Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-08-2010, 14:46   #12
Ajas
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
Krocząc krętymi korytarzami amfiteatru, Szajel Gentz niezwykle się stresował. Ceremonia zawsze była zamknięta dla osób postronnych, dla tego nie wiedział czego ma się spodziewać. Nie chciał by skończyło się to tak jak ostatni egzamin, pamiętał jak ludzie patrzyli na niego gdy wychodził z sali. Wtedy też zdobył swój przydomek, bowiem każdy arlekin posiadał pseudonim. Owe przezwiska odzwierciedlały ich umiejętności, oraz to co dana osoba przywodzi na myśl. Różowowłosy miał pseudonim którego nie lubił, „ Złoty Gentz” uważał ,że to zupełnie do niego nie pasowało. Stając przed drzwiami do sali gdzie zazwyczaj odbywały się treningi, złapał się na wisiorek od Ariel. Zacisnął zimne srebro w dłoni i wszedł do pomieszczenia.

Szajel nie krył zdziwienia, zwykle szara i monotonna sala była teraz istną plejadą kolorów i barw. Z sufitu zwisały różnorakie ozdoby, od kolorowych szarf aż po olbrzymie kolorowe szkiełka. Kule jasnego światła dopełniały efektu, jasne promyki odbijały się co chwila od ozdób, tworząc istną tęcze kolorów. Gentz nie zwracają uwagi na instruktorów w ich rytualnych strojach, zatrzepotał różowymi skrzydłami. Chciał wzbić się w powietrze i latać między tymi kolorowymi promieniami i kryształami nie przejmując się niczym. Na jego twarzy zagościł uśmiech, uspokoił się, kolory zawsze wpływały na niego pozytywnie. Już miał odbić się od podłożą, już chciał wzlecieć w górę zostawiając ceremonię pod swymi stopami, gdy ktoś położył rękę na jego ramieniu.

Jak zwykle cichy Harl stał już przy nim, delikatnie przytrzymując go przy ziemi. Szajel uśmiechnął się do niego, po czym spojrzał w górę, jak gdyby zachęcając opiekuna do wspólnego lotu. Ten jednak pokręcił głową przecząco i swym delikatnym głosem szepnął do niego.

- Nie teraz, musimy przestrzegać ceremonii, potem będzie na to czas. – poklepał Szajela delikatnie po ramieniu i zaczął prowadzić go w stronę stojącego na środku sali krzesła.

Młodzian niezbyt zwracał uwagę na słowa mówione przez zamaskowanych, starszych arlekinów, obecność Harla go uspokajała toteż zajął się obserwacją sklepienia sali. Dopiero lekkie potrząśnięcie przywrócił go na chwilę do rzeczywistości. Szybko odpowiedział na zadane pytania, działał tu instynkt jak i jego własna wola. Bardzo chciał już być prawowitym arlekinem, Ariel zawsze mu powtarzała, że się nadaje, a ona nigdy go nie okłamała. Wraz z ostatnim „Tak” które padło z jego ust, zagrała orkiestra.

Każda ceremonia miała swoją własną melodię, najczęściej pomagał ją komponować jeden ze starszych arlekinów. Szajel nie byłby zaskoczony, gdyby okazało się, iż to Harl układał ta melodię. Smyczek dotknął strun skrzypiec, ktoś dmuchnął we flet, a kolejna osoba uderzyła lekko w bęben. Rozpoczął się wspaniały taniec, który pochłonął uwagę Gentza bez reszty.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=6Udold4Pj6s&feature=related[/MEDIA]

Zaczęło się niewinnie, każdy z otaczających go zamaskowanych wykonał kilka kroków do przodu, potem w tył. Przystanęli na chwile zwieszając głowy i wsłuchując się w muzykę. Czekali na sygnał, na specjalny akord, na znak od orkiestry ze to już czas. Dla postronnego obserwatora była by to po prostu sekunda zastoju w tańcu, lecz dla tancerzy był to czas o wiele dłuższy. Był to moment przygotowania się do przedstawienia. I nadszedł akord, wszyscy zamaskowani upadli na ziemię. Po chwili zaczęli wstawać niczym marionetki, unoszone przez pana na sznurkach.

Zaczęli krążyć wokół krzesła Szajela który zapatrzony był w nich bez reszty. Ich ręce krążyły w ciemności, kilku wyciągnęło z głębi swych szat purpurowe szarfy, które teraz wraz z nimi gnały w tym tańcu. Falujący materiał niczym wąż poruszał się w ciemnościach, a wzrok Szajela gnał za nim.

I nagle muzyka się zmieniła, przeszła w egzotyczne tony. A tancerze niczym żmije zaczęli jej usługiwać, każdy wiedział, iż w tańcu to dźwięk jest panem, a człowiek jedynie jego sługą. Poruszając się do rytmu niczym prawdziwe węże, wszyscy zbliżali się do siedzącego na środku Różowowłosego. Byli już bardzo blisko, gotowi do skoku, gotowi by zanurzyć swe kły jadowe w jego szyi. On natomiast siedział jedynie zapatrzony w mistrzów sztuki tanecznej, nie wykonywał żadnego ruchu, niemal nie oddychał. Kule światła przygasły na chwilę, a sale wypełnił dym. Tancerze niczym w transie poruszali się tuż przy jego siedzeniu.

Wtedy tez nagle kule rozbłysły jeszcze jaśniej, a muzyka wróciła do poprzedniego rytmu, jeden z zamaskowanych złapał, nowo mianowanego Arlekina za dłoń i wciągnął w ten tłum wirujących ciał. Gentz nie protestował i wraz z nim dał się nieść muzyce. Kilka kroków i obrotów, starczyło by zatracił się w tym bajecznym tańcu bez reszty. Przymknął oczy i dał się prowadzić, była to dla niego chwila istnego zapomnienia. Takie chwile jednak są najpiękniejsze gdy nie trwają za długo, i tak było i tym razem. Muzyka ucichła i rozległy się gromkie brawa dla nowo mianowanego arlekina. Szajel otworzył oczy, i wesoło zaśmiał się w stronę Harla.

Opiekun podszedł do swego uradowanego wychowanka, i poczochrał jego włosy. Pod zdobną maską arlekina gościł szeroki uśmiech, w końcu jego uczeń, stal się pełnoprawnym członkiem arlekinów. Harl pamiętał, jak znalazł Gentza w jednym z zaułków. Brudnego, grzebiącego w śmietniku w poszukiwaniu świecidełek i jedzenia. Ale tamtego dnia w oczach tego dziecka, był blask, ukryty płomień siły i samozaparcia, coś co sprawiło, iż Harl przyprowadził go tu. Teraz tego nie żałował, patrząc na młodzieńca wiedział, iż uratował kogoś niezwykłego, kogoś kto mimo przeciwności losu nigdy się nie poddał. Mężczyzna ukrył łzę wzruszenia i wręczył Gentzowi prezent. Domyślał się, iż Różowowłosemu spodoba się na pewno.

Szajel usiadł przy stole wraz z innymi osobami, paczuszkę położył koło siebie, miał zamiar otworzyć ją w pokoju. Ten dzień był naprawdę niezwykły, tyle się w nim działo. Młodzian nałożył na talerz kilka co ciekawszych potraw i jedząc rozmawiał ze swym opiekunem. Mówił o wszystkim i o niczym, o fajerwerkach o wiszących pod sufitem ozdobach, o smaku jedzenia, o kolorach buteleczek i wielu innych sprawach. Harl zaś słuchał cierpliwie odpowiadając nawet na najbardziej trywialne pytania.

Dochodziła druga w nocy. Harl musiał już opuścić zabawę, gdyż wzywała go jedna z jego nocnych misji, Gentz natomiast czuł się zmęczony. Jednak nim udał się do swego pokoju zrobił to na co od początku miał ochotę. Wskoczył na stół, nie przejmując się zupełnie tym, iż strącił swój talerz. Odbił się mocno nogami od drewnianego blatu i zatrzepotał różowymi skrzydłami. Po chwili już wisiał nad wszystkimi, oglądając wielką szklanką kule wiszącą pod sufitem. Arlekini znający Szajela z treningów i zajęć, rozświetlili salę jeszcze bardziej by kryształ mienił się coraz to nowymi kolorami. Większość z nich wiedziała o zamiłowaniach Gentza, i w ciągu tych wielu lat nauczyli się to akceptować. Kilka z postaci nawet przyklasnęło i kazało zagrać orkiestrze. Szajel radośnie zakręcił się w powietrzu i słuchając pięknych akordów, latał między kryształami. Gdy muzyka ucichła pomachał wszystkim wesoło i wylądował przed drzwiami, nadeszła pora odpoczynku.

W pokoju nim Gentz położył się do łóżka zajął się odpakowywaniem prezentu wręczonego mu przez Harla. Pierwej przyjrzał się papierowi ozdobionemu przez małe gwiazdki. Złożył go ładnie i schował do szuflady gdzie trzymał większość błyskotek, Szajel nie lubił niczego marnować.

