Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-08-2010, 17:05   #126
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Rycerz odwrócił wzrok od kryształu, w stronę drzwi, w tej chwili, gdy poczuł zbliżającego się gościa.

-Wyruszyli – głos kobiecy na moment wypełnił pomieszczenie, gdy Lira bez pardonu, ale ze szmerem rozsuwanych drzwi, wkroczyła do kwatery swego niedawnego towarzysza. Wprawdzie w tym jednym słowie nie dało się usłyszeć jakichś bardziej wyrazistych emocji, jednak wystarczyło jedno spojrzenie na jej twarz bladą, aby dostrzec smutek przebijający się przez maskę spokoju i opanowania.




Nejl nie spodziewał się jej wizyty, nawet jeśli jej celem była ta krótka informacja. Ale to nawet dodało mu otuchy. Kiwnął głową odkładając nowy nabytek na stół.
-Musieli. Nie mogli czekać jeśli mają pomóc Rodii- odrzekł spokojnie rycerz całkowicie odwracając się w stronę gościa. - Usiądź proszę- dodał wskazując jeden z foteli medytacyjnych, które znajdywały się w niemal każdej celi.
Obróciła głowę w stronę wskazanego mebla i chwil kilka tak trwała w zamyśleniu. Nie tyle zastanawiała się nad propozycją mężczyzny, co po prostu miała wrażenie, że wszystko do niej dociera w wyjątkowo wolny sposób. W końcu jednak mrugnięcie szybsze powiek zawiadomiło otoczenie o tym, że kobieta upewniła się co do słów, które usłyszała i skierowała swe kroki w odpowiednim kierunki. Opadła wdzięcznie na mebel, powoli, delikatnie, jakby jej ciało mogło się załamać przy choćby trochę gwałtowniejszym ruchu. Ręką sięgnęła do tyłu i warkocz swój przez ramię przełożyła, aby końcówką jego móc się bawić pomiędzy palcami długimi.
-Tak, prawda. My swoje zrobiliśmy, teraz ich kolej. Senator otrzyma swoje wyzwolenie, Mroczny straci swą władzę, Rodia zostanie uratowana.. nic tam jednak po nas, misję naszą skończyliśmy – powiedziała głosem aksamitnym, chociaż mającym w sobie pewną sugestię łatwego załamania i braku jakiego większego przekonania co do sprawach o których mówiła. Te jednak zaraz zeszły na drugi plan, a młoda Jedi odchyliła głowę i zapatrzyła się gdzieś w przestrzeń, ale w taki sposób jakby nie patrzyła na nic konkretnego, tylko oczami duszy przeszukiwała swe myśli chaotyczne -Jeśli jednak to nam się udało, skoro coś dobrze zrobiliśmy, to dlaczego tylko pustkę w sobie czuję? Komu co na przekór zrobiłam, aby teraz miało to się na mnie odbijać?
Ricon oparł się o stół pozostawiając na chwilę pytanie bez odpowiedzi. Zrozumieć cierpienie... Czy było to w ogóle możliwe? Czy dało się znaleźć w tym sens?
-Chyba niestety to uczucie jest normalne, gdy traci się kogoś bliskiego. Mogę sobie tylko wyobrazić jak silniejsze ono jest gdy traci się go drugi raz...- zamilkł na chwilę spuszczając wzrok- Dwa lata temu na moich oczach zginęła moja przyjaciółka. Kilka metrów ode mnie, jeden strzał na który nie zdążyłem zareagować, nie zdążyłem jej pomóc... - znów Nejl przerwał, jakby nie wiedząc co dalej mówić. Po chwili jednak podjął- Do dziś coś ciągłe pozostaje z tej pustki i nie wiem czy kiedykolwiek zniknie ona całkowicie.

-Znasz zatem uczucie utraty bliskiej osoby, jak i ja znam, bo już nikogo innego nie mogę nazwać tutaj kimś najcenniejszym dla mnie. A niewiedza? Też nie jest Ci obca? I to taka niewiedza, która siedzi głęboko w człowieku, drażni go, a ten nie może na nią nic poradzić, gdyż wszyscy są przeciwko niemu?
–pytania te cisnęły się na jej usta, a każde po wydobyciu się spomiędzy nich, zawisało ciężko w powietrzu. Nie czekała, aż padną odpowiedzi, może w ogóle nie oczekiwała ich słyszeć, bo i zaraz dalej podjęła swą wypowiedź -Ennrian zginie na Rodii, ja pozostanę bez odpowiedzi, bo Zakon nie będzie w stanie mi ich udzielić. Czyżbym naprawdę o zbyt wiele prosiła, tak bardzo na złość zrobiła Radzie, że teraz będę musiała żyć z tak głęboką skazą niewiedzy? Zamiast pozwolić mi na ukojenie mych myśli, skazali mnie na taki ból i słabość.. – nawet jeśli coś więcej chciała dodać, to w tym miejscu po prostu urwała, jakby emocje w niej się burzące nie pozwoliły kobiecie na wydanie z siebie kolejnych słów. Zdawała się być ogólnie przytłoczona wszystkim, czemu jeszcze dodatkowo wyrazu dodało opuszczenie głowy i przesłonięcie po bokach twarzy Liry przez czarne pasma włosów. Swoistym wykończeniem tego widoku byłaby jaka chmura burzowa, która powinna się unosić ponad postacią młodej Jedi, ale tego akurat brakło.
Nejl wpatrywał się uważnie w Lirę rozważając te słowa. Mógł teraz puścić jakąś gadkę o cnotach jedi, o braku przywiązania do osób, ale był za stary by je przyjąć bez wahania i zbyt młody by brzmiały w jego ustach poważnie. Zresztą czy sam w nie wierzył. Czy Rada podjęła słuszną decyzję? Rycerz chciał wierzyć, że tak, ale jak w oczach Liry mogła być dobra?
- Nie wiem... - odrzekł w końcu cicho spuszczając głowę , po dobrych kilkunastu sekundach milczenia - Ale nawet gdybyś znów tam poleciała, czy na pewno znalazłabyś odpowiedzi? Czy tylko więcej bólu związanego z tym co się stało z twoim byłym mistrzem?
-Jak mogę coś o tym powiedzieć, skoro ciągle pozostaję w Świątyni, zamknięta niby zwierzę w klatce? Wobec tej niewiedzy jestem bezbronna, pustki tej nic nie wypełni. Mieszać się tylko będzie z irytacją skierowaną ku tym, którzy mnie tutaj trzymają. Wiadomy ból zaś można uciszyć, oswoić z czasem -kąciki jej warg uniosły się nieznacznie, jednak w uśmiechu tym brakowało radości czy ciepła, prędzej był oznaką beznadziejnej rezygnacji. Opuściła ciężkie powieki, zakrywając nimi swe złociste ślepia, których spojrzenie wcześniej skierowane było na dłonie kobiety, a konkretniej to na końcówkę warkocza którym się bawiła - Najwyraźniej zbytnim przywiązaniem do swego mistrza się odznaczyłam i teraz podejrzewają, że mogłabym po jego stronie stanąć. Pozostanie tutaj pewnie ma być moją karą, bym zapamiętała, że tak silne więzi nie mają prawa bytu pośród Jedi.
Mężczyzna znów skupił wzrok na gościu, lecz jego odpowiedzią było tylko milczenie. Spokojna twarz niczego nie dawała po sobie poznać, lecz w umyśle odżywały na powrót te zdarzenia, które nie tak dawało miały miejsce. Nad wyraz bliskie były mu te rozważania, które dręczyły teraz Lirę, choć od kiedy poddano go Próbom, niejako pogodził się z swoją sytuacją. Bycie jedi wymagało wyrzeczeń, wymagało poświęceń. To wpajano w niego od najmłodszych lat. Ale nie mógł się wyrzec swoich uczuć, nie dało się poświęcić więzów które tak czy inaczej zespajały ludzi. I tak musiał żyć między służbą zakonowi i Republice, a tym co kochał, oddzielając je na każdym kroku. Czy było to w porządku? Nejl nie wiedział, ale nie umiał opuścić zakonu, który był całym jego życiem, ani zrezygnować z tego cennego daru jaki zyskał.
Tymi przemyśleniami jednak młody jedi nie umiał się podzielić z towarzyszką...

Błysnęły delikatnie złote iskierki, gdy to kobieta jedno oko otworzyła, aby zerknąć na mężczyznę, upewniając się, że nadal tam jest pomimo ciszy która wypełniła pomieszczenie. Na moment jeszcze przysłoniła tęczówkę, zastanawiając się nad czymś, albo po prostu pozwalając jeszcze temu milczeniu trochę potrwać. Na krótko jednak.
Wybiła się lekko z fotela na którym siedziała, a w tym prawie locie jej włosy czarne zatańczyły w powietrzu, warkocz zaś łuk wdzięczny zatoczył za nią. Zdawać by się mogło, że pod koniec kobieta potknęła się, co poskutkowało upadkiem przed drugim Jedi, ale takie myślenie byłoby pomyłką. Lira panowała nad każdym swym ruchem i tak całością wymanewrowała, że znalazła się przed drugim fotelem, kolanem jednym całując podłogę w przyklęknięciu. Nie należała do jakichś wyjątkowo niskich osób, to i różnica poziomów, na których teraz oboje się znajdowali, nie była jakaś kolosalna. Rękami sięgnęła ku Riconowi i dłoń jego w swoich własnych zamknęła, długimi palcami o chłodnymi dotyku ją oplatając. Spojrzenie swe uporczywe, łączące w sobie równocześnie prośbę oraz wyzwanie , skrzyżowała z jego własnym.
-Pomóż mi. Nawet jeśli sam nie masz w tym żadnego interesu i Rodia jest ostatnim miejscem, do którego chciałbyś wrócić.. To przynajmniej mi pomóż, bo i nikt inny mi w Świątyni nie został, do kogo mogłabym się z czymś takim zwrócić - nuty zabarwiające brzmienie jej głosu zdecydowanie chyliły się ku niechętnemu błaganiu, jednak gdzieś w głębi też i nakaz swe nasiona starał się zasiać w umyśle Nejla -Pomóż.. Ocal mnie przed tym okropnym uczuciem, którego namiastka już zaczęła mnie gnębić..
Rycerza zaskoczyła ta reakcja Liry, która teraz zdeterminowana chciała powrócić na Rodię. Odsunął się odruchowo od niej gdy ta uklękła przed nim, nie zdołał jednak uchronić dłoni przed pochwyceniem przez młodą jedi, wzrok również jak zahipnotyzowany ciągle zwrócony był w żółte tęczówki dziewczyny.
- Ja... - zaczął, lecz zająkał się nie będąc pewnym co właściwie powiedzieć i spuścił głowę. Chciała sprzeciwić się Radzie i lecieć szukać odpowiedzi na pytania które ją dręczyły, a Nejl nie wiedział, co właściwie było słuszne. W końcu podjął jeszcze raz tym razem tak spokojnie jak tylko umiał podnosząc z powrotem wzrok:
- Proszę cię, nie rób tego. Nie szukaj odpowiedzi za wszelką cenę... Pamiętaj kim jesteś Liro. Jesteś Jedi.- nie odważył się jednak odpowiedzieć na jej prośbę, gdyż nadal trwała w nim samym spór.
-Pamiętam. Czy w takim razie powinnam po prostu zapomnieć, bo moje myśli i wspomnienia nie mają prawa istnieć? Obrażam nimi Radę? A może samą moją prośbą prawie zdradziłam Zakon? Ja wiem, że to jest niebezpieczna gra. Dlaczego jednak wszyscy myślą, że nie jestem świadoma zagrożenia? - mówiła pytaniami, a każde z nich gładko opuszczało krtań Liry, malowało się na wargach, by następnie dopaść mężczyznę i oplatać jedno po drugim niczym jakie macki nie mające zamiaru go wypuścić. Nie było w tym niepohamowanej potrzeby otrzymania odpowiedzi, chodziło tylko o utrzymanie drugiego Jedi na jego miejscu -Czyżbym sprawiała wrażenie, aż tak słabej istoty, której łatwo jest namieszać w głowie, abym z lekkością z jednej strony na drugą przechodziła? Czy naprawdę Zakon ma tak mało wiary w swój twór, który to przecież tutaj kształtowano, by osiągnąć tym kim teraz jestem? A może w ich oczach jestem pomyłką?
Przymrużyła nieznacznie ślepia, co w połączeniu z oświetleniem w pomieszczeniu oraz całej dziejącej się akcji sprawiało, że tęczówki iskrzyły się jak płynne złoto lub rozświetlone ruchome piaski, które tak zdradzieckie bywały i wciągnąć potrafiły nieświadomą niczego ofiarę – Pomóż mi skoro tak się o mnie obawiasz. Nie zgódź się, a sama będę szukała innego wyjścia.
Pytania, które zadawała docierały do rycerza, lecz nie one nie one stanowiły rozterki dla Nejla. Walka toczyła się znacznie głębiej w umyśle jedi. Rozterka była nawet znacznie starsza niż jego znajomość z Lirą. Walka toczyła się między tym co kochał, a tym wobec czego starał się być lojalnym. I znów decyzja była bolesna:
- Nie Liro- odrzekł spokojnie delikatnie odsuwając dłoń swej towarzyszki- Nie pomogę ci, choć nie mogę zmusić cię byś odeszła od tego pomysłu. Nie wiem czy stać nas na luksus poznania odpowiedzi, choć nie chcę żyć w niepewności. Nie wiem czy decyzja Rady była w pełni słuszna, choć chciałbym wierzyć, że tak. Ale mamy wojnę, która od prawie 1000 lat nie miała miejsca w galaktyce, a my przysięgaliśmy bronić Republiki. Lada dzień możemy zostać wezwani by wypełniać tą przysięgę. Nie proś mnie bym odchodził od tego obowiązku. I proszę cię Liro pamiętaj o nim.

