Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-08-2010, 17:36   #122
Gekido
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Delta, którą pilotował Tamir wirowała w szaleńczym i morderczym tańcu. Raz opadała, by za chwilę ponownie wzbić się w górę. Za każdym razem siedziała na ogonie kolejnego celu tak długo, aż ten nie przestał stanowić zagrożenia, czy Zabrak nie był zmuszony do odpuszczenia. Jednak nawet w takiej sytuacji, wystarczyła drobna korekta kursu, by obrać kolejny cel, a później blasterowe bolty sięgały po niego, by strącić go z nieba. Gdzieś w eterze odbijały się echa komentarzy pilotów V-19stek. Torn wyłapywał je, próbował pomagać tym, którzy tego potrzebowali i którym mógł. Dawał z siebie wszystko i wyciągał ze swojej maszyny, ile tylko było możliwe. Jednak droidów było zbyt wiele. I wtedy padł rozkaz do odwrotu. Zabrakowi serce mocniej zabiło. Strącił jeszcze jednego ''Sępa'', zawrócił, odnalazł wzrokiem Deltę Mistrza Branda i podążył za nim.

Tamir osadził delikatnie myśliwiec na płycie lądowiska, w hangarze Venatora, na pokładzie którego wylądował. Kokpit z sykiem się otworzył, a Zabrak, zdejmując słuchawki, opuścił maszynę. Dotykając stopami pokład, dostrzegł na poszyciu swojej Delty kilka osmolonych śladów. Musiał przyznać, że raz, czy dwa, było naprawdę gorąco. Ale teraz, to nie miało znaczenia. Wycofali się, a to oznaczało, że przegrali. Z tym ciężko było się pogodzić młodemu rycerzowi. Czuł, że zawiódł, mimo iż nie miał ku temu powodu. Musiał porozmawiać z Mistrzem Brandem i czegoś się dowiedzieć...

Białe mrowie. Tysiące identycznych twarz skrytych za ciemnym wizjerem. Czy gdzieś tam byli jej ludzie? Era D’an nie traciła nadziei uparcie kręcąc się wśród wychodzących z Venatorów klonów. Uparcie odpychała myśl o tym, że powinna była ich już dawno znaleźć. Odsyłając ich chciała dobrze, chciała ich ocalić ale jeśli przez to... tej myśli nie umiała skończyć, nie wiedziała czy umiałaby ją znieść.
Żeglując po tym uporządkowanym morzu klonów w oddali dostrzegła złocisty błysk i ciemniejszy ton. Słońce odbijało się od czegoś co lśniło jak żywe złoto.
Rozpoznała sylwetkę, pewny krok i nagle poczuła jak zalewa ją fala radości i bólu zarazem. Klony wokoło jakby rozmyły się trochę, stały świszczącym elementem tła. Chciał móc je zupełnie zignorować, krzyknąć i pobiec przed siebie. Chciała ale nie mogła.
Mimo to nie mogła sobie odmówić kontaktu. Stopy same obrały kierunek.
Po tych pięciu nerwowych dniach pełnych napięcia i pracy potrzebowała choć odrobiny słońca. Kosmos był zimnym miejscem, zarówno fizycznie jak i duchowo.
Obserwowała znajomą sylwetkę powoli zbliżając się na tyle dyskretnie by nie dostrzegł jej w tym białym oceanie. Wykorzystała wyładowywany sprzęt by zakraść się za niego. Z dziką desperacją trzymała się tej odrobiny radości jaką wywiozła z Elom. Tak bardzo jej teraz potrzebowała.
W odpowiedniej chwili pojawiła się za Zabrakiem i zasłoniwszy mu ręce dłońmi powiedziała nachylając się nad uchem.
- Nie uważa pan na swoje tyły panie komandorze.
Byli blisko świątyni, musieli uważać na to co robią. Ale w pobliżu było jeszcze niewielu mistrzów. Poza tym każdy kto ją znał wiedział, że taka właśnie była wobec przyjaciół, trochę psotna, trochę zaczepna. Na szczęście klony niewiele wiedziały o emocjach jakie rysowały się na twarzy Jedi. Mogły dostrzec szeroki szelmowski uśmiech, ale czy umiałyby zidentyfikować tą dziką tęsknotę kryjącą się za wesołym błyskiem w oczach.
Powietrze dostało się do ciała Zabraka wraz z pierwszym, głębokim wdechem, wykonanym na Coruscant. Tuż po nim, nastąpił powolny wydech, w którym pełno było ulgi. Wraz z powietrzem, ciało Jedi opuszczało spięcie, zdenerwowanie, niepewność, złość, bezsilność... wszystko, czego doświadczył na Elom. To już była przeszłość. Przeszłość, którą zostawił za sobą pięć dni temu, kiedy opuszczali orbitę pokonani. Teraz był na Coruscant i z tego powodu odczuwał radość. Były bowiem takie momenty, kiedy miał wrażenie, że już nie postawi tutaj stopy. Nie wejdzie do Świątyni i przejdzie jej korytarzami, w których zawsze czuł się jak młodzik.
Elom odbiło na nim jakieś piętno. Przed wyprawą, ba, jeszcze przed pierwszą bitwą, gdy szedł na czele swojego regimentu, czuł spokój i pewność siebie. Zawierzając zwiadowi, wierzył w łatwe zwycięstwo. Wszystko zostało skorygowane i nic nie poszło po jego myśli. Ponownie spotkał Korela. A to sam na sam, spędzone razem z nim, wryło się w pamięć młodego Jedi. Następnie dni bezczynności, jedynie pogarszały jego morale. Te na chwilę wzrosły, gdy spotkał swoich podkomendnych, których chwilę później mu odebrano. A później znów czuł się przydatny, gdy siedział w kokpicie swojej Delty i niszczył kolejne "Sępy".
Pozornie postawa nie wykazywała zmian. Pierś nadal miał wypiętą, a sylwetkę nienagannie prostą. Pod szatą ciągle rysowały się starannie wyrzeźbione mięśnie. Spojrzenie wciąż było pełne życia, a w oczach błyskały iskierki radości. Jednak twarz była bardziej poważna. Wzrok też jakby bardziej zamyślony. Jednak chód pozostał ten sam. Pewny i energiczny. Spośród tłumu klonów, który razem z nim wylewał się z Venatora, wyróżniał go nie tylko wygląd, ale także specyficzny chód. Wymijał te klony, które kroczyły wolniej od niego. Nigdzie mu się nie spieszyło, ale miał po prostu swoje tempo. Zamyślenie także wpływało na to, jak szybko szedł. A myśli krążyły mu wokół dwóch kobiet. Tamir myślał o Yalare. Swojej Mistrzyni, z którą wiele przeszedł i
której wiele zawdzięczał. Musiał z nią porozmawiać o Korelu. Zdaniem Zabraka, stał się silniejszy niż go pamiętał. Chciał ją także ostrzec, że ich "stary, dobry znajomy" nie pracuje sam. Drugą kobietą była Era. Nie widział jej od tak dawna. A hologram przecież nie zastąpi bezpośredniej rozmowy z żywą osobą. A tak bardzo chciałby z nią porozmawiać. Tyle się wydarzyło od czasu ich ostatniego spotkania.
Przystanął, zastanawiając się gdzie powinien się udać. O odpoczynku nie było mowy. Odpoczywał przez ostatnie 5 dni. Potrzebował ruchu. Może zabawa z młodzikami? Myśli jednak na chwilę uciekły w innym kierunku, kiedy mignął mu klon w charakterystycznej zbroi. Czyżby Frost? Tamir chciał go zapytać, czy otrzymał już jakieś rozkazy. On, Drug i Bullseye, na długo pozostaną w jego pamięci. Z pytania jednak zrezygnował, gdyż uznał je za głupie. W końcu dopiero wylądowali. A i coś innego przykuło jego uwagę. Głównie dlatego, że nagle Zabrak przestał widzieć. Spiął się w jednej chwili, a ręce powędrowały do oczu. Nim jednak zetknęły się z dłońmi młodej Jedi, Torn rozluźnił się pod wpływem głosu, który usłyszał. Uśmiech pojawił się na jego twarzy.
- Sądziłem, że na Coruscant mogę czuć się bezpiecznie. Zwłaszcza, gdy tyle wojska dookoła. -
Delikatnie odsunął dłonie Ery i odwrócił się w jej stronę. Nic się nie zmieniła. Wyglądała dokładnie tak, jak ją zapamiętał. Była cała i zdrowa, a to było najważniejsze.
- Cieszę się, że znowu mogę cię zobaczyć. -
- Ależ panie komandorze na tej planecie jest zbyt wielu polityków by zostawiać plecy nieosłonięte. Przed ich pazurami nawet wojsko cię nie obroni. – Jego dłonie były duże i delikatne zarazem. W ogóle przez to ciągłe oglądanie go z perspektywy łóżka zapomniała jaki był wysoki. Teraz to on patrzył na nią z góry, ta zmiana była łagodnie mówiąc ciekawa.
- Naprawdę sądziłeś, że tak łatwo się mnie pozbędziesz co? – spytała składając ręce na piersi, nie to chciała z nimi teraz zrobić. Trudno było puścić jego dłoń, stracić spod palców ciepło skóry. Ale to nie było miejsce na przesadną wylewność. – Już niedługo przekonasz się, że uparta ze mnie sztuka. Pomyślałam, ze skontroluje postępy leczenia le zdaje się nie ma potrzeby. Wyglądasz dobrze. – stwierdziła już poważniej i łagodniej. – Bo i co, moja wizja przyszłości wygrała.
- Jestem tylko prostym rycerzem, nie mieszam się do polityki - odparł z uśmiechem. - Cóż, można powiedzieć, że dobrze się czuję. Miło było po tak długim czasie wylegiwania się w łóżku, przydać się do czegoś na polu walki. Acz niestety przegraliśmy - powiedział markotniejąc nieco. Nie bardzo miał ochotę rozmawiać z nią na temat minionej bitwy, ale on jakoś pierwszy przychodził mu do głowy. Sam się wręcz nasuwał. Zresztą w tej chwili, w tym miejscu, to był bezpieczny temat. Bezpieczny i naturalny. Starał się, by i taka była jego postawa. Chciał nieco dłużej przytrzymać jej dłonie, ale nie było to możliwe. Schował je zatem w rękawy szaty.
- Komu ty to mówisz, zgubiłam moich ludzi i od pięciu dni nie mogę ich znaleźć – zmarkotniała rozglądając się po przechodzących wokoło klonach. Żadna z aur nie była znajoma. – Widziałeś może 31 Regiment? Nie ma co potworny bałagan. – ruszyła wolnym krokiem w stronę świątyni.
- Powiedzmy. Mniej więcej w tym samym czasie, co ty. - powiedział ruszając za nią. - Pięc dni temu, latałem nad nim udzielając wsparcia, a później pilnowałem, bym na nich nie spadł z wielkim bum. -
- A wiesz może czy ich ewakuowali? - spytała spoglądajac w oczy rozmówcy. Tak znacznie łatwiej było odegnać strach o los przydzielonych jej klonów. Nie martwić się jeszcze choć przez chwilę.
- Przykro mi - pokręcił głową. - Wokół mnie latało tyle "Sępów", że zwracałem uwagę na to, co działo się w przestworzach. Nie chciałem przypadkiem wpaść na jakąś V-19stkę. Jeden głupi błąd na kampanię wystarczy. -
Mimo iż odpowiadał szczerze, to wiedział, że nie to Era chciała usłyszeć. To zrozumiałe, że martwiła się o swoich ludzi. A Zabrak chciał ją pocieszyć. Wyjął więc rękę z połów płaszcza i położył na ramieniu dziewczyny.
- Nie martw się. Na pewno z nimi wszystko dobrze. Co, jak co, ale to twarde chłopaki. Znajdą się. W tej chwili w tym gąszczu ciężko wypatrzeć kogoś, kto wygląda jak tysiące innych osób tutaj przebywających. -
Chciała żeby miał rację, by jej ludzie naprawdę byli w tym bałaganie bezpieczni. Ale na wojnie wszystko było takie niepewne, nawet po tym ich krótkim epizodzie zdołała sie tego nauczyć. Jej dłoń sama znalazła drogę na ramię przykrywając tą większą w krótkim uścisku, zaraz jednak znów ją opuściła.
- No niestety, ale może tutaj wreszcie uda sie pozbierać meldunki na tyle żeby wyszło z nich coś konkretnego. I dobrze wiedzieć że czuwałeś nad moimi ludźmi sepobójco. – puściła do Zabraka oko. Â-– Rada będzie chciała nas widzieć, może od nich się czegoś dowiemy o całokształcie całej misji. Poza tym, że było do niczego, tyle juz sie domyśliłam.
Odwróciła wzrok od twarzy Tamira obawiając się, że jeśli tego nie zrobi spadnie spanie z pierwszych napotkanych schodów.
Dłoń Tamira zsunęła się z jej ramienia. Mimo iż chciał ją tam dłużej trzymać, to nie mógł. Wiedział, że w końcu zatrzymałby się, przyciągnął do siebie i pocałował. Znów chciał poczuć tę bliskość między nimi. A na razie, oboje zachowywali między sobą dystans. Zupełnie, jakby każde z nich było osłonięte tarczami, niczym myśliwce podczas bitwy.
- Nie wiem, czy chcę się z nimi teraz widzieć. - przyznał, patrząc pod nogi. - Przed spotkaniem z nimi, chciałbym porozmawiać z moją Mistrzynią. Mam nadzieję, że jest na Coruscant. Muszę porozmawiać z nią o Korelu. Dopiero później mogę stanąć przed Radą. Oni też pewnie będą chcieli o nim usłyszeć. -
-Mojej Mistrzyni nie ma. I dobrze nikt mi nie wpadnie bez pukania do kwatery. Bedzie trochę spokoju. – podniosła wzrok obserwując profil mężczyzny. Powinna mu powiedzieć o Torlesie? A co jeśli ten wysunie swoje teorie przed radą? Po chwili odrzuciła ten pomysł. To nie było miejsce na takie rozmowy. Mieli zbyt mało swobody. Pytanie czy gdziekolwiek będą mieli jej dość.
- Może po spotkaniu z Radą, gdy będziemy mieli wszystkie te procedury za sobą wybierzemy się na spacer do miasta? Tak w ramach uspokojenia skołatanych nerwów? – Czy to zaśmiało dość dobrze? Nie wiedziała, nigdy nie zapraszała nikogo na randkę.
Randkę. Słowo sprawiło że jednocześnie uśmiechnęła sie i rozejrzała czujnie w poszukiwaniu nieproszonych obserwatorów. Może było trochę na wyrost, chyba bardziej chodziło o swobodną rozmowę bez uważania na każde słowo, bez pętania emocji jak wściekłych ogarów. Choć pewnie na słowach się nie skończy.
Bezwiednie znowu sie uśmiechnęła.
Propozycja Ery była dość nieoczekiwana i zaskakująca. Na tyle, że markotna twarz doskonale odzwierciedlała zaskoczenie tą propozycją. Na szczęście pełnię tego zjawiska mogła obserwować tylko podłoga, gdyż to na niej był skupiony wzrok Jedi.
- Byłoby miło - powiedział, gdy tylko udało mu się opanować wyraz twarzy i przywołać na nią wcześniejszy spokój i powagę, chociaż z cieniem uśmiechu. - To byłaby miła odmiana. Iść gdzieś ze świadomością, że nie trzeba będzie machać mieczem świetlnym. - Odruchowo klepnął się w miejsce, w którym powinna zwisać rękojeść jego broni. Powinno, lecz jej tam nie było. Niemal od dobrych trzech tygodni Tamir był bez miecza. Stracił go podczas bitwy o wzgórze, a po wycofaniu się z Elom, o jego odnalezieniu mógł tylko pomarzyć.
- Nie wiem, czy nadaję się na dobrego partnera, do chodzenia po mieścia. Rzadko bywałem w kantynach, czy innych rozrywkowych miejscach. -
Odetchnęła cicho z ulgą.
- Ja zaznajomiłam się z wieloma spelunami, zawsze szłam do takiej najbardziej parszywej tam gdy w mieście rozdzielałyśmy się z Caprice. Jeśli drzwi od przybytku leżały kilka metrów od baru a po ulicy walało się szkło znaczyło, że już była. Jeśli oknem wypadał właśnie jakiś włochaty osobnik to znaczyło, że jest w środku. A gdy wszystko było całe można się jej było spodziewać lada chwila. – stwierdziła. – Wołałabym żeby aż tak emocjonująco nie było ale przynajmniej się trochę rozerwiesz. gwarantuje – dodała z tajemniczym uśmiechem.
- Rozerwiesz? - zapytał unosząc brew z niepewnością. Wynudził się co prawda przez te pięć dni podróży, ale nie był pewien, czy rozrywki preferowane przez Erę i Caprice, przypadną mu do gustu. - Nie chcesz chyba wystawić mnie do walki z jakimś Wookiem, prawda? -
Roześmiała się odchylając głowę do tyłu. Dobrze było mieć znów powód do śmiechu.
Przez chwile patrzyła łobuzersko na całkiem efektowny kawałek Zabraka który można było podziwiać nawet w nieforemnych szatach Jedi po czym przygryzła wargę by to: „Rozerwałabym chętnie co innego i nie ciebie ale na tobie” które cisnęło się jej na usta zostało na razie niewypowiedziane.
- To nie mój typ rozrywki, ja zazwyczaj łatam tylko skutki takich zabaw. Ale zawsze można się napić, zatańczyć lub po prostu usiąść w kącie, posłuchać muzyki i porozmawiać. – stwierdziła po czym spojrzała jeszcze raz na Tamira juz zupełnie inaczej. – Chociaż na widok szat Jedi połowa gości zazwyczaj ucieka a druga połowa wyjmuje blastery. Masz może coś „cywilnego”?
- Bez względu na to, czy będziemy siedzieć i rozmawiać, czy pić i tańczyć - to słowo wypowiedział z niepewnością wyraźnie słyszalną w głosie. - I tak brzmi kusząco. Nie mówiąc już o interesującym towarzystwie. -
Uśmiech na twarzy Zabraka mówił sam za siebie. Problemy związane z Elom były teraz nieistotne. Era doskonale potrafiła skierować jego myśli na inne tory. A obraz ich dwoje sam na sam, był wystarczającym powodem, by skutecznie zachęcić do odbębnienia spotkania z Radą.
- Coś cywilnego... - powtórzył zamyślony. - Powiedziałbym kiedy na pewno nie wyglądam na Jedi, ale tak ubranym, czy raczej rozebranym, nie pójdę na miasto. - zaśmiał się szczerze i serdecznie. Nie pamiętał, kiedy ostatnio mu się to zdarzyło.
Musiała zawalczyć z rumieńcem. Bo ta rozmowa słyszana z boku mogłaby się zacząć wydawać dwuznaczna.
- Aha a ja się będę musiała tłumaczyć Radzie czemu rycerz Jedi siedzi na dołku za sianie zgorszenia? – podjęła lekkim tonem. – Bo cie naprawdę wystawię do walki z jakimś wookiem, juz łatwiej im wytłumaczyć czemu jesteś w szpitalu. Nie żebym nie tłumaczyła im już czasami dziwniejszych rzeczy.
O tak Caprice umiała dawać powody do świecenia za nią oczami.
- Tak czy inaczej widzimy sie po spotkaniu z radą. Jeśli nie wyślą nas od ręki w siną dal rzecz jasna. – To miało brzmieć żartobliwie mimo to na sama myśl oblał ją zimny pot. Nie umiałaby chyba teraz wrócić do walki.
- Powiedziałem już przecież, że tak nie pójdę na miasto. - powiedział przewracając oczami z udawanym oburzeniem. - Jak już będziesz wystawiać mnie do walki, to upewnij się, że kurs będzie wysoki, a później możesz na mnie postawić. -
To zdecydowanie mogło być uznane za zbytnią pewność siebie. Nawet Jedi miałby problem w walce z Wookie. A pewność siebie [b]Tamira/b] i tak ucierpiała po spotkaniu z Shistavanenem, więc pewnie stając na przeciwko znacznie wyższemu od siebie przeciwnikowi, spadłaby tak nisko i tak szybko, że pół Galaktyki by usłyszało trzask.
- Cóż... jeśli tak, będziesz musiała mi się jakoś zrewanżować. Bo liczyłem na trochę odpoczynku, a jeśli przez twoje krakanie nic z tego, to cóż... wymyślę jakoś odpowiednie zadośćuczynienie. - starał się zamaskować żartem prawdziwe uczucia, jakie towarzyszyły myśli o powrocie do walki. Chciałby wierzyć, że to tylko jedna bitwa. Jakiś zły sen.
- A to, że masz szycie po walce gratis nie wystarczy? Pazerni sie robimy panie komandorze. – pogroziła mu palcem przybierając karykaturalnie surowy wyraz twarzy. – No ale jak ci tak brakuje rozrywki zawsze mogę cię ograć w sabaca w drodze do kolejnej przygody. – oznajmiła usiłując wywalczyć ponowny powrót na wesołe szlaki. Â-O tym co trudne omówią gdy będą mieli większe warunki do swobody.
- Cóż, darmowe szycie to nie jest wymarzona rekompensata za brak odpoczynku. - powiedział z lekkim uśmiechem. Pokręcił później głową. - Albo przeceniasz moje możliwości, albo lubisz łatwo wygrywać. Jest też opcja, że chcesz mnie przed sobą upokorzyć. Nie wystarczyło ci, że widziałaś mnie w tej głupkowatej szpitalnej piżamce? - zapytał podejrzliwie. - Jeśli szukasz wyzwania, to zmierz się ze mną na miecze albo na pięści. Wtedy mógłbym próbować być godnym przeciwnikiem, ale w karty? To cios poniżej pasa, pani komandor. -
- Prowokuj mnie jeszcze a zaraz dostaniesz baty od dziewczyny - zagroziła wspierając ręce na biodrach i posiłkując się groźną miną. Tymczasem z każdym kolejnym słowem coś głęboko w niej topniało wydzielając ciepło i czystą radość. Nagle znacznie łatwiej było jej uwierzyć, że wszystko jest w porządku. Helio z ludźmi zostali ewakuowani, a przegrana kampania na planecie to nie druzgocąca klęska ale zaplanowany odwrót. Nawet rachityczne słońce Coruscant wydawało się jaśniejsze
- Jeśli to miała być groźba, to radzę nad tym popracować. Wątpię, by jakikolwiek młodzik, by się jej przestraszył. - powiedział z udawaną powagą Tamir. Zatrzymał się nagle i zrobił krok w kierunku Ery. Stając w niewielkiej odległości, spojrzał na nią z góry, ze względu na różnicę wzrostu i z łobuzerskim uśmiechem powiedział
- A pani komandor poradzi sobie bez ciosów poniżej pasa? -
Pochwyciła spojrzenie Zabraka, zielone oczy były tak samo hipnotyzujące jak wtedy w pokoju zabiegowym gdy jej zdrowy rozsądek wziął sobie wolne na czas niepkreslony. W tej chwili przeklinała cały ten tłum klonów, kręcących się w nim domniemanych mistrzów i bliskość świątyni. Ta gra była ekscytująca, kusiła by się w niej zanurzyć ale coraz bardziej niebezpieczna.
- Jak pan komandor ma odwagę może pan komandor sprawdzić. Zawsze coś do roboty jeśli nie wyjdzie wyprawa do baru. - cofnęła się o krok i wyciągnęła rękę jakby chciała przypieczętować umowę. Musiała jakoś rozrzedzić gęstniejąca atmosferę zanim puszczą jej nerwy zdobi scenę na środku lądowiska.
Kącik ust powędrował mu ku górze. Ciężko było mu w tej chwili zapanować nad sercem bijącym w piersi tak mocno, jakby chciało z niej wyskoczyć. Doskonale wiedział, że musi nad sobą panować. Chociaż tak naprawdę, najchętniej chwyciłby wyciągniętą dłoń Ery i przyciągnął dziewczynę do siebie. Chciał znów poczuć miękkość i smak jej ust. Wyciągnął powoli rękę, ku jej dłoni i uścisnął ją.
- Odwagi nigdy mi nie brakowało. Acz moja Mistrzyni uważała, że często mylę odwagę z głupotą. Cóż, proponując pojedynek, być może łączę jedno i drugie. Ale kto nie ryzykuje, traci podwójne, nieprawdaż? -
Jeszcze przed chwilą jego dotyk choć ciepły i krzepiący wydawał się całkiem inny. Gdy ich dłonie się złączyły poczuła jak przeszywa ją piorun. Przez chwilę zdawało się jej, że oczy Tamira ściemniały.
- Mówi się, że nikt nie jest tak szczęśliwy jak głupiec – powiedziała z trudem odrywając wzrok od oczu Zabraka żeby naprostować pędzące po niebezpiecznych torach myśli. Jako, z spojrzenie złośliwe ześlizgnęło się na wargi mężczyzny cel nie został rozstrzygnięty. Wręcz przeciwnie. Wzięła głęboki oddech i wyjęła dłoń z uścisku Tamira. Zabiłaby za odrobinę prywatności, niestety nie było im to na razie dane.
Gdy niemożliwe długi wydech opróżnił jej płuca na usta powrócił szelmowski uśmieszek. - Ale nawiasem mówiąc, tylko mi z nas dwojga został miecz świetlny. Więc musisz być albo bardzo pewny siebie albo poważnie mnie niedoceniać.
Dlaczego nie mogli mieć dla siebie czasu z dala od oczu innych? Gdzieś, gdzie mogliby porozmawiać swobodniej. Zachowywać się swobodniej. Gdzieś, gdzie nie będą musieli być sztywni i ostrożnie dobierać słowa i gesty? Tamir tak bardzo tego chciał. By mogli zniknąć innym z oczu. Poczuć się bardziej swobodnie, niż w tej chwili. Ale na razie znajdowali się jeszcze na lądowisku, gdzie pełno było klonów, innych Jedi pewnie także, nie wspominając już o pracownikach. W dodatku zmierzali do Świątyni, gdzie także nie będą mogli liczyć na prywatność i swobodę. Cóż, Torn musiał cieszyć się z tego, co w tej chwili miał i wykorzystywać to do maksimum. W końcu mieli później iść na spacer.
- Nigdy nie niedoceniam przeciwnika, Ero. - odparł z niesłabnącym uśmiechem. - Miecz świetlny tylko pozornie daje ci przewagę. Jeden zły ruch i może znaleźć się w mojej dłoni. - jakby na potwierdzenie swoich słów, Zabrak sięgnąl Mocą do przedmiotu zwisającego z pasa młodej Jedi. Jej broń drgnęła poruszona Mocą. Nie było to jednak mocne szarpnięcie. Ot muśnięcie rękojeści.
- Moja mentorka dopilnowała, bym potrafił toczyć pojedynki z przeciwnikiem władającym mieczem, gdy sam go nie posiadam. To były... pamiętne treningi. -
Miecz u boku dziewczyny drgnął delikatnie. Muśnięcie Mocy przebudziło na chwilę zapisane w krysztale echo po czym stawiło opór. nie był on na tyle silny by powstrzymać Tamira przed zabraniem miecza i użyciem go przeciwko dziewczynie gdyby się uparł ale i tak umiałoby namącić.
- Nie tak łatwo zwrócić moja broń przeciwko mnie panie komandorze – uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Co prawda podczas treningów z Caprice kilka razy zdarzyło sie jej być powalonym za pomocą własnego miecza, jednak twi’lekanka sama przyznawała, że w jej rekach przedmiot wydawał się jakiś niezdarny, jakby bez serca. – Musisz mi kiedyś opowiedzieć o tych lekcjach.
Z głośnym buczeniem w oddali wylądował kolejny Venator dziewczyna odwróciła sie przypominając sobie o przerwanych poszukiwaniach.
- Powinnam przejść się i sprawdzić czy tam nie ma moich ludzi. – Każdy inny pewnie już by zrezygnował, ale nie Era D’an, nie wyobrażała sobie spokojnego odpoczynku w niewiedzy. Odwrót budził wiele jej wątpliwości, w głowie miała pytania na które nie umiała znaleźć odpowiedzi. – Wszystko zdawało się iść po naszej myśli. Co mogło sie tak nagle zmienić?
To było intrygujące doświadczenie. Miecz Ery był inny, niż miecze, które trzymał w dłoniach Tamir. Ten stawiał opór już przy próbie ruszenia go za pomocą Mocy. Fakt ten, naprawdę zainteresował Zabraka, który od razu odnotował, by porozmawiać o tym z dziewczyną, gdy tylko będą sami.
-[i] To już nie ma wielkiego znaczenia. Przynajmniej nie dla nas. Staraliśmy się jak mogliśmy, ale tak naprawdę losy tej kampanii były przypieczętowane, gdy tylko okazało się, że zwiad zawiódł.[/]i - Tamir także odwrócił wzrok ku Venatorowoi, który przed chwilą osiadł na płytach lądowiska. Wiatr poruszył jego szatami i zatańczył we włosach. Na powrót powaga wstąpiła na jego oblicze.
- Elom, to była dobra lekcja, z której musimy wyciągnąć wnioski. - Zabrak zobaczył przed oczami twarz Korela i mięsień na jego policzku drgnął. - Będę musiał porozmawiać z Yalare. Dać sobie mocny wycisk na treningu i zbudować nowy miecz. O ile na to ostatnie będę miał wystarczająco dużo czasu. - przeniósł spojrzenie na [b]Erę - Spacer po spotkaniu z Radą nadal aktualny? I gdzie się spotkamy? -
Dobry nastrój rozwodnił się, z drugiej jednak strony z kim mogła rozmawiać o takich rzeczach jak nie z Tamirem? W końcu przeszli przez to razem. I jakoś łatwiej było jej wyrzucić z siebie te słowa, unieść ich znaczenie gdy on był obok.
- W takim razie czy nasz los też jest już przesądzony? – spytała cicho. – Wiem, że Jedi może ponieść wiele porażek ale hańbę przynosi mu tylko przegrana z mrokiem w nim samym, ale... wolałabym nie przegrać swojego życia, jeszcze nie.
Odwróciła się do Zabracka przyglądając się mu z troską.
- Dręczy cie ten Korel, co? – Imię oprawcy wydobywało z Torna twardość która niepokoiła Erę
Korel. Nawet oddalony o pół Galaktyki, potrafił sprawiać Tamirowi ból. Ranić go i sprawiać, że Zabrakowi ciężko było myśleć o czymś innym. Hańbę przynosi mu tylko przegrana z mrokiem w nim samym... Te słowa niczym echo odbijały się i rozchodziły w głowie młodego Jedi. Nie mógł myśleć ciągle o swoim nemesis. Wiedział, że prędzej czy później jeszcze go spotka. To było pewne. Nie było jednak sensu w rozmyślaniu nad tym, w każdej wolnej chwili. Wystarczająco wiele czasu stracił na to, podczas powrotu na Coruscant. Kogoś innego pewnie próbowałby spławić, ale czuł, że z Erą może być szczery.
- Tak. - przyznał z westchnieniem. - Nie ważne, jak blisko jest, czy jak daleko, nie daje mi spokoju. A to spotkanie na Elom... ciężko będzie o nim zapomnieć. - na samą myśl o "przesłuchaniu" poprowadzonym przez Shistavanena, ciało Zabraka, mimo iż wyleczone, przypominało sobie o bólu, jakiego doznało z rąk Mrocznego Jedi.
- Tak... czasami ciężko jest pewne rzeczy puścić. – Myślała o koszmarach które wróciły pozbawiając ją tak potrzebnego odpoczynku. Przyglądała się uważnie twarzy mężczyzny. – A o Elom będzie bardzo trudno zapomnieć. Wywiozłam stamtąd wiele strachu... – i zdawało się, że nie tylko ona jedna. – ...ale strach to tylko sygnał nakazujący ostrożność, nie ma w nim nic złego... póki nie pozwalamy by nas zniewolił. Ale ta bitwa chyba jest dopiero przed nami, prawda?
Jej wzrok prześlizgiwał się po twarzy Tamira jakichkolwiek oznak tego, że rozumie. W strachu najgorsze było przeżywanie go w pojedynkę. Ale może tak nie musiało być. Może żadne z nich nie musiało sie mierzyć z tą wojną w pojedynkę? Nie odrywała wzroku do Zabraka, wiele by dała by móc go teraz wziąć za rękę.
- Masz rację, trzeba sie uczyć, przygotowywać, ale trzeba tez pozostać sobą, ochronić to co najważniejsze, swoje serce. - skrzywiła się. – Tyle teorii, żeby jeszcze praktyka była tak łatwa jak wypowiedzenie banalnej formułki.
Chciał, ale jakoś nie potrafił się uśmiechnąć. Dobry nastój chyba na jakiś czas nieodwracalnie uciekł. Został zbombardowany niczym Tamir i jego oddział na wzgórzu. I tak jak on, musiał się na jakiś czas wycofać.
- Nie mam zamiaru stać się niewolnikiem strachu. Nie boję się Korela. - a może tylko oszukiwał samego siebie? - Chcę poprostu sprawić, by inni nie musieli cierpieć z jego powodu. - westchnął kręcąc głową. - Znów to samo. Znowu robię z siebie zbawcę Galaktyki...-
- Każdy ma jakieś hobby... – zażartowała z uśmiechem na wpół wesołym na wpół krzywym. – ...jak to mawia Caprice „do tego nas w końcu tresowali przez całe życie”
Westchnęła i teraz ona postąpiła kilka kroków do przodu kładąc rękę na ramieniu Tamira.
- Kiedyś zdarzyło nam sie podróżować statkiem na którym wybuchła epidemia, paskudny wirus, więcej chorych niż sanitariat może udźwignąć. Była przez dwa dni na nogach biegając pomiędzy chorymi, wlewałam w nich tyle sił ile sie dało, oczyszczałam organizmy. Byłam tak pochłonięta tym by być wszędzie gdzie tylko ktoś mnie potrzebuje, że zapominałam o szczegółach, takich drobnych jak woda, sen czy posiłek. Caprice mnie w końcu złapała na jakimś korytarzu, kazała natychmiast wracać do kwatery zjeść coś i spać. Oczywiście protestowałam, tłumaczyłam, że chorzy mnie potrzebują, że muszę ich uratować. A ona na to pokręciła głową: „Teraz to ty dziecko musisz sobie pomóc. Won mi do łóżka ale to już”. Byłam na nią wściekła, ale miała rację. Byłam odwodniona, rozkojarzona i o krok od głupiego błędu który ktoś mógłby przypłacić życiem. A gdy odpoczęłam praca szła szybciej i sprawniej.
Przez chwilę milczała przypominając sobie tamto zdarzenie. Caprice pomimo kontrowersyjnego stylu bycia czasem miewała takie przebłyski.
- Na Elom stało się wiele trudnych rzeczy, jeśli rada da nam chwilę spokoju zamierzam wziąć z nich „mentalny prysznic”. Wszystkiego nie zmyje ale mi zawsze pomaga. Jak chcesz przyłącz się.
- Mentalny prysznic... Ładne określenie. - przyznał Zabrak. Odwrócił na chwilę wzrok, by spojrzeć na rękę Ery na swoim ramieniu. Nie wiedział dlaczego, ale spiął się trochę, gdy go dotknęła. Może to przez fakt tysięcy oczu, przemykających wokół? A może przez to, co Shivi mówił mu na Elom? Kolejny problem na jego głowie. Ale on jakoś nie widział tego, jako problemu. Â-
- Nie chcę zapomnieć tego, co wydarzyło się na Elom. Wręcz nie mogę tego zapomnieć. Najlepiej uczę się na swoich błędach. Prawdopodobnie jak każdy. - znów spojrzał w twarz młodej Jedi. - Elom pokazało mi, że brakuje mi doświadczenia i umiejętności, by być dobrym dowództwą. Nie łudzę się więc, że Rada przydzieli mi dowództwo nad kolejnym regimentem, czy batalionem. Nie wiem nawet, czy dostanę do dyspozycji mały oddział. - prychnął. - A jeszcze tak niedawno, planowałem by wziąć kogoś na swojego Padawana. Ale po Elom... Chyba nie odważę się wziąć pod swoje skrzydła młodej istoty. -
- No za Elom nikogo chyba mistrzowie nie pochwalą, każdy popełniał jakieś błędy. Poza tym nikt kto ma ruszyć na front nie powinien mieć padawana i tu nie chodzi o kwalifikacje. Nie możemy zapewnić bezpieczeństwa sobie, a co dopiero dziecku. – zabrała rękę czując jak mężczyzna spina się pod jej dotykiem. Zrobiła coś nie tak? Chciała mu tylko pomóc. „Teraz to ty dziecko musisz sobie pomóc” głos Mistrzyni był jak echo. Pozbądź się swoich koszmarów Ero zanim będziesz komuś radziła. Wiec co mogła zrobić? Chyba tylko przy nim być, jeśli tego chciał.
- Nikt nie mówi o zapominaniu, ale o puszczeniu. Czasami czepiamy się emocji zbyt mocno co zawęża nam perspektywę. Mentalny prysznic to adekwatna nazwa. Łagodzi emocje, pozwala spojrzeć na wiele spraw z dystansem. Strach traci na intensywności. Taka niestandardowa medytacja. Wszystkiego za nas nie rozwiąże, ale na pewno pomoże.
- Zazwyczaj sprawę doskonale rozwiązywał intensywny trening. - powiedział z zamyśleniem.
Sam nie wiedział, co się z nim dzieje. Cieszył się, że Era jest blisko. Że nareszcie może z nią porozmawiać twarzą w twarz, dotknąć i poczuć jej zapach. Ale czuł się też, jakby na siłę szukał wymówek, by nie skorzystać z propozycji mentalnego prysznica. Zastanawiał się tylko, co na niego tak wpłynęło? Rozmowa z Shivim, czy chęć stoczenia pojedynku z Korelem? I te słowa Ery o strachu. Przecież się nie bał.
- Może podczas spaceru się uspokoję, a moje myśli powędrują gdzieś indziej. - powiedział przywołując na twarz delikatny uśmiech
Miał rację, dość spędzenia na jakiś czas.
- Tylko znajdę swój regiment. Niech nas rada już zmiesza z guanem hawkbatów i jeśli nie będą mieli dla nas żadnych radosnych atrakcji jestem cała twoja. – stwierdziła z uśmiechem. – Spotkajmy sie pod teatrem w CoCo Town, potem wybierzemy się do jakiejś spokojnej knajpy.
Lepiej było żeby nie wychodzili ze świątyni razem.
Po słowach Ery powinien uśmiechnąć się szeroko. Jeszcze jakiś czas temu na pewno by to zrobił. Ale w tej chwili jedyne na co było go stać, to nieznaczne uniesienie kącika ust ku górze. Zdecydowanie musiał się jakoś odprężyć przed wyjściem, bo inaczej będzie dzisiaj z niego naprawdę kiepskie towarzystwo. Już lepszym byłaby banda Tuskenów. Przy nich przynajmniej można by się rozerwać.
- Knajpa nie będzie długo spokojna, kiedy zobaczą mnie w szatach Jedi. Sama stwierdziłaś, że reakcje na nas w takich miejscach są dość... ożywione. -
Cofnęła się o krok oglądając uważnie strój Tamira. w CoCo Town raczej burda im nie groziła, ale strój Jedi przyciągał uwagę. A tego nie chcieli.
- Jak to mawia Caprice: „Takie duże chłopaki a nikt ich nie uczy że sie z domu w szlafroku nie wychodzi” – westchnęła. – Ale jak pozbędziesz się „szlafroka” i tuniki... dokupić ci do tego jakąś normalna kurtkę i będzie wyglądać całkiem cywilnie. – stwierdziła.
- Rozumiem zatem, że Świątynię mam opuszczać w bardzo okrojonej wersji stroju? - zapytał dla pewności. CoCo Town to była spokojna dzielnica Coruscant, ale do tanich nie należała. Cena "normalnej kurtki", mogła zwalić z nóg lepiej niż najmocniejszy alkohol.
- I liczę na to, że znasz jakiś tańszy skle w CoCo Town. -
-[i] A co cię dzisiaj takie nudystyczne zapędy chwyciły? Już drugi raz słyszę o niepełnym stroju. [i]– spytała z minką trak niewinną że aż do niej niepodobną. – Możesz wciąż plecak i potem schować do niego niepotrzebne chwilowo części garderoby czyż nie?
- Nudystyczne zapędy? - zapytał unosząc brew. - Pozbycie się "szlafroka" to jeszcze nie jest pozbycie się całego stroju. Poza tym, to by było wygodniejsze rozwiązanie niż taszczenie tego później w plecaku. - stwierdził, szukając usprawiedliwienia. Musiał przyznać, że poczuł się dziwnie, słysząc takie oskarżenia.
Era pokręciła głową.
- Żartowałam wielkoludzie, wyluzuj trochę. Zrób jak ci wygodnie. Jak chcesz to nawet przyjdź w „szlafroku” rozrywka będzie gwarantowana. – mówiła wciąż żartobliwym tonem Â-ukrywając rodzący się głęboko niepokój. Coś było nie tak. Tylko co?
- Pomyślę nad tym. - przytaknął głową, jakby potwierdzając swoje słowa. Podniósł głowę, spoglądając nad głową Ery. Czuł się bardzo dziwnie. Nie potrafił się w tej chwili rozluźnić. Sam nie wiedział dlaczego, acz tłumaczył to obecnością zbyt wielu ludzi.
- Rozrywka raczej dla ciebie. Dziwię się, że jeszcze nie zrezygnowałaś z mojego towarzystwa. -
Coś się popsuło a dziewczyna mimo usilnych prób nie mgła dociec co. Korel? Czyżby ten problem aż tak głęboko dotykał Tamira. Póki co nie miała wielkiego pola manewru. Powie jej jeśli będzie chciał. Może tylko czekać, obserwować i wspierać.
- Już ci mówiłam, że mnie sie nie łatwo pozbyć, nie? – stwierdziła z upartym uśmiechem na ustach. Istotnie, nie była z tych co sie łatwo poddają.
- Całe szczęście - powiedział z lekkim uśmiechem. - Chociaż nie bardzo wiem, jak długo wytrzymasz towarzystwo kogoś, kto jest nudniejszy niż kupa złomu. Zwłaszcza dzisiaj. - znów trochę się rozluźnił. Z tymi zmianami nastroju czuł się, jak kobieta w ciąży. A przynajmniej słyszał, że tak mają.
- I to niby mój problem? Jak sie sam nie zmotywujesz do zabawy ja cie zmotywuje. – puściła oko do towarzysza. – I to dopiero będzie problem.
- Masz na myśli tą walkę z Wookiem? - zapytał - Ale później ty tłumaczysz, dlaczego wielkolud biega po CoCo Town, a Zabracki Jedi sprzedaje futro z Wookiego. -
No coś się ruszyło, Tamir zaczął odzyskiwać dobry humor. Jednak jakaś delikatna nutka niepokoju pozostała w sercu Ery. Coś było nie tak. Prędzej czy później to wróci. Musiała się wiec dowiedzieć co to, ale nie teraz.
- To może od razu zrobimy ci z tego futra kurtkę? Nie wiem na co będziesz w niej wyglądał ale nie na Jedi.
Obraz jaki podsunęła mu wyobraźnia podziałał bardzo skutecznie. Nikły dotąd uśmiech, poszerzył się. Twarz rozpromieniała. Najbardziej jednak zmieniły się oczy. Przygaszone odzyskały blask i znów skakały w nich iskierki życia.
- To zagwarantowałoby nam zlot paparazzi z połowy Galaktyki. Pewnie pomyliliby mnie z jakimś sławnym projektantem mody. - Torn westchnął, kierując wzrok na Świątynię. Nie chciał tego robić, ale musiał. Znów musiał rozstać się z Erą.
- Niech pani poszuka swoich ludzi, pani komandor. A ja idę dać wycisk kilku młodzikom i pokazać im, że nie trzeba dzierżyć miecza świetlnego, by kopać tyłki przeciwnikom. - puścił dziewczynie oczko. - Do zobaczenia. -
Chciał się pochylić, by pocałować ją w policzek, ale zatrzymał się. Właściwie nie zdążył się powstrzymać przed tym ruchem i zatrzymał się ułamek sekundy po tym, jak zaczął go wykonywać. Drgnął więc tylko lekko zakłopotany. Uśmiechnął się raz jeszcze do Ery i wymijając ją, musnął ręką jej dłoń. Na sekundę złapał jej palce, które z trudem wypuścił i ruszył w kierunku Świątyni. Pocieszał się tylko tym, że niedługo znowu się zobaczą, z dala od ciekawskich oczu. Kiedy atmosfera będzie mniej napięta.
Już miała na końcu języka jakiś cięty komentarz na temat paparazzi gdy twarz Zabraka znalazła sie tuż obok i wszystkie słowa wyparowały z głowy dziewczyny. Jak on to robił, że wystarczył taki drobny gest by całkowicie wyczyścić jej umysł z tymczasowych myśli.
Tak niewiele wystarczyło by wzdłuż kręgosłupa zatańczyły dreszcze zaś nozdrza wypełniły sie zapachem Tamira. sam gest zaskoczył ją nie mniej niż to, że chwile potem mężczyzna wycofał się.
- Do zobaczenia – tylko tyle zdołała wykrztusić gdy jej palce prześlizgiwały się przez dłoń. Od chwili gdy go zobaczyła nie miała chyba jeszcze aż tak potężnej ochoty by go objąć.
Przez chwile patrzyła znikającą sylwetką Zabraka po czym uważnie rozejrzała się po lądowisku. Sama sytuacja wyglądała trochę jakby jej szeptał na ucho, teoretycznie nie dość by napytać im problemów. Mimo to wydawał się jej zbyt ryzykowny.
Musimy popracować nad powściągliwością. Pomyślała obracając sie i ruszając w poszukiwaniu swojego regimentu.
 
Gekido jest offline