Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-08-2010, 13:40   #11
Zak
 
Zak's Avatar
 
Reputacja: 1 Zak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znanyZak wkrótce będzie znany
-„Świadomość to suka...”- pomyślał podnosząc się powoli do pozycji siedzącej. Ból głowy, który właśnie urządzał sobie imprezę w jego głowie był nie do zniesienia. Nie czuł się tak nawet po „degustacjach” wyrobów jego czerwonoskórego przyjaciela jakiś czas temu. Pomieszczenie w którym się znajdował wyglądało na jakiś brudny, stary areszt. Rozejrzał się po celi i nie zauważył nigdzie swojej torby i broni. Poklepał się po wszystkich kieszeniach, które też okazały się puste.

-Pysznie... A tak mi się chce palić...

King wstał starając się utrzymać równowagę, która została zachwiana przez kolejną falę bólu głowy i ścisk w żołądku. Oparł się rękami o kratę i dostrzegł, że nie tylko on znajdował się w celi. Oprócz jego klitki zajętych było 10 innych przez ludzi najróżniejszego pokroju.
Mężczyzna cały czas zastanawiał się o co w tym wszystkim chodzi, czemu znalazł się w celi i skąd wziął się ten kurewski ból głowy.
Ostatnią rzeczą jaką pamiętał- a przynajmniej tak mu się wydawało- Był ten pajac, Jonasz... Gdy tylko o nim pomyślał przemknął wzrokiem po osadzonych jeszcze raz, by w końcu trafić na niego. Był prawie pewien, że to on, jednak z tego co pamiętał, facet którego spotkał miał inną fryzurę. W okolicy nie ma raczej zakładu fryzjerskiego...

W końcu pojawił się jakiś łysy facet, podający się za szeryfa. King z początku nie interesował się tym co mówi, dopóki nie wspomniał o leżącym na północ „mitycznym mieście na S...”. Był to dowód na to, że jest już blisko swojego celu, tylko co dalej? Cały czas kierował się w kierunku Sedony, nie wiedząc jednak co zrobi, gdy się już tam znajdzie.
Ze słów szeryfa wywnioskował, że dokuczliwy ból głowy jest efektem skażenia doliny, która z czasem zaczyna działać jak narkotyk. Na ostatnie słowo twarz Kinga przyjęła nienaturalny dla niego wyraz. Chyba można nazwać to uśmiechem.
Jedyną rzeczą, którą wypowiedział łysy i która cieszyła Kinga był fakt, że jego rzeczy były nienaruszony i gotowe do odebrania. Trochę go to zdziwiło. Rzadko w tych czasach trafia się na taką „uprzejmość”. W normalnych okolicznościach mógłby co najwyżej powspominać o swoich fantach.
Szeryf zasugerował także drogę, która jakoś nie przypadła Kingowi do gusty, obejście doliny to nie jednodniowa wycieczka, a on chciał jak najszybciej zobaczyć to pieprzone miasto. Zasugerował też szybki wyjazd, na King nie zwrócił uwagi.

Gdy drzwi do jego celi się otworzyły ruszył z resztą wypuszczonych w kierunku wyjścia. Widząc, że za nim idzie facet podobny do tego, którego spotkał na szlaku zwolnił kroku, aby się z nim zrównać.

-Więc...- zaczął- Możesz mi powiedzieć co się do cholery stało?
-O co ci chodzi?
- zapytał z wyraźnym zdziwieniem
-Szedłeś za mną. Na pewno coś widziałem.
-Stary... Zupełnie nie wiem o co ci chodzi. Nie znam cię.
-Spotkaliśmy się na szlaku, nazywasz się Jonasz Eppes, a przynajmniej tak się przedstawiłeś.
- powiedział wyraźnie zmieszany.
-Jonasz? Tak się nazywa mój brat. Ja jestem Gary. Brata nie widziałem od jakiegoś czasu.- powiedział lekko rozbawiony i zdziwiony tą sytuacją.

King chciał jeszcze coś powiedzieć, ale nie mógł nic z siebie wydusić. Nie miał pojęcia o co chodzi. Facet jest tak samo ubrany, ma te same rysy twarzy, jest tak samo poharatany, od Jonasza różni go tylko fryzura. Zbiegi okoliczności się zdarzają, jednak coś takiego nie mogło być zwyczajnym przypadkiem. Coś jest nie tak...

-”Coś kombinują... Chcą mnie dorwać. Pewnie przez tych gangerów... Chcą mnie zmiękczyć psychicznie, poznęcać się... Potem dojadą mnie jak będę spał!”- King przyspieszył kroku, starając się uspokoić oddech. Nie wiedział ile czasu był nie przytomny, może kilka godzin, może kilka dni. Wiedział, że takie chore sytuacje nie działają na niego za dobrze. Musiał wziąć leki, żeby się uspokoić.

Przechodząc przez pomieszczenie „biurowe” zauważył wiszącą na tablicy mapę. Podszedł do niej i odszukał krzyżyk, który oznaczał położenie Sedony. Tak jak szeryf mówił cała dolina był skażona i większość obszarów oznaczona była jako „śmiertelne”. Przypatrując się dokładniej zauważył, że pomiędzy dwoma dużymi czarnymi strefami znajduje się jaśniejszy przesmyk. Mapa nie miała skali, więc ciężko było określić rzeczywistą wielkość tej ścieżki.

-”Może warto jednak spróbować”- pomyślał i ruszył w kierunku wyjścia.

Światło dnia lekko oślepiło mężczyznę, który odruchowo przysłonił na chwilę oczy ręką. Czuł się trochę jak szczur, któremu w końcu udało się wydostać z szamba. Podszedł do swoich rzeczy i natychmiast zaczął grzebać w torbie. Po chwili wyciągnął mały, plastikowy słoiczek, z którego wyciągnął jedną tabletkę. Szybko ją połknął i popił wodą z manierki.
Sprawdził czy wszystkie rzeczy są w torbie i przeliczył amunicję. Gdy upewnił się, że wszystko się zgadza, pozbierał rzeczy, przeładował broń i podszedł do szeryfa.