Spojrzenie Liry zmieniło się diametralnie, teraz wyrażając tylko zawód jakiego właśnie doświadczyła, a ten idealnie współgrał z uśmiechem żalu i rozgoryczenia, który wpełzł leniwie na jej wargi. Cofnęła ręce w dość teatralny sposób, po czym wstała bez choćby jednego słowa. Bo cóż miałaby jeszcze powiedzieć? W milczeniu tym ciężkim odwróciła się i ku wyjściu skierowała, więc i zaraz opuściła kwaterę Ricona. Nawet przy tym się nie pożegnała, jak gdyby istnienie dawnego towarzysza zwyczajnie wymazała ze swego świata.
Nejl wpatrywał się jeszcze w zamknięte drzwi z na wpół wyciągniętą ręką, jakby jeszcze widział sylwetkę odchodzącej dziewczyny. Czy ta decyzja była słuszna - na powrót pojawiło się pytanie. I tak jak wcześniej nie znał odpowiedzi. Może po prostu nie istniała. Westchnął i rzekł cicho, jakby Lira jeszcze tu była:
-Proszę cię, nie rób tego...- po czym powoli się obrócił i usiadł na fotelu krzyżując nogi. Musiał to przemyśleć, poszukać wskazówek w mocy... pierwsza rzecz jaka przyszła mu do głowy był fakt, że znacznie łatwiejsze były negocjacje...


