Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-08-2010, 16:01   #191
Ravanesh
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Cyrus Parker



Podróż przez ten ciemny, ciasny korytarz, była dla niego prawdziwą mordęgą. Bał się jak małe dziecko, jak wtedy kiedy... Już sam nie pamiętał co wywołało u niego taki lęk przed ciasnymi pomieszczeniami. Ale bał się ich cholernie. Jak ognia, chociaż nawet ognia tak się nie bał.

A kiedy dotarł do ciasnego przejścia, serce miał już na ramieniu. Biło mu jak szalone i przyśpieszało tętno. I do tego ten lęk. To całe wydarzenie odebrało mu co najmniej 10 lat życia, drugie tyle wojsko i trzecie tyle całe to wydarzenie z łowcą, chodzącymi trupami i piekielnym ogarem.

W końcu przecisnął się przez wąski przesmyk i po wyjściu od razu upadł na kolana, podpierając się rękoma wyszeptał ze zmęczeniem:
- Kurwa! Żyję!

Żołnierz uniósł głowę w górę i zobaczył delikatne światło. To go bardzo uspokoiło. Ale rozdrażnił go widok płaczącej dziewczyny. Chciał się ruszyć z miejsca i do niej podejść, ale jego nadal zwiotczałe ze strachu mięśnie, spowolniły go na tyle, że wyprzedziła go Holy.
Lecz nim podeszła, Annie uniosła twarz. Parker stał za ich plecami i widział tylko twarz Holy, która była wymalowana przerażeniem. Zaraz potem Carlson odezwała się dziecięcym głosem, zupełnie innym niż jej naturalny głos.

- Ja też tak płakałam. Płakałam, lecz nikt nie słuchał! To, czego szukacie jest tam. Lecz nie dotykajcie wody!

Zaraz po tym z ciała Annie wybiegła mała, mglista sylwetka która chwilę pobiegła i rozmyła się w szarości jaskini.
Żołnierz słyszał te słowa i przychodziło mu tylko jedno do głowy.
- Holy. To ty wybrałaś piórko, nie? Może tam pofruniesz?

Nagle wydało mu się że spostrzegł od drugiej strony jęzora jakieś czółno. I jakiegoś człowieka w nim. Nie mógł się przyjrzeć bo było szaro od ciemności, a samo czółno szybko mu znikło z horyzontu.
Ktokolwiek kto był, raczej nie był mile nastawiony. Oni byli duchami, ludzi ich nie widzieli, a inne stwory chciały zabić.



Derek „Hound” Gray



Ciemność nie ruszyła za nami.... na nasze szczęście... niepokój jednak pozostał... strach żywił się mną...
Podtrzymując George wycofywaliśmy się w miejsce skąd przyszliśmy i następnie dalej w korytarz w którym dopiero co zniknęli pozostali ocaleni. Ostatni raz zerknąłem w kierunku gęstej jak smoła ciemności. Wrażenie, że postać stojąca w niej przypatruje się mi, nie zniknęła. Ściśnięty strachem żołądek ponownie odezwał się bólem.
- Dawaj George, będę Cię prowadził – rzuciłem do staruszka i wszedłem w korytarz
Szedłem wolno obawiając się, że coś może wyskoczyć na nas z ogarniającej nas jaskiniowej ciemności. Słyszałem idących kilka metrów przed nami pozostałych ocalałych. Za mną cięzko sapał George. Szliśmy wolno ale nawet ten wysiłek w obliczu ostatnich zajść kosztował wiele jego schorowane serce. Szedłem milcząc, trzymając przed sobą ręce by nie wpaść na coś przypadkowo. Ciemność ogarniająca nas nie była tak gęsta jak ta we wcześniejszym korytarzu, jednak znacznie ograniczała widoczność. Ręce często macały mokre od wilgotności skały. Brnęliśmy do przodu krok za krokiem. Serce biło coraz szybciej kiedy wyobraźnia podsuwała obrazy bestii wyskakujących z mroków korytarza i atakujących nas z zaskoczenia. Bałem się śmierci, pewnie jak każdy... bałem się przerażającej śmierci w męczarniach z poszarpanych ran... bałem się bólu. Nie chciałem umierać. Nie teraz.....
To wszystko było popaprane. Ta cała gadka o niebie, piekle, aniołach, demonach i innych gównach. Dotychczas traktowałem to wszystko z przymrużeniem oka idąc do kościoła tylko wtedy kiedy przyjechała do mnie w odwiedziny siostra bądź kiedy ja odwiedzałem ją. Dlaczego my znaleźliśmy się w centrum tego wszystkiego walcząc o podtrzymanie więzienia dla jakiegoś upadłego anioła. Czemu kurwa my, a gdzie te cholerne cherubiny i inne archanioły?.... co za gówno. Byłem już zmęczony, psychicznie wypalony. Byłem na krawędzi utrzymania jasności umysłu, na krawędzi obłędu. Nie poddawałem się bo chciałem żyć, nie poddawałem się bo walczyłem dla siebie i pozostałych pasażerów tego felernego kursu do Colorado.
Na domiar złego do końca nie wiedziałem co zastaniemy w tym korytarzu, czy będzie to Rossie? Jakaś kolejna wskazówka? Czy po prostu pułapka jakich w tym całym świecie duchów było pełno, a może jedynie kolejna śmierć, jak ostatnio Jenny... „Kurwa mać”
Korytarz nagle zwężył się i to znacznie. Przystanąłem badając go przez chwilę by mieć pewność, że mam szansę się zmieścić. George wpadł na mnie nie zauważając, że się zatrzymałem.
- Uważaj George. Korytarz strasznie się zwężył ale da sie przejść
Chyba mi się uda a jak mi to i Georgowi wszak jest wątlejszy ode mnie
Wcisnałem się między skały. Tym razem cieszyłem się, że nie jestem nad wyraz zbudowany niczym gracz futbolowy. Zastanawiałem się jak sobie dał rade Cyrus, najbardziej postawna osoba z naszego grona. „Coś ostatnio George się nie odzywa” Słyszałem, że człapie za mną ale mimo wszystko po tej ranie jaką wyniósł ze strychu chyba się jeszcze nie podniósł psychicznie. Miałem wrażenie, że korytarz ciągnie się w nieskończoność.... aż w końcu ucisk zelżał. Zwężenie skończyło się. Blask światła jaki znajdował się w tym miejscu ukazał moim oczom jaskinie wraz ze znajdującym się tutaj jeziorem. Gdyby nie cały ten koszmar jaki nas otaczał, możnaby powiedzieć, że jest to piękne miejsce. Kilkanaście metrów przede mną Holy pomagała wstać Annie. Cyrus wpatrywał się w głąb jeziora w kierunku wysepki jaka się na nim znajdowała. Byli cali to najważniejsze. Nie było nikogo innego.
„Gdzie Rossie? Niech ten koszmar się skończy” Obróciłem się do zwężenia. Jak George wylezie z tej dziury to popytam resztę.
„Idziesz George czy nie?” Do końca nie byłem pewien czy było go słychac podczas jego przeciskania się przez korytarz.
- Dawaj Georgie – dopingowałem go czekając aż się pojawi u wylotu. Co jakiś czas zerkałem w kierunku pozostałych.



Annie Carlson


Ciemność, wilgoć i chropowate, zwężające się ściany korytarza nie były w stanie jej przeszkodzić. Tylko ją spowalniały. Biegła jak szalona, głucha na krzyki za sobą. Jedyny krzyk, który ją interesował rozbrzmiewał gdzieś z przodu, z ciemności przed nią. A może już nie było go słychać, może tylko trwał w jej głowie, w jej myślach. A może też tam się zrodził? Tym razem jednak nie pozwoliła sobie na jakiekolwiek wątpliwości. Musi sprawdzić, musi przekonać się na własne oczy. Czy ktoś tam jest i czy potrzebuje pomocy. Czy to może być Jenny? Nie, to nie Jenny. Jenny nie można już pomóc, bo ona nie żyje. Tak jak wszyscy pozostali. Cokolwiek byśmy nie robili, cokolwiek ja bym nie robiła i tak w końcu ktoś ginie. Taka jest prawda. Jesteśmy bezsilni. Odwlekamy tylko nieuniknione. W końcu wszyscy zginiemy. I nie będzie to lekka śmierć, o nie. Zginiemy rozdarci na strzępy lub przebici hakami, z rozszarpanym gardłem albo trzewiami.

