Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-08-2010, 16:01   #191
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Cyrus Parker



Podróż przez ten ciemny, ciasny korytarz, była dla niego prawdziwą mordęgą. Bał się jak małe dziecko, jak wtedy kiedy... Już sam nie pamiętał co wywołało u niego taki lęk przed ciasnymi pomieszczeniami. Ale bał się ich cholernie. Jak ognia, chociaż nawet ognia tak się nie bał.

A kiedy dotarł do ciasnego przejścia, serce miał już na ramieniu. Biło mu jak szalone i przyśpieszało tętno. I do tego ten lęk. To całe wydarzenie odebrało mu co najmniej 10 lat życia, drugie tyle wojsko i trzecie tyle całe to wydarzenie z łowcą, chodzącymi trupami i piekielnym ogarem.

W końcu przecisnął się przez wąski przesmyk i po wyjściu od razu upadł na kolana, podpierając się rękoma wyszeptał ze zmęczeniem:
- Kurwa! Żyję!

Żołnierz uniósł głowę w górę i zobaczył delikatne światło. To go bardzo uspokoiło. Ale rozdrażnił go widok płaczącej dziewczyny. Chciał się ruszyć z miejsca i do niej podejść, ale jego nadal zwiotczałe ze strachu mięśnie, spowolniły go na tyle, że wyprzedziła go Holy.
Lecz nim podeszła, Annie uniosła twarz. Parker stał za ich plecami i widział tylko twarz Holy, która była wymalowana przerażeniem. Zaraz potem Carlson odezwała się dziecięcym głosem, zupełnie innym niż jej naturalny głos.

- Ja też tak płakałam. Płakałam, lecz nikt nie słuchał! To, czego szukacie jest tam. Lecz nie dotykajcie wody!

Zaraz po tym z ciała Annie wybiegła mała, mglista sylwetka która chwilę pobiegła i rozmyła się w szarości jaskini.
Żołnierz słyszał te słowa i przychodziło mu tylko jedno do głowy.
- Holy. To ty wybrałaś piórko, nie? Może tam pofruniesz?

Nagle wydało mu się że spostrzegł od drugiej strony jęzora jakieś czółno. I jakiegoś człowieka w nim. Nie mógł się przyjrzeć bo było szaro od ciemności, a samo czółno szybko mu znikło z horyzontu.
Ktokolwiek kto był, raczej nie był mile nastawiony. Oni byli duchami, ludzi ich nie widzieli, a inne stwory chciały zabić.



Derek „Hound” Gray



Ciemność nie ruszyła za nami.... na nasze szczęście... niepokój jednak pozostał... strach żywił się mną...
Podtrzymując George wycofywaliśmy się w miejsce skąd przyszliśmy i następnie dalej w korytarz w którym dopiero co zniknęli pozostali ocaleni. Ostatni raz zerknąłem w kierunku gęstej jak smoła ciemności. Wrażenie, że postać stojąca w niej przypatruje się mi, nie zniknęła. Ściśnięty strachem żołądek ponownie odezwał się bólem.
- Dawaj George, będę Cię prowadził – rzuciłem do staruszka i wszedłem w korytarz
Szedłem wolno obawiając się, że coś może wyskoczyć na nas z ogarniającej nas jaskiniowej ciemności. Słyszałem idących kilka metrów przed nami pozostałych ocalałych. Za mną cięzko sapał George. Szliśmy wolno ale nawet ten wysiłek w obliczu ostatnich zajść kosztował wiele jego schorowane serce. Szedłem milcząc, trzymając przed sobą ręce by nie wpaść na coś przypadkowo. Ciemność ogarniająca nas nie była tak gęsta jak ta we wcześniejszym korytarzu, jednak znacznie ograniczała widoczność. Ręce często macały mokre od wilgotności skały. Brnęliśmy do przodu krok za krokiem. Serce biło coraz szybciej kiedy wyobraźnia podsuwała obrazy bestii wyskakujących z mroków korytarza i atakujących nas z zaskoczenia. Bałem się śmierci, pewnie jak każdy... bałem się przerażającej śmierci w męczarniach z poszarpanych ran... bałem się bólu. Nie chciałem umierać. Nie teraz.....
To wszystko było popaprane. Ta cała gadka o niebie, piekle, aniołach, demonach i innych gównach. Dotychczas traktowałem to wszystko z przymrużeniem oka idąc do kościoła tylko wtedy kiedy przyjechała do mnie w odwiedziny siostra bądź kiedy ja odwiedzałem ją. Dlaczego my znaleźliśmy się w centrum tego wszystkiego walcząc o podtrzymanie więzienia dla jakiegoś upadłego anioła. Czemu kurwa my, a gdzie te cholerne cherubiny i inne archanioły?.... co za gówno. Byłem już zmęczony, psychicznie wypalony. Byłem na krawędzi utrzymania jasności umysłu, na krawędzi obłędu. Nie poddawałem się bo chciałem żyć, nie poddawałem się bo walczyłem dla siebie i pozostałych pasażerów tego felernego kursu do Colorado.
Na domiar złego do końca nie wiedziałem co zastaniemy w tym korytarzu, czy będzie to Rossie? Jakaś kolejna wskazówka? Czy po prostu pułapka jakich w tym całym świecie duchów było pełno, a może jedynie kolejna śmierć, jak ostatnio Jenny... „Kurwa mać”
Korytarz nagle zwężył się i to znacznie. Przystanąłem badając go przez chwilę by mieć pewność, że mam szansę się zmieścić. George wpadł na mnie nie zauważając, że się zatrzymałem.
- Uważaj George. Korytarz strasznie się zwężył ale da sie przejść
Chyba mi się uda a jak mi to i Georgowi wszak jest wątlejszy ode mnie
Wcisnałem się między skały. Tym razem cieszyłem się, że nie jestem nad wyraz zbudowany niczym gracz futbolowy. Zastanawiałem się jak sobie dał rade Cyrus, najbardziej postawna osoba z naszego grona. „Coś ostatnio George się nie odzywa” Słyszałem, że człapie za mną ale mimo wszystko po tej ranie jaką wyniósł ze strychu chyba się jeszcze nie podniósł psychicznie. Miałem wrażenie, że korytarz ciągnie się w nieskończoność.... aż w końcu ucisk zelżał. Zwężenie skończyło się. Blask światła jaki znajdował się w tym miejscu ukazał moim oczom jaskinie wraz ze znajdującym się tutaj jeziorem. Gdyby nie cały ten koszmar jaki nas otaczał, możnaby powiedzieć, że jest to piękne miejsce. Kilkanaście metrów przede mną Holy pomagała wstać Annie. Cyrus wpatrywał się w głąb jeziora w kierunku wysepki jaka się na nim znajdowała. Byli cali to najważniejsze. Nie było nikogo innego.
„Gdzie Rossie? Niech ten koszmar się skończy” Obróciłem się do zwężenia. Jak George wylezie z tej dziury to popytam resztę.
„Idziesz George czy nie?” Do końca nie byłem pewien czy było go słychac podczas jego przeciskania się przez korytarz.
- Dawaj Georgie – dopingowałem go czekając aż się pojawi u wylotu. Co jakiś czas zerkałem w kierunku pozostałych.



Annie Carlson


Ciemność, wilgoć i chropowate, zwężające się ściany korytarza nie były w stanie jej przeszkodzić. Tylko ją spowalniały. Biegła jak szalona, głucha na krzyki za sobą. Jedyny krzyk, który ją interesował rozbrzmiewał gdzieś z przodu, z ciemności przed nią. A może już nie było go słychać, może tylko trwał w jej głowie, w jej myślach. A może też tam się zrodził? Tym razem jednak nie pozwoliła sobie na jakiekolwiek wątpliwości. Musi sprawdzić, musi przekonać się na własne oczy. Czy ktoś tam jest i czy potrzebuje pomocy. Czy to może być Jenny? Nie, to nie Jenny. Jenny nie można już pomóc, bo ona nie żyje. Tak jak wszyscy pozostali. Cokolwiek byśmy nie robili, cokolwiek ja bym nie robiła i tak w końcu ktoś ginie. Taka jest prawda. Jesteśmy bezsilni. Odwlekamy tylko nieuniknione. W końcu wszyscy zginiemy. I nie będzie to lekka śmierć, o nie. Zginiemy rozdarci na strzępy lub przebici hakami, z rozszarpanym gardłem albo trzewiami.

Annie zorientowała się, że już nie biegnie w stronę głosu. Zamiast tego klęczy na ziemi i szlocha w dłonie. Usłyszała tylko ze ktoś się zbliża. Kto zaryzykował wejście w ten ciemny korytarz? A czy to ważne?

Dotyk małej ciepłej dłoni i ciche słowa a później wrażenie przeniesienia. Przeniesienia w jakieś inne miejsce. Z daleka od trosk i zmartwień, z daleka od szaleństwa i niezrozumienia. Annie spojrzała swoimi oczami na swoje dłonie, ale to nie były jej dłonie. Ktoś nimi kierował, ktoś mówił jej ustami, ale to nie ona nimi poruszała. Poczuła się jakby była we własnym ciele a jednocześnie stała tuz obok i patrzyła na bok swojej twarzy. Próbowała w panice zaczerpnąć tchu, ale ciało nie zareagowało. Czy ja umieram? Czy tak wygląda śmierć? Ale po chwili to uczucie obcości opuściło ją i dziewczyna znowu poczuła, że może władać własnym ciałem. Za to coś niematerialnego i eterycznego z chichotem puściło się biegiem po tafli jeziora, nie dotykając przy tym wody. Rossie! To musiała być ona. Czego chciała? Pomóc? Co mówiła? Nie jestem pewna. Coś o wyspie i wodzie i ukrytej tam rzeczy.

Carlson usiadła na ziemi i objęła ramionami nogi a twarz ukryła na kolanach. Czuła się wykorzystana. Zaczęła szczękać zębami, ale to tylko częściowo spowodowane było chłodem jaskini. Nie miała czasu przyjrzeć się ani grocie, w której się znalazła ani rozległej sadzawce wypełniającej pieczarę. Chciała tylko żeby wszyscy zostawili ją w spokoju. Wiedziała ze musi się pozbierać, tu i teraz. Bo jeśli teraz tego nie zrobi będzie już tylko gorzej. Nie wiedziała tylko jak to zrobić.



George Wasowsky



Dotarcie do idącego w kierunku dziewczynek w jaskini Dereka nie okazało się wcale takie łatwe. Po drodze złapał George'a potworny ból głowy. Tak potworny, że przez chwile miał wrażenie jakby ktoś kroił jego mózg na kawałki piłą mechaniczna czy innym cholerstwem. Reszty dopełniły głosy pojawiające się pod czaszką, a może naprawdę "obok' toczyła się rozmowa, bardzo nieprzyjemna rozmowa o zabijaniu krwi i innych okropieństwach.
O mało nie wpadł na Dereka. Z nim też chyba było widocznie nie najlepiej bo zbladł jak ściana a na ustach pojawiło się bezgłośne przekleństwo. George nie rozumiał przerażenia jakim epatował baseballista, przed nimi była tylko skalna ściana jak wszędzie dookoła. Mimo tego Derek wyraźnie czymś przerażony wycofywał się w popłochu.
-...wyciągnij tą swoja zapalniczkę i zawracaj-rzucił drżącym głosem do Wasowskiego.
Zapaliczka-odruchowo sięgnął do kieszeni-zapomniałem o tej cholernej zapalniczce-chwycił ją w dłoń i wyciągnął.
Nie zamierzał jej użyć, ale mimo wszystko miał ją w pogotowiu.
Wycofywali się powoli, dobrze że Derek był z nim, dawało to mimo wszystko przynajmniej ułudę bezpieczeństwa.

Nie było możliwości, żeby ją upuścił. Mieściła się w jego dłoni, była na tyle ciężka, że dobrze się w niej trzymała. Nie miała prawa się wyślizgnąć, wypaść, wyskoczyć czy inne takie. Mimo wszystko dziwnym zbiegiem okoliczności wyleciała mu z ręki uderzając głucho o tekturową okładkę zeszytu lądując centralnie pośrodku. Podniósł obie te rzeczy zaciekawiony dziwnym zbiegiem okoliczności i znaleziskiem.Wsunął zapalniczkę głęboko do kieszeni a zeszyt otworzył. Drzwi, drzwi, drzwi i opisy. Powoli zaczęło mu się to układać w jakąś logiczną całość, ale nie było czasu, Derek oddalił się na niewielką odległość. Doczłapał do niego dosyć szybko. strach potęguje możliwości. Wkroczyli w tunel ciemny jak... .
Biedny Michael-myśl przypałętał się ni stąd ni zowąd.
Derek prowadził a George nie miał pojęcia gdzie i po co zmierzają. Ufnie podążał za młodym mężczyzna.
Nie było rady, została sam kiedy Derek przeciskał się przez wąską szczelinę. Mógł sobie przejrzeć zeszyt dokładniej, ale było za ciemno. Mógł sobie pogwizdać dla dodania sobie odwagi ale to byłoby wyjątkowo głupie. Cóż, stał i czekał kiedy pojawiła się nowa możliwość spędzenia tego czasu, na zabawie.
O nie nie nie nie nie nie-mówił z niedowierzanie w głosie wycofując się przed najpotworniejszą kreaturą jaką mógł sobie wyobrazić. Groteskowy stwór ze strychu sunął ku niemu w ciemnościach. Kropelki potu pojawiły się na jego ciele,poczuł zimny dreszcz. Oddychał szybko i głośno wciskając się w szczelinę, w której zniknął był Derek.
Nie ma mowy kurwa-stękał z wysiłku próbując przecisnąć się dalej-jeszcze troszeczkę, ał ał-zajęczał kiedy ostra krawędź przecięła mu policzek, syknął z bólu po raz kolejny kiedy uderzył głową o wystający fragment skały, ale uparcie sunął dalej. Wolałby umrzeć tutaj wciśnięty pomiędzy kamienie bez wody światła i powietrza niż spędzić chwilę z tamtą, z tamtym czymś. Nadludzkim wysiłkiem pokonywał przeszkody i w końcu poczuł przypływ świeżego powietrza. Wygramolił się na wolną przestrzeń i padł na plecy.
łuuuchuuu!ahahahaha-śmiał się bez opamiętania kiedy uświadomił sobie, że się mu udało. Był cały mokry od potu ale szczęśliwy jak dziecko.


Holy Charpentier



Deptała Cyrusowi po pietach brnąc coraz bardziej w ciemność. Słyszała jego ciężki oddech, przekleństwa miotane pod nosem i upewniające ją że wciąż jest blisko, tuż przed nią. Żołnierz wlókł się w żółwim tempie przypominając kogoś kto toczy ze sobą nierówną walkę o każdy kolejny krok. Jeśli faktycznie tak było, to w tej chwili każdy psychoterapeuta byłby dumny z jego wysiłku. Holy podziwiała siłę woli Parkera równocześnie ciesząc się że jest przy niej.
Inna sprawa że ta prywatna cyrusowa wojna spowalniała ich również jak cholera. Z jednej strony dziewczyna cieszyła się z jego obecności, z drugiej jednak była już lekko poirytowana ich ślimaczym tempem i mijającym czasem. Czasem w trakcie którego mogło się wydarzyć wszystko. Niepokoiła się o Annie, bała się że stanie się coś złego, a oni będą zbyt daleko by temu zapobiec.
„Jakby mieli szansę ocalić Kubę, Jenny, Jacka, Michaela, Doma, Robana... ginęli jedno po drugim, a reszta nie potrafiła nic zrobić by temu zapobiec. Nie mieli szans, jeśli coś miało ich dopaść to i tak ich dopadnie, taka jest prawda...”

Z ponurych rozważań wyrwała ją nagła zmiana. Docierali chyba do końca zwężenia, a przynajmniej do światła.
„Światła na końcu tunelu” – pomyślała ponuro.
Parę kroków naprzód i wyszli na zalewany niebieskawą luminescencją korytarz.

Annie..
Dziewczyna klęczała na ziemi ukrywając twarz w dłoniach. Jej ramiona drżały, całym ciałem wstrząsał histeryczny szloch.

- Annie... – Holy podeszła podeszła w stronę dziewczyny chcąc ją przytulić, uspokoić...

W chwili gdy Charpentier zrobiła parę kroków w stronę Annie, dziewczyna uniosła głowę wbijając w nią wzrok. Poważne, smutne spojrzenie dziecięcych oczu

- Ja tez tak płakałam – obcy głos wydobywający się z ust Carlson. Głos dorastającej dziewczynki - Płakałam, lecz nikt nie słuchał!

Nie było w niej zła, a przynajmniej Holy niczego takiego nie wyczuwała z jej strony. Ta istota była wystraszona tak samo jak oni.

Strach i cierpienie.

„ Rossie...”

- To, czego szukacie jest tam – dłoń Annie wskazała wyspę na środku jeziora. Mały skrawek skalistego lądu wyrastający pośród wody najeżony otaczającymi go stalagmitami niczym broniące dostępu mury jakiegoś upiornego zamczyska. Miejsce odległe było od nich o jakieś dwieście może trzysta metrów. Ciekawe jak się tam dostaną? Podpłyną? Podlecą? Nigdzie w pobliżu nie widziała żadnej łódki a pływanie w spowitym niebieskawą poświatą jeziorze nie bardzo jej się uśmiechało. – Lecz nie dotykajcie wody! – Rossie potwierdziła rozterki Holy jakby czytając jej w myślach....
„A więc druga opcja, pióro...”

Szaleńczy chichot.

Dziewczynka nagle wyskoczyła z ciała Annie. Mała, duchowa sylwetka „wybiegła” ze swojego ludzkiego „naczynia” i chichocząc szaleńczo zaczęła biec po tafli jeziora nawet nie muskając stopami wody. Obłąkańczy śmiech brzmiał jeszcze chwilę po tym jak duch dziewczynki rozmył się w powietrzu.

- Koniecznie przyjdźcie do mnie, jak już go znajdziecie – Holy usłyszała jeszcze w myślach szept dziewczynki, a potem już jej nie było. Opuściła ich, pozostawiając skuloną na ziemi Annie. Dziewczyna cała dygotała. Holy uklęknęła przy niej obejmując i uspokajając. Słyszała jak wokół nich krąży Cyrus. Żołnierz również słyszał słowa Rossie

- Holy. To ty wybrałaś piórko, nie? Może tam pofruniesz? – stanął nad nimi

- Jasne, z przyjemnością... chyba czas na Red Bulla – uśmiechnęła się blado oglądając w stronę skąd przyszli. - „Cholera, Derek, gdzie jesteś?” – miała nadzieję że nic mu się nie stało, że za chwilę wynurzą się z ciemnego korytarza. Chyba jej cicha modlitwa odniosła skutek, bo to co wpierw miała nadzieję że słyszy okazało się faktycznie dźwiękiem kroków; ostrożnych, szurających, odbijających się głębokim echem po całej jaskini. Dziewczyna podniosła się z klęczek i pomogła Annie stanąć na nogach. Jak zaklęta nasłuchiwała, wpatrując się w czarną czeluść korytarza. Omal nie zaczęła krzyczeć z radości widząc wynurzającego się z ciemności Dereka, odwracającego się co chwile za siebie i dopingującego do pośpiechu George’a. Czekała już tylko na Wasowskiego, by zdać wszystkim relacje ze słów Rossie i z tego co trzeba dalej zrobić, co ona sama musi zrobić...

"Ptasie pióro symbolizuje wolność i swobodę, jednak również podążanie z wiatrem i niemożność podążenia tam gdzie chcielibyśmy się udać. Twój wybór Holy pozwoli ci w Świecie Duchów na lot i szybowanie. Uważaj jednak by nie zrobić tego tam, gdzie moga porwać cię ze sobą zawirowania ciemności" - słowa Nathaniela brzmiały jej w uszach gdy sięgała po pióro
 
Ravanesh jest offline  
Stary 29-08-2010, 16:04   #192
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
NARRATOR


Wszyscy


Staliście kilkanaście metrów od brzegu rozświetlonego tajemniczą luminescencją wpatrując się w widoczną na środku jeziora wyspę. Słychać było jedynie cichy pisk fal uderzających o nadbrzeżne skały, jakby jezioro muskał niewyczuwalny wiatr.

Powoli rejestrowaliście więcej szczegółów z otaczającej was jaskini. Wielgaśne stalaktyty i stalagmity oraz, tu i ówdzie, niczym monumentalne podpory - stalagnaty. Wokół jeziora biegł spłachetek lądu: nierówna, poszarpana linia brzegu. Zapewne można nią było obejść jezioro, lub przynajmniej dotrzeć gdzieś dalej, lecz było to dość trudne przejście.

Po minie Holy widać było, że waha się co robić. Że w jej wnętrzu trwa jakaś walka. Ten czas, ta chwila spokoju, dała wam jednak szansę na pozbieranie się na nogi. Koszmar jeszcze się nie skończył, a nauczeni doświadczeniem wiedzieliście, że w tym pokręconym świecie duchów trzeba podejmować naprawdę szybkie i trafne decyzje, ze każda chwila wahania może kosztować was życie.

Tak było i tym razem.

Kiedy staliście niezdecydowani na brzegu, niezdolni do podjęcia decyzji, przez podłoże przeszło gwałtowne drżenie, takie, że nieomal znaleźliście się na ziemi.

Prze korytarz, którym się tutaj przedostaliście, przeszło gwałtowne tąpnięcie. Usłyszeliście trzask walących się skał i zrozumieliście, że tą drogą już się nie przedostaniecie.

Na domiar złego ten rumor pociągnął za sobą dalej idące skutki. Woda – do tej pory jaśniejąca – zaczęła się burzyć i pienić, a nad jej powierzchnie zaczęły unosić się ciemne pasma mgły, wyglądające jak smużki dymu. Jest ich na razie niewiele, lecz wydaje wam się, że będzie ich więcej.
Widzicie też wyraźnie dużą łódź sunącą z wolna ku wam. Najwyraźniej jej sternika również zwabiło zamieszanie na brzegu. Wydaje się zupełnie ignorować unoszące się wokół niego cieniste smugi.

Światło na wyspie – do tej pory wyraźnie – zaczęło przygasać. Z wolna zanikać. Potrwa to jeszcze chwilę, a wy czujecie – tym nadnaturalnym zmysłem – że jeśli pozostaniecie tutaj do czasu aż zgaśnie zupełnie wydarzy się coś straszliwego. Coś, przy czym wcześniejsze wydarzenia będę wydawały się jedynie ... dziecinną igraszką.

- On nadchodzi! – daje się słyszeć dochodzący zewsząd głos. – N'Mosniktiel. Spogląda w tą stronę!

I nagle przez ścianę po lewej stronie jeziora, jakieś sto kroków od was wyłania się dziwaczna postać.

Stworzenie wskakuje na jedną ze skał wystającą z wody i spogląda w waszą stronę.

- On mieczem jest i tarczą bywa.
On wolę łamie, więzy zrywa.
On ciszę wypełnił dźwiękami wszelkimi.
Ciemność zmienił w światło, maluczkich uczynił wielkimi.
Kto powie mi o kim jest mowa.
Ten przed wzrokiem N'Mosniktiela się uchowa.


Stwór zachichotał złośliwie a wtedy usłyszeliście drugi głos - dochodzący od strony będącej jeszcze daleko łodzi.

- Nie słuchajcie demona z Jeziora! Jego zagadki to trucizna. Wasze emocje i niepewność obudziły go ze snu! Mogę was zabrać w dowolne miejsce Krainy Duchów. Wystarczy, że wejdziecie do łodzi.


- Nie słuchajcie tego co łodzią steruje
On kłamstwami bowiem wam duszę zatruje!
Ten który was ściga spogląda w tą stronę.
jeśli mi nie zaufacie wasze chwile są policzone.
Wykrzyczał w odpowiedzi stwór na skale.


- Odejdź demonie do Jeziora, gdzie twoje miejsce! - ryknął Przewoźnik. - Oni nie nabiorą się na twoje kłamstwa!
 
Armiel jest offline  
Stary 05-09-2010, 15:04   #193
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Holy Charpentier



Wszystko potoczyło się niemal w tej samej chwili, pociągając za sobą lawinę wydarzeń następujących po sobie w tempie błyskawicy.
Holy wbijała wzrok w twarz Dereka relacjonując mu ... im słowa Rossie, starając się zapamiętać jego rysy, tak na wypadek gdyby...
Blady uśmiech, (bez ckliwych pożegnań, przecież zamierzam wrócić, prawda?), delikatna faktura pióra pod jej palcami. Zamknęła oczy zaciskając dłoń na darze Nathaniela. Zawrót głowy i ucisk w żołądku podobny do uczucia towarzyszącego jeździe windą. Huk kamieni uderzających o skałę i szum kotłującej się wody. Skrzekliwy rechot, a może śmiech?

Holy otworzyła oczy usiłując utrzymać nerwy w ryzach; skupiając się na celu i modląc by nie było jeszcze za późno.

Skierowała się w stronę wyspy podejmując wyścig z czasem i nadciągającą burzą.


Derek „Hound” Gray



- No w końcu – rzekłem uśmiechając się do George’a – już myślałem, że gdzieś tam utknąłeś - Pomogłem mu wyjść.
- Czy ktoś mi wyjaśni co się właściwie stało? Gdzie Jenny? jak do cholery – George złapał się za głowę krzywiąc się z bólu - jak to się stało że się tu znaleźliśmy?
- Jenny nie żyje – odpowiedziałem krótko – zginęła w domu w którym Ty oberwałeś na strychu – wytłumaczyłem Georgowi idac szybko do pozostałych - Jesteśmy w jaskiniach bo te drzwi z pamiętnika Rosie wybrała Annie
- Co się dzieje? – zerknąłem w kierunku Annie kiedy podeszliśmy do pozostałych – wszystko dobrze?
Holy kiwnęła jedynie głową.
Pewnie nie wszystko było dobrze, ale przynajmniej nie wyglądały jakby były ranne. Cyrus tez był jakiś blady, jakby miał chory żołądek czy inne cholerstwo. Stał sztywno wpatrując się w środek jeziora.
W kilku słowach Holy streściła nam wydarzenie ostatnich chwil. Była przejęta, zauważyłem, iż ściska nerwowo piórko, które wcześniej wybrała. Dar anioła. Intensywnie wpatrywała się we mnie uśmiechajac się blado. Odpowiedziałem uśmiechem. Chciałem musnąć jej policzek, przytulić ja do siebie.
- Użyj go – zwróciłem się do Holy wskazując na jej dłoń w ktorej ściskała piórko.
Powstrzymałem rękę by nie odgarnąć niesforny kosmyk włosów, który znowu zsunął się Jej na twarz.
Po chwili, Holy unosząc się w powietrzu niczym bezskrzydły anioł sunęła szybko w kierunku wyspy.
„Powodzenia…. Holy. Pilnuj jej Nathanielu”
- Annie jak się czujesz? – spojrzałem na drugą z dziewczyn – Jeszcze trochę i to wszystko się zakończy. Obiecuje – starałem się by mój głos brzmiał jak najbardziej pewnie.
Nie zdążyła mi odpowiedzieć. Gwałtowne drżenie ziemi omal nie powywracało nas na ziemie. Usłyszeliśmy rumor za nami. Kiedy się odwróciłem zauważyłem jeszcze unoszący się tuman kurzu z ciasnego korytarza, który zostawiliśmy dopiero co za sobą. Nie mieliśmy już drogi ucieczki. Jaskinia stała się czyms na kształt więzienia.
Kolejny hałas. Tym razem przed nami.
Woda jeziora zaczęła się pienić i bulgotać. Miałem nadzieję, że było to spowodowane jedynie tym krótkim trzęsieniem, że nie wylezie z jego toni jakies tałatajstwo z zamiarem zżarcia nas żywcem.
Żadne stwór ani inna maszkara nie wylazła ale jezioro poczęły spowijać ciemne pasma mgły.
Ku nam zbliżała się wolno dryfująca łódź. Miała sternika. Był zbyt daleko by zobaczyć kto lub co nim jest. Kolejna przeszkoda? Kolejny zły duch chcący naszej śmierci?
Światło, którego źródła nie można było dostrzec zaczęło wolno przygasać. Tego bałem się najbardziej. Ciemności która miała nadejść. Wtedy, byłem przekonany, że jesteśmy już martwi. Wszyscy.
„Spiesz się Holy.... albo widzę Cię po raz ostatni” – poszukałem wzrokiem dziewczyny. Ciężko było ją dostrzec
- On nadchodzi! – rozległy się zewsząd głosy. – N'Mosniktiel. Spogląda w tą stronę! – ścisnąłem ze strachu mocniej kij.
Coś nadeszło.... nie wiem czy był to N'Mosniktiel ale tego czegoś tez nie chciałem nigdy widzieć na oczy. Kreatura przez krótką chwilę lustrowała nas wzrokiem a potem niczym jakaś żaba wskoczyła na skałę wystająca ponad taflę jeziora i.... zadała nam zagadkę.... Pieprzoną zagadkę.... Ja chyba zwariowałem.... umysł jednak podjął próbę znalezienia odpowiedzi
„O kim ty mówisz? Czym Ty jesteś? Po co tutaj jesteś? Kto cię przysłał?” – pytania krążyły po głowie.
„ Mówisz o Bogu?” – rzuciłem w myślach pierwszą odpowiedź jaka przyszła mi na myśl. Nie wypowiedziałem jej jednak na głos, nie chciałem wchodzić w grę której reguł do końca nie znałem. Poza tym jak można ufać czemuś co wyglądało tak dziwacznie i przerażająco zarazem. Czemuś co śmieje się w tak złośliwy sposób.
Od strony jeziora odezwał się głos sternika. Słyszalny był tutaj pomimo tego, że łódź, która sterował była jeszcze w znacznej odległości od brzegu. Głos, który wprowadził niepewność. Głos ostrzegający nas przed kłamstwami Demona z Jeziora, jak nazwał tego który zadał nam zagadkę. Głos, który oferował bezpieczeństwo.... wystarczyło tylko wejść do łodzi.... Tylko...
„Nie, no chyba zwariuje... komu wierzyć, czy w ogóle któremuś. Kim jesteście?”
Siedzący na skale demon również się odezwał, słowami ułożonymi w rymowankę przestrzegł nas przed sternikiem.
„My się zastanawiamy a oni zyskują na czasie. Jeszcze trochę i rzeczywiście coś nadejdzie, coś co nas zabije. Kto mówi prawdę?”
Głos sternika przeklinajacy Demona z Jeziora dotarł do nas bardzo szybko.
Trzeba było wybierać, trzeba było działać.
Kogo wybrać, czy wogóle wybierać? Czekać na Holy... Holy.... dar Nathaniela
Ścisnąłem bransoletę znajdującą się w kieszeni.
„Jeżeli ten dar choć trochę działa, to błagam Nathanielu niech zadziała teraz....”
Zatrzymałem się jakieś 10 metrów od stwora siedzącego na skale
- Który z Was mówi prawde? - zadałem mu pytanie ściskając ciągle bransoletke.
Zadałem pytanie, licząc że dar zadziała, że wpłynę na niego by wyjawił nam prawdę. By wskazał tego któremu można zaufać, bądź wyjawił, że żadnemu. Modliłem się by stał się nam przychylny. Choć trochę.... choć na chwilkę….
Poki nie wróci Holy…. Poki nie zobacze jej ponownie…. Poki stąd nie uciekniemy


Annie Carlson



Co się dzieje? Annie jak się czujesz? Ciągle tylko te pytania i pytania. Czego oni ode mnie chcą? Czy nikt nie może mnie zostawić, chociaż na moment? Na tą jedną chwilę. Jak mam poskładać własne myśli, kiedy wszyscy o coś pytają? Nie, tak nie można.

Annie spuściła ręce i dźwignęła się na kolana, potem podpierając się dłońmi podniosła się na nogi. Utkwiła wzrok w wodach sadzawki. Dopiero teraz widziała wyraźnie całą grotę wraz z jeziorem. Woda kotłowała się i przelewała jakby coś próbowało się z niej wydostać. Nad wodą zbierały się ciemne chmury, a raczej wstążki ciemnej mgły podobne do tych, które utrudniały dziewczynie drogę nad morzem, kiedy wkroczyła na ścieżkę Łagodnego Ducha. Pomiędzy chmurami widać było jakąś lecąca sylwetkę. Miała długie włosy. Holy? Carlson jak przez mgłę przypomniała sobie słowa:

- Holy. To ty wybrałaś piórko, nie? Może tam pofruniesz?

Holy postanowiła użyć swojego daru żeby zabrać to, co jest na wyspie, to, co wskazała ręką Rossie. A potem Annie zobaczyło TO.

Kolejny absurdalny stwór w tym absurdalnym świecie, i do tego gadający zagadkami. Przekrzykiwał się z jakąś postacią na łodzi, która wiosłowała w ich kierunku. Wiosłowała i chciała im zaofiarować podwiezienie. Jak Charon – pomyślała Annie – tylko że my jeszcze żyjemy. Chyba żyjemy – dodała – no i nikt raczej nie zabrał ze sobą Obola na tę wyprawę, tak, że nie mamy, czym zapłacić.

Charon z Przezroczystym dalej się spierali oferując pomoc ze swojej strony i sugerując żeby nie wierzyć temu drugiemu. Derek wyszedł w stronę Przezroczystego dołączając się do dyskusji. Chyba chciał, sprawdzić, któremu z nich można zaufać. Ale zaraz przecież nie musimy korzystać z pomocy żadnego z nich. Kiedy tylko wróci Holy weźmiemy pamiętnik Rossie i ...Pamiętnik?!
Pamiętnik! Nie zabrałam go! Został w tamtej dużej grocie! Carlson rzuciła się do tunelu, którym tu przyszła i zobaczyła, że droga z powrotem została odcięta. Dziewczyna poczuła, że znowu zaczyna dygotać i całe jej opanowanie opuszcza ją w jednej chwili. Rzuciła się na przysypany korytarz próbując rozgrzebać tunel gołymi rękami krzycząc przy tym:

- Muszę tam wrócić. Pamiętnik! Zostawiłam go! Pamiętnik! Muszę po niego wrócić! Pamiętnik! Zostawiłam go!


Cyrus Parker



Stres jaki go dopadł, pomału mijał i powracał wytrenowany angielski spokój.

"Nie daj się pokonać sytuacją kryzysowym.
Lęki schowaj głęboko do kieszeni.
Bądź sobą.
I zawsze strzelaj pierwszy"

Cyrus wspominał słowa pewnego porucznika, w sumie łebskiego gościa. Tą mądrość przekazał mu jak kończył akademię wojskową. Dlatego musiał schować swoje lęki głęboko w podczasze i być gotowym na wszystko. A przede wszystkim na atak.

I jak na zawołanie, pojawiło się coś okropnego, co nie tryskało zaufaniem. Jakaś demoniczna bestia która wyrosła z wody. Właśnie. Woda.
Rossie przestrzegała o dotykanie wody. Wnioski nasunęły się żołnierzowi same.

"I zawsze strzelaj pierwszy" - rozbrzmiało mu w głowie jak na zawołanie, głosem podobnym do głosu Nathaniela, ale mogło być to nawet urojenie zmęczonego umysłu.

"Srebrne czy ołowiane, srebrne czy ołowiane" - zastanawiał się nam wyborem amunicji żołnierz, kiedy do demona na skale dołączył przewoźnik w łódce. A jednak mu się nie wydawało. Ale również i kapitan swojego kanu nie pałał zaufaniem.

Kiedy potwory przerzucały się dialogiem, żaden z nim w żołnierzu nie zapałał odpowiednio wielkim zaufaniem. Świat duchów. Przecież tam byli. Staruszek prawie nie stracił życia, a Jenny i Sanders pożegnali się z tym światem. NIE! Tam na pewno nie wróci!
A demonowi na skale który wyszedł z wody, to już na pewno nie zaufa.

Ale wtedy zauważył że Derek pobiega do brzegu jeziora ze swoim darem. Chciał się dowiedzieć kto z nich mówi prawdę. Która poczwara jest godna ich zaufania.

Żołnierz ukradkiem wyjął rewolwer. Miał go przygotowanego na wszelki wypadek wrogości ze strony demona lub przewoźnika, który mógł się zmienić w coś na kształt bezdomnego. Szepnął tylko do Holy ze wojskową stanowczością w głosie:
- LEĆ!



George Wasowsky



Czy wszyscy powariowali, nawet Annie??- pomyślał George.
Ale od początku.
Wydostał się szczęśliwie ze szczeliny ciesząc się jak głupi z "wolności". Pochylony nad nim Derek wyciągał do niego rękę aby go podnieść. Otrzepał ubranie z pyłu. Rozejrzał się wokoło. Jakieś jezioro i migocący na jego środku świetlisty punkt, jakby latarnia na wyspie. Annie stała nad brzegiem nieruchoma, chyba wypatrując czegoś. Cyrus jakiś taki niewyraźny
Co się stało?-pomyślał.
Holy zmierzał w ich kierunku z miną wskazująca, że podjęła jakąś zasadniczą decyzję.
Gdzie Jenny?-przyszło mu do głowy-nie widziałem jej w jaskini-Podświadomie czuł, wiedział, że ją stracili.
Czy ktoś mi wyjaśni co się właściwie stało? Gdzie Jenny? Jak do cholery – ostry, przeszywający ból głowy nie pozwolił dokończyć mu kwestii, dopiero po chwili - jak to się stało że się tu znaleźliśmy?
Martwa Jenny, drzwi w pamiętniku. jakby tego było mało Holy dodała opowieść o Rossie i kamieniu.
Za bardzo bolała go głowa, żeby ogarnąć to wszystko.
O mało nie stracił równowagi, kiedy zadrżała ziemia. Wody jeziora zabulgotały jakby doprowadzone do stanu wrzenia. Z jego toni wyłonił się... demon? Jakaś postać w czółnie zmierzała w ich kierunku.
Zbyt wiele jak na jego starą głowę.
Czy on także powinien podjąć jakieś działania, dać się porwać wirowi wydarzeń? Był taki zmęczony.
Cyrus chwycił za broń. Holly... uleciała w przestworza kurując się ku wyspie. Derek podbiegł w kierunku zbliżających się stworów krzycząc coś czego George nie był w stanie usłyszeć. Czyżby w jego dłoni zabłysła bransoleta?
Annie, spokojna zrównoważona Annie waliła pięściami w zawalone przejście, którędy się dostali. Krzyczała coś o pamiętniku, że musi wrócić.
Czy wszyscy powariowali, nawet Annie??- pomyślał George
-Annie-wyciągną wymięty zeszyt zza paska spodni-Annie, czy tego szukasz?
Dziewczyna patrzyła z niedowierzaniem na George'a.
Chwyciła pamiętnik i usiadła na ziemi szlochając, czy to ze szczęścia czy z rozpaczy nie miało znaczenia. Puściły jej nerwy, nic dziwnego i tak długo się trzymała. Uśmiechnął się do nie wziął pod ramię i próbował podnieść.
-Wstań dziecko, bo złapiesz wilka. Chodźmy do reszty, chyba trzeba będzie porozmawiać z tym z czółna. Opowiedz mi coś o tym pamiętniku.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 05-09-2010, 15:07   #194
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
NARRATOR


Holy Charpentier

Sam lot nie był przyjemnym uczuciem. Był nienaturalnym stanem, powodującym, że żołądek ściskała ci lodowata gula strachu.
Raz zerknęłaś pod nogi i już wiesz, czemu duch Rossie ostrzegał was przed zanurzaniem się w wodzie. Pod dymiącą tym czarnym świństwem powierzchnią widziałaś jakieś koszmarne, bezkształtne cienie, przewalające się na podobieństwo kłębowiska węży.

Kilkakrotnie wleciałaś w formujące się koło ciebie zawirowania czarnej „mgły”. Czułaś wtedy zimno – jakby lodowate dłonie próbowały pochwycić się w swój uścisk – a przez twoją głowę przebiegały, niczym sekundowe migawki, sceny z katastrofy autokaru. Krew, flaki, masakra!

Jednak po dłuższej chwili szybowania udało ci się wylądować na wyspie.

Poczułaś wilgotny i śliski kamień pod stopami. Obejrzałaś się kierując spojrzenie na drugi brzeg, lecz widoczność zasłaniały ci wielkie stalagmity. Pięknie. Zarówno ty nie widzisz reszty, jak i oni nie mogą dostrzec ciebie.

Szybko rozejrzałaś się szukając kamienia, o którym wspominała Rossie. Jasna cholera!

Jest ich kilka na całej wyspie! Wszystkie pokryte jakimiś bazgrołami, lub wyglądające jak wysokie na półtora metra menhiry. Każdy z nich świeci – to właśnie one są źródłem blasku bijącego z wyspy.
Dokładnie cztery. Blisko siebie. Takie same. Różniące się jedynie ilością znaczków wyrytych w kamieniu i ich kształtami. Na każdym jest jednak narysowany duży, krwistoczerwony sekstagram – sześcioramienna gwiazda nieco przypominająca gwiazdę Dawida.

Który wybrać?

W panice przyglądasz się każdemu. Podchodzisz bliżej do pierwszego i zaczynasz .. słyszeć krzyki, agonalne wrzaski, coś jakby huk pożaru i klekot łańcuchów. Cofasz się, czując żar na policzkach. Drugi wybrany prze ciebie kamień to łoskot metalu, krzyki, agonalne wrzaski, uderzenie metalu o kamień i jakby tłukącego się szkła. Trzeci kamień emanuje z siebie krzykami, w których wyraźnie słychać dzieci, strzały, warkoty i chichoty. Czwarty to wrzaski bólu i agonii, odgłos spadającego ostrza, wycie psa, trzask ogniska.

Zauważyłaś, że kiedy ty zastanawiałaś się co wybrać blask emitowany przez kamienie nieco się zmniejszył. Poza tym pomiędzy kolumnami stalagmitów przesączyła się ciemna substancja wyraźnie formująca się w z grubsza przypominający człowieka kształt. Tylko ręce formującej się ciemności są zbyt duże – wyglądają jak stworzone do rozszarpywania szpony.

Coś ci mówi, że jeśli będziesz zbyt długo się wahała, ten humanoid zakończy swoje kształtowanie się i po prostu rzuci na ciebie.

Jeśli chcesz wyjść z tego cało musisz bardzo szybko podjąć decyzję który menhir, znaleźć coś czym się da rysować po kamieniu, zrobić to i uciec. Bez wahania, bez wątpliwości, zupełnie jak nie Holy Lub od razu zacząć uciekać.


Derek Hound


Modląc się w duchy, by dar od Nathaniela zadział podszedłeś nad brzeg jeziora i wykrzyczałeś swój rozkaz. Poczułeś, jak ciało wypełnia ci dziwne mrowienie, podobne do podniecenia jakie czułeś przed meczem finałowym. Fale rozlewające się ciepłem po ciele i koncentrujące na twarzy.
Oba „demony” wzdrygnęły się, a ty poczułeś, że moc ... działa.

Pierwszy odpowiedział „demon ze skały". Oczywiście kiepskiej jakości wierszykiem:

- Ja jestem zgubą i śmiercią przez utopienie
To moja natura i nigdy jej nie zmienię.
Kto wierzy w me słowa kończy na dnie.
A potem jego szczątki tuzin dzieci je.

„Przewoźnik” wahał się niewiele dłużej:

- Moce anioła – zaśmiał się spod kaptura głęboko zaciągniętego na twarz – Jak można się im oprzeć. Ja nie kłamię. Mogę was przewieść dokądkolwiek w Krainie Duchów, wszak jestem Przewoźnikiem. Jednak cena, jakiej żądam jest dość wysoka. Krew, ból a niekiedy .. życie. Wszystko zależy od miejsca, w które mam dotrzeć i ilości pasażerów.

Uniósł lekko głowę a wy w końcu ujrzeliście jego twarz.


Cyrus Parker

Pistolet w twojej ręce ważył tyle, co nic. Mierzyłeś do demona na skale. Miałeś co do niego złe przeczucia. Nad jeziorem kłębiło się coraz więcej tej dziwacznej mgły. Ciemne wstęgi wirujące, niczym szarfy lekkoatletek. Co do nich też miałeś złe przeczucia.

Wszystko w tej cholernej jaskini budziło w tobie podświadomy lęk. Podobnie czułeś się na wojnie, patrolując miasteczka w których mógł kryć się wróg. Każdy zakręt, każde przejechane metry – mogły być tymi ostatnimi.
Uczucie nie mijało. Wręcz przeciwnie – narastało.


George Wasowsky


Wręczyłeś Annie pamiętnik ze zdumieniem przyglądając się jej reakcji na twój gest. Powierzchnia jeziora już prawie całkowicie znikła pod zasłoną postrzępionych wstęg ciemności. Woda zdawała się kotłować, bulgotać. Dało się czuć zapach zgniłych jajek. Zapach siarki.

Gdzieś przypomniało ci się, ze klerykałowie uznawali długo ten zapach za ślad .. demonów. Pisałeś kiedyś o tym w jakimś artykule poświęconym nawozom sztucznym.
Demona!
Co powiedział ten siedzący na skale stwór? N'Mosniktiel nadciąga! A Nathaniel mówił, ze to imię Innuaquiego? Upadłego anioła! Czyli .. demona!

Rozdygotane serce zatrzepotało w nagłym zrozumieniu.

Może i Innuaqui nie mógł oddziaływać na świat zewnętrzny, ale to był Świat Duchów. Więc może mógł was tutaj ... dopaść samemu? Przyspieszyć swój powrót! Dopełnić ofiary!

Przez myśli przebiegły wydarzenia z tej monumentalnej katedry gdzie widzieliście Nathaniela. Dał wam dar! Byliście niewidzialni dla sług Innuaquiego. Być może też dla niego samego! Wasza czwórka, ale nie ... Właśnie. Ale nie Holy!!!

Wiedziałeś, że musicie uciekać! Czułeś to swoim rozdygotanym sercem! Wiedziałeś, że każda chwila zwłoki mogła zakończyć się tragicznie! Tylko co zrobić z Holy, która znikła na wyspie. Raczej nie było szansy, by zdołała wrócić do was na czas. A kiedy wy zostaniecie tutaj, wasz los będzie przesądzony. Tego jesteś pewien.


Annie Carlson

Dotyk pamiętnika wywołał w tobie falę uczuć. Płakałaś przez krótką chwilę, a potem dałaś się poprowadzić Georgowi do reszty.

Dotyk tej śliskiej okładki spowodował nagły przypływ sił. Powrócił zdrowy rozsądek. Powrócił racjonalizm, opanowanie i jasność myśli.

Ujrzałaś jezior z którego sączyła się smolista, przypominająca ścigająca cię kiedyś ciemność. Widziałaś Dereka rozmawiającego z demonami nad brzegiem. Widziałaś Cyrusa z zaciśniętą miną celującego w demona na skale. Widziałaś Georga, na którego twarzy pojawiała się coraz większa ... panika, jakby właśnie pojął coś strasznego. Ujrzałaś Holy, która właśnie lądowała na wyspie i znikła ci z oczu za skalnymi naroślami, które ją otaczały.

Wokół siebie czułaś obecność! Wiele obecności! Jakby w oczekiwaniu na coś. Na kogoś?

Zapach siarki przytłaczał. Śmierdziało tak, ze z trudem byłaś w stanie oddychać.

Jakimś dziwnym trafem pamiętnik Rossie zaczął parzyć cię w palce. Nie tak, byś go upuściła, lecz tak, jakby zachęcał cię do jego użycia.
 
Armiel jest offline  
Stary 05-09-2010, 16:00   #195
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Annie Carlson



-Annie- George wyciągnął wymięty zeszyt zza paska spodni-Annie, czy tego szukasz?

Carlson chwyciła podany jej zeszyt, nie mogła uwierzyć własnemu szczęściu. Jak? Kiedy? Gdzie dziennikarz trafił na pamiętnik? Ale czy to naprawdę teraz ma znaczenie. Najważniejsze, że znowu trzyma zeszyt w rękach i w każdej chwili mogą opuścić to miejsce. Wystarczy tylko wybrać kolejne drzwi i uciec nimi do następnego wspomnienia Rossie.
Annie przekartkowała zeszyt żeby, upewnić się, że to na pewno on. Zatrzymała się na ostatniej kartce i ostatnich drzwiach. Rossie w wariatkowie. To chyba tam powinni udać się w następnej kolejności. Czy nie o to prosiła zjawa? Kiedy już znajdziecie to czego szukacie, przyjdźcie do mnie. A gdzie teraz była Rossie? W domu wariatów. Annie poczuła, że wcale nie ma ochoty ponownie spotykać dziewczyny, nie po tym jak tamta ją potraktowała. No i gdyby Carlson mogła wybierać to raczej nie poszłaby do domu dla psychicznie chorych. Ale chyba nie miała wyboru. Z pamiętnikiem otwartym na ostatniej stronie Annie czekała przygotowana żeby otworzyć drzwi do domu dla obłąkanych.

Dzięki Derekowi wiedzieli już, że nie można ufać Przezroczystemu, który chciał ich zwabić do siebie i utopić. Natomiast Przewoźnik tak jak Charon żądał opłaty, której po prostu nie mogli zapłacić. Tylko ucieczka przy pomocy pamiętnika wydawała się bezpieczna. Oby tylko dar zadziałał i oby Holy szybko wróciła.

Cyrus wpatrywał się w Przezroczystego i w Przewoźnika jakby oceniał stopień zagrożenia z ich strony. Natomiast George z Derekiem wdali się w jakiś spór. Annie bezwiednie zaczęła przysłuchiwać się ich konwersacji. George uważał ze powinni uciekać stąd jak najszybciej, sugerował, że Innuaqui może ich tutaj dopaść osobiście. Derek uparcie postanowił czekać na Holy.

Dyskutowali zawzięcie przerzucając się argumentami aż w końcu Carlson wstyd przyznać pogubiła się w tej całej dyspucie. Co chwila któryś z nich zadawał jej jakieś pytania i dziewczyna starała się odpowiadać jak najdokładniej wedle swego stanu wiedzy, ale pytania dotyczące jej daru wprawiały ją w zakłopotanie bo sama niewiele wiedziała na jego temat. Gray zaczął zastanawiać się jak można dostać się na wyspę do Holy i chyba był nawet skory do skorzystania z usług Przewoźnika. Annie nie bardzo pojmowała jego podejście: czy on zakładał, że Holy nie poradzi sobie sama z tym kamieniem albo nie da rady sama wrócić. Miej trochę wiary w nią, człowieku. Przewoźnik był coraz bliżej. Carlson miała nadzieje, że Derek jednak nie będzie na tyle naiwny żeby z nim płynąc, w końcu Holy powinna lada chwila wrócić do nich a wtedy „ulotnią się” stąd wszyscy razem. No dalej Holy, pospiesz się dziewczyno. Annie znowu skupiła się na pamiętniku. Wróć tylko a wszyscy znikniemy z tego miejsca w mgnieniu oka.


