Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2010, 21:34   #174
Eileen
 
Reputacja: 1 Eileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputację
Glyph
Ognik podszedł do Puryfika. Przystanął i uniósł przed nim Drogowskaz. W momencie gdy jego dłoń dotknęła szklanej kapsuły przez przedmiot przeszła iskra. Argo nie zamierzał ukrywać jak bardzo niepodoba mu się taki rozwój sytuacji. Nie chodziło nawet o sam drogowskaz, którego nie potrafili obsłużyć bez Asco, ale o fakt, że decyzją Opiekunki porzucili Cloe. Skrzadło chciało wierzyć, że jest to jedyny wybór, ale nie potrafiło się z nim pogodzić. Obiecali przecież chronić dziewczynę.

Drogowskaz zniknął w zaciśniętej dłoni Puryfikanina. Argo zaniepokoił się. Dlaczego kruk chciał przedmiot, z którego nie potrafiłby nic odczytać. Wallow zginął, inne Matu były bardzo nieliczne i ukryte w odległych korytarzach, a oni nie zamierzali ich szukać, tylko wracać na powierzchnię. Czyżby ludzi takich jak oni było więcej? Iskry przeszły przez wystraszone skrzadło. Jeśli byłaby to prawda, czy może teraz komukolwiek ufać. Może sama Opiekunka jest z nimi w zmowie, może wszystko było z góry zaplanowane. Ognik nie wiedział co o tym myśleć, gdyby choć Grau mogła im pomóc, przejrzeć ich wszystkich, ale kotka leżała nieprzytomna. Za to jedno było pewne Cloe potrzebowała ochrony.

- Pójdę z Tobą Opiekunko, dałem słowo, że nie wycofam się z tej wyprawy, a nie uważam ją za zakończoną. Nie przysięgnę jednak na przodków, że poddam się wam bez walki. Moje słowo, że nie zaatakuję nikogo z was bez powodu, ale będę nas bronić z całych sił, gdy nam zagrozicie. Jeśli wasze zapewnienia są prawdziwe, wystarczy wam taka przysięga.

Fabiano

Johny wypatrzył Karen. Wypatrzył ją, trochę się jej przyglądał i mało nie zadławił się szkocką, którą sobie wlał do szklanki. Trunek sobie tylko znaną metodą wylądował mu na koszuli. Na szczęście był mocno rozwodniony i plama mogła zostać nie widoczna na szaro-burej koszuli. Ale myśli bezdomnego nie krążyły wokół plamy, tylko wokół tego co zrobiła Karen. Jego przyjaciółka (chyba już mógł ją tak nazwać, skoro razem nadstawiają karku, nie?) właśnie się potknęła i wylała sok na czyjeś ubranie. Johny trochę zawstydzony, bo kilkoro oczy spojrzało na niego podejrzliwie - jeden nawet spojrzał pytająco na swojego drinka - wycierał ręką koszulę i rozglądał się zalatanym wzrokiem.

I to miała być ta dyskrecja? Nie zwracaj na siebie uwagi, tak?

Przyjrzał się gdzie tak Karen. Zmarszczył brwi. Ona się o nic nie potknęła, prawda? - Zapytał sam siebie. - Ona zrobiła to specjalnie. Nie wiedział tylko dlaczego. Szybko jednak mu się rozjaśniło w umyśle. Widział bowiem jak jego partnerka wdała się jakąś intensywną rozmowę z osobą, której towarzyszył oblany jegomość. Teraz był pewien, że to było specjalnie.

Z zadumy wyrwał go kobiecy krzyk. I to co zobaczył a przynajmniej wydawało mu się, że zobaczył. Ręka. Ręka, która po chwili zniknęła, pozostawiając po sobie grozę i strach na twarzach a na ziemi rozbite szkło.

Johny automatycznie wręcz rozejrzał się po sali szukając zwróconych w tamtą stronę twarzy. Było ich sporo. Widział ochroniarza idącego w tamtą stronę. Ale także widział jegomościa, który to rzekomo zorganizował cała tą fete. Johny zaklął w duchu. Gdyż jegomość wyraża swoją niechęć co do tej całej sytuacji. Tylko co to może dokładnie oznaczać? Tego Johny nie wiedział. Typ w drogim ubraniu niekoniecznie mógł widzieć całe zajście. Jedno jest pewne, Rose i Nik zwrócili na siebie uwagę nieprzychylnych osób. To może doprowadzić do nieciekawej sytuacji.

Johny stał tak ze szklaną w ręku i koreczkiem z oliwkami i serem w drugim i przyglądał się sali. Patrzył jak ochroniarz zagaduje do jego znajomych. Jak organizator mówi coś stanowczo do panny stojącej obok. Na wszystkich i na nikogo. Roztrząsając co należy począć. Poleciał wzrokiem za prawdopodobną drogą jaką przebył ochroniarz. I bez namysłu wziął kieliszek czerwonego wina z tacy od przechodzącej hostessy.

Gdy dochodził do drzwi odstawił pusty kieliszek i chwycił za klamkę. Wyglądając jakby był najbardziej odpowiednią osobą do przekraczania tych drzwi. Gdy je otworzył uchylił całkiem szeroko i zajrzał. Nie wchodząc. Gdy upewnił się, że pomieszczenie jest puste wszedł dalej zerkając dyskretnie czy nikt z przebywających na sali nie widział nieproszonego gościa. Był prawie pewien, że harmider wywołany przez Rose i rękę skupił co bardziej ciekawskich na pobitym obrazie i nich samych.

Sala okazała się czymś w rodzaju holu, bądź przedsionka. Troje drzwi. Ładnie, i za pewnie modnie, urządzone. Jakaś sofa, stół. Komoda. Jedne drzwi były uchylone. Johny nie mógł nie skorzystać z zaproszenia. Przystał jednak szybko. Coś co wyczuł nosem dało mu do zrozumienia, że jest tu zwierz. Zwierz, który nie raz i nie dziesięć razy dawał w kość bezdomnemu. Był tu pies. Ten tutaj śmierdział delikatniej, być może był nawet kompany. Ale i tak jednoznacznie.

Podszedł blisko i zamknął otwarte drzwi. Drzwi do jakiegoś korytarza jak się okazało. Stąd przyszedł ochroniarz, pomyślał i odwrócił się do kolejnych drzwi. Za pierwszymi była łazienka - luksu jak wszystko na około. W drugich biblioteczka. Spora jak na standardy żebraka. Nie wiedział nic co prawda o standardach reszty społeczeństwa, ale uważał, że i tak była by spora. Szybki rzut oka ukazał także dziwne obrazki i rysunki. To na okładkach to innych elementach biblioteczki. Nie było czasu teraz tego sprawdzać, ale miał nadzieję, że okazja kiedyś się nadarzy. Kiedyś lubił czytać fantastykę.

Zastanowił się przez chwilę. Wychodzi na to, że tylko te jedyne drzwi dokądś prowadzą. I tych właśnie strzeże pies.

Otworzył szeroko drzwi do łazienki. Dobrze mieć alibi. Wszedł do środka i wyprał szybko i niezręcznie nogawkę, którą wcześniej dyskretnie oblał czerwonym winem. Zostawił bałagan w łazience. Umazał zlew tak by było widać kilka kropel czerwonej cieczy. Przełożył mydło z mydelniczki wcześniej je namaczając na zlew. Wszystko to, by trzymać pozory w razie wpadki.

Gdy był już w ładnie umeblowanym holu drzwi od łazienki dalej zostały otwarte. Miał już wychodzić z powrotem do sali balowej gdy wpadł na pewien pomysł. Podszedł do drzwi, za którymi rzekomo był pies i spojrzał przez dziurkę od klucza. Co robią staromodne zamki w nowoczesnej willi? Nie wiedział. Zajrzał do dziurki i zobaczył wielgaśne brązowe oko. Szarpnął się do tyłu. Jak rażony. Jak popalony. Zanim się obejrzał przeszedł na czworaka do połowy pomieszczenia. Szok malował się na jego twarzy. Serce biło mu z zawrotną prędkością. A szum w głowie, wywołany tą nie wielką ilością alkoholu zanikł całkowicie. Oddech miał szybki.

Leżał tak chwilę zanim uzmysłowił sobie, że teraz jest jeszcze bardziej narażony, bo jak by ktoś wszedł...
Wstał szybko. Poszedł przemyć szybko twarz.

To był bernardyn. Tak, na pewno był to bernardyn. Oczy miał otarte szeroko a serce biło wciąż z zawrotną szybkością. Ruszył do drzwi. Miał zamiar wyjść i wszystko przemyśleć. Zastanawiał się nad powrotem tutaj. To był bardzo głupi pomysł ale zastanawiał się nad zabraniem ze stołu czegoś do jedzenia - mięcho, nic innego - i powrót tutaj.

Gdy już wyszedł po mięcho zamierzał też obserwować to wejście kto i kiedy tu wchodzi. Znał kolejny swój ruch. Albo miał taką nadzieję.

Eileen
Anielica jednym ruchem starła łzy i pobiegła za głosem, starannie omijając ludzi i Salartus. Zastała zszokowaną kotkę siedzącą nad wiklinowym koszykiem. Ten stał pod starannie rozstawionym płóciennym daszkiem i był strzeżony przez baczny wzrok dwójki ludzi. Miarowy ruch ogona Gatti zaniepokoił ją. Ze środka pojemnika wystawał strzępek purpurowej tkaniny, która po bliższych oględzinach okazała się plecionką z włosów Rosso.
- Giugu... - usłyszała dziwny głos ze środka. Spei pochyliła się i zacisnęła skrzydła, by wcisnąć się głębiej pod daszek. Zamarła. Odgłosy obozu jakby przycichły.
- To... To niemożliwe... - wydusiła z siebie po chwili. Spoglądała wprost na okazałe, jak na kilkumiesięcznego malucha, męskie przyrodzenie. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że dziecko nie było człowiekiem.
- A jednak. - powiedziała kotka. - To chyba jest...
- Ale nie ma czegoś takiego jak męska opiekunka! Na Boga! - przerwała jej anielica.
- Męska opiekunka to Grudonka. To jest Opiekun. - powiedziała Gatti, równie zszokowanym głosem.
- Ale to niemożliwe. Przecież... - Spei spoglądała na dziecko o nieco pomarszczonej skórze barwy gliny. Miało charakterystyczne dla opiekunek, wydłużone palce. Nawet proporcje ciała były podobne do opiekunek. Głowę też miało już nieco wydłużoną.
- Może to jakaś nieznana nam rasa? Coś jak Bryflion? Może to też jest mały Bryflion? - szukała rozpaczliwie innej alternatywy anielica. - Przecież nawet małe dzieci uczy się, że opiekunkami są tylko kobiety. Wróć... Że Opiekunki TO kobiety. Przez szacunek nikt nigdy nie pyta jak się rozmnażają. I nie trzeba o to pytać, bo są długowieczne. - zszkowana anielica nie wiedziała co powiedzieć. To tak jakby ktoś jej powiedział, że słońce nie istnieje. Nie wierzyła temu, co właśnie miała przed oczami. Milczała, zapatrzona w dziecko. W oddali dało się słyszeć głos Amure.
- Przykro mi, ale żadne wyjaśnienie inne niż “TO JEST SAMIEC OPIEKUN ” jakoś tu nie pasuje. - Gatti w końcu oderwała wzrok od dziecka i rozejrzała się dokoła.- Proponuję śledzić uważnie ten wybryk natury. - Grau pokazała zęby w uśmiechu dość wrednym.

W tym czasie do koszyka i jego opiekunów podeszła Amure i Broo. Pochyliły się nad dzieckiem, ale kiedy Broo chciała go dotknąć, dostała od Opiekunki po łapach. Spea zadrżała wyrwana przez ten dźwięk z zamyślenia.
- Robi się cooooraz dziwniej. - Skomentowała Kocica. - Mam bardzo złe przeczucia, aż mnie sploty bolą. Coś czuję, że patrzymy na to, czego nie powinnyśmy wypuścić przez Bramę. - mruknęła ostatnie zdanie pod nosem, dość cicho.
- Wypuścić przez Bramę? Skąd wiesz, że to tam będzie. A może to właśnie jest klucz do lustra? Coś tak niewinnego, nie może być nasieniem zła. - powiedziała Spea zapatrzona w twarz Broo. W jej oczach, utkwionych w dziecku widziała swój obraz. Nie dało się nie dostrzec uczucia, jakim darzyła to nadzwyczajne dziecko. Niemal takie samo, jakim Spea umiłowała...
Rozmowę przerwały ludzkie nawoływania. Widać też było, iż Salartus szykują się do drogi. Amure dała niemy sygnał Broo.
- Chodź, chyba nie chcesz dalej podróżować piechotą. - dodała, wyciągając ramiona do kotki.

W tym etapie podróży nie były same w powietrzu. Rosso, którego spotkały, również wzbił się w niebo. Spea krążyła w pobliżu przyglądając mu się.
- Nie ma znaków rodowych, broni też nie. Albo musi czuć się tu bezpiecznie, albo... - zamilkła. Drugi scenariusz był zbyt okropny. Jednak przypomniały jej się kamienne ludzkie twarze. Czy on też pragnie poświęcić swe istnienie w imię wyższego dobra? A może po prostu chcę w nim widzieć kogoś takiego jak ja? Kotka milczała. Spea starała się ochronić ją swymi piórami przed chłodem. W oddali widać było bezmiar morskiej wody. Zniżyła lot, by drzewa osłoniły je od wiatru. Szybowała nisko nad braćmi Salartus, by mogły przysłuchiwać się ich rozmowom. Dywagacje na temat nadchodzącej przemiany Broo motywowały wielu do podróży. Rozważali tę kwestię z każdej możliwej strony, zadając pytania prozaiczne, jak na przykład: “Czy będzie mogła bez szkody dotknąć Salartus?”, oraz te bardziej trudne, dotyczące duszy i istoty życia.

Osiadły miękko na kamienistej plaży. Spei udało się wylądować niedaleko spienionej wody, na skale, która dawała szerszy widok na gromadzących się podróżników. Kawałek dalej stały Amure z Broo. Starzec odłączył się od nich zmierzając ku morskiej toni. Czyżby zamierzali tu odprawić jakiś rytuał? Zapanowała cisza, przerywana tylko uderzeniami fal o brzeg. Bicie serca oceanu niosło się po plaży. Wszyscy spoglądali ku mężczyźnie.
Ciszę rozerwał jego głos. Spea nie rozumiała nic, jednak musiało to być coś podniosłego i ważnego. Ludza mowa wydawała się twarda, tak inna od głosów Salartus. Pociemniało. Wołanie starca ustało. Dopiero po chwili anielica zdała sobie sprawę, jak nienaturalnie głos zareagowała woda. Puls morza załamał się. Spienione zaczęło wznosić się i spiętrzać fale, odkrywając kamienne dno, sunąc ścianą kipieli w stronę skały na której stały.
Kotka zamarła przerażona. Niewiele myśląc Spea rzuciła się w przód chwytając Gati. Przeleciały tuż nad wznoszącą się wodą, by wylądować obok Amure i Broo. Kotka była ciągle nieco zdrętwiała, gdy stawiała ją na ziemii. Patrzyła ku wodzie nieufnie. Opiekunka i nimfa milczały, spoglądając ku rozstępującemu się morzu. Człowiek stworzył im dalsze przejście, dość szerokie, aby przeszła obok siebie trójka rosłych Lykarynów. W jego kierunku ruszyła Amure z Broo. We trójkę wkroczyli w wąwóz morskiej toni. Dopiero wtedy pozostali podróżni ruszyli za nimi.

