Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-08-2010, 12:02   #3
Baczy
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
„Im dłużej żyjemy, tym bardziej życie nas zadziwia, pokazuje nam rzeczy których istnienia kiedyś nawet nie podejrzewaliśmy i obala teorie, które uznaliśmy za pewnik. Nasz świat wywraca się do góry nogami, lecz my stoimy. Jesteśmy Łowcami, zostaliśmy stworzeni i wyszkoleni, by dostrzegać to, co ukryte, by pamiętać to, co zapomniane, by wierzyć w to, czego inni nie uznają oraz by robić to, czego inni nie są w stanie zrobić. Ciągle się rozwijamy, a każdy kolejny dzień zmienia cząstkę nas samych. Każde doświadczenie nas umacnia, fizycznie i duchowo. I mimo iż perfekcja nie istnieje, My nieustannie do niej dążymy.”
***

Ryk silnika był nieprzyjemny. Nie przez swoją nachalność, nie przez chęć zagłuszenia wszystkiego wokół, ani również nie przez niebezpieczeństwo, które mógł sprowadzić na swojego Pana. Wszystkie negatywne emocje były spowodowane sytuacją, w jakiej znalazł się Hawk.
Uciekał.

Nie lubił się wycofywać, ani po nieudanej akcji, ani przed odwetem ze strony nieprzychylnych mu osób, był zbyt porywczy i waleczny. Ale jednak lata nauki i zasady wpajane mu przez całe jego życie przezwyciężyły naturę mężczyzny. Niektórzy nazwaliby to instynktem samozachowawczym, chęcią utrzymania się przy życiu, ale on i jemu podobni nazywali to po prostu rozsądkiem. Wszak nie można zawsze wygrywać, grunt to podejmować właściwe decyzje. Inteligencja, wiedza i spokój już nie raz uratowały go przed śmiercią, nie mógł więc nagle się im sprzeciwić.

Zatrzymał się przy ruinach jakiejś rozległej posiadłości. Właściwie, to zostały po niej tylko fundamenty rozciągające się na kilkuset metrach kwadratowych. Umiejscowiona przy drodze, z dala on innych zabudowań, popękany asfalt był prawdopodobnie niewielkim parkingiem, a sam budynek przydrożnym kilkupiętrowym zajazdem. Albo raczej motelem, co mogłoby tłumaczyć brak śladów stacji benzynowej oraz grube fundamenty i ramę pozostałą prawdopodobnie po neonie, leżącą teraz na ziemi przed byłym wejściem.

Jedynie część południowej ściany sięgała dwóch metrów, i to za nią zatrzymał się Łowca. Był na tyle daleko, że mógł sobie pozwolić na dokładniejsze opatrzenie rany. Zdjął płaszcz, kamizelkę kuloodporną i koszulę, odwiązując prowizoryczną opaskę uciskową. Kula przebiła lewe ramię na wylot, na szczęście. Operacje na samym sobie nie były najmocniejszą stroną Hawka. Dość, że musi samemu zaszyć dziury z obu stron. Nie było to łatwe, ale dzięki buzującej jeszcze adrenalinie, udało się połatać rękę. Jeszcze tylko założyć opatrunek, i gotowe. To pół godziny nie mogło być uznane za stracone.
Przed wyjazdem obejrzał jeszcze kamizelkę. Czuł, że kilka razy oberwał, był jednak ciekaw dokładnej liczby trafień. Naliczył ich pięć. Niewiele, jak na taką jatkę. Cud, że żadna nie przebiła się przez stary ochraniacz. Był już w takim stanie, że nie było sensu go zakładać, tylko niepotrzebnie się spoci. Zostawił kamizelkę pod murem, przysypaną piachem, nawet nie rzucała się za bardzo w oczy.

***

Który to już dzień jazdy? Nie ważne, szczęśliwi czasu nie liczą, a reszcie też to nic nie da... Tak sobie myślę, czy dobrze zrobiłem, przyjmując to zlecenie? Może powinienem po prostu wynieść się z miasta i zostawić starego Kahrama z jego problemami? Kastela nie dadzą tak łatwo za wygraną, i mimo iż zapłata była hojna, może się okazać, że nie zdążę wydać nawet kapsla. To może być moja ostatnia robota, wiedziałem o tym, a mimo wszystko, zgodziłem się...
Dlaczego?
...
A dlaczego On wyjechał? Ze starości? Chciał spokojnie przeżyć ostatnie lata? Spadła jego wydajność fizyczna i umysłowa? Nie wiem, i wątpię, żebym kiedykolwiek się dowiedział. W końcu nie na wszystkie pytania dostajemy odpowiedzi. A już na pewno nie na te, na których nam zależy.