George Wasowsky



Opanowało go przerażenie, pierwotny strach. Ktoś kogo się obawiali najbardziej zbliżał się nieubłaganie. George czuł to każdą cząstką siebie. Musiał ostrzec pozostałych, wykrzyczeć.

W zamian za to został zrugany.
No tak, niepotrzebnie panikował, przecież nie ma powodu się bać.
Głupiec-Tylko kto, on czy Derek?
W sumie to nie istotne bo decyzja została odsunięta w czasie. Tylko, że jego akurat nie mieli a pozostała jeszcze Holy. Annie trzymała kurczowo pamiętnik Rossie i była gotowa z niego skorzystać w chwili kiedy to będzie niezbędne. Z tym się można było zgodzić, albo skorzystać z oferty przewoźnika. Już spokojniej, żeby nie wzbudzać niepotrzebnych emocji w tym duchu się właśnie wyraził.
No tak-Cokolwiek by teraz powiedział nie mogło się to spotkać z aprobatą Dereka, nie w jego stanie. Chłopak był wyraźnie pobudzony i agresywny.
Ważyła się teraz kwestia dokąd się skierują. Kamień po który przybyli nawet jeśli zniszczony nie rozwiązywał ich problemu. Musieli znaleźć Rossie i uzyskać od niej informację jak przetrwać czwarty dzień.
Dziwnie się to wszystko układa-przyszło mu na myśl, jakby tak właśnie byli prowadzeni. Coś mu wyraźnie nie pasowało w tej całej sytuacji. Był dziwnie spokojny i opanowany, jakby zaczynał dostrzegać rysę w tej konstrukcji jaką dla nich zbudowano. Tak mu się przynajmniej wydawało. Kamień nie miał aż takiego znaczenia powinni zmierzać do Rossie.
Derek zasugerował, że ma coś z głową, że za mocno oberwał skoro proponuje coś takiego.
Nie było czasu na kłótnie, w ten sposób chłopak się tylko napędzi i Bóg raczy wiedzieć co zrobi. Wskoczy do jeziora czy udusi George'a. Z dwojga złego już lepiej żeby się wyładował, może się w końcu opanuje i zacznie konstruktywnie podchodzić do problemu. Co mu szkodzi, już i tak ostro dostał w dupę, że kolejny cios od rozbuchanego młodzieńca krzywdy mu nie zrobi.

Czy czymś Cię uraziłem Derek?-uśmiechnął się sceptycznie-Jeśli tak to proszę wybacz, nie miałem takiego zamiaru. Jeśli potrzebujesz na kimś odreagować to nie krępuj się chłopcze. Rozumiem, że Twoje potrzeby są w tej chwili właśnie takie, śmiało-rozłożył bezradnie ręce i podszedł blisko chłopaka patrząc mu prosto w oczy-uderz mnie jeśli tego potrzebujesz, może jak się wyładujesz będziemy mogli porozmawiać jak ludzie.
Chyba się nie powiodło bo mimo tego, że Derek się jednak powstrzymał, mimo, że miał wyraźną ochotę to dalej z uporem maniaka trzymał się jak tonący kamienia.

-Chyba wiesz po co tutaj jesteśmy-mówił przez zaciśnięte zęby-po kamień, nie po Rossie. Kiedy jedno z nas jest na wyspie by znaleźć to co nas uratuje, ty oferujesz ucieczkę.... kurwa George ona tam jest sama.

Kamień pomoże tylko Holy biedaku, rozumiem Cię, ale musimy myśleć co dalej-pomyślał, ale powiedział coś innego

-Więc szukajmy rozwiązania tej sytuacji Dereku-powiedział bardzo spokojnie-nie konfliktów. Mogę się mylić-zwrócił się do reszty-jeśli będziemy czekać spotka nas tutaj śmierć. Zawsze jednak możemy założyć, że zdążymy uciec używając Twojego daru Annie. Jeśli do tego dojdzie wydaje mi się, że powinniśmy dotrzeć do tej Rossie, która jest w zakładzie dla obłąkanych. Mam wrażenie, że nie wszystko nam jednak powiedziano i że ona może wiedzieć więcej.

Chwile jeszcze trwała rozmowa o możliwych rozwiązaniach, ale wydawało się, że nie ma szans pomóc dziewczynie na wyspie jeśli ona sama sobie nie pomoże. Stanęło na tym, że będą czekać i w ostateczności uciekać przez drzwi w pamiętniku. George miał tylko nadzieję, że Annie rozumie, iż jedynym sensownym wyborem są drzwi do "wariatkowa".
Derek chyba też to rozumiał bo wyglądał na złamanego.
-Bądź dobrej myśli Derek-poklepał chłopaka po ramieniu-poczekajmy na rozwój sytuacji.

No właśnie, a właściwie w jakiej sytuacji tak na prawdę się znajdowali.
Dziwnym wydał mu się dobór darów, dziwnym o tyle, że taki trafny. Ten klucz i pamiętnik tak idealnie do siebie pasujące. Piórko dla Holy i jedyna droga na wyspę to "przypadkowo' tylko z pomocą tego daru. Miał uczucie, że są częścią czyjegoś nie do końca uczciwego planu. Jakby ich wykorzystywano. Wyraził nawet głośno swoje wątpliwości. Dodał do tego jeszcze swoje podejrzenia o Indianach, że być może oni także byli ofiarami rytuału albo co gorsza sprawcami.

-Dary jakie otrzymaliśmy, klucz i idealnie pasujący do niego pamiętnik, dar Holy dzięki któremu mogła pokonać ten dystans, to tak jakby to wszystko zostało przewidziane. czy ktoś już przeżywał coś podobnego? Do tego ci Indianie. Nataniel wspominał o dwóch próbach dopełnienia rytuału. Rzeź w ośrodku letniskowym 36 lat temu i ta dokonana na wycieczce w której brała udział Rossie 18 lat temu. Co Indianie mają do tego? Z artykułu, który pokazywałaś tam w domu wynikało,. że ten brutalny czyn na jednej z dziewczyn z ich plemienia dokonano jakieś 54 lata temu. Trzy razy po 18. Zbieg okoliczności? Być może, ale co jeśli nie? Co jeśli oni też byli ofiarą rytuału albo co gorsza chcieli dokonać zemsty i...-zawiesił głos-wiem, że to brzmi niesprawiedliwie, ale kto wie. Czy ten ich Innu.. czy jak tam go zwą nie jest nazywany aniołem gniewu?

Teraz kiedy to wyraził na głos wydało mu się to potworne. Być może trzymałby się kurczowo tej swojej spiskowej teorii gdyby nie Annie.

-Indianie chyba pilnują tego jeziora przez które może się wydostać ten cały Innuaqui. Ktoś wspominał że dopiero jak postawiono Ośrodek nad jeziorem to zaczęły się próby jego powrotu.a ta indiańska dziewczyna zginęła w latach sześćdziesiątych więc to nie mogło być 54 lata temu.

To go trochę sprowadziło na ziemię. Czemu aż tak pomylił fakty?

Musiałem coś pomylić-podrapał się po głowie. Poruszał ustami jakby coś liczył. Uderzył się otwartą dłonią w udo jakby doszedł do zgody z samym sobą-Tak! Masz racje Annie. Głowa mi szwankuje, musiałem coś źle zapamiętać, wybaczcie. W gruncie rzeczy, cieszę się, że się myliłem, że moje obawy są bezpodstawne.

Milczeli. Cyrus w ogóle nie włączył się do rozmowy obserwując przybyszy od strony jeziora. Czółno zbliżało się, aż w końcu przewoźnik zatrzymał się nieopodal wyraźnie czekając na jakąś decyzję.
Dobrze-pomyślał-jeśli coś się zacznie dziać on na pewno ulotni się pierwszy.
Wystarczyło tylko obserwować i liczyć, że Holy pospieszy się z tym kamieniem.



Derek „Hound” Gray



Dar zadziałał pomimo moich obaw. Na szczęście. Rymująca kreatura okazała się zgodnie ze słowami Przewoźnika – Demonem z Jeziora, chcącym doprowadzić do naszej zguby. Sam Przewoźnik mówił prawdę, mógł nas przewieść bezpiecznie gdziekolwiek byśmy chcieli, nie robił jednak tego za darmo. Była cena, pasująca do tego miejsca – ból, cierpienie a nawet i śmierć. Czego innego jednak można było sie tutaj spodziewać.... Czas płynął nieubłaganie a Holy nie wracała. Ten, który dążył do uwolnienia zbliżał się. Dawało się to wyczuć nawet w powietrzu
„Dawaj Holy. Proszę. Dasz radę”
Potem nagle jak Filip z konopii wyskoczył George, jakby odkrył Amerykę.
-Mój Boże-wyszeptał niedaleko mnie George – Słuchajcie – powiedział już głośniej -Słuchajcie mnie!! - wrzasnął.
Odwróciłem wzrok z wyspy w kierunku krzyczącego staruszka.
- Musimy uciekać rozumiecie? Uciekać. On tu idzie. Ten, wiecie kto. Idzie tutaj, wyczuł nas, nie wiem, nie czujecie tego, nie pamiętacie co mówił Nataniel? Użycie daru przyciągnie jego uwagę - wyrzucał z siebie gorączkowo.
„Wiemy wiemy. Czujemy to też”
- Kurwa. Nie panikuj dodatkowo George - cofałem się ostrożnie od jeziora - nadchodził już zanim użyto darów. Myślcie jak się stad wydostać - zerknąłem ponownie z niepokojem w kierunku wyspy
Potem już była tylko moja kłótnia z Georgem. Annie starała się w miare możliwości łagodzić sytuacje a Cyrus milczał. Może to dobrze, bo jakby mi dał bron to bym chyba zastrzelił Georgea
„Kurwa mać. Adler. Pieprzony stary Adler. Inni nadstawiają za Ciebie dupę a Ty jak przychodzi tylko okazja to sie zawijasz” – wściekałem się w myślach na George’a
"Wszysycy Ci zwisaja liczy się tylko Twoje życie. Już Ci nie zależy George?"

W końcu doszliśmy do wniosku, że poczekamy na Holy. Gdyby coś sie złego stało... to oni przejdą przez pamiętnik a ja... ja postaram sie wyciagnac Holy... Nie zostawie jej tutaj nawet jakbym miał skorzystac z pomocy tego Przewoznika.
Całym soba byłem przy Holy. Na wyspie. Nie wiedziałem jak jej pomóc. Nie wiedziałem nawet czy potrzebuje pomocy. Postanowiłem że poczekam jeszcze chwilkę a potem.... potem przywołam Przewoźnika i zapłacę cenę po to by jej pomóc, by ją zabrać z tej wyspy, by znowu ją zobaczyć, by być z nią.



Holy Charpentier




Unosiła się w powietrzu, naprawdę leciała! Wiatr rozwiewał jej włosy na wszystkie strony, poły kurtki trzepotały niczym jakieś dziwaczne skrzydła. Sylwetki jej towarzyszy zamieniały się w malutkie punkciki podczas gdy ona wznosiła się coraz wyżej i dalej...
„Derek... Czy coś do niego czuję, czy to tylko odpowiedź na jego sygnały, sympatia spotęgowana przez pragnienie bliskości, strach przed samotną śmiercią? Irytująca była ta jego nadopiekuńczość, traktowanie jej jak małej, bezradnej dziewczynki,, lecz z drugiej strony... Och, co ja robię do cholery?! Idealne wyczucie czasu i momentu na takie przemyślenia... o rzesz szlag...!
- Sszlaggg...!
Euforia minęła równie szybko jak się pojawiła, ulatując wraz ze znoszącym ją w nieznanym kierunku wiatrem.
Jeśli nie zamierza odstawic numeru Ikara musi jak najszybciej opanować latanie, w przeciwnym razie będzie kiepsko...
Rozpostarła szeroko ramiona usiłując utrzymac równowagę i oprzeć się znoszącemu ją wiatrowi.
„Opanować latanie, nie dać porwać się zawirowaniom ciemności, nie roztrzaskać się na skałach, nie spaść... przeżyć, sporo tego, cholera!”

W pośpiechu uczyła się sterowania, intuicyjnie, ustawiając się tak do prądów powietrznych, by bez przeszkód, a do tego najszybciej jak to możliwe dotrzeć do celu. Nie było to łatwe. Raz wir powietrzny omal nie rzucił ją o wystające z jeziora przypominające zęby jakiejś bestii skały. Niemal w ostatniej chwili, jakimś cudem udało jej się uskoczyć, wzbić w powietrze, szybując przez chwilę tuż nad samą taflą wody.

„Nie dotykać wody...”

Holy już teraz rozumiała sens ostrzeżenia Rossie. W chwili gdy jej stopa omal nie musnęła tafli jeziora, mijając się z nią zaledwie o cale, pod powierzchnią coś się poruszyło, coś –przypominającego kotłujące się kłębowisko węży.
- Sukinsyn!

Dziewczyna pośpiesznie wzbiła się w górę nauczona by więcej, za wszelką cenę nie patrzeć w dół... i zachować ostrożność. Szło jej już coraz lepiej. Nauczyła się tak sterować ramionami i ustawiać by prąd powietrzny niósł ją szybciej w obranym kierunku. Mimo wszystko jednak nie było to przyjemne doświadczenie. Kilka razy wleciała w zawirowania formującej się wokół niej czarnej mgły. Zimno jakie ja wówczas opanowywało niemal paraliżowało, miała wrażenie jakby czyjeś lodowate dłonie próbowały złapać ją w uścisk po to by wrzucic ja z powrotem do autokaru w chwili wypadku, zamykając ja na wiecznośc w tym koszmarze...
Za każdym razem gdy udawało jej się wyrwać, wylecieć z czarnej mgły uświadamiała sobie że to coś faktycznie spychało ją na dół, sparaliżowana pikowała w stronę kotłującej się wody, by nagle ocknąć się i poderwać się w górę.

Dotarła na wyspę. Otaczające ją stalagmity z bliska wcale nie wyglądały przyjaźniej. Wylądowanie pośród nich unikając roztrzaskania się na ogromnych skalistych kłach wymagało mistrzostwa lub ogromnego szczęścia. W tym wypadku Holy raczej dopisało to drugie. Z impetem uderzyła o mokrą powierzchnię wpadając w poślizg i rozpaczliwie próbując złapać równowagę. Jeszcze kawałek przejechała na kolanach szorując dłońmi po śliskiej powierzchni, zdzierając sobie skórę do krwi.

- Z lądowania pała... chyba jednak nie dostanę peleryny i kusej spódniczki Wonderwoman... – mruknęła gramoląc się z ziemi i pośpiesznie otrzepując podarte spodnie – cudownie, jak mała dziewczynka... – ignorując ból stłuczonych kolan zaczęła rozglądać się po wyspie w poszukiwaniu kamienia... Ukrytego przez Rossie, z wyrytymi ich imionami rytualnego kamienia...
– szybko, nie ma czasu... Cholera!
Po pospiesznej inspekcji Holy odnalazła cztery kamienie pasujące do opisu. Jednakowe, wyglądające jak pokryte bazgrołami półtorametrowe menhiry. Wydzielały z siebie niebieskawe światło... źródło blasku bijącego z wyspy.

- Wielkie dzieki Nathanielu że wspomniałeś nam o takim drobiazgu jak cztery kamienie!


Holy przygryzła nerwowo wargę oglądając znalezisko. Na pierwszy rzut oka wyglądały tak samo, rozmieszczone blisko siebie, pokryte mchem i jakimś dziwnym pismem. Na każdym z nich wymalowana duża, krwistoczerwona sześcioramienna gwiazda. Nic wyróżniającego jeden od pozostałych, nic konkretnego... Nie, chwila! Drobne szczegóły, niewidzialne na pierwszy rzut oka. Kształt. Ilość znaczków wyrytych w kamieniu. Emocje... Głosy...
Potworne głosy bólu, rozpaczy, agonii
W chwili gdy zbliżyła się do pierwszego poczuła żar emanujący z kamienia i... krzyki... wyraźnie słyszała dobywające się stamtąd potworne, agonalne wrzaski, huk pożaru i klekot łańcuchów. Zar emanujący z kamienia był tak rzeczywisty że aż cofnęła się przestraszona.
Drugi kamień rozbrzmiewał jeszcze bardziej przerażającymi wrzaskami konających ludzi, łoskot metalu, zgniatanego szkła, ludzkich ciał obijających się o ściany, okna, latające przedmioty...mały chłopczyk roztrzaskujący się o szybę obok niej...
Holy wycofała się pośpiesznie do kolejnego kamienia bojąc się że jeszcze chwila a to wspomnienie wpędzi ją w szaleństwo.
Trzeci kamień krzyczy głosem dzieci, pisk mordowanych, huk strzałów, potworny warkot i nieludzki chichot.
Czwarty to wrzaski bólu i agonii, odgłos spadającego ostrza, wycie psa, trzask ogniska... To musiał być ośrodek wypoczynkowy, kamień zamordowanych tam wczasowiczów... tak jak trzeci kamień, ten rozbrzmiewający głosem dzieci to pewnie szkolna wycieczka i kamień Rossie, z imionami jej i jej przyjaciół... zawahała się przez chwilę zbita z tropu. Rossie ukryła kamień na wyspie. Tylko że my mieliśmy odnaleźć kamień z wyrytymi na nim naszymi imionami by wymazać je i przerwać łowy... „Zainicjowało to zaklęcie rzucone przez kapłana Innuaqui jeszcze w autobusie.”
Autobus...
Holy rozejrzała się w poszukiwaniu czegoś co mogłoby posłużyć jej za narzędzia. O zniszczeniu półtorametrowego kamienia nie miała co nawet marzyć, nie w tak krótkim czasie, nie bez odpowiednich narzędzi i nie bez czyjejś pomocy...Podniosła leżący nieopodal kamyk o lekko spiłowanych krawędziach. Nie był to idealny materiał do pisania lecz w pobliżu nie było niczego lepszego. Nie miała czasu na poszukiwania, nad wyspą zaczęły gromadzić się coraz gęstsze chmury zapowiadając coś niedobrego...
Podeszła do wybranego kamienia, świecącego jakby bledszym już światłem i zmuszającym do pośpiechu.
Ten sam strach, wrzask, ból, śmierć, łoskot zgniatanego metalu i metaliczny smak krwi... jak wtedy gdy uwięzieni w autobusie staczali się w dół parowu...

Sekstagram.

Zaczęła żłobić w kamieniu znak siedmioramiennej gwiazdy jaki ukazał się w jej myślach. Narzędzie było beznadziejne. Kamyk co rusz wyślizgiwał jej się z mokrych od potu dłoni, krawędzie nie były wystarczająco ostre by łatwo dało się nimi żłobić w kamieniu.

Cholera, cholera, cholera!
Ogarniała ją czarna rozpacz.
Rozejrzała się jeszcze raz za czymś innym do pisania i wówczas jej wzrok padł na kolumny stalagmitów gdzie gromadząca się ciemna substancja wyraźnie zaczęła kształtować się w jakiś przerażający humanoidalny kształt.
Cholera!

Holy odwróciła się do swojego kamienia zębami zdzierając skórę z poranionego nadgarstka i pośpiesznie malując własną krwią symbol na wybranym kamieniu.
Boże, żebym się tylko nie pomyliła, żeby faktycznie drugi kamień był naszym kamieniem, tak jak wybrałam... nie mogę tego zawalić, nie mogę pogrążyć reszty...
Wiedziała że musi się śpieszyć jeśli chce przeżyć, dokończyć rysunek i używając daru Nathaniela wrócić na brzeg do pozostałych... póki jeszcze niebo nie jest zasnute całkowicie ciemnością, zanim to coś na brzegu wyspy sformuje się do końca i nim dosięgną ją jego szpony
 
Ravanesh jest offline  
Stary 05-09-2010, 16:07   #196
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
NARRATOR


Holy Charpentier

Postać za tobą była już prawie całkiem wyraźna, nabierała coraz większej realności. Widziałaś już bladą niczym pomalowaną twarz, długie tłuste włosy opadające na policzki, błyszczące ciemnością oczy i cień czarnych, ogromnych, postrzępionych skrzydeł nad plecami.

Skończyłaś rysunek na wybranym kamieniu i wtedy ujrzałaś, że głaz zafurkotał, zahuczał i .. zmniejszył się do wielkości otoczaka. Tak! To chyba był dobry wybór! Chwyciłaś go w dłoń i ponownie przywołując moc pióra wybiłaś się niezgrabnie w powietrze. Wszystko było lepsze, niż pozostanie na wyspie z tym... z tym czymś.

Od razu po starcie poczułaś, że powrót nie będzie tak łatwym zadaniem, jak przylot. Zawirowania ciemności nad powierzchnią były zbyt liczne, było ich zbyt wiele. Widziałaś stąd resztę towarzyszy koszmaru, lecz żaden z nich nie był w stanie ci pomóc. Musiałeś sobie poradzić sama.
Wokół siebie czułaś zimno i ciepło, lodowate podmuchy z serca lodowca by za chwilę poczuć żar pożogi. Nie potrafiłaś utrzymać zbyt dobrze lotu i wiedziałaś, że zbyt dużo czasu zmitrężyliście na brzegu, kiedy zdecydowałaś się poczekać na to, aż George dołączy do was. To zemściło się na was. Twój brak zdecydowania, twoje oglądanie się na resztę.
W każdym razie zgubiła ciebie.

W pewnym momencie nie udało ci się ominąć jednego z zawirowań. Lodowate dłonie chwyciły cię niczym szpony. Zaczęły ściągać w dół. Walczyłaś z tym, lecz nie byłaś w stanie z tym wygrać. W końcu, po kilkunastu panicznych uderzeniach serca, poczułaś, ze ta potworna, nieludzka siła szarpnęła tobą tak mocno, że spadłaś do wody.

Lodowata i gorąca zarazem ciesz, będąca gęsta jak smoła, zamknęła się nad tobą i oczy zalała ci ciemność.


Derek Hound


Widziałeś Holy startującą z wyspy. Wokół niej wirowały te przerażające wstęgi ciemności, jednak dziewczyna radziła sobie z ich omijaniem, chociaż widać było, że przychodzi jej to z coraz większym trudem.
W końcu jednak popełniła błąd. Smug było zbyt wiele. Kiedy Holy była w połowie drogi do brzegu ujrzałeś, jak jedna z nich szarpnęła nią, owinęła się wokół ciała, i brutalnie szarpnęła w dół. Holy znikła w bulgocącej wodzie jeziora. Jeśli nawet krzyczała, to nie słyszałeś jej krzyku.

I wtedy, nad wyspą pojawił się cień czegoś potężnego ze skrzydłami. Cień będący jedynie zarysem sylwetki, jednak dziwnym sposobem, jakieś obrazy zaatakowały twoje rozdygotane myśli. Wszystko działo się w kilka sekund.

- Uratują ją dla ciebie, Dereku – szept w twoje głowie i twarz bladego mężczyzny. Nie mogłeś wiedzieć, chociaż w jakiś sposób wiedziałeś, że to ta sama twarz, którą Holy widziała na wyspie.

- Dam ci ją, jeśli ty dasz mi siebie. Wskocz do wody, a ja sprawię, że ona opuści jezioro cała i zdrowa. Lecz ty, drogi Dereku, umrzesz i zasilisz rytuał mego powrotu.

Szept jest beznamiętny, zimny i przywołuje wspomnienie głosu, którego zmuszony byłeś słuchać zza drzwi łazienki w swoim domu w tej dziwnej wizji, którą mieliście jak ogarnęło was białe światło.

- Wybieraj szybko, a ona przeżyje. Lecz ty zajmiesz jej miejsce.


George Wasowsky

Przewoźnik podpłynął blisko brzegu, a w tym samym momencie nad wyspą pojawiła się sylwetka Holy. Szybowała z trudem omijając coraz liczniejsze zawirowania ciemności. W końcu, co było dla ciebie oczywiste, jedno z nich chwyciło ją i cisnęło do jeziora. Woda w tym miejscu zagotowała się, zawirowała. Przypominało to atak wygłodzonych piranii, jaki kiedyś oglądałeś na Discovery.

Upadek Holy rozwiał wszelkie złudzenia. To miejsce przestawało być przyjazne. Bulgocąca woda i coraz intensywniejszy odór siarki zaczął powodować coraz silniejszy atak duszności.
A może to śmierć Holy – bo nie miałeś złudzeń co do czego co spotkało dziewczynę w jeziorze – tak bardzo wybiła cię z rytmu, który cudem odzyskałeś.
Spojrzałeś na Cyrusa, jak na ostatnią deskę ratunku, lecz zobaczyłeś, że i z żołnierzem dzieje się coś niedobrego!


Cyrus Parker

Upadek Holy obserwowałeś z bezsilną wściekłością. Jeszcze jeden człowiek pod twoją ”komendą”, którego straciłeś. Lecz na to nie miałeś wpływu. Jest śmierć i jest życie. Jest czas na przegrupowanie i czas na atak.

I nagle uświadomiłeś sobie, że wpatrując się w demona na skale zacząłeś odczuwać .. coraz silniejszą potrzebę rzucenia się w toń jeziora! Potężna, nieubłagana wola, która jakiś innym umysł narzucił na twoją świadomość, niczym pęta.

Walcząc ze sobą z całych sił próbujesz przeciwstawić się tej obcej, złej woli.
Bezskutecznie.

Jeden sztywny krok, drugi, trzeci i dwa kolejne i już czubki twoich zakurzonych butów stykają się z powierzchnią wody. Wody w której buzuje ciemność.

Chwila słabości. Braku koncentracji o mało cię nie zgubiła.



Annie Carlson

Widok spadającej do jeziora Holy przeraził cię tak bardzo, ze przez kilka sekund nie mogłaś się poruszyć. Na brzegu Cyrus stał tuż nad wodą, jakby walcząc ze sobą, czy nie skoczyć. George nie wyglądał najlepiej, a co do Dereka przemknęła ci przez głowę myśl, ze wbrew logice i zdrowemu rozsądkowi ten rzuci się by ratować Holy, co oczywiście – zdawałaś sobie z tego boleśnie sprawę – było już niemożliwe.
Ale nie to było najgorsze!

Nad wyspą pojawił się głęboki cień, do którego kierowały się wszystkie inne zawirowania ciemności. Cień rósł na waszych oczach w potężną, ludzką sylwetkę, którą jednak przyozdabiały ogromne, rozłożone na boki, pierzaste skrzydła. Tak jak wcześniej Nathaniel w Katedrze zdawał się być światłością, tak teraz – ten przybysz – zdawał się być esencją ciemności. I mimo, że widziałaś tylko ten przerażający cień, w jakiś sposób wiedziałaś, że znasz tą istotę. Ze rozmawiałaś z nią, kiedy udając twoją matkę usiłowała dostać się do twojego pokoju. Ze ścigała cię, kiedy uciekałaś z domu nad morzem do kościoła w miasteczku, ze patrzyła na ciebie czarnymi, bezdusznymi oczami wszystkich opętańców, którymi zawładnęła – zarówno żywymi, jak i martwymi.

Przybył! I za chwilę jego cień ogarnie całą grotę!

A kiedy tak się stanie w jakiś sposób przeczuwasz, że nawet dary Nathaniela okażą się zbyt słabe, by przeciwstawić się tej potędze.


Holy Charpentier


Wody jeziora okazały się być zimne i gorące. Na przemian. Niewidzialne ręce ściągały cię w dół. Wokół ciebie wirowały dziwaczne, groteskowe, cieniste sylwetki.

Opadałaś, nie mając sił by się przeciwstawić i tracąc wolę życia i walki. Wypadek i to co działo się po nim zdawało się blaknąć. Zdawało się tracić znaczenia.

Nagle poczułaś jakieś szarpnięcie. Gwałtowne i bolesne.

Woda znikła. Pojawiła się chropowata nierówność pod kolanami.
Leżałaś, ociekając lodowatą wodą, na spękanej drodze.
Wokół pachniał las. Żywicą i gnijącą ściółką.

- Patrz – ktoś zaśmiał się obok ciebie – To piękna współpasażerka.

Poznajesz głos. To John Adler.

- Co ona tutaj robi? – drugi głos jest spokojniejszy, bardziej opanowany. Nie wiesz czemu, ale od razu pomyślałaś o „Obitym żeberku”.- Zresztą, czy to ważne. Zabij ją!

- Z przyjemnością – odpowiada Adler służalczo – Nożem, czy pistoletem?

- A robi ci to kurwa jakąś różnicę?

- Nie.

- To co się głupio pytasz. Po prostu ją zabij i ruszajmy śladem reszty. Nasz pan ich namierzył. Zaraz zdejmie z nich te pierdolone anielskie zabezpieczenie i Ogar będzie wiedział, gdzie pobiegną w popłochu.

- Więc ją zastrzelę – słyszysz nad głową dźwięk przeładowywanego pistoletu.
 
Armiel jest offline  
Stary 05-09-2010, 16:21   #197
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Annie Carlson



Po przedłużającej się, nieznośnej i pełnej napięcia chwili oczekiwania w końcu wszyscy ujrzeli niewielką sylwetkę, która wystartowała z wyspy i zaczęła unosić się w ich kierunku. Holy! Annie bezwiednie podeszła bliżej wody obserwując lot dziewczyny. Zauważyła, że reszta osób towarzysząca jej po tej stronie jeziora zrobiła to samo. Wszyscy stali tak blisko krawędzi sadzawki jak się dało i śledzili lot Holy. Po chwili, kiedy lecąca znajdowała się już bliżej tak, że dostrzegali więcej szczegółów jej postaci, stało się jasne, że dziewczyna ma jakieś problemy, tam w górze. Nici ciemności unoszące się wokół Holy próbowały schwytać dziewczynę. Carlson pamiętała je z domu nad morzem i to jak sprawiały wrażenie żywej istoty, podstępnej i złośliwej. Teraz też atakowały Holy z wielką zaciętością. W końcu Holy, która próbowała przez jakiś czas z nimi walczyć wpadła w jakiś większy wir ciemności i ta ściągnęła ją w dół. Prosto w toń jeziora. Wszyscy stali jak porażeni. Nikt nie był w stanie przez chwilę nic zrobić. Masa myśli przemknęła Annie przez głowę a większość z nich nie miała za wiele sensu, bo w tym momencie nic już nie można było dla Holy zrobić.

Ale chwilę później sytuacja stała się jeszcze gorsza. Z nad wyspy, z której jeszcze przed chwilą usiłowała wydostać się Holy nagle rozrósł się wielki cień jakiejś postaci. Innuaqui przybył za nimi! Annie od razu rozpoznała w nim istotę zza drzwi, która podszywała się pod jej matkę a później już swoim własnym głosem usiłowała zmusić ją do otwarcia owych drzwi. Teraz nie było żadnych drzwi, zza którymi Carlson mogłaby się przed nim skryć. Żadnych drzwi, za wyjątkiem tych w pamiętniku.

Ta myśl napełniła dziewczynę energią i wolą potrzebną do działania. Musi działać szybko zanim ON całkiem się pojawi i wtedy nikt z nich stąd nie ucieknie. Annie rozejrzała się, pozostała trójka stała tuż obok. Dziewczyna krzyknęła do George’a:

- Złap mnie za ramię a drugą ręką chwyć Parkera!

Sama Carlson obie ręce miała zajęte, bo jedną przytrzymywała otwarty pamiętnik a drugą już prawie przykładała do wybranej strony. Za to wyciągnęła prawą stopę i zahaczyła nią o kostkę stojącego blisko niej Dereka. Dziewczyna nie była pewna czy wszyscy muszą do przejścia utrzymywać kontakt fizyczny, ale nie chciała ryzykować pomyłki, w końcu ON, kiedy jest tak blisko na pewno zrobi wszystko żeby nie pozwolić im uciec wiec lepiej zabezpieczyć się na wszelkie możliwe sposoby.

Kiedy Annie była pewna że George trzyma ją i Cyrusa wyciągnęła rękę i złapała za klamkę z drzwi „Rossie w wariatkowie”. Ponieważ robiła to po raz drugi jej ruchy były pewne, bo po prostu wiedziała, czego się spodziewać. Poza tym teraz podroż do psychiatryka nie wydawała się jej już takim złym pomysłem. Wszędzie będzie lepiej niż tutaj. Oby tylko dar zadziałał.


George Wasowsky



Po intensywnej wymianie zdań nastała cisza. Nie było już nic co warto było powiedzieć. Pozostało czekać na Holy. W duchu George miał obawę, że kłębiąca się nad wyspą czerń nie wypuści już dziewczyny ze swoich macek, bo faktycznie coś na ten kształt zaczęło się z niej formować.
Wasowsky usiadł na kamienistym brzegu wziął do ręki pierwszy lepszy kamyk i obracał go w rękach. Spojrzał ze smutkiem na Dereka. Chłopak wpatrywał się w niebo. Widać było, że jest napięty do granic możliwości.
Coś się nagle zmieniło, mięśnie na jego karku zadrgały i rzucił się w kierunku jeziora. George miał obawę, że chłopak postradał zmysły i za chwile wskoczy do jeziora.

-Hooly!!!-Krzyknął i zatrzymał się tuż przed taflą wody.

Faktycznie maleńki punkt zbliżał się do nich lawirując pomiędzy smugami smolistego dymy, który zdawał się przemieszczać tak aby zamknąć lecącą Holy w potrzasku. Co dziwniejsze George poświęcał część swojej uwagi chłopakowi, który widać było całym sobą "kibicował" dziewczynie. Z jego "pantomimy" doskonale można było wyczytać co się właściwie tam na nieboskłonie dzieje. To było straszne patrzeć jak ucieka z niego cała nadzieja i energia, kiedy jedna z macek dopięła swego i zrzuciła Holy w głębiny przeklętego jeziora.

I znów ta cisza. Czasem mówi się o czymś takim jak morale, ich było w tym momencie zdruzgotane.

Cholera a czego się spodziewaliśmy? Inni przecież też ginęli i to w sytuacjach mniej ryzykownych. Jaki wielki jest instynkt przetrwania, żeby doświadczyć śmierci ilu już? Czternastu ludzi a nie zwariować. Albo nie zwariować na tyle, żeby uparcie dążyć do celu-stał tak pogrążony w wewnętrznym monologu patrząc się bezdennie w dal.

Coś zaczęło go dusić po rozkasłał się bez ostrzeżenia. Odór zgniłych jaj był nie do wytrzymania. Otarł oczy z nabiegłych łez i ujrzał sprawce tego wszystkiego a właściwie formującą się z obłoków ciemności sylwetkę.
Co za moc-przeszło mu przez myśl. Przeraził się kiedy przypomniał sobie także obraz zniszczonej katedry. Z chwilowej niemocy wyrwał go piskliwy krzyk Annie. Wysokie tony podrażniły mu bębenki uszne.

Wyciągnął ramię w kierunku Cyrusa i złapał go za kurtkę. Druga ręka zaciskała się na ramieniu dziewczyny.
Wiedział co zamierza zrobić, modlił się w duchu, żeby wybrała dom wariatów.
Kto mógł się spodziewać, że będzie się cieszył że w końcu tam trafi. Kto by się spodziewał w ogóle tego wszystkiego? Zamknął oczy w oczekiwaniu na przeskok z twarzą wykrzywioną w grymasie oczekiwania na ból głowy jakiego się spodziewał.


Derek „Hound” Gray



„Jest” – podszedłem tak blisko skalnego brzegu jeziora jak tylko się dało. Uśmiech wypełzł mi na twarz
„Brawo Holy”
- Hooly!!! Dasz rade dziewczyno, dasz radę – szeptałem pod nosem dopingując Holy obserwując jej lot. Był bardziej nieporadny niż poprzedni. Była ranna? Popatrzyłem na pozostałych ocalałych. Oni również skupili wzrok na lecącej dziewczynie. Za wyjątkiem Cyrusa. Ten wpatrywał się w ton jeziora. Nie miałem czasu się nim zajmować... Holy. Ona teraz bylła najważniejsza.
Omijała cienie wyrastające jej na drodze, niestety z coraz większym trudem. Minęła połowę drogi do nas kiedy stało się.....
- Boże.....nieee – wyszeptałem bezwiednie widząc jak jedna ze smug ciemności starająca się ją zatrzymać chwyciła ja za nogę i niczym nie powstrzymana wciągnęła w toń jeziora.....
Kij bezwiednie wypadł mi z ręki.... Poczułem się bezsilny.... pusty.... samotny.....

Mój krzyk rozpaczy zagłuszyły hałasy otoczenia, huk szalejącej toni jeziora, grzmoty, niczym zbierającej się burzy
Potem pojawił się on. Wielki cień tworzący zarys sylwetki postaci ze skrzydłami.
Przez głowę przemknęły mi obrazy Holy... odgarniającej włosy, uśmiechającej się do mnie.... patrzącej gdzieś przed siebie.... zakłopotanej.... fragmenty sytuacji w których ja widziałem
- Uratuję ją dla ciebie, Dereku – pojawił się szept. Szept który tylko ja słyszałem. Szept i twarz mężczyzny jakby wyrosła tuż przede mną. Nigdy go nie widziałem ale jakąś podświadomością wiedziałem, że jest to sam N'Mosniktiel, Innuaqui. Ten przez którego tu byliśmy, ten przez którego Holy.... coś ścisnęło mnie za gardło. Oczy stały się wilgotne...pewnie przez te opary... pewnie.
- Dam ci ją, jeśli ty dasz mi siebie. Wskocz do wody – kusił - a ja sprawię, że ona opuści jezioro cała i zdrowa – twarz uśmiechnęła się - Lecz ty, drogi Dereku, umrzesz i zasilisz rytuał mego powrotu – szeptał beznamiętnym, zimnym głosem. Takim samym jakim wzywał mnie do otwarcia drzwi kiedy skryłem się w łazience podczas tej dziwnej wizji.
- Wybieraj szybko, a ona przeżyje. Lecz ty zajmiesz jej miejsce.
Holy................................... niesforny kosmyk opadający na jej twarz. Ciepły uśmiech jakim obdarzyła mnie ruszając ku wyspie.....
„Wyciągnę nas z tego Holy... wyciągne” – myśli krążyły wokół niej. Nie chciałem dopuścić do siebie myśli, że jej już nie ma i ni będzie, że nie żyje
- Pierdol się Innuaqui – powiedziałem w kierunku twarzy bladego mężczyzny a następnie schyliłem się po kij.
Wiedziałem, że Innuaqui mnie zwodzi, że Holy.... że Ona już nie wróci. Jakbym wskoczył w toń jeziora, upadły brat Nathaniela miałby kolejne dwie ofiary łowów, kolejny krok do swego uwolnienia.
„Boże.. Holy” – łzy napływały do moich oczu. Nie mogłem się pogodzić
- Złap mnie za ramię a drugą ręką chwyć Parkera! – glos Annie spowodował, że na nią spojrzałem. Mówiła do Georga nie do mnie. Spojrzałem w dół. Nogą dotykała mojej kostki. Silna, reagująca Annie. Nie przypominała już tej leżacej na zimnych skałach dziewczynki, która nie mogła pogodzić sie ze śmiercią Jenny
George złapał Cyrusa, który chwiał się nad brzegiem jeziora jakby walczył z tym by do niej nie skoczyć. Drugą ręką chwycił Annie.
Uśmiechnąłem się blado do niej, sięgała w kierunku pamiętnika.
Chwyciłem ją pewnie za ramię wpatrując się z w nią załzawionymi oczyma
„Dawaj Annie.... załatwmy skurwysyna.... za Holy”


Cyrus Parker



Parker celował w demona na skale, nie zwracając za bardzo uwagi na otaczające go wydarzenia. Jakieś rozmowy, krzyki...
On czekał i celował w demona na skale, przenosił wzrok z muszki na lufie rewolweru, to na demona. Aż w końcu zatrzymał wzrok na demonie na trochę dłużej, niż powinien.

Ręce mu samoistnie opadły, głowę wypełniły wspomnienia, ale tylko negatywne. Przeżywał prawdziwy horror, chcąc pomyśleć o czymś innym, przyjemnym. Nawet nie zauważył że stawia powoli drobne kroki w kierunku wody. Tej ciemnej i bulgoczącej mazi. I najgorsze było to że ciągle patrzył na demona, mimowolnie. Prosto w jego oczy, świecące dziwnym światłem.

W końcu doczłapał pod samo jeziorko. Czubek wojskowego buta zanurzył się w wodzie. W głowie żołnierza wybuchły krzyki, wrzaski, lamenty... Horror wojny. Po całym ciele przebiegało mu, to raz lodowate zimno, raz piekielne ciepło. To wszystko było tak nienaturalne. Nic poza tymi cholernymi uczuciami, do niego nie docierało. Aż w końcu poczuł na swoim ramieniu uścisk dłoni. Drobnej, starczej ręki. Odruchowo odwrócił wzrok od demona, co kosztowało go wiele wysiłku. Spojrzał na Georga, który stał obok i trzymał go i Annie, która kolejno dotykała nogą Dereka, który stał z nietęgą miną nad brzegiem wody. Annie wertowała pamiętnik Rossie, który zabrała z domu, tylko jedno mu nie pasowało. Gdzie jest do jasnej cholery Holy?

I w tego domyślił się, co się z nią stało. Zawirowania ciemności, identycznej która go goniła na swojej ścieżce, musiały pochwycić dziewczyną i ściągnąć do wody.

Cyrus nie wytrzymał. Uniósł jeszcze raz rewolwer ku górze, i wystrzelił w kierunku demona na skale. Ten po zainkasowaniu trzech pocisków, z łoskotem wpadł do wody, która chlupnęła z łoskotem.
"Teraz albo nigdy... Abyś miał rację z tymi srebrnymi pociskami pieprznięty aniołku i lepiej żebyś pomógł mi celować... - pomyślał żołnierz, kiedy ładował do magazynka srebrną amunicję. Nie trwało to długo, raptem kilka sekund. Były w szybko ładowaczu, więc sprawa była z góry załatwiona.
Był nadal trzymany za kawałek kurtki, lecz mimo wszystko nie był szarpany. Przyklęknął na kolanie, złapał pewnie rewolwer, mierząc w formującą się postać na wsypie.
Pamiętał dobrze jak anioł mówił, aby strzelać do łowcy, w momencie kiedy ma zamiar się pojawić. Wstrzymał powietrze, ustabilizował drżenie rąk.
* BLAM *



Holy Charpentier



Sekstagram był niemal kompletny, podobnie jak postać za jej plecami. Zajęta rysunkiem nie miała odwagi by się odwrócić i sprawdzić co się dzieje z tyłu, zresztą, nie było nawet takiej potrzeby. Wiedziała że jeśli zmitręży tu zbyt długo to coś dopadnie ją, a wtedy wygląd mglistej postaci będzie najmniejszym jej problemem. Cień nad nią rósł zabierając całe światło, sięgając ku niej szponiastymi łapami...
Połączyła krwiste linie kończąc rysunek. Miała wrażenie że jej krew wsiąka w kamień przypieczętowując to co właśnie zrobiła.
Odsunęła się w momencie gdy głaz zaczął się zmieniać; sycząc i furkocząc kurczył się, redukując się do wielkości otoczaka.
Nie namyslając się Holy zgarnęła kamyk wciskając go do kieszeni spodni, odwróciła się... i wtedy to zobaczyła. Upiorna biała twarz, długie tłuste włosy opadające na ramiona, błyszczące ciemnością oczy i czarne, postrzępione skrzydła rzucające cień na całą wyspę...
Postać z mgły była już niemal całkowicie uformowana.

Holy zaklęła pod nosem zrywając się do ucieczki. Niemal odruchowo ścisnęła pióro podrywając się do lotu. Błyskawicznie wzbiła się w powietrze wysoko ponad wyspę, daleko, jak najdalej od mglistych szponów...
Mgła dookoła była coraz gęstsza, zawirowania ciemności nad powierzchnią zbyt liczne... Co chwila musiała zmieniać kurs, manewrować, wymijać zgubne wiry.
To było niemożliwe...
Starała się o tym nie myśleć, nie wpadać w histerię, nie pogarszać sprawy... Za późno... spóźniła się... za późno podjęła decyzję, zabrakło tych kilku minut gdy czekała ... Tylko że musiała, po prostu musiałą zobaczyć Dereka, świetnie że odkryła to w takim momencie, ale faktycznie jej zależy!
Widziała w oddali na brzegu malutkie ich sylwetki. To dodało jej otuchy Świadomość że wciąż tam są, czekają na nią, pomagała.
Nawet to jednak nie wystarczało. Kluczyła wśród chmur spowalniając swój lot, zbliżając się do brzegu w żółwim tempie. Temperatura zmieniała się co chwilę; raz zimny podmuch z serca lodowca mroził ją w locie, by za chwilę żar pożogi parzył jej skórę... I wtedy, za którymś razem nie udało się. Otumaniona za późno uskoczyła, a może wpadła w zbyt dużą gęstwinę czarnych chmur... Poczuła żelazny uścisk lodowatych dłoni ciągnących ja w dół. Miotała się próbując wyrwać. Bezskutecznie. Trwało to wieczność, a może tylko chwilę. Gwałtowne szarpnięcie rzuciło ją w dół, w czarną toń wody.

Nie, to nie tak miało się skończyć... muszę do nich wrócić, musimy odnaleźć Rossie w szpitalu, muszę im powiedzieć... – bezsensowne, absurdalne myśli przewijały jej się przez głowę gdy spadała w dół. Bezsilna. Bezwładna jak lalka... lub ptak z utrąconym skrzydłem. Jak Ikar..

Lodowata i gorąca zarazem ciecz zamknęła się nad nią zalewając jej oczy ciemnością.

*****

Szarpnięcie. Gwałtowne. Bolesne.
Ból uderzenia. Chropowata, piekąco bolesna nierówność pod kolanami. Zapach żywicy i gnijącej ściółki... Zapach lasu.
Klęczała skulona na środku popękanej drogi, pośrodku lasu. Lodowata woda ściekała z jej włosów, przyklejała ubranie do ciała. Dygotała z zimna....

- Patrz – ktoś zaśmiał się obok niej, całkiem niedaleko – To piękna współpasażerka...

John Adler!

Zaskoczenie. Nie tylko jej.

- Co ona tutaj robi? – drugi głos był spokojniejszy, bardziej opanowany. Zapewne „Obite żeberko”?. -pięknie, no to wpadłam jak śliwka w kompot...- Zresztą, czy to ważne. Zabij ją!


- Z przyjemnością – służalczy głos Adlera – Nożem, czy pistoletem?


- A robi ci to kurwa jakąś różnicę?

- Nie.

- To co się głupio pytasz. Po prostu ją zabij i ruszajmy śladem reszty. Nasz pan ich namierzył. Zaraz zdejmie z nich te pierdolone anielskie zabezpieczenie i Ogar będzie wiedział, gdzie pobiegną w popłochu.

- Więc ją zastrzelę

Nie czekała na dalszy rozwój wypadków. Zerwała się do ucieczki, gdzieś na granicy podświadomości rejestrując dźwięk przeładowywanego pistoletu i krzyki mężczyzn. Scisnęła mocno pióro usiłując w biegu poderwać się do lotu. Cholera, nic z tego. Dar nie działał. Biegnąc zdała sobie sprawę że zna to miejsce. To tutaj... Wróciła na miejsce wypadku, tam dalej, w kotlinie leży wrak autokaru i nieskładnie, groteskowo porozrzucane ciała pierwszych ofiar...
Usłyszała wystrzał. Kula chybiła ciągnąc za sobą serię przekleństw. Holy w paru susach wpadła do lasu kierując się w gęstwinę, usiłując zgubic pościg, ukryć się i bezpiecznie przeczekać.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 20-09-2010, 22:22   #198
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
NARRATOR



Holy Charpentier

Wystartowałaś szybciej, niż spodziewali się napastnicy.

Biegłaś jak oszalała przed siebie, czując krew łomoczącą ci w skroniach. Słyszałaś jeszcze trzy strzały za sobą, lecz tylko jedna kula uderzyła w pień drzewa koło ciebie, reszta poleciała w niewiadomym kierunku.

Strach, determinacja i wola przetrwania pchały cię przed siebie, chociaż zmęczony szalonymi wydarzeniami organizm ostro
protestował przeciwko zmuszaniu go do jeszcze jednego wysiłku. Dawałaś jednak radę i trzymałaś pościg na bezpieczny dystans.

Ucieczka w panice, przez góry i zdradliwy las nie jest nigdy najlepszym pomysłem, jednak za bardzo nie miałaś wyboru. Sprzyjało ci szczęście. Nie potknęłaś się o żaden korzeń, żadna gałąź nie smagnęła cię po twarzy i już zaczęłaś myśleć, że pomaga ci jakaś nieznana siła.

Kilka chwil później okazało się jednak, że chyba tak jednak nie jest.

Droga przed tobą kończy się urwiskiem, na którego dole – jakieś pięćdziesiąt metrów, może nawet więcej, widać ciemną taflę jeziora.
Z paniką odwróciłaś się i zmartwiałaś.
Pościg słychać, jak przedziera się przez las. Jeszcze chwila – nie za długa – i wypadnie nad urwisko.

Szybko, w ułamkach sekund, analizujesz swoją sytuację.
Możesz próbować ukryć się gdzieś w lesie, ruszyć brzegiem urwiska starając się zniknąć w lesie po lewej lub prawej stronie lub zaryzykować karkołomne zejście w dół. Teoretycznie jest to możliwe, ale dość ryzykowne. Oczywiście pozostaje ci też ewentualność stanięcia do walki, atak z zasadzki po uzbrojeniu się w jakąś prowizoryczną broń.
Alternatyw jest sporo, lecz jakoś żadna z nich nie napawa cię optymizmem. Wiesz, ze musisz podjąć decyzję niezwykle szybko, jeśli nie chcesz by kultyści wpakowali ci kulkę.

