Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-08-2010, 23:00   #62
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Terrence Baldrick


W życiu ludzkim są różne momenty, które decydują o wielu sprawach. Ktoś wychodzi z domu o minutę później, niż codziennie i wpada pod rozpędzony samochód. Ktoś inny spóźnia się na samolot, który – jak się okazuje – spada potem w dół i rozbija się w metalowe, poskręcane szczątki. O tym, jak wygląda jego dalsze życie decydują te niewielkie odcinki czasu. Ulotne, jak skrzydła motyla.

Karetki jechały zatłoczonymi ulicami Nowego Yorku przebijając się przez mrowie pojazdów. Czytałeś wycinki z gazet podarowane ci przez anonimowe źródło słuchając, jak kierowca zalewa stekiem bluzg innych użytkowników dróg, jak trąbi klaksonem, jak korzystając z radia wypytuje śmigłowiec o trasę przejazdu. W takim ścisku nawet syrena niewiele pomoże.
Pozostawiłeś mu jego pracę, a sam zająłeś się dokładniejszym czytaniem kserokopii.

- Co jest, kurwa – zaniepokojony głos kierowcy oderwał cię od lektury.

- Ja pierdolę! – usłyszałeś słowa wypowiedziane z przerażeniem. – Gdzie my, kurwa, jesteśmy. To nie jest pieprzony Bronx!

Spojrzałeś prze okno i ze zgrozą musiałeś przyznać rację kierowcy.

Wokół was znikły znajome budynki ustępując miejsca ruinom. Ulica wyglądała, jakby samochód został wyrwany z rzeczywistości, którą znałeś i ciśnięty do jakiejś zrujnowanej przez wielką wojnę metropolii. Z nieba znikło słońce. Przesłaniała je teraz gruba warstwa grafitowych chmur, łyskająca krwistą czerwienią. Czułeś drażniący płuca smród siarkowodoru.



Z osłupienia wyrwał cię przerażający wrzask z tyłu karetki. Odwróciłeś się widząc, jak na małą szybkę, przez którą ochrona mogła zajrzeć do części z przewożonym więźniem, bryzga czerwień krwi.

W sekundę później samochodem zatrzęsło. Tył karetki podskoczył, a potem gwałtownie opadł na koła. Tylna ośka pękła z trzaskiem. Coś zaczęło walić z przeraźliwą siłą z tył. Łoskot i wstrząsy uderzeń szarpały całym samochodem. Czerwień krwi nie pozwalała jednak dostrzec niczego, co działo się w przedziale medycznym.

- Kurwa – wyszeptał kierowca pobielałymi wargami szarpiąc cię gwałtownie za ramię i wskazując coś z przodu auta.

Odruchowo zerknąłeś we wskazanym kierunku i zamarłeś.

To był, kurwa, jakiś koszmar.

Na stercie gruzu pojawiło się COŚ.

Wyglądało jak człowiek w skórzanym uniformie, któremu gigantyczny kolec przebił twarz. Co jednak najwyraźniej nie przeszkadzało mu w kierowaniu się w waszą stronę



W tym momencie tylne drzwi karetki zostały wyrwane z zawiasów. Człowiek z kolcem w twarzy wydał z siebie jakiś dziwaczny, groteskowy dźwięk i ruszył ostro w stronę karetki.
Nagle zawył, niczym obity pies, pochylił się i na czworakach czmychnął w ruiny.

Zza karetki wyszedł Malcolm Brook. Jego ciało pokrywały dziwaczne tatuaże, włosy jaśniały światłem, a z pleców unosiły mu się świetliste wstęgi, niczym dziwaczne skrzydła.

- Oż kurwa! – wydukał z siebie kierowca.

Nagle w jednym z wypalonych okien pojawił się ktoś nowy. Jakaś paskudną gęba.



Tego już było kierowcy za dużo. Stracił nad sobą kontrolę i rzucił się w panice w stronę ruin.



RAFAEL ALVARO


Leżałeś. Tyle mogłeś jedynie zrobić. Leżałeś uwięziony w skorupie ciała a gumowe rurki sączyły ci rożne płyny do organizmu. Tylko te rurki i dreny pozwalały ci żyć.

Życie w tej chwili jawiło się jako piekło. Straszniejsze i stokroć gorsze, niż potrafiłeś sobie wyobrazić.

Leżałeś, uwięziony w skorupie ciała.
Sterta mięcha. Nic niewarta i zbędna.

Maszyny robiły monotonne pik, pik, pik. Strażnicy twego upokorzenia. Bezduszne i bezcielesne. Maszyny.

Znużony ich pracą zasnąłeś.

Obudziłeś się w pustym pomieszczeniu. Odrapane ściany, surowy, szary beton w odcieniach tej ponurej, wilgotnej szarości. Farba ze ścian schodziła niczym skóra z trędowatego. łuszczyła się, niczym żywa tkanka – wylinka węża lub owada.

Słyszałeś zawodzenie wiatru załamującego się w pustych pomieszczeniach.

Łóżko, na którym leżałeś było stare, zniszczone i straszliwie skrzypiało przy najlżejszym poruszeniu ciała. PORUSZENIU! Mogłeś się poruszyć! Już nie byłeś sparaliżowany.

YouTube - Broadcast Yourself.

Gdzieś z wnętrza opustoszałego budynku dało się słyszeć dziwne odgłosy. Jakby czyjś szept. Wyjątkowo głośny szept. Poczułeś także wyraźnie zapach papierosowego dymu.

- Alvaro – zdawał się szeptać ów głos.



dr PATRICK COHEN



Rozmowa z Nash Tharothem rozbiła cię całkowicie. To co ujrzałeś, to co powiedział – to wszystko było przytłaczające.
Czułeś się niczym pył na butach Kosmosu. Nic nie warty. Niezauważalny.

Nie wiedziałeś, co sadzić o tym.. demonie. Jak zrozumieć jego intencje? Czy w ogóle było to możliwe?

Po uspokojeniu nerwów pogadałeś chwilę z doktorem Robbem Sarrenem, który zajmował się Alvaro. Sympatyczny staruszek był mocno przejęty sytuacją, jaka spotkała twojego kolegę. Przez chwile pogawędziliście na tematy związane z kruchą. Ludzką egzystencją i to w jakiś dziwny sposób poprawiło twoje samopoczucie. Może nie chodziło o bądź, co bądź smutny temat, lecz o jego medyczną zwyczajność. Coś, na czym dobrze się znałeś.

Przewiezienie przez pierwszą dobę Alvaro do Nowego Yorku wydawało się być mało rozsądnym pomysłem i szybko z niego zrezygnowałeś zostawiając jednego z policjantów do ochrony.

W fatalistycznym nastroju wsiadłeś w służbowy wóz i ruszyliście z powrotem w stronę Nowego Yorku. W drodze wykonałeś kilka telefonów. Do zespołu. Jess zajęta była przeglądaniem bostońskich akt, a Baldrick nie odebrał. Komórka informowała, że jest poza zasięgiem. To wszyscy. Cały Zespół. Nie wiedziałeś, czy śmiać się, czy płakać.

O dziwo Walentov tez nie odbierała telefonu. A w laboratorium prosili cię o numer zlecenie, którego nie znałeś, bo to Walentov zlecała badania. Cholera. Jak to mawiał Marlon, kolejna kłoda pod nogi.

Kiedy dotarliście do miasta miałeś dziwne przeczucie, że widzisz je po raz pierwszy. Całkowita głupota.



Zadzwoniła komórka. Wydział specjalny. Nowy szef.

- Niech pan słucha, doktorze Cohen. Obu zatrzymanych zabrano przed chwilą do Wydziału Szpitalnego Wiezienia Stanowego. Pokręcona sprawa.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 28-08-2010 o 11:04. Powód: zmiana pisoenki dla Alvaro - wkleilem opomylony link
Armiel jest offline