***

Brahmin City. Urocze miasteczko. Uroczy mieszkańcy.
Na tyle rozsądni i dbający o swoje życie, żeby zadbać o swoje bezpieczeństwo. Na tyle ograniczeni i bez fantazji, żeby nazwać osadę gatunkiem bydła. Tworzą zamkniętą, nieomal samowystarczalną społeczność i gardzą przybyszami.
Urocze miejsce.

***
Strażnicy przy wewnętrznym murze nie byli zbyt spostrzegawczy. Bez trudu można było wnieść do wewnątrz rewolwer lub kilka noży. Ale wyglądali i zachowywali się groźnie, a dla większości przybyszów i miejscowych to starczało.
Hawk zdecydował się nie igrać z mieszkańcami tego cudownego przybytku i oddał im strzelby, rewolwer, trzy z czterech noży (ostrze ukryte pod wysoką cholewką zostawił, tak na wszelki wypadek) oraz dość oryginalną włócznię. To wszystko, wraz z motocyklem, zostawił trójce tubylców, zabierając ze sobą tylko plecak. Nikt w tej mieścinie nie chciał kłopotów z przybyszami. W ogóle nikt tutaj nie chciał przybyszów, ale jeśli już jakiś się pojawia, nie powinni mu robić problemów ani tym bardziej okradać go. Każda uzbrojona osoba to potencjalny członek gangu, a że broń nosiła większość ludzi w obecnym gówniany świecie, każdy mógł sprowadzić na nich nieszczęście.

Knajpa była jedynym miejscem, gdzie można było odpocząć. Nie mógł tu liczyć na dobre piwo, ale twarde krzesło będzie miłą odmianą od siedziska choppera.
Wszedł do środka i zaczął lustrować pomieszczenie. Gęsty dym tytoniowy nie przeszkadzał mu, sprawiał tylko, że jego sylwetka nie była tak wyrazista. Posępna, spokojna muzyka również była mu obojętna, była zbyt delikatna, żeby zniekształcić rozmowy obecnych. To wszystko było tutaj na takiej samej zasadzie, jak ludzie czy przedmioty. Można je swobodnie zignorować, zupełnie jakby ich tu nie było. Można zapomnieć o ich istnieniu, skupić się tylko na tym, co nas interesuje i tylko to dopuszczając do naszych uszu i oczu, do nozdrzy i skóry.

- Piwo- rzucił krótko do barmana, zdejmując kaptur i kładąc na ladzie kilka kapsli. Musi się ich zacząć pozbywać.
Barmanowi widocznie podobała się zwięzłość przybysza, bowiem napełnił kufel bez zrzędzenia. Hawk skinął głową i udał się w upatrzony już kąt, najsłabiej oświetlone miejsce w barze. Usiał wygodnie, położył plecak na podłodze owijając paskiem kostkę, i odprężył się, wyłączając wszelkie zmysły. Odciął się od tego całego gówna, w które zmienił się Świat.
A mogło być tak pięknie, gdyby nie chciwość i kurestwo ludzkiej rasy... Widział piękno natury, widział cuda architektury i sztuki... Widział to wszystko, co jest przeciwieństwem obecnej rzeczywistości i wiedział, że tak kiedyś wyglądały Stany Zjednoczone Ameryki. A teraz niektórzy zapomnieli nawet tej nazwy.

Otworzył oczy i powrócił do karczmy, oczyszczając myśli ze wspomnień miejsca, w którym ludzie żyją jak dawniej. Widział je gdy miał jakieś 6 czy 7 lat, ale pamięta wszystko bardzo dokładnie. To miejsce gdzieś tam jest...
Czyżby On właśnie tam wyjechał? Czyżby chciał szukać tego mitycznego miasta, które przecież jednak istnieje, był tam, widział, słyszał i czuł.
Wyrzucił to z głowy, i skupił się na zbieraniu informacji. Może i on zacznie szukać? Może warto poświęcić temu ostatnie chwile życia? Nie, nie teraz. Wiedział, że nie może teraz o tym myśleć, to zbyt mocno rozprasza jego umysł.

Upił łyk piwa, pobudzając tak niedoceniany przez wszystkich zmysł smaku. Gdyby ten zmysł miał twarz, ta zapewne wykrzywiłaby się teraz w grymasie niezadowolenia. Piwo było ohydne, a jedynym jego plusem była temperatura. Nie wrzało.
Ledwo wyczuwalna goryczka zniknęła tak szybko, jak się pojawiła, powodując niedosyt. Piana, tak bardzo lubiana przez mężczyznę, która wiele mówi o napoju, była wielkim nieobecnym w kuflu. Prawdopodobnie nawet siki pienią się dłużej, i chwała im za to. Można je dzięki temu łatwo odróżnić od farbowanej wody, nie trzeba nawet wąchać.
Rozejrzał się dyskretnie po sali, upijając kolejny, niewielki łyk, wyłapując tę nutkę goryczy dzięki której nazywano tę ciecz piwem. Barman rozmawiający niechętnie z jakimś murzynem. Uchował się, rodzynek. Pijaczyna, próbujący zatopić smutki w marnym piwie. Będzie mu trudno.
Ale, swoją drogą... Co może smucić mieszkańca takiego miasteczka? Pracę ma, tutaj wszyscy mają jakieś obowiązki, dzięki temu są w stanie utrzymywać swoją niepodległość. Żona dała komuś innemu? Może, chociaż niewiele jest obecnie kobiet, które się nie sprzedają. W końcu to towar, który przez kilkanaście lat się nie zużywa, a klient często wraca po więcej. Seks to jedna z niewielu przyjemności, jakie pozostały ludziom, których nie rajcuje napadanie i zabijanie innych. Nie ma kin i teatrów, koncertów ani zawodów sportowych. Przeżycie zajmuje ludziom zbyt dużo czasu i zabiera zbyt dużo sił, a szarość ulic i własnego mieszkania przytłacza ich i wpędza w depresję.

Zamrugał powoli i obserwował dalej. Grupa ludzi. Nie wyglądali na strażników, tamci wszyscy mięli strzelby, a u niektórych z tych tutaj widać było tylko broń krótką. Gangsterzy, albo ochroniarze kobiety, wokół której wszyscy byli zgromadzeni. Wyłapał ledwo zrozumiałe słowa barmana i przeniósł wzrok na jego usta. Opowiadał właśnie czarnuchowi o sytuacji w mieście i o owym gangu.
Eric. Springfield. Rika.
Kodował wszystko w pamięci.
Jakiś młodzieniec siedzący nieopodal wspomagany przez kolegów, próbował przełamać strach i zgłosić się do Riki.
- Ale co mam powiedzieć?- stremowany spytał kolegów.
- No podejdź i powiedz, że chcesz dołączyć do Los Diablos i pomóc im skopać tyłki tych chujów ze wschodu, i tyle, zaczną Ci zadawać pytania, jak innym. Czego się kurwa boisz?
Los Diablos.
Dobry informator musi mieć nie tylko umiejętności, ale i szczęście. Po chwili chłopak zdecydowanie stał i ruszył w kierunku gangu. Zuch.
Pojawił się jednak inny młodzieniec, który od razy wydał się Łowcy podejrzany. I nie chodziło o oryginalny ubiór, obecnie każdy nosił, co chciał, i nikomu to nie przeszkadzało. Łachy czy garnitur, co za różnica? Ważne żebyś nie pyskował i umiał przetrwać w "prowizorycznych miasteczkach", jak i poza nimi. Podejrzane było jednak to, że przysiadł się akurat do niego. Człowiek, który siada w kącie baru nie szuka raczej towarzystwa, nie chce się nikomu zwierzać ze swoich problemów i raczej nie ma ochoty, żeby ktoś zasłaniał mu widok ściany naprzeciwko. Jeśli się dosiadł, to musi mieć w tym jakiś interes, a interesy na obcym terenie mogą być niebezpieczne.
Chłopak bezpardonowo dosiadł się, przynosząc dwa kufle piwa i stawiając je na stole. Wlał w siebie jednym haustem pół litra cieszy i odsapnął głęboko. Łowca cały czas próbował wyczytać z młodzieńca, czego od niego chce, i udało mu się to. Starał się nie okazywać zaskoczenia. Dźwięk odciąganego cyngla jednego ze starszych modeli rewolweru. Zapewne załadowany pociskami dum-dum kalibru .44. Z takiej odległości nie pomogłaby kamizelka, nawet, gdyby nie zostawił jej po drodze i gdyby nie była podziurawiona. Wiedzieli, że Hawk nie nosi ciężkich pancerzy, więc uznali, że to wystarczy. W sumie, mieli rację.

- Pozdrowienia zza grobu od Kasteli, Hawk - wysyczał cicho młodzieniec, którego twarz wykazywała zarówno determinację, jak i strach.- A teraz rączki na stół i wychodzimy stąd. Tylko bez gwałtownych ruchów.
Łowca, wiedząc, że nie znajduje się w najlepszej sytuacji, położył obie dłonie na blacie i pochylił się w stronę rozmówcy, świdrując go błękitnymi oczyma. Starał się zachować spokój, w końcu nie raz już był w poważnych tarapatach, nie było się czum podniecać.
Był pod wrażeniem, że znaleźli go tak szybko. Nie spodziewał się tego, niestety stracił chwilowo czujność, i teraz może nie mieć czasu, żeby tego pożałować. Nie mógł się jednak poddawać, w końcu jego przeciwnik był zwykłym nowicjuszem z bronią w ręku, rozkazem dudniącym w głowie i przestrachem w sercu. To nie była sytuacja bez wyjścia.