-Mówiłeś, że cała dolina jest skażona.
-Tak mówiłem.

-A co z tym przesmykiem niedaleko samej Sedony. Na mapie wygląda bezpiecznie.
-Możliwe, jednak nikt nigdy nie sprawdził tej drogi. Widzisz, my lubimy nasze życie, nie chcemy ryzykować jego utraty, żeby przekonać się czy jakieś skróty są bezpieczne.
-Tylko pytałem...
-Już wam mówiłem. Na waszym miejscu bym się stąd szybko ulotnił.

King odszedł i usiadł na niewielkim, zniszczonym murku. Wiedział, że samotna wyprawa przez ten przesmyk może być niebezpieczna, zwłaszcza, że nie ma żadnej mapy okolicy. Nie sądzi też, żeby szeryf chciał oddać swoją ot tak. Uznał, że lepiej będzie poczekać, aż wszyscy, którzy byli zamknięci się pozbierają. Może któryś z nich będzie miał jakiś transport i będzie na tyle miły, żeby podrzucić go chociaż kawałek, lub też będzie szedł pieszo w kierunku Sedony.
 
Zak jest offline  
Stary 28-08-2010, 20:50   #12
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
"Skurwiel..." - pierwsza świadoma myśl zaatakowała budzący się z letargu mózg.
"Napiłbym się czegoś..." - kolejna, zwróciła jego uwagę na dokuczające pragnienie. Fakt - przydałoby się wlać w siebie coś mocniejszego. Byle dużo.

Polegając na swojej paranoidalnej osobowości odczekał jeszcze jakiś czas, nie otwierając oczu, za to przysłuchując się otoczeniu. Na pierwszy rzut oka, a raczej ucha, nic mu nie groziło, więc zdecydował się ujawnić wrogiemu światu swój stan przytomności. Nie dostał w pysk od jakiegoś oprawcy, więc coś na kształt uśmiechu wypłynęło mu na usta. Spierzchnięte usta.
- Pić... - wymamrotał. Jednak zawartość celi nie dawała szans na uczynieniu zadość tej potrzebie. - Skurwysyn... - zrezygnowany Rusty znowu wrócił do ubliżania nieznanemu bliżej napastnikowi, dzięki któremu znalazł się w tym... więzieniu?
- Kurwi syn... - zakończył listę zalet nieznajomego i usiadł na pryczy. Potrącona ruchem kupka ubrań spadła na ziemię z głośnym "kłap" wydanym przez ciężkie buciory. Rusty zaobserwował z pewnym zdziwieniem, że zostawili sznurówki, aczkolwiek ich stan, a właściwie to, że każda składała się z tuzina, albo i więcej krótkich kawałków sznurówek (każdy w innym kolorze, a jakże by inaczej!) połączonych ze sobą supełkami - mogło wydać się ludziom, którzy zawiadują tutejszym przybytkiem, że więźniowi i tak nie uda się nimi zrobić sobie krzywdy.
"Ha! A gdybym je połknął i się udławił?" - wykombinował sprytnie, ale wywołaną tym drobnym sukcesem wesołość zdławiła myśl, że za tym wszystkim mogą stać mutki.
- Nieee... Już bym gryzł glebę. - Pocieszył się, chociaż niepewność została. Rozejrzał się czujnie po otoczeniu.

Cele oddzielone od siebie kratami. W tej po prawej był mężczyzna, u którego dostrzegł znajome spojrzenie. Znajome, bowiem wiele razy patrząc w lustro widział podobnie rozbiegane oczy brodatego gościa wietrzącego wszędzie podstępy nieprzyjaznego świata. Znał to z autopsji.

Dobra, czas na lewą stronę. Znowu jakiś koleś, trochę poobijany, poza tym niczym właściwie się nie wyróżniał - no, może poza debilnym pomysłem noszenia skórzanej kurtki na gołym torsie. Podpinka podpinką, ale odparzenia od ocierającej się o ramiona katany nie były niczym przyjemnym. Wiedział o tym dobrze - w końcu sam nosił miękko wyprawione skórzane spodnie, ale to, co dla faceta najważniejsze chronił przynajmniej gaciami (a dla ścisłości - bokserkami, które przy okazji chroniły przed otarciami również uda). Dziwny trep.
Miał już przerzucić uwagę na celę naprzeciwko, gdzie dostrzegał poruszającą się stertę ubrań, niechybnie okrywającą kloszarda ("albo kogoś, kto chce być do niego podobny..." - podpowiedział mu wewnętrzny głos, nieomylnie rozpoznający wszystkich potencjalnych wrogów), kiedy kątem oka dostrzegł, że nieznajomy wyciąga z kieszeni portfel.
"Dziwne - mój ktoś skubnął..." - zanotował w pamięci, natomiast brak tej nędznej resztki gambli, jaka mu pozostała, stwierdził chwilę wcześniej. Takie czasy, kiedy po przebudzeniu najpierw szukasz broni, flaszki i fajek, a potem portfela. Dokładnie w tej kolejności.

Rozglądając się, zdołał naliczyć jedenaście osób zamkniętych w celach. Pełen tuzin, doliczając czworonoga. I wszyscy, poza tym ostatnim, popatrywali na pozostałych spode łba, co mogło świadczyć o tym, że trafili tu w równie wesołych okolicznościach, jak Rusty.

- Tylko gdzie, do diabła, tak naprawdę jestem? - rzucił pod nosem całkiem istotne pytanie i podniósł wzrok na ładującego się do pomieszczenia trepa w mundurze. Szeryf, psia jego mać. A czego on się czepia i trzyma w celi spokojnych ludzi? Fakt, że to określenie nie dotyczyło pozostałych, bo z natury obcym nie ufał, ale siebie uważał za przynajmniej przyzwoitego człowieka. Zwykle przyzwoitego...
"Ha! Podziękowania - a całuj mnie w dupsko, łysy trepie!" - kolejna uwaga pod adresem tutejszego stróża prawa przemknęła w przestrzeni pomiędzy uszami Rusty'ego. A ostrzeżenia co do promieniowania skwitował wzruszeniem ramion. Dotąd zawsze ufał wewnętrznemu systemowi ostrzegawczemu i jeszcze się na tym nie przejechał. Dlaczego miałoby być teraz inaczej?

Łysy skończył, uwolnił zgraję przetrzymywanych w areszcie ludzi i wyszedł, nim wytoczyli się z cel. Fakt, że czynili to niechętnie, jakby spodziewając się podpuchy, został przez Rusty'ego odnotowany jako przejaw zdrowego rozsądku, jednak on podreptał w stronę drzwi, za którymi zniknął szeryf, bez zbędnej zwłoki. A nuż ktoś podpierdzieli jego fanty?
I tak, zupełnie niewinnie, spróbował podejrzeć leżące na biurkach gazety - byle okiem rzucić i już. Szczególnie interesowała go data wydania... Na jednym z biurek dostrzegł trzy kolejne wydania gazety codziennej, tylko...
"Taa - to będzie jakieś... 34 lata wstecz, jak w pysk strzelił! Co tu, kurna, jakieś muzeum urządzili? Skansen chromolony? A może jakiś miłośnik starej prasy tu urzęduje?"

Miłośników było dwóch, w dodatku uzbrojonych w giwery. Rusty przyjrzał się im, osłaniając oczy przed promieniami słońca (musiało być wczesne popołudnie), jednak postanowił ich zignorować i nieśpiesznie ruszył w kierunku leżącej w rządku obok innych na małym betonowym placu kupki klamotów, na której wierzchu znajdował się jego wysłużony stalowy hełm. Przynajmniej łatwo było poznać.
W drodze do stuffu poczuł coś jakby niepokój, niewytłumaczalne drżenie gdzieś w jamie brzusznej. Znał to uczucie, bo często towarzyszyło mu w trakcie wędrówek, zwykle na terenie szczególnie mocno dotkniętym wojenną zawieruchą.
- Przynajmniej co do promieniowania nie kitowali... - mruknął, schylając się po fanty. - Tylko, że tutaj jest tego aż nadmiar... - Istotnie, organizm Rusty'ego dawał do zrozumienia, że poza promieniowaniem jądrowym, tak częstym w okolicy zniszczonej przez atom, w pobliżu znajduje się źródło innego cholerstwa.
"Może nadają audycje "Dzień Dobry, Ameryko!" tego pajaca, Bergsteina, czy jak mu tam było. W każdym razie dają popalić." - analizował, sięgając w poszukiwaniu papierosów. Przy okazji sprawdził, czy wszystko jest. Było, z tym, że oberżnięta dubeltówka z wygładzoną przez lata drewnianą kolbą została przez kogoś rozładowana. Amunicji jednak nie brakowało.

Rusty pozakładał na siebie to, co zwykle miał przy sobie, nie ruszając jednak plecaka, i z lubością zaciągnął się dymem z prawdziwego Lucky Strike'a, odpalonego za pomocą zdezelowanej i nieco pordzewiałej benzynowej zapalniczki. Właściwie to, czym była napełniona to z pewnością nie było benzyną do zapalniczek, a zapach przypominał naftę, czy coś, jednak dało się tym fajki odpalić, a nieco nieprzyjemny zapach znikał po kilku zaciągnięciach.
"Żeby to największa nieprzyjemność w życiu była, to dałoby się wytrzymać..." - zwykł mawiać Rusty.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 28-08-2010, 21:54   #13
 
Latin's Avatar
 
Reputacja: 1 Latin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znany
Otworzył oczy I podniósł się na łokciach. Dokuczał mu ból głowy, szczególnie w okolicach twarzy.

“Musiałem nieźle rąbnąć” - pomyślał.

Rozejrzał się po swego rodzaju areszcie. Zastanawiał się o co w tym wszystkim chodzi, skąd tu tyle ludzi I gdzie się w ogóle znajduje. Stwierdził, że nie ma przy sobie nic, cały ekwipunek szlag trafił. Nie pozostało nic innego jak czekać, więc usiadł na pryczy masując lekko obolałą głowę.

Za kilka chwil pojawił się szeryf – władca całego tego szajsu.

“Łysol z głupkowatym uśmiechem, wygląda na naiwniaka” - skwitował w myślach Frank.

Potem cała ta paplanina, z której w pamięci na dłużej utknęła tylko wzmianka o Sedonie – postanowił przyjrzeć się bliżej owej mapie, o której mówił mundurowy. Okazało się też – ku wielkiej uciesze ogółu – że wszystkie rzeczy obecnych tu więźniów czekają w nienaruszonym stanie na swoich właścicieli na parkingu. Ludzie zostali powypuszczani z cel I wszyscy udali się w tym samym kierunku. Niektórzy bacznie przyglądali się pozostałym, niektórzy wzrok skierowany mieli przed siebie. Swoją drogą fajna gromadka. W pomieszczeniu za korytarzem szybko przyjrzał się mapie, a potem razem ze wszystkimi udał się po swoje graty.

Kiedy już wszystko poupychał w kieszeniach, przysiadł sobie na pobliskim murku. Po głowie chodziły mu różne myśli, jednak przeważał silny ból. Przymknął na chwilę oczy delektując się wolnością.
 
Latin jest offline  
Stary 30-08-2010, 20:23   #14
 
MrYasiuPL's Avatar
 
Reputacja: 1 MrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputację
Cyryl podniósł się powoli z pryczy. Magiczna kulka. Co to do cholery miało być? Z drugiej strony, czołganie się po tunelach przypominało mu dzieciństwo. To musiał być sen. W furgonetkach rzadko wykopuje się korytarze. Sanitariusz przetarł załzawione oczy. Ledwo na nie widział, a to znaczyło... och nie! Czy tamto co leżało w klatce obok było psem?! Jego głowa pulsowała tępym bólem. Rozejrzał się zaskoczony po sali. Sali? To było więzienie.
-Też siedzę w klatce…
Wyglądało na to, że jest tu masa innych więźniów. Co właściwie się przed chwilą stało? A może raczej: kiedy to było? Medyk usiadł z powrotem na twardym czymś tam i zaczął zbierać myśli. Trasa, ciężarówka, kurier, sen. Uch, więc to było nie tak.
-To idiotyczne, po co kurierowi prywatny areszt?
Przeleciał wzrokiem po innych jeńcach. Co za dziwolągi. Najbliżej widać było małe, szmaciane coś-tam i psa. Brr... to nieludzkie. Przebywanie w takim miejscu było nieprzyjemne samo z siebie, ale były pewne granice. Czy spuchły mu już ręce? Medyk spojrzał na swoje dłonie. Dłonie. To coś znaczyło.
-A tak, zaraz stąd wyjdę.
Cyryl szarpnął kraty swojej celi. Ledwo się ruszyły, a w dodatku cela wyglądała na taką, z której ktoś taki jak on nie wydostanie się. Nie miał ani narzędzi, ani mięśni większych od ciężarówki. Takie próby i tak nie miałyby sensu. Przecież nie będą marnowali jedzenia na przetrzymywanie takiej zgrai. Z drugiej strony, gdyby chcieli ich zabić, zrobiliby to już wcześniej przy wolnej okazji. Na pewno nie mieli też zamiaru ich wypuścić. To nie trzymałoby się kupy. Medyk ziewnął.
-Typowe.
Środek pustkowi na których nikogo nie ma i areszt w idealnym stanie. Kto mógł używać czegoś takiego? Cyryl nie wiedział jak daleko mógł być od miejsca, w którym urwał się mu film.

Zabrali mu wszystkie rzeczy. Dobrze, że obok pryczy leżało jeszcze kilka ciuchów, należących do niego. Na wszelki wypadek założył rękawice, patrząc nieufnie na psa. Gogle nie były mu w tej chwili potrzebne, więc schował je do kieszeni płaszcza przeniesionego na legowisko. Ludzie zaczęli się budzić. Albo przynajmniej przestali udawać śpiących. Może zrobili to nawet wcześniej niż on. Było ich dużo... bardzo dużo, jeśli wziąć pod uwagę to, że w okolicy autostrady nie było żadnych osad… oprócz Sedony.
-Och, dziękuję za gościnę tubylcy.
Medyk podrapał się po głowie i wsadził rękę między pręty, w stronę kupki łachmanów. Ruszającej się kupki łachmanów. Dosięgnięcie do niej, sprawiło mu pewne trudności. Nie lubił trudności. Zrezygnował z chęci zapytania o parę rzeczy. Pewnie i tak nikt nie wiedział co tu się dzieje. Sanitariusz zaczął głaskać się po włosach.

Zajęcie to przerwało mu wejście „szeryfa”, który zaczął opowiadać swoją kłamliwą historyjkę. Pomyśleć, że nie wyglądał na takiego bandytę, jakim na pewno był. Tak samo jak pieprzony kurier, przez którego Cyryl tu siedział. Gadający rzeczywiście był tym, na kogo wyglądał. To było dosyć dziwne, jak na takie hm... zadupie. Ostatnimi czasy wszystko robiło się dziwne. Medyk zdecydował być bardziej ostrożnym, a przynajmniej ostrożniejszym niż zwykle. Zaczął uważnie słuchać.
Całe opowiadanie wydawało się mieć na celu zniechęcenie go do swojej podróży… a raczej wszystkich siedzących w celach. Nie przypuszczał, że tyle osób może chcieć się dostać do miasta, które mogło zostać rozwalone na początku wojny. Pogoń za plotkami. Musiał przyznać, że facet w mundurze zasługuje na podziw. Wymyślenie podobnych głupot na poczekaniu musiało być trudne. O ile zrobił to na poczekaniu. Równie dobrze mógłby myśleć nad tym tydzień, kiedy Cyryl był nieprzytomny. Skupił na nim swoją uwagę. David Goob był pewny siebie. Zbyt pewny siebie. Medyk nie przypuszczał, że tak się stanie, ale w momencie kiedy drzwi zostały otworzone, ten mały tłum więźniów mógł rozerwać szeryfa na strzępy gołymi rękami. Pan Goob, lubował się najwyraźniej także w sadyzmie. Lekarz czuł bijące od niego zadowolenie i satysfakcję. Mania władzy, a może coś jeszcze gorszego. Cieszył się z wmawiania ciekawych ciekawostek zdanym na jego łaskę. Zresztą to było nieważne. Miał zamiar iść do Sedony, bez względu na wszystkie jego słowa. Nie miał w końcu złych zamiarów. Co było złego w skradzeniu kilku ciekawych informacji o dłubaniu w ranach? Poza tym nie wiadomo czy tubylcy zwróciliby na niego uwagę. To miasto nie było jakąś tam maleńką mieściną, więc po ataku Molocha powinno zostać tam więcej ocalałych.

Cyryl wyszedł ze swojej celi przyglądając się innym. Dobrze, że nikt go nie okradł. Właściwie dlaczego? Mieli do tego idealną okazję, a przecież nawet okradzieni, ale puszczeni wolno więźniowie powinni być szczęśliwi, przynajmniej w pewnym stopniu.
Nadszedł czas odebrać ekwipunek. Lekarz otarł z czoła pot i skierował się w stronę parkingu. Nadal było gorąco. Czemu nie mógł zacząć padać deszcz? Wielka, gigantyczna burza. Dlaczego skrytki stały na dworze? Przebiegł wzrokiem po numerach. Było ich całkiem dużo
-Ta jest moja! -krzyknął mimo woli.
Zacierając ręce podszedł do schowka i zaczął wyjmować z niego różne śmieci. Zastanawiało go, jak to możliwe, że szeryf upchnął tam jego dwukółkę, ale miał teraz ważniejsze sprawy. Medyk jęknął. Tak długo pakował wszystko przed wyprawą, żeby teraz robić to od początku. Powinien nie brać ze sobą tylu rzeczy. Albo znaleźć jakiegoś kierowcę. Po kilku minutach był gotowy do drogi. Wrócił się do więzienia i zaczął wpatrywać się w mapę. Nie mógł się skupić, nadal bolała go głowa.
-No dobra, ale jak mam tam dojść?
 
