Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-08-2010, 22:22   #60
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Jeszcze nie teraz, niestety.
Luisa wstała i podeszła do otwartego okna.
- Duszno rzeczywiście - dodała stając koło swojego przyjaciela. Przyglądała się przez chwilę niebu rozgwieżdżonemu, jakby je kontemplując. Dłoń jej jednak powędrowała na twardą dłoń Zwierzęcia, ale dyskretnie, tak by brat nie widział. Jej drobne, zdobne w pierścienie palce zacisnęły się na jego jednym, bo ty tylko zdołała objąć. Zacisnęły się mocno. I nie pozwoliły się ruszyć góralowi z miejsca.
A gdy rozluźniła uścisk, spojrzała Gangrelowi prosto w oczy i rzekła.
- Podstaw krzesło bliżej okna, spocznę tam.
I odwróciła się do brata. Westchnęła głośno.
Kostaki wykonał jej polecenia, nie, on wiedział, że to była prośba, ale tylko on. Ruchem ręki nakazała mu tak przestawić krzesło, by jej brat jednak nie mógł pójść w ślady rajców praskich.
Jeszcze nie teraz, niestety.
Widziała zawód w oczach przyjaciela.

- Kostaki, przypomnij mi, jak dotarliśmy do miasta??

- Od którego momentu? - podjął uprzejmie. - Czy kiedy musiałem zostawić donę de Todos samą na plaży, bez opieki i obrony na obcym pustkowiu? Czy kiedy musiałem zaprosić ją na urągający jej urodzeniu cuchnący wóz? Czy może jak odpędzono nas od bramy jak żebraków... Niee, zacznę od początku... Ruszyliśmy niezwłocznie po otrzymaniu listu szlachetnego Labrery, bo list jego skłaniał do szybkiej podróży, bym nie rzekł, że odsieczy. Nijak nie mogliśmy przybić do zamkniętego portu, a kapitan, podły wieprzek, wysadził nas na zupełnym bezludziu. Dona musiała czekać, aż sprowadzę pomoc. Dona musiała jechać do miasta swego brata na wozie rybaków. Dona musiała dyskutować ze strażnikami pod zamkniętą bramą miasta... A ja musiałem na to wszystko patrzeć i zdzierżyć.

Pani de Todos wpatrywała się w milczeniu w oblicze brata. Twarz miała niczym wykutą z marmuru, nie wyrażającą żadnych emocji. W duchu jednak się uśmiechała. A gdy Zwierzę zamilkło ona podjęła dalej.

- Ja rozumie, rozumiem, że martwisz się o swego potomka. Pani Matka nasz też się o ciebie martwi, o ciebie, o swojego potomka. - Dokładnie podkreślając ostanie słowa. - Dlatego poleciła mi przyjechać tutaj. Za wszelką cenę. Rozumiesz??

Znowu wpatrywała się w twarz Damaso, wyczekując jego reakcji. Lustrując dokładnie każdą bruzdę na jego obliczu.

- Ponadto. - Dodała po chwili jakby znużonym głosem. - Odświeżyć się muszę po tej podróży. A służba ma zająć się musi moją garderobą. Nie będę ci głowy zawracała pewnymi drobnymi sprawami, którymi zająć się musi moja służba nim w powrotną się drogę udamy. To sprawy nas, kobiet. - Tak zwykła była do męża swego mówić. - Ale sprawy te muszą zostać załatwione.

To, co działało na nieodżałowanej pamięci granda de Todos, podziałało i na wiekowego Ventrue. Da Labrera zamrugał nerwowo i cofnął się uprzejmie przed granicą świata, do którego należały niewiasty. Nie omieszkał też wydać rozkazu. Zawoalowanego, ale jednak rozkazu.

- Nalegam, byś mimo wszystko ograniczyła te sprawy do niezbędnego minimum, i opuściła miasto jak najszybciej. Nasza matka nigdy by mi nie wybaczyła, gdyby coś ci się stało...

O, tak. Lista przewin, których matka nie wybaczy Damaso, była bardzo długa.

- Damaso?? Chcesz mi powiedzieć, że tymi "zbyt ważkimi powodami, abyś powierzył je pismu" - Podkreślała każde słowo wyraźnie, by wiedział, że dokładnie i wielokrotnie przeczytała jego list. - jest zapewnienie bezpiecznej podróży twojemu dziecku do domeny matki naszej?

Damaso Hiero da Labrera otworzył usta, by za chwilę je zamknąć.
- O, kotek! - zauważył znagła uradowany Kostaki, przewieszony wpół przez krawędź okna.
Książę zacisnął zęby.
- Kici, kici!
Książę rzucił Zwierzęciu złe spojrzenie.
- Droga siostro - oznajmił zimnym głosem. - List wysłałem dawno temu, i skończył się czas, w którym potrzebowałem twej i naszej matki pomocy. Być może bardziej niż kiedykolwiek. Ten czas jednak się skończył, razem z chwilą, w której problemu nie da się już rozwiązać pokojową drogą.
Zagadujący do miauczącego na dziedzińcu kota Kostaki zamilkł nagle i Luisa miała nadzieję, że nie wybuchnie z nagła urągającym śmiechem.
- Gdybyś nie zauważyła, droga siostro, teraz prowadzę wojnę. A w taki konflikt nie chcę i nie będę cię mieszał.

Drzwi skrzypnęły, jasnowłosy młodzieniec w wysokich butach skłonił się księciu i trwał w niskim ukłonie.
- Tak? - szczeknął Damaso.
- "La voce della Luna" prosi uniżenie o zezwolenie na wyjście z portu.
- Zezwalam - Damaso podał młodzikowi wyciągnięty z rękawa list.
- Roberto Giovanni pozdrawia i wyraża życzenie, że będzie miał zaszczyt gościć u księcia ponownie - skłonił się jeszcze raz i wyszedł.

- Matka mnie tu przysłała z wyraźnym nakazem. Wrócę tylko na jej wyraźne polecenie. Jeśli listu nie chcesz do niej pisać z wyjaśnieniami poślij kogoś do niej. - W spokoju, jakby zupełnie obojętnie i bez zainteresowania przyglądała się scenie.

A nam portu nie otworzyłeś, chociaż wiedzieć powinieneś, że przybywamy.

- Jeśli nie posłaniec,... - Tu zawiesiła głos, obracając się nieznacznie by dojrzeć cóż też wyczynia jej przyjaciel. - dobrze wiesz, że są i inne sposoby. Bliższe nam niż ludziom.

- Rozumiem, że odmawiasz mej prośbie - wycedził Labrera. No to wszystko wróciło w utarte koleiny. Zaraz powoła się na lojalność względem klanu. Damaso zacisnął ręce na pasie i powołał się, oczywiście. Luisa nie słuchała, bo znałe te wywody na pamięć.

- Kici, kici, malusi...

Na dziedzińcu faktycznie siedział kot. Bynajmniej nie malusi. Wielki, gruby, pręgowany bydlak, właśnie zadarł tylną nogę i z lubością począł lizać sie pod ogonem. A za nim słudzy nieśli na wóz ogromną klatkę o grubych jak męskie ramię prętach. W otwartych wrotach budynku za stajnią Luisie mignął rząd podobnie wykonanych klatek.
- Nie, drogi bracie, nie odmawiam. Z najwyższą przyjemnością przedstawię Pani Naszej, Matce, potomka Twego. - Tu uśmiechnęła się, ale Damaso widzieć tego nie mógł gdyż Luisa przyglądała się bacznie cóż tak pochłania Gangrela. A gdy ten się zorientował, że ona odnotowała wydarzenia na dziedzińcu, stracił zainteresowanie kotkiem.
- Pierwej jednak muszę Panią Naszą uprzedzić, listownie. - Znowu patrzyła w oczy księcia Ferrolu. - - To twój potomek, Damaso, i to Ty powinieneś go Matce przedstawiać, taki zwyczaj. Sam wiesz. Znasz Tradycje.
Damaso chwilę milczał, jakby rozważał, czy siostra mu kłamie, czy nie. Wreszcie postanowił przyjąć jej słowa za dobrą monetę - kłamała czy nie, obietnica wszak padła.

- Zaraz przyniosą pergamin i inkaust. Sprowadzę Armanda z powrotem. Wyjedziecie tak szybko, jak to tylko uda mi się zorganizować dla was podróż. Nalegam też, żebyście do tego czasu oboje nie opuszczali miasta. Trwają Krwawe Łowy. Ty również znasz Tradycje. I znasz cenę, jaką się płaci za unikanie tego obowiązku.

Ucałował dłoń Luisy.
- Nic a nic się nie zmieniłaś, siostro - rzucił jeszcze spod drzwi.
- A toście sobie pogadali - skomentował Kostaki, sadowiąc się na kamiennym parapecie. - Byłem dworny, ha, Luisa? Powiedz?

- Byłeś tak dworny jak trzeba. Jeżeli dalej tak będziesz się zachowywał, to a nuż jakaś młoda dama zapała do ciebie uczuciem. - Pogłaskała go po twarzy zapatrzona w niebo.
A potem ciągnęła dalej, jakby zupełnie nie zważając na obecność Zwierzęcia.
- Dlaczego mężczyźni nigdy nie słuchają?? A tyle by zyskali słuchając. Garcia Álvarez de Toledo też nie słuchał. Oni się nigdy nie nauczą.
A później stuknęła laską dwa razy, zrazu pojawiła się służąca.
- Zawołaj ojca Salvadora. Niech weźmie ze sobą pergamin i inkaust, list chcę napisać.

Po jakimś czasie pojawił się spowiednik. Luisa dwa listy mu podyktowała. Oba do Inés Íñiguez de Uceda, do swojej matki.
Jeden oficjalny. Poprosiła w nim o zgodę na przedstawienie Armanda, hrabiego Delacroix, syna Damaso.

"Mnie to przypadnie zaszczyt zaprezentowania ci potomka drogiego Damaso. Poprosił mnie o to, ponieważ sam jest niezmiernie zajęty w domenie swej. Ufam, że przyjmiesz nas Pani. Czekam z utęsknieniem na wieści."

Drugi był już mniej słodki, a właściwie przedstawiał całą prawdę. O tym jak dotarła do zamkniętego przez zarazę miasta. O spotkaniu z bratem. Wszystko.

A gdy ponownie została sama z przyjacielem podjęła rozmowę.
- Krwawe Łowy ogłosił Damaso. Co o tym sądzisz?
Oblizał usta i odparł poważnie:
- Że bym poszedł, ale okrutnie nie lubię bić się w tłoku. Raz, że szanse do dochrapanie się do koryta nikłe. Dwa, że można przypadkiem oberwać w tumulcie.
- Przypadkiem? - uniosła znacząco brew.
- No, przecież mówię. Na Krwawych Łowach liczba przypadkowych zejść polujących jest, no, eeee...
- Przypadkiem duża.
Uśmiechnął się z wdzięcznością:
- No sam bym lepiej nie ujął.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline