Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-08-2010, 20:50   #12
Gob1in
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
"Skurwiel..." - pierwsza świadoma myśl zaatakowała budzący się z letargu mózg.
"Napiłbym się czegoś..." - kolejna, zwróciła jego uwagę na dokuczające pragnienie. Fakt - przydałoby się wlać w siebie coś mocniejszego. Byle dużo.

Polegając na swojej paranoidalnej osobowości odczekał jeszcze jakiś czas, nie otwierając oczu, za to przysłuchując się otoczeniu. Na pierwszy rzut oka, a raczej ucha, nic mu nie groziło, więc zdecydował się ujawnić wrogiemu światu swój stan przytomności. Nie dostał w pysk od jakiegoś oprawcy, więc coś na kształt uśmiechu wypłynęło mu na usta. Spierzchnięte usta.
- Pić... - wymamrotał. Jednak zawartość celi nie dawała szans na uczynieniu zadość tej potrzebie. - Skurwysyn... - zrezygnowany Rusty znowu wrócił do ubliżania nieznanemu bliżej napastnikowi, dzięki któremu znalazł się w tym... więzieniu?
- Kurwi syn... - zakończył listę zalet nieznajomego i usiadł na pryczy. Potrącona ruchem kupka ubrań spadła na ziemię z głośnym "kłap" wydanym przez ciężkie buciory. Rusty zaobserwował z pewnym zdziwieniem, że zostawili sznurówki, aczkolwiek ich stan, a właściwie to, że każda składała się z tuzina, albo i więcej krótkich kawałków sznurówek (każdy w innym kolorze, a jakże by inaczej!) połączonych ze sobą supełkami - mogło wydać się ludziom, którzy zawiadują tutejszym przybytkiem, że więźniowi i tak nie uda się nimi zrobić sobie krzywdy.
"Ha! A gdybym je połknął i się udławił?" - wykombinował sprytnie, ale wywołaną tym drobnym sukcesem wesołość zdławiła myśl, że za tym wszystkim mogą stać mutki.
- Nieee... Już bym gryzł glebę. - Pocieszył się, chociaż niepewność została. Rozejrzał się czujnie po otoczeniu.

Cele oddzielone od siebie kratami. W tej po prawej był mężczyzna, u którego dostrzegł znajome spojrzenie. Znajome, bowiem wiele razy patrząc w lustro widział podobnie rozbiegane oczy brodatego gościa wietrzącego wszędzie podstępy nieprzyjaznego świata. Znał to z autopsji.

Dobra, czas na lewą stronę. Znowu jakiś koleś, trochę poobijany, poza tym niczym właściwie się nie wyróżniał - no, może poza debilnym pomysłem noszenia skórzanej kurtki na gołym torsie. Podpinka podpinką, ale odparzenia od ocierającej się o ramiona katany nie były niczym przyjemnym. Wiedział o tym dobrze - w końcu sam nosił miękko wyprawione skórzane spodnie, ale to, co dla faceta najważniejsze chronił przynajmniej gaciami (a dla ścisłości - bokserkami, które przy okazji chroniły przed otarciami również uda). Dziwny trep.
Miał już przerzucić uwagę na celę naprzeciwko, gdzie dostrzegał poruszającą się stertę ubrań, niechybnie okrywającą kloszarda ("albo kogoś, kto chce być do niego podobny..." - podpowiedział mu wewnętrzny głos, nieomylnie rozpoznający wszystkich potencjalnych wrogów), kiedy kątem oka dostrzegł, że nieznajomy wyciąga z kieszeni portfel.
"Dziwne - mój ktoś skubnął..." - zanotował w pamięci, natomiast brak tej nędznej resztki gambli, jaka mu pozostała, stwierdził chwilę wcześniej. Takie czasy, kiedy po przebudzeniu najpierw szukasz broni, flaszki i fajek, a potem portfela. Dokładnie w tej kolejności.

Rozglądając się, zdołał naliczyć jedenaście osób zamkniętych w celach. Pełen tuzin, doliczając czworonoga. I wszyscy, poza tym ostatnim, popatrywali na pozostałych spode łba, co mogło świadczyć o tym, że trafili tu w równie wesołych okolicznościach, jak Rusty.

- Tylko gdzie, do diabła, tak naprawdę jestem? - rzucił pod nosem całkiem istotne pytanie i podniósł wzrok na ładującego się do pomieszczenia trepa w mundurze. Szeryf, psia jego mać. A czego on się czepia i trzyma w celi spokojnych ludzi? Fakt, że to określenie nie dotyczyło pozostałych, bo z natury obcym nie ufał, ale siebie uważał za przynajmniej przyzwoitego człowieka. Zwykle przyzwoitego...
"Ha! Podziękowania - a całuj mnie w dupsko, łysy trepie!" - kolejna uwaga pod adresem tutejszego stróża prawa przemknęła w przestrzeni pomiędzy uszami Rusty'ego. A ostrzeżenia co do promieniowania skwitował wzruszeniem ramion. Dotąd zawsze ufał wewnętrznemu systemowi ostrzegawczemu i jeszcze się na tym nie przejechał. Dlaczego miałoby być teraz inaczej?

Łysy skończył, uwolnił zgraję przetrzymywanych w areszcie ludzi i wyszedł, nim wytoczyli się z cel. Fakt, że czynili to niechętnie, jakby spodziewając się podpuchy, został przez Rusty'ego odnotowany jako przejaw zdrowego rozsądku, jednak on podreptał w stronę drzwi, za którymi zniknął szeryf, bez zbędnej zwłoki. A nuż ktoś podpierdzieli jego fanty?
I tak, zupełnie niewinnie, spróbował podejrzeć leżące na biurkach gazety - byle okiem rzucić i już. Szczególnie interesowała go data wydania... Na jednym z biurek dostrzegł trzy kolejne wydania gazety codziennej, tylko...
"Taa - to będzie jakieś... 34 lata wstecz, jak w pysk strzelił! Co tu, kurna, jakieś muzeum urządzili? Skansen chromolony? A może jakiś miłośnik starej prasy tu urzęduje?"

Miłośników było dwóch, w dodatku uzbrojonych w giwery. Rusty przyjrzał się im, osłaniając oczy przed promieniami słońca (musiało być wczesne popołudnie), jednak postanowił ich zignorować i nieśpiesznie ruszył w kierunku leżącej w rządku obok innych na małym betonowym placu kupki klamotów, na której wierzchu znajdował się jego wysłużony stalowy hełm. Przynajmniej łatwo było poznać.
W drodze do stuffu poczuł coś jakby niepokój, niewytłumaczalne drżenie gdzieś w jamie brzusznej. Znał to uczucie, bo często towarzyszyło mu w trakcie wędrówek, zwykle na terenie szczególnie mocno dotkniętym wojenną zawieruchą.
- Przynajmniej co do promieniowania nie kitowali... - mruknął, schylając się po fanty. - Tylko, że tutaj jest tego aż nadmiar... - Istotnie, organizm Rusty'ego dawał do zrozumienia, że poza promieniowaniem jądrowym, tak częstym w okolicy zniszczonej przez atom, w pobliżu znajduje się źródło innego cholerstwa.
"Może nadają audycje "Dzień Dobry, Ameryko!" tego pajaca, Bergsteina, czy jak mu tam było. W każdym razie dają popalić." - analizował, sięgając w poszukiwaniu papierosów. Przy okazji sprawdził, czy wszystko jest. Było, z tym, że oberżnięta dubeltówka z wygładzoną przez lata drewnianą kolbą została przez kogoś rozładowana. Amunicji jednak nie brakowało.

Rusty pozakładał na siebie to, co zwykle miał przy sobie, nie ruszając jednak plecaka, i z lubością zaciągnął się dymem z prawdziwego Lucky Strike'a, odpalonego za pomocą zdezelowanej i nieco pordzewiałej benzynowej zapalniczki. Właściwie to, czym była napełniona to z pewnością nie było benzyną do zapalniczek, a zapach przypominał naftę, czy coś, jednak dało się tym fajki odpalić, a nieco nieprzyjemny zapach znikał po kilku zaciągnięciach.
"Żeby to największa nieprzyjemność w życiu była, to dałoby się wytrzymać..." - zwykł mawiać Rusty.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline