Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-08-2010, 23:41   #121
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
W przestrzeni kosmicznej panował względny spokój. Od kilku godzin nie zarejestrowano działań przeciwnika. Flota zdołała wreszcie przełamać opór Separatystów i oczyścić orbitę z sił nieprzyjaciela. Wyglądało to na punkt zwrotny, który da Republice na tyle dużą przewagę, by jej wojska mogły opanować cały Elom. Na samej planecie również wszystko wyglądało dobrze. W cogodzinnych raportach mistrzyni T'ra Saa była informowana o całkowitej dominacji w powietrzu oraz sporych postępach na lądzie. Wszystko zdawało się iść w dobrym kierunku. Przy wsparciu V-19 żołnierze mistrza Glaive'a parli na północ całą mocą silników swoich pojazdów, nie napotykając większego oporu. Do czasu...

Oto nagle zaczęły docierać chaotyczne meldunki o kontrataku droidów. Choć nie było to łatwym zadaniem, na ich podstawie oraz dzięki obserwacji prowadzonej przez kilka niszczycieli, głównodowodząca XXX Korpusem, mogła zlokalizować źródło problemu. Las, który od samego początku budził w niej niepokój, okazał się być ogromną bazą Konfederatów, którzy wykorzystali ją jako kryjówkę, by rozciągnąć, pewne swego, siły Republiki, a następnie zaskoczyć je jednym, skoncentrowanym uderzeniem i przełamać ich linie.

Ich plan działał doskonale. Separatyści dosłownie rozcięli 31 Regiment, stanowiący prawe skrzydło atakujących wojsk, na dwie części, z których jedna schroniła się w lesie, a druga stała się tarczą przed nacierającym wrogiem. Dwie kompanie nie mogły jednak sprostać tysiącom droidów bojowych i dziesiątkom pojazdów. Armia droidów rozbiła nieliczne jednostki i wyszła na tyły 37 Regimentu, który stał się dla niej łatwym celem.

Mistrz Glaive starał się jakoś przeciwdziałać. Przede wszystkim próbował zmniejszyć tempo natarcia przeciwnika poprzez wysłanie w ramach wsparcia sił powietrznych. Okazało się jednak, że wróg również je posiada, i to dużo liczniejsze. Cała kampania była jedną, wielką pułapką. Trzy regimenty, wycofane z niezagrożonych odcinków miały stanowić zaporę, która zatka dziurę po niszczonych wojskach. Niestety, aby ustawić się na pozycjach potrzebowały czasu, a tego brakowało. V-19 wysłane jako wsparcie dla rozpaczliwie broniących się klonów, zostały związane walkami z Vulture'ami, skutkiem czego droidy nie zwolniły ani trochę. Rozbito 37 i 35 Regiment. Część oddziałów Konfederacji parła wciąż wzdłuż linii frontu niszcząc od tyłu kolejne wrogie im jednostki, a pozostałe ruszyły wprost w serce całego Korpusu. Regimenty, które zostały wezwane na pomoc, nie miały szans zdążyć. Flota również nie mogła pomóc. Niemal w tym samym czasie, gdy na Elomie rozpoczął się ten, tragiczny w skutkach, atak, również w przestrzeni kosmicznej rozgorzały walki. Krążowniki Klanu Bankowego wyskoczyły z nadprzestrzeni i uderzyły na, niczego się niespodziewające, niszczyciele Republiki. Podjęto decyzję o ewakuacji...


Tamir

Nieliczne myśliwce Republiki starały się stawić godny opór jednostkom wroga. Co jakiś czas kolejny V-19 stawał w płomieniach, ale na każdego strąconego klona, z nieba spadały trzy lub cztery droidy. Było to jednak o wiele za mało, jeżeli eskadra mistrza Branda miała wygrać to starcie.

Tamir walczył niezwykle brawurowo niszcząc jednego Vulture'a po drugim. Czarne machiny eksplodowały co chwila, bądź ciągnąc za sobą czarny ogon dymu, zlatywały w dół. Zabrak poczuł się jak w swoim żywiole. Niezwykle dłużący się pobyt w szpitalu jakby tylko dodatkowo zdopingował go do większego wysiłku. Przed nikim by się do tego nie przyznał, ale ta walka przynosiła mu wiele radości, a każdy zestrzelony przeciwnik był prawdziwą rozkoszą dla wszystkich zmysłów.

Jedi widział jednak, że walka nie przebiega po jego myśli. Liczba sojuszników malała z każdą chwilą, a sam nie mógł wygrać tej walki. Spoglądając w dół nie widział już białych uniformów klonów. Również droidy zdawały się zniknąć. Najwidoczniej tempo ich natarcia przeniosło je już poza widnokrąg. Było na prawdę zdumiewające. A może po prostu starcie trwało o wiele dłużej niż się Tornowi wydawało? W tej chwili bitwa powietrzna toczyła się już całkowicie nad terytorium Konfederacji. I wtedy właśnie młody rycerz otrzymał rozkaz:

- Wracamy! - usłyszał głos mistrza Branda. - Kierunek przestrzeń kosmiczna. Wszyscy lądujemy na "Egzekutorze". Uważajcie na swoje ogony!

Ostrzeżenie było całkowicie uzasadnione. Vulture'y nie zamierzały bowiem tak łatwo wypuścić łatwej zdobyczy i ruszyły w pościg za uciekającymi klonami. Obaj Jedi jednak skutecznie ubezpieczali tyły, a gdy znaleźli się już na orbicie, wsparły ich ciężkie działa Venatora i "Sępy" odpuściły. Resztki eskadry bezpiecznie wylądowały w hangarze.


Era

Po krótkim szyciu, które majorowi przypadło chyba mniej do gustu niż paradowanie z krwawiącą raną, Era znalazła w sobie na tyle siły by wstać z łóżka. Rozejrzała się dookoła, by ujrzeć kilka piętrowych łóżek, na których kilkanaście rannych klonów, było doglądanych przez sanitariuszy oraz droidy medyczne. Dziewczyna, nielubiąca siedzieć bezczynnie, postanowiła im pomóc. Nie było jednak wiele do zrobienia. Krytyczny okres, który ważył o życiu bądź śmierci tych ciężej rannych, minął gdy Jedi leżała nieprzytomna. Teraz wystarczyło tylko pielęgnować pacjentów.

Lot zdawał się przeciągać. D'an była pewna, że już kilka razy powinni dolecieć do jakiegoś szpitala. Czyżby linia frontu przesunęła się aż tak bardzo? Wyjrzała przez małą szparkę, zastępującą okno i ujrzała ciemne niebo pokryte gwiazdami. Sama nie wiedziała dlaczego, ale była niemal pewna, że nie spała aż tak długo, by mogła nadejść noc. Dopiero niebieski błysk uświadomił jej co się dzieje. Są w kosmosie. Na dodatek panuje tu niezła bitwa.

Po jakimś czasie, lawirując między wiązkami, wystrzeliwanymi zarówno przez sojuszników jak i wrogów, LAAT doleciały do jednego z Venatorów, a następnie zakotwiczyły w jego hangarze. Jednocześnie do Ery podszedł AR:

- Dostaliśmy rozkaz o ewakuacji, sir.


Kastar & Jared

LAAT nabierał prędkości. Młodzi Jedi poczuli niemałą ulgę, domyślając się, że są już bezpieczni. Jakiś klon zaczął ich dokładnie oglądać, macając ich po karku, klatce piersiowej i innych miejscach, co powodowało niemały ból.

- Mocno stłuczeni. Zajmie im trochę czasu dojście do siebie - usłyszeli głos, wydobywający się z hełmu komandosa. Jednocześnie musieli dostać jakieś zastrzyki przeciwbólowe, gdyż nagle połamane kości i poobijane mięśnie przestały aż tak bardzo dokuczać.

Kanonierka leciała dalej, gdy nagle wszyscy dosłyszeli odgłosy eksplozji. Pilot prawdopodobnie zaczął lawirować, gdyż ludźmi na pokładzie rzucało raz w lewo, raz w prawo. Nie było to najprzyjemniejsze uczucie dla rannych, ale po jakimś czasie wszystko ustało. Znów lecieli na wprost.

Minęła spora chwila zanim drzwi LAAT rozsunęły się, a umięśnione ręce pomogły rycerzom wstać. Klony wynosiły ich ze statku. Gdy znaleźli się na zewnątrz rozglądali się. Byli na którymś z okrętów stacjonujących na orbicie. Dlaczego zabrano ich tutaj, a nie do któregoś ze szpitali polowych?


Shalulira

Lira, z tylko sobie znanych powodów, postanowiła dowiedzieć się wszystkiego o wyprawie wojennej na Rodię. Ale właściwie jak? Gdzie powinna szukać? Tego nie wiedziała. Pozostało jej chyba tylko błądzić na wyczucie, a wówczas, jeśli Moc pozwoli, dowie się wszystkiego.

W pierwszej kolejności wyruszyła wiec do biblioteki, w nadziei, że może są tam katalogowane dokumenty na temat toczącej się wojny. I rzeczywiście były, jednak mistrzyni Jocasta Nu poinformowała dziewczynę, iż wzgląd do nich mają jedynie członkowie Wysokiej Rady. Zawiedziona Jedi spróbowała też poszukać w hangarze, ale właściwie nie wiedziała jak ten cały A'Sharad Hett wygląda.

Zrozpaczona postanowiła kogoś spytać. Stwierdziła, że dobrze by było, gdyby był to ktoś młody i niedoświadczony, tak by nie wyczuł prawdziwych intencji Qua'ire. I oto napatoczył się młody padawan, uczeń Maksa Leema, który przyniósł jej części potrzebne do budowy nowego miecza. Lira starała się zachowywać zupełnie niewinnie i na poczekaniu wymyśliła jakiś pretekst poszukiwań Hetta. I chyba jej się powiodło, gdyż Malreaux chętnie odpowiedział:

- Niestety nie wiem, gdzie przebywa mistrz Hett. Słyszałem, że powierzono mu dowodzenie nad jakąś armią. Pewnie niedługo wyruszy. Może należałoby go szukać w porcie kosmicznym?

Oczywiście, port. Skąd niby miałaby wyruszyć flota jeśli nie stamtąd? Port jest miejscem, do którego generał Jedi musi z całą pewnością zajrzeć. Dziewczyna, nawet nie żegnając się z chłopcem, ruszyła pędem do hangaru. Tam wsiadła do pierwszego lepszego śmigacza i ruszyła przed siebie. Dość szybko znalazła się na miejscu, jednak tam czekało ją rozczarowanie. Armia A'Sharada Hetta już wyruszyła.
 
Col Frost jest offline  
Stary 29-08-2010, 17:36   #122
 
Gekido's Avatar
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Delta, którą pilotował Tamir wirowała w szaleńczym i morderczym tańcu. Raz opadała, by za chwilę ponownie wzbić się w górę. Za każdym razem siedziała na ogonie kolejnego celu tak długo, aż ten nie przestał stanowić zagrożenia, czy Zabrak nie był zmuszony do odpuszczenia. Jednak nawet w takiej sytuacji, wystarczyła drobna korekta kursu, by obrać kolejny cel, a później blasterowe bolty sięgały po niego, by strącić go z nieba. Gdzieś w eterze odbijały się echa komentarzy pilotów V-19stek. Torn wyłapywał je, próbował pomagać tym, którzy tego potrzebowali i którym mógł. Dawał z siebie wszystko i wyciągał ze swojej maszyny, ile tylko było możliwe. Jednak droidów było zbyt wiele. I wtedy padł rozkaz do odwrotu. Zabrakowi serce mocniej zabiło. Strącił jeszcze jednego ''Sępa'', zawrócił, odnalazł wzrokiem Deltę Mistrza Branda i podążył za nim.

Tamir osadził delikatnie myśliwiec na płycie lądowiska, w hangarze Venatora, na pokładzie którego wylądował. Kokpit z sykiem się otworzył, a Zabrak, zdejmując słuchawki, opuścił maszynę. Dotykając stopami pokład, dostrzegł na poszyciu swojej Delty kilka osmolonych śladów. Musiał przyznać, że raz, czy dwa, było naprawdę gorąco. Ale teraz, to nie miało znaczenia. Wycofali się, a to oznaczało, że przegrali. Z tym ciężko było się pogodzić młodemu rycerzowi. Czuł, że zawiódł, mimo iż nie miał ku temu powodu. Musiał porozmawiać z Mistrzem Brandem i czegoś się dowiedzieć...