- Jak myślisz, co Ty tu robisz? Hm?? Podpowiedzieć Ci?- mężczyzna mówił cicho, tak by ograniczyć ilość podsłuchujących oraz by zagęścić atmosferę. Ludzie nie lubią, gdy się do nich szepcze, źle to znoszą.
Napastnik, jak się można było tego spodziewać, był kompletnie skołowany zaistniałą sytuacją. Spodziewał się raczej popisu siły ze strony Łowcy. Łowcy, który teraz był zwierzyną. Ale tylko tymczasowo.

- Przysłali Cię tutaj, bez wsparcia. Pewnie wielu samotnych błąka się po innych miastach szukając mnie. Pomyśl... Wiesz przecież chyba, co zrobiłem z Księciem i jego sługusami? Nie myślisz chyba, że jeden człowiek, i to tak młody, jak ty, mógłby mnie zaskoczyć i zabić? Czekają, aż zginiesz, aż stracą z Tobą kontakt i przez to wyśledzą mnie. Jesteś tylko przynętą. Nie wierzą w ciebie, i wiesz co? Słusznie. Myślisz, że uciekając przed rodziną Kasteli pozwoliłbym sobie na siedzenie zupełnie bez broni w barze, czyli miejscu, w którym zaczyna się szukać zbiega, gdybym był tu sam? Widzisz tamtą grupę? - wskazał palcem na gang Riki. Postanowił wykorzystać informacje, które zdobył odkąd tu wszedł.

- To tutejszy gang, Los Diablos. Oni trzęsą tym miastem i okolicami. Tamta babka to Rika, ich przywódczyni i moja szefowa. Już kiedyś współpracowaliśmy razem, i z otwartymi ramionami przyjęła mnie ponownie. Rozejrzyj się jeszcze raz- wszyscy mają Cię na oku. Czekają na Twój błąd, na jeden fałszywy ruch.- mężczyzna stojący przy wejściu właśnie wypchnął za drzwi jakiegoś starca. Jeden z gangerów podszedł do wykidajła.

- O, patrz teraz- powiedział Hawk, mając nadzieję na pokaz siły i władzy członka Los Diablos. I tak się stało, szczupły mężczyzna ze strachem wycofał się, skarcony przez osiłka.- Oni tu rządzą, również w tym barze. Dam Ci jednak szansę. Możesz wyjść i pojechać dalej, zapominając o tym, że mnie tu spotkałeś. Bo jeśli nie, zginiesz. Los Diablos nie znają litości...- powoli sięgnął po swoje niedopite jeszcze piwo i zaczął je sączyć, czekając na ruch chłopaka.

Przemowa wyraźnie dała chłopakowi do myślenia. Może nawet opuścił lekko broń, proces myślowy mógł pochłaniać zbyt dużo energii, żeby mógł jednocześnie trzymać rewolwer prosto, jednak nie można było ryzykować. Zapatrzył się na chwilę w pusty kufel, pewnie teraz przydałoby mu się ponownie wsparcie wodnistego "trunku". Przez moment Hawk chciał podsunąć mu swój nietknięty kufel, jednak ludzie po alkoholu robią różne dziwne i głupie rzeczy. A dzieciak musiał wybrać dobrze. Musiał stąd odejść.
Na skroni chłopaka pojawiła się strużka potu. Spojrzał ponownie na Łowcę i niemrawo odezwał się.

- To może... Może chciałbyś się dogadać?
Chciwy. Jeszcze będzie chciał coś na tym zyskać. Ale jeśli ma się obejść bez ryzyka i rękoczynów, mężczyzna musiał się zgodzić.
- Dobra. Masz jakieś konkretne propozycje?
- Daj mi jakąś broń. Albo amunicję. Dużo amunicji.
- Mam półautomatyczną strzelbę powtarzalną, magazynek na siedem naboi, na na krótki i średni zasięg- zabójcza
- przemilczał fakt, że nie miał nawet okazji sprawdzić, czy działa.
- N-no dobra... to... Umowa stoi?- zająknął się chłopak.
Strzelba za życie. Przeciętny człowiek uznałby to za dobry układ, jednak Hawk zdawał sobie sprawę, że mógł uniknąć tej sytuacji, przez co nie był zadowolony z zakończenia sprawy.
- Umowa stoi.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline