarnął ją smród zgnilizny. Pomimo pachnącego lasem powietrza patrzyła na Salartus, idących ramię w ramię z ludźmi. Wydawali się tacy szczęśliwi razem. Fakt, zmęczenie nie było im obce. Starsi czasami potrzebowali chwili wytchnienia. Tak samo i ludzie. Ci drudzy jednak mieli kamienne twarze. Czemu ja nie mogę być razem z innymi? Czemu los tak mnie doświadczył? Za co? Zatopiła się w myślach szybując ponad maszerującymi. Utkwiła martwy wzrok w horyzoncie na dłuższy czas. Kotka milczała.

Z całego tego stresu nawet na chwilę zasnęła, powieki (również te wewnętrzne) same jej się zamykały. Ale nastroszyła futerko i swoim prawie sokolim wzrokiem zaczęła studiować otoczenie. Bardzo męczące zajęcie, gdyż Kicica zwykla je po prostu przyswajać, a nie oglądać.

Zarządzono postój. Spei odruchowo wylądowała tuż za jednym z braci. Spei przyglądała się jednemu z wyższych Roso. Z jego piór bił blask, a wzrok był przenikliwy. Spoglądał na wszystkich wokoło zarówno władczo, jak i opiekuńczo. Rozłożyste skrzydła rzucały cień na wypoczywających ludzi, gdy prostował je, wygrzewając się w słońcu Ideał... - myślała anielica.
- No, postaw mnie wreszcie. - zaakcentowała ostatnie słowo kotka. Spea rozluźniła uścisk i pozwoliła Gati zeskoczyć na ziemię.
- Rozejrzyj się, zielonooka. Ciekawi mnie na co ci ludzie są tak przygotowani. Mają jakieś dziwne narzędzia, pakunki. Może mają coś ciekawego, co nas naprowadzi na trop gdzie zmierzają? Daj mi na chwilę odpocząć, ten lot, co dziwne, zmęczył mnie. Nie wiem ile jeszcze będzie trwać ta wędrówka, ale chciałabym oszczędzić trochę sił do jej kresu. - powiedziała nie całkiem szczerze anielica.
- Może warto sprawdzić, co porabia nasza Amure... - powiedziała z ponurą satysfakcją kotka. Przeciągnęła się i ruszając ponętnie ogonkiem zniknęła gdzies pomiędzy stopami inny Salartus.

Spea przyglądała się stojącemu przed nią Rosso. Jego majestat zyskał mu samotnię pośród mrowia podróżników. Rozmyślał on bowiem, zapatrzony w chmury. Anielica podeszła do niego, ostrożnie omijając rozłożone skrzydła. Dla niego nie istniała. Stanęła tuż obok patrząc na ten sam szereg obłoków. Uspokoiła się nieco, powstrzymując łzy. Dopiero wtedy spojrzała na jego twarz.
-Ja, głucha, spowiadam się temu, który mnie na pewno nie usłyszy. Głucha na głosy innych i znaki od Boga, spowiadam się z zazdrości. Zazdrościłam innym losu lepszego, niż sama otrzymałam. Zazdrościłam szczęścia, pragnęłam uznania. Za mą pychę los raz już mnie pokarał. Nie zrozumiałam tej lekcji i nie doceniłam dostatecznie życia. Grzechu mojego nie mógł odkupić nawet fakt, iż oddałam życie za życie dziecka. - spuściła oczy. Po chwili jednak podniosła głowę patrząc stalowym wzrokiem. - Bowiem nie czuję się winna. I zrobiłabym to wszystko po raz drugi. - wzrok jej zelżał, rozluźniła zaciśnięte pięści. Z oczu popłynęły łzy. - Ja, splugawiona i potępiona, nie czuję brzemienia grzechu, ani bólu sumienia. Tego, co tak wyraźną linią zawsze oddzielał dla mnie dobro od zła. Nie rozumiem. Nie rozumiem czemu los mnie tak doświadczył... - zadrżała. - Ty, który mnie usłyszeć nie możesz, błagam, odpowiedz... - w tym momencie Rosso się odwrócił. - ... mi.

Złocisty wzrok miodowych oczu wydawał się spoglądać daleko poza anielicę. Zapewne ku siedzącym nieopodal ludziom. Jednak ona czuła, jakby przejrzał na wskroś obraz całej jej duszy. Stała jak skamieniała. Po chwili odwrócił się jeszcze w stronę, w którą odeszła kotka i spojrzawszy ponownie ku obłokom, dodał cicho melodyjnym głosem.
- Może Bóg tak chciał...
- Prezencik, mamy tu prezencik! Mały i strzeżony, może to jakieś dobre mięsko? Spei chodź! - usłyszała wołanie kotki.

***

Gatti zauważyła, że jej siostra Rosso zachowuje się nieco... dziwnie. Lepiej ją było zostawić samą, bo kocica nigdy nie uważała się za dobrą towarzyszkę do pocieszania i jęczenia nad rozlanym mlekiem. Po Matce jej zostało, żyć od gryzonia do gryzonia i zgrabnie omijać/unikać problemów, które tylko utrudniają życie. Już lepiej pójść się przejść wśród duchów. Ludzie w takie postaci byli nawet “strawni” - nie śmierdzieli, tylko hałasowali za bardzo. Rumoru przy postoju robili więcej niż całe otoczenie plus Salartus razem wzięci. Jej ogon poruszał się nerwowo, wąsy niczym radary pozwalały jej unikać zbyt nerwowych ludzkich ruchów/nóg itd - przejście przez taką galaretę, może i duchową, ale do najprzyjemniejszych nie należało.

Ogólnie to było NUDNO. Gadali bez sensu, nie robili niczego, co by można uznać za przyciągające uwagę... i prawie by ominęła ten koszyk. Musiała pozwolić przez siebie przejść trzem stopom, aż jej futerko stanęło. Zbliżyła się nieco do KOSZYKA. A tak, do KOSZYKA nad którym wszyscy - na Opiekunkę! - milczeli i robili “ciiiii”. Stała koło niego chmara ludziów - każdy z osobna przyglądał się otoczeniu, jak gdyby zaraz coś miało wyskoczyć właśnie na ten koszyk. Jeden ze strażników przeszył ją wzrokiem, aż się zatrzymała. Tam jest coś ważnego. Właśnie wtedy zawołała Speę.
________________

zakrojona na wielka skalę międzymózgowa współpraca eileen kabasz i skromna ja ;p

Terrapodian
Obserwował walkę bez jakichkolwiek emocji. Zdawał sobie sprawę, że przy okazji w zagrożeniu może znaleźć się i ex-Sadesyks. W momencie ataku anioła na kruka, również nie reagował, pozwalając akcji na rozwinięcie się. Ptaszysko padło, prawdopodobnie martwe, ale i skrzydlata istota poniosła wysoką karę ze strony wielorękiego człowieka. Przypominał sobie, że nie odnosił się do niego zbyt przyjaźnie, więc odczuł podskórną satysfakcję z jego upadku.

Potem doszłoby do wielkiej rzezi. Chciałby to zobaczyć - ujrzeć szczyt potęgi najpotężniejszych istot. Kto wie, może sam wziąłby udział w walce? W końcu traktował śmierć z pogardą, a zgon w trakcie bitwy za bardzo chwalebny. Lecz teraz miał do wykonania zadanie, a miał podejrzenia, że On ścigałby jego duszę nawet w samym piekle. Niestety pojedynek przerwała ta istota spełniająca rolę kapłanki. Miała mu dać odpowiedź na warunki postawione przez niego oraz kruka. Spodziewał się wszystkiego.

Zgodziła się, co wprawiło człowieka w radość, a i poczuł pewną ulgę. Wobec tego nie wszystko będzie stracone. Więc ci Salartus potrafią podejmować rozsądne decyzje, a przynajmniej pewna część z nich. Teraz praktycznie mają zapewniony bezpieczny transport aż do wyjścia. Widział jak Salartus, nawet ci wysocy rangą, słuchają się tych kapłanek, więc miał nadzieję, że nikt im nie przeszkodzi. Jednak w ciągu życia wiedział, że musi spodziewać się wszystkiego.

Lauhel ukłonił się na tyle, na ile pozwalało mu to niezgrabne ciało.
- Jestem rad mądrej decyzji - zaklekotał. - Z naszej strony nic wam nie grozi, a honor i przysięga mają dla mnie wartość najwyższą. Kiedy tylko znajdziemy się na miejscu wypuszczę was w nienaruszonym stanie.
Obawiał się tylko żądania postawionego przez kapłankę, która chciała, aby wraz nimi szli chętni. Nie wierzył w nich aż tak, aby pozwalać im na taką przewagę. Może i Salartus słuchają się wyższych rangą, może przemiana w człowieka mogłaby się ich pozbyć. Tylko, że to wszystko jest pusta teoria. Jednak na razie musi się zgodzić. I tak utargowali wiele, a upadek kruka mógł to wszystko popsuć.
- Niech też idą z nami ci, którzy chcą, ale zawieszenie broni ma być obustronne i nawet mimo niedyspozycji tego... kruka, musicie się z nami liczyć - oznajmił. - Jeśli nasi potworni towarzysze zrobią choć jeden nieprzemyślany krok, to skończy się to dla was bardzo źle. To nie jest groźba, raczej przypomnienie, że my tutaj jesteśmy najbardziej zdesperowani.

Odszedł od kapłanki. Wskazał na wielorękiego człowieka i powiedział;
- Bierz Drogowskaz i jeśli możesz, to i kruka, a jeśli nie... to zostaw go tutaj...
Może da sobie radę, a może umrze. Trudno, pech.
Sam natomiast podszedł do kobiety. Zahaczył fletnię o biodro, potem wziął kobietę na ręce. Przeszedł parę kroków w stronę wyjścia. Odwrócił się w kierunku kapłanki.
- Ja będę szedł na przodzie, wieloręki będzie osłaniał tyły, chociaż wierzę, że nie będzie to potrzebne, musimy pomagać sobie nawzajem.
Tak... prowadzenie i dowodzenie. To mógłby robić zawsze.
 
__________________
Zapomniane słowa, bo nie zapisane wierszem...
Eileen jest offline