Białe mrowie. Tysiące identycznych twarz skrytych za ciemnym wizjerem. Czy gdzieś tam byli jej ludzie? Era D’an nie traciła nadziei uparcie kręcąc się wśród wychodzących z Venatorów klonów. Uparcie odpychała myśl o tym, że powinna była ich już dawno znaleźć. Odsyłając ich chciała dobrze, chciała ich ocalić ale jeśli przez to... tej myśli nie umiała skończyć, nie wiedziała czy umiałaby ją znieść.
Żeglując po tym uporządkowanym morzu klonów w oddali dostrzegła złocisty błysk i ciemniejszy ton. Słońce odbijało się od czegoś co lśniło jak żywe złoto.
Rozpoznała sylwetkę, pewny krok i nagle poczuła jak zalewa ją fala radości i bólu zarazem. Klony wokoło jakby rozmyły się trochę, stały świszczącym elementem tła. Chciał móc je zupełnie zignorować, krzyknąć i pobiec przed siebie. Chciała ale nie mogła.
Mimo to nie mogła sobie odmówić kontaktu. Stopy same obrały kierunek.
Po tych pięciu nerwowych dniach pełnych napięcia i pracy potrzebowała choć odrobiny słońca. Kosmos był zimnym miejscem, zarówno fizycznie jak i duchowo.
Obserwowała znajomą sylwetkę powoli zbliżając się na tyle dyskretnie by nie dostrzegł jej w tym białym oceanie. Wykorzystała wyładowywany sprzęt by zakraść się za niego. Z dziką desperacją trzymała się tej odrobiny radości jaką wywiozła z Elom. Tak bardzo jej teraz potrzebowała.
W odpowiedniej chwili pojawiła się za Zabrakiem i zasłoniwszy mu ręce dłońmi powiedziała nachylając się nad uchem.
- Nie uważa pan na swoje tyły panie komandorze.
Byli blisko świątyni, musieli uważać na to co robią. Ale w pobliżu było jeszcze niewielu mistrzów. Poza tym każdy kto ją znał wiedział, że taka właśnie była wobec przyjaciół, trochę psotna, trochę zaczepna. Na szczęście klony niewiele wiedziały o emocjach jakie rysowały się na twarzy Jedi. Mogły dostrzec szeroki szelmowski uśmiech, ale czy umiałyby zidentyfikować tą dziką tęsknotę kryjącą się za wesołym błyskiem w oczach.
Powietrze dostało się do ciała Zabraka wraz z pierwszym, głębokim wdechem, wykonanym na Coruscant. Tuż po nim, nastąpił powolny wydech, w którym pełno było ulgi. Wraz z powietrzem, ciało Jedi opuszczało spięcie, zdenerwowanie, niepewność, złość, bezsilność... wszystko, czego doświadczył na Elom. To już była przeszłość. Przeszłość, którą zostawił za sobą pięć dni temu, kiedy opuszczali orbitę pokonani. Teraz był na Coruscant i z tego powodu odczuwał radość. Były bowiem takie momenty, kiedy miał wrażenie, że już nie postawi tutaj stopy. Nie wejdzie do Świątyni i przejdzie jej korytarzami, w których zawsze czuł się jak młodzik.
Elom odbiło na nim jakieś piętno. Przed wyprawą, ba, jeszcze przed pierwszą bitwą, gdy szedł na czele swojego regimentu, czuł spokój i pewność siebie. Zawierzając zwiadowi, wierzył w łatwe zwycięstwo. Wszystko zostało skorygowane i nic nie poszło po jego myśli. Ponownie spotkał Korela. A to sam na sam, spędzone razem z nim, wryło się w pamięć młodego Jedi. Następnie dni bezczynności, jedynie pogarszały jego morale. Te na chwilę wzrosły, gdy spotkał swoich podkomendnych, których chwilę później mu odebrano. A później znów czuł się przydatny, gdy siedział w kokpicie swojej Delty i niszczył kolejne "Sępy".
Pozornie postawa nie wykazywała zmian. Pierś nadal miał wypiętą, a sylwetkę nienagannie prostą. Pod szatą ciągle rysowały się starannie wyrzeźbione mięśnie. Spojrzenie wciąż było pełne życia, a w oczach błyskały iskierki radości. Jednak twarz była bardziej poważna. Wzrok też jakby bardziej zamyślony. Jednak chód pozostał ten sam. Pewny i energiczny. Spośród tłumu klonów, który razem z nim wylewał się z Venatora, wyróżniał go nie tylko wygląd, ale także specyficzny chód. Wymijał te klony, które kroczyły wolniej od niego. Nigdzie mu się nie spieszyło, ale miał po prostu swoje tempo. Zamyślenie także wpływało na to, jak szybko szedł. A myśli krążyły mu wokół dwóch kobiet. Tamir myślał o Yalare. Swojej Mistrzyni, z którą wiele przeszedł i
której wiele zawdzięczał. Musiał z nią porozmawiać o Korelu. Zdaniem Zabraka, stał się silniejszy niż go pamiętał. Chciał ją także ostrzec, że ich "stary, dobry znajomy" nie pracuje sam. Drugą kobietą była Era. Nie widział jej od tak dawna. A hologram przecież nie zastąpi bezpośredniej rozmowy z żywą osobą. A tak bardzo chciałby z nią porozmawiać. Tyle się wydarzyło od czasu ich ostatniego spotkania.
Przystanął, zastanawiając się gdzie powinien się udać. O odpoczynku nie było mowy. Odpoczywał przez ostatnie 5 dni. Potrzebował ruchu. Może zabawa z młodzikami? Myśli jednak na chwilę uciekły w innym kierunku, kiedy mignął mu klon w charakterystycznej zbroi. Czyżby Frost? Tamir chciał go zapytać, czy otrzymał już jakieś rozkazy. On, Drug i Bullseye, na długo pozostaną w jego pamięci. Z pytania jednak zrezygnował, gdyż uznał je za głupie. W końcu dopiero wylądowali. A i coś innego przykuło jego uwagę. Głównie dlatego, że nagle Zabrak przestał widzieć. Spiął się w jednej chwili, a ręce powędrowały do oczu. Nim jednak zetknęły się z dłońmi młodej Jedi, Torn rozluźnił się pod wpływem głosu, który usłyszał. Uśmiech pojawił się na jego twarzy.
- Sądziłem, że na Coruscant mogę czuć się bezpiecznie. Zwłaszcza, gdy tyle wojska dookoła. -
Delikatnie odsunął dłonie Ery i odwrócił się w jej stronę. Nic się nie zmieniła. Wyglądała dokładnie tak, jak ją zapamiętał. Była cała i zdrowa, a to było najważniejsze.
- Cieszę się, że znowu mogę cię zobaczyć. -
- Ależ panie komandorze na tej planecie jest zbyt wielu polityków by zostawiać plecy nieosłonięte. Przed ich pazurami nawet wojsko cię nie obroni. – Jego dłonie były duże i delikatne zarazem. W ogóle przez to ciągłe oglądanie go z perspektywy łóżka zapomniała jaki był wysoki. Teraz to on patrzył na nią z góry, ta zmiana była łagodnie mówiąc ciekawa.
- Naprawdę sądziłeś, że tak łatwo się mnie pozbędziesz co? – spytała składając ręce na piersi, nie to chciała z nimi teraz zrobić. Trudno było puścić jego dłoń, stracić spod palców ciepło skóry. Ale to nie było miejsce na przesadną wylewność. – Już niedługo przekonasz się, że uparta ze mnie sztuka. Pomyślałam, ze skontroluje postępy leczenia le zdaje się nie ma potrzeby. Wyglądasz dobrze. – stwierdziła już poważniej i łagodniej. – Bo i co, moja wizja przyszłości wygrała.
- Jestem tylko prostym rycerzem, nie mieszam się do polityki - odparł z uśmiechem. - Cóż, można powiedzieć, że dobrze się czuję. Miło było po tak długim czasie wylegiwania się w łóżku, przydać się do czegoś na polu walki. Acz niestety przegraliśmy - powiedział markotniejąc nieco. Nie bardzo miał ochotę rozmawiać z nią na temat minionej bitwy, ale on jakoś pierwszy przychodził mu do głowy. Sam się wręcz nasuwał. Zresztą w tej chwili, w tym miejscu, to był bezpieczny temat. Bezpieczny i naturalny. Starał się, by i taka była jego postawa. Chciał nieco dłużej przytrzymać jej dłonie, ale nie było to możliwe. Schował je zatem w rękawy szaty.
- Komu ty to mówisz, zgubiłam moich ludzi i od pięciu dni nie mogę ich znaleźć – zmarkotniała rozglądając się po przechodzących wokoło klonach. Żadna z aur nie była znajoma. – Widziałeś może 31 Regiment? Nie ma co potworny bałagan. – ruszyła wolnym krokiem w stronę świątyni.
- Powiedzmy. Mniej więcej w tym samym czasie, co ty. - powiedział ruszając za nią. - Pięc dni temu, latałem nad nim udzielając wsparcia, a później pilnowałem, bym na nich nie spadł z wielkim bum. -
- A wiesz może czy ich ewakuowali? - spytała spoglądajac w oczy rozmówcy. Tak znacznie łatwiej było odegnać strach o los przydzielonych jej klonów. Nie martwić się jeszcze choć przez chwilę.
- Przykro mi - pokręcił głową. - Wokół mnie latało tyle "Sępów", że zwracałem uwagę na to, co działo się w przestworzach. Nie chciałem przypadkiem wpaść na jakąś V-19stkę. Jeden głupi błąd na kampanię wystarczy. -
Mimo iż odpowiadał szczerze, to wiedział, że nie to Era chciała usłyszeć. To zrozumiałe, że martwiła się o swoich ludzi. A Zabrak chciał ją pocieszyć. Wyjął więc rękę z połów płaszcza i położył na ramieniu dziewczyny.
- Nie martw się. Na pewno z nimi wszystko dobrze. Co, jak co, ale to twarde chłopaki. Znajdą się. W tej chwili w tym gąszczu ciężko wypatrzeć kogoś, kto wygląda jak tysiące innych osób tutaj przebywających. -
Chciała żeby miał rację, by jej ludzie naprawdę byli w tym bałaganie bezpieczni. Ale na wojnie wszystko było takie niepewne, nawet po tym ich krótkim epizodzie zdołała sie tego nauczyć. Jej dłoń sama znalazła drogę na ramię przykrywając tą większą w krótkim uścisku, zaraz jednak znów ją opuściła.
- No niestety, ale może tutaj wreszcie uda sie pozbierać meldunki na tyle żeby wyszło z nich coś konkretnego. I dobrze wiedzieć że czuwałeś nad moimi ludźmi sepobójco. – puściła do Zabraka oko. Â-– Rada będzie chciała nas widzieć, może od nich się czegoś dowiemy o całokształcie całej misji. Poza tym, że było do niczego, tyle juz sie domyśliłam.
Odwróciła wzrok od twarzy Tamira obawiając się, że jeśli tego nie zrobi spadnie spanie z pierwszych napotkanych schodów.
Dłoń Tamira zsunęła się z jej ramienia. Mimo iż chciał ją tam dłużej trzymać, to nie mógł. Wiedział, że w końcu zatrzymałby się, przyciągnął do siebie i pocałował. Znów chciał poczuć tę bliskość między nimi. A na razie, oboje zachowywali między sobą dystans. Zupełnie, jakby każde z nich było osłonięte tarczami, niczym myśliwce podczas bitwy.
- Nie wiem, czy chcę się z nimi teraz widzieć. - przyznał, patrząc pod nogi. - Przed spotkaniem z nimi, chciałbym porozmawiać z moją Mistrzynią. Mam nadzieję, że jest na Coruscant. Muszę porozmawiać z nią o Korelu. Dopiero później mogę stanąć przed Radą. Oni też pewnie będą chcieli o nim usłyszeć. -
-Mojej Mistrzyni nie ma. I dobrze nikt mi nie wpadnie bez pukania do kwatery. Bedzie trochę spokoju. – podniosła wzrok obserwując profil mężczyzny. Powinna mu powiedzieć o Torlesie? A co jeśli ten wysunie swoje teorie przed radą? Po chwili odrzuciła ten pomysł. To nie było miejsce na takie rozmowy. Mieli zbyt mało swobody. Pytanie czy gdziekolwiek będą mieli jej dość.
- Może po spotkaniu z Radą, gdy będziemy mieli wszystkie te procedury za sobą wybierzemy się na spacer do miasta? Tak w ramach uspokojenia skołatanych nerwów? – Czy to zaśmiało dość dobrze? Nie wiedziała, nigdy nie zapraszała nikogo na randkę.
Randkę. Słowo sprawiło że jednocześnie uśmiechnęła sie i rozejrzała czujnie w poszukiwaniu nieproszonych obserwatorów. Może było trochę na wyrost, chyba bardziej chodziło o swobodną rozmowę bez uważania na każde słowo, bez pętania emocji jak wściekłych ogarów. Choć pewnie na słowach się nie skończy.
Bezwiednie znowu sie uśmiechnęła.
Propozycja Ery była dość nieoczekiwana i zaskakująca. Na tyle, że markotna twarz doskonale odzwierciedlała zaskoczenie tą propozycją. Na szczęście pełnię tego zjawiska mogła obserwować tylko podłoga, gdyż to na niej był skupiony wzrok Jedi.
- Byłoby miło - powiedział, gdy tylko udało mu się opanować wyraz twarzy i przywołać na nią wcześniejszy spokój i powagę, chociaż z cieniem uśmiechu. - To byłaby miła odmiana. Iść gdzieś ze świadomością, że nie trzeba będzie machać mieczem świetlnym. - Odruchowo klepnął się w miejsce, w którym powinna zwisać rękojeść jego broni. Powinno, lecz jej tam nie było. Niemal od dobrych trzech tygodni Tamir był bez miecza. Stracił go podczas bitwy o wzgórze, a po wycofaniu się z Elom, o jego odnalezieniu mógł tylko pomarzyć.
- Nie wiem, czy nadaję się na dobrego partnera, do chodzenia po mieścia. Rzadko bywałem w kantynach, czy innych rozrywkowych miejscach. -
Odetchnęła cicho z ulgą.
- Ja zaznajomiłam się z wieloma spelunami, zawsze szłam do takiej najbardziej parszywej tam gdy w mieście rozdzielałyśmy się z Caprice. Jeśli drzwi od przybytku leżały kilka metrów od baru a po ulicy walało się szkło znaczyło, że już była. Jeśli oknem wypadał właśnie jakiś włochaty osobnik to znaczyło, że jest w środku. A gdy wszystko było całe można się jej było spodziewać lada chwila. – stwierdziła. – Wołałabym żeby aż tak emocjonująco nie było ale przynajmniej się trochę rozerwiesz. gwarantuje – dodała z tajemniczym uśmiechem.
- Rozerwiesz? - zapytał unosząc brew z niepewnością. Wynudził się co prawda przez te pięć dni podróży, ale nie był pewien, czy rozrywki preferowane przez Erę i Caprice, przypadną mu do gustu. - Nie chcesz chyba wystawić mnie do walki z jakimś Wookiem, prawda? -
Roześmiała się odchylając głowę do tyłu. Dobrze było mieć znów powód do śmiechu.
Przez chwile patrzyła łobuzersko na całkiem efektowny kawałek Zabraka który można było podziwiać nawet w nieforemnych szatach Jedi po czym przygryzła wargę by to: „Rozerwałabym chętnie co innego i nie ciebie ale na tobie” które cisnęło się jej na usta zostało na razie niewypowiedziane.
- To nie mój typ rozrywki, ja zazwyczaj łatam tylko skutki takich zabaw. Ale zawsze można się napić, zatańczyć lub po prostu usiąść w kącie, posłuchać muzyki i porozmawiać. – stwierdziła po czym spojrzała jeszcze raz na Tamira juz zupełnie inaczej. – Chociaż na widok szat Jedi połowa gości zazwyczaj ucieka a druga połowa wyjmuje blastery. Masz może coś „cywilnego”?
- Bez względu na to, czy będziemy siedzieć i rozmawiać, czy pić i tańczyć - to słowo wypowiedział z niepewnością wyraźnie słyszalną w głosie. - I tak brzmi kusząco. Nie mówiąc już o interesującym towarzystwie. -
Uśmiech na twarzy Zabraka mówił sam za siebie. Problemy związane z Elom były teraz nieistotne. Era doskonale potrafiła skierować jego myśli na inne tory. A obraz ich dwoje sam na sam, był wystarczającym powodem, by skutecznie zachęcić do odbębnienia spotkania z Radą.
- Coś cywilnego... - powtórzył zamyślony. - Powiedziałbym kiedy na pewno nie wyglądam na Jedi, ale tak ubranym, czy raczej rozebranym, nie pójdę na miasto. - zaśmiał się szczerze i serdecznie. Nie pamiętał, kiedy ostatnio mu się to zdarzyło.
Musiała zawalczyć z rumieńcem. Bo ta rozmowa słyszana z boku mogłaby się zacząć wydawać dwuznaczna.
- Aha a ja się będę musiała tłumaczyć Radzie czemu rycerz Jedi siedzi na dołku za sianie zgorszenia? – podjęła lekkim tonem. – Bo cie naprawdę wystawię do walki z jakimś wookiem, juz łatwiej im wytłumaczyć czemu jesteś w szpitalu. Nie żebym nie tłumaczyła im już czasami dziwniejszych rzeczy.
O tak Caprice umiała dawać powody do świecenia za nią oczami.
- Tak czy inaczej widzimy sie po spotkaniu z radą. Jeśli nie wyślą nas od ręki w siną dal rzecz jasna. – To miało brzmieć żartobliwie mimo to na sama myśl oblał ją zimny pot. Nie umiałaby chyba teraz wrócić do walki.
- Powiedziałem już przecież, że tak nie pójdę na miasto. - powiedział przewracając oczami z udawanym oburzeniem. - Jak już będziesz wystawiać mnie do walki, to upewnij się, że kurs będzie wysoki, a później możesz na mnie postawić. -
To zdecydowanie mogło być uznane za zbytnią pewność siebie. Nawet Jedi miałby problem w walce z Wookie. A pewność siebie [b]Tamira/b] i tak ucierpiała po spotkaniu z Shistavanenem, więc pewnie stając na przeciwko znacznie wyższemu od siebie przeciwnikowi, spadłaby tak nisko i tak szybko, że pół Galaktyki by usłyszało trzask.
- Cóż... jeśli tak, będziesz musiała mi się jakoś zrewanżować. Bo liczyłem na trochę odpoczynku, a jeśli przez twoje krakanie nic z tego, to cóż... wymyślę jakoś odpowiednie zadośćuczynienie. - starał się zamaskować żartem prawdziwe uczucia, jakie towarzyszyły myśli o powrocie do walki. Chciałby wierzyć, że to tylko jedna bitwa. Jakiś zły sen.
- A to, że masz szycie po walce gratis nie wystarczy? Pazerni sie robimy panie komandorze. – pogroziła mu palcem przybierając karykaturalnie surowy wyraz twarzy. – No ale jak ci tak brakuje rozrywki zawsze mogę cię ograć w sabaca w drodze do kolejnej przygody. – oznajmiła usiłując wywalczyć ponowny powrót na wesołe szlaki. Â-O tym co trudne omówią gdy będą mieli większe warunki do swobody.
- Cóż, darmowe szycie to nie jest wymarzona rekompensata za brak odpoczynku. - powiedział z lekkim uśmiechem. Pokręcił później głową. - Albo przeceniasz moje możliwości, albo lubisz łatwo wygrywać. Jest też opcja, że chcesz mnie przed sobą upokorzyć. Nie wystarczyło ci, że widziałaś mnie w tej głupkowatej szpitalnej piżamce? - zapytał podejrzliwie. - Jeśli szukasz wyzwania, to zmierz się ze mną na miecze albo na pięści. Wtedy mógłbym próbować być godnym przeciwnikiem, ale w karty? To cios poniżej pasa, pani komandor. -
- Prowokuj mnie jeszcze a zaraz dostaniesz baty od dziewczyny - zagroziła wspierając ręce na biodrach i posiłkując się groźną miną. Tymczasem z każdym kolejnym słowem coś głęboko w niej topniało wydzielając ciepło i czystą radość. Nagle znacznie łatwiej było jej uwierzyć, że wszystko jest w porządku. Helio z ludźmi zostali ewakuowani, a przegrana kampania na planecie to nie druzgocąca klęska ale zaplanowany odwrót. Nawet rachityczne słońce Coruscant wydawało się jaśniejsze
- Jeśli to miała być groźba, to radzę nad tym popracować. Wątpię, by jakikolwiek młodzik, by się jej przestraszył. - powiedział z udawaną powagą Tamir. Zatrzymał się nagle i zrobił krok w kierunku Ery. Stając w niewielkiej odległości, spojrzał na nią z góry, ze względu na różnicę wzrostu i z łobuzerskim uśmiechem powiedział
- A pani komandor poradzi sobie bez ciosów poniżej pasa? -
Pochwyciła spojrzenie Zabraka, zielone oczy były tak samo hipnotyzujące jak wtedy w pokoju zabiegowym gdy jej zdrowy rozsądek wziął sobie wolne na czas niepkreslony. W tej chwili przeklinała cały ten tłum klonów, kręcących się w nim domniemanych mistrzów i bliskość świątyni. Ta gra była ekscytująca, kusiła by się w niej zanurzyć ale coraz bardziej niebezpieczna.
- Jak pan komandor ma odwagę może pan komandor sprawdzić. Zawsze coś do roboty jeśli nie wyjdzie wyprawa do baru. - cofnęła się o krok i wyciągnęła rękę jakby chciała przypieczętować umowę. Musiała jakoś rozrzedzić gęstniejąca atmosferę zanim puszczą jej nerwy zdobi scenę na środku lądowiska.
Kącik ust powędrował mu ku górze. Ciężko było mu w tej chwili zapanować nad sercem bijącym w piersi tak mocno, jakby chciało z niej wyskoczyć. Doskonale wiedział, że musi nad sobą panować. Chociaż tak naprawdę, najchętniej chwyciłby wyciągniętą dłoń Ery i przyciągnął dziewczynę do siebie. Chciał znów poczuć miękkość i smak jej ust. Wyciągnął powoli rękę, ku jej dłoni i uścisnął ją.
- Odwagi nigdy mi nie brakowało. Acz moja Mistrzyni uważała, że często mylę odwagę z głupotą. Cóż, proponując pojedynek, być może łączę jedno i drugie. Ale kto nie ryzykuje, traci podwójne, nieprawdaż? -
Jeszcze przed chwilą jego dotyk choć ciepły i krzepiący wydawał się całkiem inny. Gdy ich dłonie się złączyły poczuła jak przeszywa ją piorun. Przez chwilę zdawało się jej, że oczy Tamira ściemniały.
- Mówi się, że nikt nie jest tak szczęśliwy jak głupiec – powiedziała z trudem odrywając wzrok od oczu Zabraka żeby naprostować pędzące po niebezpiecznych torach myśli. Jako, z spojrzenie złośliwe ześlizgnęło się na wargi mężczyzny cel nie został rozstrzygnięty. Wręcz przeciwnie. Wzięła głęboki oddech i wyjęła dłoń z uścisku Tamira. Zabiłaby za odrobinę prywatności, niestety nie było im to na razie dane.
Gdy niemożliwe długi wydech opróżnił jej płuca na usta powrócił szelmowski uśmieszek. - Ale nawiasem mówiąc, tylko mi z nas dwojga został miecz świetlny. Więc musisz być albo bardzo pewny siebie albo poważnie mnie niedoceniać.
Dlaczego nie mogli mieć dla siebie czasu z dala od oczu innych? Gdzieś, gdzie mogliby porozmawiać swobodniej. Zachowywać się swobodniej. Gdzieś, gdzie nie będą musieli być sztywni i ostrożnie dobierać słowa i gesty? Tamir tak bardzo tego chciał. By mogli zniknąć innym z oczu. Poczuć się bardziej swobodnie, niż w tej chwili. Ale na razie znajdowali się jeszcze na lądowisku, gdzie pełno było klonów, innych Jedi pewnie także, nie wspominając już o pracownikach. W dodatku zmierzali do Świątyni, gdzie także nie będą mogli liczyć na prywatność i swobodę. Cóż, Torn musiał cieszyć się z tego, co w tej chwili miał i wykorzystywać to do maksimum. W końcu mieli później iść na spacer.
- Nigdy nie niedoceniam przeciwnika, Ero. - odparł z niesłabnącym uśmiechem. - Miecz świetlny tylko pozornie daje ci przewagę. Jeden zły ruch i może znaleźć się w mojej dłoni. - jakby na potwierdzenie swoich słów, Zabrak sięgnąl Mocą do przedmiotu zwisającego z pasa młodej Jedi. Jej broń drgnęła poruszona Mocą. Nie było to jednak mocne szarpnięcie. Ot muśnięcie rękojeści.
- Moja mentorka dopilnowała, bym potrafił toczyć pojedynki z przeciwnikiem władającym mieczem, gdy sam go nie posiadam. To były... pamiętne treningi. -
Miecz u boku dziewczyny drgnął delikatnie. Muśnięcie Mocy przebudziło na chwilę zapisane w krysztale echo po czym stawiło opór. nie był on na tyle silny by powstrzymać Tamira przed zabraniem miecza i użyciem go przeciwko dziewczynie gdyby się uparł ale i tak umiałoby namącić.
- Nie tak łatwo zwrócić moja broń przeciwko mnie panie komandorze – uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Co prawda podczas treningów z Caprice kilka razy zdarzyło sie jej być powalonym za pomocą własnego miecza, jednak twi’lekanka sama przyznawała, że w jej rekach przedmiot wydawał się jakiś niezdarny, jakby bez serca. – Musisz mi kiedyś opowiedzieć o tych lekcjach.
Z głośnym buczeniem w oddali wylądował kolejny Venator dziewczyna odwróciła sie przypominając sobie o przerwanych poszukiwaniach.
- Powinnam przejść się i sprawdzić czy tam nie ma moich ludzi. – Każdy inny pewnie już by zrezygnował, ale nie Era D’an, nie wyobrażała sobie spokojnego odpoczynku w niewiedzy. Odwrót budził wiele jej wątpliwości, w głowie miała pytania na które nie umiała znaleźć odpowiedzi. – Wszystko zdawało się iść po naszej myśli. Co mogło sie tak nagle zmienić?
To było intrygujące doświadczenie. Miecz Ery był inny, niż miecze, które trzymał w dłoniach Tamir. Ten stawiał opór już przy próbie ruszenia go za pomocą Mocy. Fakt ten, naprawdę zainteresował Zabraka, który od razu odnotował, by porozmawiać o tym z dziewczyną, gdy tylko będą sami.
-[i] To już nie ma wielkiego znaczenia. Przynajmniej nie dla nas. Staraliśmy się jak mogliśmy, ale tak naprawdę losy tej kampanii były przypieczętowane, gdy tylko okazało się, że zwiad zawiódł.[/]i - Tamir także odwrócił wzrok ku Venatorowoi, który przed chwilą osiadł na płytach lądowiska. Wiatr poruszył jego szatami i zatańczył we włosach. Na powrót powaga wstąpiła na jego oblicze.
- Elom, to była dobra lekcja, z której musimy wyciągnąć wnioski. - Zabrak zobaczył przed oczami twarz Korela i mięsień na jego policzku drgnął. - Będę musiał porozmawiać z Yalare. Dać sobie mocny wycisk na treningu i zbudować nowy miecz. O ile na to ostatnie będę miał wystarczająco dużo czasu. - przeniósł spojrzenie na [b]Erę - Spacer po spotkaniu z Radą nadal aktualny? I gdzie się spotkamy? -
Dobry nastrój rozwodnił się, z drugiej jednak strony z kim mogła rozmawiać o takich rzeczach jak nie z Tamirem? W końcu przeszli przez to razem. I jakoś łatwiej było jej wyrzucić z siebie te słowa, unieść ich znaczenie gdy on był obok.
- W takim razie czy nasz los też jest już przesądzony? – spytała cicho. – Wiem, że Jedi może ponieść wiele porażek ale hańbę przynosi mu tylko przegrana z mrokiem w nim samym, ale... wolałabym nie przegrać swojego życia, jeszcze nie.
Odwróciła się do Zabracka przyglądając się mu z troską.
- Dręczy cie ten Korel, co? – Imię oprawcy wydobywało z Torna twardość która niepokoiła Erę
Korel. Nawet oddalony o pół Galaktyki, potrafił sprawiać Tamirowi ból. Ranić go i sprawiać, że Zabrakowi ciężko było myśleć o czymś innym. Hańbę przynosi mu tylko przegrana z mrokiem w nim samym... Te słowa niczym echo odbijały się i rozchodziły w głowie młodego Jedi. Nie mógł myśleć ciągle o swoim nemesis. Wiedział, że prędzej czy później jeszcze go spotka. To było pewne. Nie było jednak sensu w rozmyślaniu nad tym, w każdej wolnej chwili. Wystarczająco wiele czasu stracił na to, podczas powrotu na Coruscant. Kogoś innego pewnie próbowałby spławić, ale czuł, że z Erą może być szczery.
- Tak. - przyznał z westchnieniem. - Nie ważne, jak blisko jest, czy jak daleko, nie daje mi spokoju. A to spotkanie na Elom... ciężko będzie o nim zapomnieć. - na samą myśl o "przesłuchaniu" poprowadzonym przez Shistavanena, ciało Zabraka, mimo iż wyleczone, przypominało sobie o bólu, jakiego doznało z rąk Mrocznego Jedi.
- Tak... czasami ciężko jest pewne rzeczy puścić. – Myślała o koszmarach które wróciły pozbawiając ją tak potrzebnego odpoczynku. Przyglądała się uważnie twarzy mężczyzny. – A o Elom będzie bardzo trudno zapomnieć. Wywiozłam stamtąd wiele strachu... – i zdawało się, że nie tylko ona jedna. – ...ale strach to tylko sygnał nakazujący ostrożność, nie ma w nim nic złego... póki nie pozwalamy by nas zniewolił. Ale ta bitwa chyba jest dopiero przed nami, prawda?
Jej wzrok prześlizgiwał się po twarzy Tamira jakichkolwiek oznak tego, że rozumie. W strachu najgorsze było przeżywanie go w pojedynkę. Ale może tak nie musiało być. Może żadne z nich nie musiało sie mierzyć z tą wojną w pojedynkę? Nie odrywała wzroku do Zabraka, wiele by dała by móc go teraz wziąć za rękę.
- Masz rację, trzeba sie uczyć, przygotowywać, ale trzeba tez pozostać sobą, ochronić to co najważniejsze, swoje serce. - skrzywiła się. – Tyle teorii, żeby jeszcze praktyka była tak łatwa jak wypowiedzenie banalnej formułki.
Chciał, ale jakoś nie potrafił się uśmiechnąć. Dobry nastój chyba na jakiś czas nieodwracalnie uciekł. Został zbombardowany niczym Tamir i jego oddział na wzgórzu. I tak jak on, musiał się na jakiś czas wycofać.
- Nie mam zamiaru stać się niewolnikiem strachu. Nie boję się Korela. - a może tylko oszukiwał samego siebie? - Chcę poprostu sprawić, by inni nie musieli cierpieć z jego powodu. - westchnął kręcąc głową. - Znów to samo. Znowu robię z siebie zbawcę Galaktyki...-
- Każdy ma jakieś hobby... – zażartowała z uśmiechem na wpół wesołym na wpół krzywym. – ...jak to mawia Caprice „do tego nas w końcu tresowali przez całe życie”
Westchnęła i teraz ona postąpiła kilka kroków do przodu kładąc rękę na ramieniu Tamira.
- Kiedyś zdarzyło nam sie podróżować statkiem na którym wybuchła epidemia, paskudny wirus, więcej chorych niż sanitariat może udźwignąć. Była przez dwa dni na nogach biegając pomiędzy chorymi, wlewałam w nich tyle sił ile sie dało, oczyszczałam organizmy. Byłam tak pochłonięta tym by być wszędzie gdzie tylko ktoś mnie potrzebuje, że zapominałam o szczegółach, takich drobnych jak woda, sen czy posiłek. Caprice mnie w końcu złapała na jakimś korytarzu, kazała natychmiast wracać do kwatery zjeść coś i spać. Oczywiście protestowałam, tłumaczyłam, że chorzy mnie potrzebują, że muszę ich uratować. A ona na to pokręciła głową: „Teraz to ty dziecko musisz sobie pomóc. Won mi do łóżka ale to już”. Byłam na nią wściekła, ale miała rację. Byłam odwodniona, rozkojarzona i o krok od głupiego błędu który ktoś mógłby przypłacić życiem. A gdy odpoczęłam praca szła szybciej i sprawniej.
Przez chwilę milczała przypominając sobie tamto zdarzenie. Caprice pomimo kontrowersyjnego stylu bycia czasem miewała takie przebłyski.
- Na Elom stało się wiele trudnych rzeczy, jeśli rada da nam chwilę spokoju zamierzam wziąć z nich „mentalny prysznic”. Wszystkiego nie zmyje ale mi zawsze pomaga. Jak chcesz przyłącz się.
- Mentalny prysznic... Ładne określenie. - przyznał Zabrak. Odwrócił na chwilę wzrok, by spojrzeć na rękę Ery na swoim ramieniu. Nie wiedział dlaczego, ale spiął się trochę, gdy go dotknęła. Może to przez fakt tysięcy oczu, przemykających wokół? A może przez to, co Shivi mówił mu na Elom? Kolejny problem na jego głowie. Ale on jakoś nie widział tego, jako problemu. Â-
- Nie chcę zapomnieć tego, co wydarzyło się na Elom. Wręcz nie mogę tego zapomnieć. Najlepiej uczę się na swoich błędach. Prawdopodobnie jak każdy. - znów spojrzał w twarz młodej Jedi. - Elom pokazało mi, że brakuje mi doświadczenia i umiejętności, by być dobrym dowództwą. Nie łudzę się więc, że Rada przydzieli mi dowództwo nad kolejnym regimentem, czy batalionem. Nie wiem nawet, czy dostanę do dyspozycji mały oddział. - prychnął. - A jeszcze tak niedawno, planowałem by wziąć kogoś na swojego Padawana. Ale po Elom... Chyba nie odważę się wziąć pod swoje skrzydła młodej istoty. -
- No za Elom nikogo chyba mistrzowie nie pochwalą, każdy popełniał jakieś błędy. Poza tym nikt kto ma ruszyć na front nie powinien mieć padawana i tu nie chodzi o kwalifikacje. Nie możemy zapewnić bezpieczeństwa sobie, a co dopiero dziecku. – zabrała rękę czując jak mężczyzna spina się pod jej dotykiem. Zrobiła coś nie tak? Chciała mu tylko pomóc. „Teraz to ty dziecko musisz sobie pomóc” głos Mistrzyni był jak echo. Pozbądź się swoich koszmarów Ero zanim będziesz komuś radziła. Wiec co mogła zrobić? Chyba tylko przy nim być, jeśli tego chciał.
- Nikt nie mówi o zapominaniu, ale o puszczeniu. Czasami czepiamy się emocji zbyt mocno co zawęża nam perspektywę. Mentalny prysznic to adekwatna nazwa. Łagodzi emocje, pozwala spojrzeć na wiele spraw z dystansem. Strach traci na intensywności. Taka niestandardowa medytacja. Wszystkiego za nas nie rozwiąże, ale na pewno pomoże.
- Zazwyczaj sprawę doskonale rozwiązywał intensywny trening. - powiedział z zamyśleniem.
Sam nie wiedział, co się z nim dzieje. Cieszył się, że Era jest blisko. Że nareszcie może z nią porozmawiać twarzą w twarz, dotknąć i poczuć jej zapach. Ale czuł się też, jakby na siłę szukał wymówek, by nie skorzystać z propozycji mentalnego prysznica. Zastanawiał się tylko, co na niego tak wpłynęło? Rozmowa z Shivim, czy chęć stoczenia pojedynku z Korelem? I te słowa Ery o strachu. Przecież się nie bał.
- Może podczas spaceru się uspokoję, a moje myśli powędrują gdzieś indziej. - powiedział przywołując na twarz delikatny uśmiech
Miał rację, dość spędzenia na jakiś czas.
- Tylko znajdę swój regiment. Niech nas rada już zmiesza z guanem hawkbatów i jeśli nie będą mieli dla nas żadnych radosnych atrakcji jestem cała twoja. – stwierdziła z uśmiechem. – Spotkajmy sie pod teatrem w CoCo Town, potem wybierzemy się do jakiejś spokojnej knajpy.
Lepiej było żeby nie wychodzili ze świątyni razem.
Po słowach Ery powinien uśmiechnąć się szeroko. Jeszcze jakiś czas temu na pewno by to zrobił. Ale w tej chwili jedyne na co było go stać, to nieznaczne uniesienie kącika ust ku górze. Zdecydowanie musiał się jakoś odprężyć przed wyjściem, bo inaczej będzie dzisiaj z niego naprawdę kiepskie towarzystwo. Już lepszym byłaby banda Tuskenów. Przy nich przynajmniej można by się rozerwać.
- Knajpa nie będzie długo spokojna, kiedy zobaczą mnie w szatach Jedi. Sama stwierdziłaś, że reakcje na nas w takich miejscach są dość... ożywione. -
Cofnęła się o krok oglądając uważnie strój Tamira. w CoCo Town raczej burda im nie groziła, ale strój Jedi przyciągał uwagę. A tego nie chcieli.
- Jak to mawia Caprice: „Takie duże chłopaki a nikt ich nie uczy że sie z domu w szlafroku nie wychodzi” – westchnęła. – Ale jak pozbędziesz się „szlafroka” i tuniki... dokupić ci do tego jakąś normalna kurtkę i będzie wyglądać całkiem cywilnie. – stwierdziła.
- Rozumiem zatem, że Świątynię mam opuszczać w bardzo okrojonej wersji stroju? - zapytał dla pewności. CoCo Town to była spokojna dzielnica Coruscant, ale do tanich nie należała. Cena "normalnej kurtki", mogła zwalić z nóg lepiej niż najmocniejszy alkohol.
- I liczę na to, że znasz jakiś tańszy skle w CoCo Town. -
-[i] A co cię dzisiaj takie nudystyczne zapędy chwyciły? Już drugi raz słyszę o niepełnym stroju. [i]– spytała z minką trak niewinną że aż do niej niepodobną. – Możesz wciąż plecak i potem schować do niego niepotrzebne chwilowo części garderoby czyż nie?
- Nudystyczne zapędy? - zapytał unosząc brew. - Pozbycie się "szlafroka" to jeszcze nie jest pozbycie się całego stroju. Poza tym, to by było wygodniejsze rozwiązanie niż taszczenie tego później w plecaku. - stwierdził, szukając usprawiedliwienia. Musiał przyznać, że poczuł się dziwnie, słysząc takie oskarżenia.
Era pokręciła głową.
- Żartowałam wielkoludzie, wyluzuj trochę. Zrób jak ci wygodnie. Jak chcesz to nawet przyjdź w „szlafroku” rozrywka będzie gwarantowana. – mówiła wciąż żartobliwym tonem Â-ukrywając rodzący się głęboko niepokój. Coś było nie tak. Tylko co?
- Pomyślę nad tym. - przytaknął głową, jakby potwierdzając swoje słowa. Podniósł głowę, spoglądając nad głową Ery. Czuł się bardzo dziwnie. Nie potrafił się w tej chwili rozluźnić. Sam nie wiedział dlaczego, acz tłumaczył to obecnością zbyt wielu ludzi.
- Rozrywka raczej dla ciebie. Dziwię się, że jeszcze nie zrezygnowałaś z mojego towarzystwa. -
Coś się popsuło a dziewczyna mimo usilnych prób nie mgła dociec co. Korel? Czyżby ten problem aż tak głęboko dotykał Tamira. Póki co nie miała wielkiego pola manewru. Powie jej jeśli będzie chciał. Może tylko czekać, obserwować i wspierać.
- Już ci mówiłam, że mnie sie nie łatwo pozbyć, nie? – stwierdziła z upartym uśmiechem na ustach. Istotnie, nie była z tych co sie łatwo poddają.
- Całe szczęście - powiedział z lekkim uśmiechem. - Chociaż nie bardzo wiem, jak długo wytrzymasz towarzystwo kogoś, kto jest nudniejszy niż kupa złomu. Zwłaszcza dzisiaj. - znów trochę się rozluźnił. Z tymi zmianami nastroju czuł się, jak kobieta w ciąży. A przynajmniej słyszał, że tak mają.
- I to niby mój problem? Jak sie sam nie zmotywujesz do zabawy ja cie zmotywuje. – puściła oko do towarzysza. – I to dopiero będzie problem.
- Masz na myśli tą walkę z Wookiem? - zapytał - Ale później ty tłumaczysz, dlaczego wielkolud biega po CoCo Town, a Zabracki Jedi sprzedaje futro z Wookiego. -
No coś się ruszyło, Tamir zaczął odzyskiwać dobry humor. Jednak jakaś delikatna nutka niepokoju pozostała w sercu Ery. Coś było nie tak. Prędzej czy później to wróci. Musiała się wiec dowiedzieć co to, ale nie teraz.
- To może od razu zrobimy ci z tego futra kurtkę? Nie wiem na co będziesz w niej wyglądał ale nie na Jedi.
Obraz jaki podsunęła mu wyobraźnia podziałał bardzo skutecznie. Nikły dotąd uśmiech, poszerzył się. Twarz rozpromieniała. Najbardziej jednak zmieniły się oczy. Przygaszone odzyskały blask i znów skakały w nich iskierki życia.
- To zagwarantowałoby nam zlot paparazzi z połowy Galaktyki. Pewnie pomyliliby mnie z jakimś sławnym projektantem mody. - Torn westchnął, kierując wzrok na Świątynię. Nie chciał tego robić, ale musiał. Znów musiał rozstać się z Erą.
- Niech pani poszuka swoich ludzi, pani komandor. A ja idę dać wycisk kilku młodzikom i pokazać im, że nie trzeba dzierżyć miecza świetlnego, by kopać tyłki przeciwnikom. - puścił dziewczynie oczko. - Do zobaczenia. -
Chciał się pochylić, by pocałować ją w policzek, ale zatrzymał się. Właściwie nie zdążył się powstrzymać przed tym ruchem i zatrzymał się ułamek sekundy po tym, jak zaczął go wykonywać. Drgnął więc tylko lekko zakłopotany. Uśmiechnął się raz jeszcze do Ery i wymijając ją, musnął ręką jej dłoń. Na sekundę złapał jej palce, które z trudem wypuścił i ruszył w kierunku Świątyni. Pocieszał się tylko tym, że niedługo znowu się zobaczą, z dala od ciekawskich oczu. Kiedy atmosfera będzie mniej napięta.
Już miała na końcu języka jakiś cięty komentarz na temat paparazzi gdy twarz Zabraka znalazła sie tuż obok i wszystkie słowa wyparowały z głowy dziewczyny. Jak on to robił, że wystarczył taki drobny gest by całkowicie wyczyścić jej umysł z tymczasowych myśli.
Tak niewiele wystarczyło by wzdłuż kręgosłupa zatańczyły dreszcze zaś nozdrza wypełniły sie zapachem Tamira. sam gest zaskoczył ją nie mniej niż to, że chwile potem mężczyzna wycofał się.
- Do zobaczenia – tylko tyle zdołała wykrztusić gdy jej palce prześlizgiwały się przez dłoń. Od chwili gdy go zobaczyła nie miała chyba jeszcze aż tak potężnej ochoty by go objąć.
Przez chwile patrzyła znikającą sylwetką Zabraka po czym uważnie rozejrzała się po lądowisku. Sama sytuacja wyglądała trochę jakby jej szeptał na ucho, teoretycznie nie dość by napytać im problemów. Mimo to wydawał się jej zbyt ryzykowny.
Musimy popracować nad powściągliwością. Pomyślała obracając sie i ruszając w poszukiwaniu swojego regimentu.
 
Gekido jest offline  
Stary 29-08-2010, 17:46   #123
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Spóźniła się.

Pamiętała, że pędziła ścigaczem, starając się wyciskać z niego jak największą prędkość, a przy tym nie rozbić się nigdzie po drodze, bo to byłoby dość niemile w jej mniemaniu widziane. Czy to może była tylko ona, czy może rzeczywiście świat robił jej na złość i zwolnił specjalnie swe obroty, gdyż miała wrażenie, że zbyt wolno się porusza. Nie byłoby dla niej żadnych zdziwieniem, gdyby się okazało, że znowu los płata swoje figle i ciągle jaka jego łapa trzyma ścigacz, starając się pociągnąć go do tyłu, tym samym stawiając ją na przegranej pozycji w walce z czasem.

Pamiętała, że jak w końcu dotarła w odpowiednie miejsce, to prawie od razu po wyłączeniu silników wyskoczyła z maszyny, która gdyby była żywym stworzeniem, to dyszałaby ciężko i parskała śliną ze zmęczenia. Brak jakiegokolwiek gwaru, który przecież zawsze, mimo wszystko towarzyszył większym zbiegowiskom istot ludzkich, powinien być dla niej wystarczającą wskazówką tego, że nie zdążyła i już było po wszystkim. Ale ona tylko biegła, tym razem swe ciało poddając wysiłkowi, a w uszach zaś głuche dzwonienie słyszała.

Pamiętała, że stała dokładnie tam, gdzie tak niedawno - według informacji jej przekazanych przez jednego z pracowników portu - zebrane były wojska wysyłane na Rodię. Jednak było już przytłaczająco pusto, kiedy Shalulira przybyła i tylko pozostało niejakie wspomnienie niedawnego tłoku, echo emocji towarzyszących wyprawie. Chwila zaledwie, moment może.. ile się spóźniła? Świat dla niej ostatnimi czasy rządził się ironią, więc i ona pewnie tutaj maczała swe palce, kilkoma minutami tylko oddzielając początek tej misji od przybycia młodej Jedi na miejsce. Ktoś na górze musiał mieć całkiem niezły ubaw z sytuacji w której się znalazła, chociaż jej samej nie było do śmiechu. Będąc jedyną bohaterką tego dramatu, wyobrażała sobie całą armię, te wszystkie postacie, jakby sama w ich gronie była.. bo przecież tak być powinno, ale z jakiegoś powodu nie było. Pośród tego wszystkiego przebijały się też i jej własne odczucia, a konkretnie to przemożna chęć wypełnienia hangaru krzykiem ostrym w swym brzmieniu. Ale nie mogła, nie potrafiła i nie była w stanie, ta umiejętność odeszła od niej w trakcie wielu lat treningów mając na celu nauczenia jej zachowywania spokoju. Nawet w takiej sytuacji.

Gdy już mogła zacząć komu przywodzić na myśl nieruchomy posąg zostawiony i zapomniany w porcie, Lira w tył zwrot wykonała i odeszła ku ścigaczowi gdyż niczego więcej tutaj dla niej nie było. Jedynym odgłosem, który wtórował temu jej marszowi, był stukot butów o podłoże, co jeszcze bardziej potęgowało poczucie pustki.
Wcześniejsze wylądowanie pośród wiecznie gotowych do odlotu statków o przeróżnych rozmiarach, było wyjątkowo dobrym pomysłem, bo i teraz te blaszane bestie z łatwością ją ukrywały i odciągały od niej niechcianą uwagę.
Oparła dłonie o machinę i pochyliła głowę w taki sposób, że zaraz czarne pasma włosów zawisły po bokach jej twarzy tworząc kurtyny ukrywające ją przed resztą świata, a ją samą pogrążając w myślach. A jeśli to ją będzie oskarżał o to wszystko? Jeśli go złapią, albo od razu zabiją, to przecież ona będzie musiała żyć dalej ze świadomością tego, że niczego nie zrobiła. Czy to naprawdę miało być to lepsze wyjście, czy Rada będzie zadowolona ze swej decyzji gdy zobaczą, jak ona się miota pod wpływem takiej skazy? Była emocjonalnie rozbita, jakby sam chaos przyjął postać kobiety, aczkolwiek nie miał w zamiarze zniszczenia otoczenia, ale tylko tego śmiertelnego ciała i duszy. Zapewne ku swej własnej radości i przyjemności.

Jak to się mogło stać? Kiedy wpadła w ten wir szaleństwa pełen serii jej własnych pomyłek, z którego nie potrafiła teraz dostrzec drogi ucieczki?
Zacisnęła dłoń w pięść, a następnie wyrżnęła nią w mocny bok ścigacza którym tutaj się dostała. Coś takiego wywołałoby pełne oburzenia głosy pilotów i spojrzenia w jej stronę, jakby jakiej przerażającej zbrodni się dopuściła na tej maszynie, jednak w pobliżu nikogo nie było. Zadbała o to, aby nikt jej nie widział w takim stanie, więc i na syknięcie przez zaciśnięte zęby sobie też pozwoliła.

Pomiędzy pytaniami mogącymi już zawsze pozostać bez odpowiedzi, wśród zamętu jej myśli i rozwrzeszczanych wspomnień, pośród burzy emocji nienazwanych, tam właśnie głęboko iskierka pojedyncza błysnęła.
Maleńki zwiastun nadziei, dzięki któremu Lira znowu wyprostowała się dumnie. Gotowa była na powrót do Świątyni, aby spróbować iskierkę przerodzić w płomień. Bo przecież to właśnie upór był jedną z jej głównych cech charakteru.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 30-08-2010, 13:22   #124
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Tajemnica się wyjaśniła, zostali ewakuowani z planety. Mimo ran, mimo narastającego bólu młody rycerz wpatrywał się w powierzchnię, do momentu, w którym lądownik został uszczelniony, aby mógł wlecieć w atmosferę. Jedi nie odzywał się ani słowem. W tym momencie miał wiele rzeczy do przemyślenia. To co wydarzyło się kiedy byli uwięzieni przez separatystów. To co wydarzyło się wcześniej, wszystko to dawało sporo rzeczy do przemyśleń. Leżąc na plecach z goryczą zdał sobie sprawę, że będzie miał dużo czasu, aby takich dokonać.

Gdy tylko znaleźli się na okręcie został przeniesiony do ambulatorium, gdzie bez słowa wpakowali go do bacty. Widać był jednym z pacjentów pierwszej potrzeby. Może było to spowodowane jego stanem? Może było to powodowane jego statusem. W każdym razie zamknięcie w płynie, było dla niego zbawienne. Środki uspokajające, które były w takich przypadkach stosowane sprawiły, że zapadł w słodki sen.

Dla niego nie minęło wiele czasu, ale wyciągnęli go. Większość ran była zaleczona, potrzebował jednak odpoczynku. Z tego powodu przypisali go do szpitalnego łóżka. Jednak lekarz szybko stwierdził, że jeszcze przed doleceniem na Courscant znajdzie się na własnych nogach. Codd uśmiechnął się tylko szeroko. Potem zamknął oczy, nie chciał spać. Próbował medytować, w pozycji leżącej, nie było to wygodne, ale możliwe. Otworzył się na moc, pozwolił, żeby przez niego przebiegała.

I chyba dopiero teraz, pierwszy raz w życiu zdał sobie sprawę ile ciemności znajduje się w galaktyce. Ile zła i zniszczenia, które ją napędzają. Można było ją wyczuć, mroczną, próbującą dotknąć wszystkiego? Kim byli Jedi? Wtedy gdy pole siłowe blokowało ich moc mogli poznać odpowiedź na to pytanie. Pozbaw Jedi mocy, a jest słabszy niż każdy człowiek. Polegali na niej całkowicie, odcięcie od niej było najstraszniejszą karą. Więc kim mogliby być? Wypowiedź wydawała się jasna. Jedi musieli być światłem niesionym w najciemniejsze miejsca galaktyki. Zakon i jego ideały powinny być niesione w najciemniejsze miejsca, aby je rozświetlić. Zakon po części o tym zapomniał. Wiele lat znajdowali się na Courscant. Zamknięci. Ich wyprawy nie były tak częste jak powinni. A zło w galaktyce kwitło. I teraz groziło całkowitym połknięciem światła.

Młody Codd przez chwilę zastanawiał się, czy wtedy nie zbliżył się trochę do ciemności? Po chwili jednak porzucił te rozważania. Jednym z najgorszych grzechów jaki mogli popełnić Jedi. A jednak nikt się nie odzywał. Trzeba było spróbować zrobić cokolwiek ... wszystko co możliwe, aby uchronić słabych przed złem. Nawet poświęcić siebie ... wiedział, że do końca swojego życia, będzie przypominał sobie egzekucję, której był świadkiem. Zimną i brutalną. Jednocześnie takie przeżycie było mu potrzebne .... wiedział do jakiego zła jest zdolny człowiek. Jakie zło drzemie w każdym i podjął decyzję, że należy z nim walczyć ... wszędzie ... nie dopuścić do upadku i powstrzymać Sithów i Dark Jedi .... w tym momencie, to był priorytet, aby oczyścić zło w galaktyce.

Gdy zdał sobie z tego sprawę, reszta podróży minęła mu szybciej. Spokojniej, wiedział że ma teraz ważny cel. Wiedział, że trzeba było walczyć do końca. Gdy wstał ze szpitalnego łóżka, od razu wznowił swój trening. Teraz znów wydawał się sobą. Każdy może różnie walczyć ze złem, ale nie mógł zamknąć się w sobie. Jego prześladowcy mogli skrzywdzić jego ciało, nie mogli dostać się do jego umysłu. Biegał przez okręt ... podciągał się. Wiedział, że tak naprawdę w tak krótkim czasie, nie zdołałby wypaść z formy, musiał być jednak silniejszy, jeżeli chciał stanąć naprzeciwko całego tego zła.

A gdy ktoś go pytał, to żartował. Nadal wydawał się taki niepoważny ... cóż, nie mógł się tym przecież cały czas zamartwiać, bo wtedy by utonął w żalu i ciemności? O nie istniały nadal jasne miejsca, a nawet jeden uśmiech, mógł choć trochę pomóc w galaktyce. Wpatrywali się w niego z zainteresowaniem gdy ćwiczył walkę mieczem świetlnym w hangarze. Kolejne katy, kolejne uderzenia. Jeden, dwóch ... czy trzech niewidzialnych przeciwników. Pomarańczowe ostrze wirowało w pomieszczeniu.

Gdy na pokładzie zapadała noc, schodził czasami do pustej sali ćwiczeń i tylko w świetle ćwiczebnego miecza ćwiczył szermierkę. Walczył również wręcz, znał się na sztukach walki, ale odkrył, że komandosi byli w tym względzie wymagającymi przeciwnikami, zwłaszcza jak nie używał mocy ... a była to kolejna rzecz ... jaką musiał ćwiczyć.

Gdy odpoczywał zamykał oczy i otwierał się na moc ... całkowicie ... wyczuwał wirujące wokół życie, wyczuwał każdego obecnego na okręcie komandosa ... ćwiczył, gdyż musiał się przygotować do kolejnego spotkania ... nie czuł wściekłości wobec swoich przeciwników ... to prowadziło na ciemną stronę mocy. Nawet im współczuł ... zatracili się ... co nie zmieniało faktu, że musiał ich pokonać.

W końcu nadszedł koniec podróży ... 5 dni ... 5 długich dni ... Jedi w mundurze CorSecu, bez żadnych dystynkcji wszedł na mostek okrętu. Wiszący u jego boku miecz świetlny zwracał uwagę wszystkich obecnych. Nawet dowódca okrętu ... ludzka kobieta, około 30 lat ... pewnie powołana, z armii którejś planety ... lub mająca jakieś inne doświadczenie, odwróciła się w jego stronę. Bez słowa stanął tak aby obserwować całą procedurę lądowania ... cokolwiek czeka go tam na dole ... zdarzy się niedługo ... cokolwiek by to nie było, zamierzał jak najszybciej wyruszyć z kolejną misją. Będzie na to naciskał. "Jeżeli spadło się z konia, należy ponownie na niego wskoczyć" uśmiechnął się szeroko do tej myśli ... Nigdy się nie poddać, zawsze walczyć, a będzie się zwycięzcą ... w ten sposób ciemność nie mogła go dosięgnąć ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 30-08-2010, 14:30   #125
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Era & Jared & Kastar & Tamir

Młodzi Jedi, z większą bądź mniejszą ulgą, uniknęli składania raportu przed Radą. Okazało się, że jedynie T'ra Saa, Rahm Kota i Glaive, jako najwyżsi dowódcy podczas całej operacji na Elomie, musieli odpowiadać przed mistrzami. W trakcie, gdy to czynili, pozostali rycerze, którzy również wzięli udział w walkach, czekali przed wejściem do pokoju Rady. Kazano im przyjść w razie, gdyby któregoś z nich chciano spytać o jakiś szczegół, ale nic takiego nie nastąpiło. Po blisko pół godzinie "przesłuchiwana" trójka wyszła i oznajmiła, że to wszystko czego od nich oczekiwano.

Tamir dopiero chwilę wcześniej dowiedział się, że nie tylko on zasmakował pięści Korela. Czterech jego braci również wpadło w pułapkę, a jednym z nich był mistrz Kota. Prawdopodobnie wystarczyło, że on opowiedział o swoich doświadczeniach i wzywanie Zabraka stało się zbędne. Wcześniej Torn chciał zawiadomić swoją mistrzynię o spotkaniu z Shistavanenem, ale nie było jej w tym czasie na Coruscant, a skomunikowanie się z nią przez holonet, również okazało się niemożliwe. Tak to już bywa na wojnie.

Kastar i Jared w międzyczasie powoli dochodzili do siebie. Pięć dni, pełnych kuracji w zbiornikach z Bactą czyniło cuda. Czuli się już znakomicie i jedynie pozostałe siniaki mówiły o tym jak do niedawna jeszcze wyglądali.

W międzyczasie odnalazł się Duck, co niezmiernie ucieszyło Erę. Powiadomił panią komandor o poważnych stratach we wszystkich kompaniach, ale jednocześnie oznajmił, że Helio ocalił trzecią i czwartą. Zdołali dotrzeć do punktu ewakuacyjnego i opuścili planetę. Niestety sam kapitan został poważnie ranny i w tej chwili przebywa w szpitalu w śpiączce. Odnalazł się również Frost i jego ludzie, co z kolei było dobrą wiadomością dla Tamira, który dowiedział się o planowanym odbudowaniu 30 Regimentu.


Wszyscy

Klęska XXX Korpusu na Elom miała ogromne znaczenie dla ofensywy Armii Systemowej Kappa, która walczyła na Korriban. Spowodowało to odcięcie jej szlaków zaopatrzeniowych, a co więcej, pozostawienie na jej tyłach silnego garnizonu nieprzyjaciela. Kit Fisto, dowodzący armią, nie mógł pozwolić sobie na takie ryzyko. Gdy na Elomie zapadła decyzja o ewakuacji, on rozkazał swoim jednostkom to samo, chociaż planeta była w dużej części w rękach Republiki. Klony wycofały się na statki, a flota ruszyła w stronę Coruscant. Ogromna ofensywa zakończyła się klęską.

Sam XXX Korpus miał pozostać w stolicy Republiki przez najbliższy miesiąc, by uzupełnić stan liczbowy. Jedi, którzy dołączyli do niego, na czas bitwy o Elom, czyli K'Kruhk, Dass Jennir, Jafer Torles i Empatojayos Brand, opuścili go i powrócili do swoich starych jednostek. Na własną prośbę z korpusu wystąpił również Rahm Kota. Zastępca mistrzyni Saa nie mógł zdobyć zaufania do żołnierzy klonów i postanowił stworzyć własne wojsko ze zwyczajnych ludzi. Zabrał się do tej pracy energicznie, ale nie mógł jednocześnie pełnić dotychczasowej funkcji. W zamian do jednostki zostali dokooptowani młodzi rycerze Shalulira Qua'ire oraz Nejl Ricon. Nowym zastępcą głównodowodzącej został mianowany Voolvif Monn.

* * * * *

Tymczasem wojna szła swoim tempem. Pierwszy miesiąc walk to przede wszystkim rozpaczliwa próba Republiki powstrzymania wielu ataków Separatystów i ustabilizowania frontu. Armie droidów zajęły między innymi Rhen Var, Ossus, Eredenn, Bespin oraz Excargę. Jednocześnie zostały powstrzymane na Tatooine, Sarapin i Alaris Prime, księżycu Kashyyyk. Po jakimś czasie odzyskano również Rhen Var.

W Zakonie wszyscy mówili o odważnej próbie dwójki mistrzów, Sory Bulqa i Tholme'a, uprowadzenia hrabiego Dooku. Misja zakończyła się całkowitą klęską i tylko cudem obaj Jedi ocaleli. W międzyczasie uczennica samego Dooku, Sev'rance Tann, wykradła z laboratorium Republiki potężną broń zwaną Decimatorem i przy jego pomocy poprowadziła zwycięską kampanię przeciwko kilku układom. Wówczas Rada Jedi zleciła byłemu uczniowi Mace'a Windu, Echuu Shen-Jonowi misję odzyskania bądź zniszczenia urządzenia. Rozpoczęła się długa kampania nazwana w przyszłości Polowaniem na Decimator.

Po raz pierwszy na front wyruszył mistrz Yoda, który na Mirgoshir rozgromił siły Konfederacji. Na Sivvi po raz pierwszy w historii zakonu, w bitwie głównodowodzącym został padawan. Wojska dowodzone przez Anakina Skywalkera zniszczyły niemal całą armię złożoną z droidów. W kolejnych tygodniach Republika odniosła jeszcze zwycięstwo na Thule, oraz odparła kontrofensywę Konfederacji na Mirgoshir. Największy sukces osiągnął jednak wywiad, zorganizowany naprędce przez mistrza Tholme'a. Jeden z jego agentów zdobył informacje o nowym, dopiero planowanym, uderzeniu. Wojska CIS mają zamiar zaatakować Kamino...

* * * * *

XXX Korpus po dwóch tygodniach odzyskał pełną liczebność. Niemal od razu został wysłany do Armii Systemowej Kappa, która w międzyczasie toczyła walki na Iktoch. Niedługi czas potem siły Konfederacji zostały wyparte z planety, a dwa dni później szóstka młodych Jedi, wraz z mistrzami Monnem i Kossex, otrzymała rozkaz udania się na Kamino. Na miejscu dowiedzieli się, że wezmą udział w walnej bitwie, która niedługo miała się rozpocząć.

Wielu rycerzy przyleciało na planetę, na której budowano armię klonów. Tsui Choi, Aayla Secura, Obi-Wan Kenobi, Shaak Ti, Ijan Bath, Yi-Zan Terran, i inni. Wszyscy zebrali się w okrągłej sali, by przedyskutować plany nadchodzącego starcia. Dowodzić miał Obi-Wan, który wszystkim obecnym Jedi, premierowi Kamino Lamie Su, oraz hologramom mistrza Oppo Rancisisa i Quinlana Vosa zaczął objaśniać szczegóły:

- Jak wiecie, zostałem poproszony o dowodzenie tą misją dzięki moim dobrym stosunkom z Kaminoanami. Dzięki informacjom dostarczonym nam przez Quinlana Vosa i Aaylę Securę, po raz pierwszy od bitwy na Geonosis, wiemy dokładnie gdzie Separatyści zamierzają uderzyć. Na Kamino wciąż znajduje się milion, albo nawet więcej, klonów na różnych etapach rozwoju. Udany atak Konfederacji może być potężnym ciosem dla całej Republiki. Mistrz Rancisis opracował strategię, która pozwoli zadać cios im. Mistrzu...

- Koniecznym jest by Konfederacja przypuściła atak z pełną siłą zanim zorientuje się, że Republika dysponuje poważnymi siłami obronnymi – Oppo Rancisis zaczął tłumaczyć swój plan. - Dlatego znaczna część naszej floty znajduje się w odległości jednego hiperprzestrzennego skoku, oczekując na nasz sygnał.

- Nasze pole siłowe będzie nas chronić przed ostrzałem, ale nie powstrzyma lądujących sił – wtrącił Lama Su – a większość obecnych tu klonów nie jest gotowych do bitwy.

- Jeżeli Separatyści wyczują pułapkę po prostu się wycofają, a następnym razem nie zostaniemy ostrzeżeni – zauważył słusznie Vos.

- Siły Konfederacji będą się spodziewać jakiegoś oporu ze względu na strategiczne znaczenie Kamino. Dlatego właśnie sprowadziliśmy was tu, z dala od waszych jednostek – Kenobi zwrócił się do zebranych Jedi. - Sienar wciąż buduje myśliwce dla klonów, ale nie są one jeszcze w pełni gotowe dlatego Republika musi polegać na nas i naszych myśliwcach. Zmierzymy się z siłami wroga, zestrzelimy tyle wrogich statków ile się da i powstrzymamy wojska inwazyjne wystarczająco długo by reszta naszych sił mogła przybyć. Mistrz Tsui Choi i Aayla poprowadzą grupę, która przechwyci wrogie myśliwce. Ja będę dowodził drugą grupą, która zajmie się obroną zabudowań. Ostatnia grupa zostanie na planecie by odpowiadać za obronę naziemną. Jakieś pytania? Nie? Więc to już wszystko – po odprawie wszyscy się rozeszli, by przygotować się do nadciągającej walki.

Kilka minut później zawyły syreny alarmowe. Znaczna część rycerzy ruszyła na lądowisko, w stronę myśliwców. Pozostali rozbiegali się na swoje stanowiska, gdzie mieli dowodzić małymi grupkami piechurów. Rozpoczynała się bitwa o Kamino.


Tamir & Jared & Kastar

- Zgłaszać gotowość bojową – Jedi usłyszeli rozkaz. Zaraz potem piloci zaczęli po kolei się meldować. „Kenobi gotów. Choi gotów. Kossex gotowa. Bath gotów.

- Codd gotowy i zniecierpliwiony – wypalił Jared, zwyczajnym dla siebie tonem. Kolejni piloci zgłaszali się. Skywalker, Induro, Torn i inni. Wszyscy skierowali się ku burzliwym chmurom, przysłaniającym niebo. Pioruny biły z prawej i lewej strony, ale dzielni obrońcy Republiki nie zważali na to. Wciąż pewnie parli do przodu. Jedna z błyskawic na moment oślepiła Tamira, ale po kilku chwilach znów wszystko widział. Wówczas to spomiędzy chmur wyłoniła się zgraja Vulture'ów a za nią transporter C-9979. Niedługo potem zaczęły pojawiać się kolejne. Wtedy Obi-Wan Kenobi wydał rozkaz:

- Szwadron czerwony. Atakujcie tylko myśliwce. Transprtowce zostawcie nam.

- Zrozumiałam, niebieski liderze. Rozpoczynam atak – odparła Aayla Secura. Jedi ruszyli do ataku. Po chwili można było usłyszeć komunikat mistrzyni Kossex „Skywalker, masz myśliwiec na ogonie. Zaraz się nim zajmę”. „Droga wolna” odparł padawan, a chwilę potem jeden z Sępów przestał istnieć. „Zbliża się szwadron droidów” ostrzegała Secura. I właśnie wtedy błysnęło światło za plecami Codda i Torna, lecących razem w szyku. „Straciliśmy Kossex” brzmiał meldunek.

Bitwa przybierała na sile. Coraz więcej droidów przedzierało się przez burzliwe chmury. Niebieski szwadron ledwie się wyrabiał ze strącaniem transporterów. Wówczas jeden z nich przedarł się przez obronę i ruszył w kierunku platform. „Tu niebieski lider. Ruszam za uciekającym transporterem.” Nieco później Kenobi odezwał się znowu „Oberwałem. Straciłem kontrolę. Anakinie zostań na swojej pozycji. Użyję Mocy by łagodnie wylądować.” To była jego ostatnia wiadomość. Skywalker wbrew rozkazom ruszył na pomoc swojemu mistrzowi i po chwili również z nim stracono łączność. A walka trwała nadal.

Czerwony szwandron, w którego skład wchodzili Tamir i Jared rozbijał kolejne fale wrogich myśliwców, podczas gdy niebieski wraz z Kastarem niszczył, w miarę możliwości, transportery. Walka była ciężka i Jedi doskonale zdawali sobie sprawę, że jej nie wygrają. Mogli mieć tylko nadzieję, że dożyją chwili, gdy mistrz Rancisis przybędzie im z pomocą.


Era & Shalulira & Nejl

Platforma B-24 broniona była przez 30 klonów i trójkę Jedi. Era, Lira i Nejl w napięciu oczekiwali na pierwsze oddziały droidów, które dotkną gruntu, jakim w tym przypadku była powierzchnia platformy. Początkowo mogli tylko przyglądać się błyskom na niebie i rozróżniać te spomiędzy błyskawic, które zwiastowały trwającą w przestworzach walkę. Burza słabła i ślady starcia myśliwców były coraz bardziej wyraźne. Wówczas dojrzeli ogromny, czteroskrzydłowy C-9979, wyraźnie zbliżający się do ich pozycji. Któraś z dziewczyn krzyknęła do żołnierzy, by mieli się na baczności. Działko przeciwlotnicze już miało rozpoczynać ostrzał, gdy nagle z ogromnego transportowca buchnął ogień i ten zwalił się do wody. Zza niego, z ogromną prędkością wyłonił się myśliwiec Jedi, który przemknął nad miastem, po czym zawrócił i skierował się w stronę trwającej bitwy.

Dopiero po kilkunastu, może kilkudziesięciu minutach pojawił się kolejny transporter. Temu już nikt nie zagroził i stało się jasne, że za chwilę wyląduje. I to na B-24! Młodzi Jedi jeszcze raz przygotowali swoich podwładnych do walki i czekali. Odezwało się działko, ale niewiele mogło zdziałać. C-9979 posiadał naprawdę potężne pole siłowe. Pociski z działka mogły zagrozić myśliwcom, bądź mniejszym jednostkom transportowym, ale nie tak potężnej konstrukcji. Wkrótce statek wroga spokojnie wylądował. Otworzyły się olbrzymie wrota, a z wnętrza wyskoczyły dziesiątki droidów strzelając praktycznie na ślepo.
 
Col Frost jest offline  
Stary 30-08-2010, 17:05   #126
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Rycerz odwrócił wzrok od kryształu, w stronę drzwi, w tej chwili, gdy poczuł zbliżającego się gościa.

-Wyruszyli – głos kobiecy na moment wypełnił pomieszczenie, gdy Lira bez pardonu, ale ze szmerem rozsuwanych drzwi, wkroczyła do kwatery swego niedawnego towarzysza. Wprawdzie w tym jednym słowie nie dało się usłyszeć jakichś bardziej wyrazistych emocji, jednak wystarczyło jedno spojrzenie na jej twarz bladą, aby dostrzec smutek przebijający się przez maskę spokoju i opanowania.




Nejl nie spodziewał się jej wizyty, nawet jeśli jej celem była ta krótka informacja. Ale to nawet dodało mu otuchy. Kiwnął głową odkładając nowy nabytek na stół.
-Musieli. Nie mogli czekać jeśli mają pomóc Rodii- odrzekł spokojnie rycerz całkowicie odwracając się w stronę gościa. - Usiądź proszę- dodał wskazując jeden z foteli medytacyjnych, które znajdywały się w niemal każdej celi.
Obróciła głowę w stronę wskazanego mebla i chwil kilka tak trwała w zamyśleniu. Nie tyle zastanawiała się nad propozycją mężczyzny, co po prostu miała wrażenie, że wszystko do niej dociera w wyjątkowo wolny sposób. W końcu jednak mrugnięcie szybsze powiek zawiadomiło otoczenie o tym, że kobieta upewniła się co do słów, które usłyszała i skierowała swe kroki w odpowiednim kierunki. Opadła wdzięcznie na mebel, powoli, delikatnie, jakby jej ciało mogło się załamać przy choćby trochę gwałtowniejszym ruchu. Ręką sięgnęła do tyłu i warkocz swój przez ramię przełożyła, aby końcówką jego móc się bawić pomiędzy palcami długimi.
-Tak, prawda. My swoje zrobiliśmy, teraz ich kolej. Senator otrzyma swoje wyzwolenie, Mroczny straci swą władzę, Rodia zostanie uratowana.. nic tam jednak po nas, misję naszą skończyliśmy – powiedziała głosem aksamitnym, chociaż mającym w sobie pewną sugestię łatwego załamania i braku jakiego większego przekonania co do sprawach o których mówiła. Te jednak zaraz zeszły na drugi plan, a młoda Jedi odchyliła głowę i zapatrzyła się gdzieś w przestrzeń, ale w taki sposób jakby nie patrzyła na nic konkretnego, tylko oczami duszy przeszukiwała swe myśli chaotyczne -Jeśli jednak to nam się udało, skoro coś dobrze zrobiliśmy, to dlaczego tylko pustkę w sobie czuję? Komu co na przekór zrobiłam, aby teraz miało to się na mnie odbijać?
Ricon oparł się o stół pozostawiając na chwilę pytanie bez odpowiedzi. Zrozumieć cierpienie... Czy było to w ogóle możliwe? Czy dało się znaleźć w tym sens?
-Chyba niestety to uczucie jest normalne, gdy traci się kogoś bliskiego. Mogę sobie tylko wyobrazić jak silniejsze ono jest gdy traci się go drugi raz...- zamilkł na chwilę spuszczając wzrok- Dwa lata temu na moich oczach zginęła moja przyjaciółka. Kilka metrów ode mnie, jeden strzał na który nie zdążyłem zareagować, nie zdążyłem jej pomóc... - znów Nejl przerwał, jakby nie wiedząc co dalej mówić. Po chwili jednak podjął- Do dziś coś ciągłe pozostaje z tej pustki i nie wiem czy kiedykolwiek zniknie ona całkowicie.

-Znasz zatem uczucie utraty bliskiej osoby, jak i ja znam, bo już nikogo innego nie mogę nazwać tutaj kimś najcenniejszym dla mnie. A niewiedza? Też nie jest Ci obca? I to taka niewiedza, która siedzi głęboko w człowieku, drażni go, a ten nie może na nią nic poradzić, gdyż wszyscy są przeciwko niemu?
–pytania te cisnęły się na jej usta, a każde po wydobyciu się spomiędzy nich, zawisało ciężko w powietrzu. Nie czekała, aż padną odpowiedzi, może w ogóle nie oczekiwała ich słyszeć, bo i zaraz dalej podjęła swą wypowiedź -Ennrian zginie na Rodii, ja pozostanę bez odpowiedzi, bo Zakon nie będzie w stanie mi ich udzielić. Czyżbym naprawdę o zbyt wiele prosiła, tak bardzo na złość zrobiła Radzie, że teraz będę musiała żyć z tak głęboką skazą niewiedzy? Zamiast pozwolić mi na ukojenie mych myśli, skazali mnie na taki ból i słabość.. – nawet jeśli coś więcej chciała dodać, to w tym miejscu po prostu urwała, jakby emocje w niej się burzące nie pozwoliły kobiecie na wydanie z siebie kolejnych słów. Zdawała się być ogólnie przytłoczona wszystkim, czemu jeszcze dodatkowo wyrazu dodało opuszczenie głowy i przesłonięcie po bokach twarzy Liry przez czarne pasma włosów. Swoistym wykończeniem tego widoku byłaby jaka chmura burzowa, która powinna się unosić ponad postacią młodej Jedi, ale tego akurat brakło.
Nejl wpatrywał się uważnie w Lirę rozważając te słowa. Mógł teraz puścić jakąś gadkę o cnotach jedi, o braku przywiązania do osób, ale był za stary by je przyjąć bez wahania i zbyt młody by brzmiały w jego ustach poważnie. Zresztą czy sam w nie wierzył. Czy Rada podjęła słuszną decyzję? Rycerz chciał wierzyć, że tak, ale jak w oczach Liry mogła być dobra?
- Nie wiem... - odrzekł w końcu cicho spuszczając głowę , po dobrych kilkunastu sekundach milczenia - Ale nawet gdybyś znów tam poleciała, czy na pewno znalazłabyś odpowiedzi? Czy tylko więcej bólu związanego z tym co się stało z twoim byłym mistrzem?
-Jak mogę coś o tym powiedzieć, skoro ciągle pozostaję w Świątyni, zamknięta niby zwierzę w klatce? Wobec tej niewiedzy jestem bezbronna, pustki tej nic nie wypełni. Mieszać się tylko będzie z irytacją skierowaną ku tym, którzy mnie tutaj trzymają. Wiadomy ból zaś można uciszyć, oswoić z czasem -kąciki jej warg uniosły się nieznacznie, jednak w uśmiechu tym brakowało radości czy ciepła, prędzej był oznaką beznadziejnej rezygnacji. Opuściła ciężkie powieki, zakrywając nimi swe złociste ślepia, których spojrzenie wcześniej skierowane było na dłonie kobiety, a konkretniej to na końcówkę warkocza którym się bawiła - Najwyraźniej zbytnim przywiązaniem do swego mistrza się odznaczyłam i teraz podejrzewają, że mogłabym po jego stronie stanąć. Pozostanie tutaj pewnie ma być moją karą, bym zapamiętała, że tak silne więzi nie mają prawa bytu pośród Jedi.
Mężczyzna znów skupił wzrok na gościu, lecz jego odpowiedzią było tylko milczenie. Spokojna twarz niczego nie dawała po sobie poznać, lecz w umyśle odżywały na powrót te zdarzenia, które nie tak dawało miały miejsce. Nad wyraz bliskie były mu te rozważania, które dręczyły teraz Lirę, choć od kiedy poddano go Próbom, niejako pogodził się z swoją sytuacją. Bycie jedi wymagało wyrzeczeń, wymagało poświęceń. To wpajano w niego od najmłodszych lat. Ale nie mógł się wyrzec swoich uczuć, nie dało się poświęcić więzów które tak czy inaczej zespajały ludzi. I tak musiał żyć między służbą zakonowi i Republice, a tym co kochał, oddzielając je na każdym kroku. Czy było to w porządku? Nejl nie wiedział, ale nie umiał opuścić zakonu, który był całym jego życiem, ani zrezygnować z tego cennego daru jaki zyskał.
Tymi przemyśleniami jednak młody jedi nie umiał się podzielić z towarzyszką...

Błysnęły delikatnie złote iskierki, gdy to kobieta jedno oko otworzyła, aby zerknąć na mężczyznę, upewniając się, że nadal tam jest pomimo ciszy która wypełniła pomieszczenie. Na moment jeszcze przysłoniła tęczówkę, zastanawiając się nad czymś, albo po prostu pozwalając jeszcze temu milczeniu trochę potrwać. Na krótko jednak.
Wybiła się lekko z fotela na którym siedziała, a w tym prawie locie jej włosy czarne zatańczyły w powietrzu, warkocz zaś łuk wdzięczny zatoczył za nią. Zdawać by się mogło, że pod koniec kobieta potknęła się, co poskutkowało upadkiem przed drugim Jedi, ale takie myślenie byłoby pomyłką. Lira panowała nad każdym swym ruchem i tak całością wymanewrowała, że znalazła się przed drugim fotelem, kolanem jednym całując podłogę w przyklęknięciu. Nie należała do jakichś wyjątkowo niskich osób, to i różnica poziomów, na których teraz oboje się znajdowali, nie była jakaś kolosalna. Rękami sięgnęła ku Riconowi i dłoń jego w swoich własnych zamknęła, długimi palcami o chłodnymi dotyku ją oplatając. Spojrzenie swe uporczywe, łączące w sobie równocześnie prośbę oraz wyzwanie , skrzyżowała z jego własnym.
-Pomóż mi. Nawet jeśli sam nie masz w tym żadnego interesu i Rodia jest ostatnim miejscem, do którego chciałbyś wrócić.. To przynajmniej mi pomóż, bo i nikt inny mi w Świątyni nie został, do kogo mogłabym się z czymś takim zwrócić - nuty zabarwiające brzmienie jej głosu zdecydowanie chyliły się ku niechętnemu błaganiu, jednak gdzieś w głębi też i nakaz swe nasiona starał się zasiać w umyśle Nejla -Pomóż.. Ocal mnie przed tym okropnym uczuciem, którego namiastka już zaczęła mnie gnębić..
Rycerza zaskoczyła ta reakcja Liry, która teraz zdeterminowana chciała powrócić na Rodię. Odsunął się odruchowo od niej gdy ta uklękła przed nim, nie zdołał jednak uchronić dłoni przed pochwyceniem przez młodą jedi, wzrok również jak zahipnotyzowany ciągle zwrócony był w żółte tęczówki dziewczyny.
- Ja... - zaczął, lecz zająkał się nie będąc pewnym co właściwie powiedzieć i spuścił głowę. Chciała sprzeciwić się Radzie i lecieć szukać odpowiedzi na pytania które ją dręczyły, a Nejl nie wiedział, co właściwie było słuszne. W końcu podjął jeszcze raz tym razem tak spokojnie jak tylko umiał podnosząc z powrotem wzrok:
- Proszę cię, nie rób tego. Nie szukaj odpowiedzi za wszelką cenę... Pamiętaj kim jesteś Liro. Jesteś Jedi.- nie odważył się jednak odpowiedzieć na jej prośbę, gdyż nadal trwała w nim samym spór.
-Pamiętam. Czy w takim razie powinnam po prostu zapomnieć, bo moje myśli i wspomnienia nie mają prawa istnieć? Obrażam nimi Radę? A może samą moją prośbą prawie zdradziłam Zakon? Ja wiem, że to jest niebezpieczna gra. Dlaczego jednak wszyscy myślą, że nie jestem świadoma zagrożenia? - mówiła pytaniami, a każde z nich gładko opuszczało krtań Liry, malowało się na wargach, by następnie dopaść mężczyznę i oplatać jedno po drugim niczym jakie macki nie mające zamiaru go wypuścić. Nie było w tym niepohamowanej potrzeby otrzymania odpowiedzi, chodziło tylko o utrzymanie drugiego Jedi na jego miejscu -Czyżbym sprawiała wrażenie, aż tak słabej istoty, której łatwo jest namieszać w głowie, abym z lekkością z jednej strony na drugą przechodziła? Czy naprawdę Zakon ma tak mało wiary w swój twór, który to przecież tutaj kształtowano, by osiągnąć tym kim teraz jestem? A może w ich oczach jestem pomyłką?
Przymrużyła nieznacznie ślepia, co w połączeniu z oświetleniem w pomieszczeniu oraz całej dziejącej się akcji sprawiało, że tęczówki iskrzyły się jak płynne złoto lub rozświetlone ruchome piaski, które tak zdradzieckie bywały i wciągnąć potrafiły nieświadomą niczego ofiarę – Pomóż mi skoro tak się o mnie obawiasz. Nie zgódź się, a sama będę szukała innego wyjścia.
Pytania, które zadawała docierały do rycerza, lecz nie one nie one stanowiły rozterki dla Nejla. Walka toczyła się znacznie głębiej w umyśle jedi. Rozterka była nawet znacznie starsza niż jego znajomość z Lirą. Walka toczyła się między tym co kochał, a tym wobec czego starał się być lojalnym. I znów decyzja była bolesna:
- Nie Liro- odrzekł spokojnie delikatnie odsuwając dłoń swej towarzyszki- Nie pomogę ci, choć nie mogę zmusić cię byś odeszła od tego pomysłu. Nie wiem czy stać nas na luksus poznania odpowiedzi, choć nie chcę żyć w niepewności. Nie wiem czy decyzja Rady była w pełni słuszna, choć chciałbym wierzyć, że tak. Ale mamy wojnę, która od prawie 1000 lat nie miała miejsca w galaktyce, a my przysięgaliśmy bronić Republiki. Lada dzień możemy zostać wezwani by wypełniać tą przysięgę. Nie proś mnie bym odchodził od tego obowiązku. I proszę cię Liro pamiętaj o nim.

Spojrzenie Liry zmieniło się diametralnie, teraz wyrażając tylko zawód jakiego właśnie doświadczyła, a ten idealnie współgrał z uśmiechem żalu i rozgoryczenia, który wpełzł leniwie na jej wargi. Cofnęła ręce w dość teatralny sposób, po czym wstała bez choćby jednego słowa. Bo cóż miałaby jeszcze powiedzieć? W milczeniu tym ciężkim odwróciła się i ku wyjściu skierowała, więc i zaraz opuściła kwaterę Ricona. Nawet przy tym się nie pożegnała, jak gdyby istnienie dawnego towarzysza zwyczajnie wymazała ze swego świata.
Nejl wpatrywał się jeszcze w zamknięte drzwi z na wpół wyciągniętą ręką, jakby jeszcze widział sylwetkę odchodzącej dziewczyny. Czy ta decyzja była słuszna - na powrót pojawiło się pytanie. I tak jak wcześniej nie znał odpowiedzi. Może po prostu nie istniała. Westchnął i rzekł cicho, jakby Lira jeszcze tu była:
-Proszę cię, nie rób tego...- po czym powoli się obrócił i usiadł na fotelu krzyżując nogi. Musiał to przemyśleć, poszukać wskazówek w mocy... pierwsza rzecz jaka przyszła mu do głowy był fakt, że znacznie łatwiejsze były negocjacje...


***


Oddech za oddechem, gest za gestem. Czas, czas, czas.. I cisza... Jedyni jej towarzysze w tym długim i mozolnym procesie tworzenia. Ile już się tutaj znajdowała?Nie liczyła godzin.. a może to już były dni? Nieważne to było, nie poświęcała temu większej uwagi, bo i wiedziała że trochę czasu jej zajmie budowa nowego miecza. Jednak miała problem ze skupieniem się na tym co miała zrobić. Odnosiła wrażenie, że za każdym razem, gdy zaczynała się mocniej koncentrować, to Moc umykała poza zasięg młodej Jedi. To zaś było powodem, dla którego co jakiś czas ciężkie westchnienie opuszczało płuca kobiety. Upłynęło już trochę czasu odkąd ostatni raz budowała miecz świetlny, a i wtedy odczuwała pewne podekscytowanie pomagające i motywujące ją do tworzenia. Teraz było to głównie obowiązkiem i potrzebą, gdyż będąc rycerzem Zakonu nie mogła funkcjonować bez miecza, zdającego się przecież być przedłużeniem ręki. Nie mogła być bezbronna, gdy wróci na Rodię, Rada wyśle ją gdzieś na misję czy po prostu.. nie mogła, bo jakby sobie poradziła w chwili większego zagrożenia? Byli w trakcie wojny, o czym nikt nie musiał jej przypominać, więc musiała być gotowa na wszystko. Co więcej, poczucie takiego braku nie należało do najprzyjemniejszych, a Lira miała ostatnio pewne doświadczenie w przeróżnych negatywnych uczuciach, więc była w stanie ocenić poziom właśnie tego konkretnego. Umiejscowiła je pomiędzy poczuciem chwilowej bezczynności związanej z Ennrianem, które to znajdowało się najwyżej w tej pokrętnej hierarchii, a tym najmniej znaczącym, czyli rozczarowaniem zachowaniem Ricona względem jej prośby.

Wyciągnęła przed siebie rękę i palcami pogładziła czule poszczególne fragmenty miecza, teraz żałośnie rozłożone na te czynniki pierwsze, które ona musiała połączyć. Nigdy nie była pustą skorupą i nic nie mogło zmienić tego stanu rzeczy, a jeśli upór był jedną z jej najsilniejszych cech, to w takim razie musiała jego się trzymać, aby osiągnąć upragnione cele. Wcześniejsze iskierka ciągle gdzieś tańcząca w zakamarkach jej umysłu, rozgorzała nieustępliwym płomieniem. Bodziec, oto właśnie czego potrzebowała.
Po raz kolejny sięgnęła dalej i głębiej, aby odszukać w sobie pokłady Mocy, których to chwyciła się kurczowo nie pozwalając im uciec. Bezwiednie kąciki jej warg zadrżały, gdy odczuła tą energię płynącą jej żyłami, mieszającą się z krwią, wypełniającą płuca jakby to właśnie ona była jej powietrzem, rozkwitającą w umyśle, aż w końcu urzeczywistniającą się w ruchach dłoni kobiety. Jak w transie, bo można by rzec, że właśnie w czymś na jego kształt była, unosiła poszczególne elementy i dopasowywała do siebie.

W pewnym momencie skupiła się jeszcze mocniej na Mocy, która zawrzała w niej niespokojnie świadoma tego co zaraz będzie miało miejsce. Lira zamknęła oczy nie chcąc jeszcze widzieć zakończenia jakie miało jej zgotować dołączenie ostatniej części do tej układanki. Wyjścia były dwa, albo jej się powiedzie, albo na marne pójdzie cały czas jaki na to poświęciła, co zaś będzie oznaczało znowu zaczynanie od początku.

Kliknęło.

Zaskoczyło.

Rozchyliła ostrożnie powieki w obawie tego co mogłabym zobaczyć. Jednak nie zamknęła ich z powrotem w żalu ani też nie otworzyła szeroko w gniewie na widok nieudanego tworu.
Ujęła w dłoń wyważoną rękojeść. Zaraz i odgłos charakterystyczny zabrzmiał w pomieszczeniu, a w oczach Liry błysnęła żółć intensywna z pomarańczem i jej własnym złotem zmieszana. Po tak długim czasie w końcu uśmiech szczerego zadowolenia wymalował się na jej ustach.


***


W złotych oczach odbijały się błyskawice, jak gdyby to w kobiecie trwała burza, a nie wysoko nad nią, klonami i innymi Jedi.
Minął miesiąc, w czasie którego Lira nawet się nie zbliżyła do statku mającego ją zabrać na Rodię. I taka maszyna nie istniała, a i ona jeszcze nie miała możliwości do przekonania jakiegoś pilota do siebie. Nie miała też żadnych informacji o tym jak się powiodła wyprawa i co się wydarzyło na tamtej planecie. Może i ktoś chciał ją pozostawić w niewiedzy z nadzieją, że jej to wyjdzie na dobrze, ale działo się zupełnie inaczej. Zamknięcie w Świątyni nie wpływało na jej wewnętrzny spokój, bo czy zwierzę przypięte łańcuchem staje się bardziej ufne, cz może wręcz rzuca się na każdego kto się zbliży? A bestia znajdująca się za kratami, dla której całym światem nagle staje się zaledwie klatka? Nie, nie, w takich sytuacjach nie można było rozmawiać o całkowitym wyciszeniu, ale za to można było wspomnieć o tym pozornym, objawiającym się w jej pozbawionym gwałtowności zachowaniu.

Siedziała w kuckach, prawie zamiatając końcówką warkocza podłoże. Znowu porzuciła wierzchnią szatę, co często jej się zdarzało już od jakiegoś czasu, a w takiej sytuacji nie chciała aby jej cokolwiek przeszkadzało w poruszaniu się. Czekała obserwując przy tym cuda niewidy dziejące się ponad głową jej i innych. Czasami wodziła spojrzeniem po zgromadzonym wojsku, przy czym to nie dało się zanegować tego, że złociste tęczówki także i na Ricona kilka razy trafiły. Wydawała się jednak nie przywiązywać do tego większej uwagi, jakby tamtej Jedi był zaledwie fragmentem krajobrazu jak drzewo lub skała. Minął miesiąc, a zadra powstała w niej po tamtym spotkaniu nie tyle dawała o sobie znać, co po prostu nie pozwalała zapomnieć. Zaś wysłanie ich w to same miejsce w tym samym celu wydawało jej się żartem, nad którym nie zamierzała dłużej rozmyślać. Ani większych chęci, ani też czasu na to nie było, bo i ostrzegawcze krzyki wraz z napięciem wiszącym nieubłaganie w powietrzu skutecznie to udaremniały. I dobrze.

Przymrużyła oczy, kiedy poczuła na twarzy powiew spowodowany zbliżającym się transporterem. Zatem w końcu przypadła jej misja zdecydowanie odbiegająca od dyplomatycznej, ale przynajmniej będzie miała możliwość wypróbowania swego nowego tworu. Była też przy tym niejaka nadzieja na to, że nie straci tym razem miecza. Na taką myśl aż uśmiechnęła się do siebie gorzko, a kilka niesfornych kosmyków połaskotało ją w twarz, kiedy to pewna liczba klonów pognana lekkim ruchem jej ręki wybiegła zza niej ku przeciwnikom

Odczekała jeszcze kilka chwil, z przechyloną głową obserwując jak droidy skupiają się na ich wojsku.
Klepnęła dłońmi o kolana, po czym wstała prostując się przy tym na swoją pełną wysokość. Jak w zwolnionym tempie, jak gdyby wszystko miało miejsce obok niej i nie była tego chwilowo częścią, sięgnęła po rękojeść miecza. Nowego miecza. Zakręciła nią kilkukrotnie w palcach, gdy to pierwsze kroki wykonała przed siebie. W końcu dwa bliźniacze ostrza wysunęły się z groźnym sykiem, a gdy Lira rzuciła w wir walki, tedy pozostawiały za sobą żółte smugi, jak gdyby nie tylko przecinały powietrze, ale i samą rzeczywistość. Powitała w sobie Moc, jak gdyby ta była jej towarzyszem broni walczącym przy jej boku.
 
Tyaestyra jest offline  
Stary 02-09-2010, 17:19   #127
 
Gekido's Avatar
 
Reputacja: 1 Gekido nie jest za bardzo znanyGekido nie jest za bardzo znany
Nastała upragniona i wyczekiwana dla Tamira chwila. Mógł oddalić się od Świątyni, uciec w miasto i spotkać się z Erą z dala od podejrzliwych spojrzeń. Będzie mógł poczuć się dużo bardziej swobodnie. Oboje nie będą musieli się mieć ciągle na baczności. Będzie mógł ją objąć i przytulić. Ująć jej dłoń na dłużej niż kilka sekund. Będzie mógł zrobić to wszystko, czego od tak dawna nie mógł. Była tak blisko, a tak daleko. Musiał powstrzymywać się na płytach lądowiska i później przed salą Rady. A teraz, będzie mógł dać się porwać chwili.
Stał w umówionym miejscu. Złote, tak rzadkie u Zabraków, włosy, opadały mu swobodnie na ramiona. Nie zawiązywał ich w kitkę, jak zwykle. Starał się, by strój jak najmniej przywodził na myśl Rycerza Jedi. Pozbył się tyle wierzchniej części odzienia, która okrywała jego ciało od pasa w górę, ile było możliwe i powszechnie akceptowalnie. Ostatecznie był odziany w sięgające pół łydki buty, w nie wsadzone spodnie, które na wysokości bioder ściągnięte były pasem. Górę miał skromnie ubraną, coś na wzór Mistrza Glaive'a na Elomie. Miał odsłonięte całe ramiona, przez co doskonale był widoczny każdy rys mięśni. Brak miecza świetlnego u pasa także był elementem, który powinien utrudnić powiązanie Torna z Zakonem.
Przez głowę przelatywało mu tysiące myśli. Był spięty, jak w chwili, gdy miał wejść do sali Rady, by zostać pasowanym na Rycerza. Zastanawiał się jak powinien się z nią przywitać. Rzucić się jej w ramiona? Tego chciałby najbardziej. Nie wiedział jednak, czy może pozwolić sobie na taką wylewność. Na razie jednak, musiał ją znaleźć. Stał więc na schodach prowadzących do teatru i rozglądał się w poszukiwaniu Ery.
Obserwowała jak nadchodził ukryta w cieniu budynku, czując jak miękną jej kolana, była dziwnie lekka jakby nie szła lecz tańczyła.
Jej strój rzadko przypominał ubranie typowe dla rycerza Jedi, wystarczył na upartego schować miecz do torby i już była tylko kolejnym przechodniem. Mimo to jeszcze kilka godzin temu z rozpaczą stwierdziła, że nie ma się w co ubrać. Żaden strój nie wydawał się jej odpowiedni. Zawstydzona tym iście smarkatym problemem zrobiła to co każdy podlotek płci żeńskiej w takiej sytuacji. Poszła do szafy matki, w tym wypadku Caprice. Znała kod do jej kwater, tak jak i była mistrzyni znała również jej kod. No i po tym jak kiedyś zniknęła jaj z kwater butelka Alderaańskiego wina czuła się usprawiedliwiona w swoich "pożyczkach" od twi'lekanki. Tak wiec skończyła w obcisłych czarnych spodniach wystających z wysokich do połowy uda cholew butów i koszulce która odsłaniała tyle, że resztę można było sobie spokojnie wyobrazić.
Pod pachą ściskała torbę. Przez chwilę walczyła ze zdenerwowaniem po czym zakradła się za Zabraka ponownie napadając go od tyłu.
- Pan Komandor wciąz ma odsłonięte plecy. - szepnęła tuz przy jego uchu z szerokim uśmiechem. Sama nie wiedziała co ja tak cieszyło.

Słysząc jej szept i czując oddech na szyi, Tamir nie zareagował tak, jak powinien. Nie spiął mięśni, gotów odskoczyć i walczyć. Rozluźnił się i wypuścił powoli powietrze, z którym zeszło z niego całe napięcie. Z uśmiechem na twarzy odwrócił się do niej i spojrzał w jej niesamowite oczy.
- A pani komandor, jak zwykle zachodzi od tyłu. Niedługo zacznę chodzić plecami przy ścianie, by mnie pani nie zaszła. -
I wtedy jego oczom ukazała się cała reszta Ery. Mógł zobaczyć to, co do tej pory dziewczyna skrywała. Cieszył się, że to spotkanie odbywało się z daleka od Świątyni lecz dopiero po sekundzie zdał sobie sprawę, że jego usta są, nieznacznie, ale rozchylone. Zamknął je, przywołując uśmiech na twarz.
- Wyglądasz oszałamiająco. -

Uśmiechnęła się jeszcze szerzej wciąż kompletnie nie wiedząc co ją tak cieszy.
- Musze dbać o sprawność pana komandora - puściła do niego oko. Po czym zaczerwieniła się nagle słysząc komplement.
- Dziękuje, pan też powinieneś częściej rezygnować ze "szlafroka" - Uwielbiała jego włosy, teraz swobodnie opadające na muskularne ramiona. Miała ochotę przesunąć dłonią po silnych jak stal mięśniach i zanurzyć palce w złotych puklach. Jednak ich przykrywka nie była jeszcze do końca przypieczętowana.
- Proszę, to w ramach zachęty. - podała Zabrakowi paczkę którą trzymała pod pachą. Miał rację, ta część miasta była finansowo niedostosowana do kies Jedi, dlatego zaopatrzyła się po drodze. Miała nadzieję, ze ciemnozielona kurtka spodoba się Tamirowi i że będzie pasowała.

Zabrak wziął od D'an paczkę, obdarzając dziewczynę zaciekawionym spojrzeniem. Nie zwlekał z odpakowaniem prezentu od młodej Jedi. Przez chwilę przyglądał się kurtce z uśmiechem. Kolor zdecydowanie przypadł mu do gustu. Był jednym z jego ulubionych. Nałożył ją na swoje plecy i rozłożył ręce szeroko na boki.
- I jak? - zapytał z uśmiechem, obracając się, by pokazać się Erze z każdej strony.
Według niego, kurtka leżała idealnie. Podobał mu się zarówno krój, jak i kolor. Sam nie wiedział, jak w niej wygląda, ale liczył, że dziewczyna mu to jakoś opiszę.
- Bardzo ci dziękuję. -

Odetchnęła z ulgą widząc, ze kurtka w ogóle weszła, kupowała ją na czuja, może była ociupinę za duża ale i tak wyglądała dobrze. No i zupełnie nie przypominała stroju Jedi. Tak jak podejrzewała kolor sprawiał, ze oczy Tamira stały się wyrazistsze, i pasował do włosów.
- Trzeba pana komandora zaopatrzyć w kamuflaż, nie? A teraz chodźmy już. - Nie czkając na zaproszenie chwyciła dłoń zabraka i pociągneła go ulicą. - Poszukamy baru z wookiem.

- Cóż, kolejną częścią kamuflażu powinno być zaprzestanie tytułowania siebie. - zaproponował Tamir puszczając do dziewczyny oczko.
Czuł się wspaniale idąc z nią za rękę, przez ulice Coruscant. Tak długo na to czekał. Dotyk jej dłoni sprawiał, że napięcie całkowicie znikało. Wojna schodziła na dalszy plan.
- Ten wygląda na taki, w którym możemy jakiegoś spotkać. - zaproponował, skręcając do pobliskiego baru.

- Sprawdźmy
Za drzwiami grała muzyka. Gdy przekroczyli próg powitał ich swojski półmrok. Era rozejrzała się.
- Żadnego wookiego - powiedziała z udawanym zawodem . - Poczekamy, może przyjdzie.
Pociągnęła Tamira do stolika w rogu po czym zamówiła u barmana dwa bezalkoholowe drinki.

Siedząc przy stoliku, w półmroku, który dawał im dodatkową osłonę, Zabrak gładził opuszkami palców wierzch dłoni Ery. Było tyle rzeczy, o których chciał z nią porozmawiać. Tyle powiedzieć i zapytać, a nie wiedział od czego zacząć. Co powinien jej powiedzieć, a co lepiej zachować dla siebie. Na razie cieszył się tym, że ma ją przy sobie. Cieszył się jej bliskością. Promieniała w Mocy niczym supernowa. Sprawiała, że serce biło mu mocniej w piersi. Na moment jego wzrok przeniósł się na jej usta. Zapragnął znów poczuć ich smak. Później jego wzrok stoczył się w dół na szyję dziewczyny. Z niej zawędrował na chwilę jeszcze niżej, by przez krótki moment badać obszary, które do tej pory były przez nią ukrywane, a następnie znów wrócił do obserwacji jej twarzy. Podobało mu się w niej wszystko, jednak najbardziej oczy. I zapach Ery.
- Podróżując po Galaktyce widziałem wiele pięknych miejsc, ale nic co widziałem, nie dorównuje pięknem i niesamowitością tobie - uśmiechnął się do niej, gładząc jej dłoń czule. - Przyćmiłabyś urodą najpiękniejsze ze wschodów słońcu, jakie było dane mi oglądać. -

Dziewczyna odruchowo przesunęła Moca po pomieszczeniu w poszukiwaniu innych wrażliwych na nią istot. Jedi rzadko zjawiali sie w takich miejscach ale nigdy nie należało porzucać ostrożności.
Tymczasem przeniosła wzrok na Zabraka i przymrużyła oczy. Zaczynał sie rozluźniać, jego postawa traciła to coś co jednoznacznie nasuwało skojarzenie z Jedi, w prostej,. Typowej dla młodzieży ni to kurtce ni bluzie z ciemnozielonego płótna bardziej przypominał przeciętnego mieszkańca Coruscant. Mimo to dalej miał w sobie jakąś solidność, coś dzięki czemu czuła się przy nim spokojniejsza. Tak jakby teraz gdy trzymał jej rękę nie mogło się stać nic złego.
Wzrok Tamira wędrował po niej wywołując leniwy uśmiech na twarzy. Nie oszukujmy się, założyła tą bluzkę żeby patrzył. Chciała pokazać mu sie trochę inaczej, nie w brudnym podkoszulku, zabiegana, zabrudzona krwią, na wpół przytomna ze zmęczenia. Chciała by dostrzegł ją zadbaną i kobiecą. Gdy usłyszała komplement uśmiechnęła się tylko szeroko. Kilka głośnych uderzeń serca zajęło jej wrócenie do równowagi na tyle by odzyskać swój typowy zawadiacki ton.
- Brzmisz niemal jak poeta, nie wiedziałam, ze masz takie zapędy. – zagadnęła delikatnie przesuwając opuszkiem kciuka po placach oplatających jej dłoń. Chciała sie więcej o nim dowiedzieć, co lubił jak rósł.

Tamir uśmiechnął się
- Brakuje mi sporo do pety. Po prostu mówię co myślę i czasem zabrzmi to ładnie. - powiedział obejmując nieco mocniej dłoń dziewczyny. - I naprawdę, najpiękniejsze wschody słońca wypadają przy tobie blado. -

- A ty definitywnie złotousty. - odparła spuszczając wzrok z lekkim rumieńcem, patrzyła an ich splecione dłonie. jakież to wszystko było nowe, jakie oszałamiające. - Trochę dziwna cecha jak na wojownika. Bo tak sam o sobie mówisz, prawda?

- Tak. - przytaknął. - Każdy z nas służy Republice, jak może najlepiej i na swój sposób. Ja byłem trenowany z naciskiem na walkę. Nigdy zresztą nic innego mnie nie pociągało. No, może poza mechaniką, pilotażem i prędkościami. - uśmiechnął się. - Na pewno nie widziałbym siebie w roli dyplomaty, czy negocjatora. Od pojedynków słownych, zdecydowanie wolę te na miecze. Chociaż oba rodzaje wymagają finezji i zręczności. -

Chciała go poznać, wiedzieć wszystko, poznać każdy najdrobniejszy szczegół życia Tamira i miała dziwne poczucie, że na te wszystkie pytania nie starczyłoby im czasu do końca świata. Ale póki co zadawała je.
- Co cię pociąga w walce? Czemu akurat to?

- Hmm... sam właściwie nie wiem. - odparł zamyślony, pocierając wolną dłonią podbródek. - Lubię wyzwania i cały czas się sprawdzać. A walka daje możliwość sprawdzenia nie tylko siły mięśni i sprawności ciała, ale także umiejętności szybkiego i taktycznego myślenia. Jak w Dejariku. Żeby wygrać, trzeba spróbować przewidzieć ruch przeciwnika. - ujął dłoń Ery w obie ręce. - To chyba powód. - znów się uśmiechnął. - A twój wybór? Leczenie? Tylko ze względu na Mistrzynię, która uwielbia problemy? -

- Dlaczego? Na początku głównie ze względów praktycznych, Caprice ciągle krwawiła i sama się tym nie przejmowała za bardzo. Ktoś musiał. A potem polubiłam być jej przeciwieństwem, ona rozbijała ja składałam. A potem to we mnie wiorsto i zostało. Medycyna to wyzwanie, i pewna perfekcja zaklęta w chaosie, zawsze jest wiele niewiadomych ale nie wolno się pomylić, bo cena jest zbyt wysoka. Tyle myślę ja, choć Caprice ma zupełnie inna teorię. - odparła po chwili zamyślenia. - Ona uważa, ze wszystko w życiu to walka, dlatego trzeba się w niej szkolić żeby poradzić sobie z wyzwaniami codzienności. Uważa, że uparłam się nie mieć wiele wspólnego z przemocą by przed czymś uciec, ale tak naprawdę jako lekarz też walczę, może nawet zacieklej. Ale to Caprice, ona ma specyficzne poglądy na wszystko. - w półmroku złapała jego spojrzenie. - Twoja mistrzyni podejrzewam jest bardziej normalna.
- Cóż... pod tym względem tak. - powiedział. - Zresztą Caprice się myli. Walczysz i to bardziej zaciekle i dzielnie na sali operacyjnej, niż nie jeden wojownik w bezpośrednim starciu. Miałem tego dowód na Elomie. - uśmiechnął się do niej. - Wracając do mojej Mistrzyni... cóż Yalare wymyślała bardzo ciężkie i wymagające treningi, w dosyć ekstremalnych warunkach. Ale podejście do mnie miała dobre. Zresztą, jak do wszystkich innych. Takie połączenie twardego wojownika, z subtelnym dyplomatą. - chwycił szklankę z drinkiem i upił łyk.

"Walczysz i to bardziej zaciekle i dzielnie na sali operacyjnej", cóż w jego przypadku zawiodła w decydującym momencie, wciąż nie mogła sobie tego darować Ale nie czas teraz na rozliczanie Elom. Teraz chciała nie myśleć o wojnie, a mimo to temat uparcie staczał się w tym kierunku. O co mogła spytać by to odegnać?
Uśmiechnęła się szeroko i spojrzała prosto w oczy Tamira
- Więc nie masz powodu na nią narzekać, ona na ciebie pewnie też. Załęże się, że rzadko ci się starzały karne ćwiczenia, jak byleś mały.

Tamir zamyślił się. Próbował zliczyć ile razy Yalare ''nagradzała'' go dodatkowymi ćwiczeniami. Cóż trochę tego było, ale to była raczej wina tego, że Zabrak miał talent do przyciągania kłopotów.
- Zdarzało się od czasu do czasu. - uśmiechnął się szerzej - Cóż, miałem talent do ściągania na siebie kłopotów. Czasem chciałem zrobić coś dobrze, a przedobrzyłem i takie tam. Ale raczej te dodatkowe treningi wyszły mi na dobre -

- A jaki był najgłupszy powód dla którego zdarzyły ci się karne ćwiczenia? - spytała z kocim błyskiem o oczach.

- Trafiłem Yalare zdalniakiem. - zaśmiał się na samo wspomnienie. - Używaliśmy ich też do trenowania walki bez miecza i podczas akrobatycznego uniku, uderzyłem zdalniaka za pomocą Mocy, a, że to były moje pierwsze próby łączenia uniku i ataku, to źle oceniłem kąt uderzenia i, cóż... reszty możesz się domyślić. -

Uśmiechnęła się szeroko. No tak, to mogło wyglądać naprawdę ciekawie.
- Czyli jednak był z ciebie grzeczny chłopiec. Bo przecież nie zrobiłeś tego specjalnie. - przez chwilę milczała zastawiając się nad czyms po czym westchnęła. - Ja kiedyś jako młodzik dostałam karne ćwiczenia za próbę podpalenia brody mistrza Rancisisa. Niezłe było wtedy ze mnie ziółko.

- Co ci przeszkadzało w jego brodzie? - zapytał z zainteresowaniem, przyglądając się uważniej Erze.

- Była zła i chciałam go przed nią ratować - oznajmiła z pełną powagą. po czym nie wytrzymała i się roześmiała. - Jak miałam sześć lat zrobiłam całkiem ładny model malasteriańskiego ścigacza. Wymieniłam sie z jednym ze starszych młodzików na holofilm dla nastolatków. "Inwazja pełzaczy z czarnej dziury" horror klasy chyba nawet nie D - napiła się łyk swojego drinka. - Oczywiście dla małej dziewczynki to było wielkie wydarzenie, oglądaliśmy go potem razem z moim przyjacielem z grupy. Zrobił na nas piorunujące wrażenie. Jeszcze przez pół roku trzęsłam się na widok szmaty. Potem podczas któryś zajęć oboje z kolegą stwierdziliśmy, że broda mistrza Rancisisa jest jakaś dziwna, falowała przy każdym ruchu, pęczniała, tak jakby żyła. Odpaliliśmy film jeszcze raz, zrobiliśmy porównania i utwierdziliśmy się w e wniosku, ze mistrz jest więźniem pełzacza. Ale nie wiedzieć czemu nasz opiekun nie potraktował tego poważnie.
Westchnęła kręcąc głową. Teraz się z tego śmiała ale przed laty dla malutkiej Ery sprawa była śmiertelnie poważna.
- Postanowiliśmy ocalić mistrza sami. Udało się nam zakraść kiedyś gdy medytował w pokoju tysiąca fontann i... cóż broda w tym piekle ucierpiała najmniej, myśmy wyszli ze skrzydła medycznego dopiero po tygodniu. Nie nie podpaliliśmy się. Mistrza Rancisis nas uratował przed tym, ale opary paliwa do statków kosmicznych są trujące.
Przez chwilę milczała patrząc na minę zabraka.
- Nie miał nam tego za złe, ale teraz odkąd mnie widzi zawsze jakoś osłania ta nieszczęsną brodę.

Torn naprawdę próbował powstrzymywać się od śmiechu. A raczej od wybuchnięcia nim. Uśmiech jednak co chwila powiększał się na jego twarzy, aż pod koniec opowieści nie wytrzymał i wybuchnął radosnym i szczerym śmiechem. Trwał on chwilę, ale wystarczył, by łezka pojawiła się w jego oku.
- Biedny Mistrz Rancisis... - powiedział uspokajając się i łapiąc oddech. - Naprawdę było z ciebie niezłe ziółko. Dobrze, że już z tego wyrosłaś. Chyba... - dodał, przyglądając się jej uważniej.

- Przepraszam, trzeba walczyć ze złem, prawda? - stwierdziła z udawanym oburzeniem. - A czy mi przeszło...
Szafa grająca wypluwająca z siebie tanie aranżacje najnowszych przebojów właśnie wypluła coś co wpadło dziewczynie w ucho. w barze zaczęło się robić tłoczno. Ktoś już gibał się wolno na prowizorycznym parkiecie.
- ...zatańcz ze mna i sie przekonaj. - Poderwała się i pociągnęła Tamira za rękę.

Nim Zabrak zdążył się zorientować, był już w połowie drogi do parkietu, na którym tańczyło już kilka osób, a z każdą chwilą zbierało się ich tam więcej. Pierwszy raz tego wieczora, poczuł się skrępowany i niepewnie. Nigdy nie tańczył, a nie chciał zrobić z siebie pośmiewiska i, co gorsza, podeptać Ery. Na wycofanie się, było już jednak za późno, gdyż właśnie znaleźli się na parkiecie.
- Sprawdzasz mnie w dziedzinach, w których sobie nie radzę? - zapytał spoglądając na dziewczynę.

- Poradzisz sobie, Caprice powtarza, że walka ma wiele z tańca. Po prostu poczuj rytm i się ruszaj - musiała sie nachylić nad uchem Tamira, nie chciała krzyczeć. Natychmiast poczuła zapach i ciepło jego skóry i zatęskniła za wolniejszym kawałkiem. Cóż na wszystko przyjdzie pora. Wyślizgnęła się zanim chęć by go mocniej objąć stała się zbyt natarczywa. Przy tym tempie taniec raczej przypominał nieskoordynowane podrygi zapchlonego wookiego, ale to dobrze, był prostu, na początek powinien ośmielić jej partnera.
- Chodź - zakrzyknęła już głośniej gnąc się w rytm muzyki.

Tamir naprawdę nie czuł się swobodnie na parkiecie. Jeśli walka miała wiele z tańca, to wychodziło na to, że Zabrak nie był tak dobrym wojownikiem, jak mu się wydawało. Przez chwilę w ogóle miał problem ze złapaniem rytmu. Jednak, kiedy go wyłapał, jakoś nie potrafił skoordynować z nim swoich ruchów. Widząc, jak Era płynnie porusza się w rytm muzyki, poczuł się trochę zdeprymowany. Nie umiał jakoś się rozluźnić, by zatańczyć w taki sposób. Jedyne, co przepływało przez jego głowę, to ruchy i układy z treningów z Yalare, ale to nie miała być symulacja walki, a forma rozrywki. Postanowił jednak spróbować czegoś innego. Czegoś nieco bardziej szalonego niż te podrygi, które istoty wokół nich prezentowały. Postanowił postawić na swoje umiejętności akrobatyczne i giętkość ciała. Oczywiście bez przesady. Może to nie był dobry pomysł, ale jedyny, który przyszedł mu do głowy.

Ku jej uldze jej partner w końcu się rozluźniać. Mimo to zdawał się nie bawić zbyt dobrze. Dziewczyna nie przerywając tańca sięgnęła ku niemu Mocą.
Za dużo myślisz, poczuj to. Rytm jest zaklęty w biciu serca. Poczuj go przez mnie. Starała się utworzyć pomiędzy nimi kanał, przekazać Zabrakowi te same impulsy które sterowały jej ruchami, dodać mu pewności siebie.

Tamir starał się skupiać na tym, co przekazywała mu jego partnerka, ale to było za dużo nowych rzeczy na raz. Zabrak nie potrafił ich połączyć, by chociaż w najmniejszym stopniu trzymało się to kupy. Zazwyczaj, jeśli już przychodziło mu chadzać po kantynach, czy lokalach podobnych do tego, siedział w kątach obserwując innych. Teraz sam starał się tańczyć, ale ewidentnie mu to nie wychodziło. Co więcej, było to widać, a młody Rycerz poczuł się przez to skrępowany. Nie potrafił tańczyć. Po prostu nie miał do tego talentu. Nie chciał, by Era się przez niego wstydziła, więc westchnął tylko i z wymuszonym uśmiechem przestał udawać, że tańczy i ruszył w kierunku stolika.

Piosenka skończyła się po kilku sekundach ciszy zastąpiła ją następna znacznie rzewniejsza i wolniejsza.
- A pan dokąd? - Zabrak nie odszedł daleko, znów został złapany za rękę. Era wciąż się lekko uśmiechała, nie wydawała się być ani zasmucona jego "porażką" ani w żaden sposób zażenowana czy zawstydzona.
- Wracaj i wyciśnij z siebie jeszcze trochę zapału. zaczynamy od podstaw. Stajemy tak... - stanęła naprzeciwko Tamira patrząc mu w oczy ze spokojem i łagodnym uśmiechem. - ...ręce idą tutaj...- chwyciła dłonie Zabraka za nadgarstki i umieściła je na swoich plecach. - ...a teraz kołyszemy się i robimy małe kroczki. - przybliżyła się jeszcze o krok zarzucając partnerowi ręce na ramiona, tak by mógł czuć ruchy jej ciała i pozwolić im prowadzić jeśli chciał.

Dał się jej porwać raz jeszcze i tym razem entuzjazm był tylko pobożnym życzeniem. Słysząc wolniejsze tempo, rozluźnił się trochę. Podobnie zadziałała bliskość Ery. Jednak fakt, że musiał tańczyć sprawiał, że chwilę mu zajęło nim przypomniał sobie, że jego nogi to nie są dwie kłody i potrafią zginać się w kolanach. To samo tyczyło się reszty ciała. Gdyby Era widziała go na sali ćwiczeń, podczas któregokolwiek z treningów, nie uwierzyłaby, że jego ciało jest tak elastyczne. Prawdopodobnie pomyślałaby, że tego Tamira z sali treningowej, zamienili na jakiegoś droida. Jednak krok za krokiem, Torn stawał się coraz bardziej rozluźniony, a jego ciało zaczęło samo poruszać się w rytm muzyki. Teraz mógł skupić się bardziej na partnerce, niż na otoczeniu i całej oprawie.

- No proszę, wszystko idzie dobrze jak się aż tak nie spinamy, co? - stwierdziła z uśmiechem rozkoszując się tym, ze wreszcie ma dobry pretekst by wpleść mu palce we włosy, poczuć grę mięśni ramion pod materiałem. Tamir był tak rozkosznie blisko, czuła zapach skóry widziała
wyraźnie oczy. - W końcu się nauczysz, choć chyba najpierw skoncentrujemy się na wolnych.

Kilka tańców później, gdy Tamir nabył już pewności siebie, mógł sobie pozwolić na cieszenie się tym, że Era była tak blisko niego. Zresztą, on sam zmniejszył tę odległość, przyciągając dziewczynę delikatnie do siebie. Od czasu do czasu, zdarzało mu się zerknąć w dół na swoje stopy, zahaczając przy okazji wzrokiem dekolt swojej partnerki. I chociaż walczył z tym, to mimo wszystko, co jakiś czas, na krótko, ale jednak, spoglądał w te rejony. Jednak mimo tego, dużo częściej patrzył jej w oczy. Było w nich coś niesamowitego, co go hipnotyzowało i sprawiało, że chciał poświęcić długie godziny na samo wpatrywanie się w nie.
- Musiałaś dość często bywać w takich miejscach, skoro potrafisz tak dobrze tańczyć. - stwierdził, gdy znaleźli się znów przy stoliku. - W tej dziedzinie, niestety jestem ubogi w wiedzę i doświadczenie. -


Do trzech razy sztuka i jednak okazało się, ze nie zeszli z parkietu pokonani. To dobrze wpłynęło na nastrój wieczoru. Bo za oknami słońce powoli zaczęło juz zachodzić. Jednak noce na Coruscant nigdy nie były ciemne i rzadko kiedy spokojne.
- Przy Caprice szybko trzeba było przywyknąć do wszystkiego co deprawujące. Nigdy nie ukrywała przede mną takich miejsc, ale starała się mnie choć minimalnie osłaniać póki byłam mała i tego potrzebowałam. – Zmarszczyła brwi na słowo deprawujące. Powoli zaczynało do niej docierać, jak wiele niewinności zachował w sobie Tamir, szkolenie istotni osłaniało Jedi przed wieloma brudami szarej codzienności. Teraz to ona deprawowała kogoś kto miał zadatki na wzorowego rycerza. Pokazywała mu tą drugą mniej uduchowioną stronę życia. Brała odpowiedzialność za to jak sobie z nimi poradzi.
Sięgnęła po jego dłoń na stole. Znacznie większą niż jej własna rękę wojownika, coś co kojarzyło się z brutalnością, ale jej właściciel był również zadziwiająco czysty duchowo. Sprzeczności. Uśmiechnęła się w ciepły, czuły sposób chwytając w półmroku spojrzenie zielonych oczu mężczyzny. Zdawał się być wszystkim czym ona nie była.
- Taniec był częścią treningów gdy moja zacna mistrzyni wciąż wierzyła, ze zrobi ze mnie wojowniczkę. Ale jak dotąd wolne tylko obserwowałam, musze przyznać, że są naprawdę przyjemne – wspomnienie przytulonych ciał wciąż majaczyło jej w głowie wywołując ciepłe dreszcze wzdłuż kręgosłupa.
Wraz z mijającym czasem ciągnęli rozmowę przy stoliku, dziewczyna kontynuowała wypytywanie o dzieciństwo i szkolenie [b]Tamira[b]. Sama opowiedziała mu o Caprice, chodzącym dowodzie na to, że nie wszyscy twi’lekowie są urodzonymi dyplomatami, jej uporze, brawurze i czasem samobójczym stylu bycia oraz tym, ze mimo wszystko czasem w tym szaleństwie błyszczała mądrość która zawstydzała Erę.

Tamir chętnie opowiadał o Erze o szkoleniu. Z dzieciństwa, tego sprzed czasów Świątyni, niewiele pamiętał. Wiedział, że urodził się na Iridonii, ojczyźnie Zabraków i wiedział, że na Coruscant zabrał go Mistrz K'Khruk. Opowiadał dziewczynie o tym, jak jeszcze jako młodzik lubił toczyć walki na miecze treningowe z innymi uczniami. Później opowiadał mu o Yalare. Przedstawicielka rasy Iktotchi była prawdziwą mistrzynią w posługiwaniu się mieczem świetlnym o dwóch ostrzach. Była niezwykle łagodna i spokojna, o bardzo dobrym sercu. Jednak w walce byle nieprzewidywalna. Atakowała nagle, gwałtownie. Tamir porównywał ją do wiatru. Łagodny zefirek nie czynił krzywdy, ale potężne podmuchy owszem. Taka właśnie była Yalare. Torn opowiadał o treningach w różnych częściach Galaktyki. Na Dantooine, Naboo, Mon Calamari, gdzie Yalare porównywała Moc do wody. Do niej też porównywała Zabraka. Zwykle był jak strumyk. Łagodny, niegroźny i orzeźwiający, ale w walce był jak rwący potok.
Czas mijał Tamirowi bardzo przyjemnie. Jego towarzyszka potrafiła mu go umilać rozmową i doskonale odciągnąć myśli od wojny szalejącej gdzieś w Galaktyce. Zabrak cieszył się każdą chwilą, którą mogli spędzić razem. Bliskością jej ciała w tańcu, dotykiem jej dłoni. Napawał się jej urodą. Często zdarzało mu się zatrzymywać się wzrokiem na odsłoniętych częściach ciała Ery. To w jaki sposób była ubrana... niemal jakby chciała, by wzrok Tamira błądził po jej ciele. A młody rycerz zapragnął, by nie tylko jego wzrok po nim błądził. Patrzył na usta dziewczyny. Zdawało mu się, że od ich ostatniego pocałunku minęły wieki. Przysunął się bliżej Ery. Tęsknił za delikatnością i smakiem jej ust. Zmniejszył raz jeszcze odległość między nimi. Pochylił się nieznacznie, opuszkami drugiej ręki gładząc jej policzek. Wykonał ostatni ruch, który zniwelował całkowicie odległość między nimi. Jego wolna ręką spoczęła na talii dziewczyny.

Era zainicjowała całe spotkanie by sprawdzić jak im jest ze sobą gdy nic nie wali się wokoło, czy ta znajomość ma jakąś inna płaszczyznę, nie czysto fizyczną. I okazało się, że bliskość między nimi jest nawet w prostej rozmowie o wszystkim i niczym gdy siedzieli tak obok trzymając się za ręce.
Co nie zmieniało faktu, że do tej fizyczności tęskniła. Dotyk mężczyzny sprawił że zadrżała ochoczo wychodząc naprzeciw jego zamiarom. Ręce dziewczyny oplotły kark Tamira palce zanurzyły się we włosach które tak uwielbiała. Przylgnęła do niego na tyle na ile pozwalała ich obecna pozycja czując grające pod ubraniem mięśnie. Przez chwilę mignęło jej w myśli pytanie jak by to było czuć ich grę dotykając gołej skory, jednak chwile potem ich usta się zetknęły i przestała myśleć o czymkolwiek.
Zabrak otworzył przed nią zupełnie nowy wszechświat doznań i emocji. Dotyk jego warg na jej ustach był niemal jak narkotyk, lepszy niż Alderaańskie wino. Nie wiedziała ile tak siedzieli wtuleni łącząc swoje oddechy i szybki, urwany rytm serca we wspólnym tańcu.
Czas jednak powoli uciekał im przez palce.
Gdy wychodzili było już późno, ciemno i chłodno. Do tego stopnia, że przez swoją skąpa bluzkę Era odczuwała to aż nazbyt wyraźnie. Jednak szybko znalazła rozwiązanie wciskając się Tamirowi pod ramię i korzystając z ciepła jego ciała i kurtki.
- I widzisz, mówiłam ci, ze tak będzie. Moja wizja przyszłości wygrała. – stwierdziła z szerokim uśmiechem satysfakcji opierając głowę na jego ramieniu.

- Nie widzę nic złego w tym, by twoje wizje zawsze się sprawdzały. - powiedział z uśmiechem, obejmując ramieniem dziewczynę. Jeszcze przez kilka chwil mógł być bardzo szczęśliwy i cieszyć się jej bliskością. Mimo tego, musiał na chwilę wypuścić Erę z objęcia. Było chłodno, a ona miała na sobie tylko skąpą bluzkę. Tamir nie mógł pozwolić, by zmarzła, więc szybko zjął kurtkę, którą otrzymał od niej w prezencie i okrył nią dziewczynę. Uśmiechnął się, muskając delikatnie wargami jej usta. Objął ją i znów ruszył niespiesznym krokiem. Tak bardzo nie chciał wracać do Świątyni. Mógłby spędzić u boku Ery całą noc i nie zmrużyć oka, byle tylko być przy niej. To, co mówił mu Shivi na Elom, nie miało teraz znaczenia. Torn nie chciał za nic zrezygnować z tego, co było między nimi. Chociaż tak naprawdę, sam nie był pewien tego, co to było. Najpierw jednak chciał zapytać o coś innego. Może myślała podobnie?
- Ero... - zaczął spokojnie, acz nieco niepewnie. - Co byś powiedziała, gdybyśmy nie wracali dzisiaj do Świątyni? -

Materiał który otulił jej ramiona promieniował rozkosznym ciepłem i roztaczał zapach ciała właściciela. Dziewczyna westchnęła z rozkoszą mimo, że martwił ją trochę fakt tego, że tym razem Zabrak jest bez okrycia. Następne pytanie sprawiło, że zmyśliła się na chwilę. To prawda nie chciała wracać, ale nie chciała się też spieszyć. Z drugiej strony nie wiedziała czy jemu na pewno chodzi o to o czym w tej chwili pomyślał jej niecny, zdeprawowany umysł. A nawet jeśli to wcale nie była taka nieprzyjemna wizja.
- To na pewno byłaby wspaniała noc. Tylko jak zamierzasz ją spędzić? Spacer odpada bo jutro rano skończysz u uzdrowicieli z paskudnym katarem, chyba, że się jakoś tą kurtka podzielimy. - odparła po chwili.

- Myślałem nad kontynuowaniem tego, co robiliśmy przez cały wieczór. - powiedział nie przerywając spaceru i nie wypuszczając jej z objęcia. - Moglibyśmy znaleźć kolejne miejsce, w którym moglibyśmy dalej w spokoju być ze sobą. Przy okazji takie, byś nie musiała martwić się o moje zdrowie. - uśmiechnął się - No chyba, że wystarczy takie byśmy mogli pobyć razem i znaleźlibyśmy jakiś sposób na podzielenie się kurtką. -

Znikanie na całe noce ze świątyni i szwendanie się po barach, to dopiero zajęcie godne rycerza Jedi. Z drugiej strony aż zanadto kusiło ją żeby się zgodzić. Przeliczyła w myśli swoje kredyty. Mieli przed sobą miesiąc takich wypadów a Jedi nigdy nie dysponowali imponującymi funduszami osobistymi. Nie musieli, zakon dawał im wszystko czego potrzebowali.
- Całonocne bary nie należą zazwyczaj do bezpiecznych, az tak chcesz to futro z wookiego? Moglibyśmy też kupić po drodze coś do jedzenia i spróbować znaleźć jakiś, niedrogi ustronny hotelik w tańszej dzielnicy. Moglibyśmy wtedy swobodnie rozmawiać i odpocząć jeśli będzie trzeba. Albo po prostu usiąść sobie z widokiem na miasto usiłując sie jakoś razem zmieścić w kurtce - chociaż to możemy zostawić na okres gdy już zacznie nam brakować funduszy. - stwierdziła z rozmarzonym spojrzeniem. Po prostu być razem, od dawna nic nie wydawało się jej tak kuszące.

- Hmm... - zamyślił się na chwilę. - Nauka tańca i walka z Wookiem w jedną noc? Przykro mi, ale nawet na rycerza i wojownika mojej klasy, to za dużo. Zdobywanie futra zostawimy sobie na inny raz. - zaproponował śmiejąc się. - Właściwie, to na walkach z pozornie silniejszymi przeciwnikami ode mnie moglibyśmy trochę zarobić. - powiedział pół serio.
Tymczasem skręcili w jedną z alejek prowadzących do baru szybkiej obsługi, który Tamir wypatrzył, gdy zmierzał na spotkanie z Erą. Szyld głosił, że jest otwarty cały czas, więc mieli już miejsce, w którym mogli zaopatrzyć się w coś do jedzenia.
- Zatem, skoro znalazłem miejsce zapewniające nam wyżywienie, to, moja specjalistko od kryjówek, znasz jakiś hotelik w tańszej dzielnicy, w którym moglibyśmy się zatrzymać, by spokojnie porozmawiać podziwiając Coruscant nocą? - zapytał, zamawiając jedzenie dla siebie i dziewczyny. Zapowiadała się naprawdę piękna noc.

- Niech pomyślę... tak chyba coś znajdę. - Pamiętała jeszcze pewne miejsce gdzie jakiś czas temu przyszło jej leczyć rany Caprice w czasie misji w niższych sektorach. Nawet jej mistrzyni nie była w stanie ganiać za gangsterami z na wpół urwanym lekku. - Ale musimy zjechać parę poziomów w dól.
"Ostoja pijanego Mynoca" nie powalała swoją nazwą i w przeciwieństwie do większości podobnych przybytków brakowało jej dwóch rzeczy, kamer w pokojach i pełzających współlokatorów. W recepcji o nikt nie zadał dokumentów, w tej okolicy byłoby to proszenie się o blasterowy bolt między oczy i sędziwy sullusański właściciel o tym wiedział.
Pokój był mały, z jednym łóżkiem, stolikiem i łączem holonetu. Wszystko to może nie było nowe ani ładne ale za to czyste. no i mogli się tu czuć całkiem bezpiecznie, po zamknięciu drzwi rzecz jasna.
- Proszę się rozgościć panie komandorze. - powiedziała wieszając kurtkę na oparciu krzesła. - I powiedzieć mi co takiego mam zrobić by wreszcie odzyskać mój biedny datapad. - puściła oko do Zabraka sprawdzając co takiego jest w pokojowej lodówce. Jak zawsze dominował tam alkohol wszelkiej maści. Pokręciła głową i zamknęła drzwiczki, dziś nie potrzebowała nic co przytłumiało zmysły, wręcz sprzeciwienie chciał wszystko pamiętać jak najlepiej, czuć jak najwyraźniej.

Tamir położył zamówione jedzenie na stoliku. Dania były szczelnie zamknięte w opakowania z termoizolacją, więc nie musieli aż tak bardzo spieszyć się z jedzeniem. Zresztą jego żółądkowi daleko było do tego, by przypominać o sobie. A i posiłek to była jedna z ostatnich rzeczy, o których Zabrak teraz myślał. Wolnym krokiem podszedł do okna, zastanawiając się nad jakąś ripostą dla Ery, ale nic odpowiednio złośliwego nie przychodziło mu do głowy, więc powiedział
- Cóż, obiecać, że nie będziesz się złościć, kiedy zobaczysz któregoś klona z wytatuowaną swoją podobizną, jako małego, zasmarkanego uczniaka. - powiedział z uśmiechem, który dziewczyna mogła zobaczyć w odbiciu.

- Ja wiem, że im wszczepili w geny uwielbienie dla przywódcy ale bez przesady. - przewróciła oczami po czym podeszła do niego wolno. Za oknem w oddali widać było światła miasta jak tysiące błyskających gwiazd lub duszyczek. A na ich tle w szybie odbijał się iluzoryczny miraż ich wspólnego odbicia. Z wyglądu wydawali się tak różni, że Erę na chwilę ściął z nóg ten kontrast. Niemal widziała jedno z holozdjęć zaległych na szafie w jej własnych kwaterach. Potrząsnęła głową by pozbyć się tego dziwnego, trochę słodkiego, trochę bolesnego wrażenia i z uśmiechem oparła się o ramię mężczyzny.
- Ale mogę obiecać jeśli to mi pomoże odzyskać moje zasoby odmóżdżającej rozrywki.

Tamir uśmiechnął się. Nie był pewien czy to przez słowa dziewczyny, ich wspólne odbicie, czy może jej bliskość. Prawdopodobnie, uśmiech wywoływało to wszystko, ze szczególnym uwzględnieniem tego ostatniego szczegółu. Byli w miejscu, w którym nie mógł ich dosięgnąć wzrok żadnego Jedi. Byli sami ze sobą i w tej chwili to było jedną z najważniejszych dla niego rzeczy. Odwrócił się do Ery i objął ją ręką w pasie. Drugą dłonią delikatnie przesunął po jej policzku. Ironia tkwiła w tym, że to, co niszczyło Galaktykę, stworzyło między nimi coś pięknego.

Gdzieś za plecami Zabraka opadły ze szczekiem żaluzje mimo, że ręce dziewczyny wcale w ich kierunku nie sięgały, sadowiły się tam gdzie było im najlepiej, na ramionach Tamira. Przez chwilę patrzyła na niego tak jak w tańcu, potem po prostu się wtuliła w jego ramię wyczuwając pod pliczkiem grę mięśni i słysząc miarowy rytm serca. Przez myśl przeszło jej to, że chciałby tak zostać przez cały miesiąc, po prostu tu stać i się nie ruszać. Chwile portem stwierdziła, ze jednak może się ruszyć, wspięła się na palce i z przykucniętymi oczami znalazła wargami jego policzek zostawiając na nim delikatny pocałunek, chwilę potem kolejny wylądował w kąciku warg Tamira.

Przymrużył oczy, gdy poczuł pierwszy pocałunek. Drugi sprawił, że serce mocniej zabiło, a krew popłynęła szybciej. Zabrak zamknął oczy, odwracając głowę tak, by ich usta się zetknęły. Delikatnie muskał jej wargi, przesuwając dłoń z jej pasa na łopatki i przyciągając nieznacznie do siebie. Drugą ręka z twarzy Ery, została przeniesiona na jej nagie ciało na plecach. Torn odniósł wrażenie, że temperatura w pokoju wzrosła. Nie wiedział czy naprawdę tak było, czy tylko jemu zrobiło się gorąco. Intensywność jego pocałunków wzrosła.

Bliskość zyskiwała na intensywności gdy skóra stykała się ze skórą, świat rozpływał zupełnie ograniczając do dwóch wtulonych ciał i wspólnego rytmu wyczuwanego w każdym oddechu i muśnięciu warg. Wtapiali się w siebie coraz bardziej czując jedność rozlewającą się w Mocy. Jednak jak mocno by się nie tulili wciąż coś stało miedzy nami, przeszkadzało w idealnym zespoleniu. Ubranie, upierdliwa bariera miedzy dotykiem i oddechem. Era czuła ręce Zabraka ślizgające się po jej plecach w poszukiwaniu drogi poprzez przebrzydły materiał. Jej własne powoli ześlizgiwały się z ramiona Tamira w tym samym celu.
Czy to byłoby takie złe zatopić się w tym uczuciu, pozwolić mu pochłonąć?
Jedna z rąk dziewczyny opadła niżej chwytajac jedną z niecierpliwych dłoni ślizgających się po jej plecach i prowadząc ją na bezpieczny, osłonięty grunt. Druga zaś ponownie oplotła kark mężczyzny.
- Nie dzisiaj. - szepnęła mu do ucha przez chwile pozostając jeszcze w uścisku by zaraz niechętnie się z niego wyślizgnąć. - Zjedzmy coś.
Liczyła, że posiłek i rozmowa odsunął niebezpieczne myśli. Nie sądziła by byli na to gotowi, a spieszyć się nie było sensu, to by tylko wszystko popsuło.

Przytaknął bez słowa Erze, biorąc jedzenie ze stolika i siadając na łóżku. Serce nadal kołatało mu w klatce piersiowej, a Zabrak odpakowując posiłek, przeklinał na siebie w myślach. Tyle lat nauki, umiejętność kontrolowania siebie w trudnych sytuacjach i to wszystko dało teraz plamę. Cała samokontrola gdzieś zniknęła, jakby nigdy jej nie trenował. Przez te kilka chwil nie był sobą i nie był z tego powodu zadowolony. Mimo tego, starał się tego nie okazywać, wykazując zainteresowanie posiłkiem. Przez złość na siebie ciężko było mu wymyślić jakiś temat do rozmowy, by uciec od tego, co się stało. Jedyny, który przyszedł mu do głowy, był niestety psującym cały ten piękny wieczór, bo ściągającym ich na ziemię.
Więc przez czas trwania posiłku Tamir zastanawiał się na głos nad tym, jak potoczą się dalsze losy wojny. Rozmyślał nad tym, jak długo jeszcze potrwa i na ile bitew zostaną jeszcze wysłani. Opowiedział przy okazji Erze o tym, że niedobitki z jego regimentu zostały wcielone gdzieś indziej, a jemu odebrano nad nimi dowództwo. Utworzoną z nich kompanią miał dowodzić kapitan BR, którego Zabrak ochrzścił imieniem Frost. Mówił też o walce jaką stoczył w powietrzu nad lasem na Elom. Opowiadał jej ze szczegółami, ale bez większej radości. Ot tak, byleby tylko unikać tego, co zaszło między nimi przed posiłkiem.

Era słuchała Tamira uważnie, choć chyba nie było tematu który mógłby bardziej ostudzić atmosferę. Gdy mówił o odebraniu mu oddziału delikatnie wyciągnęła rękę dotykając jego nieruchomej dłoni na stole, sprawdzała czy odwróci się od niej tak jak na lądowisku czy przyjmie ten gest pocieszenia.
Sama opowiadała o ofensywie, o polu minowym, rozdzieleniu oddziałów i poświęceniu pancernych by ocalić piechotę. Czuła już niemałą ulgę wiedząc, że ewakuacja nie zapomniała o ukrytej w lesie piechoty a znaczna część jej klonów znajdowała się bezpieczna na Coruscant. Choć wciąż czuła suche kucie na myśl o tych które straciła. Cóż smutnymi sprawami też musieli się nauczyć dzielić, albo jakoś je choć współodczuwać.

Torn splótł palce swojej dłoni, z palcami [b]Ery próbując dodać jej otuchy. Oboje na Elom dostali lekcję tego, jak okrutna potrafi być wojna. A poznali jej obraz tylko z perspektywy dowódców swoich regimentów. Przecież mistrzowie decydowali o życiu znacznie większej ilości klonów. A pozostawało jeszcze pytanie o los Elomian. Jednak rozmowa o wojnie, pozwolała zachować dystans i ostudzić atmosferę. Mimo to, Zabrak ciągle czuł się głupio i... zawstydzony? tym jak postąpił. Temat wojny, był jednak tematem, którego nie chciał długo ciągnąć. Zakończył więc go na rozważaniach, gdzie poślą ich następnym razem. Później zmienił na chwilę temat na podróże po Galaktyce ze swoją mistrzynią i opowiadał jej, jaki dawała mu wycisk na Hoth, by ni z tego, ni z owego, przeprosić Erę za swoje zachowanie.

Dziewczyna nie puszczała dłoni towarzysza słuchając jego słów czekając aż znów się rozluźni. Nić porozumienia którą tkali wciąż była delikatna, stąpali po grząskim gruncie który na dodatek był dla nich tabu. Dlatego teraz starała się uważać na każdy krok.
Przeprosiny Tamira zaskoczyły ją zupełnie. Przez chwile patrzyła na niego szeroko otwartymi oczami.
- Nie masz za co przepraszać. Tam było nas dwoje i w pewnej chwili żadne nie myślało... myślisz, że ja nie... - zaczerpnęła powietrza nie kończąc zdania. - Po prostu jest jeszcze za wcześnie, nie chce tego zepsuć pędząc jak głupia niewiadomi gdzie. - westchnęła mocniej ściskając dłoń rozmówcy. - Z resztą nie mam ochoty nigdzie pędzić. Tu mi dobrze, bardzo.
Kontynuowała temat podróży, choć jej historia nie była o treningach ale o ranach, ucieczkach i kłopotach. Przytaczała też anegdotki typu historię o tym jak kiedyś z Caprice ograły kilku oficerów statku w rozbieranego sabaca po czym ci jak nie pyszni musieli przemaszerować przez cały liniowiec ubrani zaledwie w bieliznę.

Tamir skwitował historię o biednych oficerach zdaniem, że Era i Caprice to bardzo niegrzeczne dziewczynki. Sam był ubogi w takie anegdotki. Mógł opowiadać jedynie zabawne historie z treningów, jak na przykład ta, którą dziewczyna już poznała o spotkaniu Yalare ze zdalniakiem. Dopiero teraz dostrzegał to, jak bardzo różni mistrzowie podchodzili do treningów i w ogóle życia. Caprice była skrajnie inna niż Yalare. Tak samo on różnił się od Ery. Sposób opieki ich mentorów, wpływał na nich samych. Na ich sposób postrzegania świata i na doświadczenia, jakie wynieśli z okresu szkolenia.
Torn uznał, że to był dobry moment na opowiedzenie Erze w jaki sposób i kiedy spotkał się z Korelem. Dziewczyna wiedziała, że Shistavanen był i jest cieniem podążającym krok w krok za Zabrakiem. Korel był czymś w rodzaju spadku, przekazanego Tamirowi przez Yalare. Wszystko zaczęło się, gdy oboje byli na misji na Bothawui. Mieli ochraniać życie pewnego polityka. Bothańscy szpiedzy uważali, że jest zagrożony i poprosili Radę o pomoc, a ta wysłała Yalare i młodego jeszcze wtedy Tamira. Okazało się, że zamachowcem dybiącym na życie polityka był właśnie Korel. Między trójką doszło do walki. Yalare i jej uczeń uzupełniali się doskonale, wyczuwali swoje ruchy, zamiary i dobrze współgrali. Jednak niewielka przestrzeń i spore umiejętności Korela sprawiły, że w ostatecznym rozrachunku, Shistavanen widząc, że nie ma szans na wygraną, posunął się do ucieczki.

Powoli dobry nastrój powracał, ich głosy napełniały pokój hotelowy spokojem i jakimś rodzajem ciepła. po jakimś czasie przestało im być wygodnie wiec rozsiedli się na łóżku. Era chciała pytać o Korela ale zamilkła, to był zbyt drażliwy temat, czekała aż Zabrak dojrzeje by mówić dalej. Sama zaś zaczęła cichą opowieść o swojej rodzinie. Historię której według praw zakonu nie powinna była znać.
Mówiła o młodej wojowniczce echani imieniem E'lsu która jeszcze w dzieciństwie została odesłana z rodzimego Thyrsus na Tatooine gdzie w małej enklawie nauczał jedne z najlepszych mistrzów echani. Dziewczynka miała talent do walki, żyła zgodnie z jej rytmem doskonaląc swoje ciało i w końcu wprawiła w podziw nawet starego mistrza. Podarował jej rzadki klejnot który podobno zdobył kiedyś w walce. Ogień Durinda był przez lata bezcennym trofeum młodej wojowniczki która szybko zyskiwała posłuch wśród swego ludu.
Szanowano ją do tego stopnia, że gdy na Thyrsus przybyła Jedi Caprice Leah wraz z młodym padawanem Raa D'anem to właśnie E'lsu miała sprawdzić czy są godni uczyć się tajników sztuki echani. Mistrzyni dowiodła swej wartości i poddała się nauce, padawan był łagodnym dzieckiem i większość czasu spędzał pracując nad nowym mieczem. Jego łagodność i pogoda ducha zjednała mu jednak i dumną wojowniczkę. E'lsu polubiła chłopca do tego stopnia, że gdy stracił on kryształ jaki miał stać się sercem budowanego miecza świetlnego podarowała mu swoją ukochaną pamiątkę Ogień Durinda.
W czasie opowiadania powoli rozluźniali się i poddając zmęczeniu rozkładali na łóżku, Era zwinięta w kłębek na jednym brzegu wpatrzona w swojego rozmówcę czuła jak powieki ciążą jej coraz bardziej. Usnęła kilka chwil potem nim doprowadziła opowieść do chwili gdy jej ojciec w wieku piętnastu lat złożył swój miecz świetlny o srebrnym ostrzu jak oczy echani i patrząc na migocząca klingę powiedział do swojej przyjaciółki "Moje serce, twój ogień".

***

Miesiąc minął tak szybko. Tak wiele się w tym okresie wydarzyło. Dwa tygodnie, które dano im na odpoczynek i regenerację sił, to był dla Tamira najwspanialszy okres w jego życiu. Bił na głowę pierwszy raz, gdy poczuł Moc i dał radę jej użyć. Przebijał też pierwszą udaną akrobację. Również pierwszy raz za sterami myśliwca nie mógł się równać z tymi dwoma tygodniami, które spędził z Erą. Wspólnie spędzone chwile wyryły się w jego pamięci i przywoływał je za każdym razem, gdy tylko nie było jej w pobliżu.
Był to jednak także okres, który poświęcił na trening i konstrukcję nowego miecza świetlnego, który miał zastąpić ten, który stracił na Elom. Skonstruowany przez niego oręż, podobnie jak poprzedni, był mieczem o dwóch ostrzach.


Takim nauczył się walczyć, taki najbardziej odpowiadał jego stylowi i takim posługiwała się jego Mistrzyni, więc był też jakby hołdem dla niej. Nowa broń od poprzedniej różniła się wyglądem, lecz praca i serce w nią włożone, były takie same. Kryształ, który był sercem miecza, elementem spajającym Jedi z jego bronią, był koloru oczu Tamira. Szmaragdowe ostrze miało być światłem rozganiającym mrok w Galaktyce.

Teraz Zabrak kroczył korytarzem w kierunku lądowiska. Wszechobecna biel, stanowiła doskonały kontrast dla ciemnych chmur, które kłębiły się na niebie na zewnątrz. Kontrast. Coś, co lubiła Era. Tamir chciałby być teraz przy niej. Dodać jej otuchy. Jednak wiedział, że było to nie możliwe. Dostali różne zadania. On miał wznieść się w powietrze razem z innymi Jedi, a ona miała toczyć walkę na ziemi. Mimo tego, iż oboje zdawali sobie sprawę, że nie mogą być przy sobie ciałem, to każde odczuwało wsparcie drugiego. A to dawało siły do walki. A nikt, tak jak Torn, nie zdawał sobie sprawy z tego, jak ciężki będzie to bój. A póki co, jego wizja się spełniała. Był na Kamino, miał walczyć w powietrzu. Brakowało jedynie eksplozji. Tylko co ona ze sobą niosła? Tego, wkrótce miał się dowiedzieć.

Siedząc w kokpicie Delty, Tamir czuł się dziwnie. Jakby przeżywał deja vu. Każdy meldował się w taki sposób, w jaki Zabrak to pamiętał. Każdy, nawet najdrobniejszy szczegół jego wizji się zgadzał. Nie musiał nawet skupiać się na tym, co mówili inni. Wiedział w którym momencie powie, że jest gotów. Wiedział kto, jakich słów użyje, nim ta osoba się odezwała. Czuł się jak we śnie mimo tego, iż wiedział, że to nie jest sen.
Chwilę później dotarł do momentu, w którym jego wizja się kończyła. Eksplozja. Teraz już wiedział czego dotyczyła i co zwiastowała. Eksplozja oznajmiała śmierć Mistrzyni Kossex.
Niech Moc będzie z nami pomyślał, kiedy ruszał do ataku na kolejne Vultury. Mierzył się już z nimi na Elomie. Wiedziała jak trudnymi są przeciwnikami. Ale wtedy, był jednym z dwóch Jedi. Teraz był jednym z wielu, których umiejętności i wspierająca ich Moc, dawały im jakąś przewagę. Chociaż przy takim natarciu Konfederacji, o zwycięstwie mogli jedynie pomarzyć.
- Trzymaj się blisko, przyjacielu. - powiedział Tamir do Jareda.
Codd był bardzo dobrym pilotem. Tamir mógłby wejść z nim w rywalizację, który z nich strąci więcej maszyn wroga, ale bitwa była zbyt poważna na takie zabawy. Poza tym, ryzyko zostania strąconym także było bardzo wysokie. Więc zamiast z nim konkurować, Zabrak wolał atakować z nim wspólnie. Starał się z nim uzupełniać. Kiedy Korelianin przechodził do natarcia, Torn pilnował jego ogona i liczył na to, że jego towarzysz odwdzięczy mu się tym samym. Było to niewiele przy takim roju Sępów, jaki ich otaczał, ale zawsze zwiększało to szanse na przetrwanie. Być może na tyle, że zdołają doczekać przybycia Mistrza Rancisisa.
 
Gekido jest offline  
Stary 02-09-2010, 17:53   #128
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Przychodzi taka chwila w poszukiwaniach gdy nawet największy optymista musi zacząć słyszeć podszepty czarnych myśli. Zwątpienie dyskretnie zakrada sie do serca . Erze od jakiegoś czasu daleko było od optymizmu. Zwłaszcza po pięciu dniach bezowocnych poszukiwań.
Tak więc złe przeczucia nie ty zakradały się do jej głowy co szturmowały ją z użyciem ciężkiego sprzętu. Błądząc pośród białego morza klonów wylegających na lądowisko czuła się jakby tonęła.
Zostawili ich tam. Ci idioci od akcji ewakuacyjnej po prostu ich tam zostawili. To był jedyny wniosek jaki póki co się jej nasuwał. I zaraz za nim pędziła wściekłość i rozpacz. Los zostawionych na Elom żołnierzy był przesądzony, a ona nie mogła zrobić nic.
Gdy stała tak patrząc mętnie na przepływające obok hełmy klonów w Mocy pojawił się znajomy ślad. Natychmiast podniosła głowę rozglądając się czujnie. Słoneczko?
Bez Mocy by go nie odnalazła, ot kolejny klon przechodzący obok, następny barwiony jak tarcza strzelnicza oficerski pancerz. Ale był tam, szedł z hełmem pod pachą nadzorując rozładunek sprzętu.
Ulga i radość, którą poczuła w jednej chwili sprawiła, że niemal zniknęła dl niej grawitacja.
- Duck!
Słysząc swoje przezwisko komandor odwrócił się i chwile potem poczuł, ze na szyi wisi mu drobna Jedi.
- Sir.. – zdołał tylko wykrztusić nim zdębiał na chwilę z lekko otwartymi ustami podczas gdy kobieta wyściskała go po czym odsunęła się z szerokim uśmiechem oglądaj uważnie klona.
- Wspaniale cię znowu widzieć. Wyglądasz dobrze, jakieś rany? Jak pierwszy i drugi batalion? Duże starty? Szybko was ewakuowali?. - trajkotała z szerokim uśmiechem który jednak powoli chmurniał.
Nawet nie dała dojść do słowa osłupiałemu klonowi który właśnie otwierał usta by zacząć odpowiadać na liczne pytanie gdy znów zwróciła się do niego, tym razem z wyrzutem.
- I dlaczego na sadło Hutta nie dałeś znaku życia? – spytała stukając Ducka palcem wskazującym w pierś. – Masz ty jakikolwiek szacunek dla nerwów dowódcy? Od pięciu dni was szukam jak głupia gdzie tylko się da!
Słoneczko wciąż z mina jakby mu spadł na głowę krążownik przyglądał się dziewczynie gdy ta patrzyła na niego z wyrzutem wspierając ręce na bokach. W końcu to dziewczyna przerwała gęstniejącą ciszę.
- Co z trzecim i czwartym? Zabrali ich z tego lasu?
Klon drgnął słysząc pytanie na które wreszcie był w stanie odpowiedzieć.
- Tak Sir zostali ewakuowani.
Dziewczyna prychnęła.
- I Helio też nie pomyślał żeby mnie zawiadomić? Nie ma co empatii macie tyle co kawał kłody.
- Sir kapitan BH-8426 nie mógł niestety pani powiadomić, leży w szpitalu a ja... – Duck wyraźnie zamierzał zacząć się tłumaczyć choć sądząc po minie jeszcze nie do końca wiedział z czego gdy Era znowu mu przerwała.
- W szpitalu? – Zbladła co przy jej jasnej cerze wyglądało naprawdę trupio, poczuła bolesny ucisk w żołądku. Straciła Krayta i wciąż czuła z tego powodu kucie obok serca. A teraz Helio... – I dopiero teraz mi o tym mówisz? Pięknie po prostu pięknie. Jeszcze sobie o tym pogadamy! – zagroziła komandorowi palcem po czym odbiegła zostawiając klona samego z usilną próba zrozumienia o co właściwie jej chodziło.

***

Helio spał. Patrzyła na spokojną twarz klona podłączonego do piszczącej cicho aparatury. Już sam taki widok ściskał za serce. Jej ulubieniec zapłacił wysoką cenę za ocalenie sowich ludzi. Na szczęście z tego co wywnioskowała z karty jego stan poprawiał się.
Na chwilę przysiadła na stołku przy łóżku dotykając ciepłej dłoni kapitana. Był pierwszym z tych śmiercionośnych dziesięciolatków z którym zdołała nawiązać jakiś kontakt. I wciąż była mu winna opowieść. Nie chciała by zniknął tak jak całkiem niedawno jego kolega z batalionu.
Nie przypuszczała, ze gdy wybierała który stanie na czele trzeciego wybierała który z nich przeżyje. Nagle poczuła ciężar całej odpowiedzialności jaka spoczywała na dowódcy i niemal się przewróciła. Chwyciła mocniej dłoń klona.
Chciałaby wierzyć, że wszystko będzie dobrze, ale sądząc po losach toczonych przez Republikę bitew byłoby to bezczelne kłamstwo.

***

Po raz pierwszy w życiu świątynie napawała Erę przejmującym strachem. Cos się w tych murach zmieniło, tak jak i w kroczących nimi Jedi. Łatwo było rozpoznać kto już miał przyjemność walki na froncie a kto jeszcze nie. Mieli to wypisane na twarzach.
Nie chciała na to patrzeć, skręcało ją od wiadomości o kolejnych bitwach.
Czuła się jakby śmierć na dobre zamieszkała w dotąd świętej przestrzeni.
Powoli dochodziło do tego, że nie umiała już jeść w świątynnej stołówce ani uśmiechać po przekroczeniu progów budynku.
Niemal co noc budziła się krzycząc w bezsilnym strachu akurat w chwili gdy miała spojrzeć w twarz wieczności.
Zaczęła wiec unikać świątyni.
Wolny czas spędzała w szpitalu u Helia. Klon wydawał się zdziwiony i skonsternowany tymi wizytami ale przywykł do tego, że jego komandor jest ekscentryczna. Przychodziła zawsze z jakimś smakołykiem którego nie uświadczysz w szpitalnej stołówce a był bezpieczny dla rannego. Potem rozkładała talie kart i uczyła go gry w sabecca. Po jakimś czasie dołączyło się do tego kilku innych rannych z 31 Regimentu. Przyjmowali ją z szacunkiem na który swoim zdaniem nie zasługiwała, trzymali pewien dystans nad skróceniem którego pracowała nieustannie. Nie minął tydzień a znała już większość klonów z 31 które leżały w tej placówce i parę innych. Pod koniec udało im się nawet rozegrać kilka ciekawych partii w karty nim wojna znów wyciągnęła chciwe łapy po żołnierzy.
Drugim źródłem wytchnienia był Tamir, choć ku jej skrywanej irytacji strasznie dużo czasu poświęcał treningom i budowie miecza. Za to każdy moment gdy był tylko dla niej okazywał się nowym odkryciem. W swoich przebraniach włóczyli się po mieście szukając przygód i zacieśniając wzajemne więzy.
Łapała się na tym, że gdy tylko Zabrak znikał jej z oczu myślała o nim nieustannie, zwłaszcza wieczorami gdy przewracała się w swoim łóżku z obawą czekając na sen. Wtedy wspomnienia były wszystkim co mogła przeciwstawić swojemu strachowi.

***

Tamir czekał na Erę w umówionym miejscu. Szedł na to spotkanie z mieszaniną radości i żalu. To był ostatni dzień, kiedy mogli spędzić czas tylko ze sobą. Jutro mieli wyruszać, a to oznaczało koniec tej wspaniałej bliskości. Będą musieli udawać, że nic między nimi nie ma, zachowywać się jak przyjaciele. I tak przez kolejne, długie tygodnie podczas tej kampanii. Naprawdę ciężko będzie mu się z tym wszystkim ukrywać. Wiedział, że łamali zasady, ale Zabrak naprawdę nie widział w tym niczego złego. Nie robili tym nikomu krzywdy. Jednak wiedział, że żaden z mistrzów tego nie zrozumie. Zresztą, sam tak naprawdę nie wiedział, co było między nim, a Erą. Zdawało się, że przez ostatnie dwa tygodnie oboje omijali ten temat, ale dzisiaj Tamir chciał go poruszyć. Czekał zatem z niecierpliwością na Erę, ubrany w kurtkę, którą od niej dostał, czarną koszulkę, którą udało mu się kupić za bezcen i brązowe spodnie, których cenę dał radę obniżyć u pewnego starszego Rodianina.
Przez chwilę Era po prostu na niego patrzyła z oddali, na znajoma sylwetkę, długie nogi, wąskie biodra, szerokie ramiona. Jej dłonie dobrze zbadały już te zakamarki, pamiętała skomplikowane wzory tatuaży na piersi Zabraka, choć nie zdołała jeszcze z niego wyciągnąć co znaczą. Dłonie duże, niebezpieczne nawet gdy nie dzierżyły miecza a mimo to tak łagodne gdy ją tulił. Twarz łagodną ale z charakterem, wzór rogów na czole który znały i jej oczy i palce. Oczy zielone jak szumiąca korona drzew, wciąż miękły jej kolana od ich spojrzenia. I włosy migoczące w świetle zachodzącego słońca jak korona. Te pukle też już poznała przeczesując niejednokrotnie palcami gdy wylegiwali się na kocu piknikowym.
Wszystko to znała już na pamięć, jakby niewidzialne dłuto wyryło jej obraz mężczyzny pod powiekami. Mimo to dalej nie mogła się napatrzeć. Dzisiaj coś było inaczej. Może przez wojnę która zawisła im znów nad głową jak cień startujących krążowników nad miastem. A może dlatego, że sam Tamir był spięty. Zaczynała już wyczuwać jego nastroje.
Podeszła do niego cicho ubrana w zwiewną sukienkę do kolan i dla odmiany pantofle na obcasie, na niemal gołe ramiona zarzuciła ciepłą chustę, cała na biało, nie wiedzieć czemu dziś tak się jej zebrało. Pozostało liczyć, że nie będą musieli biegać ani nigdzie się wspinać, choć po tylu latach ćwiczenia akrobatyki saldo umiała zrobić na szpilkach i w pończochach. Znów zachodziła go od tyłu starając się zbytnio nie stukać obcasem o chodnik. Chyba nie usłyszał, a nawet jeśli to się nie odwrócił. Oplotła go ramionami w pasie i przytuliwszy się do pleców westchnęła wdychając zapach jego włosów.
- Kiedy ty się nauczysz dbać o tyły?
Jak zwykle, dziewczyna zachodziła go od tyłu. Tamir przywykł do tego. Robiła tak przy każdym ich spotkaniu, ale wydawało mu się, że zarówno jej i jemu się to nie znudzi. Uwielbiał, kiedy jej dłonie oplatały jego ciało, a ona przylegała do jego pleców. Mimo iż ją nie tylko wyczuł, ale i usłyszał, nie chciał psuć tego powitania, które stało się już niemal rytuałem. Uśmiech pojawił się na jego twarzy nim dziewczyna się zbliżyła, a jej dotyk i bliskość sprawiły, że zamknął na chwilę oczy.
- Może specjalnie ci się wystawiam? - zapytał, odnajdując dłońmi jej ręce. Ujął je w swoje i stał tak przez chwilę. Był ciekaw co dzisiaj miała na sobie. Chociaż i tak wyglądała pięknie. Zawsze. Bez względu na porę dnia, czy nocy.
W końcu jednak odwrócił się do niej, otwierając oczy omiótł wzrokiem całą jej sylwetkę. Rozmarzony i szczęśliwy uśmiech rozpromienił jego twarz. Pochylił się składając na jej policzku pocałunek na powitanie. Trzymając ją za ręce, przyglądał się jak promienie zachodzącego słońca igrają w jej włosach nadając im blasku, niczym nocnemu niebu.
- Wyglądasz przepięknie. - powiedział, nie przestając się uśmiechać. Ach, jak bardzo żałował, że to była ostatnia okazja do zobaczenia jej w takim stroju. Już jutro, miało go zastąpić ubranie, które zakrywało szczelnie jej piękne ciało, a widok Ery miał zostać zastąpiony przez szeregi klonów i droidów.
Tamir rozpogodził się, to dobrze, jego uśmiech powoli stawał się dla niej czymś na kształt gwaranta bezpieczeństwa. Pocałunek w policzek powitała jako bezcenną okazję by objąć kark mężczyzny i zanurzyć mu palce we włosach. W duchu bała się , że w końcu zrobi się zazdrosny o to jej uwielbienie dla jego czupryny.
- Dobrze, ale spróbuj się wystawić komu innemu a więcej się do ciebie nie odezwę – pogroziła mu palcem po czym bezceremonialnie wcisnęła rękę pod ramię.
- To na co masz dzisiaj ochotę? – spytała gdy wolno ruszyli deptakiem. Pozbawieni mieczy i zakonnych stroi idealnie wtapiali się w barwny tłum.
- Jak wystawię się komuś innemu, to raczej nie będziesz miała okazji, by się do mnie odezwać. - powiedział, krocząc niespiesznie u boku Ery. Nie chciał tego, ale dzisiejsze spotkanie będzie musiało mieć charakter bardziej poważny niż zwykle. Chciał ustalić na czym stoją i co właściwie ich łączy.
- Na rozmowę. - odparł po chwili namysłu. - Wiem, że przez ostatnie dwa tygodnie sporo rozmawialiśmy, poznawaliśmy siebie wzajemnie i opowiadaliśmy sobie historie z naszych treningów, ale nie rozmawialiśmy na jeden temat. - zamilkł na chwilę. - Ero, co tak właściwie między nami jest? -
A wiec wyszło szydło w worka. Cóż przynajmniej nie ukrywał przed nią zmartwień, to był plus. Pytanie czy umiała mu udzielić odpowiedzi. Westchnęła opierając głowę o ramię towarzysza, coś boleśnie kuło ją w żołądku. Jakiś głos szeptał do ucha, żeby korzystała z tego co ma póki może bo następnych kilka chwil być może ją tego pozbawi.
- Jest między nami przyjaźń. – Tego była pewna. – Jest między nami troska, czułość, bliskość, wiele emocji... – mówiła wolno unikając trudnych słów, takich które zmusiłyby ich do refleksji. – A ja nie wiem czy to jest rozmowa na miejsce publiczne. – Grała na zwłokę usiłując przełknąć ciężką gule formującą się w gardle.
Przyjaźń. Czy tak wyglądała przyjaźń? A może dziewczyna po prostu użyła tego określenia, wymieniając je razem z innymi uczuciami związanymi z bliskością? Ale co, jeśli dla Ery nie było między nimi niczego więcej niż przyjaźni? Zresztą, Tamir sam nie wiedział, jak określić to, co się między nimi dzieje od czasu Elom. Dzieje i w jego mniemaniu, rośnie. Westchnął. Wiedział, że rozmowa nie będzie należała do łatwych, bo i temat taki nie był.
- Znajdźmy więc jakieś ustronne miejsce. - zaproponował delikatnie.

Pokoik w „Ostoi pijanego Mynoca” widział ich już kilka razy. Tutaj przyszli przemoczeni do suchej nitki gdy w czasie pikniku w jednym z parków osiedli klasy średniej Era uznała, że zabawnie będzie wykąpać Tamira w fontannie, a on bynajmniej nie zamierzał iść na dno samotnie. Tutaj spędzili kilka nocy śpiąc naprzeciw siebie niewinnie jak młodziki, gdy wyjątkowo nie chciało im się wracać do świątyni. Tutaj opatrywali skaleczenia po pojedynku pośród zrujnowanych budowli niższych poziomów jakim „ochrzcili” nowy miecz świetlny Zabraka. Portier zaczynał ich już kojarzyć co nie było bezpieczne ale za to całkiem przyjemne.
Tym razem po raz pierwszy Era wyjęła coś z lodówki, dwie małe buteleczki wina. Według napisu Alderaańskie choć sadząc po octowym zapachu koło tej planety to najwyżej w nadprzestrzeni leciało. Mimo to miał swoją moc i poniewierało, choć dla jej wprawionej już głowy to było nic. Nie wiedziała czy Tamir zechce pić, jeśli nie to sama chętnie wychyli drugą butelkę. Potrzebowała odwagi.
Oparłszy się bokiem o okno patrzyła na Zabraka długo i w milczeniu. Wzbudzał w niej tak wiele emocji zarówno radosnych jak i tych trudnych.
- Myślę, że się w sobie zakochujemy Tamirze – powiedziała cicho gdy w końcu zyskała odwagę by przestać osłaniać usta butelką.
Torn trafiłby do ''Ostoii pijanego Mynoca'' z zamkniętymi oczami i nie było dla niego zaskoczeniem, że właśnie w to miejsce udali się, by porozmawiać. Z tym hotelikiem łączyło się wiele miłych wspomnień i wiele spędzonych wspólnie chwil. A teraz ten pokój, miał być świadkiem naprawdę poważnej rozmowy.
Milczał. Wpatrywał się w Erę ciągle tak samo. Z czułością i ciągle tym samym błyskiem w oku. Obserwował ją z uwagą. Jej zachowanie, sposób w jaki na niego patrzyła. Nie widział nic złego w tym, że w tej chwili ona stała przy oknie, a on siedział na łóżku. Jego pytanie i odpowiedź na nie sprawiły, że oddalili się trochę od siebie. A nie powinni. Zabrak podniósł się z łóżka i podszedł do niej. Złapał za butelkę i delikatnie wyjął ją z dłoni Ery i postawił na ziemię. Z delikatnym uśmiechem spojrzał dziewczynie w oczy. Stała się dla niego taka ważna. Nie chciał, by to, co się między nimi działo smuciło ją, czy było powodem do picia. Nic nie mówił, po prostu ją objął, przyciągnął do siebie, pocałował czule, a następnie przytulił.
Miłość to było wielkie słowo, dlatego za nic nie odważyła się go jeszcze użyć. Zakochanie zaś stanem lżejszym i chyba na jego początek należało uplasować etap w jakim teraz byli.
Nie chodziło tylko o bijące jak szalone serce, uporczywy uśmiech rozkwitający na twarzy zawsze gdy widziało się tą drugą stronę. O magię pocałunków czy cichej rozmowy tak zażartej jakby na świecie nie było nic poza nimi dwojgiem. Nie chodziło o tęsknotę pożerającą od pierwszych sekund po rozstaniu aż do ponownego spotkania. Ani o niemal fizyczny ból gdy widzieli się na świątynnym korytarzu i nie mogli nawet wziąć za ręce. I nie o nagły dziki przypływ zazdrości gdy w którymś z barów atrakcyjna twi’lekańska kelnerka mrugnęła do Tamira a ten o zgrozo się do niej uśmiechnął.
Dla Ery naprawdę znaczący był fakt iż z ostatnich nocy na Coruscant tylko te spędzone w tym pokoju nie zakończyły się dla niej pełną dzikiej paniki pobudką z koszmarnego snu o spadaniu. Tak jakby sama obecność zabraka ledwie metr od niej koiła ten najdzikszy, najstraszniejszy lęk jej życia.
Objęła go mocno wtulając twarz w znajome ramię które tak dobrze znal już jej policzek i dłonie niosące ulgę po mięśniom po ciężkim treningu jakich Tamir sobie nie szczędził.
Po co w ogóle poruszył ten temat? Chciał ją rzucić? Czy to było do pożegnanie? Zacisnęła ramiona mocniej.
Trwali tak przez chwilę. Ona wtulona w niego, a on obejmujący i przytulający ją do siebie. Nie mógł sobie wyobrazić tego, że za kilkanaście godzin to wszystko będzie należało do przeszłości. Ta myśl sprawiała mu ból, który łagodziła obecność Ery. Tak naprawdę, o ironio, w tej chwili, czuł się naprawdę szczęśliwy. Młoda Jedi uświadomiło mu bowiem to, co gdzieś w podświadomości się zatliło. Zakochiwali się w sobie. Dla Tamira to było najwspanialsze ze wszystkich uczuć. Dzięki niej, pierwszy raz, tak naprawdę, nie czuł się w tym wszystkim osamotniony. Znalazł pokrewną duszę.
- Nie wiesz, jak bardzo jestem szczęśliwy, że mam cię u swojego boku, Ero - wyszeptał
Wzięła głęboki oddech wciągając w nozdrza zapach mężczyzny. Odrobinę się uspokoiła bo nie brzmiał jak ktoś , kto zmierzał cokolwiek kończyć. Tyle, że na chwile obecną mieli też inne problemy.
-Postarajmy się tego nie stracić. – szeptała wciąż nie zmieniając intensywności uścisku. – Jeśli nas przyłapią albo zostaniemy wyrzuceni na zbity pysk albo rozdzieleni.- Nie wiedziała co było gorsze. – Mogę wrócić na ta przeklętą wojnę i robić swoje... – Przynajmniej taką miała nadzieję, pomimo całego swojego strachu przed kolejnymi bitwami. – ...jeśli potem będę mogła wrócić do ciebie.
- Zróbmy zatem wszystko, by nas nie przyłapali i byśmy mogli do siebie wracać. - wyszeptał. - Jesteś moją motywacją do działania. Dzięki tobie chcę się bardziej starać, dawać z siebie wszystko, by móc bezpiecznie wrócić z misji i znowu cię zobaczyć. - z każdym wdechem czuł jej zapach. Wypełniał jego nozdrza i sprawiał, że Torn nie chciał wypuścić jej z objęć. Wabił go. - Nigdzie w Galaktyce nie ma miejsca, w którym byłoby mi tak dobrze, jak przy tobie, kiedy trzymam cię w ramionach. -
Słowa Tamira napełniał Erę radością i nadzieją. A trudno było się przedrzeć czemukolwiek przez gąszcz jej strachu przed wojną.
Front. Kiedy teraz z niego powrócą? Do odpowiedzi potrzebowaliby wróżbity.
Na szczęście przydzielono ich do tej samej armii, mieli szanse się widywać jednak znali już słodko-gorzki smak takich spotkań, mogli rozmawiać ale najlepiej oddzieleni przez mebel i z zajętymi rękoma. No i zawsze zostawało holo oraz Moc. Jakoś to zniosą, będą się wspierać nawet na odległość. A potem...
Potem będzie tak jak jest teraz. Uniosła głowę i spotkała jego spojrzenie. Pocałowała go chciwie, namiętnie, jakby już tęskniła.

Pocałunek Ery sprawił, że w umyśle Zabraka nastąpiła eksplozja. Biel zalała wszystko, sprawiając, że w tej chwili przestał myśleć o wojnie. To przecież, mimo wszystko, było jeszcze takie odległe. Kilkanaście godzin...przecież mieli przed sobą aż tyle, by jeszcze się sobą nacieszyć. A usta Ery tego wieczoru smakowały tak cudownie... zupełnie jak w dniu, w którym pierwszy raz zetknęły się z jego ustami. Odwzajemnił jej pocałunek w taki sam sposób, czując, jak dłoń dziewczyny wślizguje się pod jego kurtkę. Odruchowo jeszcze bardziej przylgnął do niej. Nie chciał przerywać. Tego wieczoru czuł wszystko tak bardzo wyraźnie i takie spotęgowane...
Przestała myśleć, tak jakby jej mózg potrzebował więcej przestrzeni by przetwarzać uczucia i wrażenia zmysłowe. Jej dłonie błądziły szukając ciepła skóry, wślizgiwały się pod kurtkę, znalazły zapięcie koszuli mocując się nieporadnie, po omacku z guzikami. Wargi lgnęły do drugich warg, ciało do ciała.
Serce uderzało tak mocno i tak szybko, jakby za chwilę miało wyskoczyć z klatki piersiowej Zabraka. Każdy kolejny ruch warg, każde zbliżanie się ciał, które niwelowało przestrzeń między nimi tylko przyspieszało tempo pulsu. Nie tylko krew krążyła szybciej w żyłach. Oddech także przyspieszył, a pocałunki stały się intensywniejsze. Dotyk Ery sprawiał, że nogi Tamira robiły się jak z waty. Jednak za nic by z tego nie zrezygnował. Nowe pokłady doznań zostały przed nim odkryte, gdy dłoń dziewczyny wsunęła się pod koszulę, przejeżdżając po jego brzuchu, a jego usta badały szyję dziewczyny.
Westchnęła gwałtownie czując wędrówkę ust mężczyzny, po czym zsunęła mu z ramion koszule razem z kurtką. Podziwiała szeroko otwartymi oczami podziwiała to jak był zbudowany, każdy zarysowany pod skóra mięsień wydawał się wyraźniejszy.
Czy to na pewno właściwy moment? Zdrowy rozsądek usiłował się przebić przez kawalkadę zmysłów ale procesy myślowe dalej strajkowały w najlepsze. Z cichym jękiem oplotła rękoma kark partnera zaplątując palce w jego włosach. W tej chwili nic nie równało się dotykowi jego skóry.
Szyja, na której pulsowała tętnica, umożliwiająca Tamirowi odgadnięcie rytmu serca dziewczyny, podbródek, linia twarzy i płatki uszu. Tyle nowych miejsc, a smak każdego był inny. Ich dotyk także się różnił, a nic nie było tak czułym wskaźnikiem gładkości i różnic w dotyku, jak usta. A te wędrowały powoli, namiętnie, po każdym z tych miejsc. Zabrak chciał je dobrze poznać.
Jego dłonie także rozpoczęły wędrówkę. Z wysokości pasa, zaczęły przemieszczać się po plecach dziewczyny ku górze. Wsunęły się pod chustę, by móc dotknąć jej ciała pod materiałem. Delikatnie przesuwał je po ramionach Ery, zrzucając okrywającą ją chustę. Jedna z dłoni zsunęła się powoli niżej, a Zabrak opuszkiem palca musnął kilka razy po jej dekolcie. Mimo iż rozum wziął sobie wolne, resztki samokontroli pozostały i Tamir nie naciskał. Pokonywał kolejne kroki powoli, w każdej chwili gotów się zatrzymać, powstrzymany przez Erę.

Czy to na pewno właściwy moment? Zdrowy rozsądek był uparty. Jesteś pewna?
Nie była. Ale co jeśli któreś z nich nie wróci albo zostaną odkryci. Co jeśli nic poza tym wieczorem już nie mieli.
A więc tak chcesz żeby było? Ze strachu?
- Nie – szepnęła a głos wciąż jej się łamał i serce łomotało. Era położyła płasko dłoń na sercu Tamira i odepchnęła go delikatnie po czym delikatnie musnęła jego usta wargami, jakby chciał zadośćuczynić poczuciu winy.
- Przepraszam – szepnęła i odeszła kilka kroków biorąc głęboki oddech.
Znów to zrobiłeś
W głowie Tamira odezwał się oskarżycielski głos, który prześladował go także po pierwszym razie, kiedy Era go zatrzymała.
Dlaczego nie potrafisz się kontrolować?
Nie wiedział. Nie znał odpowiedzi na to pytanie i chyba nie pozna. Prawda była taka, że naprawdę ciężko było mu się kontrolować i powstrzymywać, kiedy między nimi dochodziło do bliższego i bardziej namiętnego zbliżenia. Znów był na siebie zły. Tym razem bardziej niż ostatnio przez to, że Era przepraszała. A przecież nie miała ku temu powodu.
- To ja przepraszam... - zaczął, odwracając się w kierunku okno. Westchnął - Nie powinienem... wybacz -
- To ja zaczęłam. –przypomniała czując, że się rumieni na samo wspomnienie. Wzięła kilka głębokich oddechów i już spokojniejsza zawróciła i zabrała sie za doprowadzanie do porządku garderoby Zabraka. Trudniej było zapinać guziki niż się ich pozbywać.
- Chce po prostu żeby wszystko było jak trzeba i kiedy trzeba. – powiedziała cicho. Teraz głównie się bała, wojny i tego, że go straci. A strachowi nigdy nie powinno się ustępować. – Nie zmarnujmy reszty tego wieczora. – uśmiechnęła się.
- Może ja to zrobię - zaproponował, widząc trudności dziewczyny z zapięciem guzików.
Przełknął ślinę i słowa, które chciał wypowiedzieć. Nie chciał się z nią sprzeczać i bawić w ''to moja wina, a nie twoja''. Zawinili oboje, ale to znów Era wykazała się większą dorosłością i opanowaniem. Znowu to Tamir był tym, który bardziej uległ pokusie i to sprawiało, że był na siebie zły. Nie marnowanie reszty wieczoru może okazać się trudniejsze, niż się dziewczynie wydaje. Bo na kogo, jak na kogo, ale na samego siebie i swoją samokontrolę, Zabrak potrafił złościć się bardzo długo.

- A to coś nowego, tym razem ja psuje a kto inny naprawia, zazwyczaj jest na odwrót. – stwierdziła z lekkim uśmiechem.
Usiadła zachęcając Tamira by usiadł naprzeciw niej. Zdecydowanie chwilowo lepiej żeby ich oddzielał stół. Wciąż była mu winna koniec opowieści zaczętej w tym pokoju po podobnym incydencie dwa tygodnie wcześniej.
Wróciła wiec do wojowniczki i chłopca któremu podarowała bezcenny kryształ by stał się sercem jego miecze świetlnego. Niestety potem ich drogi rozdzieliły się na jakiś czas. Caprice Leh wraz z padawanem musiała opuścić Thyrsus wzywana przez radę. Mijały lata a E’lsu zdobywała coraz większy respekt, dosłużyła się tytułu generalskiego i wszystko zapowiadało się na to, że zostanie nowym bohaterem echani. A potem wrócili Jedi. Mistrzyni by kontynuować treningi, padawan po coś zupełnie innego. Przeciwieństwa się przyciągały, młode serca biły. Miłość kwitła pomimo przeszkód. Ale by być razem oboje musieli coś poświecić. Raa D’an z żalem opuścił zakon zabraniajacy mu ślubu, ale E’lsu nie umiała porzucić swojego życia ani swego świata, choć echani wprost mówili jej, że hańbi się związkiem z obcym i to tak łagodnym. Mimo to przez jakiś czas byli szczęśliwi. A potem na Thyrsus coś się zmieniło. Czy to echani zamierzali usunąć plamę na honorze? A może odezwał się nowy wróg? Tego E’lsu nigdy Caprice Leh nie powiedziała. Po prostu wezwała ją na planetę, oznajmiła, że Raa zginął i oddała pod opiekę malutką córkę. Pani generał nigdy nie uciekała przed wrogiem i tym razem chciała mu stawić czoło. Wieść o jej śmierci czekała na Caprice gdy ta wróciła do świątyni z zakopanym w pieluchy przyszłym adeptem.
Początkowo Tamir słuchał kontynuacji historii z miejsca, w którym kończył zapinać koszulę i w którym chwilowo było mu bardzo wygodnie. Z założonymi na klatce piersiowej rękami i oparty o okno wsłuchiwał się w słowa Ery. Te jednak nie napawały go optymizmem. Wszystko wskazywało na to, że oboje podążali śladami rodziców dziewczyny. Zakazana miłość, która kończy się tragicznie.
Uświadomiwszy to sobie, Tamir osunął się na łóżko. Rozcapierzył palce u dłoni i przeczesał nimi włosy, które opadły mu na twarz, gdy ten usiadł z ciężkim westchnieniem.
Zdecydowanie nie tak wyobrażał sobie ich ostatni spokojny wieczór. Liczył na poważną rozmowę, po której przejdą do tego, co ostatnio zajmowało im sporo czasu i sprawiało przyjemność, czyli wspólnym poznawaniu siebie i wygłupach. Zamiast tego, Zabrak po pierwsze złościł się na samego siebie, a po drugie opowieść Ery zmusiła go do refleksji. Do tej pory myślał, że gdyby zostali przyłapani przez któregoś z ich mistrzów, przez Yalare, czy Caprice, nie zostaliby postawieni przed Radą. Teraz jednak doszedł do wniosku, że w takim wypadku stanięcie przed Radą byłoby nieuniknione. A później co? Strach było pomyśleć. I to była wizja zdecydowanie gorsza niż jutrzejszy powrót na front.
Odnalazł wzrokiem twarz Ery. Siedziała przy stoliku, a on na łóżku. Dzieliło ich pół pokoju, lecz tylko wizualnie. Naprawdę dzieliło ich sporo. Różnice w ich własnej historii, w ich przyjęciu do Zakonu, przeżywaniu lat młodzieńczych i przechodzeniu treningu. Ryzykowali wiele. Całe życie, które znali. Bo przecież znaczną jego część spędzili służąc Zakonowi. Czy Era naprawdę chciała ryzykować utratę tego stabilnego, co już znała i co nie mogło jej zaskoczyć dla czegoś nowego, co dopiero musiała poznawać i co mogło zakończyć w każdej chwili śmiercią jednego z nich?
Przyglądała mu się w zamyśleniu. Nie lubiła tej historii ale mówiła bo chciała o czymś mówić żeby zagłuszyć ciszę, tęsknotę i strach. Mrok i upadek. W końcu musiała się z tym zmierzyć, tyle, że wciąż na samą myśl dygotała. Nie była swoja matką. Nie chciała stawać naprzeciw swoim wrogom.
Patrzyła na Tamira, chwilowo był tak daleko a ona nie miała odwagi znów podejść, nie gdy patrzył na nią taki smutny. Do strachu dołączył żal, że tracą ten ostatni bezcenny czas. czasami tak trudno było pokonać bezradność.
Zapadła cisza, która przeciągała się z każdą chwilą, gdy patrzyli na siebie. Ich czas się kończył. Uciekał im między palcami i nic nie mogli na to poradzić. Nastrój chyba całkowicie i nieodwracalnie się ulotnił. Wszystko wskazywało na to, że tego ostatniego wieczora nie będzie już śmiechu i połączonych oddechów. Wieczór, który miał być magicznym, stracił swój urok. Jakże było mu z tym ciężko. Jak bardzo chciał, by Era usiadła obok niego i przytuliła się, gdy on objąłby ją ramieniem. Trudno. Stało się. Powiedziało się A, trzeba powiedzieć B i kontynuować. Rozmowa i poznanie punktu widzenia drugiej strony były lepsze, niż zadręczanie się gdybaniem.
- Wiesz... - zaczął, ale cicho. Znacznie ciszej niż tego chciał. Przełknął więc ślinę i ponowił - Wiesz jak wiele ryzykujesz wiążąc się ze mną? - zapytał z trudem. On wiedział. Musiał się upewnić, że dziewczyna także była tego świadoma.
- Ryzykujemy konflikt z Radą. Nie sądzę by nas z miejsca wyrzucili, ale pewnie każą nam wybrać - odetchnęła. - W końcu chyba nawet bez nich będziemy musieli to zrobić ale teraz chyba jest jeszcze za wcześnie. - powoli wstał, podeszła do łóżka i usiadła obok niego.
- Znam zalecenia zakonu na temat bliskości, posiadania. Jest w nich wiele sensu, nie powiem. Może nas czekać masę trudnych sytuacji, dylematów ale... - Zatęskniła nagle za butelką zerknęła na nią nawet ale zaraz znów się odwróciła. Zabrak nie lubił jak sięgała po alkohol. Spróbowała wiec znaleźć odwagę gdzie indziej. Spojrzała w jego oczy. Liczyła, ze jest w nich jeszcze choć odrobina ciepła.
- Już parę lat temu uznali, że jesteśmy silni i odpowiedzialni by zabijać, teraz uważają nas za dość wytrzymałych by udźwignąć okropności wojny. A do kochania jesteśmy niby za słabi? A może zbyt nieodpowiedzialni? Czy tylko dla mnie to jest niekonsekwentne?
- Nie do końca...- odparł, szukając ręką jej dłoni. Może na to nie wyglądało, ale potrzebował wsparcia. A Era była osobą, od której je otrzymywał.
- Jeśli kogoś kochamy, to ciężko wyobrazić sobie bez niego życie. Trudno pogodzić się z jego stratą, gdy ktoś, kogo obdarzyliśmy uczuciem zmarł. Miłość niesie ze sobą wiele innych uczuć. Sądzę, że kodeks jej zabrania, ze względu na to, że nagła strata osoby kochanej, może różnie wpłynąć na każdą osobę. Ktoś może zamknąć się w sobie i odizolować, a ktoś zacząć szukać awantur i zaczepek. - Tamir westchnął.
- Jednak moim pytaniem nie chciałem poruszać kwestii zasad Zakonu. Oboje zdajemy sobie sprawę z konsekwencji, jakie możemy ponieść, gdy wyda się to, co nas łączy. Chodziło mi o inne ryzyko... - Zabrak spuścił na chwilę wzrok. - Głównie o Korela. - znów spojrzał na Erę i wolną dłoń położył jej na policzku. - Będzie mógł chcieć wykorzystać nas przeciwko sobie. Zwabić jedno albo drugie w pułapkę, lub nawet zwieść na Ciemną Stronę... -
No tak, Korel. Włochate bydle które najchętniej zmiotłaby z powierzchni galaktyki. Jak długo będzie jeszcze krzywdził Tamira? Przez chwile przyglądała się mężczyźnie a jej wyraz twarzy łagodniał coraz bardziej. Nie było mu do twarzy z tym smutkiem.
- Równie dobrze może to zrobić każdy mroczny. Z reszta pod tym względem i tak już jest za późno, nawet gdyśmy... - nie dokończyła to słowo nie przeszło jej przez gardło ale liczyła, że wiedział o co chodzi. - ...nie przestalibyśmy czuć.
Chwyciła dłoń dotykającą jej policzka po czym delikatnie przesunęła ją do ust i musnęła wargami jej wierzch.
- To naturalne, że teraz dzielimy wszystko, smutki i radości, wrogów i przyjaciół. Owszem, Korel może nas skrzywdzić, użyć przeciw sobie ale równie dobrze sprawa może pójść w przeciwnym kierunku. Może razem damy sobie z nim radę szybciej i sprawniej?
Dłoń Tamira otuliła palce Ery. To, że potrafiła pokazać mu sprawę z różnych punktów widzenia, było jedną z jej cech, które uwielbiał. Nie mógł się nie uśmiechnąć słysząc jej pytanie. Z jednej strony, było to naprawdę naiwne. Dorównywało niemal dziecięcej naiwności. Jak mogliby we dwójkę go pokonać, kiedy nie potrafił dokonać tego razem z Yalare? Z drugiej strony, dlaczego nie? Wtedy był Padawanem, uczniem, który dopiero poznawał ścieżki Mocy i tajniki walki mieczem o dwóch ostrzach. Teraz był Rycerzem i ona także. Mieli o wiele większe szanse razem.
- Może... - powiedział z delikatnym uśmiechem. Jednak w sercu chowała się obawa o jej życie. Nie wiedział, czy potrafiłby się skupić na pojedynku z Korelem wiedząc, że w każdej chwili mogłoby się jej stać coś złego.
Uśmiechał się, to dobrze. Jak to jest, że można się w ciągu kilku minut stęsknić za czyimś śmiechem?
- Trzeba być dobrej myśli – powiedziała uznając to za zachętę i przysuwając się bliżej, oparła się bokiem o Tamira i położyła mu głowę na ramieniu. – Będzie co Moc chce, być może nawet nigdy już Korela nie spotkamy. Nie martw się nim na zapas – powiedziała łagodnie po czym dodała z szelmowskim uśmiechem. – Martw się raczej tym, że mi dalej datapada nie oddałeś.
Byłoby wspaniale nigdy więcej go już nie spotkać. Liczyć na to, że zginie podczas jeden z bitew, czy w pojedynku z innym Jedi, który pozbyłby się go raz na zawsze z życia Tamira. Zabrak jednak uważał, że są to tylko złudne nadzieje. Jeśli chciał mieć pewność, że nigdy więcej go nie spotka, że nie będzie już stanowił zagrożenia dla niego, Yalare, czy, przede wszystkim, Ery, będzie musiał spotkać się z nim jeszcze raz i dopilnować osobiście, że ten jeden raz, będzie ostatnim. Ale nie miał zamiaru w żadnym razie mówić o tym dziewczynie. Po pierwsze by go nie poparła, a po drugie za nic w świecie, by się na to nie zgodziła. No i miała rację. Teraz powinien skupić się na chwili obecnej. A w chwili obecnej najważniejsza była Era.
- Kopiowanie i rozsyłanie po wszystkich flotach systemowych twoich zdjęć jest zajęciem czasochłonnym. Oddam ci przed wylotem, wtedy już powinienem skończyć - odparł z uśmiechem.

Objęła Tamira ramieniem i z przekrzywioną głową obserwowała jak na nią patrzył. Chyba się uspokoił, lekki nastrój powoli powracał i dziewczyna zamierzała sprawić, ze zostanie z nimi już do świtu.
- Coś mi mówi panie komandorze, że nie odda jej pan dopóki pana do tego nie zmuszę. – stwierdziła nie przestając się uśmiechać.
Tamir uniósł brew. Jeśli dziewczyna zamierzała zmuszać go do oddania datapadu w taki sposób, w jaki udowadniała mu, że potrafi dobrze posługiwać się mieczem, to Zabrak mógł otrzymać kilka ozdób w postaci siniaków i otarć.
- A w jaki to sposób mam zostać do tego zmuszony? - zapytał z ciekawością
- Poprzez poparte czynem argumenty. - odpowiedziała słodkim jak miód tonem.
- Zatem czekam - odparł zawadiackim tonem
Gdy tylko niczego nieświadomy Zabrak wypowiedział te słowa natychmiast stał się ofiarą gwałtownego ataku łaskotek. Zręczne pace dziewczyny szybko odszukały jego zebra koncentrując się na najwrażliwszych punktach.
- Sam sie o to prosiłeś
Tamir drgnął, wygiął się i odruchowo odsunął od dziewczyny, gdy ta zaczęła go łaskotać. Tak zuchwałego ruchu z jej strony się nie spodziewał. Cóż, nie mógł przecież pozostać obojętny.
- Szykuj się na zemstę - powiedział mrużąc oczy i ''atakując'' ją łaskotkami, celując w te same miejsca, w które on zbierał ''razy''.
No i rozpoczął się pojedynek który tak jak i poprzednie jakie już staczali. Jedno stawiało swoją wytrzymałość i siłę przeciwko gibkości i zręczności drugiego, tym razem stawką było kto pierwszy wybuchnie śmiechem. I jak zawsze walka była zażarta bo żadna ze stron nie zamierzała odpuścić. Kołysząc się w obie strony na łóżko w końcu przewrócili się na nie. Era skręciwszy się w ostatniej chwili zdołała wylądować na górze bezczelnie wykorzystując uprzywilejowaną pozycję.
- I kto tu oszukuje - poskarżyła się dławiąc się więznącym w gardle śmiechem. Patrzyła na uniesioną ponad nią twarz okalaną złotymi lokami. A skoro już o oszukiwaniu mowa...
Cóż manewr ten już raz zadziałał pomagając się jej oswobodzić w czasie ich małego sparingu kilka dni temu. Pytanie czy Tamir da się dwa razy złapać na to samo.
Gwałtownie wyrzuciła ciało do góry jednocześnie zamykając Zabrakowi usta pocałunkiem. Usiłowała odbić się od materaca i przeważyć przeciwnika tak by dał się przeturlać na plecy. Plan był teoretycznie możliwy mimo iż miękkie łóżko nie dawało zbyt stabilnego oparcia. Wszystko zależało od tego jak silny opór stawi jej przeciwnik.
Zabrak zamknął oczy czując jak jego usta stykają się z ustami Ery. Na chwilę przerwał swój atak. Rozluźnił się, ale zaraz spiął, jak tylko poczuł, że dziewczyna próbuje znów zdobyć pozycję dominującą.
Nie tym razem pomyślał, używając ciężaru swojego ciała, by skutecznie przyszpilić ją do łóżka. Nie miał zamiaru oddać pozycji, która umożliwiała czyste wyprowadzanie ataków. Chwilę jeszcze kontynuował pocałunek rozpoczęty przez Erę, by wolną ręką, której nie trzymał nadgarstka dziewczyny, rozpocząć łaskotanie.
Cóż, jej przeciwnik definitywnie uczył się na błędach. Przez chwilę stawiała jeszcze uparty opór ale w końcu jednak musiała skapitulować.
Przerwała pocałunek by w końcu przeciąć cisze pokoju czystym nieskrępowanym śmiechem.
- Poddaje się! Wygrałeś – wykrztusiła unosząc nieunieruchomiona uprzednio przez Tamira rękę do góry.
Zabrak zaprzestał. Z triumfalnym uśmiechem przypatrywał się dziewczynie. Musiał przyznać, że bez względu na to, w jaki sposób walczą, Era jest godną i wymagającą przeciwniczką. Podpierając się na przedramionach, wpatrywał się w roześmianą twarz dziewczyny. Uwielbiał jej śmiech. Barwę jej głosu. Uwielbiał w niej wszystko. I nie chciał tego stracić.

Powoli uspokajała i głos i oddech patrząc na tak dobrze znajomą twarz otoczoną koroną rozświetlonych złotych kosmyków. Zdawał się być solidny jak skała, mieć stateczność i siłę w tych momentach gdy jej tego brakowało. To przyjemna odmiana mieć się na kim wesprzeć, zwyczajnie do kogo przytulić.
- Cóż widzę, że jestem w niewoli – powiedziała komentując swoją obecną sytuację. W końcu nie miała jak się ruszyć przygnieciona przez Tamira. Nie żeby jej to jakoś szczególnie przeszkadzało, mogłaby tak zostać na zawsze. – Czeka mnie sąd wojskowy komandorze? A może zażąda pan okupu?
- Zastanawiam się - odparł powoli, przeciągle, z rozmarzonym wzrokiem. - Może po prostu zostaniesz w niewoli u mnie? - zapytał zbliżając powoli swoją twarz do jej. - Wiesz... prawo zwycięzcy. Pokonany jest na jego łasce. - uśmiechnął się stykając raz jeszcze ich usta za sobą. Choć tym razem na krótko.
Era odpowiedziała na pocałunek zatapiając palce we włosach mężczyzny, uwielbiała gdy ich kosmyki przemykały jej wokół dłoni.
- Mogłabym przywyknąć do takiego dożywocia. – szepnęła.
- A gdybym zabronił ci dotykać moich włosów? - zapytał z szerokim uśmiechem, unosząc brew do góry.
- Uważaj ryzykujesz próbę ucieczki – odparła grożąc mu palcem przed nosem.
- Wiedziałem, że tylko one cię przy mnie trzymają - powiedział z udawanym żalem
- Oczywiście, to przecież pełzacz z czarnej dziury, ale ja już z nimi nie walczę, tym razem z nimi kolaboruje – odcięła się.
- Skoro to pełzacz, to może ja z nim zawalczę? - zapytał z namysłem. - Może przez ścięcie? - zastanawiał się na głos
- Nie działa. Chyba, ze go zetniesz razem z głową. - odparła lekko.
- Hmm... - zamyślił się. - Chyba jestem gotów na takie poświęcenie. - zadecydował, unosząc się nieznacznie ku górze. - To jak, będziesz czynić honory? -
Dziewczyna wykorzystał chwilę by znów naprzeć na Tamira i korzystając z tego, że był chwilowo niestabilny przewróciła go na plecy. Przez chwilę leżała bez ruchu z głową na piersi Zabraka słuchając miarowego bicia jego serca.
- Od teraz twoja głowa jest moja, spróbuj ja w jakikolwiek sposób stracić a jeszcze mnie popamiętasz – zagroziła.
Tamir został rozłożony na łopatki. Cóż, jego wina. Ale z nią mógł przegrywać. Wsunął dłoń w jej włosy, po czym przebiegł palcami niżej, zatrzymując się na szyi dziewczyny. Leżał, gładząc ją po niej delikatnie opuszkami palców.
- Za późno. Już ją straciłem. - powiedział. - Dla ciebie. - dodał z uśmiechem.
Uśmiechnęła się. Czasami zapominała, że istnieje takie czyste szczęście jakie w tej chwili czuła.
- I w zastępstwie wziąłeś sobie moją? Tak z zemsty? Nie ładnie. – westchnęła usiłując zachować w pamięci perfekcje tej chwili. Puk, puk, puk. Gdzieś po jej uchem uderzało serce i sam ten fakt znaczył, że warto było żyć i się starać. Nagle zapragnęła się stąd w ogóle nie ruszać.
Wciąż wymieniali się żarcikami, przekomarzali co opowiadali o wszystkich tych drobnych rzeczach jakimi jeszcze chcieli się ze sobą podzielić zanim do cudownego spokoju pokoiku zawita złowieszczy cień wojny.
Zabrak nie zmieniał już pozycji. Bo i po co? W ogóle nie przeszkadzała mu ta, w której Era leżała na nim, opierając głowę na jego klatce piersiowej, a on ciągle muskał palcami jej gładką skórę. Dzięki niej dużo szybciej uśmiech potrafił wracać na usta. Pozytywne myśli same pojawiały się w głowie, spychając te negatywne w cień. Wojna, Korel, czy jutrzejszy wylot przestały być istotne, bo Era była przy nim. Odnajdywał w pamięci jakieś ciekawe opowieści i dzielił się nimi z dziewczyną. Opowiedział jej m.in. o bitwie, jaką stoczył się w pasie asteroid z pewnym łowcą nagród, gdy Yalare zajmowała się odbijaniem zakładników. To było niedługo przed tym, jak miał zostać pasowany na Rycerza.
Lubiła słuchać jego opowieści, może dlatego, ze nie kończyły się w barach, na wyrzucaniu oknem senatorów, rozpijaniu nieletnich padawanów i innych aktach demoralizacji. Gdy Tamir opowiadał o sobie to było jak taka prawdziwa legenda o bandytach i szlachetnych rycerzach. Zdaje się, że miała od teraz jednego takiego rycerza dla siebie i przy nim czuła się lepsza.
Nawet nie zauważyła jak mijał czas, ani kiedy miarowe uderzenia serca pod uchem sprawiły, że zasnęła.
Tamir był właśnie w środku jednej ze swoich opowieści, kiedy na chwilę przerwał. Poprzednio Era wykazywała jakieś zainteresowanie. Pomrukiwała, przytakiwała, czy pytała ''I co dalej?'', a tym razem tylko leżała. Chwila nasłuchiwania wystarczyła, by wychwycić miarowy oddech dziewczyny. Zabrak uśmiechnął się do siebie. Fakt, historia nie należała do najciekawszych, ale nie sądził, że ją tym uśpi. Cóż, nie miał zamiaru jej budzić. Obejmując ją drugą ręką, sam zamknął oczy i chwilę później jego także zmógł sen.

Spadała. Czuła pęd ciała niechybnie zmierzającego ku swemu przeznaczeniu. A tym przeznaczeniem była ciemność i ostre skały druzgoczące kości. Krzyk wiązł jej w gardle, ręce na próżno szukały jakiegokolwiek oparcia. Skołatana głowę pełną dzikiego strachu pętała ponura świadomość że nikt i nic nie może jej ocalić.
Obudziła sie gwałtownie łapiąc powietrze z oddychając spazmatycznie jak ktoś kto niemal utonął. Trzęsąc się jak w gorączce po omacku szukała światła. Mrok. Dlaczego wszędzie wokoło był ten przeklęty mrok.
Przez niego nie wiedziała gdzie jest ani dlaczego. Tak jakby sen wciąż trwał i miał trwać póki nie znajdzie jakiegokolwiek światła.
W końcu dotarła do nocnej lampki i niemal ja przewróciła szukając włącznika. Z ulga usiadła na skraju łóżka oddychając jak ryba wyjęta z wody.
Zabrak spał spokojnym, acz lekkim snem. Miarowy oddech raz unosił, a raz opuszczał jego klatkę piersiową. Ręka, która wciąż znajdowała się na plecach dziewczyny, zsunęła się z niej, gdy ta się podniosła. Jednak dopiero jej zerwanie się z łóżka i krzątanina sprawiły, że Jedi otwarł oczy. Światło bijące od nocnej lampki początkowo go oślepiło, ale po chwili, gdy w miarę wzrok odzyskał ostrość, zatrzymał się na siedzącej na skraju łóżka Erze. Oddychała głęboko, łapczywie łapiąc powietrze. Tamir szybko podniósł się, otulił ją ramieniem i przyjrzał się z troską.
- Ero, co się stało? -
Miała te sny niemal każdej nocy, a mimo to nie mogła do nich przywyknąć. Było w nich jakaś pierwotna groza. Jednak nigdy dotąd nie atakowały przy Tamirze. Co się nagle zmieniło? Czy to podany rano rozkaz wyruszenia tak bardzo nią zachwiał?
- Zły sen – odpowiedziała po czym wtuliła twarz w ramię mężczyzny. – Nie chce tam lecieć. – szepnęła.
- Wiem - powiedział otulając ją drugim ramieniem. Zupełnie jakby w ten sposób chciał stworzyć mur, który miałby odgrodzić Erę od wszystkiego co złe w Galaktyce, wliczając wojnę i koszmary.
- Nie martw się, ja też lecę. Będę przy tobie. Jeśli nie ciałem to duchem. - obiecał, całując w czoło.
- Chwilami, nawet w świątyni mam takie straszne wrażenie, że nic już nie zostało poza niekończącym się upadkiem – szepnęła chowając się w zaoferowanych objęciach tak chętnie, że niemal czuła się jak tchórz. – Tylko przy tobie jest dobrze. – szepnęła.
Za kilkanaście godzin czekał ich wylot w nieznane, a oni potrzebowali sił by temu sprostać.
- Wracajmy spać...- zaczęła po czym zaraz dodał ciszej jakby ze wstydem. – ...ale zostawmy światło, dobrze?
- Obiecuję, że nie pozwolę ci upaść - wyszeptał.
Ułożył się na łóżku, zachęcając Erę by położyła się obok niego. Nie miał zamiaru gasić światła. Skoro było jej potrzebne, skoro mogło pomóc, to jemu to nie przeszkadzało. W końcu sama mu powiedziała, że teraz dzielą wszystko.
Objął ją zatem ramieniem, gdy tylko ułożyła się obok niego. Znów stworzył wokół niej coś w rodzaju muru, który miał zagwarantować jej bezpieczeństwo i spokojny sen. Chciał ją wspierać w każdej sytuacji i tak, jak mógł najlepiej. Była dla niego najważniejsza i zrobiłby dla niej wszystko.
Ochoczo przyjęła bliskość jaką jej oferował Torn
We śnie nikt nie mógł jej ocalić. Ale to była jawa. I miała nad snem jedną istotną przewagę. Na jawie był obok niej Tamir. A to wszystko zmieniało. Był jak światełko w tunelu, jej osobista nadzieja.
Tym razem sen nie przeszedł tak szybko. Ale znajoma obecność, zapach i spokojny rytm serca pod uchem zdołały w końcu odgonił nawet najczarniejsze myśli. Spała już spokojnie do świtu.

***

Kamino było mokre i ciemne. Wszystko ostatnio wydawało się jej ciemne. Poza jedną jedyną osobą która tak niedawno opowiadało jej o tym że Moc jest jak ocean.
Teraz Tamir był tylko kolejną smugą pośród wybuchów wstrząsających niebem ponad jej głową.
Sytuacja nie wyglądała dobrze i dziewczyna doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Klony jakie dostali nie były do końca przeszkolone i tak nieliczne, że Erze na przemian chciało się płakać lub zgrzytać zębami ze złości.
Przypominali jej stado szczeniąt które owszem umiało przybrać postawę do ataku ale zagryźć? Wysoce wątpiła.
W czasie przygotowań kazała porozstawiać po lądowisku jak i w różnych miejscach wewnątrz budowli osłony dla strzelców. Były to zazwyczaj jakieś metalowe skrzynie. Licha ochrona ale zawsze.
Mimo to gdy tylko zobaczyła lądujący transporter poczuła lodowate macki paniki zaciskające się na jej piersi.
Pamiętała Elom, wybuchy i echo gasnących w Mocy żyć. I właśnie musiała się przygotować na to samo. Gdy wrota się otwarły miała wrażenie, że patrzy na rój jadowitych mrówek gotowych zaraz wylać się z mrowiska i porwać wszystko wokół siebie.
Przez kilka uderzeń serca nie mogła wydobyć z siebie głosu.
Tymczasem klony jak to klony, zrobiły to do czego je stworzono, podjęły walkę. Tyle że dziewczyna aż za dobrze wiedziała że nie miały w niej szans. Nie na tak rozległym terenie. Przewaga liczebna wroga była po prostu druzgocąca.
Co gorsza nikt nie palił się do dowodzenia.
Na Elom pokazała już, że nie najlepszy z niej przywódca, ale chyba lepszy niż żaden.
Nie namyślała się długo, nie miała czasu.
- Wal po wrotach – rozkazała artylerzyście w ich jedynym działku, może ostrzał opóźni wyładunek piechoty, po czym rozkazała klonom. – Wycofać się na „umocnienia” w korytarzu. Migiem.
Do wnętrza budynku prowadziło jedno wejście, a za nim był jeden korytarz gdzie ustawiono rzędy skrzyń do osłony w czasie ostrzału. W duchu liczyła, ze wąska przestrzeń ograniczy przewagę wroga wynikającą z liczebności. Może tam będą mieli jakieś szanse.
Zaciskając dłoń na mieczu ruszyła do walki. Nie zamierzała jednak atakować ale osłaniać odwrót żołnierzy, z mieczem mogła stanowić całkiem skuteczną tarczę dla blasterowych boltów. Albo zastępczy cel, jak zwał tak zwał ale przynajmniej kupowała swoim żołnierzom trochę czasu. Ich życie było dla niej najważniejsze.
Mocy bądź teraz z nami. Modliła się w duchu. To chyba był jedyny atut jaki mieli.
 
Lirymoor jest offline  
Stary 02-09-2010, 20:37   #129
 
enneid's Avatar
 
Reputacja: 1 enneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodzeenneid jest na bardzo dobrej drodze
-Mistrzu...- zaczął Nejl i od razu przerwał, zbierając myśli- I bez twej prośby chcę pomóc Lirze... Misja na Rodii uczyniła mnie niejako za to odpowiedzialnym. Z tym, że nasza współpraca nie była do tej pory łatwa. Trudno jest zdobyć jej zaufanie i wcale nie jestem pewien czy przez ten czas zdołałem zdobyć go choć trochę. Nie umiem powiedzieć czy teraz uda mi się do niej na tyle przybliżyć by pomóc jej w tych chwilach...

- Tak, rację masz całkowitą. Shalulira przyjaciół jednak wielu nie ma. Jej mistrza między nami nie ma już. Kandydata niż ty lepszego może nie być już.

Młody Jedi w milczeniu spuścił głowę zastanawiający się nad tym co przed chwilą usłyszał. Rozumiał, dlaczego mistrz Jedi tak martwi się o Shalulirę. Czuł również, że nie może odmówić, ale nie opuszczały go obawy, czy podoła temu... Ale czy chodziło tu o niego czy o nią?
-Dobrze Mistrzu Yodo - odrzekł w końcu z lekkim kiwnięciem głowy - Postaram się jej pomóc, postaram się być dla niej oparciem... Choć czy zdołam zdobyć jej zaufanie, to już pozostaje w woli mocy.

- W twojej woli pozostaje to. Jeśli tylko próbować masz, daruj sobie. Zrób to, albo nie rób. Próbowania żadnego nie ma.

Te słowa zdziwiły Nejla i przez chwilę nie wiedział co powiedzieć. Jakże bowiem trudno było pozbyć się wątpliwości... Ne mógł zaprzeczyć, że obawiał się tego zadania. Nie wiedział czy Lira w ogóle da mu szansę, by jakoś zdobyć jej zaufanie, a przecież bez niego nie mógł jej pomóc. A może trzeba po prostu działać?
Ricon znów kiwnął głową i jeszce raz potwierdzil.
- Dobrze mistrzu- po czym wstał skłonił sie na pożegnanie i wyszedł na zewnątrz.

***

Nejl z niejaką fascynacją wpatrywał się żółty, oszlifowany velmorite, który znalazl w magazynie kryształów. Wybór odpowiedniego kryształu nigdy nie był łatwy, ale rycerz nie spodziewała się, że zajmie mu to tak długo. Po tym, jak stracił swój miecz świetlny, coraz lepiej rozumiał więź, jaka się tworzy między tą antyczną bronią a jej właścicielem. I wlaśnie ta wieź nie pozwalała mu przez dlugi czas wybrać tego odpowiedniego. Jeden kryształ był zbyt duży, inny zawierał drobne rysy, które dyskredytowały go w podświadomości Ricona. Jeszce inne młody rycerz odkładał, tak po prostu, nie wiedząc właściwie czemu nie są właściwe. W końcu znalażł tej jeden, może niezbyt okazały, lecz po prostu pasaował...
Oczywiście to dopiero był początek. Budowa miecza, synchronizacja kryształu mogła trwać tygodniami. Ale teraz jakoś to nie miało większego znaczenia. Chłodny i śliski kryształ, był czymś co mogło teraz zająć zmysły. Podczas gdy umysł krążyły wokół tego jak pomóc Lirze. Czy w ogóle dopuści go do siebie. Czy wykryje jej zamiary, czy będzie musiał cierpliwie czekać, a sama coś powie o nich. Nagle poczuł przez moc, że ktoś się zbliża.. Czyżby to była to właśnie ona?

***

Kolejne tygodnie mijały nadspodziewanie wolno i monotomnie, jakby wojna był jedynie iluzją. W światyni nie zostało wielu jedi a relacje z kampanii pochodziły głównie z holonetu (oczywiście oszczędne i pewno również ocenzurowane), oraz plotek jakie krażyły wśród mlodzików. Czyli nic pewnego. Czasem wracał któryś z jedi z misji, ale i od nich trudno byłoby coś wyciągnąć, gdyby nawet Nejl znał ich bliżej. Oczywiście Ricon nie byl łasy na rewelacje, ale chciałby cokolwiek dowiedzieć się o tym co się dzieje na Rodii, lecz to pozostawało poza jego możliwościami. Nie mógł przecież wchodzić w kompetencje Rady, ani prosić o tajne raporty. Pozostawało wiec co jakiś czas przeszukiwanie holosieci i wysłuchiwaniu nowych "rewelacji" w korytarzach świątynych mając nadzieję, że coś jednak się z tego wyciągnie.
Nie była to jedyna rzecz którą w trakcie tego pobytu się zajmował. Kilka razy próbowal porozmawiać z Shalulirą ta jednak ignorowała go i szybko ucinała dłuższą rozmowę, nie dając poznać nic po sobie. Może i tak to było dużo, może udało mu się ją odciągnąć od tego zamiaru, a może po prostu Lira czekała na dogodny moment by tam polecieć. może jakoś pogodziła się ztą sytuacją, a może to tylko się w niej gromadziło? Nejl chciałby poznać odpowiedzi na te pytania, lecz po owej rozmowie nadal pozostawało spięcie, które tak mocno oddaliło go od niej. może nawet bardzie niż bycie dla niej obcym.
Budowa miecza również nie szla różowo. Dziwnie się czuł, łącząc obce mu kawałki metalu, stanowiące emiter a synchronizacja szla mu topornie. Niemniej w końcu podniósł ostrożnie rękojeść, podłaczył do zasilania i i delikatnym ruchem palaca aktywowł klingę. Strumień żółtej plazmy wysunął się z emitera wydając tak dobrze mu znany basowy pomruk.
Nie leżał tak samo dobrze w dłoni jak poprzedni oręż. Inaczej go nieco wyważył i bateria była lżejsza.. Ale jeśli owinie jeszcze rękojeść skórą nekku, powinien uzyskać leprze trzymanie. Ale co bylo najważniejsze był to jego miecz, któremu poświecił tyle czasu. Choć niewielka wagę temu przykładał, znów czuł się w pełni jedi...

Jego kluczenie po światyni moglo się wydawać bezcelowe, lecz prędzej czy później dochodził do tych sal w głębi dormitoriów, gdzie mieścił się żłobek. To tu czułe na moc dzieci spędzały pierwsze beztroskie lata w murach świątynnych, pod okiem instruktorów. Niedługo część z nich pewno zostanie przydzielona do klanów, by tam przyjmować dalsze szkolenie. Nejl nawet się nie zatrzymywał, zwolnił jedynie trochę wyczuwając umysł jednego z dzieci, które za ścianą odkrywały swój niezwykły talent. Nie mógł go zobaczyć, być może chłopak nigdy nie pozna kto jest jego ojcem. Taka była cena. Ale młody jedi nie mógł sie powstrzymać, by choć tak poczuć jego obecność. To dodawało mu otuchy, choć później pojawiała sie jeszcze jedna myśl o Dajin,
która została na Malastere. Była za daleko by ją chociaż w ten sposób poczuć. Ale jeszcze ją zobaczy, przy najbliższej okazji.

***

Krople wody spływała strumieniami po dolinach ukształtowanymi w głębokim kapturze, po czym szybko przemieszczalny się w dół brązowego płaszcza by w końcu spaść na zimną i śliską platformę. Nejl przez chwilę wsłuchiwał się w monotonny szum deszczu, gdy wiatr nieco zelżał, lecz zaraz znów spojrzał w górę z niepokojem oczekując lądowników.
Niezbyt uśmiechało się mu być przynętą na inwazję tysięcy blaszaków, które miały wylądować lada chwila. Wprawdzie wsparcie trzydziestu klonów i dwójki jedi, było budujące, ale miał niejasne wrażenie, że jako "przynęta" taka siła wcale nie musi być wystarczająca by utrzymać platformę. Zostawił jednak te obiekcje dla siebie. Musiał zaufać tym w górze, a przede wszystkim swym towarzyszom broni, a także samemu ich nie zawieść.
Spojrzal jeszcze na pozostałych. Lira nadal traktowała go jakby był obcym, drugą jedi Erę praktycznie nie znal. Słyszał tylko, że brała udział w kampanii na Elom, więc prawdopodobniej miała największe doświadczenie z ich wszystkich. Były również klony. Schowani pod białymi uniformami, zdawali się być nierozróżnialni, lecz dzięki mocy rycerz dostrzegał te subtelne różnice miedzy nimi...
Nie było jednak już czasu. Ten transportowiec zwiastował rychły desant blaszaków. Era rozlokowała już żołnierzy, za co Ricon był jej w duchu wdzięczny. Niezbyt pewnie czuł się jeszcze w roli dowódcy, a ona miała już jakieś doświadczenie w tej materii. Jemu pozostawało walczyć. Wyciągnął miecz i lecz nie odpalił. dopiero gdy wrota zaczęły się otwierać aktywował żółtą klingę. Krople deszczu poczęły błyskawicznie wyparowywać z lekkim sykiem, gdy tylko zetknęły się z plazmą. Ciało rozluźniło się a świadomość rycerza otworzyło się na moc...
 
__________________
the answer to life the universe and everything = 42

Chcesz usłyszeć historię przedziwną? Przyjrzyj się dokładnie. Zapraszam do sesji: "Baśń"- Z chęcią przyjmę kolejnych graczy!
enneid jest offline  
Stary 03-09-2010, 12:46   #130
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Spokój po ciężkiej walce, który pozwalał na odbudowę sił. Chodziło nie tylko o uzupełnienie stanów liczbowych, ale także, a może przede wszystkim o pozbieranie się psychicznie, po tym co zaszło na Elomie. Codd tego nie potrzebował. Obserwował jakie zmiany zachodziły w każdym, który miał okazję walczyć. Jego starzy znajomi robili się mrukliwi, albo wręcz przeciwnie nagle stawali się bardziej gadatliwy. Młodemu Jedi wydawało się, że każdy zaczyna nosić jakieś brzemię. On się po prostu do każdego uśmiechał i żartował.

Pogodził się ze wszystkim, z niewolą i zadaniem jakie ich czekało. Nie mieli wyboru. Wojna .... to wojna, ale byli Jedi i musieli na nią pójść, żeby chronić niewinnych. A to oznaczało, że będą musieli zabijać i będą obserwowali śmierć. Jared doszedł do wniosku, że skoro nie może tego zmienić, nie będzie się tym przejmował. W ten sposób, zrzucał z siebie duży ciężar. Wszystko przychodziło jakoś łatwiej. A trzeba było wiele czasu poświęcić, żeby przygotować się do tego momentu, w którym od niego będzie zależał czyjś los. Jeżeli dostałby szansę zmienienia tego wszystkiego, zakończenia ... chciał ją umieć wykorzystać jak najlepiej.

Minęło jedynie kilka godzin gdy rycerz zaczął konstruować nowy miecz. Szło mu dużo sprawniej niż po poprzednim, chociaż cały czas żałował, że stracił swój. Przyzwyczaił się do niego. Tutaj też nie miał jednak dużego wyboru.

Gdy skończył swoją pracę podniósł nowy miecz i go zapalił. Brązowe ostrze oświetliło pomieszczenie. Jedi wykonał kilka prosty ruchów. Ostrożnie, nie chcąc nic zniszczyć, a jednocześnie przyzwyczajając się do nowego kształtu rękojeści. Potem zadowolony przypiął go z powrotem do pasa.

W świątyni zamienił także cywilne ubranie na szmaragdową szatę Corelliańskiego Jedi. Niezbyt wielu ich przyleciało pomóc Republice, dlatego uznał, że dobrze będzie jeżeli inni będą widzieli ich obecność. Cokolwiek by nie powiedzieć, pewna inność mogła wzbudzać w niektórych nieufność. Niech jednak widzą, że są tutaj i będą aż to wszystko się nie skończy, lub gdy nie przyjdzie im zginąć. Cokolwiek nastąpi szybciej.

Jeszcze tego samego dnia wybrał się do dzielnicy Corelliańskiej. Potrzebował porozmawiać z kimś w swoim ojczystym języku. Bywał już tutaj wcześniej. Wiedział gdzie powinien skierować swoje kroki, była to dość duża knajpa z licznymi pamiątkami z systemu. Po wystąpieniu Corelli z Republiki, sporo osób opuściło Courscant. Jednak ci, którzy zostali lubili spotykać się w swoim gronie. Tutaj ich nie oceniano, tutaj dało się usłyszeć ten przyjemny język ... a przede wszystkim przywodziło na myśl dom, a każdy tęsknił za domem.

Jego wejście do baru wzbudziło pewną sensację. Więcej głów niż zwykle odwróciło się w jego stronę. Codd uśmiechnął się szeroko i od razu udał się do baru. Po chwili wszyscy goście rozluźnili się i zaczęli rozmawiać. W domu Jedi działali bardziej otwarcie, bliżej ludzi ... często współpracowali z Corseciem i po prostu wzbudzali większe zaufanie. Co prawda przemytnicy i tym podobni ludzi nie przepadali za nimi, jednak byli szanowani ... nawet jako przeciwnicy ... niebezpieczni przeciwnicy.

Przy barze zamówił whiskey. Zajął jeden z wolnych stolików i zaczął wsłuchiwać się w muzykę, jednocześnie obserwując wszystkich. W stronę jego stolika ruszyła po chwili dwójka ludzi. Drobna, ładna kobieta, o blond włosach miała nie więcej niż 25 lat. Idący obok niej mężczyzna, był wysoki, barczysty, obcięty na krótko z przystrzyżoną i dobrze utrzymaną bródką. Miał chyba z 50 lat. Oboje podeszli do Jedi. Jaredowi ta dwójka wydawała się znajoma. Zatrzymali się niedaleko jego stolika. Pierwszy odezwał się mężczyzna

-Nie wiem czy mnie pamiętasz. Jednak pracowaliśmy chwilę razem. Jesteśmy ... a właściwie byliśmy z Corsceu. Znałem zresztą twojego ojca - Jedi uśmiechnął się szeroko

-Oczywiście Zak Lidd - powiedział przypominając sobie jego imię. I gestem zapraszając ich do zajęcia miejsca.

-To moja córka Samantha - powiedział mężczyzna przedstawiając kobietą -A ten Jedi to Jared Codd - powiedział przedstawiając Jedi dziewczynie.

-Więc jesteś jednym z 24, którzy zdecydowali się wrócić do republiki?- zapytał gdy formalności dobiegły końca i każdy napił się swojego drinka

-Na to wygląda, a was co tutaj sprowadza? -

-Podobna sytuacja. Wojna jest zbyt dużym zagrożeniem, żeby ją zignorować. Chcemy pomóc na ile możemy. Klony to klony, ale zwykli ludzie też będą potrzebni, żeby wygrać ten konflikt. -

Na przyjemnej rozmowie minęło sporo czasu. Miło było spotkać kogoś, z kim można było swobodnie porozmawiać. Młodemu Jedi zresztą szybko przypadła do gustu Samantha Lidd, która była tajemnicza, interesująca i cholernie inteligentna. Zresztą nie było się co dziwić, bo jak później się dowiedział, dziewczyna pracowała w pionie wywiadowczym Corsecu, infiltrując najgroźniejsze organizacje przestępcze sektora. Do tego potrzeba było dużej odwagi oraz inteligencji.

Miesiąc minął szybko. Codd dużo ćwiczył. Gdy tylko wstał rano rozpoczynał intensywny dzień. Biegi, ćwiczenia fizyczne, szermierka ... a także ćwiczenia mocy. Był częstym gościem archiwów, gdzie wczytywał się w zapiski dawnych mistrzów, chcąc nauczyć się nowych przydatnych mocy. A wieczorami odwiedzał bar i rozmawiał z Samanthą. Zaprzyjaźnił się z nią. Rozmowy dawały inne spojrzenie na wiele rzeczy i pozwalały całkowicie zapomnieć o toczącej się wojnie. W końcu nadszedł jednak czas, w którym trzeba było opuścić stolicę i wrócić do walki ...
******************************
Siedział w kokpicie myśliwca i to było w sumie najważniejsze. Lubił latać, kochał wiążącą się z tym wolność. Skoro musiał już walczyć, to właśnie chciał żeby to było w taki sposób. W myśliwcu nad powierzchnią planety. I nawet masa wrogów, która ich otaczała, nie mogła zakłócić uczucia satysfakcji. Był gotowy na cokolwiek nadejdzie.

Gdy wszystko się zaczęło usłyszał głos Tamira - Trzymaj się blisko, przyjacielu. -

-Jasne, będę niczym Hutt, któremu wisisz kasę .... zawsze blisko -
odpowiedział żartobliwie. Torn umiał latać i to musiał mu Corellianin przyznać. Oczywiście w jego mniemaniu, każdy kto nie pochodził z jego świata, nie mógł aspirować do rangi najlepszego pilota. Klasyfikacja była dzielona na Corelian i resztę galaktyki ... ale w tej drugiej jego towarzysz uplasowałby się dość wysoko.

Musieli działać ostrożnie. Latanie w parze nie było najłatwiejszą rzeczą, ale trzeba jej się było nauczyć. Ułatwiała walkę. Zawsze był ktoś kto pilnował pleców. I Codd robił to gdy to Tamir atakował wrogów. W ten sposób się uzupełniali. Młody rycerz starał się tak manewrować, żeby atakować od flanki lub od tyłu. Nie mogli trafić w największy "młyn" bo wtedy ich szanse przetrwania drastycznie by spadły.

-Tamir jak trafimy na zbyt duże zgrupowanie to nie będziemy mieli szans - przekazał Jared przez radio -A swoją drogą, ktoś mógłby im powiedzieć, że to zamknięta impreza i wpuszczamy tylko za zaproszeniem, może by sobie wtedy odpuścili - dodał jeszcze po chwili. Jeżeli miałby umrzeć tutaj, niech przynajmniej wcześniej rzuci jakiś dobry żart.

A walka robiła się coraz bardziej zażarta ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172