Przez głowę przelatuje ci jeszcze jedna, płocha myśl – „ciekawe co się dzieje z resztą”.



Annie Carlson

Mimo, że tym razem spodziewałaś się bolesnego szarpnięcia, jaki towarzyszył ci za pierwszym razem, kiedy korzystałaś z „przejścia” w pamiętniku, uczucie, którego teraz doświadczyłaś było nieporównywalnie gorsze.
Potworny skurcz mięśni i niewysłowiony ból spowodował, że najzwyczajniej w świecie straciłaś przytomność.

Kiedy ją odzyskałaś zorientowałaś się, że leżysz na czymś miękkim, dość nieprzyjemnie pachnącym. Nie możesz się poruszyć. Twoje ciało ciasno krępuje długi fartuch z rękawami zawiązanymi za twoimi plecami. Typowy strój z domu dla obłąkanych, kiedy ktoś sprawia problemy.
Znajdujesz się w małej, wyściełanej miękko salce pozbawionej jakichkolwiek elementów umeblowania. To typowa izolatka!
A ty jesteś w niej sama, w kaftanie bezpieczeństwa.
Jedyny obcy element, jaki przykuwa twoją uwagę to bazgrol na ścianie, jakimś cudem wykonany zapewne przez któregoś z wcześniejszych więźniów.

- Krew to ucieczka!

I drugi

- Ty nie jesteś sobą! Nikt nie jest sobą!

Gdzieś zza obitych na miękko drzwi dochodzi głośna muzyka odgrywana przez stary adapter.


George Wasowsky

Bolesne uczucie, kiedy Annie otworzyła przejście było nieopisane. Rana na głowie otworzyła ci się i złapałeś się za nią o mało nie tracąc przytomności.
Kilka oddechów i podniosłeś wzrok i wrzasnąłeś z przerażenia widząc przed sobą obcą, męską twarz
Nieznajomy też krzyknął i w tym samym momencie zorientowałeś się, że to odbicie w lustrze.

- Coś się stało, doktorze Palmer? – usłyszałeś pytanie wypowiedziane zza drzwi, a ty zorientowałeś się, że ubrany jesteś w lekarski kitel i znajdujesz się właśnie w męskiej toalecie.
Gdzieś zza drzwi usłyszałeś, poza nawołującym ciebie mężczyzną, głośną muzykę puszczoną z jakiejś płyty.

- Panie doktorze! – znów ten ponaglający głos. – Proszę się pośpieszyć. Profeso[r Innuaqui chciał z panem coś pilnie omówić, pamięta pan.


Cyrus Parker


Kule najwyraźniej zwróciły uwagę kształtującego się Cienia na ciebie, lecz nie zrobiły mu najmniejszej krzywdy. Teraz dopiero pojąłeś, ze to nie Łowca, lecz ten, którego Indianie nazywali Innuaqui! Upadły Anioł z opowieści Nathaniela. Liczyłeś, że pociski zrobią mu jakąś krzywdę, lecz najwyraźniej się zawiodłeś.

Poczułeś wokół siebie skupienie jakiejś nienawistnej woli, uczucie jakby niewidzialne szpony próbowały rozorać ci rękę, jakby jakieś zęby usiłowały przegryźć skórę i dostać się do kości.

I nagle ból staje się autentyczny.

Koło ciebie panuje jakieś zamieszanie. Dwóch rosłych mężczyzn odciąga od ciebie jakiegoś chudego jak szczur faceta, który właśnie ... ugryzł cię do krwi w ramię. Jego spojrzenie ... wydaje ci się znajome, ale nie potrafisz sobie przypomnieć, skąd je znasz. Trzecia osoba – młoda i niezbyt ładna kobieta doskakuje do „szczurka” z okrwawionymi ustami i aplikuje mu jakiś zastrzyk ze strzykawki ciśnieniowej, po którym mężczyzna nieco się uspakaja.

- Nic ci nie jest, Cyrus? – pyta jeden z osiłków.

- Lepiej idź do Palmera, niech to opatrzy. My się zajmiemy się Derekiem – mówi kobieta kierując słowa wyraźnie do ciebie.

Chyba zaczynasz rozumieć. To jest psychiatryk, a ty jesteś w nim ... pielęgniarzem. A oczy tego, który cię ugryzł, wyglądają jak oczy ... Dereka.


Derek Hound

Szarpnięcie. Straszne, gwałtowne i powodujące ... ból w ustach.
Bolą cię szczęki, a przed oczami pływa mgiełka, jakbyś dopiero co odzyskał świadomość.

Czujesz smak krwi w ustach!

Jakieś dwie osoby trzymają cię brutalnie, a nieładna kobieta w okularach odsuwa się od ciebie ze strzykawką w dłoniach. Czujesz pieczenie ramienia, gdzie najprawdopodobniej jeszcze przed chwilą wbita była igła iniektora. Widzisz jeszcze trzeciego mężczyznę. Dobrze zbudowany w stroju pielęgniarza. Jego oczy wydają się być znajome. To oczy ... Cyrusa Parkera, ale na pewno to nie jego twarz. Ta jest kanciata, tępa i z niskim czołem.
Środek uspakajający zaczyna działać. Mięśnie odmawiają ci posłuszeństwa. Całe ciało zdaje się być jak z z gumy. Żadna jego część nie reaguje na bodźca.

- Zabierzcie go do jego pokoju – mówi kobieta do pielęgniarzy.

- Oczywiście, doktor Brown – służalczo odpowiada jeden z nich – ciemnoskóry mięśniak który nazywa się Ted.

- Myślę ze pan Innuaqui znalazł kolejnego ochotnika do swoich badań. Ted. Powiedz doktorowi Palmerowi, ze chcę, aby na dziś wieczór przygotował swoje urządzenie. Niech do Dereka dołączy Annie. Myślę, że po tych dwóch dniach, jej stan poprawił się na tyle, że możemy kontynuować badania.

Zaśmiała się złośliwie.
 
Armiel jest offline  
Stary 20-09-2010, 23:45   #199
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
George Wasowsky




Boże, co się ze mną dzieje, jak to się stało? - lamentom w głowie Wasowskiego nie było końca. Dokładając do tego intensywne gniecenie twarzy dłońmi czy raczej brutalne jej masowanie, cała sytuacja mogła wyglądać komicznie. Facio stojący nad zlewem i ugniatający sobie policzki, wykrzywiający usta, masujący czoło.
Noc bardziej mylnego.
Obca skóra, nie jego twarz, nie jego ciało.

Boże co się ze mną dzieje, jak to się stało?

Rytuał zaskoczenia zakończony porządna ilością zimnej wody chluśniętej w gębę.
Trochę wody dostało się do nosa.
Zachłysnął się i wysmarkał jej nadmiar. Obmył twarz po raz kolejny.

-Te oczy... .-patrzył jak zahipnotyzowany.

-Doktorze Palmer! Można wejść?

Aaaa ten facet za drzwiami

-Moment! Zaraz wyjdę!-głos zabrzmiał nad wyraz pewnie i stanowczo, tak jakby to nie George mówił.

Przecież to nie ja mówię do cholery

Ton nie znoszący sprzeciwu, zimne pełne wyrachowania oczy. Wąskie "zacięte" usta.
George spojrzał po raz kolejny w lustro starając się nie robić żadnych min, żadnych grymasów, zupełnie beznamiętnie.
Wzdrygnął się patrząc na to kim się stał.
To jakiś pieprzony psychopata-pomyślał.

Otrząsnął się jeśli można było otrząsając się z czegoś takiego, ale przypomniał sobie po co tu był. Dom wariatów, Rossie i całe to bagno.

Czy inni tez tu są? Czy stało się z nimi to samo?

Nazywał się teraz George Palmer, Doktor George Palmer. Biały kitel, czysty nieskazitelny. Wypastowane buty wyprasowane w kant spodnie, golf. Wszystko w stonowanych ciemnych kolorach. W kieszeni kitla znalazł klucz, zwykły klucz do zamka w drzwiach jakich pełno nic więcej. Po zapalniczce ani śladu.

Spojrzał po raz ostatni w odbicie w lustrze zrobił najbardziej zbolałą minę na jaką było go stać i ruszył do drzwi.
Mężczyzna po drugiej stronie okazał się być strażnikiem w granatowym uniformie strażnika w czapce z daszkiem.
Na szczęście miał plakietkę z imieniem i nazwiskiem.
Nazywał się William Band.

-Panie Band-powiedział George trzymając się za brzuch - niech Pan mnie natychmiast zaprowadzi do mojego gabinetu -improwizował- Nie za dobrze się..., niech mi Pan pomoże i nie zadaje głupich pytań.
Cholerne wrzody -powiedział jakby do siebie opierając się na ramieniu zdziwionego mężczyzny- cholerne stołówkowe żarcie

Prowadzony przez strażnika George starał się słaniać na nogach, odpoczywać po drodze, kiedy zobaczył w korytarzu coś ciekawszego, aż dotarli pod jedne z wielu drzwi. Szarpnął za klamkę. Zamknięte. Wyciągnął z kieszeni klucz.
Jakoś był przekonany, że będzie pasować. Nie mylił się. Wkroczył szybko do pokoju i zatrzasnął za sobą wrota. Oparł się o nie i odetchnął z ulgą. Wprawdzie to nie rozwiązywało jego problemów, ale osiągnął to czego chciał a to już coś. Rozejrzał się po spowitym mrokiem pokoju. W końcu znalazł włącznik światła. Prycza, idealnie posłana, szafa i komoda z ubraniami. Przy niewielkim oknie biurko a na nim lampka. Po prawej, albo po lewej w stosunku do tego kto siedział za biurkiem szafa na akta jak się okazało. Na blacie biurka idealnie złożone dokumenty nad którymi ostatnio pracował dr. Palmer.

Drzwi-podbiegł szybko i przekręcił klucza aby nikt mu nie przeszkadzał.
W pokoju nie było żadnych rekwizytów tak zwanych osobistych, żadnych zdjęć rodzinnych, kwiatów, figurek, pamiątek etc. Sterylne pomieszczenie do pracy i odpoczynku. George otarł pot z czoła i rozpoczął poszukiwania.
-Od czego zacząć?- szepnął- Akta Rossie! - to takie oczywiste - Później się zobaczy



Derek „Hound” Gray



Tym razem „wejście” w kolejne drzwi było o wiele bardziej nieprzyjemne niż poprzednio.
Miałem wrażenie, że ktoś grzmotnął mnie pięścią w twarz. Poczułem nawet smak krwi w ustach. Zamkniętych powiek nie byłem nawet w stanie przez dłuższą chwilę unieść do góry. Jak je unosiłem to te opadały ciężkie od zmęczenia. Przed oczyma latały mi mroczki. Czułem się fatalnie.
Przez głowę dalej przemykały mi obrazy Holy.
„Ten koszmar nigdy się nie skończy”
Smak krwi w ustach… dopiero teraz poczułem, że ktoś mnie trzyma. Szarpnąłem się w pełni uzyskując świadomość. Rozejrzałem się

- Co jest…. Puszczajcie… kurwa – wybąkałem. Nawet głos mi się zmienił.

Dotychczas pochylająca się nad moim ramieniem kobieta odsunęła się. Szarpnąłem się ponownie. Czułem jednak, że nie mam sił, że dwójka….pielęgniarzy !!! trzyma mnie pewnie. Ramię nad którym pochylała się kobieta piekło. Spojrzałem na nią. Strzykawka.
„Myśl Derek. Myśl… Kolejnym miejscem miało być wariatkowo, na pewno musimy być tutaj. Na pewno. Pielęgniarze, strzykawka. Tylko dlaczego trzymają mnie?”
Spojrzałem po sobie.
„Kurwa…” To nie byłem ja. Ciało nie należało do mnie To tak jakbym przebywał w innej skorupie. Byłem penitariuszem tego zakładu.
Szarpnałem się ponownie. Znowu bezskutecznie.
„Wymyśl coś stary bo inaczej poświęcenie Holy pójdzie na marne”
Mobilizowałem się. Tak naprawdę byłem już zmęczony, straszliwie zmęczony. Chciałem położyć się… przytulić do Holy i po prostu zasnąć. Nie mogłem jednak tego zrobić.... Musiałem zakończyć to wszystko. Ocalić siebie i pozostałych. Przerwać rytuał powrotu…. Nie było Holy…
Spojrzałem przed siebie. Mięśnie zaczynały już odmawiać mi posłuszeństwa. Opadłem przytrzymywany przez dwóch pielęgniarzy. Ten przede mną wpatrywał się we mnie. Wielki osiłek posturze i kanciastej gębie Sylwestra Stallone. Te oczy… znałem je.

- Cyplussssssssssssss - nie byłem już w stanie mówić

„Siedzimy nie w swoich ciałach” – ostatkiem woli nad mięśniami spojrzałem na pozostałe postacie. Nie. Nie było tutaj Annie i Georga. Glowa mi opadła bezwiednie.

- Zabierzcie go do jego pokoju – głos kobiecy.

- Oczywiście, doktor Brown – odpowiedział jeden z pielęgniarzy

- Myślę ze pan Innuaqui znalazł kolejnego ochotnika do swoich badań. Ted – kontynuowała pani doktor - Powiedz doktorowi Palmerowi, ze chcę, aby na dziś wieczór przygotował swoje urządzenie. Niech do Dereka dołączy Annie. Myślę, że po tych dwóch dniach, jej stan poprawił się na tyle, że możemy kontynuować badania – zaśmiała się złośliwie. Ten śmiech wibrował mi w głowie jeszcze długo

„To twój nowy sposób Innuaqui? Pierdol się skrzydlaty wróbelku. Annie. Jest tutaj Annie i siedzi w całym tym gównie po uszy wraz ze mną. Miejmy nadzieję, że Cyrus nas wyciągnie z tego i gdzie do jasnej cholery jest Georg?” – ciągnęli moje bezwiedne ciało po korytarzu

„Holy… dlaczego, dlaczego… chociaż lepiej, że dla ciebie ten koszmar już się skończył…”

Wciąż słyszałem złośliwy śmiech doktor Brown wibrujący mi pod czaszką.



Holy Charpentier




- Kurwa, zwiała mi, widziałeś ją? Już ja ją urządzę, poczekaj no tylko suko...

"Jasne... na co? Aż mi wpakujesz kule w łeb?" – gdyby nie okoliczności ten dialog mógłby być komiczny. Za wyjątkiem tego że jej wcale nie było do śmiechu. Jedna kula uderzyła w drzewo tuż obok niej, pozostałe trafiły w próżnię, gdzieś daleko. Miała szczęście.
Pędziła jak oszalała. Znowu. Ponownie zmuszając wyczerpane ciało do nieludzkiego wysiku. Straciła już rachubę ile razy w ciągu ostatnich dni walczyła o życie, wciąż przed czymś uciekając, umierając z przerażenia, przeżywając raz za razem najgorszy koszmar życia. Powinna już do tego przywyknąć, zobojętnieć. To wcale jednak tak nie działało. Prędzej jej serce nie wytrzyma kolejnego szoku i potwornego wysiłku.
Krew huczała jej w skroniach przygłuszając inne dźwięki.
Pędziła na oślep klucząc pomiędzy drzewami, prąc wciąż naprzód. Dawała radę, pościg pozostawał z tyłu, udało jej się uzyskać nad nimi przewagę.
„Tylko co dalej? Gdzie uciekać, gdzie skryć się, gdzie ja jestem?! Obudziłam się? Nie żyję? Jestem w przeszłości? Teraźniejszości? Czy może w kolejnej alternatywie snu? Tylko czemu pióro nie działa? Czemu jestem znów na miejscu wypadku obok wraku autokaru? Czemu Adler i Żeberko żyją, przecież zginęli, widziałam trupy, przynajmniej tak sądziłam... Gdzie podziała się reszta? Gdzie Derek, Annie, Cyrus i George? Co się z nimi stało?”

Pytania bez odpowiedzi, nad którymi nie miała czasu teraz myśleć. Musi się ukryć, nie może uciekać bez końca..
„Szlag!”
Wyhamowała gwałtownie wypadając w biegu na samą krawędź urwiska. Pod nią, jakieś pięćdziesiąt metrów w dół lśniła srebrzyście tafla jeziora.
"Cudownie, bez jaj, co dalej?!"
Przez głowę przebiegło jej kilkadziesiąt pomysłów, kilkadziesiąt scenariuszów, scen filmowych, jedna gorsza od drugiej. Mogła ukryć się w lesie, gdzieś w krzakach i liczyć że nie natrafią na nią, nie będą szukać dokładnie, poddadzą się i odpuszczą. Mogłą zrzucić jakąś kłodę ze skały udając że to ona, pomysł oklepany w filmach i równie absurdalny.. po pierwsze kłoda musiałaby być odpowiednio ciezka by dać należyty efekt, a ona musiałaby ja dociągnąć do urwiska by potem zrzucić tracąc cenny czas i zostawiając ślady... Po drugie, z tej odległości szanse że Adler i Zeberko usłyszą plusk są nikłe, a żeby plan był kompletny ona musi się jeszcze dobrze ukryć i tu wracamy do punktu wyjścia...
W przypływie szaleństwa Holy zdecydowała się na najbardziej ryzykowną opcję... licząc na to ze sam pomysł jest tak absurdalny że jej prześladowcy porzucą go, nie odważą się, uznają że tylko szaleniec i samobójca mógł postanowic zejsc w dół i wrócą do przetrząsania okolicznych krzaków zostawiając ją w spokoju... W końcu co zyska schodząc na dół? Może się zabić spadając, nie wie też co ją czeka na dole; równie dobrze może nie być stałego lądu tylko woda, a nawet jeśli znajdzie jakąś ścieżkę to nie zna tych gór, nie ma pojęcia gdzie iść... Na miejscu Adlera i Żeberka założyłaby że ich ofiara pobiegła w głąb lasu chowając się gdzieś w krzakach, coś co zrobiłaby każda rozsądna, kochająca życie dziewczyna. Odpuściłaby sobie stromy stok zakładając że jeśli poszła tą drogą to sama natura wykona za nich brudną robotę...
"No właśnie... a skoro o tym mowa... "
Na poły schodziła na poły zsuwała się w dół urwiska wyszukując coś co z góry przypominało ścieżkę. W pewnym momencie przejechała na pięcie na śliskim kamieniu w ostatniej chwili łapiąc równowagę.
Było bliski...

Serce waliło jej jak młotem. Skoncentrowała się na drodze nie zamierzając ułatwiać Adlerowi i Żeberku zadania. Szukała jakiegoś miejsca dobrego do przycupnięcia na chwilę, niewidocznego z góry, dobrego do skrycia się i przeczekanie poszukiwań. Nie mogła ryzykować że jej prześladowcy spostrzegą ją schodzącą w dół. Muszą myśleć że została na górze... a przynajmniej tak podejrzewać... Wpierw musi się ich pozbyć, przeczekać poszukiwania, a potem pomysli co dalej... Jeśli droga w dół nie będzie wymagała od niej kaskaderskich umiejętności spróbuje zejść nad jezioro licząc że jest tam jednak jakaś ścieżka... Powrót na górę był zbyt ryzykowny, bała się ponownego spotkania z przyjaciółmi Innuaqui. Nerwowo usiłowała przypomnieć sobie mapę i ustalic gdzie jest, gdzie dalej powinna szukać ratunku...
Dobra, wszystko po kolei, teraz musi się ukryć w razie gdyby komuś zachciało się spoglądać w dół urwiska, lub co gorsza schodzić...



Annie Carlson



Dar zadziałał. Jednak tym razem wszystko odbyło się inaczej. Wrażenia z przejścia były zupełnie inne, ale koniec drogi znowu taki sam. Tak jak poprzednim razem Annie po prostu straciła przytomność. Po chwili dziewczyna ocknęła się. Powitała ja cisza i brzydki zapach. Carlson zorientowała się, że leży na czymś miękkim, czymś, co jest źródłem tego odoru. Dziewczyna spróbowała się odepchnąć od swojego posłania, ale coś było nie tak z jej rękami. Po prostu nie zadziałały. Czyżbym leżała tu tak długo, że całe ręce mi zdrętwiały? Ale nie to było coś innego, bo kiedy Annie po raz drugi spróbowała podnieść się to poczuła, że mięśnie ramion się napinają, ale są jakoś dziwnie wykręcone do tylu. Po dokładnym obejrzeniu własnego ciała Carlson zrozumiała ten stan rzeczy. Ktoś ją skrępował kaftanem bezpieczeństwa, jak w jakimś filmie gdzie akcja dzieje się w domu wariatów. Ale przecież tu właśnie się znalazła, w domu dla obłąkanych. Tylko, że spodziewała się raczej, że znowu będzie przybyszem z zewnątrz, kimś, kto znalazł się w miejscu, w którym być nie powinien a nie, że nagle stanie się częścią tego wszystkiego i zamkną ją w... No, właśnie. Gdzie? Tym razem zaparła się nogami i pomagając sobie ramionami i głowa udało, się jej usiąść. Z tej perspektywy wszystko było wyraźniejsze.

Musiała znajdować się w izolatce, tam gdzie zamykają agresywnych pacjentów. Pokój był wyłożony chyba gąbką obitą jakąś skóropodobną tkaniną, która kiedyś musiała być biała. Teraz wszystko było pożółkłe a w kilku miejscach tkanina została poszarpana a na jednej ścianie znajdował się jakiś bazgroł. Tylko, czemu ktoś miałby zamykać mnie i krępować jak jakąś agresywną psychopatkę skoro byłam nieprzytomna. To nie ma sensu. Wtedy zrozumiała. Już od jakiegoś czasu na to patrzyła. Na własne bose stopy, z których zdjęto jej pewnie buty żeby nie zrobiła sobie nimi krzywdy. Tylko, że to nie były jej stopy. Nigdy nie miała takich kościstych, chudych stóp z zapuszczonymi paznokciami. Wtedy spojrzała jeszcze raz na napisy na ścianie. Jeden z nich głosił:

Ty nie jesteś sobą! Nikt nie jest sobą!

Katem oka dostrzegła coś jeszcze. Kosmyk rudawych włosów zupełnie innych niż jej własne włosy. Wtedy przypomniało jej się jak Rossie w jaskini „skorzystała” z jej ciała, najwyraźniej tutaj Annie bezwiednie „opętała” w ten sam sposób ciało jakiejś pacjentki z psychiatryka. Ty nie jesteś sobą! Nikt nie jest sobą! Czy to znaczy, że tak to wygląda? W każdym z pacjentów tkwi jakiś inny człowiek? W końcu to jest ten inny dziwny świat a to nie jest prawdziwy psychiatryk tylko jego wyobrażenie, to jak go postrzega Rossie. Co w takim razie miała znaczyć ten drugi napis?

Krew to ucieczka!

Czy to sposób na to żeby się stąd wydostać? Ucieczka przez krew. Tylko jak dokładnie miałoby to zadziałać. I co ktoś rozumie jako ucieczkę? No i najważniejsza rzecz. Jak tutaj znaleźć Rossie?

Pomagając sobie nogami i przesuwając plecy po ścianie w końcu udało się jej wstać. Obeszła całą celę i nie znalazła nigdzie drzwi. Chociaż po dłuższym przepatrywaniu ścian wydało się jej, że dostrzega na jednej lekki zarys prostokąta, oczywiście bez klamki a jakże. Ręce i tak miała skrępowane, więc raczej nie zdołałby użyć na nich daru żeby je otworzyć. Poza tym to i tak niewiele by dało. Gdyby zaczęła biegać w kaftanie bezpieczeństwa po korytarzu ktoś z personelu prawdopodobnie by ją zatrzymał. Zastanawiała się gdzie podziali się George, Cyrus i Derek Czy tak jak ona siedzieli w nie swoich ciałach pozamykani jak wariaci? Jeśli tak to wszyscy tracili czas, który powinni spożytkować na szukanie Rossie.

Tylko, że ja nie jestem Houdinim i nijak nie dam rady wydostać się z tego kaftana. Może nie pozostaje mi w tej chwili nic innego jak tylko czekać. W końcu jak ci, którzy mnie tu zamknęli zobaczą, że jestem spokojna to wypuszczą mnie z tej izolatki i zabiorą do innego pomieszczenia. No i zdejmą ten wstrętny kaftan. A jak długo nikt nie będzie przychodził to wtedy pokombinuję jak otworzyć te durne drzwi bez klamki korzystając z daru. W końcu na pewno coś wymyślę. Albo skorzystam z rady: „Krew to ucieczka”. No proszę ile mam możliwości.

Po tych bezproduktywnych przemyśleniach Annie wróciła do kąta i usiadła z powrotem na podłodze. Teraz mogła tylko czekać na to, co się wydarzy.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 21-09-2010, 00:56   #200
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
NARRATOR



George Wasowsky

Mały pokój pachniał drogą woda po goleniu i dobrymi cygarami. Kimkolwiek był jego właściciel, miał niewątpliwe gust gentlemana.
Siedząc przy jego biurku i przeglądając jego rzeczy czułeś się.. dziwnie.

Akta znalazłeś w jednej z szuflad biurka. Zwykle szare teczki. Kilkanaście szarych teczek ułożonych na półkach. Na nich nazwiska wypisane starannym pismem ciemnym flamastrem.


Annie Lorak, Derek Grund, Holy Church, Cyrus Parkinson, Jackob Wegnerowsky, George Walent, Jack Wellsmith, Jenny Saberson, Michael Sands, Dominik Jervet. Boże!

Na szarym końcu tej sterty znajdujesz inną teczkę – opatrzoną napisem

„PROJEKT ROSSIE”.

Otwierasz teczkę drżącą ręką. Maszynowe pismo. Na górze znak orła, jakim opatrzone są dokumenty Armii. Na pierwszej stronie napis TOP SECRET!

Otwierasz.

Pierwszy maszynopis:

„ Obiekt Rossie. Lat jedenaście. Potężne zdolności telepatyczne. Niestabilne. Znaleźć grupę osiemnastu osób chorych psychicznie, cierpiących na urojenia, stany lękowe, ponudzenia, których szanse na POWRÓT do zdrowia są niewielkie. Rozpocząć badania dotyczące możliwości masowej hipnozy”

„Projekt zakończony fiaskiem. Żaden z badanych nie przeżył halucynacji, którym poddała ich Rossie. Potencjalnie silna broń, możliwość wpływania na ludzkie umysły z większej odległości. Projekt zawieszony”

„Projekt odnowiony. 16 marca 2010 roku przetransportowano do Ośrodka kolejną grupę pacjentów, którzy wezmą udział we wznowieniu projektu ROSSIE. Od strony medycznej dowództwo obejmie profesor Nathan Innuaqui. Kwestią działań związanych z telepatią zajmie się George Palmer ... „

Lekturę przerwało ci trzeszczenie w głośniku.

- Doktor Palmer natychmiast proszony do Sali Odpraw. Powtarzam. Doktor Palmer natychmiast proszony do Sali Odpraw. Kod Żółty. Reszta personelu – ogłaszam KOD BRĄZOWY.


Derek Gray


Dwaj pielęgniarze zaprowadzili cię przez kompleks korytarzy do malej, pomalowanej na biało salki. Posadzili cię na miękkim łóżku a potem opuścili pokój starannie zamykając za sobą drzwi.

Siedziałeś – sam nie wiesz ile czasu – otępiały przez podany ci środek. Bezwolny, niczym warzywo, słuchając jedynie muzyki sączącej się z głośników ukrytych gdzieś w suficie lub ścianach.

Kiedy już doszedłeś do siebie, zobaczyłeś, że na ścianach są jakieś napisy. jedno imię. Holy! Kocham Holy! Holy uciekaj.
Widać, że zrobiono je niedawno.

I nagle przeszywający ból ścisnął ci czaszkę. Zachwiałeś się i usiadłeś na pryczy zaciskając powieki do bólu.

Gwałtowne wizje – sekunda po sekundzie – uderzyły w ciebie z siłą kowalskiego młota.

Jaskrawe światła, rozciągnięte, nieludzkie głosy. Krew! Ciała!
Ból czaszki mija tak samo szybko, jak się pojawił.

W gardle czujesz suchość. Serce bije ci jak oszalałe. Muzyka brzęczy w uszach.

Otwierają się drzwi.

- No, panie Derek – staje w nich dwóch pielęgniarzy – Czas na spotkanie z Rossie.

- Kurwa, człowieku – mówi drugi z nich – Mam wrażenie, że każdy kolejny seans z nią jest coraz bardziej śmiertelny dla tych biednych głupków. Iluśmy już ich wynieśli nogami do przodu., co?

- Nie wiem. Przy tej rudej straciłem rachubę. Nawet ją lubiłem. Dawała się macać.

Zarechotali.

- No, kochasiu – rzucił ciemnoskóry – Znasz procedurę.


Annie Carslon

- Słyszysz mnie? – szept rozbrzmiał ci wprost przy uchu.

Podniosłaś głowę, nie widząc nikogo. Ale głos należał do kobiety. Młodej.

- Zaraz po ciebie przyjdą – kontynuował głos. – Zabiorą stąd. Zabiorą do niego.

Dłuższa cisza przerywaną jedynie muzyką lecącą z głośników.

- To twoja szansa, Annie. Być może jedyna. Nim was złamie, nim was pochłonie.

Znów cisza.

- Pomyśl, Annie, pomyśl proszę. jak mogłam napisać coś w pamiętniku, który miałam w domu? Skoro już byłam w domu dla obłąkanych. To była pułapka!

Drzwi zaczęły się otwierać.

- Jedyna szansa, to nie dać się podłączyć. Pamiętaj, co napisałam na ścianie.

Fragment ściany otwiera się i w drzwiach pojawiają się dwie osoby. Wysoki pielęgniarz i kobieta o wre dym wyrazie twarzy.

- Widzę, panno Lorak, ze już pani lepiej się czuje. Omamy minęły. Już nie udaje pani Annie Carlson. To dobrze. Profesor oczekuje. Czas na kolejną sesję. Bill – zwróciła się do towarzyszącego jej pielęgniarza – zaprowadź ją do sali zabiegowej.



Cyrus Parker

Ugryzienie obficie krwawiło. Odruchowo trzymałeś ranę palcami obserwując, jak pielęgniarze odprowadzają Dereka z pokoju.
W głowie szumiało ci, jakbyś za chwilę miał zemdleć.

- Co ci jest? – zapytała doktor Brown patrząc na ciebie z uwagą i niepokojem.

- Dziwnie się czuję – odpowiedziałeś, chociaż nie maiłeś zamiaru, jakbyś został sprowadzony jedynie do roli obserwatora. – Czuję się tak, jakbym nie był sobą.

- Idź zapalić, Cyrus – poleciła lekarka – To ci przejdzie. A jeśli jedno małe ugryzienie powoduje, ze masz zamiar zemdleć, to może powinieneś poszukać sobie innej pracy. Za kwadrans widzę cię w sali zabiegowej. Profesor Innuaqui podejmuje dzisiaj kolejną próbę. Jak stoją wasze zakłady?
- Jakie zakłady, doktor Brown? – zapytał ktoś, w kogo ciele przebywałeś.

- Nie udawaj Cyrus – warknęła – bo cię wypierdolę stąd szybciej, niż sadzisz. Wiesz, że mogę to zrobić i wylecisz z eksperymentu z wilczym biletem. Kogo obstawiacie.

- Czy Holy się liczy?

- Holy zapadła w śpiączkę, po ostatnim seansie – warknęła. – Nie wiadomo czy i kiedy się wybudzi.

- Więc jak na razie ludzie stawiają na Dereka lub Georga. Rossie zdaje się ich nie lubić. Ostatnio George oberwał ostro podczas tej projekcji z wczoraj. Ledwie doszedł do siebie.

- Stawiam pięćdziesiątkę, że wywieziemy Annie.

- Czemu ją?

- Bo się rozkleiła ostatnio. Zakład?

- Jasne, pani doktor. To łatwa kasa.

- A teraz wracaj do siebie i ogarnij się.

Holy Charpentier


Schodziłaś ostrożnie wybierając drogę. Starałaś się dzielić uwagę pomiędzy gorę i dół. Krok po kroku, w dół.

I prawie się udało.

Prawie.

W pewnym momencie luźny kamień potoczył się w dół, a nad sobą usłyszałaś:

- Tam jest! – krzyk Adlera – Schodzi w dół, mała kurwa!

- Zastrzel ją

BAM! BAM! BAM!

Mała kanonada, po której skuliłaś się w sobie. Żadna kula nie trafiła. Najbliższa wryła się dobre kilka metrów od ciebie kosząc roślinność czepiającą się gleby.

- Trafiłeś!

- Nie!

- Daj mi broń, Adler!

Zaczęłaś schodzić w dół.

BAM! Kula wyraźnie uderzyła tuż obok ciebie!
BAM!

Tym razem trafiła!

Potworny ból w dłoni i zobaczyłaś jak skóra i kciuk odpada od niej w krwawym rozbryzgu.

Wrzasnęłaś i straciłaś równowagę.

Turlałaś się w dół, obijając boleśnie o korzenie, pnie drzew aż w końcu wpadłaś do jeziora pod tobą. Woda przy brzegu okazała się płytka i kamienista, i twoje ciało uderzyło w przybrzeżne głazy.

Zapadła ciemność.
* * *

A potem jasność.

Ocknęłaś się, czując, że leżysz na miękkim łóżku podłączona do jakiejś aparatury.

Ciało unieruchamiają cię pasy mocujące do łóżka. Czoło opina zimny pasek z podłączonymi doń elektrodami. W żyłach masz jakieś igły i rurki.

- Patrzcie na pracę jej mózgu – usłyszałaś jakiś głos koło siebie – Wybudza się. Niech ktoś powiadomi profesora. Chyba Holy wróciła do eksperymentu.
 
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172