***


Oddech za oddechem, gest za gestem. Czas, czas, czas.. I cisza... Jedyni jej towarzysze w tym długim i mozolnym procesie tworzenia. Ile już się tutaj znajdowała?Nie liczyła godzin.. a może to już były dni? Nieważne to było, nie poświęcała temu większej uwagi, bo i wiedziała że trochę czasu jej zajmie budowa nowego miecza. Jednak miała problem ze skupieniem się na tym co miała zrobić. Odnosiła wrażenie, że za każdym razem, gdy zaczynała się mocniej koncentrować, to Moc umykała poza zasięg młodej Jedi. To zaś było powodem, dla którego co jakiś czas ciężkie westchnienie opuszczało płuca kobiety. Upłynęło już trochę czasu odkąd ostatni raz budowała miecz świetlny, a i wtedy odczuwała pewne podekscytowanie pomagające i motywujące ją do tworzenia. Teraz było to głównie obowiązkiem i potrzebą, gdyż będąc rycerzem Zakonu nie mogła funkcjonować bez miecza, zdającego się przecież być przedłużeniem ręki. Nie mogła być bezbronna, gdy wróci na Rodię, Rada wyśle ją gdzieś na misję czy po prostu.. nie mogła, bo jakby sobie poradziła w chwili większego zagrożenia? Byli w trakcie wojny, o czym nikt nie musiał jej przypominać, więc musiała być gotowa na wszystko. Co więcej, poczucie takiego braku nie należało do najprzyjemniejszych, a Lira miała ostatnio pewne doświadczenie w przeróżnych negatywnych uczuciach, więc była w stanie ocenić poziom właśnie tego konkretnego. Umiejscowiła je pomiędzy poczuciem chwilowej bezczynności związanej z Ennrianem, które to znajdowało się najwyżej w tej pokrętnej hierarchii, a tym najmniej znaczącym, czyli rozczarowaniem zachowaniem Ricona względem jej prośby.

Wyciągnęła przed siebie rękę i palcami pogładziła czule poszczególne fragmenty miecza, teraz żałośnie rozłożone na te czynniki pierwsze, które ona musiała połączyć. Nigdy nie była pustą skorupą i nic nie mogło zmienić tego stanu rzeczy, a jeśli upór był jedną z jej najsilniejszych cech, to w takim razie musiała jego się trzymać, aby osiągnąć upragnione cele. Wcześniejsze iskierka ciągle gdzieś tańcząca w zakamarkach jej umysłu, rozgorzała nieustępliwym płomieniem. Bodziec, oto właśnie czego potrzebowała.
Po raz kolejny sięgnęła dalej i głębiej, aby odszukać w sobie pokłady Mocy, których to chwyciła się kurczowo nie pozwalając im uciec. Bezwiednie kąciki jej warg zadrżały, gdy odczuła tą energię płynącą jej żyłami, mieszającą się z krwią, wypełniającą płuca jakby to właśnie ona była jej powietrzem, rozkwitającą w umyśle, aż w końcu urzeczywistniającą się w ruchach dłoni kobiety. Jak w transie, bo można by rzec, że właśnie w czymś na jego kształt była, unosiła poszczególne elementy i dopasowywała do siebie.

W pewnym momencie skupiła się jeszcze mocniej na Mocy, która zawrzała w niej niespokojnie świadoma tego co zaraz będzie miało miejsce. Lira zamknęła oczy nie chcąc jeszcze widzieć zakończenia jakie miało jej zgotować dołączenie ostatniej części do tej układanki. Wyjścia były dwa, albo jej się powiedzie, albo na marne pójdzie cały czas jaki na to poświęciła, co zaś będzie oznaczało znowu zaczynanie od początku.

Kliknęło.

Zaskoczyło.

Rozchyliła ostrożnie powieki w obawie tego co mogłabym zobaczyć. Jednak nie zamknęła ich z powrotem w żalu ani też nie otworzyła szeroko w gniewie na widok nieudanego tworu.
Ujęła w dłoń wyważoną rękojeść. Zaraz i odgłos charakterystyczny zabrzmiał w pomieszczeniu, a w oczach Liry błysnęła żółć intensywna z pomarańczem i jej własnym złotem zmieszana. Po tak długim czasie w końcu uśmiech szczerego zadowolenia wymalował się na jej ustach.


***


W złotych oczach odbijały się błyskawice, jak gdyby to w kobiecie trwała burza, a nie wysoko nad nią, klonami i innymi Jedi.
Minął miesiąc, w czasie którego Lira nawet się nie zbliżyła do statku mającego ją zabrać na Rodię. I taka maszyna nie istniała, a i ona jeszcze nie miała możliwości do przekonania jakiegoś pilota do siebie. Nie miała też żadnych informacji o tym jak się powiodła wyprawa i co się wydarzyło na tamtej planecie. Może i ktoś chciał ją pozostawić w niewiedzy z nadzieją, że jej to wyjdzie na dobrze, ale działo się zupełnie inaczej. Zamknięcie w Świątyni nie wpływało na jej wewnętrzny spokój, bo czy zwierzę przypięte łańcuchem staje się bardziej ufne, cz może wręcz rzuca się na każdego kto się zbliży? A bestia znajdująca się za kratami, dla której całym światem nagle staje się zaledwie klatka? Nie, nie, w takich sytuacjach nie można było rozmawiać o całkowitym wyciszeniu, ale za to można było wspomnieć o tym pozornym, objawiającym się w jej pozbawionym gwałtowności zachowaniu.

Siedziała w kuckach, prawie zamiatając końcówką warkocza podłoże. Znowu porzuciła wierzchnią szatę, co często jej się zdarzało już od jakiegoś czasu, a w takiej sytuacji nie chciała aby jej cokolwiek przeszkadzało w poruszaniu się. Czekała obserwując przy tym cuda niewidy dziejące się ponad głową jej i innych. Czasami wodziła spojrzeniem po zgromadzonym wojsku, przy czym to nie dało się zanegować tego, że złociste tęczówki także i na Ricona kilka razy trafiły. Wydawała się jednak nie przywiązywać do tego większej uwagi, jakby tamtej Jedi był zaledwie fragmentem krajobrazu jak drzewo lub skała. Minął miesiąc, a zadra powstała w niej po tamtym spotkaniu nie tyle dawała o sobie znać, co po prostu nie pozwalała zapomnieć. Zaś wysłanie ich w to same miejsce w tym samym celu wydawało jej się żartem, nad którym nie zamierzała dłużej rozmyślać. Ani większych chęci, ani też czasu na to nie było, bo i ostrzegawcze krzyki wraz z napięciem wiszącym nieubłaganie w powietrzu skutecznie to udaremniały. I dobrze.

Przymrużyła oczy, kiedy poczuła na twarzy powiew spowodowany zbliżającym się transporterem. Zatem w końcu przypadła jej misja zdecydowanie odbiegająca od dyplomatycznej, ale przynajmniej będzie miała możliwość wypróbowania swego nowego tworu. Była też przy tym niejaka nadzieja na to, że nie straci tym razem miecza. Na taką myśl aż uśmiechnęła się do siebie gorzko, a kilka niesfornych kosmyków połaskotało ją w twarz, kiedy to pewna liczba klonów pognana lekkim ruchem jej ręki wybiegła zza niej ku przeciwnikom

Odczekała jeszcze kilka chwil, z przechyloną głową obserwując jak droidy skupiają się na ich wojsku.
Klepnęła dłońmi o kolana, po czym wstała prostując się przy tym na swoją pełną wysokość. Jak w zwolnionym tempie, jak gdyby wszystko miało miejsce obok niej i nie była tego chwilowo częścią, sięgnęła po rękojeść miecza. Nowego miecza. Zakręciła nią kilkukrotnie w palcach, gdy to pierwsze kroki wykonała przed siebie. W końcu dwa bliźniacze ostrza wysunęły się z groźnym sykiem, a gdy Lira rzuciła w wir walki, tedy pozostawiały za sobą żółte smugi, jak gdyby nie tylko przecinały powietrze, ale i samą rzeczywistość. Powitała w sobie Moc, jak gdyby ta była jej towarzyszem broni walczącym przy jej boku.
 
Tyaestyra jest offline