Annie zorientowała się, że już nie biegnie w stronę głosu. Zamiast tego klęczy na ziemi i szlocha w dłonie. Usłyszała tylko ze ktoś się zbliża. Kto zaryzykował wejście w ten ciemny korytarz? A czy to ważne?

Dotyk małej ciepłej dłoni i ciche słowa a później wrażenie przeniesienia. Przeniesienia w jakieś inne miejsce. Z daleka od trosk i zmartwień, z daleka od szaleństwa i niezrozumienia. Annie spojrzała swoimi oczami na swoje dłonie, ale to nie były jej dłonie. Ktoś nimi kierował, ktoś mówił jej ustami, ale to nie ona nimi poruszała. Poczuła się jakby była we własnym ciele a jednocześnie stała tuz obok i patrzyła na bok swojej twarzy. Próbowała w panice zaczerpnąć tchu, ale ciało nie zareagowało. Czy ja umieram? Czy tak wygląda śmierć? Ale po chwili to uczucie obcości opuściło ją i dziewczyna znowu poczuła, że może władać własnym ciałem. Za to coś niematerialnego i eterycznego z chichotem puściło się biegiem po tafli jeziora, nie dotykając przy tym wody. Rossie! To musiała być ona. Czego chciała? Pomóc? Co mówiła? Nie jestem pewna. Coś o wyspie i wodzie i ukrytej tam rzeczy.

Carlson usiadła na ziemi i objęła ramionami nogi a twarz ukryła na kolanach. Czuła się wykorzystana. Zaczęła szczękać zębami, ale to tylko częściowo spowodowane było chłodem jaskini. Nie miała czasu przyjrzeć się ani grocie, w której się znalazła ani rozległej sadzawce wypełniającej pieczarę. Chciała tylko żeby wszyscy zostawili ją w spokoju. Wiedziała ze musi się pozbierać, tu i teraz. Bo jeśli teraz tego nie zrobi będzie już tylko gorzej. Nie wiedziała tylko jak to zrobić.



George Wasowsky



Dotarcie do idącego w kierunku dziewczynek w jaskini Dereka nie okazało się wcale takie łatwe. Po drodze złapał George'a potworny ból głowy. Tak potworny, że przez chwile miał wrażenie jakby ktoś kroił jego mózg na kawałki piłą mechaniczna czy innym cholerstwem. Reszty dopełniły głosy pojawiające się pod czaszką, a może naprawdę "obok' toczyła się rozmowa, bardzo nieprzyjemna rozmowa o zabijaniu krwi i innych okropieństwach.
O mało nie wpadł na Dereka. Z nim też chyba było widocznie nie najlepiej bo zbladł jak ściana a na ustach pojawiło się bezgłośne przekleństwo. George nie rozumiał przerażenia jakim epatował baseballista, przed nimi była tylko skalna ściana jak wszędzie dookoła. Mimo tego Derek wyraźnie czymś przerażony wycofywał się w popłochu.
-...wyciągnij tą swoja zapalniczkę i zawracaj-rzucił drżącym głosem do Wasowskiego.
Zapaliczka-odruchowo sięgnął do kieszeni-zapomniałem o tej cholernej zapalniczce-chwycił ją w dłoń i wyciągnął.
Nie zamierzał jej użyć, ale mimo wszystko miał ją w pogotowiu.
Wycofywali się powoli, dobrze że Derek był z nim, dawało to mimo wszystko przynajmniej ułudę bezpieczeństwa.

Nie było możliwości, żeby ją upuścił. Mieściła się w jego dłoni, była na tyle ciężka, że dobrze się w niej trzymała. Nie miała prawa się wyślizgnąć, wypaść, wyskoczyć czy inne takie. Mimo wszystko dziwnym zbiegiem okoliczności wyleciała mu z ręki uderzając głucho o tekturową okładkę zeszytu lądując centralnie pośrodku. Podniósł obie te rzeczy zaciekawiony dziwnym zbiegiem okoliczności i znaleziskiem.Wsunął zapalniczkę głęboko do kieszeni a zeszyt otworzył. Drzwi, drzwi, drzwi i opisy. Powoli zaczęło mu się to układać w jakąś logiczną całość, ale nie było czasu, Derek oddalił się na niewielką odległość. Doczłapał do niego dosyć szybko. strach potęguje możliwości. Wkroczyli w tunel ciemny jak... .
Biedny Michael-myśl przypałętał się ni stąd ni zowąd.
Derek prowadził a George nie miał pojęcia gdzie i po co zmierzają. Ufnie podążał za młodym mężczyzna.
Nie było rady, została sam kiedy Derek przeciskał się przez wąską szczelinę. Mógł sobie przejrzeć zeszyt dokładniej, ale było za ciemno. Mógł sobie pogwizdać dla dodania sobie odwagi ale to byłoby wyjątkowo głupie. Cóż, stał i czekał kiedy pojawiła się nowa możliwość spędzenia tego czasu, na zabawie.
O nie nie nie nie nie nie-mówił z niedowierzanie w głosie wycofując się przed najpotworniejszą kreaturą jaką mógł sobie wyobrazić. Groteskowy stwór ze strychu sunął ku niemu w ciemnościach. Kropelki potu pojawiły się na jego ciele,poczuł zimny dreszcz. Oddychał szybko i głośno wciskając się w szczelinę, w której zniknął był Derek.
Nie ma mowy kurwa-stękał z wysiłku próbując przecisnąć się dalej-jeszcze troszeczkę, ał ał-zajęczał kiedy ostra krawędź przecięła mu policzek, syknął z bólu po raz kolejny kiedy uderzył głową o wystający fragment skały, ale uparcie sunął dalej. Wolałby umrzeć tutaj wciśnięty pomiędzy kamienie bez wody światła i powietrza niż spędzić chwilę z tamtą, z tamtym czymś. Nadludzkim wysiłkiem pokonywał przeszkody i w końcu poczuł przypływ świeżego powietrza. Wygramolił się na wolną przestrzeń i padł na plecy.
łuuuchuuu!ahahahaha-śmiał się bez opamiętania kiedy uświadomił sobie, że się mu udało. Był cały mokry od potu ale szczęśliwy jak dziecko.


Holy Charpentier



Deptała Cyrusowi po pietach brnąc coraz bardziej w ciemność. Słyszała jego ciężki oddech, przekleństwa miotane pod nosem i upewniające ją że wciąż jest blisko, tuż przed nią. Żołnierz wlókł się w żółwim tempie przypominając kogoś kto toczy ze sobą nierówną walkę o każdy kolejny krok. Jeśli faktycznie tak było, to w tej chwili każdy psychoterapeuta byłby dumny z jego wysiłku. Holy podziwiała siłę woli Parkera równocześnie ciesząc się że jest przy niej.
Inna sprawa że ta prywatna cyrusowa wojna spowalniała ich również jak cholera. Z jednej strony dziewczyna cieszyła się z jego obecności, z drugiej jednak była już lekko poirytowana ich ślimaczym tempem i mijającym czasem. Czasem w trakcie którego mogło się wydarzyć wszystko. Niepokoiła się o Annie, bała się że stanie się coś złego, a oni będą zbyt daleko by temu zapobiec.
„Jakby mieli szansę ocalić Kubę, Jenny, Jacka, Michaela, Doma, Robana... ginęli jedno po drugim, a reszta nie potrafiła nic zrobić by temu zapobiec. Nie mieli szans, jeśli coś miało ich dopaść to i tak ich dopadnie, taka jest prawda...”

Z ponurych rozważań wyrwała ją nagła zmiana. Docierali chyba do końca zwężenia, a przynajmniej do światła.
„Światła na końcu tunelu” – pomyślała ponuro.
Parę kroków naprzód i wyszli na zalewany niebieskawą luminescencją korytarz.

Annie..
Dziewczyna klęczała na ziemi ukrywając twarz w dłoniach. Jej ramiona drżały, całym ciałem wstrząsał histeryczny szloch.

- Annie... – Holy podeszła podeszła w stronę dziewczyny chcąc ją przytulić, uspokoić...

W chwili gdy Charpentier zrobiła parę kroków w stronę Annie, dziewczyna uniosła głowę wbijając w nią wzrok. Poważne, smutne spojrzenie dziecięcych oczu

- Ja tez tak płakałam – obcy głos wydobywający się z ust Carlson. Głos dorastającej dziewczynki - Płakałam, lecz nikt nie słuchał!

Nie było w niej zła, a przynajmniej Holy niczego takiego nie wyczuwała z jej strony. Ta istota była wystraszona tak samo jak oni.

Strach i cierpienie.

„ Rossie...”

- To, czego szukacie jest tam – dłoń Annie wskazała wyspę na środku jeziora. Mały skrawek skalistego lądu wyrastający pośród wody najeżony otaczającymi go stalagmitami niczym broniące dostępu mury jakiegoś upiornego zamczyska. Miejsce odległe było od nich o jakieś dwieście może trzysta metrów. Ciekawe jak się tam dostaną? Podpłyną? Podlecą? Nigdzie w pobliżu nie widziała żadnej łódki a pływanie w spowitym niebieskawą poświatą jeziorze nie bardzo jej się uśmiechało. – Lecz nie dotykajcie wody! – Rossie potwierdziła rozterki Holy jakby czytając jej w myślach....
„A więc druga opcja, pióro...”

Szaleńczy chichot.

Dziewczynka nagle wyskoczyła z ciała Annie. Mała, duchowa sylwetka „wybiegła” ze swojego ludzkiego „naczynia” i chichocząc szaleńczo zaczęła biec po tafli jeziora nawet nie muskając stopami wody. Obłąkańczy śmiech brzmiał jeszcze chwilę po tym jak duch dziewczynki rozmył się w powietrzu.

- Koniecznie przyjdźcie do mnie, jak już go znajdziecie – Holy usłyszała jeszcze w myślach szept dziewczynki, a potem już jej nie było. Opuściła ich, pozostawiając skuloną na ziemi Annie. Dziewczyna cała dygotała. Holy uklęknęła przy niej obejmując i uspokajając. Słyszała jak wokół nich krąży Cyrus. Żołnierz również słyszał słowa Rossie

- Holy. To ty wybrałaś piórko, nie? Może tam pofruniesz? – stanął nad nimi

- Jasne, z przyjemnością... chyba czas na Red Bulla – uśmiechnęła się blado oglądając w stronę skąd przyszli. - „Cholera, Derek, gdzie jesteś?” – miała nadzieję że nic mu się nie stało, że za chwilę wynurzą się z ciemnego korytarza. Chyba jej cicha modlitwa odniosła skutek, bo to co wpierw miała nadzieję że słyszy okazało się faktycznie dźwiękiem kroków; ostrożnych, szurających, odbijających się głębokim echem po całej jaskini. Dziewczyna podniosła się z klęczek i pomogła Annie stanąć na nogach. Jak zaklęta nasłuchiwała, wpatrując się w czarną czeluść korytarza. Omal nie zaczęła krzyczeć z radości widząc wynurzającego się z ciemności Dereka, odwracającego się co chwile za siebie i dopingującego do pośpiechu George’a. Czekała już tylko na Wasowskiego, by zdać wszystkim relacje ze słów Rossie i z tego co trzeba dalej zrobić, co ona sama musi zrobić...

"Ptasie pióro symbolizuje wolność i swobodę, jednak również podążanie z wiatrem i niemożność podążenia tam gdzie chcielibyśmy się udać. Twój wybór Holy pozwoli ci w Świecie Duchów na lot i szybowanie. Uważaj jednak by nie zrobić tego tam, gdzie moga porwać cię ze sobą zawirowania ciemności" - słowa Nathaniela brzmiały jej w uszach gdy sięgała po pióro
 
Ravanesh jest offline