Przeszukali „przystań szczurków” na tyle, na ile przy słabym blasku pochodni noszonych przez Nydiana i Draholta byli w stanie. W końcu Draholt usiadł i w mrok okalający głębokie czeluści pomknęła pieśń. Pieśń, która echem odbijała się od skalnych stalaktytów i żlebów ścian. Piękna i kojąca. Pozostali śmiałkowie, na których śpiew miał jakby uspakający wpływ, już bez poprzedniej nerwowości rozglądali się po obozowisku. Vallan znalazł solidny drąg, którym można by było badać dno rzeki podziemnej a Nydian odkrył, że z obu końców łódź jest uwiązana solidnymi linami. Jeden koniec liny niknął w mroku, gdzieś na rzece a drugi koniec liny przywiązany był do skały na brzegu na którym byli. Łódź zatem nie służyła tak naprawdę do żeglugi a była jedynie prymitywną odmianą przeprawy promowej. Gdzieś więc na drugim brzegu istnieć mogła druga, podobna strażnica…
Pieśń płynęła w mrok i po dłuższej chwili Draholt dostrzegł delikatne pasma mocy, wibrującą magicznie aurę, która krwawym całunem sączyła się z oręża odnalezionego przez Ronira. Nie mogło być wątpliwości, miecz był magiczny. Draholt śpiewał a w tym czasie jego kompani powoli lokowali się w łodzi. W końcu uczynił to i sam bard, świadom tego, że pozostanie na brzegu nie będzie najlepszym z jego pomysłów.
Wywlekli łódź na sam brzeg zanurzając buty w lodowatej, krystalicznie czystej wodzie. Wskoczyli do łodzi napinając niknącą w mroku linę i ciągnąc się do miejsca, gdzie była umocowane. Różne rzeczy można było powiedzieć o „szczurkach” ale pomysłowości odmówić im nikt nie był w stanie. Łódź płynęła w mrok wyławiając blaskiem dzierżonej przez Nydiana pochodni kolejne ciekawostki w postaci roztrzaskanej tratwy, nagiego szkieletu jakiegoś wielkiego niczym koń zwierzęcia czy skał noszących ślady wielkich szponów. To musiał być niebezpieczny akwen i myśl o tym nie dawała im spokoju przez całą drogę. W końcu jednak dostrzegli drugi brzeg. A raczej dwie pochodnie zapalone nad wylotem korytarza z którego wyłaziły właśnie bliźniaczo podobne do „szczurków” istoty. Były swobodne, nie spodziewały się niczego złego. Coś do siebie „szczekały” w tym swoim chrapliwym, gardłowym języku. W końcu zwrócili się do łodzi, która w wyniku błyskawicznego zgaszenia pochodni w wodzie, niknęła w mroku.
- Heere Ha? Trure ma se? Hre Hre Hre! – zaszczekał jeden a pozostałe odpowiedziały
“hre, hre, hre” szturchając się jakby w śmiechu z dobrego żartu. Być może naprawdę żartowały.
Ci, którzy nadpływali do nich na łodzi pewni byli, że niebawem przestanie im być do żartu…
.
================================================== =
Proszę o 3d20, jako wynik osobnych rzutów, oraz o informację kto gdzie siedzi na łodzi. Ustalcie to tak, by nie wyszło, że wszyscy na rufie
.