Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2010, 21:38   #176
Eileen
 
Reputacja: 1 Eileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputacjęEileen ma wspaniałą reputację
kabasz
Powstanie ruchu oporu. Dzień 1.

Pierwszy dzień walki z Jednością dla każdego wyglądał inaczej. Dla większości z nas wyglądał on tak samo jak większość przeżytych dni. Szary zjadacz chleba jak co poranek szedł do toalety umyć zęby, ogolić się i wziąć szybki pięciominutowy prysznic. Typowy dzień świstaka. Dla niektórych ludzi zaś był bardziej ekscytujący. Mowa tu oczywiście o nich - ludziach posiadających dar, którzy stanowili centrum rozgrywanych wydarzeń. Różnili się między sobą bardzo. Jedni wykorzystywali swoje umiejętności aby lepiej żyć, drudzy próbowali się ich pozbyć za wszelką cenę, gdyż uważali za przekleństwo. Bez względu na to, jak używali darów czy przekleństw stanowili armie, która miała podjąć się nierównej walki. Walki, która jak niektórzy wierzyli z góry skazana jest na porażkę.

Amanda już dawno straciła nadzieję na to, że uda jej się powstrzymać rodzącą się ponownie Jedność. Doskonale pamiętała dzień, w którym grupa ludzi zaryzykowała zamknięcie się w wodnym mieście tylko po to aby istota, która się z nich rodziła nigdy nie miała szansy kroczyć po ludzkiej ziemi.

I co z tego, że się poświęcili skoro historia powtarzała się już od dobrych stu lat ?

Amanda przyrzekała Amure, że ochroni swych braci i już nigdy nie będą oni uwikłani w sprawy ludzi. Obietnicy tej dotrzymała. Walczyła z Obdarzonymi odkąd zauważyła pierwsze oznaki ponownego zagrożenia. Ona jako jedyna była w stanie przekonać ludzi o tym, że nadchodzi apokalipsa i jeśli czegoś nie zrobią wkrótce wszyscy zginą. Amure dotrzymała zaś swojej części umowy. Salartus zeszli wszyscy do podziemi. Ci co żyli na powierzchni stanowili tak nieliczny procent, że łatwe było tuszowanie wszystkich niewygodnych informacji pojawiających się na ich temat.

Tak to Amanda była odpowiedzialna za wydarzenia, które rozegrały się w Firtyxie sprzed kilku dni. To z jej polecenia powstały dzieci. Może była bezduszna chcąc stworzyć broń zdolną do pokonania Jej. Miała jednak dobre powody ku temu by podjąć te wszystkie kroki. Gdy kobieta cofała się pamięcią do tamtego dnia, widziała dokładnie, zbyt dokładnie wręcz, ból i cierpienie ludzi, którzy podjęli się masowego samobójstwa. Widziała ją – przeklętą Lunę, która próbowała się uwolnić. A co gorsza widziała swoich braci, których wykorzystała w imię durnej miłości.

Plan rytuału.


Opiekunka zdawała sobie sprawę z tego, że to co ma do zaoferowania Merlinowi sprawi, że mężczyźnie wyraźnie poprawi się humor. Nic dziwnego, wszak jej pomysł rozwiązywał ich problem. Dotknęła jego dłoni podświadomie bijąc się z myślami.
- Nie musimy zabijać moich braci. - Dumnie pomyślała Amure. - Wiem, co poświęcili wtedy moi bracia. Poświęcili nas - swoich potomków. Skazali na życie w strachu przed wami. To nasza słabość do ludzi więzi Lunę. Podpytałam dyskretnie pozostałe Opiekunki. Nasz problem z wami jest powiązany właśnie z tamtym dniem. Ból jaki nam sprawiacie. Tylko pomyśl, przecież w twojej wizji pozostałe rasy nie doznawały go przy Lunie czy pozostałych ludziach. Jestem tego pewna. Tamtego dnia poświęciliśmy nasze życie wśród was. Nasze bezpieczeństwo.
- Skoro już raz poświęciliście swoje bezpieczeństwo, nie możecie zrobić tego ponownie. - Zmartwionym głosem rzekł mężczyzna. - Nie widzę innej możliwości jak tylko poświęcić życie podobnych tobie.
- Mylisz się głupi człowieku. Oddanie własnego życia, jest niczym w porównaniu do oddania własnej wolności i marzeń. Skoro moi przodkowie oddali na szalę rytuału strach o przyszłe pokolenia. My poświęcimy znacznie więcej, poświęcimy nasz byt. Jest wśród mojego ludu kobieta, która pragnie stać się człowiekiem. Jej marzenie jest tak wielkie, że zrobiła już kilka głupich rzeczy aby zostać zamienionym w jednego was. Skoro posiadacie tak wielką moc nie będzie problemem dla was w chwili rozpoczęcia całego przedstawienia zamienić wszystkich Salartus będących wtedy z nami w ludzi. Moi bracia nie spodziewają się tego, że zamierzam ich zdradzić. Pewnie zaatakują was i mnie po przemianie. Muszę zatem wiedzieć, że zapewnisz mi bezpieczeństwo, a także tej kobiecie, która będzie mi towarzyszyć.

Merlin był prawdziwie zszokowany tym co usłyszał. Odkąd znał Amure wiedział doskonale, że stawia los swoich braci ponad jej własny. Nie chciała ich zabić, jednak czy śmierć była gorsza w porównaniu do tego jaki los czekał tamtych Salartus ?

Dzień pełny poświęceń.


- To ona ? Usłyszała w myślach Amure i Broo. Skinieniem głowy potwierdzając wątpliwości Merlina, choć znał już nimfę bagienną. Amure podświadomie czuła, że coś jest nie tak skoro on zaczął zadawać takie pytania. I to w tak ważnym momencie.

- Movier adva saltre !

Krzyk Luny zdawał się nie mieć końca. Jej nawoływania w stronę Adv były niezrozumiałe dla ludzi, czy tym bardziej dla Broo.

Spei nie poczuła nic gdy zespoliła się z Luną, ani bólu ani cierpienia. Prakobieta uśmiechnęła się perfidnie na samą myśl jak bardzo pokrzyżowała plany pozostałych. Nic nie mogło się równać z nią. Nic, nikt, nigdy. Jej spojrzenie powędrowało w stronę lecącej Gatti, która teraz żałowała, że nie urodziła się ptakiem. Luna uśmiechnęła się na ten widok. Los kotki wszak był już przesądzony.

Ludzie próbowali uniknąć atakujących je chmar mieszkańców morza. Nie było jednak to łatwe, musieli skupić się na rytuale zaśnięcia.

Merlin rozpoczął połączenie dumnie wypinając pierś. Przez jego ciało przeszedł zimny dreszcz kiedy zdał sobie sprawę jaką mocą dysponuje on wraz z pozostałymi.

- Stójcie ! Krzyknął a wszystkie morskie istoty zatrzymały się.
Amanda potem nie raz wspominała tą chwilę, skoro istota, którą mieli stworzyć była zbudowana z ludzi i w owej chwili byli tak potężni by zatrzymać tysiące morskich stworzeń. To jaką siłą dysponowała ta kreatura, od której tak wszyscy uciekali. Miała nadzieję, że nigdy się tego nie dowie.

Gatti wzdrygnęła się ze strachu kiedy jej dusza uderzyła o koszyk, w którym do niedawna leżał męski Opiekun. Wszyscy dookoła niej. Każdy człowiek zapadał w sen. Mężczyźni, kobiety oraz dzieci opadali na kamienną podłogę, niektórzy oparli swe bezwładne ciała o ściany pogrążając się w błogim śnie.

Salartus zgromadzeni dookoła krzyczeli z bólu kiedy ich mięśnie i kości zmieniały swą strukturę tworząc nowe ciała. Ciała ludzi. Nie byli na to przygotowani. Wszak opiekunka mówiła tylko o nimfie. Przerażenie, strach i rozpacz malowały się na każdej z twarzy istot Salartus. Esencja wszystkich zmienionych istot wędrowała pod stopy Merlina. Starzec nie wiedział, co formuje się tuż obok niego, jednak podejrzewał, że to coś wcale nie będzie dobre. Luna wyciągnęła rękę w stronę sformowanej energii pragnąc ją dla siebie. Miała już esencje jednej z adv. To co zostało stworzone przed chwilą było o wiele bardziej potężne, przez co stanowiło o wiele ważniejszy cel.

- Luna pragnie siły płynącej z bycia Salartus. Merlinie, musimy ją jakoś powstrzymać. Uśpij także i ją ! Teraz ! Błagam na mych braci ! Masz przecież ku temu odpowiednią moc.

On jednak nie był w stanie się ruszyć. Nadal będąc w transie skupiony aby ciało Opiekunki pozostało nietknięte. Amure wiedziała, że jeśli puści się Merlina czeka ją los podobny do pozostałych. Całe szczęście, że koło niej była Broo. Na wpół odmieniona nadal ledwo trzymając się na nogach kroczyła w stronę Luny, która koniuszkiem palca dotykała już esencji Salartus. Ten zastrzyk energii był dla niej zbawienny. Nie dzieliła jednak go sama. Siła Salartus drzemiąca w przybyłych tego dnia braciach rozłożyła się pomiędzy Amandę a Lunę. Pragnienie posiadania jej jednak zdecydowanie było większe u pradawnej kobiety. Minęło kilkadziesiąt sekund zanim zdołała wyssać całą moc z Amandy pozostawiając jej ludzkie ciało wykończone na kamiennej podłodze. Luna wyrwała się z swoich więzów i podeszła w kierunku leżącej Amandy. Już szykowała się aby zmiażdżyć leżącego przeciwnika niczym robaka gdy przebudził się Merlin.

- Nie waż się jej tknąć. Powiedział groźnym głosem mężczyzna.

Wszyscy Salartus byli już ludźmi, większość z nich nie żyła lub wpadła w obłęd. Były jednak i takie osoby, które widziały zdarzenia doskonale a nawet cieszyły się ze zmian, które w nich zaszły.

- Nie po to nasi przodkowie zamknęli cię tutaj abyś teraz uciekła z naszej winy. Stanowisz część mnie, choć nie chcesz się do tego przyznać. Nie jesteś mną. Amando przynieś proszę jedno z dzieci, które zasnęło i połóż je obok niej.

Gatti nie mogła uwierzyć co stało się z jej duszą. Stała się ludzką kobietą. Nadal była duchem, nadal też jednak była Gatti była wręcz tego pewna. Melodyjny śpiew wydobywający się z pierścienia, przyciągał jej uwagę. Z ciekawości wzięła go do ręki a ten nie przenik przez nią jak pozostałe przedmioty. Wraz z chwilą włożenia go na serdeczny palec kobieta zniknęła w jego wnętrzu. Jej dusza już na zawsze zespolona będzie z owym przedmiotem.

Amanda posłusznie przyniosła ciało dziewczynki, położyła je tuż obok Luny. Amure cały czas trzymała się Merlina za dłoń zarówno ze strachu o swój los jak i z wyraźnych jego intencji aby nadal dodawała mu siły. Sytuacja w jakiej się znajdowali była wszak bardzo niebezpieczna. Z jej ciała lał się pot. Krople spadały na kamienną posadzkę strumieniami. Łój jaki wydzielała gromadził się tworząc walec przedziwnej substancji.

- Ci z was, którzy chcą przeżyć niech przyniosą mi Lustro, jakie przyniosła ze sobą Branca powinniście kojarzyć ją podczas podróży cały czas chodziła z spuszczoną głową udając, że was nie widzi. Onieśmielaliście ją jako potwory.

Troje mężczyzn ruszyło po przedmiot jaki wskazał im Merlin. Wrócili po kilku minutach niosąc zawinięte w lnianą szmatę duże lustro.

- Postawcie je tuż za dzieckiem, tak aby w zwierciadle odbite było oblicze pradawnej kobiety.

Niegdysiejsi Salartus wykonali również i to polecenie.

- Zaśnij wraz ze mną, zaśnij osłabiona. Dopóki w obliczu lustra nie zobaczysz kobiety, która nosić będzie w sobie znamiona poległych dzisiaj potworów dopóty twa wola będzie mi podrzędną.

Luna jak za dotknięciem magicznej różdżki legła na kamienną posadzkę. Jej wola musiała poddać się woli mężczyzny.

- Amure jesteś już bardzo słaba. Puść mnie.

Opiekunka posłusznie wykonała polecenie. Ze zdumieniem spoglądając na Merlina. Mężczyzna ledwo trzymał się na nogach. Podszedł on do Luny. Przysiadł koło niej. Mówiąc prawie przez sen powiedział ostatnie instrukcje do osób, które przeżyły.

- Strzeżcie Lustra gdyż stanowi on klucz do jej niewoli. Strzeżcie też dziecka, które od tej pory żyć będzie z mocą rasy Salartus. Oby dzień w którym ktoś odważy się nas zbudzić nigdy nie nastąpił.

Merlin wskazał na bryłę powstałą z łoju Opiekunki.

- Zapalcie tą świece. W niej jest zapisane to co dzisiaj zaszło. Póki ona palić się będzie, woda was nie zaleje. Mówiąc ostatnie zdanie zasnął ze zmęczenia.


Samuel

Nie należał On do osób, które łatwo przyjmują do wiadomości fiasko swoich podwładnych. Należało wtedy zrobić jedną z dwóch rzeczy. Zabić podwładnego będąc z nim sam na sam. Bawiąc się nim tak aby przed śmiercią przeprosił nawet za grzechy swojego dziadka. Oczywistą oczywistością był cel takiej śmierci – odrobina relaksu. Można też było zabić delikwenta na oczach pozostałych mieszkańców miasta, tak aby to oni błagali o to aby nie mieć żadnych powiązań z zmarłym.

Nie liczyły się intencje, zamierzenia, plany. Liczyły się tylko wyniki. Samuel uważał, że chyba już nauczył tego swoich podwładnych. Nie ważne co przyniesiecie i zrobicie, jeśli nie wykonaliście powierzonego wam zadania tak jak ja tego oczekiwałem pożrę was na oczach pozostałych.

Jeden z przemienionych w potwora ludzi podał swemu panu kubek z ludzką krwią. Samuel wypił duszkiem całą jego zawartość. Po czym męski Opiekun chwycił jeden z artefaktów jakie należały do niego. Bawiąc się długim lnianym sznurkiem snuł w swej wyobraźni plan ukarania każdego, kto go zawiódł. A zawieli go wszyscy.

Wysłani do milionera strażnicy, nie przynieśli podobnego mu. Połączonego z każdą z ras człowieka. Człowieka, którzy żył gdzieś tam na powierzchni. Człowieka, który miał zsyłane wizje aby zdobył dla niego świeczkę, o którą prosiła mamusia. Zamiast tego, przynieśli wiele materiału do badań. Wśród nich wiele kobiet. Przynieśli też świeczkę i inne ciekawe błyskotki. Nie przynieśli jednak tego człowieka po którego zostali wysłani.

Kruk, Sadesyks i Puryfik, nie znaleźli lustra jakie miało przywrócić do życia jego matkę. On chyba wyraził się jasno kiedy wysyłał ich na misję, że bez Lustra nie powinni się pojawiać w mieście. Fakt, nie pamiętali jego rozkazu, ale wydany rozkaz to rozkaz prawda ?

Przynieśli ze sobą zaś kilkoro Salartus, którzy idealnie nadają się do dalszych eksperymentów. Wśród nich jest Opiekunka, która stanowi wręcz rarytas.

Nie przynieśli jednak lustra.

No dobrze, jest też wśród nich jakaś ludzka kobieta, która wydaje się równie interesująca jak Opiekunka, jednak nie przynieśli Lustra.

Mężczyzna zawijał sznur na swej pięści, powoli zakręcał owalne kółka tworząc coraz grubsze wzniesienie. Tą samą czynność wykonał również i na drugiej dłoni. Dzięki temu trzymał sznur w obu rękach napięty niczym łuk.

- Powiadają, że ten sznur jest tak mocny, że nic nie jest w stanie go zerwać, spalić czy też uszkodzić w jakikolwiek inny sposób.

Samuel odwrócił się do wiszącej na ścianie Cloe, z której z kilku nacięć na skórze sączyła się krew do bali. Tej samej, z której niedawno pomagier napełnił czarę swemu panu.

- Niektórzy z twoich przyjaciół powiadają, że stanowisz klucz do moich problemów. Możliwe nawet, że dzięki tobie nie będę musiał budzić mamy, z jej snu. Ona bardzo chce się obudzić, obiecała mi, że kiedy to zrobi odda mi w władzę to wszystko na górze. Nikt się już nie będzie ze mnie śmiał ani przygadywał. A śmiali się, lubili się śmiać wszyscy, bez względu na wiek rasę i czas.

Jednym pewnym ruchem rąk. Samuel pociągnął sznur w przeciwnych kierunkach. Rozrywając go.

- No proszę, to prawda co o tobie mówili.

Koniec.
 
__________________
Zapomniane słowa, bo nie zapisane wierszem...
Eileen jest offline