W pakunku znajdowały się dwa przedmioty. Pierwszym z nich była ładnie zdobiona maska. Szajel wziął ją do rąk i obejrzał dokładnie. Jego zielone oczy chwytały każdy szczegół. Harl wiedział co mu wybrać, maska nie zasłaniała całej twarzy i była zdobiona różnymi barwami. Złoto, zapewne od jego przydomku, róż ze względu na włosy, oraz trochę zieleni by zwrócić uwagę na oczy Gentza. Tancerz przymierzył ją, pasowała jak ulał. Jednego różowowłosy był pewien, będzie ona przeznaczona tylko na specjalne okazje, takiego prezentu nie należy nadużywać.


Drugim przedmiotem był mały pierścionek. Prosto wykonany, ze srebra, pokryty małymi różowymi diamencikami. Szajel uśmiechnął się i cicho zaklaskał na jego widok, bardzo mu się podobał. Od razu go przymierzył i stwierdził że pasuje idealnie. Z uśmiechem zdjął go i wraz z maską położył na swojej szafeczce nocnej.


Szajel przebrał się i zdjął paciorki z włosów. Następnie zmył z twarzy makijaż i ułożył się do snu. Dziś z zaśnięciem nie miał problemów, był zmęczony i szczęśliwy, toteż już po chwili oddychał miarowo zanurzony w krainie snów. Śniły mu się fajerwerki, taniec arlekinów jak i piękna rzeźba na fontannie. Przewrócił się na drugi bok z uśmiechem wymalowany na młodej, oświetlonej przez gwiazdy twarzy.

Obudził się wcześnie, nie zwykł spać długo, było to przyzwyczajenie wyniesione z czasów kiedy żył na ulicy. Tam kto nie wstawał rano, ten nie jadł i nie miał niczego. Gentz przetarł twarz i odgarnął włosy z twarzy. Siedział na łóżku przez chwilę trzymając się na głowę. Zdawało mu się, iż miał o czymś pamiętać, o czymś ważnym. Na pewno było to związane z Harlem i jego misją, ale co to mogło być? Szajel wzruszył tylko ramionami i wstał przeciągając się. Od razu zmaterializował swe skrzydła, uwielbiał je. Podszedł do swego prowizorycznego lustra, i zobaczył kartkę powieszoną na gwoździu, gdy ją przeczytał uśmiechnął się. Teraz już wiedział o czym miał pamiętać, był dumny ,że zapamiętał rade Ariel, odnośnie notowania ważnych rzeczy.

Poranna toaleta zajęła mu trochę ponad godziny, dziś nie musiał malować paznokci, lecz uznał że włosy zasługują na dokładniejsze mycie, jak i skrzydła. Nakładając makijaż, otrzepywał skrzydła delikatnymi ruchami by szybciej je osuszyć. Dziś nałożył farbki w taki sam sposób jak ciągle ostatnimi dniami, lubił ten styl makijażu, czasem tylko zmieniał kolorystykę, w zależności od dostępności farbek.

Pakowanie nie było problemem, w torbie wylądowały zapasowe ubranie i bielizna. Potem wszystkie wisiorki, ozdóbki, kolorowe papierki i szkiełka. Większość była pogrupowana i owinięta szarym płótnem. Dziś we włosach Szajel miał trochę więcej błyskotek. Do standardowych serduszek, skrzydełek i kwiatków, doczepił dwa nowe zestawy. Pierwszy zakupiony wczoraj na straganie komplet niebieski wisiorków. Je przywiązał tak, iż teraz przy każdym kroku lekko uderzały o jego plecy i o siebie nawzajem. Ponadto wplątał również w jeden niesforny kosmyk, ze swej grzywki, wisiorek o kształcie małej błyskawicy. To miało pomóc zapamiętać mu przydomek „Tańczącej Błyskawicy”, gdyż z imieniem nie miał problemów. Następne do worka powędrowały farbki, kredki do skóry kartki i rysunki Gentza. Lusterko, grzebień i inne rzeczy życia codziennego zapełniły prawie cały wór. Na samym szczycie umieścił on maskę, tak by nic się jej nie stało, pierścionek miał na palcu. Broń jak zwykle znalazła miejsce przy pasie chłopaka. Rozejrzał się po pokoju i parę razy upewnił się iż zabrał wszystko. Gdy był już tego pewien opuścił swój pokój kładąc jeszcze list na poduszce Ariel. Tak by go nie przeoczyła.

Do południa było jeszcze sporo czasu, dwie godziny jak nie więcej, jednak Szajel miał zwyczaj pojawiania się na miejscu spotkania o wiele wcześniej niż powinien. Ariel wiele razy robiła mu wyrzuty o spóźnianie się, dla tego nauczył się temu przeciwdziałać.

Tego dnia wielu osób nie było na ulicach, większość spała w domach wypoczywając po wczorajszym święcie. Szajel przeszedł przez miasto bez zbędnego zatrzymywania się, dziś nie widział nic wartego uwagi, i stresował się lekko nadchodząca misją. Kilka razy musiał się cofać, iż źle skręcił ale po trudach w końcu widział już komisariat.

Przekroczył bramę i znalazł się na prostokątnym dużym placu, otoczonym przez budynki. W północnej części znajdowały się schody prowadzące do głównego budynku. Plac był prawie pusty, tu i tam kręciło się tylko kilku strażników, najwyraźniej Gentz był tu pierwszym z owego oddziału. Nerwowo ściskając swój worek skierował się w stronę schodów na których usiadła. Strasznie bał się, iż zapomni co Harl kazał mu powiedzieć, dla tego pogrzebał w worku i wyciągnął skrawek pergaminu. Węgielek znalazł się w jego dłoni i szybko zaczął coś bazgrać na skrawku, po chwili zadowolony z siebie, włożył skrawek do torby. Teraz pozostawało mu już tylko czekać.

Osoby schodziły się na plac miarowo, kilka spojrzało tylko na Gentza jak na wariata niektórzy co bardziej wyrozumieli zamienili z nim kilkanaście słów. Gdy ostatnia niemal spóźniona osoba biegła na plac jeden ze strażników powiedział donośnym głosem.

- Do szeregu! Generał idzie!

Nieprzyzwyczajony do rozkazów Gentz siedział na schodach patrząc jak wszyscy ustawiają się w równy szereg. Uznał to za ciekawa zabawę więc poderwał się i wesoło podbiegł do nich stając na jednym z końców linii. Zatrzepotał podekscytowany skrzydłami patrząc jak dwie osoby zbliżają się do nich po schodach. Młoda dziewczyna, zapewne nie była tym generałem. Szajel przyjrzał się jej, po czym przeniósł wzrok na mężczyznę. Gentz zobaczywszy go, przypomniał sobie słowa Harla "Powiedz, że przysyła Cię Harl". Szybko wyrwał się z szeregu, mijając zdezorientowanego strażnika podbiegł do dwójki, która właśnie opuściła komisariat. Różowowłosy pogrzebał nerwowo w torbie i wyciągnął z niej zawczasu przygotowany papier. Spojrzał na niego i nerwowym głosem odczytał: " Przysyła mnie Harl, mam iść na misję " - po czym wysunął pergamin w stronę mężczyzny, by go utwierdzić, iż odczytał to co na kartce jest napisane. Generał zmierzył go dziwnym wzrokiem zatrzymując na chwile oczy na paciorkach, różowych włosach i pomalowanych ustach. Jednak zachowując niezmienną twarz i powagę w głosie odpowiedział Gentzowi.

- Tak, dobrze, Harl mówił, że przyśle tu kogoś, ale wracaj teraz do szeregu. – w myślach żołnierza zapewne trwała zażarta batalia, wojna pytań bez odpowiedzi. Kto to jest, po co tu ktoś taki, i przede wszystkim czemu Harl przysyła młokosa na tak ważne zadanie? I to TAK wyglądającego młodziana.

Szajel odwrócił się na pięcie i dumny z siebie, iż podołał zadaniu powierzonemu mu przez Harla z wesołym uśmiechem podbiegł do szeregu. Jego paciorki pobrzękiwały cicho gdy zeskakiwał ze schodka na schodek. Jego osoba wywołała ciche chichoty wśród zebranych, nikt jednak głośno się nie zaśmiał, wszak był tu generał.

Teraz nastąpiło nudne przemówienie, którym Szajel zbyt zainteresowany nie był, o wiele bardziej interesowało go podziwianie chmur błądzących po niebie. Ponadto wcale się z tym nie krył , stał z głową uniesioną ku niebu i rozmarzonym wzrokiem chwytał co ciekawsze kształty obłoków. Z rozmarzenia wyrwało go dopiero rżenie koni.

Różowowłosy szybko podbiegł do zwierzaków szukając czegoś dla siebie. Jego wyborem okazał się biały niczym śnieg koń, średniej budowy. Szajel nigdy nie jeździł konno, ale nie przeszkadzało mu to. Wydobył z worka jedną z błyskotek i zaczepił w grzywie konia. Uśmiechnięty niezgrabnie usiadł w siodle i zaczepił swój bagaż. Chwytając lejce w dłonie ruszył wraz z resztą osób, próbując zgłębić tajniki kierowania tym zwierzakiem.

Póki co misja mu się podobała, nikt nie krzyczał na niego, nikt się nie śmiał, no i mieli konie. Szajel lubił zwierzęta, denerwowało go tylko jedno. Czemu te osoby tak źle dobierały kolory swoich strojów?
 
Ajas jest offline