MrYasiuPL jest offline  
Stary 02-09-2010, 22:21   #15
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Tura 003 - Wszyscy

Gdyby nie wiedza, o tym, że nastąpił holokaust i zdecydowanie zbyt mocne światło słoneczne, które jeszcze raziło w oczy - sceneria przywodziłaby na myśl wczesnoporanne chwile w każdym prowincjonalnym miasteczku w Arizonie czy Teksasie. Niskie budyneczki, szerokie i puste ulice, wielkie reklamy...



Sceneria była równie dziwna jak wnętrze posterunku. Zbyt dokładna, zbyt czysta, zbyt nienaruszona, zbyt... wszystko. Słowa lokalnego stróża prawa może i niektóre sprawy wyjaśniały, ale wielu osobom wydawały się... Każdy z obecnych na parkingu żył w tym świecie zbyt długo, aby nie czuć, że coś jest nie tak. Jakiś klocek w tej całej układance był „lewy”. Pozostawało pytanie czy warto było bawić się w szukanie tego klocka czy może raczej podążyć w kierunku autostrady i wydostać się z Doliny Verde.

Szeryf rozebrał się ze swojego galowego munduru chowając go do porządnej plastikowej torby i wciskając do niewielkiego plecaka. Ubrał się w podniszczoną flanelową koszulę z pourywanymi rękawami, przypominał teraz bardziej każdego jednego z typowych przedstawicieli „społeczeństwa” choć gwiazdę przypiął do kieszeni koszuli. Razem z drugim mężczyzną obserwował zmagania na parkingu. Nawet kiedy rozmawiał stał w taki sposób, aby nie tracić z oczu sytuacji.


*****

Gdy Gary podszedł do swojego niewielkiego plecaka, przykucnął i szybko przejrzał jego zawartość z wyraźną ulgą coś z niego wyciągając i wpychając do tylnej kieszeni spodni. Starał się to zrobić niezauważenie, jednak kiedy wstał i zarzucał plecak coś wysunęło się z kieszeni i upadło na asfalt.



Mężczyzna szybko podniósł przedmiot i wepchnął go do kieszeni. Poprawił plecak i wydawało się, że jest gotowy do drogi...

*****

- Mam nadzieję, że nikomu nic nie brakuje – powiedział Gobb, gdy wszyscy już przyznali się do swoich bagaży i dobytku. Nie słysząc sprzeciwów czy narzekań dodał: No, było miło... Jeżeli ktoś potrzebuje jeszcze, aby go przytulić, czy opowiedzieć o okolicy to mieszkam tam – wskazał lufą – druga przecznica w lewo, trzeci budynek. Nie sposób nie trafić; przed domem stoi służbowy hummer, bez paliwa oczywiście...

-Ah, jeszcze jedno... -
Szeryf zatrzymał się wpół kroku – Jeżeli ktoś chce tu gdzieś przenocować, albo, nie daj Boże, zamieszkać - to nie ma problemu. Proponuję wybierać drzwi z białymi kartkami - to oznaczenie pustych budynków. Większość drzwi jest pootwierana, albo od frontu, albo od ogrodu, więc mam prośbę – nie wysilajcie się na wandalizm... Tu jest ładnie. - Naprawdę ciężko było wyczuć, czy ostatnie zdanie jest ironią czy faktyczną oceną stanu miasteczka Bridgeport.

Gobb i towarzyszący mu mężczyzna podążyli w kierunku centrum miasteczka, czy może raczej wskazanego domu; pozostawiając wszystkich na parkingu przed biurem szeryfa w stanie co najmniej lekkiego zaskoczenia. Słońce dalej było bardzo ostre, ale na pewno nie było już wcześnie, może koło siedemnastej, może trochę później. W dolinie zmrok musiał zapadać nagle, gdy tylko słońce chowało się za skały...
 
Aschaar jest offline  
Stary 02-09-2010, 22:38   #16
 
Penny's Avatar
 
Reputacja: 1 Penny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemuPenny to imię znane każdemu
Po sprawdzeniu czy ich samochód w ogóle ruszy z miejsca, jak wiele ubyło paliwa i czy pod fotelem kierowcy i pasażera nie ma przypadkiem bomby Echo stwierdziła, że jej paranoidalna osobowość jest nader ukontentowana i po prostu oparła się o drzwiczki samochodu obserwując jak inni zbierają i sprawdzają swoje rzeczy. Kilka chwil poświęciła otoczeniu, które wprawiło ją w stan chwilowej konsternacji. Było tu zbyt czysto i zbyt porządnie. Zawsze uważała, że Nowy Jork to najporządniejsze i najczystsze miasto tego popapranego świata, ale to co widziała tutaj po prostu ją… przeraziło. Czy na świecie mogą jeszcze istnieć nienaruszone przez wojnę miejsce? Takie jak to? Poczucie oderwania od rzeczywistości czy swoistego przeniesienia w czasie nasilało się z każdą chwilą. Dla niej podejrzane było wszystko – od pospolitego kubła na śmieci po tego całego szeryfa z jego „chętnie-wam-pomogę-ale-odczepcie-się-nic-tu-po-was-wynocha” nastawieniem.

Z ulicy ponownie zwróciła wzrok w stronę grzebiących się jeszcze ludzi, w samą porę by zauważyć, że jeden z mężczyzn podnosi coś z ziemi i chowa do kieszeni spodni. Echo uniosła leciutko brwi dziwiąc się takiej niezdarności po czym zwróciła spojrzenie na swoich kumpli. Wydawali się być gotowi do drogi, ale żadne z nich nie powiedziało jasno, dokąd chcą jechać. Zresztą Echo mało to interesowało w końcu słońce powoli się chowało za górskimi szczytami, a ona nie miała ochoty prowadzić w nocy. Może na ulicach Chicago było to nawet interesujące, to na starej asfaltówce zaciągała ręczny i nie miała zamiaru się stamtąd ruszać choćby pod ostrzałem.

Kiedy Pyro i Cass w końcu usadzili tyłki w pickupie uruchomiła silnik, po czym spojrzała na obu.
- Jakiekolwiek mamy plany najpierw znajdźmy miejsce do spania – oznajmiła tonem nie znoszącym sprzeciwu, jak zawsze gdy była pewna, że ma rację. – Nie mam zamiaru rozbijać się nigdzie po nocach.

Odczekała chwilę, a gdy nie usłyszała żadnego głosu sprzeciwu wyjechała z parkingu kierując się na rogatki miasta. Miasteczko wydawało się być totalnie opuszczone, ale w przeciwieństwie do innych takich nie było doszczętnie splądrowane. Echo zastanawiała się przez chwilę czy tak samo ma się tutaj rzecz z takimi dobrodziejstwami techniki jak elektryczność czy kanalizacja…

Zaparkowała samochód przy pierwszym lepszym domu, uśmiechając się lekko.
- Tak jak mama przykazała: prosto pod dom – mruknęła cicho, a głośniej dodała – No dobra, wysiadać koniec trasy
 
__________________
Nie rozmieniam się na drobne ;)
Penny jest offline  
Stary 03-09-2010, 08:34   #17
 
Gob1in's Avatar
 
Reputacja: 1 Gob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputacjęGob1in ma wspaniałą reputację
Powoli i z niekłamaną przyjemnością dopalał papierosa, spoglądając spod przymrużonych powiek na krzątajace się po parkingu przed aresztem postacie. Na Obcych.
Nie uszło jego uwagi, że jeden z niedawnych aresztantów posiadał jakiś elektroniczny gadżet. Co więcej - w odróżnieniu do Rusty'ego zdawał się doskonale wiedzieć, do czego służy.
"Nadajnik? Odbiornik?" - zastanawiał się.
- A może zwykły amulet na szczęście... - mruknął pod nosem, rzucając niedopałek na ziemię i gasząc go ciężką podeszwą. Fakt, królicze łapki stały się ostatnimi czasy jakby mniej popularne, szczególnie, gdy obecna wersja "milusiego" czworonoga potrafiła ich całkiem przyzwoicie bronić. Bez odpowiedniego przygotowania to długouchy mógł zdobyć trofeum z nieostrożnego myśliwego. Między innymi dlatego Rusty preferował konserwy.
Przewaga zdrowego rozsądku nad zwykłą dla niego podejrzliwością nie była na tyle istotna, by w pamięci nie wyskrobać małą czcionką: "Uwaga na tego gościa".

Cóż, czas zbierać graty. Część ludzi zdążyła się już rozejść, trójka nawet była zmotoryzowana. Rusty'emu bardzo nie podobało się to miasteczko. Było tu zbyt porządnie, zupełnie jakby wojna ominęła okolicę. Fajnie, kurwa, ale jakoś bardzo nieprawdopodobne. Bajeczka o wymarciu większości tutejszej populacji byłaby do kupienia, gdyby nie fakt, że wszędzie, wszędzie gdzie wojna zdołała odcisnąć swoje piętno, co mimo twierdzenia szeryfa jednak miało miejsce wokół Bridgeport, w ludziach wyzwalały się pierwotne instynkty i przemożna chęć przetrwania. To dlaczego, kurwa, tutaj miałoby być inaczej?! Dlaczego, mimo zapewnień o samowystarczalności i zgromadzonych zapasach, nikt nie splądrował domów nieżyjących właścicieli? Przecież to, do jasnej cholery, było niemożliwe!

- Coś mi tu gównem zalatuje i to coraz mocniej... - ponarzekał jeszcze, jak miał to w zwyczaju. Tego uczucia z pewnością nie łagodziły sygnały wyczulonego na promieniowanie organizmu. Coś tutaj w powietrzu było nie halo. Znał uczucie, kiedy licznik Geigera zaczynał wariować, jednak było tu coś jeszcze i właśnie to było BARDZO nie halo.

Była to kolejna sprawa, która podważała rewelacje przekazane przez łysego trepa. W miejscu, w którym się znajdowali powinno być bezpiecznie, a jednak nie było. Jaka pewność, że mapa z komisariatu była prawdziwa? Skąd u licha dane z satelitów po rozpoczęciu Wojny? Przecież ta dolina nie była pierwszą zaatakowaną okolicą. A może pozornie bezpieczne przejścia wcale nimi nie były? Może szeryf miał ich wprowadzić w skażony teren? Może to lider miejscowych mutków, którzy w ten sposób pozyskiwali nowych "rekrutów"? W końcu z mutacjami nikt rozsądny nie wróci między normalnych - mało to czystek przeprowadzono? Mało stosów zapłonęło z ludzmi cierpiącymi na choroby popromienne w roli głównej? Kurwa, wystarczy o wiele mniej, niż widoczna mutacja, by zapobiegawczo dostać kulę między oczy. O ile prześladowcom nie żal gambli na naboje - sznur, czy pałka są równie skuteczne, a przy tym więcej zabawy dla chłopaków w kapturach.

- Puta madre! - zaklął na modłę meksykańców. Gdyby nie ta cholerna ciekawość, to odpuściłby sobie dalszą wycieczkę. Chociaż nie, to tylko żałosna próba przekonania samego siebie - przecież nigdy nie odpuścił. Jak się na coś zawziął, to nie ma zmiłuj. W końcu sam sobie kiedyś wybrał motto - "Get rich or die tryin' ", co odnosił również do wszystkiego, czego się tykał. Żeby osiągnąć cel trzeba mieć big cojones i Rusty był pewien, że tym razem też nie odpuści.

Rozmyślając przeszedł kilka ulic dalej, wiedziony po części przypadkiem, a po części wewnętrznym systemem ostrzegawczym. Podświadomie zdawał się na swój organizm i kierował w miejsca o nieco mniejszym natężeniu promieniowania. Zwykle wychodziło mu to na zdrowie.

Wybrał jeden z domów, który położony był w pewnym oddaleniu od ulicy. Z tyłu był mniejszy ogródek, ale za to od frontu była spora weranda ze stolikiem, krzesłami, a nawet wciąż wiszącym hamakiem. Idealnie.
Radość z trafnego wyboru nieco zepsuła myśl, że skoro ludzie tutaj właściwie wymarli, to kto u diałbła sprzątał to wszystko? Przecież tyle lat bez gospodarza powinno zrobić swoje.

Zrobił mały rekonesans w środku, jednak po chwili wrócił na werandę. Rzucił plecak na stół, po czym wydobył ze środka jedną z konserw oraz butelkę przepalanki. Nie zamierzał się upijać, jednak kilka palących gardło łyków z pewnością dobrze mu zrobi. Do tego papieros i tekturowa w smaku przeterminowana konserwa (zjadł już tego trochę i wiedział, że się nie zatruje). Za wodą ze studni, czy ręcznej pompy rozejrzy się jutro z rana - na szczęście miał zapas tabletek do uzdatniania.

Rzucając od czasu do czasu pozornie niedbałe spojrzenia wokoło zabrał się za posiłek. Oczywiście zawleczka służąca do otwarcia puszki bez otwieracza urwała się zaraz, jak tylko za nią pociągnął, jednak otwór był na tyle duży, żeby wcisnąć weń klingę wojskowego noża z ułamanym szpicem. Dalej poszło lepiej i po chwili wołowina musiała skapitulować przed jego apetytem.

Rozglądał się, czy aby któryś z bardziej normalnych, przynajmniej na pierwszy rzut oka, aresztantów nie będzie przechodził. Nie zwykł ufać obcym, ale spanie samemu w opuszczonym domu w tak porąbanym mieście znajdowało się jeszcze niżej w jego hierarchii zachowań mogących uchodzić za ostrożne. Reszta również była nowa tutaj, a to dawało nadzieję, że nie współpracują z wyraźnie kombinującymi miejscowymi. No i czasem lepiej mieć potencjalnego wroga na widoku, niż zastanawiać się co porabia, gdy się go nie widzi.
 
__________________
I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee...
Gob1in jest offline  
Stary 03-09-2010, 15:59   #18
 
Latin's Avatar
 
Reputacja: 1 Latin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znanyLatin nie jest za bardzo znany
Wszyscy sprawiali wrażenie ludzi, którzy nie wiedzą co ze sobą zrobić. Niektórzy zaczęli się już rozchodzić w różne strony. Frank postanowił znaleźć sobie jakąś przyjemną chałupkę na nocleg i tam zastanowić się co dalej. Nie miał ochoty na rozmowy, czas ruszyć dupę. Zaczął swój „spacer” po miasteczku, który miał na celu znalezienie przytulnego domku. Miasteczko było naprawdę ładne i zadbane, aż dziwnie zbyt ładne. Wszystkie domy wyglądały na nowe, jakby zostały opuszczone kilka dni temu.

Kiedy przeszedł dwie przecznice zauważył willę, która od razu przypadła mu do gustu; trochę na uboczu, niewysoka i zgrabna. A co najważniejsze bez białej kartki na drzwiach. Miała jedno piętro, więc przeszukanie całości nie zajęło dużo czasu. Wyposażenie zadziwiło Franka, krzesła stoły i fotele były jak nowe. Wszedł na górę, zostawił swój bagaż na sofie i podszedł do okna skąd miał doskonały widok na areszt. Kilku więźniów jeszcze się tam kręciło, Frank zastanawiał się co o tym wszystkim myślą i co zamierzają.

Zaczęło ogarniać go zmęczenie. Na łóżku w pokoju obok była nawet mała poduszka, taka jakie uwielbiał. Położył się na wznak, lecz nie mógł zasnąć zastanawiając się o co w tym wszystkim chodzi. Włożył broń pod poduszkę i przekręcił się na bok w oczekiwaniu na sen.
 
Latin jest offline  
Stary 03-09-2010, 19:42   #19
 
MrYasiuPL's Avatar
 
Reputacja: 1 MrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputacjęMrYasiuPL ma wspaniałą reputację
Cyryl stał przez jakiś czas w miejscu. Co właściwie powinien teraz zrobić? Oczywiście szeryf mógł kłamać, ale nie wydawało mu się, żeby coś takiego zrobił. Z drugiej strony, dlaczego tutejsi mieliby wiedzieć o takich rzeczach? Tak, było tu ładnie, a z tego co do tej pory dowiedział się medyk, domyślenie się, że miasteczko radzi sobie bez niczyjej pomocy. Mieszkańcy nie mieli żadnych poważnych powodów do opuszczania go. Ciekawa nazwa, ten Bridgedeport. Co miała wspólnego z wyglądem tego miejsca?
-Uch, nic...

Tak czy inaczej, nie wypadało nie obejrzeć miasta. Oszukiwanie siebie było dosyć łatwe. Przecież lekarza wcale nie ciekawiła "nienormalność" okolicy, chciał jedynie rzucić okiem na te puste domy, czego zresztą też nie można było nazwać kłamstwem. Dlaczego akurat domy bez białych kartek?
Szeryf odwrócił się i zaczął iść w inną stronę, z pewnością do swojego szałasu. To była jedyna szansa! Cyryl spróbował cicho posuwać się za panem Gobbem. Z każdą chwilą oddalał się coraz bardziej od aresztu, aż wreszcie stwierdził, że to co robi nie ma sensu. Co dałoby mu podglądanie bezużytecznej osoby? Nie wspominając nawet o szansie pozostania niewidzialnym przez więcej niż kilka metrów. W małych osadach domów było na tyle mało, by łatwo zorientować się, który z nich ma zostać odwiedzony. Duże miasta miały ciasne uliczki, zwały ruin i zaułki bardzo pomocne w szwendaniu się za kimś. Czym było to miejsce? Przedmieściami! Nadszedł czas znaleźć sobie coś innego do roboty. Nie miał ochoty wymieniać swoich śmieci na coś innego, co nie zabijało jego ciekawości. Właściwie w jakich domach w mogły znajdować się bazary, targi i centra handlowe? Wymagałoby to pewnie sprawdzenia ich po kolei. Męczące i bezsensowne. W dodatku był zmęczony!

Medykowi nie wydawało się, żeby sen na wspomagaczach mógł się równać ze zwyczajnym, ale po tak długim czasie nic nie robienia, powinien czuć się świetnie. Tak, jutro nie ucieknie. Rano też będzie czas na sprawdzenie tego, ile prawdy mieściło się w bajeczce szeryfa. Miał nadzieję, że mijała się ona z prawdą tak bardzo, jak tylko było to możliwe. Nie miał ochoty zostać napromieniowany, nawet jeśli udałoby mu się dotrzeć do celu podróży.
-Ojej, a które miejsca były niebezpieczne?
Mapa napewno znała odpowiedź na to pytanie. Sanitariusz poprawił plecak i skierował się w stronę aresztu. Część byłych więźniów nadal się tam tłoczyła. Podszedł do budynku tam, gdzie widać było wejście. Całe szczęście, że jego miły znajomy z gwiazdą nie zamknął go za sobą. Lekarz wszedł do środka. Mapa wisiała na swoim miejscu.
-Och, to przecież huligaństwo.

Zamykając oczy, wyciągnął rękę przed siebie i zaczął zdejmować ją z tablicy. Wyglądało na to, że nie ucierpiała w czasie zabiegu na tyle, by stała się nieczytelna. Cyryl zwinął ją w rulon, schował do najgłębszej kieszeni wewnętrznej strony płaszcza i wyszedł na zewnątrz. Musiał jeszcze znaleźć sobie dom. Kiedy ostatnio dostał na jakiś czas miejsce do mieszkania, było ciasne nawet dla jednej osoby, tymczasem on leczył tam kilku pacjentów, niemogących chodzić. To co widział tutaj nie miało nic wspólnego, z tamtą ruderą. To były wille, a prznajmniej bardzo pożądne domy. Kojelna pamiątka po ludziach, którzy nie wiedzieli co robić z pieniędzmi. Szkoda, że nie inwestowali w samochody. Może wtedy też dostałby taki za darmo. Och, powinien nauczyć się prowadzić już dawno temu, chociaż to, że zobaczył auto pierwszy raz w wieku 17 lat nie wróżyło mu dobrze. Pod ziemią nikt nie potrzebował szybkich środków transportu, tunele nie były na tyle długie.
Dom wybrany przez lekarza nie został zbudowany daleko od aresztu. Dawni mieszkańcy musieli lubić miłą okolicę.

To co ujrzał Cyryl wewnątrz mieszkania przerosło jego oczekiwania. Spodziewał się pustego domu, w którym nie ma niczego poza gołymi ścianami. Tutaj stała nawet kanapa! Nie miał ochoty przeszukiwać domu, pierwszy pokój na jaki natrafił wystarczał mu aż nadto. Postawił swój dobytek na podłodze i położył się na tapczanie.
-Do jutra Sedono.
 
MrYasiuPL jest offline  
Stary 04-09-2010, 13:57   #20
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Angus już miał się zabierać do szukania jakiegoś miejsca gdzie można by się przekimać, gdy zobaczył jak Gary upuszcza coś, a potem szybko to chowa. To coś wyglądało jak jakiś element elektroniczny, ale choć O'Brian liznął trochę tego tematu to niestety z tej odległości trudno ocenić co to jest.

"Ten gościu musi coś wiedzieć na temat tego co tu jest grane. Trzeba z nim trochę pogadać."

Niewiele się zastanawiając podszedł do Garego i zagadnął:
- Cześć, jestem Angus. Niechcący usłyszałem twoją rozmowę z tym facetem - kieruje wzrok na Kinga - Tak się dziwnie składa, że też spotkałem twego brata. Wydaje mi się że jesteś jedynym człowiekiem w tej dziwnej grupce, który może zweryfikować to co nagadał nam szeryf i może też powiedzieć coś więcej o tym miejscu.
- E... Powiem tak; ja i mój brat bliźniak to... Podróżowaliśmy razem tylko dlatego, że tak było bezpieczniej. On zawsze był świrem, a po dotarciu w okolice stał się jeszcze większym i skończyło się wielką burdą i bijatyką. End of story. Nie pałam jakoś chęcią spotkania po tym jak zapierdolił większość naszego dobytku... Co do historyjki Szeryfa... nie wiem co jest prawdą, czy cokolwiek jest prawdą... W lesie zauważyliśmy wiele szkieletów, co może potwierdzać słowa Gobba, ale może to być też zbieg okoliczności. Szczerze - nie mam jak sprawdzić i nie chcę wprowadzać Cię w błąd.
- Dzięki za wyjaśnienia. Nie chciałem być wścibski, ale po raz pierwszy ktoś mnie łapie, używając nie tanich środków usypiających, by potem za chwilę wypuścić. To dla mnie zupełnie nowe i dziwne zachowanie. Po za tym wydawało mi się, że skoro twój brat jest w komitywie z tymi tutaj miejscowymi to myślałem, że wiesz czemu tak witają przyjezdnych.
- Nie ma sprawy. Może faktycznie coś się tutaj dzieje... Jest tylko pytanie czy wikłać się w jakieś szukanie, czy dać sobie spokój... Nigdy nie wiadomo co można znaleźć, a wydaje się, że ktoś tutaj nie chce, aby obcy szukali czegoś w okolicy... Przynajmniej ta cała akcja na taką wygląda.
-No dobra, dzięki za pomoc.

Angus oddalił się od rozmówcy, który nie wiele mu wyjaśnił.

"Cholera i co o tym myśleć, kurczę sam nie wiem. No nic trzeba se wybrać lokum."

O"Brian podrapał się w głowę, a potem dyskretnie wskazywał palcem, kolejno na puste domki. Ktoś stojący blisko niego mógłby usłyszeć szeptane frazy starej rymowanki.

-Ene, due, rike ....
 
Komtur jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172