Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2010, 21:37   #175
Eileen
 
Reputacja: 1 Eileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputację
kabasz
Wiele lat temu, jezioro Ochrydzkie.

Amure od zawsze lubiła przysiąść na skraju wpadającej do jeziora rzeki. Czarny Drin bo taką nazwę nadała strumieniowi miał kojące działanie dla jej skóry. Podobno dla każdej Opiekunki z jej rodu owo miejsce niosło ze sobą ukojenie wszelkich dolegliwości i smutków dnia codziennego. Amure znajdywała w tym miejscu coś gdzie nigdzie indziej nie potrafiła. Znajdywała spokój duszy.

To samo miejsce nawiedzało jego w snach odkąd tylko się pojawiły. Podejrzewał, że tylko tu może znaleźć jedną z nich. Istot, które miały kluczową rolę w planie powstrzymania zmian jakie rozpoczęły się w jego ciele. Zresztą nie tylko jego. Z całego świata dochodziły go myśli takich jak on. Podejrzewał, że dzień w którym to się narodzi, zbliżał się niebezpiecznie szybko.

To tutaj się poznali.

Dzień pełny poświęceń.

Zapomniana przez wszystko co żyje kobieta spoglądała pełnym nienawiści wzrokiem na tłum ludzi i salartus jaki podążał w jej kierunku. Wyczuwała od swych potomków wielką moc. Moc, która po części należała także i do niej samej.

Ostentacyjnie zerkała też na Spee wraz z Grau. Wyszczerzyła do nich w uśmiechu pożółknięte zęby, sycząc w ich kierunku jedno słowo.
- adva !

Ani człowiek, ani Opiekunka Amure nie wiedzieli co oznacza owo słowo a co dopiero co ma na myśli dany człowiek.

- To ona ? Zapytała Amure Broo.
- A widzisz tutaj inną ludzką kobietę, która przywiązana do skały wytrzymała by pod wodą tyle lat ? - Moje dziecko, rozumiem nagromadzone emocje i ekscytacje. Jednak na boga, miłość nie usprawiedliwia braku myślenia. To na pewno ona – To jest Luna.

- Umiłowani bracia i siostry ! - Mężczyzna krzyknął, chcąc zwrócić uwagę zebranych dookoła niego ludzi.
- Już czas.
- Ja nie chcę zasypiać tutaj ! - Powiedziała drobnej budowy szatynka. - Nie chcę by moje ciało spowiła morska toń a ryby składały ikrę na mych włosach. Nie chcę. Jeśli musimy już tutaj pozostać na wieki, sprawmy chociaż aby to miejsce nie służyło morskim stworzeniom za wychodek. Chyba nie jestem odosobniona w tym względzie ? - Zwróciła się do innych ludzi.
- Morgan ma rację, nie powinniśmy zostawiać także naszych rzeczy tutaj samopas, w końcu kiedyś ktoś mógłby je znaleźć. Skoro my tutaj przyszliśmy może to zrobić inna osoba. Umawialiśmy się, że wszystkie nasze przedmioty, które przejęły po nas nasze zdolności zostaną zagrzebane razem z nami na wieki.
Tłum ludzi przytaknęła osobie, która zabrała głos.
- Spokojnie, proszę o spokój. W takim bądź razie złączmy siły stwórzmy tutaj miasto. Miasto, do którego nikt nigdy nie będzie miał wstępu. A każda żywa istota posiadająca moc pożałuje dnia w którym przekroczyła jego progi.

Ludzie tłumnie podawali sobie dłonie gromadząc jak największą energię. Po chwili skały otaczające ich wzrastały i formowały budynki, korytarze i kopuły tak liczne, że pomieściłyby wszystkich mieszkańców Tokio.

Luna z zaciekawieniem obserwowała pierwszych od czasów jej pojmania gości. To co działo się dookoła niej było wręcz intrygujące. Grupa ludzi, którzy formowali istotę zebrała się w tym samym miejscu, które kiedyś bardzo dawno temu posłużyło za jej mogiłę. No dobrze, nie do końca można było nazwać to miejsce jej grobem, ale jednak przesiadywanie setki jak nie tysiące lat pod wodą – można do grobu przyrównać.

Zdawała sobie sprawę z tego, że jej życie nie było pełne tylko dlatego, że nie wchłonęła pozostałych gdy była ku temu sposobność. Nic więc dziwnego, że w jej umyśle narodził się chytry plan. Co by było gdy zjadła tych ludzi ? Najpewniej by jej w tym przeszkodzili gdyż ona sama nie była wystarczająco silna by przeciwstawić się tej całej chmarze istot. Im nie dorówna. Niepokojące było też to, że również i tym razem koło ludzi pojawiła się ta pomarszczona istota, oznaczało to tylko jedno. Ponownie będą próbowali jej się pozbyć, tym razem może uda im się to zrobić raz na zawsze.

Jezioro Ochrydzkie. Noc Obietnic.

- Więc w jaki sposób planujesz zabić to co się rodzi w was, z was. Już sama nie wiem jak powinnam odnosić się do tego co mówisz. - Opiekunka siedziała tuż obok Merlina. Salartus trzymając za dłoń mężczyzny swobodnie mógł wymieniać się myślami z człowiekiem.
- Powtórzę ci raz jeszcze to co udało mi się ustalić. I pamiętaj, że opieram się tylko na tym co widziałem w snach. Nikt nie może odpowiedzieć na żadne z stawianych przeze mnie pytań. Bo któż znałby odpowiedzi ? Wydaje mi się, że to są moje wspomnienia. Moje albo tego czym się stajemy. Zupełnie się już w tym wszystkim gubię. Ostatnim razem grupa istot wiedziona przez jedną z twojej rasy w towarzystwie kilkorga ludzi sprowadziło kobietę wykazującą największą aktywność owych zmian do równiny. Spletli jej ręce czymś co przypominało końskie włosie i przywiązali do skały. Podobna tobie istota odprawiła jakiś rodzaj rytuału, po którym inne monstra padły niczym rażone piorunem. Krwawiły z oczu, ust. Niektóre rozkładały się w oka mgnieniu będąc jeszcze żywymi. Wydaje mi się, że one coś poświęciły aby ta kobieta – Luna – mogła poddać się ich woli. Wydaje mi się, że popełnili błąd nie wykorzystując nas, pozostałych ludzi w całym przedsięwzięciu. Oni powinni uśpić wszystkich a nie tylko samą kobietę. Mam przeczucie, że ona nadal ma się dobrze, choć jest przywiązana do owej skały.
- Jednak dobrze rozumiałam ciebie przez cały ten czas. Chcesz, abym z własnej woli sprowadziła do ciebie innych moich braci. Rozkazała im przeprowadzić rytuał mający na celu uśpienie podobnych tobie. Rytuał w wyniku, którego oni zginą. I to paskudną śmiercią. A mam to zrobić tylko dlatego, że rozwija się w was – przeklętych ludziach coś nad czym nie panujecie. Pięknie, po prostu wspaniale.
- Pomyśl co oznacza to dla twojej rasy, jeśli nas zabraknie wasza rasa będzie mogła żyć nie nękana przez łowców. Wielu z twoich braci zginęło bo jesteście słabi gdy kroczycie koło nas. Tak wiem o tym, wiem coraz więcej. Z każdym dniem i to mnie przeraża. Zatem jeśli nie masz innego pomysłu w jaki sposób moglibyśmy poświęcić coś równie cennego jak życie twoich braci to zamilcz i zrób to o co cię prosiłem.

Dzień pełny poświęceń.

Po dwóch godzinach budowania miasta Luna była przerażona. Ludzie rozlokowali się po mieście trzymając się nadal za dłonie. Stworzony przez nich łańcuch był ogromny. Coś w prostym rozumowaniu prastarej kobiety jasno dawało do zrozumienia co się tutaj zaraz miało zacząć dziać. Nadal była powiązana z ludźmi, nadal wyczuwała ich myśli musiała się tylko odrobinę skupić i wytężyć umysł. Ich cel był prosty sprowadzili do tego miejsca wszystkich. Wszystkich, którzy mogli pomóc jej się narodzić. A to oznacza tyle, że chcieli też zabić wszystkich. Co do joty. Ona nie mogła na to pozwolić, nie, oj nie. Tyle wieków czekała, aż nadarzy się okazja by ponownie wyjść na powierzchnię by znaleźć innych i zespolić się. Pragnęła tego tak mocno, że stawało się to jej powietrzem w morskich falach oceanu.

Pragnęła ją zespolić !

- Movier ! Krzyknęła pełna złości gdy ludzie skończyli budować swój grobowiec. - Movier saltre ! Z jej ust wypłynęła straszliwa groźba. Korzystając z okazji i zmęczenia ludzi rozkazała swym dzieciom, które rodziła przez te wszystkie lata aby pomogły jej w ostatecznej bitwie. Bitwie, która miała kluczowe znaczenie dla jej przeżycia.

Ludzie nie spodziewali się tego, że z morza na ląd wyjdą wielkie skorupiaki. Kraby mierzące po metr wysokości nacierały z każdej strony na ludzi. Luna nie zamierzała się poddawać. A arsenał zdolności jakie posiadała wcale nie był mały. Rosso, który towarzyszył Salartus lecąc tuż nad Opiekunką strącony został przez jedną z szybujących płaszczek, które stadnie wyskakiwały z wody. Amure z przerażeniem dostrzegła stado wielorybów, które podpływały w ich kierunku.

- Musimy się spieszyć, czas rozpocząć rytuał. Broo ?!

Opiekunka złapała za dłoń kobiety razem podbiegły do Merlina. Opiekunka chwyciła go za dłoń

- Czas najwyższy zacząć, nie uważasz ?

- Movier adva saltre !

Luna wrzasnęła wściekła. Jej oczy zapłonęły bladoniebieskim światłem. Dusze Gatti oraz Spei poczuły silne przyciąganie ze strony pradawnej niewiasty. Jej twarz wykrzywiła się w grymasie pełnym głodu. Plan jakiego podjęła się Luna był banalnie prosty. Nie można uśpić kogoś kto jest poza śmiercią, poza życiem. Poza czasem.

Postawiła sobie za punkt honoru pożarcie jednej z adv.

Eileen
Oczy to wrota duszy, które nie zawsze chcemy otwierać. Anielica, napotkawszy wzrok prakobiety zadrżała.
- Adva! - zrozumiała. Ona je widziała. Miała złe przeczucia. Zobaczyła w jej oczach kształtujący się plan, który jak mroczne widmo, dopełniał uśmiech pożółkłych zębów.
- ..inną ludzką kobietę, która przywiązana do skały wytrzymała by pod wodą tyle lat ? - głos Amure rozmawiającej z Broo mieszał się z krzykami ludzi. - To jest Luna...

Ludzie rozpoczęli jakiś rytuał. Splecione ręce w jakimś dziwnym tańcu przeplatały się i układały w kręgi, tworząc ze skał dookoła coś, co wyglądało jak ludzkie siedlisko. Anielica odwróciła wzrok ku kotce.
- Ona nas widzi. Nie podoba mi się to. Jeśli to jest przeszłość, to nie powinnyśmy mieć na nią wpływu. Jeśli to wspomnienia Amure, to czemu ona nas nie widzi? - patrzyła w oczy siedzącej na jej ramieniu Gatii, licząc, że ona już zna odpowiedź. Jednak w kocich oczach odbijała się taka sama niewiedza, jak jej własna.
- Trzeba to sprawdzić. - skwitowała anielica kierując wzrok ponownie ku prakobiecie. Miej oko na Amure i Broo, ja przyjrzę się tej praistocie. Ale nie oddalaj się zbytnio, powinnyśmy trzymać się razem.

Ludzkie budowle pączkowały dookoła tworząc kopuły, łuki i krzyżowe stropy, kierując się spiczastymi zwieńczeniami dachów ku niebu. Anielica przyglądała się Lunie. Spod długich i wijących się jak wodorosty włosów okrywających jej ciało, lśniły ciemne oczy.
- Adva... - powiedziała, marszcząc czoło w pełnym skupieniu. Oblizała oszronione solą wargi. Spei zrezygnowała z podejścia bliżej. Każdy krok w stronę prakobiety potęgował nieprzyjemne uczucie. Raz wstrząsał nią dreszcz, innym razem zalewał pot. Jak fale energii, którymi emanowała związana niewiasta.
-Gatti! Czujesz to? Moc drży w powietrzu. Czuję to i nie wróży to dla nas dobrze. Ona nas widzi i nie wydaje się przyjazna. Jest przywiazana, ale nie wiem co zamierza Amure. Jeśli ją uwolni... - zadrżała. - Gati? - rozejrzała się.
Amure i Broo stały z boku przyglądając się z fascynacją i lękiem kobiecie. Ludzie rozmieszczeni między budynkami, ciągle poruszali się w tej dziwnej mandali tworząc sobie siedlisko. Chcąc zniknąć z oczu kobiety weszła w pierwszą wolną przestrzeń między budynkami.
- Gatti! Gdzie jesteeeaaAah... - ściana ustąpiła pod szponiastą dłonią. Anielica zanurkowała przez skałę lądując w wysokim pomieszczeniu. Uczucie przypominało zanurzenie w lodowatej wodzie. Zadrżała. Przez moment widziała przed oczami czerwoną plamę. Potem zobaczyła człowieka, pospiesznie oddalającego się korytarzem i wołającego coś w ich zgrzytliwym języku.

Przenikamy przez skały... I istoty.. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Musimy coś zrobić. Nie podoba mi się to. Zobaczmy to, co mamy zobaczyć, ale najlepiej znajdźmy stąd drogę ucieczki! Trzeba przekazać opiekunkom, komukolwiek z Salartus, informację o tym miejscu. Tutaj zdarzyło się wszystko i tu w głębinach znajduje się prawda. Pełna złych przeczuć, szła dalej. Korytarze z litej skały przygotowane były, by skutecznie opierać się wodzie. Dziwiła się, iż ciemność jej nie wadziła. Duszę mą ogarnął mrok, lecz jeszcze będzie taki czas, gdy wzlecę w światło... Bóg nie zostawia swych podopiecznych, dał mi znak poprzez Brata... Usłyszała głosy ludzkie niedaleko.
-Gatii! Gdzie jesteś? - jej głos niósł się echem po korytarzu. Ludzie zapatrzeni w formujące się ściany niewiele sobie z tego robili, gdy ich mijała. Skręciła ponownie w kierunku (jak jej się wydawało) epicentrum zdarzeń. Z kolejnego, wąskiego korytarza przeszła do sporej sali.

Tylko koty potrafią patrzeć całym ciałem. Utkwiwszy oczy w jedym punkcie całe stają się wzrokiem, akcentując puls emocji delikatnym ruchem ogona. Zastała kotkę siedzącą na kamiennym stole. Przed nią musiało leżeć coś lśniącego, bo delikatna poświata zakreślała jej sylwetkę.
-Tu jesteś! Nie słyszałaś jak cię wołałam? Ta cała Luna mi się nie podoba. Ona nas widzi i nie jest przyjazna. Emanuje z niej moc. - Spea stanęła z boku kotki.
-Mhmmm.... mrrr... - mruczała kotka z rozkoszy, próbując polizać pierścień, leżący tuż przed nią. Język jej, tak samo jak łapka, którą chciała go przysunąć, przenikał przez przedmiot. Srebrzysty krążek, zwieńczony lśniącym w ciemności kwiatem pozostał nie poruszony.

- Mhhmm... Pachnie łososiem... Mniam... - oblizała wąsiki, rzucając krótkie spojrzenie ku Spei. Ta po chwili dostrzegła splot, który w rytm pomruków i podrygów ogona kotki, ostrożnie otaczał i dotykał pierścień. Kotka próbowała go trącać, chwycić w pyszczek, bądź pazurki, mrucząc przy tym radośnie. Anielica patrzyła zdziwiona na to wszystko.
- Co ty widzisz w tym przedmiocie? Nie czuję od niego żadnej energii. - zbliżyła rękę do pierścienia. - Przesuń się trochę z tym splotem. -skarciła kotkę. Dłoń jej płynnie przeniknęła przez lśniący metal. - Chodźmy stąd. Amure i Broo szykują się do rytuału. Tylko po to tu przybyłyśmy. Musimy zobaczyć prawdę i przekazać ją braciom. Inaczej następne pokolenia skazane będą na zagładę. - mówiła poważnie, tonem nie znoszącym sprzeciwu. Kotka jednak niewiele sobie z tego robiła i mrucząc radośnie smakowała “łososiowy” artefakt. Nie mając zbyt wielkie wyboru Spei pochwyciła kotkę w ręce i ruszyła w drogę powrotną. Czuła, jak nieszczęsny splot wydłuża się i ciągnie za nią, starając się powrócić do pierścienia.

Ludzkie śpiewy cichły. Kotka odrobinę spokojniejsza, siedziała jej na ramieniu. Były już niedaleko skały, na której osadzona była prakobieta. Korytarz, którym szły rozdarł krzyk.
- Movier! Movier saltre ! - Spei dygotała, poznawszy ten głos. Rozległy się ludzkie krzyki i nieznane odgłosy. Przekroczyły ścianę wkraczając w światło dnia. Amure i Broo już biegły w kierunku Starca. Opiekunka złapała jego dłoń.

- Movier adva saltre ! - krzyk kobiety zagłuszył wszystko. Spea ponownie poczuła Moc. Falowała ona silnie, powalając ją na kolana. Ciągnęła po skałach, w stronę Luny. Gatii w ostatniej chwili skoczyła w przód. Wylądowała niewiele dalej od anielicy, ściągana jak opiłek żelaza przez magnes ku paszczy prakobiety. Pazury krzesały iskry, gdy próbowały się czegokolwiek uchwycić. Były coraz bliżej Luny, powietrze wrzało od mocy. W ostatniej chwili anielica uchwyciła kotkę za ogon, wbijając pazury drugiej ręki głęboko w skałę. Ta pociągnięta siłą Luny, sunęła w powietrzu jak pocisk.
- To nie może... się... tak skończyć... - stęknęła Spei. Czuła gdzieś w sobie gromadzącą się moc. - Trzeba powiedzieć... braciom... żywym... - z całej siły zaciskała pazury na śliskim futrze. Kotka miauknęła z bólu. Moc, jakiej nigdy nie czuła, zawrzała w niej. - Uciekaj! Wynoś się stąd. Ja sobie sama poradzę, zniszczę ją. - próbowała opanować drżenie strachu i obolałych mięśni. - Zabijanie w obronie braci jest słuszne. Bóg mi wybaczy. Bóg mnie rozgrzeszył. Bóg da mi szansę - zacisnęła zęby i z całych sił wyrzuciła kotkę do przodu w stronę, z której przybyły, pchając ją całą siłą mięśni i zgomadzoną w sobie mocą. Pazury ześlizgnęły się z kamienia, obróciła się na plecy, by zaczepić o następny. Leżała u stóp głazu. Ponad nią, na tle nieba, prakobieta szczerzyła zęby. Anielica przygotowała się do skoku.

- Nazywam się Spei, Luno... SPEI!
 
__________________
Zapomniane słowa, bo nie zapisane wierszem...
Eileen jest offline