- Optuję za tym, żeby za nimi iść w to... - nastroszyła futerko kotka - tę wodę. I tak nic ciekawszego się tutaj nie dzieje. Dalej nie wiemy jak się stąd uwolnić to przynajmniej potem będzie można szantażować Amure. Hm?
Grau właściwie nie interesowała odpowiedź Spei. Nie żeby jej nie lubiła, o nie. Raczej dlatego, że już podjęła decyzję. A jak Gatti się na coś uprą, to to zrobią. Przy czym nie zwykłe są przekonywać innych do swoich racji. Niektórzy nazywają to tolerancją, a jest to raczej tu-mi-wisizm. No nie ważne. Kocica wlokła się się za grupą ludzi, ucząc się tolerancji w stosunku do śmeirdziuchów. Czasem użyczała jej ramienia Spea. Nie wiedziała ile podróżowały, ale z wiecznością mogloby to konkurować. A tu nawet przespać tego nie można. koniec świata.
Spea milczała. Chociaż poradziłaby sobie z lotem w tak wąskiej przestrzeni, to wolała nie ryzykować posiadania kolekcji odbitych kocich pazurów. Przez moment zasmuciła ją myśl, iż nawet jej ból nie jest realny. Jednak nie chciała oddalać się od Amure, toteż podleciała niemal pod samą ścianę wody, lądując przed szklistymi wrotami morza. Kotka zniknęła jej z oczu.
- ... rozpoczniemy rytuał nie będzie odwrotu. Pozostałym nie powiedziałam co musi zostać zrobione, wiedzą jakie będą skutki... - wychwyciła słowa Amure, wytężając słuch. Szum fal cichł w miarę, jak zagłębiały się w wodny wąwóz. Szła odrętwiała utkwiwszy martwy wzrok w gładkiej ścianie błękitu. Wieczne potępienie... Utrata śmiertelności... padające słowa odbijały się w jej głowie echem. Nawet nie poczuła kotki, która musiała w trakcie wskoczyć jej na ramię.
- ...oby nikt nie znalazł tych ludzi. - Amure ucięła rozmowę. Spea była zawiedziona, iż tak niewiele spraw zostało wyjaśnione.
- O proszę, a więc mamy już czego szukać, jeśli braknie nam informacji. - dodała ironicznie kotka kwitując odpowiedź Broo. Wyrwała tym anielicę z zamyślenia.
- Broo na pewno wam nie ucieknie. - odparła - Weź zerknij gdzie jest dziecko, lepiej dajesz sobie radę w takim ścisku niż ja. - powiedziała całkiem szczerze, odsuwając się od starszego Lykaryna, który przyszedł prosić o porcję Puryfikatu.

Co jakiś czas jednak uprzejmie pozwalała kotce odpocząć na swym ramieniu. Nie mówiła nic, toteż założyła, iż z dzieckiem, ani na tyłach kolumny, nie dzieje się nic ciekawego. Czasami odbijała się lekko w górę, by dojrzeć koniec kolumny. Woda nie zamykała się za nimi. Jeszcze przez jakiś czas można było dojrzeć brzeg na końcu wąwozu. Zmęczeni ludzie zwalniali kroku. Przez większość drogi i postojów Amure nie zamieniła z Broo ani słowa. Obie wiedziały gdzie zmierzają i co ich czeka. Rozmowa, jaką usłyszała tuż po wejściu w morską toń, dała więcej niż potok słów. W ich oczach błyszczała determinacja, każda z nich była pewna swej drogi. Pytanie tylko - czy słusznej? - Anielica owinęła się skrzydłami wyglądając spoza nich ku skrawkowi nieba. Gwiazdy lśniły na wietrznym niebie stalowym blaskiem.
Świt zastał ich w drodze. Czas upływał niepostrzeżenie. Co jakiś czas starzec “doładowywał” się towarzystwem Amure. Za pierwszym razem to nawet zaintrygowało kocicę. Obserwowała ich, zafascynowana procesem. Ale szybko jej się znudziło. A znudzony kot to prawdziwe utrapienie. Wredne i mędzące.
Spea przyglądała się temu. Jeśli przepływała między człowiekiem a opiekunką jakaś moc, to nie manifestowała ona swej obecności. Za pierwszym razem oczekiwała jakiegoś efektu, później przyzwyczaiła się do tego. Starzec, dojrzawszy pierwszy blask świtu ponawiał swoje wołanie w morze. Nie odpoczywał, nie spał. Anielica nie wątpiła, iż on był siłą, utrzymującą morze w ryzach. Potwierdziło się to, gdy zobaczyła go dotykającego tafli wody. Przy najbliższej okazji odezwała się do kotki.
- Zobacz, więc ludzie posiadający moc istnieli jeszcze, nim powstało lustro. Więc to nie są potomkowie Broo. Lecz kim oni tak naprawdę są? Pozostali ludzie nie wyglądają, jakby mogli robić takie rzeczy.
- Możliwe, możliwe... - powiedziała kotka, akcentując jednostajny rytm jej kroków. Spei przypuszczała, iż zapadła wodną depresję. Droga w milczeniu jeszcze bardziej się dłużyła. Amure znikała co jakiś czas, zapewne w celu odwiedzenia dziecka. Nie wstrzymywała też Broo, która chętnie szła za nią. Anielica strzegła człowieka idącego z przodu - nie zamierzała przepychać się między ludźmi, skoro mogła to robić kotka. Znajomy Rosso też poruszał się w pobliżu czoła kolumny. Fascynował ją. Nie mogła już mu w jakikolwiek sposób pomóc, bądź chociaż powiedzieć, że idzie na śmierć. Jednak czuła się dumna, iż może mu towarzyszyć. Tyle tylko mogła dla niego zrobić.

W końcu dotarli. Gdzieś. Dla Grau nie różniło się to miejsce zbytnio od innych. Dużo wody -brry - i skała. A na skale jakiś ktoś. Po wstępnych oględzinach, kobieta podobna do ludzi, ale jakaś dziwna. Wyglądała na starszą, może jakiś przodek? Ale po co była uwiązana do skały?
- I po to tyle lazłyśmy, żeby pooglądać babę przywiązaną do skały? - Gatti prychnęła rozdrażniona.
Spei otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia. Kobieca postać różniła się od widzianych do tej pory ludzi. Nie była stara, o nie... Jednak coś w jej kształcie mówiło, iż należała bardziej do przeszłości, niż przyszłości. Może to nienaturalnie duże piersi, zwisające smętnie, może zaś nieco zgarbiona postura i większa ilość owłosienia. Jednak nie to tak bardzo zszokowało anielicę.
- Spójrz, Gatii! Ona jest przywiązana do skały anielskim włosiem! - powiedziała aż nazbyt głośno. Kotka wszak siedziała jej na ramieniu. Krwiste sploty z włosów Rosso unieruchamiały kobiecą istotę na skale. Skale, która bez mocy człowieka, powinna była tkwić pod wodą.

---------------------------------------------------------------------------------------------------
Wszystkich fanów Małej Syrenki - pozdrawiamy!
 
__________________
Zapomniane słowa, bo nie zapisane wierszem...
Eileen jest offline